Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 223570.38 kilometrów w tym 7915.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.35 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2324726 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 174.00km
  • Czas 05:35
  • VAVG 31.16km/h
  • VMAX 81.00km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • HRmax 179 ( 91%)
  • HRavg 152 ( 77%)
  • Kalorie 2800kcal
  • Podjazdy 2800m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krakonošův Cyklomaraton 2019

Sobota, 15 czerwca 2019 · dodano: 17.06.2019 | Komentarze 1

Po nocnych problemach zdrowotnych i około 2 godzinach snu nie czułem się najlepiej. Chciałem zrezygnować ze startu ale osobisty motywator i odebrany dzień wcześniej pakiet startowy przesądził o tym, że zdecydowałem się na start. Udało się zjeść lekkie śniadanie co uznałem za dobry znak. Podczas rozgrzewki nie byłem w stanie generować takich mocy jak podczas treningów a rosnąca temperatura i wiejący w twarz silny wiatr nie ułatwiał zadania. Gdy już dojechałem do Trutnova i zauważyłem ile wszędzie jest ludzi to czym prędzej zająłem miejsce w sektorze. Przypadło mi miejsce w górnej połowie stawki co i jest dużą różnicą w porównaniu do poprzedniego wyścigu. Dodatkowo trafiłem na jedno z osłoniętych przed bezpośrednimi promieniami słonecznymi miejsce w sektorze co ułatwiło oczekiwanie na start. Ciekawostką jest, że sygnałem do startu był wystrzał z wojskowej armaty. Już na starcie ktoś przede mną miał problem z ruszeniem i zanim wyminąłem to straciłem kilka cennych pozycji. Przejazd przez miasto szybki i nerwowy, ruch niby zabezpieczony ale co jakiś czas pojawiały się samochody stanowiące problemy dla jadącego całą ławą peletonu kolarzy. Na rondach trzymałem się prawej strony, była to bezpieczniejsza ale powodująca straty pozycji opcja. Nie czułem się pewnie i z miasta wyjeżdżałem na bardzo odległej pozycji. Później stawka zaczynała się rozciągać a ja znalazłem lukę po prawej stronie. Byłem całkowicie osłonięty od wiatru i zaczynałem powoli przesuwać się do przodu. Tempo było konkretne i na dłuższym podjeździe peleton się podzielił. Mocna jazda pozwoliła mi się znaleźć tuż za zasadniczą grupą. Przed zjazdem miałem kilka metrów straty, jak się okazało nie do odrobienia. Szaleńcze tempo na zjeździe pozwoliło urwać wszystkich a także wyprzedzić kilku dodatkowych zawodników. Goniłem dalej bez większych efektów, w końcu złapałem jakąś grupkę i stwierdziłem, że dalsza pogoń nie ma sensu. Do mety ponad 150 kilometrów, żar leje się z nieba, mocna jazda wymusza przyjmowanie większej ilości płynów a na dobry wynik szans przy tym poziomie rywalizacji nie było. W Lubawce uformowała się fajna grupka w której współpraca układała się wzorowo. Na dłuższych prostych było widać dużą grupę z przodu ale szans na dogonienie nie było. Gdy pojawił się podjazd to trochę się porozrywało. Po zjeździe ponownie stworzyliśmy grupkę i przez kilkanaście kilometrów współpraca się układała, do czasu gdy dojechała do nas czołówka z krótszego dystansu. Z ciekawości zerknąłem na średnią. Na odcinku 50 kilometrów z około 300 metrowym przewyższeniem wynosiła ona ponad 36 km/h. Peleton krótszego dystansu startującego 5 minut po nas musiał mieć około 40 km/h, to jest kosmos. Nawet najlepsi kolarze świata rzadko osiągają takie prędkości na początku wyścigów. Niekorzystną stroną tej sytuacji był fakt, że wraz z czołówką krótszego dystansu dojechali do nas zawodnicy którzy zostali za nami przed wjazdem do Polski. Na szczycie ostatniego przed Lubawką podjazdu miałem dostać pełny bidon i zapas żeli energetycznych. Wypatrując czekającej na mnie dziewczyny przestałem się skupiać na drodze i sporo osób mi odjechało. Złapałem w locie bidon i szybko wrzuciłem żele do kieszeni, musiałem gonić grupę i dlatego nie kalkulowałem na zjeździe. Po wjeździe do Lubawki pojawiła się kostka brukowa a na niej cała masa bidonów zgubionych przez kolarzy. Po objechaniu rynku pojawił się wodopój na którym się zatrzymałem w celu schłodzenia. Ciężko było ruszyć dalej i fajna grupka odjechała. Goniłem dosyć długo, z tyłu nie było nikogo widać i jedyną opcją była próba pogoni. Kilka grup było w zasięgu i najpierw dojechałem do jednej, potem wraz z innymi przeskoczyłem do drugiej. Do początku trudniejszej części podjazdu na przełęcz Kowarską trzymałem się raczej z tyłu a gdy nachylenie wzrosło to zacząłem zbliżać się do czuba aż wyszedłem na czoło grupy. Nie narzuciłem wcale mocnego tempa a grupa zaczynała się dzielić. Przed skrętem na Okraj zaczynałem już doganiać pojedynczych zawodników z wcześniej jadących grup. W końcu znalazł się ktoś kto zdecydował się jechać moim tempem. Nie byłem zadowolony z tempa w jakim wjechałem na przełęcz Okraj. Za przełęczą był
pierwszy tego dnia bufet żywieniowy. Zaskoczony byłem szybkością obsługi,
kilkadziesiąt osób na bufecie obsługiwane było w tempie ekspresowym. Po
napełnieniu bidonów nie mogłem sobie odmówić kilku kawałków arbuza i
straciłem dodatkową minutę. Długi i nudny zjazd w stronę Czech zacząłem
samotnie. Nawierzchnia pozostawiała dużo do życzenia i na jednym z wybojów
spadł mi łańcuch. Szybko pozbyłem się usterki i już na wypłaszczeniu
wyprzedziłem jednego zawodnika. Odbiłem w prawo na dodatkową pętlę
obejmującą trzy podjazdy, czułem na plecach dużą grupę ale wiedząc, że
lada moment zacznie się bardzo trudny podjazd specjalnie nie czekałem na
nich. Przed rozpoczęciem wspinaczki zacząłem doganiać pojedynczych
zawodników, widząc przed sobą znak oznaczający początek podjazdu osoba
kierująca ruchem nakazała skręcić w lewo. Na horyzoncie pojawiła się
ściana do nieba. Przed podjazdem termometr wskazywał ponad 35 stopni a nic
nie wskazywało, że podjazd szybko się skończy. Chcąc mieć ten podjazd za
sobą postanowiłem jechać mocno, motywacją był wodopój na szczycie. Był to
jeden z mocniejszych akcentów w tym wyścigu, zostawiłem jeszcze rezerwy bo
odcięcie prądu w tym momencie nie było wskazane. Widząc ile osób jedzie
slalomem a nawet prowadzi rower pod ten morderczy podjazd moja motywacja
wzrosła. Na szczycie musiałem napełnić bidon a dobry litr wody poszedł na
schłodzenie ciała. Po wspinaczce zaczął się długi odcinek wyłączony z
ruchu. Początek prowadził bardzo złą, momentami szutrową nawierzchnią.
Nie widząc nikogo przed sobą nie wiedziałem jakie tempo trzymać, do mety
zostało około 60 kilometrów. Wiedziałem, że tempo jakie trzymałem przez
sporą część dystansu było odpiwiednie i starałem się trzymać podobną
moc. Lepiej zjeżdżający i być może lepiej znający teren zawodnicy
dojechali do mnie ale na początku kolejnego podjazdu swobodnie odjechałem.
Wtedy też wyłączył mi się licznik, okazało się, że to bateria. Wyłączyłem
aplikację w telefonie zapominając o konfiguracji czujników. Dojechałem do
bufetu na którym znowu straciłem cenny czas. Najedzony, nawodniony i
zaopatrzony w odpiwiednią ilość jedzenia i picia ruszyłem na ostatnie 44
kilometry. Gdy byczyłem się na bufecie to kilku zawodników zdołało
odjechać. Pomimo faktu, że ruszyłem w małej grupce do mety to na początku
kolejnego podjazdu już zostałem sam. Na około 20 kilometrów przed metą
profilaktycznie zażyłem magnez. Łyknąłem jeszcze kilku zawodników i gnałem
w kierunku mety. Gdy byłem pewny, że do mety dojadę sam to dojechała do
mnie dobrze współpracująca grupa. Zmotywowałem się do mocniejszej jazdy a na
ostatnim krótkim podjeździe przed wjazdem do Trutnova dałem na tyle mocną
zmianę, że rozerwałem grupę. Dwóch zawodników spokojnie odjechało a z tyłu
jechali pojedynczy zawodnicy. Nie dałem się już wyprzedzić a finisz o 75
miejsce na kostce brukowej nie miał sensu.Byłem bardzo zadowolony, że
przetrwałem w tych morderczych warunkach. Zachowałem dużo sił i nawet
gdyby dystans wyścigu miał ponad 200 kilometrów to spokojnie dałbym radę 
go przejechać w podobnym tempie. Nie patrzyłem na wynik, wiedziałem, że do
czołówki starta jest ogromna a spodziewane miejsce oscylowało mniej więcej
w połowie stawki. Na mecie nie miałem ochoty na jedzenie i szybko dobrałem
się do butelki wody. Później postanowiłem coś zjeść ale z trudem wcisnąłem
porcje bardzo dobrego gulaszu. Dopiero kilka łyków bezalkoholowego piwa
przywróciło mój żołądek do normalnego stanu. Po około godzinie od wjazdu
na metę ruszyłem w rozjazdowym tempie w kierunku Lubawki.
Biorąc pod uwagę problemy jakie miałem w ciągu ostatnich kilkunastu godzin
przed startem, przyjętą taktykę i warunki pogodowe to spisałem się
całkiem dobrze. Po dokładnej analizie wyników stwierdziłem, że wiele
lepiej być nie mogło. Nie wiem jakby skończył się dla mnie ten wyścig
gdybym zaryzykował jazdę mocnym tempem od startu do mety. Starta do dużo
lepszych miejsc wyszła ogromna i ciężko jest powiedzieć czy dałbym rade
przejechać trasę np. 20 minut szybciej. Kolejny plus to trzeci już w tym
roku start w którym nie miałem problemów ze sprzętem, może pech mnie już
opuścił. Mniej istotną sprawą jest fakt, że kolejny wyścig przejechałem ze
średnią prędkością ponad 30 km/h. Dobrane tempo i ilość jedzenia i picia
było idealne i nie przytrafił mi się nawet najmniejszy kryzys który miałby
wpływ na moją jazdę. Jedyny minus to moja niedyspozycja zdrowotna i
niezbyt dobre przygotowanie do jazdy w upale.
Organizacja wyścigu jeszcze na wyższym poziomie niż podczas Mamut
Tour.Profesjonalnie zorganizowane biuro zawodów, podział startów na dwa
dystanse był dobrym ruchem ale start krótszego dystansu powinien być około
15 minut później aby zawodnicy z dłuższego dystansu mieli lepszy komfort
na trasie i pierwszych bufetach. Profesjonalnie oznaczona i zabezpieczona
trasa. Nie było żadnej dziury przed którą nie było oznaczenia, wszystkie
strzałki były widoczne. Ruch był zabezpieczony na całej długości trasy,
wszystkie skrzyżowania obstawione przez służby, na niebezpiecznych
zjazdach i zakrętach stali ludzie z gwizdkami i na trasie naliczyłem się
chyba tylko dwóch niebezpiecznych miejsc w których brakowało oznaczeń.
Służby były na trasie do ostatniego zawodnika co w Polsce rzadko się
zdarza. Bufety super zorganizowane i zaopatrzone. Dla najlepszych
zawodników przygotowane były bidony, oprócz tego duże baniaki z wodą z
kranikami do samoobsługi, masa kubków z wodą i izo oraz duża ilość
jedzenia. Bufetowi wykonywali swoją prace bardzo profesjonalnie. Mały
minus można postawić przy trasie ale dużo lepszych dróg w okolicy chyba
nie ma a układ trasy był ciekawy i przy spokojniejszej jeździe można było
podziwiać piękne widoki. Wyścigi w Czechach są godne polecenia.
Organizacja na wysokim poziomie, bardzo wysoki poziom sportowy i ciekawe
trasy. Po dwóch startach w Czechach mogę stwierdzić, że wole przyjechać na
70 miejscu w wyścigu z silną i międzynarodową obstawą niż zająć 5 miejsce
w lokalnych zawodach. Wiem, że dużo mi brakuje do najlepszych i podczas
tych dwóch wyścigów zebrałem całą masę cennego doświadczenia które mam
nadzieje zaprocentuje w przyszłości. Polecam każdemu wyścigi w Czechach,
poziom sportowy jest tak zróżnicowany, że każdy znajdzie odpowiednią grupę
a satysfakcja z udziału i ukończenia jednego z tych kultowych już wyścigów
jest ogromna.





Komentarze
Patrycjusz | 14:43 wtorek, 18 czerwca 2019 | linkuj Fajna relacja. Gratuluję ukończenia. Osobiście na 160 km trasę przy takiej temperaturze bym się nie pisał.
Średnia przekraczająca 40 km/h z przewyższeniem do 600 metrów (1h) to raczej standard w czołówce.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa arzyz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]