Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 223570.38 kilometrów w tym 7915.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.35 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2324726 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 256.00km
  • Czas 10:21
  • VAVG 24.73km/h
  • VMAX 71.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 172 ( 88%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 7386kcal
  • Podjazdy 5540m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Małopolska 250tka

Sobota, 17 lipca 2021 · dodano: 26.07.2021 | Komentarze 0

Kiedy tylko usłyszałem o tej imprezie już wiedziałem, że nie może mnie na niej zabraknąć. Lubię trudne wyzwania oraz górskie trasy najeżone sporą ilością podjazdów. Zaliczyłem już ich wiele ale tak trudnej jeszcze nie miałem okazji przejechać. Do zawodów byłem przygotowany na tyle na ile pozwoliły mi warunki i sytuacje jakie miały miejsce w tym roku. Wiedziałem, że brakuje mi mocy, z czasem na trening i odpoczynek jest różnie ale nie jestem znany z tego, że łatwo z czegoś rezygnuję i mimo wielu przeciwności postanowiłem stanąć na starcie. Byłem jednym z czterech śmiałków którzy podjęli wyzwanie, z różnych przyczyn dwie osoby musiały zrezygnować więc jechaliśmy ledwie we dwójkę ale to w niczym nie umniejszało trudności zadania jakie nas czekało. Przed startem uniknąłem wielu błędów i dzięki temu do rywalizacji przystąpiłem rozluźniony, zmotywowany i wypoczęty, zazwyczaj tak nie było. Skupiłem się na kilku kluczowych sprawach a część niestety zaniedbałem, jedną z nich była kwestia sprzętu. Na teście przed wyjazdem wszystko grało jak trzeba a już w dzień zawodów okazało się, że tylna przerzutka nie działa jak należy i niestety nie mogłem korzystać z największej zębatki z tyłu, w kołach treningowych mam kasetę 11-32 więc największa koronka na której przerzutka działała jak trzeba to 28. Pogodziłem się z tym, że wiele podjazdów będę musiał pokonać siłowo, bardzo nie lubię takiej jazdy i dawno tego nie praktykowałem, reakcja organizmu była przed startem dużą niewiadomą. Przed startem nie zrobiłem żadnej rozgrzewki, na 250 kilometrach nie było to potrzebne ponieważ noga rozgrzeje się na pierwszych podjazdach. Od startu coś nie grało, najpierw delikatny problem z GPS który dopiero po kilku próbach udało się włączyć. Później już po starcie zupełnie nieumyślnie poprowadzono mnie śladem 500 kilometrów. Dopiero wtedy kapnąłem się, że powinienem jechać w drugą stronę, wtedy też włączyłem nawigację po śladzie. Ładowała się tak długo, że jeszcze trzy razy pomyliłem drogę, dopiero po 20 kilometrach nawigacja działała jak należy. Po godzinie jazdy noga zaczęła podawać lepiej, wielu podjazdów przed Suchą nie znałem, trzymałem się wskazań mocy, jechałem trochę za mocno aby utrzymać to tempo na kolejnych podjazdach. Na jednej z nieznanych dróg zobaczyłem przed sobą Romka który również walczył z tą trasą. Przez pomyłki na początku straciłem kilka minut i nie sądziłem, że tak szybko zobaczymy się na trasie. W Suchej trochę samochodów utrudniało jazdę, musiałem zwolnić aby nie zbliżyć się za mocno do Romka ponieważ założeniem było pokonanie trasy solo. Najlepszy podjazd na trasie rozpoczął się już w Suchej, dobra nawierzchnia, nachylenie i tempo pozwoliły mi wyjechać na czoło i od tego momentu trzymałem niewielką przewagę. Podjazd na Przysłop poszedł mi nieźle, jechałem swoje, nie za mocno, nie za lekko. Zjazdy postanowiłem odpuszczać i przed Zawoją na serpentynach nie puściłem klamek nawet na moment. Po zjeździe zaczęło padać, było całkiem przyjemnie, kilometry z wiatrem szybko uciekały i po 50 kilometrach musiałem się pierwszy raz zatrzymać. Postój był szybki, zrobiłem co trzeba, szybciej się nie dało i jechałem dalej. Krowiarki w deszczu nie zrobiły na mnie wrażenia, lubię takie podjazdy, nie forsowałem tempa wiedząc, że czeka na mnie jeszcze ponad 180 kilometrów ciężkiej trasy. Zbliżając się do przełęczy na liczniku było już 1800 metrów w pionie na zaledwie 67 kilometrach. Zastanawiałem się przez moment czy nie założyć kurtki na zjazd, ostatecznie tego nie zrobiłem, straciłbym tylko czas a dzięki szybkiej jeździe w dół jeszcze zyskałem kilka sekund. Bufet zajął mi mniej czasu niż zakładałem, w międzyczasie przestało padać, nie sądziłem, że będę później żałował tego, że nie było naturalnego chłodzenia. Po bufecie rozleniwiłem się i dopiero końcówka kolejnego już podjazdu na trasie zmotywowała mnie do mocniejszej jazdy. Zjazdy mogłem pokonać szybciej ale postawiłem wyłącznie na bezpieczeństwo. Musiałem zacząć oszczędzać siły więc kolejne podjazdy pokonałem spokojniej, na razie niczego nie brakowało ale miałem za sobą jedynie 90 kilometrów. Na kolejnych kilometrach brakowało jakiegoś dłuższego bądź trudniejszego podjazdu, samochody i korki w kilku miejscach nie były tak atrakcyjne. Zapomniałem o regularnym jedzeniu i musiałem się poprawić w tym względzie. Gdy tylko trafiłem na otwarty sklep po wjeździe na krajową 28 postanowiłem zatankować jeden bidon bo picia by brakło na ostatnie 2 wspinaczki przed Makowem. Pagórkowaty odcinek między Naprawą a Makowem uatrakcyjniła mnie kolejna sytuacja której chciałem uniknąć. Tego dnia spotkało mnie chyba wszystko, krótki przerywnik na trasie mogę opisać jednym sformułowaniem – „ Syndrom Domoulina”. Od razu zrobiło mi się lepiej, w tym czasie pozwoliłem także Romkowi na znaczne ograniczenie dystansu między nami. Nie na tyle jednak aby złapać kontakt wzrokowy na trasie. Kolejne kilkanaście kilometrów wyglądało bardzo podobnie, trochę podjazdu, zjazd, zmieniała się jedynie nawierzchnia, miejscami była dobra, czasami gorsza. Ogólnie ciekawa okolica do treningów interwałowych ale trudniejszych podjazdów brakowało. Bardzo byłem ciekawy jednego z najdłuższych odcinków pod górę na trasie – Juszczyna Polany. Tam po raz kolejny pojawił się problem którego się nie spodziewałem. Dopadł mnie jakiś kryzys poprzedzony bardzo fajną i równą jazdą. Gdy nachylenie było równe, około 5 % jechało się fajnie, w końcówce gdy zrobiło się stromo moje nogi odmówiły posłuszeństwa. W dawnych czasach towarzyszyło mi to często i było spowodowane po prostu deficytem energetycznym. Przez kilka minut walczyłem z tym dzielnie ale gdy nie byłem w stanie już jechać siłowo, ani na siedząco i prawie spadłem z roweru musiałem się zatrzymać. Może gdybym miał lżejsze przełożenie jakoś bym przemęczył ten odcinek, chwila postoju pomogła, doładowałem energii ale było za stromo aby ruszyć z miejsca, w końcu zygzakiem jakoś wystartowałem i przemęczyłem podjazd. Na zjeździe planowo miałem odpocząć ale nawierzchnia na to nie pozwoliła, musiałem dobrze trzymać klamki aby nie wypaść z drogi na zakrętach lub nie wpaść w dziurę na prostym. Wcisnąłem kolejnego batona i kolejny podjazd już poszedł lepiej, po nim musiałem tylko zjechać do Makowa na bufet. Niestety nie było to takie proste, spory korek na wjeździe do miasta i szukanie najbardziej optymalnego toru jazdy miedzy samochodami spowodowały, że prawie przegapiłem punkt żywieniowy. Najłatwiejszy fragment trasy miałem już za sobą ale straciłem sporo czasu na sytuacje których dało się uniknąć. Bufet zajął mi już więcej czasu niż zakładałem ale byłem na nim nieco wcześniej więc i tak ruszyłem na ostatni fragment trasy o 14:30. Czekało mnie najtrudniejsze 80 kilometrów, z wieloma podjazdami oraz narastającym zmęczeniem. Już Makowska Góra dała popalić i w końcówce powtórka z Juszczyna, jechałem chyba trochę za mocno a przyjęte kalorie na bufecie nie zdążyły się jeszcze dobrze wchłonąć. Nie wiedziałem co jeszcze mnie czeka na trasie więc wolałem znowu się zatrzymać na chwilę niż jechać na siłę do końca i później cierpieć na kolejnych podjazdach. Przygody towarzyszyły mi niemal do końca rywalizacji. Po zjeździe po raz kolejny musiałem się zatrzymać za potrzebą. Był to jednak ostatni taki postój i po nim znów jechało się lepiej. Następny podjazd mimo, że miał trudną końcówkę pokonałem sprawnie, bardziej męczyłem się na zjazdach gdzie nie potrafiłem się skoncentrować. Traciłem na tym sporo czasu. Nie bardzo wiedziałem gdzie jadę, trzymałem się śladu który zaprowadził mnie do Lanckorony. Nie odmówiłem sobie krótkiego postoju przy rynku, to był błąd po na zjeździe się rozluźniłem, nie zauważyłem, że na drodze leży duży kamień, najechałem na niego przednim kołem i 400 metrów dalej musiałem się zatrzymać by zmienić dętkę. Dłużej trwało szukanie dziury w dętce i oponie niż wymiana i pompowanie. Nabój Co2 zrobił za mnie połowę roboty ale musiałem nieco upuścić z opony aby nie ryzykować kolejnego defektu. Na trasie planowałem jeszcze 1 postój w sklepie na około 35 kilometrów przed metą. Trafił się jednak szybciej, jakoś nie miałem motywacji do jazdy. Po tym defekcie uszła ze mnie reszta powietrza. Po wizycie w sklepie gdzie wlałem w siebie preparat witaminowy, schłodziłem głowę wodą i dolałem napoju izotonicznego do bidonu mogłem jechać dalej. Dosyć szybko uciekały kolejne kilometry, atrakcji też nie brakowało. Na podjeździe przed wjazdem na główną drogę do Zembrzyc zakrztusiłem się batonikiem, sytuację udało się szybko opanować ale musiałem się zatrzymać. Mogłem tego batona wyciągnąć nieco później ale nie znałem tego podjazdu na tyle dobrze i zaskoczyła mnie sztywniejsza końcówka. Na ostatnią godzinę planowałem doładować się żelem energetycznym, głowa już nie pracowała jak należy stąd kolejny, ostatni już postój na głównej drodze. Po przyjęciu żela dostałem kolejne życie, podjazdy jechałem jednak zachowawczo aby sił starczyło do końca. Zjazdy odpuszczałem, na jednym z nich przejechałem sobie skręt w lewo i musiałem się wrócić 100 metrów. Takich sytuacji na trasie było sporo, nawet nie wiem ile na tym straciłem czasu. Trzy ostatnie podjazdy pokonałem sprawnie, zwłaszcza ostatni poszedł mi nieźle jak na to co miałem już w nogach. Bardziej bałem się zjazdu, przed metą człowiek często się rozluźnia i popełnia głupie błędy. Ja jednak ich uniknąłem i bezpiecznie zmierzałem w kierunku mety. Po prawie 11 i pół godzinach minąłem linię mety. Samo powitanie było warte poświęcenia. Czułem się na tyle dobrze, że byłem w stanie jeszcze podnieść rower nad głowę i stanąć przy banerze reklamowym. Nie ukrywam, że był to mój cel na ten rok, wystartować i ukończyć rywalizację na tej trasie. Mimo wielu niepowodzeń, sporej ilości błędów na trasie i znaczenie słabszej nogi niż przez ostatnie 2 sezony przejechałem tą trasę w dobrym i równym tempie. Po raz drugi zapisałem się w historii imprez organizowanych przez Klub Kolarski Aquila Peleton Wadowice, w ubiegłym roku ustanowiłem rekord trasy na czasówce wygrywając OPEN, teraz dołożyłem zwycięstwo na pierwszej edycji Małopolskiej 250-tki zwanej także Małopolską Bitwą z Podjazdami i to mój czas będzie do pobicia w następnym roku.. Za rok chyba nie będę miał wyjścia i będę musiał spróbować sił na dystansie 500 kilometrów lub poprawić czas na dystansie 250.
Organizacja zawodów na najwyższym poziomie. Sporo osób bezinteresownie zajęło się organizacją zawodów i pomocą na trasie, gdzie indziej ciężko spotkać się z czymś podobnym, zwykle robi się to po kosztach aby każdy coś z tego miał. Punkty żywieniowe bogato wyposażone i miła obsługa, regulamin przejrzysty i czytelny, szybkie załatwianie formalności w biurze zawodów. Na mecie każdy zawodnik powitany tak samo, nie ważne czy przyjechał pierwszy czy w końcu stawki, trasa bardzo trudna i wymagająca ale o to chodziło w tej zabawie. Można znaleźć także minusy, najważniejszy z nich to frekwencja na dystansie 250 kilometrów, na dłużej trasie było widać wyraźną różnicę między najlepszymi a tymi co potrzebowali więcej czasu na pokonanie dystansu. Na krótszym nie było to tak widoczne a trasa była naprawdę trudna. Trudniejszej wyznaczyć chyba się nie dało. Wielkie brawa dla organizatorów za przygotowanie tej imprezy, w obecnych czasach pandemicznych i dobie imprez komercyjnych często docenić mniejsze imprezy. Organizatorzy naprawdę wykonali dobrą robotę ale dzięki uczestnikom nie byłoby to możliwe. Mam nadzieję, że za rok mimo słabej frekwencji na górskiej trasie również będą do wyboru dwa dystanse. Każda trasa ma swój klimat, na własnej skórze przekonałem się, że można zmęczyć się na krótszym ale bardziej wymagającym dystansie niż na dłuższej trasie o łatwiejszym profilu. Kiedyś przejechałem 500 kilometrów w trudnych warunkach i znam ten ból. Po przejechaniu tej trasy ustanowiłem swój osobisty rekord przewyższeń oraz zaliczyłem jedną z 10 najdłuższych tras w życiu. Spełniłem kolejne marzenie i mogę szukać kolejnych wyzwań. Przy tak trudnym dla mnie roku już mogę powoli myśleć o przyszłym sezonie i z czystym sumieniem mogę wpisać tą imprezę w kalendarz startów.





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa inieo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]