Calpe Trening Camp 7
Wtorek, 1 marca 2022 Kategoria 200-300, Calpe Trening Camp 2022, Samotnie, Szosa
Km: | 202.00 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 08:34 | km/h: | 23.58 |
Pr. maks.: | 75.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 164164 ( 84%) | HRavg | 122( 62%) |
Kalorie: | 5832kcal | Podjazdy: | 4370m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na wtorek zapowiadano naprawdę dobrą pogodę w rejonie Costa Blanca. Postawiłem to wykorzystać i zaliczyć całodzienną wycieczkę krajoznawczą. Miałem problem aby wgrać kurs do Garmina więc na szybko stworzyłem trasę przy pomocy licznika. Na mapie brakowało kilku dróg i stąd wszystkie problemy. Mogłem wyznaczyć nieco inaczej trasę oddalając się dalej od Calpe ale wówczas nie miałbym okazji zaliczyć 2 ciekawych i trudnych podjazdów. Poranek był chłodny więc ubrałem się ciepło ale nie przemyślałem jednej kwestii, gdzie schowam ciuchy gdy zrobi się ciepło. Kieszonki miałem wypełnione żelami, bananami i batonami i na razie miejsca w nich nie było.
O godzinie 9 ruszyłem w trasę, z Calpe wjechałem drogą którą dotychczas tylko zjeżdżałem, do pokonania były m.in. trzy odcinki z nachyleniem ponad 10 %. Przed zjazdem było już mi
zbyt ciepło ale moment rozebrania wiatrówki przeciągnąłem aż do drugiego zjazdu na trasie, za Bennisą.
Dotychczas tempo mojej jazdy było zabójcze, niecałe 15 kilometrów jechałem 45 minut. Niby na trasie nie było dużych podjazdów a 400 metrów w pionie już się uzbierało. Kontynuując jazdę przez wioski wypatrywałem jakiegoś podjazdu. Dojechałem aż do Pego gdzie byłem po 90 minutach jazdy. Przez blisko 30 minut wspinałam się na Cal deVal de Ebo.
Widoki z podjazdu i przełęczy wynagradzały wszelki wysiłek jaki musiałem włożyć aby wdrapać się na szczyt, po kilku dniach nogi już były zmęczone. Na wysokości 520 m.n.p.m. było na tyle ciepło, że na zjazd nie musiałem naciągać rękawków. Krótko zjeżdżałem w dół do Val de Ebo skąd znowu wspinałam się w nieznanym mi kierunku. Do pokonania miałem kilka fragmentów z nachyleniem ponad 10 %. Dosyć dobrze sobie z tym radziłem ale zacząłem się nieco denerwować bo GPS wskazywał że za chwilę będę miał skręcić w prawo a widziałem tam jedynie przepaść. Bliżej skrzyżowania jednak widziałem wijącą się zboczem drogę, kontrolnie zatrzymałem się na skrzyżowaniu dróg i upewniłem że jadę we właściwym kierunku. Na początek zaliczyłem kilka hopek a następnie stromy i bardzo techniczny zjazd, nierówną drogą.
Cieszyłem się że mój rower został w domu, nie wyobrażałem sobie tego zjazdu na tradycyjnych hamulcach. W końcu dostałem się do jakiejś wioski skąd Garmin ciągnął mnie w kierunku Pego. Chciałem jechać w przeciwnym kierunku i tak też zrobiłem. Po krótkim płaskim odcinku wspinałem się w kierunku Al Petro łagodnym podjazdem. Tam znowu zagwozdka lokalizacyjna i skręt w kolejną boczną drogę, najpierw króciutki zjazd a następnie kilka kilometrów podjazdu równą drogą ale z fragmentami o ponad 10 % nachyleniu. Zbyt dużego wrażenia na mnie to nie zrobiło, większe już pojawiło się w momencie gdy zobaczył wierzchołki szczytów które dotychczas były zasłonięte górkami na które się wspinałem.
Zatrzymałem się więc na moment na kolejne zdjęcia i myślałem, że nieco odpocznę na zjeździe. Zanim tak się stało musiałem pokonać jeszcze blisko 3 kilometry miejscami wymagającego podjazdu. Nie zjeżdżałem na wariata tylko znowu kontrolowałem przebieg trasy w Garminie.
Już bez problemów kurs prowadził mnie wyznaczonymi drogami do Calpe. Miałem już połowę zaplanowanego przewyższenia na 40 % dystansu, nie wiedząc, że najtrudniejszy podjazd jeszcze przede mną. Profilaktycznie wsunąłem żela i ruszyłem na podjazd, znów boczną drogą. Czekało na mnie kilka ścian z nachyleniem dochodzącym do 20% z wypłaszczeniami i odcinkami szutrowymi. Zmęczył mnie ten podjazd, wjechałem bez postojów w całkiem niezłym tempie pokonując 500 metrów przewyższenia na 7 kilometrach podjazdu.
Że szczytu znów piękne widoki więc porobiłem fotki I ruszyłem na zjazd. Początkowo puściłem hamulce i rozpędziłam się do niemal 70 km/h. W drugiej części zjazdu już tak szybko nie jechałem, wysokie nachylenie, zakręty oraz wąska droga skutecznie zahamowały moje zapędy. W końcu dojechałem do głównej drogi i powoli zaczynałem rozglądać się za bufetem. Długo nic nie było, najpierw jadąc płaskim odcinkiem z bocznym wiatrem trochę zacząłem się nudzić, w końcu wyszukałem w liczniku restauracji i najbliższa była dopiero za jakieś 10 kilometrów. Przerywnikiem na trasie był krótki podjazd do miejscowości Benniares a później znowu nieco płaskiego i okazało się, żeby coś zjeść musze zjechać z trasy do miejscowości Muro de Alcoy. Tam wreszcie zjadłem konkretny posiłek – spaghetti Carbonara, wypiłem kawę i Colę z pomarańczą, która bardzo mi przypadła do gustu. Po przerwie ciężko było ruszyć w dalszą drogę więc szybko zatrzymałem się by uzupełnić bidony. Po tym postoju stopniowo się rozkręcałem w pagórkowatym terenie, ruch na drogach był znikomy a krajobraz za bardzo stabilny więc zrobiłem się senny, przerywnikiem były nieco trudniejsze fragmenty podjazdu i krótkie postoje wybijały mnie z tej monotonii.
W pewnym momencie GPS też zaczął dokładać swoje trzy grosze. Ciągnął mnie jakimiś opłotkami i przestałem się tym kierować. W końcu na trasie pojawił się podjazd który poczułem w nogach – Puerto de San Creuta. Zmęczyłem się nieco na podjeździe i musiałem się ubrać aby nie zmarznąć na zjeździe. Nie szalałem już czując zmęczenie i rozkojarzenie po niemal 170 kilometrach trasy i ponad 4000 metrów w pionie. Spokojnie zjechałem w dół w kierunku Callosa d’en Sarria. Lekki podjazd na trasie nie zrobił na mnie wrażenia i dojazd od Altei znowu mi się dłużył. Przed Calpe dostałem kolejnego kopa i w dobrym tempie pokonałem ostatnie kilometry, wyprzedzając wszystkich jak leci. Poza czterema literami nie czułem żadnego bólu i tylko minimalne zmęczenie. Sam jestem zaskoczony jak wytrzymały jest mój organizm, brakuje nieco lepszego tempa i innych elementów ale podstawy zbudowałem solidne więc jest na czym oprzeć przyszłą formę pozwalającą na starty w zawodach.
O godzinie 9 ruszyłem w trasę, z Calpe wjechałem drogą którą dotychczas tylko zjeżdżałem, do pokonania były m.in. trzy odcinki z nachyleniem ponad 10 %. Przed zjazdem było już mi
zbyt ciepło ale moment rozebrania wiatrówki przeciągnąłem aż do drugiego zjazdu na trasie, za Bennisą.
Dotychczas tempo mojej jazdy było zabójcze, niecałe 15 kilometrów jechałem 45 minut. Niby na trasie nie było dużych podjazdów a 400 metrów w pionie już się uzbierało. Kontynuując jazdę przez wioski wypatrywałem jakiegoś podjazdu. Dojechałem aż do Pego gdzie byłem po 90 minutach jazdy. Przez blisko 30 minut wspinałam się na Cal deVal de Ebo.
Widoki z podjazdu i przełęczy wynagradzały wszelki wysiłek jaki musiałem włożyć aby wdrapać się na szczyt, po kilku dniach nogi już były zmęczone. Na wysokości 520 m.n.p.m. było na tyle ciepło, że na zjazd nie musiałem naciągać rękawków. Krótko zjeżdżałem w dół do Val de Ebo skąd znowu wspinałam się w nieznanym mi kierunku. Do pokonania miałem kilka fragmentów z nachyleniem ponad 10 %. Dosyć dobrze sobie z tym radziłem ale zacząłem się nieco denerwować bo GPS wskazywał że za chwilę będę miał skręcić w prawo a widziałem tam jedynie przepaść. Bliżej skrzyżowania jednak widziałem wijącą się zboczem drogę, kontrolnie zatrzymałem się na skrzyżowaniu dróg i upewniłem że jadę we właściwym kierunku. Na początek zaliczyłem kilka hopek a następnie stromy i bardzo techniczny zjazd, nierówną drogą.
Cieszyłem się że mój rower został w domu, nie wyobrażałem sobie tego zjazdu na tradycyjnych hamulcach. W końcu dostałem się do jakiejś wioski skąd Garmin ciągnął mnie w kierunku Pego. Chciałem jechać w przeciwnym kierunku i tak też zrobiłem. Po krótkim płaskim odcinku wspinałem się w kierunku Al Petro łagodnym podjazdem. Tam znowu zagwozdka lokalizacyjna i skręt w kolejną boczną drogę, najpierw króciutki zjazd a następnie kilka kilometrów podjazdu równą drogą ale z fragmentami o ponad 10 % nachyleniu. Zbyt dużego wrażenia na mnie to nie zrobiło, większe już pojawiło się w momencie gdy zobaczył wierzchołki szczytów które dotychczas były zasłonięte górkami na które się wspinałem.
Zatrzymałem się więc na moment na kolejne zdjęcia i myślałem, że nieco odpocznę na zjeździe. Zanim tak się stało musiałem pokonać jeszcze blisko 3 kilometry miejscami wymagającego podjazdu. Nie zjeżdżałem na wariata tylko znowu kontrolowałem przebieg trasy w Garminie.
Już bez problemów kurs prowadził mnie wyznaczonymi drogami do Calpe. Miałem już połowę zaplanowanego przewyższenia na 40 % dystansu, nie wiedząc, że najtrudniejszy podjazd jeszcze przede mną. Profilaktycznie wsunąłem żela i ruszyłem na podjazd, znów boczną drogą. Czekało na mnie kilka ścian z nachyleniem dochodzącym do 20% z wypłaszczeniami i odcinkami szutrowymi. Zmęczył mnie ten podjazd, wjechałem bez postojów w całkiem niezłym tempie pokonując 500 metrów przewyższenia na 7 kilometrach podjazdu.
Że szczytu znów piękne widoki więc porobiłem fotki I ruszyłem na zjazd. Początkowo puściłem hamulce i rozpędziłam się do niemal 70 km/h. W drugiej części zjazdu już tak szybko nie jechałem, wysokie nachylenie, zakręty oraz wąska droga skutecznie zahamowały moje zapędy. W końcu dojechałem do głównej drogi i powoli zaczynałem rozglądać się za bufetem. Długo nic nie było, najpierw jadąc płaskim odcinkiem z bocznym wiatrem trochę zacząłem się nudzić, w końcu wyszukałem w liczniku restauracji i najbliższa była dopiero za jakieś 10 kilometrów. Przerywnikiem na trasie był krótki podjazd do miejscowości Benniares a później znowu nieco płaskiego i okazało się, żeby coś zjeść musze zjechać z trasy do miejscowości Muro de Alcoy. Tam wreszcie zjadłem konkretny posiłek – spaghetti Carbonara, wypiłem kawę i Colę z pomarańczą, która bardzo mi przypadła do gustu. Po przerwie ciężko było ruszyć w dalszą drogę więc szybko zatrzymałem się by uzupełnić bidony. Po tym postoju stopniowo się rozkręcałem w pagórkowatym terenie, ruch na drogach był znikomy a krajobraz za bardzo stabilny więc zrobiłem się senny, przerywnikiem były nieco trudniejsze fragmenty podjazdu i krótkie postoje wybijały mnie z tej monotonii.
W pewnym momencie GPS też zaczął dokładać swoje trzy grosze. Ciągnął mnie jakimiś opłotkami i przestałem się tym kierować. W końcu na trasie pojawił się podjazd który poczułem w nogach – Puerto de San Creuta. Zmęczyłem się nieco na podjeździe i musiałem się ubrać aby nie zmarznąć na zjeździe. Nie szalałem już czując zmęczenie i rozkojarzenie po niemal 170 kilometrach trasy i ponad 4000 metrów w pionie. Spokojnie zjechałem w dół w kierunku Callosa d’en Sarria. Lekki podjazd na trasie nie zrobił na mnie wrażenia i dojazd od Altei znowu mi się dłużył. Przed Calpe dostałem kolejnego kopa i w dobrym tempie pokonałem ostatnie kilometry, wyprzedzając wszystkich jak leci. Poza czterema literami nie czułem żadnego bólu i tylko minimalne zmęczenie. Sam jestem zaskoczony jak wytrzymały jest mój organizm, brakuje nieco lepszego tempa i innych elementów ale podstawy zbudowałem solidne więc jest na czym oprzeć przyszłą formę pozwalającą na starty w zawodach.