Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 229777.38 kilometrów w tym 8243.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.36 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2421965 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 121.00km
  • Czas 04:09
  • VAVG 29.16km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 179 ( 91%)
  • HRavg 159 ( 81%)
  • Kalorie 3550kcal
  • Podjazdy 2990m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tatra Road Race 2020

Sobota, 12 września 2020 · dodano: 14.09.2020 | Komentarze 1

Pierwszy i jedyny wyścig w tym roku zaliczony. Wiele wskazywało na to że nie pojawię się na tym wyścigu. W terminie czerwcowy byłem w szczytowej formie i miałem spore szanse na dobry wyścig w moim wykonaniu. Gdy przełożono wyścig na wrzesień i ograniczono liczbę uczestników miałem małe szanse na to aby znaleźć się na liście startowej. Gdy w lipcu pojawiła się informacja o dodatkowych zapisach zapisałem się szybciej niż się zastanowiłem. To był pierwszy błąd, nie byłem przygotowany do startu ale było jeszcze kilka tygodni na poprawę formy. Wziąłem się za to zbyt późno i było mało czasu np. Na poprawę jazdy w grupie. Gdy zobaczyłem profil trasy to trochę się zdziwiłem szybkim odcinkiem po pierwszych 2 podjazdach, to nie pasowało do górskiego charakteru tego wyścigu. Mimo to postanowiłem pojawiać się na starcie i przez kilka tygodni wytrwale trenowałem m.in. jazdę w grupie. Byłem dobrze przygotowany fizycznie, mentalnie i wydawało się nie najgorzej technicznie. Nie zawaliłem BPS, sprzęt po serwisie był sprawdzony i przetestowany. Wydawało się że wszystko jest w porządku.
Miałem możliwość pojawić się pod Tatrami już w piątek więc ją wykorzystałem. Z domu zapomniałem kilku rzeczy ale nie były one niezbędne podczas wyścigu. Gdy pojechałem sprawdzić nogę i sprzęt to zapomniałem włączyć aktywność w liczniki. Gdy się zorientowałem to było już po ptokach. Wracając stawiłem się po pakiet startowy, trochę czasu ale także nerwów straciłem w biurze zawodów. Formalności załatwione i mogłem wrócić do pensjonatu. Przygotowałem rower, ubranie, jedzenie i picie na sobotę i przystąpiłem do kolejnego punktu programu. Kolejna sprawa to posiłek, nie chciało mi się gotować więc poszedłem do sprawdzonego lokalu na tradycyjne spaghetti. Później jeszcze krótki spacer po Zakopanem i pora na sen. O dziwo przespałem całą noc bez problemów. Rano zjadłem sporą dawkę węglowodanów, w sumie trzy 400 gramowe jogurty i drugie tyle owsianki. Byłem najedzony ale nie oznaczało to zmniejszenia częstotliwości jedzenia na trasie. Nie czułem adrenaliny i presji jaka zwykle mi towarzyszy przed zawodami, to kolejna dziwna i niecodzienna rzecz. Nie chciało mi się wychodzić i maksymalnie przeciągałem ten moment. W końcu musiałem wyjechać trochę podkręcić przed startem. Jakoś się rozgrzałem ale nie było czasu, warunków i głowy na pełną rozgrzewkę. Przysługiwał mi pierwszy sektor startowy, najmniej liczny więc nie martwiłem się o pozycję przed pierwszym podjazdem. W sektorze pojawiłem się 10 minut przed startem. Sprawy organizacyjne trochę się przeciągły i było widać i czuć nerwowość i niektórych zawodników.
W końcu nastąpił sygnał do startu. Tym razem start mi wyszedł, od razu się wpiąłem i nie straciłem dystansu, było lekko w górę co mi pasowało. Kilka pozycji straciłem na bruku i fatalnej nawierzchni na dojeździe do głównej drogi. Na starcie ostrym byłem na dobrej pozycji, pierwsze metry Salamandry pokonałem z mocą przekraczającą 500 Wat, dopiero po łuku w prawo moc spadła. Jechałem równo, mocno, na granicy tego co zakładałem, moje miejsce w szeregu zostało zweryfikowane, zwykle wyprzedzałem na takim podjeździe a tym razem nie byłem w stanie. W drugiej połowie podjazdu moja moc spadła, wtedy również zbliżyłem się do 3 innych zawodników a większa grupa była 10 - 15 sekund z przodu. Pierwszy zjazd na trasie był technicznie wymagający, jakoś sobie z nim poradziłem, wiele nie straciłem. W zakręt po którym zaczyna się trudny podjazd wszedłem pewnie i optymalnym torem. Już przed skrętem zmieniłem przełożenia i mogłem skupić się na jak najlepszym pokonaniu podjazdu. Ten podjazd faktycznie poszedł mi najlepiej, mało straciłem do czołówki, odrobiłem kilka sekund do grupy z przodu ale różnica była za duża. Nie przypuszczałem że wyścig skończy się dla mnie w tym momencie po 2 podjeździe na trasie. Początek długiego zjazdu nie wyglądał źle, złapałem koło ale za chwilę już zacząłem tracić dystans. Tempo było mocne, zacząłem przeklinać kompaktową korbę przy której brakowało mi ząbka z tyłu, nie potrafiłem utrzymać kadencji powyżej 100 na dłużej i traciłem coraz więcej.
Nie złapałem koła wyprzedzających mnie zawodników, na trudniejszych technicznie odcinkach zjazdu nawet nadrabiałem, to jedyny plus tej sytuacji. Zjazd do Cichego rozpocząłem samotnie, nie miałem motywacji do mocnej i szybkiej jazdy, postanowiłem zaczekać na kolejną grupę. Złapali mnie w połowie drogi od Zoków do ronda. Tam już jakoś to wyglądało i dołączyłem na jakiś czas do grupy. Tempo jak dla mnie było za szybkie, nie jechało mi się komfortowo ale nie poddawałem się. Przejazd przez rondo był nerwowy, udało się bezpiecznie przejechać ale technicznie nie wyglądało to dobrze. Byłem raczej z tyłu i zrobiła się luka, dospawałem dopiero na podjeździe. Gdy okazało się że poprzednia grupa jest w zasięgu wzroku to od razu tempo poszło do góry. Grupa się rozciągła, kilka osób odjechało ale chyba nikt nie został. Dla mnie był to zbyt łatwy podjazd na ataki. Na podjeździe miałem jeszcze nadzieję na niezłą pozycję bo najtrudniejsze podjazdy jeszcze na nas czekały. Prawdziwy dramat rozegrał się na zjeździe do Rogoźnika, gdy tylko droga zaczęła opadać w momencie straciłem dystans, dawałem z siebie niemal wszystko ale nie byłem w stanie nic zrobić. Na krótkim dystansie straciłem kilkanaście sekund a na całym zjeździe minutę. To jest przepaść, moje szanse na cokolwiek w tym wyścigu spadły już prawie do zera. Liczyłem że uda się nadrobić trochę czasu na kolejnych podjazdach. Pierwszy z nich to znana z Podhale Tour Maruszyna. Początek spokojny i trudniejsza końcówka. Jechałem już z taką mocą jaką założyłem przed wyścigiem, na podjeździe dogoniłem ledwie jedną osobę, kilka było bliski ale do grupy z przodu traciłem sporo. Interwałowy odcinek do Skrzypnego nie poszedł mi najlepiej mimo jazdy z wiatrem w plecy. Gdy tylko zrobiło się stromo jechałem znowu mocniej, nawet od tego co zakładałem, pojedyncze osoby jechały wolniej i udało się odrobić kilka pozycji. Dalej nie wyglądało to znów dobrze. Przed bufetem nie umiałem złapać rytmu i przemęczyłem ten krótki podjazd. Złapałem tylko banana, zdążyłem to zjeść w strefie bufetu. Miałem jeszcze jeden pełny bidon i trochę w drugim wiec nie pobierałem dodatkowego, w sumie popełniłem błąd na starcie zabierając dwa bidony, zawsze to 600-700 gram mniej ale nie miało to znaczenia, nie pozwoliłoby to na utrzymanie się w grupie. Na zjeździe z bufetu próbowałem się dobrze ułożyć ale nie było to łatwe, na łuku w prawo nie dobrałem zbyt optymalnej pozycji i musiałem hamować. Na podjeździe w kierunku Bustryku uformowała się grupka i miałem nadzieje na dobrą współprace. Gdy tylko wyszedłem na czoło to od razu zrobiła się luka, nie jechałem wcale mocno ale wydawało się, że jestem silniejszy od innych. Przed wjazdem na drugą rundę jechało mi się ciężko, byłem pewny, że złapałem gumę, zatrzymałem się nawet sprawdzić ale to było złudzenie, na moje szczęście droga jeszcze przez jakiś czas pięła się do góry wiec szybko dojechałem do grupy. Niestety nie na długo, gdy tylko zaczął się zjazd to tempo poszło do góry, po raz kolejny trafiłem na grupę w której ścigano się na zjazdach, w momencie straciłem dystans, nie umiałem się dobrze ułożyć, coś nie grało jak trzeba, nie miałem motywacji dokręcać ale też nie hamowałem. Na około 2 kilometrowym zjeździe odstałem o kilkadziesiąt sekund od grupy, to jest ogromna przepaść. Moja motywacja spadła już do zera, pogodziłem się z kolejną czasówką, blisko było do kolejnego podjazdu który zweryfikował rzeczywistość. Na początku jechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromo docisnąłem. Jechałem na granicy tego co założyłem ale czułem, że mogę mocniej. Odległość od mety skutecznie mnie odwiodła od próby podkręcenia tempa, moc jaką generowałem wystarczyła aby wyprzedzić wszystkich co mi uciekli na zjeździe a także dwie inne osoby. Niestety zyskując na podjeździe sporo straciłem na kolejnym zjeździe, trafiłem także na wolniej i gorzej technicznie zjeżdżającego zawodnika i dwa razy musiałem hamować a rozpędzenie roweru przy mojej wadze i pod wiatr to nie była łatwa sprawa. Druga część okrążenia nie bardzo mi pasowała, cały czas góra dół, na podjazdach nie umiałem złapać rytmu a na zjazdach jechałem potwornie wolno. W połowie dystansu nie czułem żadnych oznak kryzysu i nawet przy mocy przekraczającej FTP na podjazdach nie czułem dyskomfortu. Noga podawała nieźle ale co z tego jak została mi walka o TOP 50 na tym wyścigu co przy możliwościach mojego organizmu to wynik poniżej przeciętnego. Gdy robiło się stromiej dociskałem, na wypłaszczeniach popuszczałem zbyt mocno i traciłem cenne sekundy w bardzo prostacki sposób. Na łatwiejszym odcinku przed kończącymi pierwsze okrążenie traciłem nawet do zawodników z ogona dystansu Hard co potwierdza moją dyspozycje na tym wyścigu. Przed Budzem znów jechałem mocniej ale wszyscy których wyprzedzałem byli z dystansu Hard. Na bufet wjeżdżało mi się ciężko, chyba nigdy nie polubię tej ścianki przed Bachledówką. Po raz kolejny biłem się z myślami czy nie zejść z trasy. Wymieniłem bidon na bufecie, wziąłem kolejnego banana i ruszyłem dalej w samotną walkę z przeciwnościami. Motywacji już prawie nie było, początek drugiego okrążenia był bardzo słaby, pierwszy stromy zjazd również. Przed Pitoniówką już czułem lekki ból w plecach, gdy tylko zaczął się podjazd zjadłem kolejnego żela, przy każdym następnym miałem większe problemy, spora cześć opakowania zostawała albo na mnie albo na rowerze, odwykłem od jedzenia żeli ale nie chciałem się męczyć z batonami na wyścigu. Pusty już bidon rzuciłem kibicom domagającym się tego, to nagroda z doping który dodał mi skrzydeł, niepotrzebnie wrzuciłem po raz pierwszy 32 z tyłu bo jechałem wolniej a w nogach sił nie ubyło. Cały podjazd wyglądał słabiej niż pierwszy ale to nic w porównaniu z tym co wydarzyło się później. W żaden sposób nie zmotywowała mnie informacja o 45 miejscu jakie aktualnie zajmowałem. Na zjeździe pojechałem odrobinę lepiej niż za pierwszym razem ale ból w plechach był coraz większy. Próbowałem się rozruszać zmieniając pozycje na rowerze ale to nie pomagało, nogi cały czas pozwalały na trzymanie się założeń ale ból w plechach skutecznie torpedował zapędy. Przed najtrudniejszym fragmentem podjazdu do Czerwiennego już nie wytrzymałem i musiałem się zatrzymać. Chwila postoju zmniejszyła nieco dyskomfort ale nie na długo, przyjąłem magnez zgodnie z planem, na bufecie miałem wziąć tylko banana ale nieco zmodyfikowałem plany. Najpierw musiałem tam dojechać ale trwało to strasznie długo, na podjeździe jechałem dobrym tempem w żaden sposób nie czując spadku mocy w nogach. To potwierdzało dobre przygotowanie fizyczne do tego wyścigu i umiejętny rozkład sił. W sumie mogłem przyśpieszyć ale jeden szczegół mnie blokował, plecy. Największy dramat rozegrał się przed bufetem gdy nie umiałem jechać w żadnej pozycji a ból był tam ogromny, że cudem uniknąłem gleby, jak już się zatrzymałem to musiałem podejść kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałem ile takich sytuacji jeszcze mnie czeka wiec wymieniałem bidon na pełny, zjadłem kolejnego banana. Mijając strefę bufetu zobaczyłem krajobraz jak po wojnie, na drodze był zwyczajny śmietnik, strefa dawno się skończyła a puste butelki dalej się walały po drodze, przez jedną z nich musiałem hamować na zjeździe aby nie najechać i nie wyłożyć się na asfalcie. Robiłem wszytko aby nie zejść z roweru, walczyłem dzielnie z bólem i wciąż byłem w stanie generować 300 Wat na podjeździe czego przed wyścigiem nie zakładałem. Niestety większy ból wrócił wraz z początkiem zjazdu w kierunku Nowego Bystrego. Prezentowałem się tam tak jak za „najlepszych” lat, moja technika była fatalna a prędkość niska. Odcinek w dół do Ratułowa dłużył mi się strasznie, praktycznie nie pedałowałem, straciłem kolejne cenne minuty. W końcu zobaczyłem strzałkę w lewo na ostatni podjazd. Jechałem już tylko aby dotrzeć do mety, gdy tylko docisnąłem to 300 Wat było na budziku. Była mowa o 9 kilometrach podjazdu na koniec, po 2 pojawił się napis 5 kilometrów do mety. Przestałem myśleć o bólu i jechałem swoje do mety, nie był to mój normalny poziom ale było lepiej niż na wcześniejszych kilometrach. Wyprzedziłem nawet dwie osoby ale na metę wpadłem samotnie bez tradycyjnego sprintu. Na mecie miałem bardzo mieszane uczucia, wśród złych wniosków pojawiło się też kilka dobrych, najważniejszy jest taki, że dojechałem do mety, po drugie nie spisałem się gorzej jak rok temu, po trzecie cały czas byłem w stanie generować dobre moce. Sprzęt spisał się na medal. Inne odczucia i wnioski są już niestety złe. Moja jazda w grupie nie wygląda źle, wygląda tragicznie i ze świeczką można szukać osoby z którą w tym elemencie mogę konkurować, wszyscy jeżdżą dużo lepiej, zupełnie nie radze sobie na szybkich i pozornie łatwych odcinkach, tam traciłem zdecydowanie najwięcej. Miałem spore nadzieje na przełamanie i wreszcie dobry wynik na wyścigu ale po raz kolejny nie wyszło, moja cierpliwość jest duża ale jak każda ma swoje granice i już niedługo się skończy, chyba że pogodzę się z faktem, że poziomu przeciętnego nie przeskoczę. Z grubsza patrząc to na trasie straciłem około 10 minut przy niewielkim zysku na podjazdach, słabym dojeździe do rund i bardzo słabej końcówce, wolnych zjazdach i jeździe solo. Odjęcie tego od czasu zmieniłoby zupełnie moje spojrzenie na wyścig. To byłby już dobry wynik przy tej obsadzie. Forma była na pierwszą 20 OPEN a technika na ostatnią 20 OPEN. W czasówkach sobie radze bardzo dobrze, tam widać moje możliwości a na wyścigach nie, nie ma wyników, zawodnik nie może być określany jako dobry. Pomijam już fakt, że wyścigi nie wyglądają jak kiedyś, przyjdzie dzień w którym adrenalina przewyższy zdrowy rozsądek i nawet najlepsze zabezpieczenie trasy nie pomoże. Czas w których wyścigi rozgrywały się na podjazdach minęły już chyba bezpowrotnie, obecnie wyścigi wygrywa się na zjazdach, to nie jest ani bezpieczne ani normalne, żadna nagroda nie jest warta tego co może się wydarzyć na zjeździe gdzie prędkości są coraz większe, w skrajnych przypadkach nawet uszczerbek na zdrowiu nie daje do myślenia. Jak tam ma to wyglądać to ja wole nauczyć się grać w szachy, może tam będę miał więcej szczęścia i będę coś znaczył. Nie jestem w stanie postawić wszystkiego na kolarstwo, może mam inne, gorsze przez niektórych uważane za nienormalne podejście, może powinienem się leczyć ale uważam, że w amatorskim sporcie są rzeczy dużo ważniejsze od wyniku czy nawet podjęcia maksymalnego ryzyka a życie czy zdrowie mamy tylko jedno i czasami jedna zła decyzja może wpłynąć na następne kilka, kilkanaście lat. Ten wyścig po raz kolejny dał mi do zrozumienia, że zamiast przybliżać oddalam się od czołówki, nie jestem w stanie zrobić postępu a jedyną zauważalną i docenianą miarą poziomu są wyniki a te w moim przypadku są podobne lub gorsze niż w poprzednich latach. Musze przemyśleć kilka spraw, można walczyć rok, dwa ale prawie 10 lat walki o poprawę i brak wyraźnych postępów w technice to już jest za dużo nawet dla bardzo cierpliwego zawodnika. Trzeba chyba się pogodzić z rzeczywistością i tym, że dobrego kolarza ze mnie nie będzie. Na razie nie wiem czy będę się dalej ścigał, sporo się ostatnio dzieje i ciężko podjąć odpowiednią decyzję. Nie ma co zwalać niepowodzenia w wyścigu na pandemie bo zawiodła przede wszystkim głowa ale z drugiej strony wygrał zdrowy rozsądek i bezpiecznie dotarłem do mety wiec można powiedzieć, że medal ma dwie strony, jedną dobrą, drugą złą, staram się myśleć pozytywnie ale nie zawsze tak się da.
Organizacja tego wyścigu stała na wysokim poziomie. Było kilka niedociągnięć ale na nie Organizator nie miał wpływu. Perfekcyjne zabezpieczenie trasy, bogato wyposażone bufety, wozy serwisowe na trasie, świetny pomiar czasu i sprawnie działające mimo wielu dodatkowych czynności biuro zawodów. Inni mogą brać przykład z Tatra Cycling Events.





Komentarze
Patryk | 10:01 poniedziałek, 14 września 2020 | linkuj Najważniejsze, że ukończyliśmy wyścig w całości. Ja walkę o miejsce 7 przegrałem na zjeździe. Poszedł typowy atak ostrym łukiem na zewnętrznym pasie (a trasa z otwartym ruchem). Dla mnie bezpieczeństwo, zdrowie, życie ważniejsze niż najlepsze miejsce na wyścigu. Podobnie jak ty nie potrafię wyłączyć wyobraźni.
Jedzenie bananów na tak intensywnym wyścigu? Za duża objętość w stosunku do zawartości energetycznej. Błąd.
Napęd bez blatu 52 to proszenie się o kłopoty. Na niestromych zjazdach często trzeba dokręcać i te dodatkowe 2km/h robią różnicę. Zostajesz z tylu = tracisz moralne = gorzej jedziesz = szybciej się poddajesz = nie masz tej samej motywacji do pokonania bólu. Jestem pewien, że jadąc w lepszej grupie jechałbyś technicznie lepiej.
Kolejnym błędem jest oczekiwanie jakiegokolwiek wyniku na pierwszym wyścigu w sezonie. I to od razu rzut na najgłębszą z głęboki wód. Najlepsza obsada i większość nakłada na siebie presję wyniku. Takie coś musi się nie udać. Dlatego moim zdaniem koronawirus miał jednak wpływ na twoja Tatrę 2020.
Gdybym miał ci dać jedną prostą radę to radziłbym zrezygnować z jednej rzeczy - na treningach grupowych nie zaczynaj podjazdów od końca. Wyrób sobie nawyk zaczynania jako lider. Nie pielęgnuj nawyku logicznego i sensownego rozkładu sił. Jedź jak najmocniej na początku. Na wyścigach zwykle brak logiki. Większość ataków i przyśpieszeń ma miejsce nie wtedy gdy tego oczkujemy a wtedy gdy się tego niespodziewany.
500 gramów nie robi żadnej różnicy. Dla mnie to i 1000 gramów jej nie robi. A jak wypadnie na dziurach bidon to różnicę poczuje każdy :)
Piotrek pozdrawiam cię serdecznie. Nie poddawaj się i walcz! Jak nie ze startu wspólnego to na czasówkach. Jak nie na szosie to może na MTB? A może w biegach? A może nadal na szosie ale bez presji i bez oczekiwań. Zapewne pamiętasz te chwile gdy przyjazd w połowie stawki dawał ogromną radość.
Do zobaczenia na Rajdzie z metą na Równicy!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa zogad
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]