Trening 69
Czwartek, 25 czerwca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: | 121.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:26 | km/h: | 27.29 |
Pr. maks.: | 62.00 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 183183 ( 93%) | HRavg | 141( 72%) |
Kalorie: | 3108kcal | Podjazdy: | 1860m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dawno planowałem przejechać tą trasę, ciągle coś nie pasowało, albo nie było czasu, pogody czy chęci. Dzisiaj trafił się idealny moment wic pojechałem. Na początek postanowiłem objechać zalaną przez wodę drogę, później wjechałem na stałą trasę do Bielska. W porównaniu do wczoraj ruch był mniejszy ale jechało się strasznie ciężko. Pogoda wreszcie letnia, kiedyś taką preferowałem a dzisiaj od samego startu się gotowałem, zupełnie odwykłem od jazdy w upale. Nie takiej dyspozycji się spodziewałem ale jechałem dalej licząc się z tym, że ten dzień może być dla mnie kryzysowy. Z Bielska chciałem wyjechać jak najszybciej, nie udało się, przytrzymały mnie wszystkie skrzyżowania z sygnalizacjami. Dopiero gdy wjechałem do Bystrej nie traciłem czasu na postojach. Do pierwszego konkretniejszego podjazdu na trasie było daleko co nie znaczy, że miałem łatwo. Pagórkowaty odcinek dał mi nieźle w kość. Cały czas zastanawiałem się gdzie podziały się moje nogi sprzed 1-2 tygodni, czułem się jakbym kilka tygodni nie siedział na rowerze. Dziwne uczucie ale prawdziwe, i towarzyszyło mi przez cały dzień. Na zjeździe myślałem trochę odpocząć ale czy tak się stało, to nie wiem, chciałem szybko przedostać się przez ruchliwą drogę Żywiec-Milówka, samochodów nie było zbyt dużo i sprawnie znalazłem się w Wieprzu. Od tego momentu miałem już pod górę przez prawie 12 kilometrów. Dopiero 4 ostatnie kilometry podjazdu są bardziej wymagające. Nim tam dojechałem musiałem się na moment zatrzymać, źle oceniłem początek podjazdu i nie zdążyłem skonsumować całego batona. Chciałem poprawić swój czas na tym podjeździe, głównie ze względu na to, że ma już prawie 8 lat. Rozpocząłem dosyć spokojnie, kilka razy musiałem zwalniać przez wolno jadące samochody. Z każdą minutą jechałem mocniej i ostatnie 3 były już na limicie, nie miałem już z czego dołożyć, czas poprawiłem o ponad minutę a jakieś rezerwy jeszcze były zwłaszcza patrząc na wskazania mocy. Na zjeździe nie miałem za bardzo możliwości przyjąć dawki węglowodanów. Zrobiłem to dopiero w Sopotni, przez nieuwagę prawie pomyliłem drogę i w ostatniej chwili powstrzymałem się od skręcenia w lewo a miałem jechać prosto. Obiema drogami dojechałbym w to samo miejsce, ta którą wybrałem była krótsza. Po chwili dojechałem do skrzyżowania z drogą do Sopotni Wielkiej. Już dawno chciałem tam pojechać, ostatni raz byłem tam kilkanaście lat temu, nigdy nie dojechałem jednak do końca drogi. Na mapie droga asfaltowa miała prawie 10 kilometrów, jeden z dłuższych podjazdów w okolicy. Niestety moje wcześniejsze spostrzeżenia okazały się trafne, na ciągnącym się odcinku złapał mnie kryzys, walczyłem z samym sobą. Udało się wjechać bez postojów, niestety asfalt kończy się nagle, nic ciekawego w tym miejscu nie było i nie zatrzymywałem się. Postój zrobiłem przy wodospadzie gdzie panował przyjemny chłodek, w potoku płynącym wzdłuż szosy poziom wody był wysoki, adekwatny do ilości opadów jakie zanotowano przez ostatnie dni. Nie miałem ustalonej drogi powrotnej i jechałem na spontana, przestrzeliłem jedno skrzyżowanie, nawet nie wiem kiedy i dojechałem do miejsca z którego zaczynałem podjazd. Odbiłem w prawo i pagórkowatą drogą dojechałem do Jeleśni. Później znowu trochę zjazdu i postój w sklepie. Uzupełniłem bidony, 500 ml wody wypiłem na miejscu i ogień pod kolejną górę. Zapomniałem, że wybierając alternatywny podjazd pod Rychwałdek czeka mnie ściana, dałem z siebie prawie maksa, upał zrobił swoje i nieźle się ujechałem poprawiając swój najlepszy czas o kilkanaście sekund. Dwa rekordy na podjazdach to jedne z niewielu plusów jakie mogę wyciągnąć z tego dnia. Myślałem, że uda się zaliczyć jeszcze przynajmniej 2 podjazdy ale moja dyspozycja siadła na tyle, że wybrałem najkrótszą drogę do domu. Podjazd na Przegibek dłużył mi się strasznie, pokonałem go już na oparach. Nogi nie pozwoliły na więcej, brakowało dodatkowego chłodzenia i skutkiem był dosyć słaby czas. Na zjeździe trochę technicznej jazdy a później walka z upierdliwymi pieszymi a w końcówce samochodami. Zbliżając się do domu zbierało się na burze ale udało się dojechać na sucho. Patrząc na trzy ostatnie dni mogę powiedzieć, że może być tylko lepiej. Widać światło w tunelu w postaci dobrych podjazdów ale do dyspozycji sprzed kilkunastu dni brakuje sporo, spodziewałem się tego ale liczyłem, że nogi będą ze mną współpracować. Liczę na to, że kolejne treningi będą lepsze.
Podjazdy:
Podjazdy: