Włochy Październik 2022
Poniedziałek, 3 października 2022 Kategoria Inne
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | min/km: | ||
Pr. maks.: | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | |||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m |
Zaplanowany
wiosną tego roku wyjazd do Włoch stał się faktem. Wczesnym popołudniem 2
października wyjechaliśmy w kierunku lotniska w Krakowie, mimo, że lot był
dopiero wieczorem chcieliśmy mieć zapas czasu. Udało się ograniczyć ilość
bagażu, zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy i minimalną ilość ubrań. Ja
wziąłem dwie pary długich spodni i dwoje krótkich, jakiś sweter i kilka t-shertów,
koszulę a będąca miłośniczką sukienek żona cztery kiecki i dwie pary butów, do
tego cieplejszy sweter oraz dwa kapelusze. To wszystko zmieściło się w niedużej
walizce prócz tego każdy miał mniejszy bagaż podręczny. Nie chciano nas puścić
przez odprawę z aparatem lecz problem szybko się rozwiązał. Samolot wystartował
punktualnie ale do Mediolanu przyleciał kilka minut później niż planowano. Nie
mieliśmy planu godzinowego ale przy wypożyczeniu samochodu znowu problemy i
zrobiło się blisko 30 minut obsuwy w związku z czym dopiero przed północą
dotarliśmy do hotelu Da Vinci w Mediolanie gdzie mieliśmy zarezerwowany
apartament. Szybka kolacja, lampka wina i do spania.
Po spokojnej nocy i szybkim śniadaniu o 10 wymeldowaliśmy się z hotelu i ruszyliśmy w kierunku Werony. Po drodze do zatrzymaliśmy się w Brescci gdzie zwiedziliśmy zabytkową starówkę, zobalicziśmy bazylikę San Salvatore oraz wspięliśmy się na zamek. Ruiny Castelo di Brescia zrobiły na nas wrażenie. Na górze dosyć solidnie wiało, mimo ponad 20 stopni na termometrze musiałem ubrać sweter, bałem się trochę o żonę by jej czasem nie przewiało ale na zamku byliśmy krótko bo czas nas trochę gonił. Oczywiście poza zabytkami była także okazja do posmakowania lokalnej kuchni, zajrzeliśmy do Osteria Enrico VIII, do tej restauracji nie wpuszczano wszystkich osób, obowiązywał specjalny dress code, nie wpuszczano kobiet w spodniach oraz mężczyzn bez koszul, mieliśmy szczęście bo akurat miałem na sobie koszulę a żona z wyboru spodni nie nosi. Gnochi z lokalnym pesto smakowało wybornie, nawet ze zwykłą wodą mineralną. Po obiedzie ruszyliśmy w dalszą drogę, na popołudnie zaplanowaną mieliśmy Weronę gdzie zobaczyliśmy przede wszystkim koloseum, był też czas na pyszną kawę – Capuchinno w bardzo przytulnej kawiarni. Jedyną wadą tego miejsca był brak wśród obsługi osoby mówiącej po angielsku ale udało się jakoś porozumieć. Czasu starczyło na krótki spacer po ogrodach Giusti, na pozostałe atrakcje mogliśmy spojrzeć z daleka ale czasu na zwiedzanie zabrakło. Jeszcze tego samego dnia mieliśmy dojechać do Wenecji gdzie czekało na nas nocne zwiedzanie miasta łódką. Warto było ponieważ miasto nocą jest przepiękne. Nocleg mieliśmy również w miejscu gdzie da się dopłynąć tylko łodzią – na wyspie w hotelu Belle Arti. Na kolację nie mieliśmy innego pomysłu jak pizza z niezliczoną ilością rodzajów sera i do tego lokalne wino Veneto. Po ciężkim dniu szybko poszliśmy spać i dosyć wcześnie się obudziliśmy. Pyszna kawa z rana okazała się stałym punktem tego wyjazdu, dopiero później śniadanie i o 8:30 już rejs łodzią na wyspę San Michele gdzie zwiedziliśmy zabytkową bazylikę i cmentarz San Michelle oraz obejrzeliśmy zabytkowe tablice rozlokowane po całej wyspie poświęcone m.in. Igorowi Stawińskiemu. Na wyspie znowu wiatr wdawał się we znaki, mimo cieplejszych ubrań było trochę zimno, żona zdecydowała się założyć rajstopy schowane w torebce, w tym czasie ja skoczyłem do kwiaciarni i kupiłem bukiet róż.
Zrobiliśmy bardzo zjawiskową sesję zdjęciową, nawet inni turyści przebywający na wyspie robili nam zdjęcia. Udało się ustrzelić jedno z piękniejszych zdjęć żony, na tle błękitnego nieba i wzburzonego morza w czarnej sukience z dwoma czerwonymi różami w dłoniach wyglądała po prostu zjawiskowo. Czas nas jednak gonił i trzeba było opuścić wyspę, o 12 mieliśmy wejść do muzeum morskiego. Udało się tam dotrzeć na czas, ale w między czasie odezwało się kontuzjowane kolano żony więc ograniczyliśmy chodzenie do minimum. Po wyjściu z muzeum zobaczyliśmy słynny Most Westchnień skąd udaliśmy się na Plac Świętego Marka. Po obiedzie w jednej z restauracji i dobrej lasagne uzupełnioną oczywiście lampką białego wina przyszedł czas na zwiedzanie okolicznych zabytków, na czele z Bazyliką Świętego Marka. Niestety tego dnia nie wolno było fotografować wnętrza obiektu sakralnego więc musieliśmy schować aparat do torby. Inaczej było w pałacu Dożów gdzie udało się uszczelić kilka fotek, czas mieliśmy bardzo ograniczony więc kolejne zabytki zobaczyliśmy tylko z zewnątrz, udało się zobaczyć kilka pałaców m.in. Ca' Pesaro czy Ca' Rezzonico, mostów m.in. onte dell’Accademia czy kilka kościołów - San Giovanni e Paolo czy San Giacomo di Rialto. Wieczorem po kolacji w Harry’s Bar i pysznym Carpaccio poszliśmy na spacer który zapamiętamy na długo. Podmuch wiatru spowodował, że z pobliskiego drzewa oliwnego spadły tysiące małych żółtych pyłków i osiadło wszędzie, zwłaszcza na ciemnych rzeczach. Dobrze, że na głowie miałem czapkę a żona kapelusz ale już moje ciemne spodnie i przede wszystkim sukienka Ani nadawały się do czyszczenia. Szybko więc wróciliśmy do hotelu gdzie na szczęście udało się oczyścić ciuchy, po symbolicznej lampce wina poszliśmy w końcu spać. Tak zakończył się drugi dzień naszego pobytu we Włoszech.
Wyprane ciuchy przez noc nie doschły dobrze więc musieliśmy sięgnąć po czyste do walizki. Przy porannej kawce Ania śmiała się, że już trzeci dzień musi zmieniać sukienkę, ja na szczęście miałem drugą parę długich spodni ale tego dnia zdecydowałem się na krótkie. Tym razem zgraliśmy się kolorystycznie, moje beżowe spodenki i biała koszulka pasowały do stylizacji żony. Pogoda jednak nie okazała się tak przyjemna jak zapowiadano i znowu mocno wiało, jeszcze w samochodzie żona założyła rajstopy a ja zdecydowałem się na ubranie swetra który początkowo wylądował w plecaku. Szybko dotarliśmy do Bolonii gdzie mieliśmy sporo atrakcji i zwiedzania. Na początek dobra kawa na rynku a następnie podziwianie Piazza Magiore i Bazylika św. Petroniusza. To dopiero początek atrakcji, następnie zobaczyliśmy Bazylikę Świętego Piotra czy Fontannę Neptuna. Bolonia to miasto słynące z wież więc na ich podziwianie też zarezerwowaliśmy sobie odpowiednią ilość czasu. Po południu i obiedzie na który zjedliśmy dla odmiany lokalny rarytas czyli Ravioli, bardzo przypadło nam do gustu. Później musieliśmy rozprawić się z małą awarią aparatu, ostatecznie musiałem wrócić się do samochodu po baterie a żona w tym czasie odwiedziła kilka sklepów z ciuchami, dokonując zakupów. Druga część dnia minęła na zwiedzaniu Museo Medievale – miejskiego muzeum średniowiecza, zobaczyliśmy także Palazzo Poggi czyli Uniwersytet Boloński gdzie odbywała się akurat wystawa sztuki klasycyzmu, Ania znalazła się w Raju. Czasu nie mieliśmy zbyt dużo bo na 20 miałem zarezerwowany stolik w Hotelu Zeus w Rimmi gdzie czekał na nas także luksusowy apartament. Musieliśmy tam jeszcze dojechać więc czas był mocno ograniczony. Pierwszy raz doświadczyliśmy naprawdę chłodnego wieczoru, przy samym morzu temperatura spadła poniżej 10 stopni więc zdecydowałem się założyć długie spodnie na kolację. Takich młodych przeżywających swój miodowy miesiąc par było w tej plenerowej restauracji hotelowej kilka więc czuliśmy się jak u siebie w domu. Lampkę wina wypiliśmy już w hotelu bo do Granfirurry nam po prostu nie pasowało. Szybko zasnęliśmy bo mieliśmy w planie spacer o wschodzie słońca wzdłuż wybrzeża w Rimmi.
Nie wiem jak to się stało ale po raz kolejny podczas tego wyjazdu w łazience spędziłem więcej czasu niż żona, zazwyczaj to kobiety spędzają godziny przed lustrem. Poranek był chłodny nad morzem, jakieś 7 stopni ale gdy wstało słońce to już zrobiło się kilkanaście. Po raz kolejny przekonałem się, że nie znam dobrze żony, rzuciła mi sweter, buty, torebkę i kapelusz i pobiegła w stronę morza. Piasek o tej porze dnia był jeszcze chłodny ale warto było, po raz kolejny ujrzałem żonę w pięknym obliczu, pokazała wszystko co ma w sobie najlepsze, nie tylko ciało i urodę ale też uśmiech, spontaniczność i pogodę ducha, za to właśnie kocham ją najbardziej. Następnie nie zastanawiając się długo zdjąłem spodnie, buty i położyłem obok rzeczy żony, razem wskoczyliśmy do wody która sięgała nam prawie pasa, nie mieliśmy ręcznika ale na szczęście nie zmoczyliśmy ubrań. Na pewno zabawnie wyglądaliśmy idąc z mokrymi nogami trzymając się za ręce. Na śniadanie zażyczyliśmy sobie coś z kuchni polskiej czyli jajecznicę ale z dodatkiem krewetek. Szybko po śniadaniu zebraliśmy się bo jeszcze tego dnia mieliśmy zobaczyć kilka ciekawych miejsc. Tego dnia oddałem kluczyki do samochodu żonie a sam skupiłem się na studiowaniu przewodnika turystycznego. Na celowniku było San Marino gdzie chcieliśmy zobaczyć jedynie Palazzo Pubblico oraz wzgórze Monte Titano. Znalazł się też czas na pyszną kawę z widokiem na XIX wieczną Bazylikę św. Maryna. Następnie wsiedliśmy znów w samochód i obraliśmy za cel Florencję, po drodze zatrzymaliśmy się tylko przy krzywej wieży w Pizie czasu mieliśmy mało bo chcieliśmy zdążyć na popołudniowe zwiedzanie i wieczorny pociąg do Neapolu. We Florencji zdążyliśmy zobaczyć katedrę Santa Maria del Fiore, stojącą obok wieżę dzwonnicy Giotta di Bondone oraz baptysterium San Giovanni gdzie udało się dostać bez kolejki. Przed dojściem na dworzec mieliśmy jeszcze czas na krótki spacer. Wieczorna podróż minęła szybko, na moment się zdrzemnęliśmy. Neapol w środku nocy jest przepiękny, szkoda, że nie było czasu na zwiedzanie tego miasta i już z samego rana udaliśmy się autobusem do Rzymu.
Jedyny raz podczas tej podróży musieliśmy skorzystać z dworcowej łazienki, czyste ciuchy jednak dawały niesamowity komfort. W porównaniu do poprzedniego poranka było znacznie cieplej i bez wiatru więc można było ubrać się lżej. W autobusie poznaliśmy bardzo miłych ludzi z Poznania którzy podobnie jak my zwiedzali właśnie Włochy. Mieliśmy trochę wspólnych tematów. Przed południem byliśmy w Rzymie i na początek udaliśmy się do Watykanu, spotkała nas trochę niemiła sytuacja ponieważ Ania musiała założyć coś na ramiona, było jej ciepło więc wszystkie cieplejsze ciuchy zostały w dworcowym depozycie gdzie zostawiliśmy bagaż. Na szczęście na pobliskim stoisku udało się kupić coś w rodzaju szala i już mogliśmy wejść na plac św. Piotra. Późnym popołudniem podziwialiśmy m.in. Rzymskie Koloseum a następnie udaliśmy się do hotelu gdzie czekał na nas apartament. Kolejna pizza na kolację bardzo nam smakowała a lampka lokalnego wina zwieńczyła kolejny dzień pełen wrażeń.
Rano jakoś długo leżeliśmy a był to ostatni dzień pobytu we Włoszech, już wieczorem czekał na nas samolot z Mediolanu do Krakowa. Wróciliśmy wiec autobusem do Florencji i okrężną drogą do Mediolanu. Po drodze trafiliśmy na finisz wyścigu Giro di Lombardia, mogliśmy zobaczyć kolarzy z bliska. Ania z aparatem zniknęła w tłumie, nie widziałem czubka jej kapelusza a ciemna sukienka czy aparat nie wyróżniały jej zbytnio z tłumu, w końcu ja znalazłem w pobliżu loży Vipów pozującą do zdjęć z młodymi Włochami. Niemal siłą wyrwałem ją z tłumu na zaplanowaną kolację, na do widzenia zjedliśmy Lasagne z dodatkiem krewetek i udaliśmy się na lotnisko.
Dobrze po 2 byliśmy w zimnym Krakowie, kawałek trzeba było przejść do samochodu, żona została na lotnisku a ja przyniosłem jej ciepłą kurtkę. Na moment wstąpiliśmy jeszcze do mieszkania w Krakowie gdzie przebraliśmy się w cieplejsze ciuchy, ja założyłem bluzę a żona cieplejszą sukienkę. Podróż do Bielska była długa i męcząca, żona zasnęła na tylnym siedzeniu a ja musiałem wytrzymać za kierownicą. O 5:30 byłem w domu, zamiast iść spać wypiłem kawę a żona wzięła prysznic i położyła się spać. Tak minęła nasza podróż poślubna ale miesiąc miodowy wciąż trwał.
Po spokojnej nocy i szybkim śniadaniu o 10 wymeldowaliśmy się z hotelu i ruszyliśmy w kierunku Werony. Po drodze do zatrzymaliśmy się w Brescci gdzie zwiedziliśmy zabytkową starówkę, zobalicziśmy bazylikę San Salvatore oraz wspięliśmy się na zamek. Ruiny Castelo di Brescia zrobiły na nas wrażenie. Na górze dosyć solidnie wiało, mimo ponad 20 stopni na termometrze musiałem ubrać sweter, bałem się trochę o żonę by jej czasem nie przewiało ale na zamku byliśmy krótko bo czas nas trochę gonił. Oczywiście poza zabytkami była także okazja do posmakowania lokalnej kuchni, zajrzeliśmy do Osteria Enrico VIII, do tej restauracji nie wpuszczano wszystkich osób, obowiązywał specjalny dress code, nie wpuszczano kobiet w spodniach oraz mężczyzn bez koszul, mieliśmy szczęście bo akurat miałem na sobie koszulę a żona z wyboru spodni nie nosi. Gnochi z lokalnym pesto smakowało wybornie, nawet ze zwykłą wodą mineralną. Po obiedzie ruszyliśmy w dalszą drogę, na popołudnie zaplanowaną mieliśmy Weronę gdzie zobaczyliśmy przede wszystkim koloseum, był też czas na pyszną kawę – Capuchinno w bardzo przytulnej kawiarni. Jedyną wadą tego miejsca był brak wśród obsługi osoby mówiącej po angielsku ale udało się jakoś porozumieć. Czasu starczyło na krótki spacer po ogrodach Giusti, na pozostałe atrakcje mogliśmy spojrzeć z daleka ale czasu na zwiedzanie zabrakło. Jeszcze tego samego dnia mieliśmy dojechać do Wenecji gdzie czekało na nas nocne zwiedzanie miasta łódką. Warto było ponieważ miasto nocą jest przepiękne. Nocleg mieliśmy również w miejscu gdzie da się dopłynąć tylko łodzią – na wyspie w hotelu Belle Arti. Na kolację nie mieliśmy innego pomysłu jak pizza z niezliczoną ilością rodzajów sera i do tego lokalne wino Veneto. Po ciężkim dniu szybko poszliśmy spać i dosyć wcześnie się obudziliśmy. Pyszna kawa z rana okazała się stałym punktem tego wyjazdu, dopiero później śniadanie i o 8:30 już rejs łodzią na wyspę San Michele gdzie zwiedziliśmy zabytkową bazylikę i cmentarz San Michelle oraz obejrzeliśmy zabytkowe tablice rozlokowane po całej wyspie poświęcone m.in. Igorowi Stawińskiemu. Na wyspie znowu wiatr wdawał się we znaki, mimo cieplejszych ubrań było trochę zimno, żona zdecydowała się założyć rajstopy schowane w torebce, w tym czasie ja skoczyłem do kwiaciarni i kupiłem bukiet róż.
Zrobiliśmy bardzo zjawiskową sesję zdjęciową, nawet inni turyści przebywający na wyspie robili nam zdjęcia. Udało się ustrzelić jedno z piękniejszych zdjęć żony, na tle błękitnego nieba i wzburzonego morza w czarnej sukience z dwoma czerwonymi różami w dłoniach wyglądała po prostu zjawiskowo. Czas nas jednak gonił i trzeba było opuścić wyspę, o 12 mieliśmy wejść do muzeum morskiego. Udało się tam dotrzeć na czas, ale w między czasie odezwało się kontuzjowane kolano żony więc ograniczyliśmy chodzenie do minimum. Po wyjściu z muzeum zobaczyliśmy słynny Most Westchnień skąd udaliśmy się na Plac Świętego Marka. Po obiedzie w jednej z restauracji i dobrej lasagne uzupełnioną oczywiście lampką białego wina przyszedł czas na zwiedzanie okolicznych zabytków, na czele z Bazyliką Świętego Marka. Niestety tego dnia nie wolno było fotografować wnętrza obiektu sakralnego więc musieliśmy schować aparat do torby. Inaczej było w pałacu Dożów gdzie udało się uszczelić kilka fotek, czas mieliśmy bardzo ograniczony więc kolejne zabytki zobaczyliśmy tylko z zewnątrz, udało się zobaczyć kilka pałaców m.in. Ca' Pesaro czy Ca' Rezzonico, mostów m.in. onte dell’Accademia czy kilka kościołów - San Giovanni e Paolo czy San Giacomo di Rialto. Wieczorem po kolacji w Harry’s Bar i pysznym Carpaccio poszliśmy na spacer który zapamiętamy na długo. Podmuch wiatru spowodował, że z pobliskiego drzewa oliwnego spadły tysiące małych żółtych pyłków i osiadło wszędzie, zwłaszcza na ciemnych rzeczach. Dobrze, że na głowie miałem czapkę a żona kapelusz ale już moje ciemne spodnie i przede wszystkim sukienka Ani nadawały się do czyszczenia. Szybko więc wróciliśmy do hotelu gdzie na szczęście udało się oczyścić ciuchy, po symbolicznej lampce wina poszliśmy w końcu spać. Tak zakończył się drugi dzień naszego pobytu we Włoszech.
Wyprane ciuchy przez noc nie doschły dobrze więc musieliśmy sięgnąć po czyste do walizki. Przy porannej kawce Ania śmiała się, że już trzeci dzień musi zmieniać sukienkę, ja na szczęście miałem drugą parę długich spodni ale tego dnia zdecydowałem się na krótkie. Tym razem zgraliśmy się kolorystycznie, moje beżowe spodenki i biała koszulka pasowały do stylizacji żony. Pogoda jednak nie okazała się tak przyjemna jak zapowiadano i znowu mocno wiało, jeszcze w samochodzie żona założyła rajstopy a ja zdecydowałem się na ubranie swetra który początkowo wylądował w plecaku. Szybko dotarliśmy do Bolonii gdzie mieliśmy sporo atrakcji i zwiedzania. Na początek dobra kawa na rynku a następnie podziwianie Piazza Magiore i Bazylika św. Petroniusza. To dopiero początek atrakcji, następnie zobaczyliśmy Bazylikę Świętego Piotra czy Fontannę Neptuna. Bolonia to miasto słynące z wież więc na ich podziwianie też zarezerwowaliśmy sobie odpowiednią ilość czasu. Po południu i obiedzie na który zjedliśmy dla odmiany lokalny rarytas czyli Ravioli, bardzo przypadło nam do gustu. Później musieliśmy rozprawić się z małą awarią aparatu, ostatecznie musiałem wrócić się do samochodu po baterie a żona w tym czasie odwiedziła kilka sklepów z ciuchami, dokonując zakupów. Druga część dnia minęła na zwiedzaniu Museo Medievale – miejskiego muzeum średniowiecza, zobaczyliśmy także Palazzo Poggi czyli Uniwersytet Boloński gdzie odbywała się akurat wystawa sztuki klasycyzmu, Ania znalazła się w Raju. Czasu nie mieliśmy zbyt dużo bo na 20 miałem zarezerwowany stolik w Hotelu Zeus w Rimmi gdzie czekał na nas także luksusowy apartament. Musieliśmy tam jeszcze dojechać więc czas był mocno ograniczony. Pierwszy raz doświadczyliśmy naprawdę chłodnego wieczoru, przy samym morzu temperatura spadła poniżej 10 stopni więc zdecydowałem się założyć długie spodnie na kolację. Takich młodych przeżywających swój miodowy miesiąc par było w tej plenerowej restauracji hotelowej kilka więc czuliśmy się jak u siebie w domu. Lampkę wina wypiliśmy już w hotelu bo do Granfirurry nam po prostu nie pasowało. Szybko zasnęliśmy bo mieliśmy w planie spacer o wschodzie słońca wzdłuż wybrzeża w Rimmi.
Nie wiem jak to się stało ale po raz kolejny podczas tego wyjazdu w łazience spędziłem więcej czasu niż żona, zazwyczaj to kobiety spędzają godziny przed lustrem. Poranek był chłodny nad morzem, jakieś 7 stopni ale gdy wstało słońce to już zrobiło się kilkanaście. Po raz kolejny przekonałem się, że nie znam dobrze żony, rzuciła mi sweter, buty, torebkę i kapelusz i pobiegła w stronę morza. Piasek o tej porze dnia był jeszcze chłodny ale warto było, po raz kolejny ujrzałem żonę w pięknym obliczu, pokazała wszystko co ma w sobie najlepsze, nie tylko ciało i urodę ale też uśmiech, spontaniczność i pogodę ducha, za to właśnie kocham ją najbardziej. Następnie nie zastanawiając się długo zdjąłem spodnie, buty i położyłem obok rzeczy żony, razem wskoczyliśmy do wody która sięgała nam prawie pasa, nie mieliśmy ręcznika ale na szczęście nie zmoczyliśmy ubrań. Na pewno zabawnie wyglądaliśmy idąc z mokrymi nogami trzymając się za ręce. Na śniadanie zażyczyliśmy sobie coś z kuchni polskiej czyli jajecznicę ale z dodatkiem krewetek. Szybko po śniadaniu zebraliśmy się bo jeszcze tego dnia mieliśmy zobaczyć kilka ciekawych miejsc. Tego dnia oddałem kluczyki do samochodu żonie a sam skupiłem się na studiowaniu przewodnika turystycznego. Na celowniku było San Marino gdzie chcieliśmy zobaczyć jedynie Palazzo Pubblico oraz wzgórze Monte Titano. Znalazł się też czas na pyszną kawę z widokiem na XIX wieczną Bazylikę św. Maryna. Następnie wsiedliśmy znów w samochód i obraliśmy za cel Florencję, po drodze zatrzymaliśmy się tylko przy krzywej wieży w Pizie czasu mieliśmy mało bo chcieliśmy zdążyć na popołudniowe zwiedzanie i wieczorny pociąg do Neapolu. We Florencji zdążyliśmy zobaczyć katedrę Santa Maria del Fiore, stojącą obok wieżę dzwonnicy Giotta di Bondone oraz baptysterium San Giovanni gdzie udało się dostać bez kolejki. Przed dojściem na dworzec mieliśmy jeszcze czas na krótki spacer. Wieczorna podróż minęła szybko, na moment się zdrzemnęliśmy. Neapol w środku nocy jest przepiękny, szkoda, że nie było czasu na zwiedzanie tego miasta i już z samego rana udaliśmy się autobusem do Rzymu.
Jedyny raz podczas tej podróży musieliśmy skorzystać z dworcowej łazienki, czyste ciuchy jednak dawały niesamowity komfort. W porównaniu do poprzedniego poranka było znacznie cieplej i bez wiatru więc można było ubrać się lżej. W autobusie poznaliśmy bardzo miłych ludzi z Poznania którzy podobnie jak my zwiedzali właśnie Włochy. Mieliśmy trochę wspólnych tematów. Przed południem byliśmy w Rzymie i na początek udaliśmy się do Watykanu, spotkała nas trochę niemiła sytuacja ponieważ Ania musiała założyć coś na ramiona, było jej ciepło więc wszystkie cieplejsze ciuchy zostały w dworcowym depozycie gdzie zostawiliśmy bagaż. Na szczęście na pobliskim stoisku udało się kupić coś w rodzaju szala i już mogliśmy wejść na plac św. Piotra. Późnym popołudniem podziwialiśmy m.in. Rzymskie Koloseum a następnie udaliśmy się do hotelu gdzie czekał na nas apartament. Kolejna pizza na kolację bardzo nam smakowała a lampka lokalnego wina zwieńczyła kolejny dzień pełen wrażeń.
Rano jakoś długo leżeliśmy a był to ostatni dzień pobytu we Włoszech, już wieczorem czekał na nas samolot z Mediolanu do Krakowa. Wróciliśmy wiec autobusem do Florencji i okrężną drogą do Mediolanu. Po drodze trafiliśmy na finisz wyścigu Giro di Lombardia, mogliśmy zobaczyć kolarzy z bliska. Ania z aparatem zniknęła w tłumie, nie widziałem czubka jej kapelusza a ciemna sukienka czy aparat nie wyróżniały jej zbytnio z tłumu, w końcu ja znalazłem w pobliżu loży Vipów pozującą do zdjęć z młodymi Włochami. Niemal siłą wyrwałem ją z tłumu na zaplanowaną kolację, na do widzenia zjedliśmy Lasagne z dodatkiem krewetek i udaliśmy się na lotnisko.
Dobrze po 2 byliśmy w zimnym Krakowie, kawałek trzeba było przejść do samochodu, żona została na lotnisku a ja przyniosłem jej ciepłą kurtkę. Na moment wstąpiliśmy jeszcze do mieszkania w Krakowie gdzie przebraliśmy się w cieplejsze ciuchy, ja założyłem bluzę a żona cieplejszą sukienkę. Podróż do Bielska była długa i męcząca, żona zasnęła na tylnym siedzeniu a ja musiałem wytrzymać za kierownicą. O 5:30 byłem w domu, zamiast iść spać wypiłem kawę a żona wzięła prysznic i położyła się spać. Tak minęła nasza podróż poślubna ale miesiąc miodowy wciąż trwał.