Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 223022.38 kilometrów w tym 7915.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.35 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

200-300

Dystans całkowity:6531.00 km (w terenie 69.00 km; 1.06%)
Czas w ruchu:235:50
Średnia prędkość:27.69 km/h
Maksymalna prędkość:87.00 km/h
Suma podjazdów:56705 m
Maks. tętno maksymalne:180 (92 %)
Maks. tętno średnie:142 (72 %)
Suma kalorii:122389 kcal
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:233.25 km i 8h 25m
Więcej statystyk
  • DST 208.00km
  • Czas 07:11
  • VAVG 28.96km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 156 ( 80%)
  • HRavg 129 ( 66%)
  • Kalorie 5159kcal
  • Podjazdy 1780m
  • Sprzęt Astra Chorus 2022
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 19

Sobota, 13 kwietnia 2024 · dodano: 15.04.2024 | Komentarze 0


T#19 - Interesy | Ride | Strava




  • DST 202.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 08:34
  • VAVG 23.58km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 164 ( 84%)
  • HRavg 122 ( 62%)
  • Kalorie 5832kcal
  • Podjazdy 4370m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Calpe Trening Camp 7

Wtorek, 1 marca 2022 · dodano: 12.03.2022 | Komentarze 0

Na wtorek zapowiadano naprawdę dobrą pogodę w rejonie Costa Blanca. Postawiłem to wykorzystać i zaliczyć całodzienną wycieczkę krajoznawczą. Miałem problem aby wgrać kurs do Garmina więc na szybko stworzyłem trasę przy pomocy licznika. Na mapie brakowało kilku dróg i stąd wszystkie problemy. Mogłem wyznaczyć nieco inaczej trasę oddalając się dalej od Calpe ale wówczas nie miałbym okazji zaliczyć 2 ciekawych i trudnych podjazdów. Poranek był chłodny więc ubrałem się ciepło ale nie przemyślałem jednej kwestii, gdzie schowam ciuchy gdy zrobi się ciepło. Kieszonki miałem wypełnione żelami, bananami i batonami i na razie miejsca w nich nie było.
O godzinie 9 ruszyłem w trasę, z Calpe wjechałem drogą którą dotychczas tylko zjeżdżałem, do pokonania były m.in. trzy odcinki z nachyleniem ponad 10 %. Przed zjazdem było już mi
zbyt ciepło ale moment rozebrania wiatrówki przeciągnąłem aż do drugiego zjazdu na trasie, za Bennisą.
Dotychczas tempo mojej jazdy było zabójcze, niecałe 15 kilometrów jechałem 45 minut. Niby na trasie nie było dużych podjazdów a 400 metrów w pionie już się uzbierało. Kontynuując jazdę przez wioski wypatrywałem jakiegoś podjazdu. Dojechałem aż do Pego gdzie byłem po 90 minutach jazdy. Przez blisko 30 minut wspinałam się na Cal deVal de Ebo.
Widoki z podjazdu i przełęczy wynagradzały wszelki wysiłek jaki musiałem włożyć aby wdrapać się na szczyt, po kilku dniach nogi już były zmęczone. Na wysokości 520 m.n.p.m. było na tyle ciepło, że na zjazd nie musiałem naciągać rękawków. Krótko zjeżdżałem w dół do Val de Ebo skąd znowu wspinałam się w nieznanym mi kierunku. Do pokonania miałem kilka fragmentów z nachyleniem ponad 10 %. Dosyć dobrze sobie z tym radziłem ale zacząłem się nieco denerwować bo GPS wskazywał że za chwilę będę miał skręcić w prawo a widziałem tam jedynie przepaść. Bliżej skrzyżowania jednak widziałem wijącą się zboczem drogę, kontrolnie zatrzymałem się na skrzyżowaniu dróg i upewniłem że jadę we właściwym kierunku. Na początek zaliczyłem kilka hopek a następnie stromy i bardzo techniczny zjazd, nierówną drogą.

Cieszyłem się że mój rower został w domu, nie wyobrażałem sobie tego zjazdu na tradycyjnych hamulcach. W końcu dostałem się do jakiejś wioski skąd Garmin ciągnął mnie w kierunku Pego. Chciałem jechać w przeciwnym kierunku i tak też zrobiłem. Po krótkim płaskim odcinku wspinałem się w kierunku Al Petro łagodnym podjazdem. Tam znowu zagwozdka lokalizacyjna i skręt w kolejną boczną drogę, najpierw króciutki zjazd a następnie kilka kilometrów podjazdu równą drogą ale z fragmentami o ponad 10 % nachyleniu. Zbyt dużego wrażenia na mnie to nie zrobiło, większe już pojawiło się w momencie gdy zobaczył wierzchołki szczytów które dotychczas były zasłonięte górkami na które się wspinałem.
Zatrzymałem się więc na moment na kolejne zdjęcia i myślałem, że nieco odpocznę na zjeździe. Zanim tak się stało musiałem pokonać jeszcze blisko 3 kilometry miejscami wymagającego podjazdu. Nie zjeżdżałem na wariata tylko znowu kontrolowałem przebieg trasy w Garminie.

Już bez problemów kurs prowadził mnie wyznaczonymi drogami do Calpe. Miałem już połowę zaplanowanego przewyższenia na 40 % dystansu, nie wiedząc, że najtrudniejszy podjazd jeszcze przede mną. Profilaktycznie wsunąłem żela i ruszyłem na podjazd, znów boczną drogą. Czekało na mnie kilka ścian z nachyleniem dochodzącym do 20% z wypłaszczeniami i odcinkami szutrowymi. Zmęczył mnie ten podjazd, wjechałem bez postojów w całkiem niezłym tempie pokonując 500 metrów przewyższenia na 7 kilometrach podjazdu.
Że szczytu znów piękne widoki więc porobiłem fotki I ruszyłem na zjazd. Początkowo puściłem hamulce i rozpędziłam się do niemal 70 km/h. W drugiej części zjazdu już tak szybko nie jechałem, wysokie nachylenie, zakręty oraz wąska droga skutecznie zahamowały moje zapędy. W końcu dojechałem do głównej drogi i powoli zaczynałem rozglądać się za bufetem. Długo nic nie było, najpierw jadąc płaskim odcinkiem z bocznym wiatrem trochę zacząłem się nudzić, w końcu wyszukałem w liczniku restauracji i najbliższa była dopiero za jakieś 10 kilometrów. Przerywnikiem na trasie był krótki podjazd do miejscowości Benniares a później znowu nieco płaskiego i okazało się, żeby coś zjeść musze zjechać z trasy do miejscowości Muro de Alcoy. Tam wreszcie zjadłem konkretny posiłek – spaghetti Carbonara, wypiłem kawę i Colę z pomarańczą, która bardzo mi przypadła do gustu. Po przerwie ciężko było ruszyć w dalszą drogę więc szybko zatrzymałem się by uzupełnić bidony. Po tym postoju stopniowo się rozkręcałem w pagórkowatym terenie, ruch na drogach był znikomy a krajobraz za bardzo stabilny więc zrobiłem się senny, przerywnikiem były nieco trudniejsze fragmenty podjazdu i krótkie postoje wybijały mnie z tej monotonii.

W pewnym momencie GPS też zaczął dokładać swoje trzy grosze. Ciągnął mnie jakimiś opłotkami i przestałem się tym kierować. W końcu na trasie pojawił się podjazd który poczułem w nogach – Puerto de San Creuta. Zmęczyłem się nieco na podjeździe i musiałem się ubrać aby nie zmarznąć na zjeździe. Nie szalałem już czując zmęczenie i rozkojarzenie po niemal 170 kilometrach trasy i ponad 4000 metrów w pionie. Spokojnie zjechałem w dół w kierunku Callosa d’en Sarria. Lekki podjazd na trasie nie zrobił na mnie wrażenia i dojazd od Altei znowu mi się dłużył. Przed Calpe dostałem kolejnego kopa i w dobrym tempie pokonałem ostatnie kilometry, wyprzedzając wszystkich jak leci. Poza czterema literami nie czułem żadnego bólu i tylko minimalne zmęczenie. Sam jestem zaskoczony jak wytrzymały jest mój organizm, brakuje nieco lepszego tempa i innych elementów ale podstawy zbudowałem solidne więc jest na czym oprzeć przyszłą formę pozwalającą na starty w zawodach.




  • DST 256.00km
  • Czas 10:21
  • VAVG 24.73km/h
  • VMAX 71.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 172 ( 88%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 7386kcal
  • Podjazdy 5540m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Małopolska 250tka

Sobota, 17 lipca 2021 · dodano: 26.07.2021 | Komentarze 0

Kiedy tylko usłyszałem o tej imprezie już wiedziałem, że nie może mnie na niej zabraknąć. Lubię trudne wyzwania oraz górskie trasy najeżone sporą ilością podjazdów. Zaliczyłem już ich wiele ale tak trudnej jeszcze nie miałem okazji przejechać. Do zawodów byłem przygotowany na tyle na ile pozwoliły mi warunki i sytuacje jakie miały miejsce w tym roku. Wiedziałem, że brakuje mi mocy, z czasem na trening i odpoczynek jest różnie ale nie jestem znany z tego, że łatwo z czegoś rezygnuję i mimo wielu przeciwności postanowiłem stanąć na starcie. Byłem jednym z czterech śmiałków którzy podjęli wyzwanie, z różnych przyczyn dwie osoby musiały zrezygnować więc jechaliśmy ledwie we dwójkę ale to w niczym nie umniejszało trudności zadania jakie nas czekało. Przed startem uniknąłem wielu błędów i dzięki temu do rywalizacji przystąpiłem rozluźniony, zmotywowany i wypoczęty, zazwyczaj tak nie było. Skupiłem się na kilku kluczowych sprawach a część niestety zaniedbałem, jedną z nich była kwestia sprzętu. Na teście przed wyjazdem wszystko grało jak trzeba a już w dzień zawodów okazało się, że tylna przerzutka nie działa jak należy i niestety nie mogłem korzystać z największej zębatki z tyłu, w kołach treningowych mam kasetę 11-32 więc największa koronka na której przerzutka działała jak trzeba to 28. Pogodziłem się z tym, że wiele podjazdów będę musiał pokonać siłowo, bardzo nie lubię takiej jazdy i dawno tego nie praktykowałem, reakcja organizmu była przed startem dużą niewiadomą. Przed startem nie zrobiłem żadnej rozgrzewki, na 250 kilometrach nie było to potrzebne ponieważ noga rozgrzeje się na pierwszych podjazdach. Od startu coś nie grało, najpierw delikatny problem z GPS który dopiero po kilku próbach udało się włączyć. Później już po starcie zupełnie nieumyślnie poprowadzono mnie śladem 500 kilometrów. Dopiero wtedy kapnąłem się, że powinienem jechać w drugą stronę, wtedy też włączyłem nawigację po śladzie. Ładowała się tak długo, że jeszcze trzy razy pomyliłem drogę, dopiero po 20 kilometrach nawigacja działała jak należy. Po godzinie jazdy noga zaczęła podawać lepiej, wielu podjazdów przed Suchą nie znałem, trzymałem się wskazań mocy, jechałem trochę za mocno aby utrzymać to tempo na kolejnych podjazdach. Na jednej z nieznanych dróg zobaczyłem przed sobą Romka który również walczył z tą trasą. Przez pomyłki na początku straciłem kilka minut i nie sądziłem, że tak szybko zobaczymy się na trasie. W Suchej trochę samochodów utrudniało jazdę, musiałem zwolnić aby nie zbliżyć się za mocno do Romka ponieważ założeniem było pokonanie trasy solo. Najlepszy podjazd na trasie rozpoczął się już w Suchej, dobra nawierzchnia, nachylenie i tempo pozwoliły mi wyjechać na czoło i od tego momentu trzymałem niewielką przewagę. Podjazd na Przysłop poszedł mi nieźle, jechałem swoje, nie za mocno, nie za lekko. Zjazdy postanowiłem odpuszczać i przed Zawoją na serpentynach nie puściłem klamek nawet na moment. Po zjeździe zaczęło padać, było całkiem przyjemnie, kilometry z wiatrem szybko uciekały i po 50 kilometrach musiałem się pierwszy raz zatrzymać. Postój był szybki, zrobiłem co trzeba, szybciej się nie dało i jechałem dalej. Krowiarki w deszczu nie zrobiły na mnie wrażenia, lubię takie podjazdy, nie forsowałem tempa wiedząc, że czeka na mnie jeszcze ponad 180 kilometrów ciężkiej trasy. Zbliżając się do przełęczy na liczniku było już 1800 metrów w pionie na zaledwie 67 kilometrach. Zastanawiałem się przez moment czy nie założyć kurtki na zjazd, ostatecznie tego nie zrobiłem, straciłbym tylko czas a dzięki szybkiej jeździe w dół jeszcze zyskałem kilka sekund. Bufet zajął mi mniej czasu niż zakładałem, w międzyczasie przestało padać, nie sądziłem, że będę później żałował tego, że nie było naturalnego chłodzenia. Po bufecie rozleniwiłem się i dopiero końcówka kolejnego już podjazdu na trasie zmotywowała mnie do mocniejszej jazdy. Zjazdy mogłem pokonać szybciej ale postawiłem wyłącznie na bezpieczeństwo. Musiałem zacząć oszczędzać siły więc kolejne podjazdy pokonałem spokojniej, na razie niczego nie brakowało ale miałem za sobą jedynie 90 kilometrów. Na kolejnych kilometrach brakowało jakiegoś dłuższego bądź trudniejszego podjazdu, samochody i korki w kilku miejscach nie były tak atrakcyjne. Zapomniałem o regularnym jedzeniu i musiałem się poprawić w tym względzie. Gdy tylko trafiłem na otwarty sklep po wjeździe na krajową 28 postanowiłem zatankować jeden bidon bo picia by brakło na ostatnie 2 wspinaczki przed Makowem. Pagórkowaty odcinek między Naprawą a Makowem uatrakcyjniła mnie kolejna sytuacja której chciałem uniknąć. Tego dnia spotkało mnie chyba wszystko, krótki przerywnik na trasie mogę opisać jednym sformułowaniem – „ Syndrom Domoulina”. Od razu zrobiło mi się lepiej, w tym czasie pozwoliłem także Romkowi na znaczne ograniczenie dystansu między nami. Nie na tyle jednak aby złapać kontakt wzrokowy na trasie. Kolejne kilkanaście kilometrów wyglądało bardzo podobnie, trochę podjazdu, zjazd, zmieniała się jedynie nawierzchnia, miejscami była dobra, czasami gorsza. Ogólnie ciekawa okolica do treningów interwałowych ale trudniejszych podjazdów brakowało. Bardzo byłem ciekawy jednego z najdłuższych odcinków pod górę na trasie – Juszczyna Polany. Tam po raz kolejny pojawił się problem którego się nie spodziewałem. Dopadł mnie jakiś kryzys poprzedzony bardzo fajną i równą jazdą. Gdy nachylenie było równe, około 5 % jechało się fajnie, w końcówce gdy zrobiło się stromo moje nogi odmówiły posłuszeństwa. W dawnych czasach towarzyszyło mi to często i było spowodowane po prostu deficytem energetycznym. Przez kilka minut walczyłem z tym dzielnie ale gdy nie byłem w stanie już jechać siłowo, ani na siedząco i prawie spadłem z roweru musiałem się zatrzymać. Może gdybym miał lżejsze przełożenie jakoś bym przemęczył ten odcinek, chwila postoju pomogła, doładowałem energii ale było za stromo aby ruszyć z miejsca, w końcu zygzakiem jakoś wystartowałem i przemęczyłem podjazd. Na zjeździe planowo miałem odpocząć ale nawierzchnia na to nie pozwoliła, musiałem dobrze trzymać klamki aby nie wypaść z drogi na zakrętach lub nie wpaść w dziurę na prostym. Wcisnąłem kolejnego batona i kolejny podjazd już poszedł lepiej, po nim musiałem tylko zjechać do Makowa na bufet. Niestety nie było to takie proste, spory korek na wjeździe do miasta i szukanie najbardziej optymalnego toru jazdy miedzy samochodami spowodowały, że prawie przegapiłem punkt żywieniowy. Najłatwiejszy fragment trasy miałem już za sobą ale straciłem sporo czasu na sytuacje których dało się uniknąć. Bufet zajął mi już więcej czasu niż zakładałem ale byłem na nim nieco wcześniej więc i tak ruszyłem na ostatni fragment trasy o 14:30. Czekało mnie najtrudniejsze 80 kilometrów, z wieloma podjazdami oraz narastającym zmęczeniem. Już Makowska Góra dała popalić i w końcówce powtórka z Juszczyna, jechałem chyba trochę za mocno a przyjęte kalorie na bufecie nie zdążyły się jeszcze dobrze wchłonąć. Nie wiedziałem co jeszcze mnie czeka na trasie więc wolałem znowu się zatrzymać na chwilę niż jechać na siłę do końca i później cierpieć na kolejnych podjazdach. Przygody towarzyszyły mi niemal do końca rywalizacji. Po zjeździe po raz kolejny musiałem się zatrzymać za potrzebą. Był to jednak ostatni taki postój i po nim znów jechało się lepiej. Następny podjazd mimo, że miał trudną końcówkę pokonałem sprawnie, bardziej męczyłem się na zjazdach gdzie nie potrafiłem się skoncentrować. Traciłem na tym sporo czasu. Nie bardzo wiedziałem gdzie jadę, trzymałem się śladu który zaprowadził mnie do Lanckorony. Nie odmówiłem sobie krótkiego postoju przy rynku, to był błąd po na zjeździe się rozluźniłem, nie zauważyłem, że na drodze leży duży kamień, najechałem na niego przednim kołem i 400 metrów dalej musiałem się zatrzymać by zmienić dętkę. Dłużej trwało szukanie dziury w dętce i oponie niż wymiana i pompowanie. Nabój Co2 zrobił za mnie połowę roboty ale musiałem nieco upuścić z opony aby nie ryzykować kolejnego defektu. Na trasie planowałem jeszcze 1 postój w sklepie na około 35 kilometrów przed metą. Trafił się jednak szybciej, jakoś nie miałem motywacji do jazdy. Po tym defekcie uszła ze mnie reszta powietrza. Po wizycie w sklepie gdzie wlałem w siebie preparat witaminowy, schłodziłem głowę wodą i dolałem napoju izotonicznego do bidonu mogłem jechać dalej. Dosyć szybko uciekały kolejne kilometry, atrakcji też nie brakowało. Na podjeździe przed wjazdem na główną drogę do Zembrzyc zakrztusiłem się batonikiem, sytuację udało się szybko opanować ale musiałem się zatrzymać. Mogłem tego batona wyciągnąć nieco później ale nie znałem tego podjazdu na tyle dobrze i zaskoczyła mnie sztywniejsza końcówka. Na ostatnią godzinę planowałem doładować się żelem energetycznym, głowa już nie pracowała jak należy stąd kolejny, ostatni już postój na głównej drodze. Po przyjęciu żela dostałem kolejne życie, podjazdy jechałem jednak zachowawczo aby sił starczyło do końca. Zjazdy odpuszczałem, na jednym z nich przejechałem sobie skręt w lewo i musiałem się wrócić 100 metrów. Takich sytuacji na trasie było sporo, nawet nie wiem ile na tym straciłem czasu. Trzy ostatnie podjazdy pokonałem sprawnie, zwłaszcza ostatni poszedł mi nieźle jak na to co miałem już w nogach. Bardziej bałem się zjazdu, przed metą człowiek często się rozluźnia i popełnia głupie błędy. Ja jednak ich uniknąłem i bezpiecznie zmierzałem w kierunku mety. Po prawie 11 i pół godzinach minąłem linię mety. Samo powitanie było warte poświęcenia. Czułem się na tyle dobrze, że byłem w stanie jeszcze podnieść rower nad głowę i stanąć przy banerze reklamowym. Nie ukrywam, że był to mój cel na ten rok, wystartować i ukończyć rywalizację na tej trasie. Mimo wielu niepowodzeń, sporej ilości błędów na trasie i znaczenie słabszej nogi niż przez ostatnie 2 sezony przejechałem tą trasę w dobrym i równym tempie. Po raz drugi zapisałem się w historii imprez organizowanych przez Klub Kolarski Aquila Peleton Wadowice, w ubiegłym roku ustanowiłem rekord trasy na czasówce wygrywając OPEN, teraz dołożyłem zwycięstwo na pierwszej edycji Małopolskiej 250-tki zwanej także Małopolską Bitwą z Podjazdami i to mój czas będzie do pobicia w następnym roku.. Za rok chyba nie będę miał wyjścia i będę musiał spróbować sił na dystansie 500 kilometrów lub poprawić czas na dystansie 250.
Organizacja zawodów na najwyższym poziomie. Sporo osób bezinteresownie zajęło się organizacją zawodów i pomocą na trasie, gdzie indziej ciężko spotkać się z czymś podobnym, zwykle robi się to po kosztach aby każdy coś z tego miał. Punkty żywieniowe bogato wyposażone i miła obsługa, regulamin przejrzysty i czytelny, szybkie załatwianie formalności w biurze zawodów. Na mecie każdy zawodnik powitany tak samo, nie ważne czy przyjechał pierwszy czy w końcu stawki, trasa bardzo trudna i wymagająca ale o to chodziło w tej zabawie. Można znaleźć także minusy, najważniejszy z nich to frekwencja na dystansie 250 kilometrów, na dłużej trasie było widać wyraźną różnicę między najlepszymi a tymi co potrzebowali więcej czasu na pokonanie dystansu. Na krótszym nie było to tak widoczne a trasa była naprawdę trudna. Trudniejszej wyznaczyć chyba się nie dało. Wielkie brawa dla organizatorów za przygotowanie tej imprezy, w obecnych czasach pandemicznych i dobie imprez komercyjnych często docenić mniejsze imprezy. Organizatorzy naprawdę wykonali dobrą robotę ale dzięki uczestnikom nie byłoby to możliwe. Mam nadzieję, że za rok mimo słabej frekwencji na górskiej trasie również będą do wyboru dwa dystanse. Każda trasa ma swój klimat, na własnej skórze przekonałem się, że można zmęczyć się na krótszym ale bardziej wymagającym dystansie niż na dłuższej trasie o łatwiejszym profilu. Kiedyś przejechałem 500 kilometrów w trudnych warunkach i znam ten ból. Po przejechaniu tej trasy ustanowiłem swój osobisty rekord przewyższeń oraz zaliczyłem jedną z 10 najdłuższych tras w życiu. Spełniłem kolejne marzenie i mogę szukać kolejnych wyzwań. Przy tak trudnym dla mnie roku już mogę powoli myśleć o przyszłym sezonie i z czystym sumieniem mogę wpisać tą imprezę w kalendarz startów.




  • DST 229.00km
  • Czas 08:11
  • VAVG 27.98km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 163 ( 83%)
  • HRavg 130 ( 66%)
  • Kalorie 4844kcal
  • Podjazdy 1250m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 50

Środa, 26 maja 2021 · dodano: 29.05.2021 | Komentarze 0

Już dawno planowałem odwiedzić Kraków, zwykle coś nie pasowało, teraz pojawiły się sprzyjające okoliczności i zdecydowałem się je wykorzystać. Już niedługo Kraków być może będzie mi bliższy niż obecnie ale do jazdy rowerem nie jest to najlepsze miejsce. Wyjeżdżając z domu nie przypuszczałem, że jazda skończy się już po 300 metrach. Miałem spory zapas czasowy, planowałem wyjechać o 8 ale byłem gotowy już 40 minut szybciej i ruszyłem. Był to pierwszy wyjazd po serwisie miernika mocy i ponownie na karbonowych kołach więc wyjazd miał także charakter testowy. Po 300 metrach wstałem z siodełka, mocniej nacisnąłem na pedał i coś strzeliło, sekundę później lewe ramię odpadło od reszty korby, śruba mocująca pękła i musiałem zawrócić. Ponad 30 minut walczyłem z wymianą, założyłem ponownie Ultegrę R8000, to duża zmiana, nie tylko mniejsza sztywność mechanizmu ale także krótsze ramię i mniejsze tarcze. Większy problem pojawił się w przypadku miernika mocy, nie umiał się połączyć z licznikiem, po kilku próbach się udało. Po około kilometrze miernik zaczął działać poprawnie, włączyłem więc pomiar na dwóch licznikach. Do Karkowa w zasadzie miało być cały czas z wiatrem więc nie miałem obaw, że nie zdążę na 12. Nie wziąłem pod uwagę tego, że na trasie mogą być korki a także pojawić się może jakiś defekt a cały zapas czasowy wykorzystałem startując blisko godzinę później. Początek jazdy dosyć szybki, dopiero za miastem na podjeździe musiałem wyraźnie zwolnić, moce nie były jakieś piorunujące ale składałem to na ramię silnego wiatru w plecy, starałem się jechać spokojnie i przez długi czas nie wchodziłem nawet do 2 strefy. Zaskoczeniem były niemal puste drogi aż do Zabrzega, przelot przez wał też był bezproblemowy. Gdy skręciłem na wschód już co jakiś czas pojawiały się boczne podmuchy wiatru co na stożkach oznaczało walkę o utrzymanie na szosie. Po 35 minutach jazdy wrzuciłem wyższy bieg i nawet nie musiałem się co chwila zatrzymywać na skrzyżowaniach. Z wiatrem jechało się lekko i przyjemnie, nie czułem żadnych oporów i w związku z tym był problem z utrzymaniem mocy, balansowałem między 1 a drugą strefą ale na wysokiej kadencji. Jazda z wiatrem miała swoje plusy, kilometry szybko uciekały. Już po 40 kilometrach od domu musiałem się zatrzymać, postój był wymuszony przez problemy zdrowotne. Trochę żałowałem, że wybrałem tą trasę bo już w Bieruniu pojawił się komunikat o zamkniętym przejeździe kolejowym w Chełmku, miałem jednak nadzieję, że da się to objechać nie nadkładając kilkunastu kilometrów przez Oświęcim lub Jaworzno. Nawigacja prowadziła mnie jakoś bokiem ale znowu trafiłem na zamkniętą drogę i tak czy siak dojechałem do przejazdu w remoncie. Dało się obejść to bokiem ale musiałem się zmagać z grupą emerytek mających sporo czasu i idących sobie bardzo wolno, próba zwrócenia uwag skończyła się tym, że dostałem solidny ochrzan, wolałem już nie dolewać kolejnej oliwy do ognia i przemęczyłem się jakoś. Gdy ostatni raz byłem w Krakowie, jakieś 10 lat temu wracałem do domu przez Kryspinów i Alwernię, kiedyś był to najlepszy wariant dojazdu i chyba nic się nie zmieniło. Zmienił się za to kierunek wiatru który wiał już coraz częściej z boku, szczególnie w lasku przed Babicami było to odczuwalne, nie skorzystałem tym razem z obwodnicy i jechałem cały czas prosto, koło zamku w Wygiełzowie. Od nowego ronda kończącego obwodnicę był drogowskaz, że do centrum Krakowa zostało jeszcze 36 kilometrów. Czasowo byłem na styk, nie wiedziałem jak dalej sytuacja będzie wyglądać na drogach więc nieco stresu się już pojawiło. Całkiem sprawnie pokonałem jednak pagórkowaty odcinek do Liszek. Po drodze zrobiłem drugi przymusowy postój, dokładnie 25 kilometrów przed Krakowem. Jak ruszałem miałem już tylko godzinę. Nie spodziewałem się dużego korka jaki zastałem w Liszkach, nie byłem tam lata więc trochę zdziwiony byłem wiejskim targiem jaki działał w centrum miejscowości. Musiałem szybko przedostać się przez korek więc slalomem między samochodami jakoś przejechałem. Z ulgą odetchnąłem gdy bezpiecznie dojechałem do Kryspinowa, skąd już tylko chwila do Karkowa. Tablicę z nazwą miasta minąłem mając ponad 20 minut czasu by dostać się na rynek. W mieście już szukałem ścieżek rowerowych i się ich trzymałem, popełniłem jeden błąd nawigacyjny który kosztował mnie sporo nerwów, w stresie włączyłem nawigację która uporczywie kierowała mnie do wyjazdu z Krakowa bo znalazłem się na ścieżce którą miałem wyjechać z miasta. Dostałem się pod Wawel a potem nieco błądząc dotarłem na rynek z kilkuminutowym opóźnieniem. Mając za sobą długą drogę nie było w tym nic dziwnego. Sprawy załatwiłem szybko, wypiłem szybko kawę, odpocząłem na chwilę na rynku i ruszyłem w drogę powrotną. Ponownie nawigacja nie działała jak trzeba i po kilku minutach zastanawiania się gdzie mam jechać trafiłem na właściwy trakt. Najpierw jechałem lewą stroną Wisły ale gdy szlak się skończył musiałem dostać się na prawo, po drodze nie trafiłem na otwarty sklep więc zatrzymałem się na stacji by uzupełnić puste już bidony. Kolejne minuty były nerwowe, kurs prowadził mnie po bezdrożach lub szutrach, na szytkach bałem się jechać takimi odcinkami wiec do Czernichowa dojechałem głównymi drogami ale bez dużego ruchu. Okolica okazała się bardzo ciekawa zarówno pod względem widoków jak i dróg których nie znałem. Powrót bocznymi drogami okazał się jednak dobrym wyborem bo na głównych o tej porze ruch jest ogromny. Za Czernichowem trafiłem na około 500 metrowy odcinek szutrowy ale przejechałem go całkiem pewnie, chwilę później znowu miałem kilkukilometrowy odcinek bez samochodów poprzedzający dojazd do ścieżki wzdłuż Wisły, nie wiem gdzie zaczyna się ten odcinek ale w pobliżu Krakowa próżno było szukać asfaltowej dróżki tuż przy Wiśle. Przed wjazdem na ścieżkę zrobiłem krótki postój po którym poczułem silniejsze podmuchy wiatru w twarz. Z żywiołem miałem walczyć aż do samego Bielska, jechało się jednak o dziwo dobrze, wiatr nie robi już na mnie wrażenia i nie ma dużego znaczenia, od niego zależy dobór przełożenia aby utrzymać założoną moc i kadencję. Jedyny problem jaki dawał o sobie znać to nawigacja, kurs robiłem na szybko, punkty znajdowały się poza ścieżką i kilka razy omyłkowo z niej zjechałem. Ścieżką jechało się przyjemnie ale wszystko co dobre szybko się kończy i w pobliżu Oświęcimia ścieżka kończy się nagle i ten kto ją projektował powinien siedzieć za to w kryminale, najpierw trzeba jechać pod prąd wzdłuż ruchliwej drogi a później przejechać na drugą stronę w niebezpiecznym i nieoznakowanym miejscu, ciekawe ile wypadków już w tym miejscu było. Ja na bezpieczne włączenie się do ruchu czekałem prawie 5 minut a później wlekłem się w korkach przez cały Oświęcim. Przejechałem bezpiecznie ale miłe przeżycie to nie było, w międzyczasie bidony znowu zrobiły się suche więc zatrzymałem się w pierwszym napotkanym sklepie. Postój nie był zbyt długi mimo dużego już zmęczenia, w dalszym ciągu musiałem zmagać się z dużą ilością samochodów. Raz nawet zatrzymałem się na moment ale niewiele to dało. Wiatr był coraz bardziej uciążliwy ale to chyba ze względu na zmęczenie i duży dystans w nogach. Po 205 kilometrach wysiadł mi tyłek, za mało jechałem na stojąco i nawet najlepsze spodenki nie pomogły. Ostatnie 20 kilometrów to była już walka o dojechanie do domu. Nogi już powoli miały dość, warunki na trasie były trudne, zdrowie i problemy jakie mi doskwierają miały w tym również swój udział. Najważniejsze, że przejechałem tą trasę bez większych problemów, taki stan przed wyjazdem mogłem brać w ciemno. Wyjazd do Karkowa był jednym z ostatnich punktów na mojej rozpisce które chciałem odwiedzić, w tym roku zacząłem odwiedzać miejsca gdzie nie było mnie x lat, w zasadzie od momentu jak zacząłem jeździć po wyścigach nie byłem w tych miejscach. Odwiedzić mi pozostało tylko okolice Ogrodzieńca i przypomnę sobie wszystkie sentymentalne miejsca. Ten rok jest idealny na tego typu wojaże, spinam w ten sposób klamrą ostatnie 11 lat bo być może do ścigania które zatruwało mi życie przez ostatnie lata już nie wrócę. Podczas jazdy znowu korzystałem z dwóch liczników, rozbieżność danych wyszła dosyć duża. Tym razem Garmin był połączony z wszystkimi czujnikami a IGPSORT pobierał dane o prędkości z GPS, w Garminie kilka razy włączyła się auto-pauza, m.in. wtedy gdy przechodziłem przez zamknięty przejazd w Chełmku czy krążąc po centrum Krakowa. Są to jednak różnice rzędu kilkuset metrów i 2-3 minut czasu pomiaru, reszta już zależy od licznika. Podobnie jak wcześniej pojawiły się odchyłki danych i są to % podobne różnice niż podczas wcześniejszych porównań.




  • DST 202.00km
  • Czas 07:17
  • VAVG 27.73km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 155 ( 79%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 5172kcal
  • Podjazdy 1240m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 19

Czwartek, 12 marca 2020 · dodano: 14.03.2020 | Komentarze 0

Prawdziwie wiosenny dzień musiałem wykorzystać. Nic nie stało na przeszkodzie aby poświecić większą część dnia na trening. Po raz pierwszy zdecydowałem się na zabranie mniejszej ilości jedzenia i picia i uzupełnianie zapasów w trasie. Wybrałem optymalny zestaw ciuchów zabierając do kieszeni lżejsze rękawiczki i nogawki aby ewentualnie móc je zmienić po drodze. Po sytym śniadaniu byłem gotowy do jazdy i wyruszyłem nawet szybciej niż planowałem. Na starcie zmodyfikowałem trasę, zamierzałem zaliczyć ciekawą pętlę której spora cześć prowadziła przez Czechy ale zdecydowałem się nie wykraczać poza granice Polski wiec odkopałem projekt trasy który nakreśliłem już kilka lat temu, również musiałem go zmodyfikować bo fragment prowadził przez Czechy, odległościowo wyszło to samo ale pojawiło się kilka dodatkowych podjazdów. Rower przygotowałem już dzień wcześniej i nic nie stało na przeszkodzie aby jechać na rowerze startowym. Po starcie już odruchowo skręciłem na Jaworze a nie w kierunku głównej drogi i na rozgrzewkę miałem około kilometrowy odcinek prowadzący non stop po górę. Spokojną jazdę kontynuowałem aż do Jasienicy gdzie spodziewałem się kolejki samochodów ale o dziwo było pusto na drodze. Z wiatrem jechało się bardzo przyjemnie ale w końcu nadszedł moment aby mocniej przycisnąć i jechać w 2 strefie mocy. Podjazdy w Rudzicy przy wietrze w plecy poszły jak z płatka, po zjeździe kierunek wiatru się zmienił i wiał bardziej z boku, gdy zacząłem kierować się na zachód to było już znacznie ciężej, łatwiej utrzymywałem moc ale często musiałem zmieniać biegi a wcale szybko nie jechałem. Drugi newralgiczny punkt na trasie czyli Chybie również przejechałem dosyć sprawnie. Walcząc ze zmiennym wiatrem zostałem przystopowany dopiero w Zbytkowie i przekroczenie Wiślanki okazało się trudną sprawą bo na jednej zmianie świateł przejeżdżały maksymalnie 3 samochody. Za Wiślanką przekonałem się jak silny jest wiatr. Na prostym odcinku drogi trzymając 200 Wat nie byłem w stanie jechać szybciej niż 20-22 km/h. Czekało mnie wiele kilometrów z wiatrem wiejącym w twarz i to był dopiero początek. Podjazd w Golasowicach okazał się trudniejszy niż zwykle i ciężko było złapać swój rytm. Na nowym dla mnie odcinku z Pielgrzymowic do Libowca zaczynałem czuć potrzebę postoju ale opóźniałem ten moment jak tylko mogłem. Pagórkowaty odcinek Jastrzębski dał mi nieźle w kość, czułem się jakbym jechał w tempie wyścigowym a to był tylko wysoki tlen z prędkością jazdy regeneracyjnej. Postój zrobiłem dokładnie w tym samym miejscu co 2 tygodnie temu tylko przyjechałem z drugiej strony. Po postoju droga stopniowo zaczęła się piać w górę aż do węzła przy Autostradzie A1 w Łaziskach. Później jechało się bardzo dziwnie, raz byłem w stanie jechać 40 km/h by chwile później nie być w stanie przekroczyć 25 km/h przy tym samym nachyleniu drogi. Przed dojazdem do głównej drogi próbowałem włączyć nawigacje i ślad który wgrałem na wypadek gdybym nie był pewny jak jechać. Okazało się, że nawigacja nie działa i nie wiedziałem jak temu zaradzić. Na skrzyżowaniu zdecydowałem się skręcić w lewo i w Gorzycach w prawo. Dojechałem do skrzyżowania i okazało się, że droga jest nieprzejezdna i objazd prowadzi przez wały nad Odrą. Jechałem już tam kiedyś ale w drugą stronę i dosyć dobrze wspominam tą drogę. Długi zjazd do tego skrzyżowania tym razem był bardzo długi, cały czas pod silny wiatr i dosyć duży ruch wymuszający dwukrotne wytracenie prędkości spowodowały, ze był to najgorszy dla mnie odcinek tego dnia. Po skręcie w prawo na wały zacząłem czerpać przyjemność z jazdy, początek jeszcze nie był tak fajny bo boczne podmuchy wybijały mnie z rytmu. Za miejscowością Odra poczułem wiatr wiejący idealnie w plecy i 40 km/h z licznika nie schodziło, w końcówce nawet pojawiło się 50 km/h mimo zerowej różnicy wysokości na kilku kilometrach. Siła wiatru jest ogromna i nawet największy koń wśród rowerzystów z naturą nie wygra. Dobre skończyło się w momencie dojazdu do kolejnego skrzyżowania gdzie znów miałem dylemat, jechać w prawo i trzymać się objazdu do drogi którą planowałem jechać czy skręcić w lewo i wskoczyć na drogę krajową w kierunku Opola. Ostatecznym czynnikiem jaki zdecydował był fakt, że jadąc krajówką miałbym problem z przekroczeniem Odry, pierwszy most był w Raciborzu, następny w Cisku pod Kędzierzynem co znacznie wydłużyłoby trasę. Szybko dojechałem do drogi w kierunku Raciborza z mniejszym ruchem niż na krajówce i z wiatrem nawet kilka krótkich podjazdów na trasie nie było problemem. Sprawnie minąłem miasto i trafiłem na fajną ścieżkę rowerową, jadąc nią znów musiałem zmagać się z czołowymi podmuchami wiatru. Nie trwało to jednak długo i gdy odbiłem na północ znowu miałem wiatr boczny a momentami w plecy. Droga wyglądała całkiem fajnie a ruch był niewielki. To co dobre szybko się kończy bo za większą miejscowością na tej trasie asfalt się skończył i przez kilka kilometrów droga była w remoncie. Jedyna trasa objazdowa również była rozkopana wiec nie opłacało się nadkładać kilometrów i trzymałem się tej drogi. Po kilku kilometrach pojawiły się na drodze osoby i sprzęt do robót nawierzchniowych i jeden pas już miał równy dywanik ale nie można było nim jechać. Na ostatnim zwężeniu przyblokowało mnie czerwone światło. Jechałem już bez picia i szukałem sklepu. Znalazłem jakiś mały sklepik przy którym było pełno rowerów, ustawiłem swój w takim miejscu, ze nie był widoczny z drogi i wstąpiłem do sklepu. Kupiłem co trzeba, udało się nie stać w kolejce i po paru minutach ruszyłem dalej. Od razu zauważyłem problem z miernikiem mocy, najpierw nie działał wcale a później pokazywał głupoty. Nie przejmowałem się tym zbytnio bo pojawił się niewielki kryzys i przyjąłem większą niż zwykle dawkę węglowodanów. Ciężko jechało się przez kilka kilometrów i w Rudach zdecydowałem się na krótki postój. Nie był na to odpowiedni moment i wtedy wydarzyło się kilka sytuacji którym mógłbym zapobiec. Najpierw nie umiałem zlokalizować telefonu i już się bałem, że go zgubiłem. W trakcie grzebania po kieszeniach podmuch wiatru przewrócił mój rower do kałuży. Na szczęście nic się nie obtarło ale cała owijka była brudna i mokra i chwilę trwało zanim doprowadziłem ją do stanu używalności. Kolejne minuty poświeciłem na dokładne oględziny roweru ale żadnych usterek nie zlokalizowałem. Gdy miałem już ruszać to na skrzyżowaniu zakleszczyła się ciężarówka, kierowca próbował wykonać manewr skrętu i wjechać w drogę pod kątem około 130 stopni co się nie udało i musiałem zejść z roweru i przejść kawałek poboczem. Ruszyłem dalej i stwierdziłem, że do najbliższego większego miasta zostało około 25 kilometrów i w tym czasie lepiej stanąć w sklepie niż później gdy skupiska ludzi są większe. Pierwszy sklep był pełen ludzi i nie było tych produktów jakie potrzebowałem wic pojechałem do kolejnego. Bardzo podobały mi się te leśne drogi z niewielkim ruchem, do życzenia pozostawiała nawierzchnia ale nie był to powód do narzekań. Szybko uzupełniłem zapasy, potrzebne na wypadek kolejnego kryzysu i ruszyłem w kierunku cywilizacji. Kryzys minął ale szwankować zaczął sprzęt, pojawił się problem z przerzutką i co jakiś czas łańcuch przeskakiwał na niektórych koronkach. Miernik mocy w dalszym ciągu nie działał, pokazywał głupoty i zazwyczaj zaniżał wartości. Dobrze się jechało i wydłużyłem sobie trasę i dłuższą drogą dojechałem doi Rybnika. Na wjeździe do miasta niewielkie spowolnienie a później już raz ścieżką, raz drogą minąłem sprawnie miasto. Zdecydowałem się na kolejny postój, zmieniłem nogawki i rękawiczki na letnie i jazda. Nie miałem ochoty na jazdę Wiślanką, na Pszczynę też nie chciałem się pchać i skręciłem na Żory i przez miasto głownie bocznymi drogami wyjechałem w kierunku Krzyżowic. Na jednym ze skrzyżowań spadł mi łańcuch, zapomniałem, że nie powinienem jeździć na największej koronce kasety i blacie jednocześnie i łańcuch zamiast spaść na małą tarcze zleciał z korby. Szybko to naprawiłem i zacząłem kolejną walkę z wiatrem. Miernik mocy pokazywał jeszcze większe głupoty niż wcześniej ale skupiłem się na równej jeździe co nie było tak prostą sprawą. W Jastrzębiu znów problem z wjazdem na główną, musiałem czekać kilka zmian świateł aż na moim pasie pojawi się samochód i czujka zapali zielone światło. Od tego momentu jechałem raz z wiatrem, raz z bocznym, momentami przeciwnym. Podjąłem decyzje o wjechaniu na Wiślankę i dojeździe do Zbytkowa. Jakoś 4 kilometry przetrwałem ale ruch był spory i nie miałem możliwości przeskoczyć na pas dla skręcających w lewo. Zjechałem na drogę w kierunku Zbytkowa i zawróciłem. Ruszając ze skrzyżowania znowu spadł mi łańcuch. Tym razem dłużej męczyłem się z jego założeniem i dopiero za drugim podejściem się udało. Gdy już ruszyłem i złapałem rytm to łańcuch strzelił. Nie miałem ochoty na skuwanie, usunąłem tylko jedno ogniwo i założyłem spinkę. Owijka i tak do prania ale ręce starałem się wyczyścić, chociaż nie były bardzo brudne. Ostatnia godzina jazdy była całkiem przyjemna. Noga podawała całkiem nieźle, jakby poprzednich 6 godzin nie było a ja dopiero wyjechałem z domu. Wiatr nie był już tak odczuwalny, myślałem, ze postój nie będzie już konieczny ale myliłem się. Na około 15 kilometrów przed domem Garmin się wyłączył, powód był jeden – słaba bateria. Miałem ze sobą powerbanka i zatrzymałem się by go podłączyć, przy okazji zrobiłem parę zdjęć, opróżniłem zbiornik i ruszyłem w kierunku domu. Po kilku minutach od podłączenia powerbanka stan baterii już był odpowiedni aby załączyć spowrotem licznik. Powrót pod wiatr nie był tak zły jak się spodziewałem, po tylu kilometrach w nogach odczułem dosyć wymagający podjazd po którym już w rozjazdowym tempie dojechałem do domu. Z przerwami wyszło ponad 8 godzin jazdy. Ciekawa trasa, dobra noga i brak większego kryzysu który zwykle pojawiał się w końcówce. Problemy ze sprzętem i elektroniką nie zabrały uśmiechu z twarzy. Takie trasy i długie jazdy bardzo lubię i tylko wiosną i jesienią mam na to czas. Głównym aktorem tego dnia był wiatr i w znacznym stopniu wpłynął na moją jazdę. W bezwietrznych warunkach pokonanie tej trasy nawet 30 minut szybciej nie byłoby problemem. W domu kolejne problemy z Garminem, nie mogłem zgrać pliku, musiałem go podzielić aż na 3 części i połączyć i dopiero plik dało się wgrać do Golden Cheetach i na Stravę. Dużo czasu poświeciłem na postoje ale mogłem sobie na to pozwolić. Tempo było idealne. Musze znów ustawić tylną przerzutkę, spróbować rozwiązać problem z Miernikiem Mocy i zreanimować po raz kolejny Garmina który ma już swoje lata i działa coraz gorzej, coraz częściej się zawiesza i co jakiś czas pojawia się problem z trzymaniem baterii. Po resecie trzyma ponad 10 godzin a po kilku tygodniach potrafi się rozładować po 4 godzinach, nawigacja i jazda po śladzie nie działa. Jedyny plus tego licznika to slot kart Micro SD którego nie mają wyższe modele. Jak nie będzie wyjścia to chyba zdecyduje się na wymianę licznika na nowszy model w którym da się aktualizować oprogramowanie. 




  • DST 219.00km
  • Czas 08:02
  • VAVG 27.26km/h
  • VMAX 74.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 180 ( 92%)
  • HRavg 142 ( 72%)
  • Kalorie 3931kcal
  • Podjazdy 2300m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 30

Niedziela, 14 kwietnia 2019 · dodano: 14.04.2019 | Komentarze 0

Najdłuższy, najlepszy i najcięższy trening w tym roku zaliczony. Na początek miałem problemy ze wstaniem z łóżka. Aby wystartować z Katowic o rozsądnej porze musiałem z domu wyjechać przed 7 by zdążyć na pociąg. Wstałem około 6:15 i miałem za mało czasu na przygotowanie się. Największy problem miałem z ubraniem, ostatecznie wybór padł na wiosenne nogawki, bluzę, ciepłe ochraniacze na buty, dwie pary skarpet, zimowe rękawiczki, dwie chusty buff, spodnie przeciwdeszczowe i kurtkę Warm Pack. Do plecaka schowałem kamizelkę, letnie rękawiczki i czapeczkę pod kask. Zabrałem spory zapas jedzenia który miał wystarczyć na cały dystans. Rozrobiłem dwa bidony napoju, w jednym isotonic a w drugim carbo. Do plecaka schowałem 2 małe butelki wody oraz dwa pojemniki, po jednym z iso i carbo. Zapas był w sumie na około 8 bidonów. Rower już wczoraj przygotowałem, podobnie buty, kask i okulary. Pomyślałem o wszystkim, telefon i licznik miały pełną baterię, tylko pogoda była nie za bardzo. Zimno, lekka mgła i niemrawo wychodzące słońce. Około 7:30 zacząłem się ubierać i 15 minut później byłem gotowy do jazdy. Na starcie komunikat o słabej baterii miernika mocy, wymieniałem baterie na początku grudnia i mają za sobą już około 150 godzin pracy i wierzyłem, że wytrzymają do końca jazdy. Na początku jechało się źle, byłem całkowicie wypoczęty i tętno było podwyższone. Nie przejąłem się tym faktem i zamierzałem sugerować się wyłącznie wskazaniami mocy. Po przejechaniu około kilometra zauważyłem psa który zaczął mnie gonić, wyglądał groźnie i miałem dużego stracha, słusznie bo skoczył do mojej nogi i rozerwał i tak dziurawy już ochraniacz na buty. Całe szczęście, że miałem je na nogach i skończyło się tylko na rozerwanym ochraniaczu. Ciśnienie już zostało podniesione, ale jechałem dalej. Po pierwszym podjeździe który poszedł dosyć słabo i dojeździe do ronda po raz kolejny podniesiono mi ciśnienie. Jadąc sobie spokojnie prawym pasem musiałem w popłochu uciekać na chodnik bo jakiś idiota za kółkiem postanowił sobie zmienić pas, trudno było mnie nie zauważyć i nie było żadnych przeszkód aby ten samochód jechał lewym pasem. Zatrzymałem się na moment i pozbyłem się ochraniaczy na buty. Przejazd przez miasto nie był szybki i przyjemny, zaliczyłem prawie wszystkie czerwone światła i straciłem kilka cennych minut. Gdy cieszyłem się, że przedostałem się przez miasto to wydarzyła się kolejna nerwowa i niebezpieczna sytuacja. Jadąc drogą z pierwszeństwem musiałem uciekać na przeciwny pas bo z podporządkowanej drogi wyjechał rozpędzony samochód. Nie zatrzymał się na Stopie i chyba nawet nie popatrzył czy może wjechać na skrzyżowanie. Puściły mi nerwy i rzuciłem kilka niecenzuralnych słów. Na tym incydencie złe przygody się skończyły. W dalszym ciągu jechało się ciężko, warunki były trudne a noga jeszcze nieodpowiednio rozgrzana. Za Bestwiną zatrzymałem się na chwilę by wyjąć coś do jedzenia z plecaka. Nie zdecydowałem się na zmianę ubioru i tak jechałem dalej, bez ciekawych sytuacji aż do drugiego postoju w Rajsku. Rozebrałem spodnie i znowu wrzuciłem coś na ząb. Oświęcim minąłem dobrze mi znaną drogą łączącą się bezpośrednio z trasą na Chrzanów. Za miastem małe utrudnienia, remont drogi i zwężenie, jakoś przejechałem i noga powoli zaczynała się rozkręcać. Po chwili skręciłem w lewo na Chełmek i kontynuowałem jazdę aż do Jaworzna gdzie czekał mnie kolejny postój. Tym razem kurtkę Warm Pack zastąpiłem kamizelką a zimowe rękawiczki letnimi. Znowu coś zjadłem i wrzuciłem kilka batonów do kieszeni aby je mieć bardziej pod ręką. Za autostradą A4 odbiłem w prawo na drugie już zwężenie na trasie. Utrudnienia były na krótkim odcinku i dalej był już fajny, równy asfalt. Po przecięciu drogi 79 zauważyłem przed sobą kolarza, gdy zacząłem się zbliżać zorientowałem się, że to Andrzej. Dojechałem do niego i dalej jechaliśmy już razem. Towarzysz pokazał mi kilka ciekawych dróg, jechaliśmy po równych i dobrych zmianach. Na jednym sztywnym podjeździe każdy jechał swoim tempem. Gdy wyjechaliśmy na główną drogę w kierunku Olkusza to wiatr był bardziej odczuwalny a droga prowadziła lekko w górę. Po około 10 kilometrach rozdzieliliśmy się, po wjeździe na szczyt wzniesienia i zjeździe do Żurady nie wiedziałem jaki kierunek obrać czy jechać na Sołuszową i później w kierunku Skały czy odbić na Krzeszowice i zaliczyć kilka podjazdów w tamtej okolicy. W Olkuszu zdecydowałem, że jadę na Krzeszowice i tak też zrobiłem. Przegapiłem skręt i musiałem zawrócić. Jedzenie w kieszonkach się skończyło, w bidonach też coraz mniej picia. Zapas z plecaka wykorzystałem podczas postoju w Jaworznie i aby uzupełnić bidony to konieczny był postój w sklepie. Na postoju szybko wyciągnąłem jedzenie z plecaka, kilka batonów wylądowało w kieszeni a przede mną kilka dosyć wymagających podjazdów. Wjechałem je w całkiem dobrym tempie, po skręcie w kierunku Paczółtowic na krótkim ale stromym podjeździe przytkało mnie, męczyłem się z podjazdem a w nagrodę zjazd do miejscowości i skręt w prawo na jeszcze sztywniejszy podjazd. Dałem z siebie tam prawie maksa i trochę się ujechałem. Na zjeździe do Krzeszowic mogłem trochę odpocząć. W bidonach już bardzo mało picia i zacząłem wypatrywać jakiegoś sklepu. W Krzeszowicach skręciłem w kierunku Miękini i czekał mnie długi i wymagający podjazd. Jechałem dosyć mocno, nachylenie było zmienne i podjazd kosztował mnie trochę sił. Po zjeździe do Woli Filipowskiej zatrzymałem się w sklepie i napełniłem bidony a także zakupiłem zapas wody na dolewkę do dwóch bidonów. Przy okazji skorzystałem z WC na pobliskiej stacji paliw i mogłem ruszać dalej w kierunku Tenczynka. Trochę czasu straciłem na przejeździe kolejowym a później kilka razy musiałem zatrzymać się na skrzyżowaniach. Pomimo niedzieli ruch na drogach nie był aż tak duży a pech chciał, że akurat gdy dojeżdżałem do skrzyżowania to jechało najwięcej samochodów. Po przedostaniu się na drugą stronę autostrady A4 czekały na mnie kolejne, krótkie podjazdy. Tempo jakie na nich utrzymywałem było dobre, żadnych oznak kryzysu a w nogach już prawie 140 kilometrów. Po przejechaniu drogi 780 przegapiłem skręt w kierunku Czernichowa i znowu się wracałem, dobrze, że mam nawigację i szybko naprawiłem swój błąd. Odcinek do mostu nad Wisłą był nieciekawy, sporo dziur i wąskich uliczek. Szybko przedostałem się na południową stronę rzeki i dotarłem do drogi Oświęcim- Kraków. Kawałek musiałem nią przejechać, ale nie było tragedii. W nagrodę czekał mnie dłuższy podjazd. Podjeżdżało się całkiem dobrze, zrobiło się cieplej i napoje z bidonów szybko znikały. Na szczycie zatrzymałem się, znowu przełożyłem jedzenie do kieszonek. Zdjąłem kamizelkę i napełniłem bidony. Zjadłem coś przy okazji i po niewielkim zjeździe i krótkim podjeździe czekał na mnie przyjemny odcinek kończący się w Tomicach. Nie dokręciłem dobrze bidonu i zachlapałem siebie i rower isotonicem. Gdy czekałem na wjazd na drogę 28 do Wadowic to wytarłem rower ręcznikiem, później się tak rozpędziłem, że przegapiłem skręt w skrót do Wieprza i gnałem przez Wadowice. Nie było tragedii a dzięki jeździe głównie z wiatrem dystans szybko leciał. Po 170 kilometrach nie czułem żadnego kryzysu a noga kręciła dużo lepiej niż w pierwszej części jazdy. W Nidku ostatni postój w sklepie i ostatnie 40 kilometrów jazdy. Trasa w dalszym ciągu pagórkowata z dosyć dobrą nawierzchnią. Bałem się trochę o przejazd przez Kęty. Obawy były słuszne, na rynku odbywał się Jarmark i ludzi było jak mrówek. Nie straciłem na przejeździe wiele czasu i zaczynałem już odczuwać oznaki przepełnienia. Nie byłem w stanie już nic przełknąć a picie też nie wchodziło. Zatrzymałem się na krótką chwilę i później jechało się już lepiej. Nie czułem głodu ale w dalszym ciągu jadłem aby nie złapał mnie kryzys. Dobrym tempem dotarłem do Bielska i równie dobrze przejechałem przez miasto. Na koniec dołożyłem sobie kilka podjazdów bo brakowało mi niewiele do 8 godzin i 400 TSS. Na szczycie ostatniego trudniejszego podjazdu zluzowałem i w spokojnym tempie kontynuowałem jazdę. Przed końcem zatrzymałem się po makaron w sklepie i równo po 8 godzinach zameldowałem się w domu. Spokojnie mogłem jechać dalej, picia już nie było, jedzenie jeszcze miałem na około godzinę jazdy.
Przed jazdą miałem pewne obawy i cele na ten dzień. Udało się zaliczyć zaplanowaną ilość godzin, bez kryzysu i w całkiem dobrym tempie. Myślę, że wytrzymałościowo jestem już dobrze przygotowany i mogę skupić się na podjazdach i treningu na określonych mocach i powtórzeniach. Jedyną rzeczą jaką muszę zmienić to czas przerw, dzisiaj aż godzinę straciłem na postojach. Spory wpływ miała na to pogoda a także zbyt zachowawcze podejście do tematu jedzenia i picia. Myślę, że spokojnie przejechałbym tą trasę z mniejszą ilością picia i jedzenia.







  • DST 231.00km
  • Czas 09:10
  • VAVG 25.20km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 177 ( 90%)
  • HRavg 135 ( 69%)
  • Kalorie 4677kcal
  • Podjazdy 3690m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Obóz Bukowina 1

Czwartek, 12 maja 2016 · dodano: 12.05.2016 | Komentarze 0

Pierwszy dzień na obozie treningowym. Dystans obejmuje dojazd do Bukowiny i pętlę treningową. Z domu wyjechałem o 5. Pierwsza godzina jazdy była najgorsza. Później już było lepiej, nie obyło się bez przygód, najpierw cudem ominąłem czołówkę z samochodem, później trafiłem na zamknięty most w Rabie i objazd do Ludźmierza, na koniec pobłądziłem w Nowym Targu. Po 5 godzinach jazdy byłem w Bukowinie. Na koniec czekał mnie ponad kilometrowy podjazd z nachyleniem dochodzącym do 15%. Po 10 minutowym złapaniu oddechu wyruszyłem z resztą drużyny na trening. Od razu był podział na dwie grupy, jedna mocniejsza pojechała na 140km, druga na 100km. Pojechałem na 100km z zamiarem spokojnej jazdy. Grupa pierwsza już odjechała na pierwszym podjeździe w Czarnej Górze. W naszej grupie były 3 osoby, Agnieszka, Mały i ja, cały czas jechaliśmy we dwóch po zmianach i drogi powoli ubywało. Najbardziej dłużył się prawie 20km odcinek po słowackiej stronie. Przed podjazdem lekko odjechałem od grupki i na szczyt wjechałem spokojnym tempem przed dwójką współtowarzyszy. Po szybkim zjeździe przejechaliśmy skręt na skrót w kierunku Tatrzańskiej Kotlinki. Wróciliśmy na właściwą drogę i przejechaliśmy przez "cygańską" wioskę. W pełnym składzie dojechaliśmy do podnóża podjazdu na Przełęcz Zdziarską. Podjazd pokonałem równym i spokojnym tempem i na szczycie byłem przed Małym i Agnieszką. Pozostał zjazd i przeprawa przez krótką zmarszczkę do Polski. Pod sklepem przed Bukowiną zrobiliśmy postój i na deser podjazd na Rusiński Wierch. Bolał strasznie po 230km.
https://www.strava.com/activities/573738293




  • DST 241.00km
  • Czas 07:46
  • VAVG 31.03km/h
  • VMAX 82.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 4779kcal
  • Podjazdy 2240m
  • Sprzęt Cross Peleton
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wykorzystać aurę

Sobota, 1 października 2011 · dodano: 01.10.2011 | Komentarze 0

#lat=49.66941&lng=18.69873&zoom=9&type=3




  • DST 220.00km
  • Czas 08:06
  • VAVG 27.16km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 3656kcal
  • Podjazdy 940m
  • Sprzęt Cross Peleton
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kraków

Poniedziałek, 29 sierpnia 2011 · dodano: 29.08.2011 | Komentarze 1

Bielsko-Pisarzowice-Wilamowice-Bielany-Grójec-Oświęcim-Libiąż-Chrzanów-Trzebinia-Wola Filipowska-Krzeszowice-Zabierzów-Modlniczka-Kraków-Kryspinów-Liszki-Kaszów-Czernichów-Przeginia Narodowa-Przeginia Duchowna-Brodła-Alwernia-Kwaczała-Babice-Żarki-Libiąż-Oświęcim-Brzeszcze-Jawiszowice-Wilamowice-Pisarzowice-Bielsko
Wyjechałem dosyć późno, o 7:20. Rano było chłodno i zdecydowałem się zabrać rękawki i to był bardzo dobry pomysł. Korki w mieście trochę mnie przytrzymały i z Bielska wyjechałem dopiero o 8:00. Przed Oświęcimiem była straszna mgła i bałem się ze będę musiał zawracać. Pierwszy krótki postój na sikanie zrobiłem przed Libiążem po 50km. W Chrzanowie nie mogłem znaleźć oznaczenia na Trzebinię i się zgubiłem i pojechałem na Balin. Kiedy się zorientowałem to wyciągnąłem mapę którą zabrałem i jakoś trafiłem na właściwą drogę. Za Krzeszowicami trafiłem na remontowany most i straciłem kolejne 15 minut na stanie w korkach do świateł, kiedy przebrnąłem dalej to bez przygód dojechałem do Krakowa. Przy wjeździe też jakieś remonty, budowy wiaduktów itp. W okolicach centrum, rynku, Wawelu pełno ludzi więc długo nie stałem i uszyłem w drogę powrotną standardową drogą na Kryspinów. Przy wyjeździe z miasta zrobiłem postój na jedzenie i tankowanie bidonów. Kiedy ruszyłem dalej to zaczęło mocniej wiać, wiało centralnie w twarz lub lekko z boku i dalsza jazda była pod wiatr. Za Liszkami trafiłem na objazd przez wioski, ciekawe dlaczego zamknięto główną drogę, przecież była równa jak stół. Po wjeździe na główną drogę minęła mnie grupka kolarzy, siadłem im na koło i na liczniku było cały czas 45-50km/h, odpuściłem, po co się zajeżdżać. W Babicach zatankowałem bidony, zjadłem dwie kanapki i ruszyłem dalej. Przed Oświęcimiem zaczęły mnie boleć nogi i źle się jechało, do tego doszły jeszcze korki w mieście i do domu dotarłem dopiero o 16:40. Wyjazd udany. Jutro wolne, w środę krótki rozjazd a w piątek pierwszy etap Road Trophy, może uda się powalczyć o jakiś dobry wynik, choć czarno to widzę.

Przed Chrzanowem © Piotr92


Kategoria 200-300, Samotnie, Szosa


  • DST 252.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 08:59
  • VAVG 28.05km/h
  • VMAX 72.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 4142kcal
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Cross Peleton
  • Aktywność Jazda na rowerze

Słowacja w grupie

Sobota, 16 lipca 2011 · dodano: 16.07.2011 | Komentarze 4

Opis i fotki wieczorem.
Bielsko-Wilkowice-Łodygowice-Żywiec-Świnna-Pewel Mała-Jeleśnia-Krzyżowa-Korbielów-SK:Oravska Polhora-Rabca-Zubrohlava-Namestovo-Oravska Jasenica-Oravske Vesele-Mutne-Benadovo-Zakamenne-Oravska Lesna-Nova Bystrica-Stara Bystrica-Klubina-Zborov nad Bystricou-Oscadnica-Cadca-Svrcinovec-CZ:Mosty u Jablunkova-Hrcava-PL:Jaworzynka-Istebna-Koniaków-Istebna-Przełęcz Kubalonka-Wisła-Ustroń-Skoczów-Grodziec-Biery-Jaworze-Bielsko
Wyjazd zaplanowany n szybko, miałem jechać sam, jednak znalazło się 2 chętnych do jazdy. Jest to jeden z najlepszych treningów w tym sezonie.
Wyjechałem o 7:30 z domu, z kolegami Adamem i Michałem spotkałem się w Bielsku pod hotelem Vienna o 8:00. Obraliśmy kierunek Słowacja, wybór padł na przejście graniczne w Korbielowie. Poranek był chłodny ok.15stopni, jednak jechałem na krótko, koledzy też. Jechaliśmy za GPS kolegi i prowadził nas najlepszą drogą. W grupie jedzie się szybciej i sprawniej i do Korbielowa docieramy przed 10:00. Na przełęcz każdy jedzie swoim tempem i ja na szczycie jestem pierwszy i czekam na kolegów i razem zjeżdżamy do Namestova. Tam GPS wyprowadza nas w pole i zamiast jechać w kierunku Dolnego Kubina i odbić na Zakamenne to jedziemy na Oravską Jasenicę. Droga fajna, mały ruch i płasko, za płasko, ale jest dalej i w Mutnem pojawia się podjazd 12% i znowu odjeżdżam i na szczycie czekam na kolegów i znowu razem po zmianach dojeżdżamy do podnóża podjazdu na Kysucką Vyrhovinę, robimy sobie piknik, zjadamy część zapasów i zaliczamy podjazd. Droga jest super, podjazd krótki, ale zjazd to marzenie, piękna szeroka droga, ładne widoki i jedzie się cały czas 60km/h. Kolejny odcinek do Krasna nad Kysuczą jest prawie płaski i jedziemy cały czas ~40km/h. W mieście rozdzielamy się ja jadę w kierunku Czech a koledzy na Zwardoń. Przed podjazdem do Jaworzynki zaczyna brakować sił i w trakcie podjazdu robię postój, zjadam zapas jedzenia i jadę do Jaworzynki a potem Koniakowa. Odbieram zostawione ostatnio po maratonie okulary i jadę do domu. W Istebnej w sklepie tankuję bidony i podjeżdżam na Kubalonkę, pobiłem rekord o ponad 2minuty i spokojnie dojeżdżam do domu. W domu zawitałem o 17:45. Bardzo udany wyjazd, forma wraca, coraz bardziej oswajam się i przekonuję do jazdy w grupie.
Zaliczone podjazdy:
Przełęcz Glinne z Korbielowa: 0:09:11
Kysucka Vyrchovina z Oravskiej Lesnej: 0:10:05
Hrcava z Mostów u Jablunkova: 0:24:24
Przełęcz Kubalonka z Istebnej: 0:13:27
Foty:
https://picasaweb.google.com/109557030304982368360/SOwacja?authkey=Gv1sRgCJ_ElM_8leTDag

?131083974534479