Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2020
Dystans całkowity: | 1580.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 63:02 |
Średnia prędkość: | 25.60 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.00 km/h |
Suma podjazdów: | 26230 m |
Maks. tętno maksymalne: | 187 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 159 (81 %) |
Suma kalorii: | 35455 kcal |
Liczba aktywności: | 29 |
Średnio na aktywność: | 56.43 km i 2h 10m |
Więcej statystyk |
Podsumowanie 35 tygodnia 2020
Niedziela, 13 września 2020 Kategoria Podsumowanie Tygodnia
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | min/km: | ||
Pr. maks.: | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | |||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m |
Nie był to najszczęśliwszy dla mnie tydzień. Pierwszy raz naprawdę przyłożyłem się do BPS, zwykle zawalałem ten temat mniej lub bardziej. Tym razem dbałem o nawet najmniejsze szczegóły które zazwyczaj robią różnice. Oczywiście musiałem zachować proporcje i znów wygospodarować na to czas spośród innych zadań jakie miałem do wykonania. Ostatnie tygodnie były intensywne pod względem treningowym i postanowiłem odpocząć przed sobotnim wyścigiem. Trafiłem z formą która od kilku tygodni znów szła do góry. Wyszło mi to na dobre ponieważ podczas ostatnich jazd przed wyścigiem noga podawała stopniowo lepiej, sprawdziłem się w grupie a także na pagórkowatej trasie, pewnie czułem się na zjazdach i tak było do momentu przyjazdu na wyścig. Dzień przed startem noga nie była najlepsza ale ja zwykle tak mam wiec nie przywiązywałem do tego większej uwagi. Ostatni raz na wyścigu startowałem dokładnie 11 miesięcy wcześniej, wziąłem na tapetę tamten wyścig i na podstawie wniosków jakie wyciągnąłem postawiłem sobie cele na sobotę. Moją największą bolączką wciąż jest beznadziejna jazda w peletonie i w tym elemencie nic się nie zmieniło. Sam wyścig analizowałem pod względem technicznym i pierwsze wnioski były złe. Rozpocząłem z dobrej pozycji i ją utrzymałem przed pierwszym podjazdem, tam utrzymywałem wzrokowy kontakt z grupą pościgową za kilkuosobową czołówką. Nie nawiązałem do najlepszych wyścigów w których pierwszy podjazd jechałem na maksa, chyba mogłem dać z siebie więcej ale niewiele by to dało. Pierwszy zjazd wyglądał w moim odczuciu słabo, odbiłem się od marazmu na krótkiej ściance przed długim zjazdem. Tam niestety już zaczęły się moje problemy, traciłem kontakt z kolejnymi zawodnikami i dobrą pozycje jaką zajmowałem. Przy moich obecnych przełożeniach i wadze nawet zagięcie się na maksa nie wystarczyło aby coś zdziałać. W końcu odpuściłem pogoń i cudem załapałem się do grupy numer trzy, z tego byłem zadowolony bo łatwiej było dostać się do kolejnego podjazdu ale nie byłem w stanie jechać z przodu i nadawać tempa, w poprzednich latach nawet jak nie szło dawałem z siebie wszystko, brakowało tego odruchu. Nawet na podjeździe nie wyszedłem na zmianę i to był błąd który kosztował mnie najwięcej. Na zjeździe znów grupa odjechała, zostałem sam, jak się okazało dwie grupy się później połączyły a jaz byłem po raz kolejny tym który jako pierwszy się nie załapał do peletoniku. Od tego momentu jechałem już z innym nastawieniem, typowo treningowo, swoje jechałem na podjazdach ale znacznie brakowało mnie na zjazdach i łatwych fragmentach trasy. Moje moce na podjazdach nie odbiegały od tych generowanych przez zawodników z miejsc 20 - 25 OPEN, samotne pokonywanie zjazdów dawało jednak kolosalne straty. Pod względem fizycznym czułem się nieźle, pilnowałem jedzenia i picia ale znów pojawił się problem z plecami. Występuje już od wielu lat i co jakiś czas daje o sobie znać. Wyścig ukończyłem siłą woli, dwa razy musiałem się zatrzymać, raz na podjeździe pod Bachledówke i nie byłem w stanie już ruszyć. Nawet odpuszczenie mocniejszej jazdy nie przyniosło ubytku sił i kolejne podjazdy pokonywałem z równą mocą znacznie poniżej możliwości nóg. Oceniając wyścig pod względem technicznym było słabo, poprzedni rok wyglądał w tej kwestii znacznie lepiej a szczególnie Pętla Beskidzka. Wciąż czegoś brakuje, nawet zmiana podejścia do startów nie przyniosła poprawy, kiedyś musi nastąpić przełom ale chyba będzie trzeba wprowadzić dużo zmian które mogą przynieść również szkody. Mimo wszystko wielu dobrych zawodników wycofało się z wyścigu, mi się udało ukończyć mimo momentów zwątpienia. Czy to jest dobry wniosek, niekoniecznie. Powinienem odpuścić w momencie gdy pojawił się ból pleców, jazda z kontuzją zazwyczaj kończy się źle, zwykle dolegliwości mijały najpóźniej po 2 dniach a tym razem może być gorzej. Ostatnia rzecz jakie potrzebuje to kontuzja i to jeszcze odniesiona na wyścigu, nic więcej mi nie potrzeba aby raz na zawsze dać sobie spokój ze ściganiem, każdy kolejny nieudany wyścig zwiększa tylko poziom frustracji. Są jednak sprawy w których mam sukcesy a przy tym nawet wygrane wyścigi się nie liczą i mogę je potraktować jako „Pyrrusowe Zwycięstwa”.
Gdybym miał oceniać ten start tylko pod względem wyniku to ocena byłaby taka sama. Zbieg różnych okoliczności sprawił, że był to pierwszy mój wyścig w tym sezonie i dlatego nie patrzyłem na wynik tylko na techniczne aspekty. Lubię gromadzić różne dane statystyczne, porównując liczby z pierwszych wyścigów w sezonie tegoroczna Tatra nie wypada najgorzej w zestawieniu:
Zazwyczaj sezon startowy zaczynałem od czasówek. Pierwszym wyścigiem najczęściej był Puchar Równicy gdzie stopniowo radziłem sobie coraz lepiej. Pominąłem dwa pierwsze sezony gdy również na początku startowałem w Ustroniu. Tatra to był najdłuższy z pierwszych wyścigów ale nie największa strata do zwycięzcy. Dane z tej tabeli podobnie jak wcześniejsze wnioski klasyfikują Tatra Road Race jako wyścig średni. Nie wiem jak wpłynęłoby to na kolejne starty bo był to ostatni wyścig górski i jeden z niewielu w tym roku jaki się odbył. Do postawionego sobie celu zabrakło sporo, TOP 20 w wyścigu i to tak prestiżowym to wciąż za wysokie progi dla takiego zawodnika jak ja, nogi na to pozwalają ale reszta nie i trzeba pogodzić się z prawdą. Miejsca w kategorii niczego nie zmieniają, na podium w wyścigu górskim czekam już 7 lat, nie licząc maratonów ze startem w grupach kilka razy byłem blisko ale zawsze czegoś brakło. Miejsca w 10 kategorii mnie nie cieszą bo mam ich już sporo i większość wyścigów kończę na miejscach 5-10. Liczyłem, że uda się wskoczyć na wyższy poziom w tym roku ale nie udało się, czy dam sobie jeszcze szanse w przyszłym roku to czas pokaże. Na razie staram się zaakceptować to co mam, jest to dobry moment na atakowanie czołówki ale wciąż nie mam tyle sił i determinacji aby tego dokonać.
1.Waga w ostatnim tygodniu:
Dawno nie było tak stabilnej wagi.
2.Obciążenie treningowe:
Dane w tej tabeli zmieniały się w szybkim tempie. Wskaźniki ATL i CTL spadały by po sobotnim wyścigu wrócić do wartości z początku tygodnia. Parametr TSB stopniowo wzrastał i po raz pierwszy od kilku tygodni osiągnął wartości 20.
3.Najlepsze wartości mocy:
Najlepsze moce jakie udało się generować odbiegają od życiowych. Większość z nich udało się powtórzyć kilka razy w ciągu danej aktywności.
4.Intensywność treningów:
Na wyścigu osiągnąłem niezłą moc znormalizowaną mimo długiej samotnej jazdy i braku wyraźnie mocniejszych odcinków. Wiele wyścigów z poprzednich lat pojechałem mocniej. Na pojedynczych treningach również notowałem lepsze wartości NP.
5.Dane liczbowe:
Czas w strefach:
Dane szczegółowe:
6.Podjazdy:
Dopiero start w wyścigu pozwolił na zaliczenie większej ilości podjazdów. Przy okazji wpadło kilka rekordów życiowych, poprawiłem większość czasów na podjazdach Podhala, kilka z nich ledwie o parę sekund, na innych brakło również niewiele, jeden czas wyrównałem. Nowy podjazd na trasie zupełnie nie przypadł mi do gustu.
7.Wstępny rozpis na kolejny tydzień:
Nie trzymam się już planu treningowego. Jazdy będą spontaniczne, według czasu, pogody czy samopoczucia.
Gdybym miał oceniać ten start tylko pod względem wyniku to ocena byłaby taka sama. Zbieg różnych okoliczności sprawił, że był to pierwszy mój wyścig w tym sezonie i dlatego nie patrzyłem na wynik tylko na techniczne aspekty. Lubię gromadzić różne dane statystyczne, porównując liczby z pierwszych wyścigów w sezonie tegoroczna Tatra nie wypada najgorzej w zestawieniu:
Zazwyczaj sezon startowy zaczynałem od czasówek. Pierwszym wyścigiem najczęściej był Puchar Równicy gdzie stopniowo radziłem sobie coraz lepiej. Pominąłem dwa pierwsze sezony gdy również na początku startowałem w Ustroniu. Tatra to był najdłuższy z pierwszych wyścigów ale nie największa strata do zwycięzcy. Dane z tej tabeli podobnie jak wcześniejsze wnioski klasyfikują Tatra Road Race jako wyścig średni. Nie wiem jak wpłynęłoby to na kolejne starty bo był to ostatni wyścig górski i jeden z niewielu w tym roku jaki się odbył. Do postawionego sobie celu zabrakło sporo, TOP 20 w wyścigu i to tak prestiżowym to wciąż za wysokie progi dla takiego zawodnika jak ja, nogi na to pozwalają ale reszta nie i trzeba pogodzić się z prawdą. Miejsca w kategorii niczego nie zmieniają, na podium w wyścigu górskim czekam już 7 lat, nie licząc maratonów ze startem w grupach kilka razy byłem blisko ale zawsze czegoś brakło. Miejsca w 10 kategorii mnie nie cieszą bo mam ich już sporo i większość wyścigów kończę na miejscach 5-10. Liczyłem, że uda się wskoczyć na wyższy poziom w tym roku ale nie udało się, czy dam sobie jeszcze szanse w przyszłym roku to czas pokaże. Na razie staram się zaakceptować to co mam, jest to dobry moment na atakowanie czołówki ale wciąż nie mam tyle sił i determinacji aby tego dokonać.
1.Waga w ostatnim tygodniu:
Dawno nie było tak stabilnej wagi.
2.Obciążenie treningowe:
Dane w tej tabeli zmieniały się w szybkim tempie. Wskaźniki ATL i CTL spadały by po sobotnim wyścigu wrócić do wartości z początku tygodnia. Parametr TSB stopniowo wzrastał i po raz pierwszy od kilku tygodni osiągnął wartości 20.
3.Najlepsze wartości mocy:
Najlepsze moce jakie udało się generować odbiegają od życiowych. Większość z nich udało się powtórzyć kilka razy w ciągu danej aktywności.
4.Intensywność treningów:
Na wyścigu osiągnąłem niezłą moc znormalizowaną mimo długiej samotnej jazdy i braku wyraźnie mocniejszych odcinków. Wiele wyścigów z poprzednich lat pojechałem mocniej. Na pojedynczych treningach również notowałem lepsze wartości NP.
5.Dane liczbowe:
Czas w strefach:
Dane szczegółowe:
6.Podjazdy:
Dopiero start w wyścigu pozwolił na zaliczenie większej ilości podjazdów. Przy okazji wpadło kilka rekordów życiowych, poprawiłem większość czasów na podjazdach Podhala, kilka z nich ledwie o parę sekund, na innych brakło również niewiele, jeden czas wyrównałem. Nowy podjazd na trasie zupełnie nie przypadł mi do gustu.
7.Wstępny rozpis na kolejny tydzień:
Nie trzymam się już planu treningowego. Jazdy będą spontaniczne, według czasu, pogody czy samopoczucia.
Rozgrzewka i rozjazd
Sobota, 12 września 2020 Kategoria 0-50, Samotnie, Szosa
Km: | 27.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:19 | km/h: | 20.51 |
Pr. maks.: | 51.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 173173 ( 88%) | HRavg | 135( 69%) |
Kalorie: | 696kcal | Podjazdy: | 490m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tatra Road Race 2020
Sobota, 12 września 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Wyścig
Km: | 121.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:09 | km/h: | 29.16 |
Pr. maks.: | 75.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | 179179 ( 91%) | HRavg | 159( 81%) |
Kalorie: | 3550kcal | Podjazdy: | 2990m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy i jedyny wyścig w tym roku zaliczony. Wiele wskazywało na to że nie pojawię się na tym wyścigu. W terminie czerwcowy byłem w szczytowej formie i miałem spore szanse na dobry wyścig w moim wykonaniu. Gdy przełożono wyścig na wrzesień i ograniczono liczbę uczestników miałem małe szanse na to aby znaleźć się na liście startowej. Gdy w lipcu pojawiła się informacja o dodatkowych zapisach zapisałem się szybciej niż się zastanowiłem. To był pierwszy błąd, nie byłem przygotowany do startu ale było jeszcze kilka tygodni na poprawę formy. Wziąłem się za to zbyt późno i było mało czasu np. Na poprawę jazdy w grupie. Gdy zobaczyłem profil trasy to trochę się zdziwiłem szybkim odcinkiem po pierwszych 2 podjazdach, to nie pasowało do górskiego charakteru tego wyścigu. Mimo to postanowiłem pojawiać się na starcie i przez kilka tygodni wytrwale trenowałem m.in. jazdę w grupie. Byłem dobrze przygotowany fizycznie, mentalnie i wydawało się nie najgorzej technicznie. Nie zawaliłem BPS, sprzęt po serwisie był sprawdzony i przetestowany. Wydawało się że wszystko jest w porządku.
Miałem możliwość pojawić się pod Tatrami już w piątek więc ją wykorzystałem. Z domu zapomniałem kilku rzeczy ale nie były one niezbędne podczas wyścigu. Gdy pojechałem sprawdzić nogę i sprzęt to zapomniałem włączyć aktywność w liczniki. Gdy się zorientowałem to było już po ptokach. Wracając stawiłem się po pakiet startowy, trochę czasu ale także nerwów straciłem w biurze zawodów. Formalności załatwione i mogłem wrócić do pensjonatu. Przygotowałem rower, ubranie, jedzenie i picie na sobotę i przystąpiłem do kolejnego punktu programu. Kolejna sprawa to posiłek, nie chciało mi się gotować więc poszedłem do sprawdzonego lokalu na tradycyjne spaghetti. Później jeszcze krótki spacer po Zakopanem i pora na sen. O dziwo przespałem całą noc bez problemów. Rano zjadłem sporą dawkę węglowodanów, w sumie trzy 400 gramowe jogurty i drugie tyle owsianki. Byłem najedzony ale nie oznaczało to zmniejszenia częstotliwości jedzenia na trasie. Nie czułem adrenaliny i presji jaka zwykle mi towarzyszy przed zawodami, to kolejna dziwna i niecodzienna rzecz. Nie chciało mi się wychodzić i maksymalnie przeciągałem ten moment. W końcu musiałem wyjechać trochę podkręcić przed startem. Jakoś się rozgrzałem ale nie było czasu, warunków i głowy na pełną rozgrzewkę. Przysługiwał mi pierwszy sektor startowy, najmniej liczny więc nie martwiłem się o pozycję przed pierwszym podjazdem. W sektorze pojawiłem się 10 minut przed startem. Sprawy organizacyjne trochę się przeciągły i było widać i czuć nerwowość i niektórych zawodników.
W końcu nastąpił sygnał do startu. Tym razem start mi wyszedł, od razu się wpiąłem i nie straciłem dystansu, było lekko w górę co mi pasowało. Kilka pozycji straciłem na bruku i fatalnej nawierzchni na dojeździe do głównej drogi. Na starcie ostrym byłem na dobrej pozycji, pierwsze metry Salamandry pokonałem z mocą przekraczającą 500 Wat, dopiero po łuku w prawo moc spadła. Jechałem równo, mocno, na granicy tego co zakładałem, moje miejsce w szeregu zostało zweryfikowane, zwykle wyprzedzałem na takim podjeździe a tym razem nie byłem w stanie. W drugiej połowie podjazdu moja moc spadła, wtedy również zbliżyłem się do 3 innych zawodników a większa grupa była 10 - 15 sekund z przodu. Pierwszy zjazd na trasie był technicznie wymagający, jakoś sobie z nim poradziłem, wiele nie straciłem. W zakręt po którym zaczyna się trudny podjazd wszedłem pewnie i optymalnym torem. Już przed skrętem zmieniłem przełożenia i mogłem skupić się na jak najlepszym pokonaniu podjazdu. Ten podjazd faktycznie poszedł mi najlepiej, mało straciłem do czołówki, odrobiłem kilka sekund do grupy z przodu ale różnica była za duża. Nie przypuszczałem że wyścig skończy się dla mnie w tym momencie po 2 podjeździe na trasie. Początek długiego zjazdu nie wyglądał źle, złapałem koło ale za chwilę już zacząłem tracić dystans. Tempo było mocne, zacząłem przeklinać kompaktową korbę przy której brakowało mi ząbka z tyłu, nie potrafiłem utrzymać kadencji powyżej 100 na dłużej i traciłem coraz więcej.
Nie złapałem koła wyprzedzających mnie zawodników, na trudniejszych technicznie odcinkach zjazdu nawet nadrabiałem, to jedyny plus tej sytuacji. Zjazd do Cichego rozpocząłem samotnie, nie miałem motywacji do mocnej i szybkiej jazdy, postanowiłem zaczekać na kolejną grupę. Złapali mnie w połowie drogi od Zoków do ronda. Tam już jakoś to wyglądało i dołączyłem na jakiś czas do grupy. Tempo jak dla mnie było za szybkie, nie jechało mi się komfortowo ale nie poddawałem się. Przejazd przez rondo był nerwowy, udało się bezpiecznie przejechać ale technicznie nie wyglądało to dobrze. Byłem raczej z tyłu i zrobiła się luka, dospawałem dopiero na podjeździe. Gdy okazało się że poprzednia grupa jest w zasięgu wzroku to od razu tempo poszło do góry. Grupa się rozciągła, kilka osób odjechało ale chyba nikt nie został. Dla mnie był to zbyt łatwy podjazd na ataki. Na podjeździe miałem jeszcze nadzieję na niezłą pozycję bo najtrudniejsze podjazdy jeszcze na nas czekały. Prawdziwy dramat rozegrał się na zjeździe do Rogoźnika, gdy tylko droga zaczęła opadać w momencie straciłem dystans, dawałem z siebie niemal wszystko ale nie byłem w stanie nic zrobić. Na krótkim dystansie straciłem kilkanaście sekund a na całym zjeździe minutę. To jest przepaść, moje szanse na cokolwiek w tym wyścigu spadły już prawie do zera. Liczyłem że uda się nadrobić trochę czasu na kolejnych podjazdach. Pierwszy z nich to znana z Podhale Tour Maruszyna. Początek spokojny i trudniejsza końcówka. Jechałem już z taką mocą jaką założyłem przed wyścigiem, na podjeździe dogoniłem ledwie jedną osobę, kilka było bliski ale do grupy z przodu traciłem sporo. Interwałowy odcinek do Skrzypnego nie poszedł mi najlepiej mimo jazdy z wiatrem w plecy. Gdy tylko zrobiło się stromo jechałem znowu mocniej, nawet od tego co zakładałem, pojedyncze osoby jechały wolniej i udało się odrobić kilka pozycji. Dalej nie wyglądało to znów dobrze. Przed bufetem nie umiałem złapać rytmu i przemęczyłem ten krótki podjazd. Złapałem tylko banana, zdążyłem to zjeść w strefie bufetu. Miałem jeszcze jeden pełny bidon i trochę w drugim wiec nie pobierałem dodatkowego, w sumie popełniłem błąd na starcie zabierając dwa bidony, zawsze to 600-700 gram mniej ale nie miało to znaczenia, nie pozwoliłoby to na utrzymanie się w grupie. Na zjeździe z bufetu próbowałem się dobrze ułożyć ale nie było to łatwe, na łuku w prawo nie dobrałem zbyt optymalnej pozycji i musiałem hamować. Na podjeździe w kierunku Bustryku uformowała się grupka i miałem nadzieje na dobrą współprace. Gdy tylko wyszedłem na czoło to od razu zrobiła się luka, nie jechałem wcale mocno ale wydawało się, że jestem silniejszy od innych. Przed wjazdem na drugą rundę jechało mi się ciężko, byłem pewny, że złapałem gumę, zatrzymałem się nawet sprawdzić ale to było złudzenie, na moje szczęście droga jeszcze przez jakiś czas pięła się do góry wiec szybko dojechałem do grupy. Niestety nie na długo, gdy tylko zaczął się zjazd to tempo poszło do góry, po raz kolejny trafiłem na grupę w której ścigano się na zjazdach, w momencie straciłem dystans, nie umiałem się dobrze ułożyć, coś nie grało jak trzeba, nie miałem motywacji dokręcać ale też nie hamowałem. Na około 2 kilometrowym zjeździe odstałem o kilkadziesiąt sekund od grupy, to jest ogromna przepaść. Moja motywacja spadła już do zera, pogodziłem się z kolejną czasówką, blisko było do kolejnego podjazdu który zweryfikował rzeczywistość. Na początku jechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromo docisnąłem. Jechałem na granicy tego co założyłem ale czułem, że mogę mocniej. Odległość od mety skutecznie mnie odwiodła od próby podkręcenia tempa, moc jaką generowałem wystarczyła aby wyprzedzić wszystkich co mi uciekli na zjeździe a także dwie inne osoby. Niestety zyskując na podjeździe sporo straciłem na kolejnym zjeździe, trafiłem także na wolniej i gorzej technicznie zjeżdżającego zawodnika i dwa razy musiałem hamować a rozpędzenie roweru przy mojej wadze i pod wiatr to nie była łatwa sprawa. Druga część okrążenia nie bardzo mi pasowała, cały czas góra dół, na podjazdach nie umiałem złapać rytmu a na zjazdach jechałem potwornie wolno. W połowie dystansu nie czułem żadnych oznak kryzysu i nawet przy mocy przekraczającej FTP na podjazdach nie czułem dyskomfortu. Noga podawała nieźle ale co z tego jak została mi walka o TOP 50 na tym wyścigu co przy możliwościach mojego organizmu to wynik poniżej przeciętnego. Gdy robiło się stromiej dociskałem, na wypłaszczeniach popuszczałem zbyt mocno i traciłem cenne sekundy w bardzo prostacki sposób. Na łatwiejszym odcinku przed kończącymi pierwsze okrążenie traciłem nawet do zawodników z ogona dystansu Hard co potwierdza moją dyspozycje na tym wyścigu. Przed Budzem znów jechałem mocniej ale wszyscy których wyprzedzałem byli z dystansu Hard. Na bufet wjeżdżało mi się ciężko, chyba nigdy nie polubię tej ścianki przed Bachledówką. Po raz kolejny biłem się z myślami czy nie zejść z trasy. Wymieniłem bidon na bufecie, wziąłem kolejnego banana i ruszyłem dalej w samotną walkę z przeciwnościami. Motywacji już prawie nie było, początek drugiego okrążenia był bardzo słaby, pierwszy stromy zjazd również. Przed Pitoniówką już czułem lekki ból w plecach, gdy tylko zaczął się podjazd zjadłem kolejnego żela, przy każdym następnym miałem większe problemy, spora cześć opakowania zostawała albo na mnie albo na rowerze, odwykłem od jedzenia żeli ale nie chciałem się męczyć z batonami na wyścigu. Pusty już bidon rzuciłem kibicom domagającym się tego, to nagroda z doping który dodał mi skrzydeł, niepotrzebnie wrzuciłem po raz pierwszy 32 z tyłu bo jechałem wolniej a w nogach sił nie ubyło. Cały podjazd wyglądał słabiej niż pierwszy ale to nic w porównaniu z tym co wydarzyło się później. W żaden sposób nie zmotywowała mnie informacja o 45 miejscu jakie aktualnie zajmowałem. Na zjeździe pojechałem odrobinę lepiej niż za pierwszym razem ale ból w plechach był coraz większy. Próbowałem się rozruszać zmieniając pozycje na rowerze ale to nie pomagało, nogi cały czas pozwalały na trzymanie się założeń ale ból w plechach skutecznie torpedował zapędy. Przed najtrudniejszym fragmentem podjazdu do Czerwiennego już nie wytrzymałem i musiałem się zatrzymać. Chwila postoju zmniejszyła nieco dyskomfort ale nie na długo, przyjąłem magnez zgodnie z planem, na bufecie miałem wziąć tylko banana ale nieco zmodyfikowałem plany. Najpierw musiałem tam dojechać ale trwało to strasznie długo, na podjeździe jechałem dobrym tempem w żaden sposób nie czując spadku mocy w nogach. To potwierdzało dobre przygotowanie fizyczne do tego wyścigu i umiejętny rozkład sił. W sumie mogłem przyśpieszyć ale jeden szczegół mnie blokował, plecy. Największy dramat rozegrał się przed bufetem gdy nie umiałem jechać w żadnej pozycji a ból był tam ogromny, że cudem uniknąłem gleby, jak już się zatrzymałem to musiałem podejść kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałem ile takich sytuacji jeszcze mnie czeka wiec wymieniałem bidon na pełny, zjadłem kolejnego banana. Mijając strefę bufetu zobaczyłem krajobraz jak po wojnie, na drodze był zwyczajny śmietnik, strefa dawno się skończyła a puste butelki dalej się walały po drodze, przez jedną z nich musiałem hamować na zjeździe aby nie najechać i nie wyłożyć się na asfalcie. Robiłem wszytko aby nie zejść z roweru, walczyłem dzielnie z bólem i wciąż byłem w stanie generować 300 Wat na podjeździe czego przed wyścigiem nie zakładałem. Niestety większy ból wrócił wraz z początkiem zjazdu w kierunku Nowego Bystrego. Prezentowałem się tam tak jak za „najlepszych” lat, moja technika była fatalna a prędkość niska. Odcinek w dół do Ratułowa dłużył mi się strasznie, praktycznie nie pedałowałem, straciłem kolejne cenne minuty. W końcu zobaczyłem strzałkę w lewo na ostatni podjazd. Jechałem już tylko aby dotrzeć do mety, gdy tylko docisnąłem to 300 Wat było na budziku. Była mowa o 9 kilometrach podjazdu na koniec, po 2 pojawił się napis 5 kilometrów do mety. Przestałem myśleć o bólu i jechałem swoje do mety, nie był to mój normalny poziom ale było lepiej niż na wcześniejszych kilometrach. Wyprzedziłem nawet dwie osoby ale na metę wpadłem samotnie bez tradycyjnego sprintu. Na mecie miałem bardzo mieszane uczucia, wśród złych wniosków pojawiło się też kilka dobrych, najważniejszy jest taki, że dojechałem do mety, po drugie nie spisałem się gorzej jak rok temu, po trzecie cały czas byłem w stanie generować dobre moce. Sprzęt spisał się na medal. Inne odczucia i wnioski są już niestety złe. Moja jazda w grupie nie wygląda źle, wygląda tragicznie i ze świeczką można szukać osoby z którą w tym elemencie mogę konkurować, wszyscy jeżdżą dużo lepiej, zupełnie nie radze sobie na szybkich i pozornie łatwych odcinkach, tam traciłem zdecydowanie najwięcej. Miałem spore nadzieje na przełamanie i wreszcie dobry wynik na wyścigu ale po raz kolejny nie wyszło, moja cierpliwość jest duża ale jak każda ma swoje granice i już niedługo się skończy, chyba że pogodzę się z faktem, że poziomu przeciętnego nie przeskoczę. Z grubsza patrząc to na trasie straciłem około 10 minut przy niewielkim zysku na podjazdach, słabym dojeździe do rund i bardzo słabej końcówce, wolnych zjazdach i jeździe solo. Odjęcie tego od czasu zmieniłoby zupełnie moje spojrzenie na wyścig. To byłby już dobry wynik przy tej obsadzie. Forma była na pierwszą 20 OPEN a technika na ostatnią 20 OPEN. W czasówkach sobie radze bardzo dobrze, tam widać moje możliwości a na wyścigach nie, nie ma wyników, zawodnik nie może być określany jako dobry. Pomijam już fakt, że wyścigi nie wyglądają jak kiedyś, przyjdzie dzień w którym adrenalina przewyższy zdrowy rozsądek i nawet najlepsze zabezpieczenie trasy nie pomoże. Czas w których wyścigi rozgrywały się na podjazdach minęły już chyba bezpowrotnie, obecnie wyścigi wygrywa się na zjazdach, to nie jest ani bezpieczne ani normalne, żadna nagroda nie jest warta tego co może się wydarzyć na zjeździe gdzie prędkości są coraz większe, w skrajnych przypadkach nawet uszczerbek na zdrowiu nie daje do myślenia. Jak tam ma to wyglądać to ja wole nauczyć się grać w szachy, może tam będę miał więcej szczęścia i będę coś znaczył. Nie jestem w stanie postawić wszystkiego na kolarstwo, może mam inne, gorsze przez niektórych uważane za nienormalne podejście, może powinienem się leczyć ale uważam, że w amatorskim sporcie są rzeczy dużo ważniejsze od wyniku czy nawet podjęcia maksymalnego ryzyka a życie czy zdrowie mamy tylko jedno i czasami jedna zła decyzja może wpłynąć na następne kilka, kilkanaście lat. Ten wyścig po raz kolejny dał mi do zrozumienia, że zamiast przybliżać oddalam się od czołówki, nie jestem w stanie zrobić postępu a jedyną zauważalną i docenianą miarą poziomu są wyniki a te w moim przypadku są podobne lub gorsze niż w poprzednich latach. Musze przemyśleć kilka spraw, można walczyć rok, dwa ale prawie 10 lat walki o poprawę i brak wyraźnych postępów w technice to już jest za dużo nawet dla bardzo cierpliwego zawodnika. Trzeba chyba się pogodzić z rzeczywistością i tym, że dobrego kolarza ze mnie nie będzie. Na razie nie wiem czy będę się dalej ścigał, sporo się ostatnio dzieje i ciężko podjąć odpowiednią decyzję. Nie ma co zwalać niepowodzenia w wyścigu na pandemie bo zawiodła przede wszystkim głowa ale z drugiej strony wygrał zdrowy rozsądek i bezpiecznie dotarłem do mety wiec można powiedzieć, że medal ma dwie strony, jedną dobrą, drugą złą, staram się myśleć pozytywnie ale nie zawsze tak się da.
Organizacja tego wyścigu stała na wysokim poziomie. Było kilka niedociągnięć ale na nie Organizator nie miał wpływu. Perfekcyjne zabezpieczenie trasy, bogato wyposażone bufety, wozy serwisowe na trasie, świetny pomiar czasu i sprawnie działające mimo wielu dodatkowych czynności biuro zawodów. Inni mogą brać przykład z Tatra Cycling Events.
Miałem możliwość pojawić się pod Tatrami już w piątek więc ją wykorzystałem. Z domu zapomniałem kilku rzeczy ale nie były one niezbędne podczas wyścigu. Gdy pojechałem sprawdzić nogę i sprzęt to zapomniałem włączyć aktywność w liczniki. Gdy się zorientowałem to było już po ptokach. Wracając stawiłem się po pakiet startowy, trochę czasu ale także nerwów straciłem w biurze zawodów. Formalności załatwione i mogłem wrócić do pensjonatu. Przygotowałem rower, ubranie, jedzenie i picie na sobotę i przystąpiłem do kolejnego punktu programu. Kolejna sprawa to posiłek, nie chciało mi się gotować więc poszedłem do sprawdzonego lokalu na tradycyjne spaghetti. Później jeszcze krótki spacer po Zakopanem i pora na sen. O dziwo przespałem całą noc bez problemów. Rano zjadłem sporą dawkę węglowodanów, w sumie trzy 400 gramowe jogurty i drugie tyle owsianki. Byłem najedzony ale nie oznaczało to zmniejszenia częstotliwości jedzenia na trasie. Nie czułem adrenaliny i presji jaka zwykle mi towarzyszy przed zawodami, to kolejna dziwna i niecodzienna rzecz. Nie chciało mi się wychodzić i maksymalnie przeciągałem ten moment. W końcu musiałem wyjechać trochę podkręcić przed startem. Jakoś się rozgrzałem ale nie było czasu, warunków i głowy na pełną rozgrzewkę. Przysługiwał mi pierwszy sektor startowy, najmniej liczny więc nie martwiłem się o pozycję przed pierwszym podjazdem. W sektorze pojawiłem się 10 minut przed startem. Sprawy organizacyjne trochę się przeciągły i było widać i czuć nerwowość i niektórych zawodników.
W końcu nastąpił sygnał do startu. Tym razem start mi wyszedł, od razu się wpiąłem i nie straciłem dystansu, było lekko w górę co mi pasowało. Kilka pozycji straciłem na bruku i fatalnej nawierzchni na dojeździe do głównej drogi. Na starcie ostrym byłem na dobrej pozycji, pierwsze metry Salamandry pokonałem z mocą przekraczającą 500 Wat, dopiero po łuku w prawo moc spadła. Jechałem równo, mocno, na granicy tego co zakładałem, moje miejsce w szeregu zostało zweryfikowane, zwykle wyprzedzałem na takim podjeździe a tym razem nie byłem w stanie. W drugiej połowie podjazdu moja moc spadła, wtedy również zbliżyłem się do 3 innych zawodników a większa grupa była 10 - 15 sekund z przodu. Pierwszy zjazd na trasie był technicznie wymagający, jakoś sobie z nim poradziłem, wiele nie straciłem. W zakręt po którym zaczyna się trudny podjazd wszedłem pewnie i optymalnym torem. Już przed skrętem zmieniłem przełożenia i mogłem skupić się na jak najlepszym pokonaniu podjazdu. Ten podjazd faktycznie poszedł mi najlepiej, mało straciłem do czołówki, odrobiłem kilka sekund do grupy z przodu ale różnica była za duża. Nie przypuszczałem że wyścig skończy się dla mnie w tym momencie po 2 podjeździe na trasie. Początek długiego zjazdu nie wyglądał źle, złapałem koło ale za chwilę już zacząłem tracić dystans. Tempo było mocne, zacząłem przeklinać kompaktową korbę przy której brakowało mi ząbka z tyłu, nie potrafiłem utrzymać kadencji powyżej 100 na dłużej i traciłem coraz więcej.
Nie złapałem koła wyprzedzających mnie zawodników, na trudniejszych technicznie odcinkach zjazdu nawet nadrabiałem, to jedyny plus tej sytuacji. Zjazd do Cichego rozpocząłem samotnie, nie miałem motywacji do mocnej i szybkiej jazdy, postanowiłem zaczekać na kolejną grupę. Złapali mnie w połowie drogi od Zoków do ronda. Tam już jakoś to wyglądało i dołączyłem na jakiś czas do grupy. Tempo jak dla mnie było za szybkie, nie jechało mi się komfortowo ale nie poddawałem się. Przejazd przez rondo był nerwowy, udało się bezpiecznie przejechać ale technicznie nie wyglądało to dobrze. Byłem raczej z tyłu i zrobiła się luka, dospawałem dopiero na podjeździe. Gdy okazało się że poprzednia grupa jest w zasięgu wzroku to od razu tempo poszło do góry. Grupa się rozciągła, kilka osób odjechało ale chyba nikt nie został. Dla mnie był to zbyt łatwy podjazd na ataki. Na podjeździe miałem jeszcze nadzieję na niezłą pozycję bo najtrudniejsze podjazdy jeszcze na nas czekały. Prawdziwy dramat rozegrał się na zjeździe do Rogoźnika, gdy tylko droga zaczęła opadać w momencie straciłem dystans, dawałem z siebie niemal wszystko ale nie byłem w stanie nic zrobić. Na krótkim dystansie straciłem kilkanaście sekund a na całym zjeździe minutę. To jest przepaść, moje szanse na cokolwiek w tym wyścigu spadły już prawie do zera. Liczyłem że uda się nadrobić trochę czasu na kolejnych podjazdach. Pierwszy z nich to znana z Podhale Tour Maruszyna. Początek spokojny i trudniejsza końcówka. Jechałem już z taką mocą jaką założyłem przed wyścigiem, na podjeździe dogoniłem ledwie jedną osobę, kilka było bliski ale do grupy z przodu traciłem sporo. Interwałowy odcinek do Skrzypnego nie poszedł mi najlepiej mimo jazdy z wiatrem w plecy. Gdy tylko zrobiło się stromo jechałem znowu mocniej, nawet od tego co zakładałem, pojedyncze osoby jechały wolniej i udało się odrobić kilka pozycji. Dalej nie wyglądało to znów dobrze. Przed bufetem nie umiałem złapać rytmu i przemęczyłem ten krótki podjazd. Złapałem tylko banana, zdążyłem to zjeść w strefie bufetu. Miałem jeszcze jeden pełny bidon i trochę w drugim wiec nie pobierałem dodatkowego, w sumie popełniłem błąd na starcie zabierając dwa bidony, zawsze to 600-700 gram mniej ale nie miało to znaczenia, nie pozwoliłoby to na utrzymanie się w grupie. Na zjeździe z bufetu próbowałem się dobrze ułożyć ale nie było to łatwe, na łuku w prawo nie dobrałem zbyt optymalnej pozycji i musiałem hamować. Na podjeździe w kierunku Bustryku uformowała się grupka i miałem nadzieje na dobrą współprace. Gdy tylko wyszedłem na czoło to od razu zrobiła się luka, nie jechałem wcale mocno ale wydawało się, że jestem silniejszy od innych. Przed wjazdem na drugą rundę jechało mi się ciężko, byłem pewny, że złapałem gumę, zatrzymałem się nawet sprawdzić ale to było złudzenie, na moje szczęście droga jeszcze przez jakiś czas pięła się do góry wiec szybko dojechałem do grupy. Niestety nie na długo, gdy tylko zaczął się zjazd to tempo poszło do góry, po raz kolejny trafiłem na grupę w której ścigano się na zjazdach, w momencie straciłem dystans, nie umiałem się dobrze ułożyć, coś nie grało jak trzeba, nie miałem motywacji dokręcać ale też nie hamowałem. Na około 2 kilometrowym zjeździe odstałem o kilkadziesiąt sekund od grupy, to jest ogromna przepaść. Moja motywacja spadła już do zera, pogodziłem się z kolejną czasówką, blisko było do kolejnego podjazdu który zweryfikował rzeczywistość. Na początku jechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromo docisnąłem. Jechałem na granicy tego co założyłem ale czułem, że mogę mocniej. Odległość od mety skutecznie mnie odwiodła od próby podkręcenia tempa, moc jaką generowałem wystarczyła aby wyprzedzić wszystkich co mi uciekli na zjeździe a także dwie inne osoby. Niestety zyskując na podjeździe sporo straciłem na kolejnym zjeździe, trafiłem także na wolniej i gorzej technicznie zjeżdżającego zawodnika i dwa razy musiałem hamować a rozpędzenie roweru przy mojej wadze i pod wiatr to nie była łatwa sprawa. Druga część okrążenia nie bardzo mi pasowała, cały czas góra dół, na podjazdach nie umiałem złapać rytmu a na zjazdach jechałem potwornie wolno. W połowie dystansu nie czułem żadnych oznak kryzysu i nawet przy mocy przekraczającej FTP na podjazdach nie czułem dyskomfortu. Noga podawała nieźle ale co z tego jak została mi walka o TOP 50 na tym wyścigu co przy możliwościach mojego organizmu to wynik poniżej przeciętnego. Gdy robiło się stromiej dociskałem, na wypłaszczeniach popuszczałem zbyt mocno i traciłem cenne sekundy w bardzo prostacki sposób. Na łatwiejszym odcinku przed kończącymi pierwsze okrążenie traciłem nawet do zawodników z ogona dystansu Hard co potwierdza moją dyspozycje na tym wyścigu. Przed Budzem znów jechałem mocniej ale wszyscy których wyprzedzałem byli z dystansu Hard. Na bufet wjeżdżało mi się ciężko, chyba nigdy nie polubię tej ścianki przed Bachledówką. Po raz kolejny biłem się z myślami czy nie zejść z trasy. Wymieniłem bidon na bufecie, wziąłem kolejnego banana i ruszyłem dalej w samotną walkę z przeciwnościami. Motywacji już prawie nie było, początek drugiego okrążenia był bardzo słaby, pierwszy stromy zjazd również. Przed Pitoniówką już czułem lekki ból w plecach, gdy tylko zaczął się podjazd zjadłem kolejnego żela, przy każdym następnym miałem większe problemy, spora cześć opakowania zostawała albo na mnie albo na rowerze, odwykłem od jedzenia żeli ale nie chciałem się męczyć z batonami na wyścigu. Pusty już bidon rzuciłem kibicom domagającym się tego, to nagroda z doping który dodał mi skrzydeł, niepotrzebnie wrzuciłem po raz pierwszy 32 z tyłu bo jechałem wolniej a w nogach sił nie ubyło. Cały podjazd wyglądał słabiej niż pierwszy ale to nic w porównaniu z tym co wydarzyło się później. W żaden sposób nie zmotywowała mnie informacja o 45 miejscu jakie aktualnie zajmowałem. Na zjeździe pojechałem odrobinę lepiej niż za pierwszym razem ale ból w plechach był coraz większy. Próbowałem się rozruszać zmieniając pozycje na rowerze ale to nie pomagało, nogi cały czas pozwalały na trzymanie się założeń ale ból w plechach skutecznie torpedował zapędy. Przed najtrudniejszym fragmentem podjazdu do Czerwiennego już nie wytrzymałem i musiałem się zatrzymać. Chwila postoju zmniejszyła nieco dyskomfort ale nie na długo, przyjąłem magnez zgodnie z planem, na bufecie miałem wziąć tylko banana ale nieco zmodyfikowałem plany. Najpierw musiałem tam dojechać ale trwało to strasznie długo, na podjeździe jechałem dobrym tempem w żaden sposób nie czując spadku mocy w nogach. To potwierdzało dobre przygotowanie fizyczne do tego wyścigu i umiejętny rozkład sił. W sumie mogłem przyśpieszyć ale jeden szczegół mnie blokował, plecy. Największy dramat rozegrał się przed bufetem gdy nie umiałem jechać w żadnej pozycji a ból był tam ogromny, że cudem uniknąłem gleby, jak już się zatrzymałem to musiałem podejść kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałem ile takich sytuacji jeszcze mnie czeka wiec wymieniałem bidon na pełny, zjadłem kolejnego banana. Mijając strefę bufetu zobaczyłem krajobraz jak po wojnie, na drodze był zwyczajny śmietnik, strefa dawno się skończyła a puste butelki dalej się walały po drodze, przez jedną z nich musiałem hamować na zjeździe aby nie najechać i nie wyłożyć się na asfalcie. Robiłem wszytko aby nie zejść z roweru, walczyłem dzielnie z bólem i wciąż byłem w stanie generować 300 Wat na podjeździe czego przed wyścigiem nie zakładałem. Niestety większy ból wrócił wraz z początkiem zjazdu w kierunku Nowego Bystrego. Prezentowałem się tam tak jak za „najlepszych” lat, moja technika była fatalna a prędkość niska. Odcinek w dół do Ratułowa dłużył mi się strasznie, praktycznie nie pedałowałem, straciłem kolejne cenne minuty. W końcu zobaczyłem strzałkę w lewo na ostatni podjazd. Jechałem już tylko aby dotrzeć do mety, gdy tylko docisnąłem to 300 Wat było na budziku. Była mowa o 9 kilometrach podjazdu na koniec, po 2 pojawił się napis 5 kilometrów do mety. Przestałem myśleć o bólu i jechałem swoje do mety, nie był to mój normalny poziom ale było lepiej niż na wcześniejszych kilometrach. Wyprzedziłem nawet dwie osoby ale na metę wpadłem samotnie bez tradycyjnego sprintu. Na mecie miałem bardzo mieszane uczucia, wśród złych wniosków pojawiło się też kilka dobrych, najważniejszy jest taki, że dojechałem do mety, po drugie nie spisałem się gorzej jak rok temu, po trzecie cały czas byłem w stanie generować dobre moce. Sprzęt spisał się na medal. Inne odczucia i wnioski są już niestety złe. Moja jazda w grupie nie wygląda źle, wygląda tragicznie i ze świeczką można szukać osoby z którą w tym elemencie mogę konkurować, wszyscy jeżdżą dużo lepiej, zupełnie nie radze sobie na szybkich i pozornie łatwych odcinkach, tam traciłem zdecydowanie najwięcej. Miałem spore nadzieje na przełamanie i wreszcie dobry wynik na wyścigu ale po raz kolejny nie wyszło, moja cierpliwość jest duża ale jak każda ma swoje granice i już niedługo się skończy, chyba że pogodzę się z faktem, że poziomu przeciętnego nie przeskoczę. Z grubsza patrząc to na trasie straciłem około 10 minut przy niewielkim zysku na podjazdach, słabym dojeździe do rund i bardzo słabej końcówce, wolnych zjazdach i jeździe solo. Odjęcie tego od czasu zmieniłoby zupełnie moje spojrzenie na wyścig. To byłby już dobry wynik przy tej obsadzie. Forma była na pierwszą 20 OPEN a technika na ostatnią 20 OPEN. W czasówkach sobie radze bardzo dobrze, tam widać moje możliwości a na wyścigach nie, nie ma wyników, zawodnik nie może być określany jako dobry. Pomijam już fakt, że wyścigi nie wyglądają jak kiedyś, przyjdzie dzień w którym adrenalina przewyższy zdrowy rozsądek i nawet najlepsze zabezpieczenie trasy nie pomoże. Czas w których wyścigi rozgrywały się na podjazdach minęły już chyba bezpowrotnie, obecnie wyścigi wygrywa się na zjazdach, to nie jest ani bezpieczne ani normalne, żadna nagroda nie jest warta tego co może się wydarzyć na zjeździe gdzie prędkości są coraz większe, w skrajnych przypadkach nawet uszczerbek na zdrowiu nie daje do myślenia. Jak tam ma to wyglądać to ja wole nauczyć się grać w szachy, może tam będę miał więcej szczęścia i będę coś znaczył. Nie jestem w stanie postawić wszystkiego na kolarstwo, może mam inne, gorsze przez niektórych uważane za nienormalne podejście, może powinienem się leczyć ale uważam, że w amatorskim sporcie są rzeczy dużo ważniejsze od wyniku czy nawet podjęcia maksymalnego ryzyka a życie czy zdrowie mamy tylko jedno i czasami jedna zła decyzja może wpłynąć na następne kilka, kilkanaście lat. Ten wyścig po raz kolejny dał mi do zrozumienia, że zamiast przybliżać oddalam się od czołówki, nie jestem w stanie zrobić postępu a jedyną zauważalną i docenianą miarą poziomu są wyniki a te w moim przypadku są podobne lub gorsze niż w poprzednich latach. Musze przemyśleć kilka spraw, można walczyć rok, dwa ale prawie 10 lat walki o poprawę i brak wyraźnych postępów w technice to już jest za dużo nawet dla bardzo cierpliwego zawodnika. Trzeba chyba się pogodzić z rzeczywistością i tym, że dobrego kolarza ze mnie nie będzie. Na razie nie wiem czy będę się dalej ścigał, sporo się ostatnio dzieje i ciężko podjąć odpowiednią decyzję. Nie ma co zwalać niepowodzenia w wyścigu na pandemie bo zawiodła przede wszystkim głowa ale z drugiej strony wygrał zdrowy rozsądek i bezpiecznie dotarłem do mety wiec można powiedzieć, że medal ma dwie strony, jedną dobrą, drugą złą, staram się myśleć pozytywnie ale nie zawsze tak się da.
Organizacja tego wyścigu stała na wysokim poziomie. Było kilka niedociągnięć ale na nie Organizator nie miał wpływu. Perfekcyjne zabezpieczenie trasy, bogato wyposażone bufety, wozy serwisowe na trasie, świetny pomiar czasu i sprawnie działające mimo wielu dodatkowych czynności biuro zawodów. Inni mogą brać przykład z Tatra Cycling Events.
Trening 112
Środa, 9 września 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 57.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 27.36 |
Pr. maks.: | 65.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | 153153 ( 78%) | HRavg | 129( 66%) |
Kalorie: | 1255kcal | Podjazdy: | 790m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatni „trening” przed Tatra Road Race. Wyjechałem bez konkretnego celu i planu na trasę, już po chwili jednak postanowiłem zaliczyć jak najwięcej krótkich podjazdów a zarazem przewyższenia. Idealnym rozwiązaniem był przejazd mojego odcinka wzdłuż gór do Jaworza i później kierować się na Ustroń. Tak też zrobiłem, jechałem bardzo spokojnie i dzięki temu czasy podjazdów były „rekordowe”. Niemiła niespodzianka spotkała mnie na wjeździe do ustronia, trafiłem na zamkniętą drogę, przegapiłem wcześniej drogowskaz i musiałem się wracać do Górek. Ta niestety drogi dalej rozkopane i skupiłem się na szukaniu optymalnego toru jazdy miedzy dziurami i kupami żwiru na nierównej nawierzchni. Straciłem na tym trochę cennego czasu i musiałem nieco zmodyfikować trasę. Każdy podjazd wjeżdżałem możliwie spokojnie ale zdarzyło mi się już podjeżdżać dużo wolniej. Błędy nawigacyjne w Skoczowie kosztowały mnie kilka minut koczowania i czekania na przejazd. Nie miałem już czasu i możliwie najkrótszą drogą dojechałem do domu. Noga podawała dobrze ale jakoś nie umiałem wskoczyć na wyższe moce. Moja rzeczywista forma jest pewną niewiadomą, wiele rzeczy wskazuje na to, że jest dobrze ale są też takie które pokazują, że do dobrej dyspozycji wyścigowej brakuje.
Trening 111
Wtorek, 8 września 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: | 59.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:11 | km/h: | 27.02 |
Pr. maks.: | 65.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 163163 ( 83%) | HRavg | 130( 66%) |
Kalorie: | 1292kcal | Podjazdy: | 850m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po raz kolejny wybrałem się na grupowy trening, tym razem bike.wtorek, gdzie jeszcze mnie w tym roku nie było. Wyjechałem z niewielkim zapasem czasowym ale wybrałem nieco dłuższy wariant dojazdu co w połączeniu z wolnym tempem i sporymi kolejkami samochodów w Kamienicy sprawiło, że ledwie kilka minut przed czasem byłem pod Bikestore. Ludzi zjawiło się sporo, poziom zróżnicowania duży, trasa dobrze znana i podobno nie zmienna od 3 miesięcy. Równo o 17 różnobarwny peleton ruszył w kierunku Gemini. Na skrzyżowaniu pierwsi wjechali na końcówce zielonego, większość na pomarańczowym a ja znalazłem się w grupie która jechałaby już na czerwonym, woleliśmy nie ryzykować i staliśmy 2 minuty oczekując na zielone światło. Było nas w sumie 5 wiec przy dobrej współpracy dogonienie peletonu nie byłoby trudne, na początek dałem mocną zmianę i na tym się skończyło. Gdy w oddali było widać migające światła w rowerach kolarzy zadzwonił mi telefon i siłą rzeczy puściłem koło grupki. Dystans traciłem powoli i nawet jak przejazd kolejowy zatrzymał peleton nie byłem w stanie tam dojechać do reszty. Udało się na wjeździe do Wilkowic, trzymałem się raczej końca grupki na dojeździe do pierwszego podjazdu, na skrzyżowaniu tym razem wszyscy zatrzymali się na czerwonym świetle po czym nastąpiła selekcja. Nie planowałem dłuższych odcinków na wyższych mocach wiec podjazd sobie odpuściłem, większość osób odjechała a ja zostałem w tzw. Grupetto, jadąc równym tempem wypracowałem jednak niewielką przewagę. Byłem pewny, że dojadą mnie na zjeździe ale moja dobra technicznie jazda wystarczyła aby powiększyć różnie, na dojeździe do Zarzecza łapałem kolejne osoby i chwilami nawet współpracowaliśmy. Na odcinku wzdłuż jeziora chciałem przepalić trochę nogę, odskoczyliśmy we dwóch już na pierwszym trudniejszym fragmencie, na kolejnych ściankach wychodziłem ze strefy komfortu dochodząc nawet do 6 strefy mocy ale w czasie maksymalnie kilkudziesięciu sekund. Przed ostatnim ząbkiem już w Tresnej odpuściłem nieco i zgubiłem parę metrów, kilka mocniejszych pociągnięć i już byłem na kole towarzysza. Z tyłu było jeszcze kilka osób a szybciej na zaporze były już dwie kilkunastoosobowe grupki. Postój trochę wybił mnie z rytmu, gdy ruszyliśmy jednak dalej przeżyłem chwile grozy, na zjeździe z zapory najechałem na duży kamień którego nie zauważyłem, uderzenie było spore i byłem niemal pewny, że złapałem snejka, na szczęście nic się nie stało, opona po raz kolejny zdała egzamin, przekonało mnie to ostatecznie do jazdy na oponach podczas TRR. Tempo było niezwykle spokojne co pozwoliło mi cieszyć się jazdą w środku peletonu czego dano nie doświadczyłem. Do skrętu na Przegibek dojechaliśmy zwartą grupą, spodziewałem się ataków już na samym początku ale jakoś nikt się nie wyrywał, nie trwało to jednak długo i 300 metrów dalej pierwszy atak, wyszedłem na czoło i jechałem założonym wcześniej tempem 200-250 Wat. Przez połowę podjazdu nikt nie zdecydował się mnie zmienić, absolutnie mi to nie przeszkadzało a wręcz odpowiadało bo mogłem jechać swoim tempem. Gdy tylko nachylenie wrosło to więcej osób pojawiło się z przodu, ktoś mocniej pociągnął, ktoś skoczył i zaczęła się zabawa. Ja nie miałem w planach mocnego tempa wiec jechałem dalej tak jak wcześniej. Gdy do końca zostało 1500 metrów ostatecznie odstałem od dużej 10 osobowej grupy ale blisko była kolejna, trochę ich podciągnąłem ale również ci kolarze postanowili pojechać mocniej. Im bliżej końca tym mniejsze grupki i ostatecznie na Przegibek wjechałem samotnie, niewiele przed większą grupką zawodników. Jak na taką jazdę to mój czas wyszedł niezły. Zrobiło się chłodno wiec ubrałem rękawki i ruszyłem za kilkoma osobami w dół. Zjazd był dosyć dobry, początek jak zwykle wolny, później dobry technicznie środek i znów słabszy ale szybszy koniec. Powrót w strugach zachodzącego słońca ograniczającego widoczność nie należał do najprzyjemniejszych. Ten trening był mi potrzebny, znów poczułem się pewniej w grupie, nie byłem do końca zadowolony z dyspozycji, po niemrawym początku już w drugiej części treningu noga podawała lepiej.
Miasto 30
Poniedziałek, 7 września 2020 Kategoria Miasto
Km: | 57.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:22 | km/h: | 24.08 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 1130kcal | Podjazdy: | 1080m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Podsumowanie 34 tygodnia 2020
Niedziela, 6 września 2020 Kategoria Podsumowanie Tygodnia
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | min/km: | ||
Pr. maks.: | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | |||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m |
Po dwóch dobrych tygodniach treningowych kolejny był słabszy, głównie z powodu pogody i czasu który odpowiadał za godziny w jakich mogłem jeździć. Jeden trening zrealizowałem na trenażerze, brakowało motywacji ale lepsze to niż zupełny brak treningu. Po słabszym okresie celowo zmniejszyłem wartość swojego FTP o 8 Wat w odniesieniu do tego które wyszło po ostatnim teście. Na takim progu wszystkie treningi wchodziły jak w masło, nie miałem żadnego problemu z utrzymaniem założonego pułapu mocy nawet w trzecim kolejnym tygodniu z dużą ilością TSS. Udało się poprawić kolejne rekordy na podjazdach, popracowałem nad zmienną kadencją i przede wszystkim mój organizm znowu wskoczył na poziom który pozwala na długotrwały, intensywny wysiłek. Nie zrobiłem większych postępów w technice, test mocy jaki przeprowadziłem na koniec tygodnia dał nowy rekord na Przegibek i świetny wynik na 10 minut, niewiele gorszy od życiowego przy trochę niższej wadze. Dobrą nogą rozpocząłem wrzesień, utrzymanie tego poziomu będzie wyzwaniem ale wystarczy jak utrzymam parametry do 20 września. Później już skupiam się na roztrenowaniu i odpoczynku który jest mi bardzo potrzebny.
1.Waga w ostatnim tygodniu:
W dalszym ciągu wahania wagi są minimalne, martwić może jedynie wzrost tkanki tłuszczowej.
2.Obciążenie treningowe:
Wartości ATL z powodu mniejszej ilości TSS niż planowałem w końcówce tygodnia zaczęły spadać, podobnie jak CTL ale w tym wypadku różnica jest niewielka. Utrzymujące się ujemne wartości TSB świadczą o zmęczeniu którego jednak nie odczułem jakoś wyraźnie.
3.Najlepsze moce:
Jedyny warty odnotowanie rezultat osiągnąłem w czasie 10 minut.
4.Intensywność treningów:
Kolejny tydzień z różnorodnością treningów wpłynął na układ danych w tej tabeli.
5.Dane liczbowe:
Czas w strefach:
Dane szczegółowe:
6.Podjazdy:
Mniejsza ilość podjazdów ale za to aż dwa rekordy czasowe. Szczególnie cieszy poprawa wyniku na Przegibek, był to ważny cel na ten rok a poprzeczka zawieszona była wysoko.
7.Wstępny rozpis na kolejny tydzień:
Najbliższy kilka dni przeznaczam na odpoczynek przed jedynym wyścigiem w tym roku – Tartą Road Race. Zrobiłem wszystko aby być jak najlepiej przygotowanym do rywalizacji. Przez tydzień formy nie da się już poprawić ale można ją zniszczyć. Z doświadczenia wiem, że po odpoczynku przed ważnymi zawodami zwykle czuje się lepiej niż na zmęczeniu. Żadnych oczekiwań przed wyścigiem nie mam, dobrze będzie go ukończyć bez kryzysów i większych błędów a reszta nie zależy już ode mnie. Po tym wyścigu prawdopodobnie zaczynam długo oczekiwany okres roztrenowania który w tym roku potrwa 6-7 tygodni. W tym czasie postawie na spontaniczność a ewentualne starty w czasówkach wezmę z marszu, podobnie jak rok temu. Do końca października też podejmę kilka ważnych decyzji odnośnie mojej przyszłości, są one konieczne m.in. po to aby w sporcie wskoczyć na jeszcze wyższy poziom. Resumując plan treningowy kończy się na sobotnim wyścigu.
1.Waga w ostatnim tygodniu:
W dalszym ciągu wahania wagi są minimalne, martwić może jedynie wzrost tkanki tłuszczowej.
2.Obciążenie treningowe:
Wartości ATL z powodu mniejszej ilości TSS niż planowałem w końcówce tygodnia zaczęły spadać, podobnie jak CTL ale w tym wypadku różnica jest niewielka. Utrzymujące się ujemne wartości TSB świadczą o zmęczeniu którego jednak nie odczułem jakoś wyraźnie.
3.Najlepsze moce:
Jedyny warty odnotowanie rezultat osiągnąłem w czasie 10 minut.
4.Intensywność treningów:
Kolejny tydzień z różnorodnością treningów wpłynął na układ danych w tej tabeli.
5.Dane liczbowe:
Czas w strefach:
Dane szczegółowe:
6.Podjazdy:
Mniejsza ilość podjazdów ale za to aż dwa rekordy czasowe. Szczególnie cieszy poprawa wyniku na Przegibek, był to ważny cel na ten rok a poprzeczka zawieszona była wysoko.
7.Wstępny rozpis na kolejny tydzień:
Najbliższy kilka dni przeznaczam na odpoczynek przed jedynym wyścigiem w tym roku – Tartą Road Race. Zrobiłem wszystko aby być jak najlepiej przygotowanym do rywalizacji. Przez tydzień formy nie da się już poprawić ale można ją zniszczyć. Z doświadczenia wiem, że po odpoczynku przed ważnymi zawodami zwykle czuje się lepiej niż na zmęczeniu. Żadnych oczekiwań przed wyścigiem nie mam, dobrze będzie go ukończyć bez kryzysów i większych błędów a reszta nie zależy już ode mnie. Po tym wyścigu prawdopodobnie zaczynam długo oczekiwany okres roztrenowania który w tym roku potrwa 6-7 tygodni. W tym czasie postawie na spontaniczność a ewentualne starty w czasówkach wezmę z marszu, podobnie jak rok temu. Do końca października też podejmę kilka ważnych decyzji odnośnie mojej przyszłości, są one konieczne m.in. po to aby w sporcie wskoczyć na jeszcze wyższy poziom. Resumując plan treningowy kończy się na sobotnim wyścigu.
Trening 110
Niedziela, 6 września 2020 Kategoria 0-50, blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: | 35.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:22 | km/h: | 25.61 |
Pr. maks.: | 66.00 | Temperatura: | 13.0°C | HRmax: | 183183 ( 93%) | HRavg | 133( 68%) |
Kalorie: | 847kcal | Podjazdy: | 600m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jak ciężki był początek tygodnia, taki był jego koniec. Nic się nie układało od rana, zaczynając od małej ilości snu kończąc na pogodzie. W takim układzie nie nadawałam się do niczego i odespałem kilka ostatnich nocy. Później czułem się już lepiej. W drugiej części dnia pogoda się poprawiła i wyjechałem sprawdzić nogę. Planowałem trasę przez wioski i kilka skoków na podjazdach. Już po wyjeździe z domu zmieniłem zdanie i postanowiłem sprawdzić się na podjeździe na Przegibek, słaby wiatr uznałem jako sprzyjające warunki. Przyjąłem, że późnym popołudniem nie bezie dużego ruchu na drogach. Samochodów może nie było ale zatrzymały mnie praktycznie wszystkie sygnalizacje świetlne. Po drodze kilka razy przyśpieszyłem, czułem moc pod nogą. Im bliżej Przegibka tym jakoś słabiej szło. Ruszyłem nieco później niż zaczyna się segment. Mój testowy odcinek zaczyna się 300 metrów dalej. Około 100 metrów szybciej ruszyłem z kopyta. Początek był bardzo mocny, dobrze się jechało do patelni gdzie już miałem spory zapas czasu. Później nieco straciłem ale nie umiałem złapać rytmu, w końcówce jechałem już na maksa, nie było szans nic zyskać i tylko utrzymałem to co wypracowałem na pierwszych 3 kilometrach podjazdu. Wygenerowałem niemal identyczną moc jak w czerwcu ale czas był najmniej kilkanaście sekund lepszy a zarazem poprawiłem swój rekord. Nie spodziewałem się takiej mocy i dyspozycji. Poprawa tego rekordu to zwieńczenie dobrego sezonu z życiową formą i wieloma dobrymi rekordami na różnych podjazdach. Po takim wysiłku powinienem być ujechany na maksa ale szybko do siebie doszedłem i wracając do domu dołożyłem kilka podjazdów. Odpuściłem zjazd do Straconki ale i tak nie wyglądał on tragicznie. Kolejne podjazdy poszły nieźle mimo tego, ze jechałem dużo spokojniej. W drodze powrotnej znowu stałem na wielu skrzyżowaniach a na odcinku brukowym w Centrum nawet w korku. Wracając do domu zatrzymałem się w sklepie po napoje regeneracyjne. Ostatni test przed TRR zaliczony. Jestem dobrze przygotowany do tego wyścigu co potwierdzają moce jakie jestem w stanie generować na podjazdach. W lipcu i na początku sierpnia nie byłem w stanie się do nich zbliżyć a waga była podobna choć niższa niż w maju czy czerwcu gdy generowałem życiowe moce.
Trening 109
Sobota, 5 września 2020 Kategoria 0-50, blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: | 41.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:36 | km/h: | 25.62 |
Pr. maks.: | 60.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | 177177 ( 90%) | HRavg | 131( 67%) |
Kalorie: | 967kcal | Podjazdy: | 760m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Krótki wyjazd na który jakoś wygospodarowałem czas spośród
wielu obowiązków. Planowałem równą jazdę w tlenie ale przed samym wyjazdem
zmieniłem zdanie i znów wybrałem się na Przegibek. Rok się kończy
a do 100 wjazdów jeszcze mi trochę brakuje. Początkowo jechało się ciężko,
później stopniowo noga się rozkręcała. Ruch na drogach był spory i postanowiłem
ominąć najciaśniejsze punkty na trasie. Wiele dłużej nie jechałem do Straconki.
Podjazd na Przegibek zacząłem w dobrym tempie, po chwili jednak musiałem
zweryfikować obciążenie bo okazało się za duże. Trzymałem się kadencji 80-90 i
na tym się skupiałem, dawno nie trafiłem na dzień w którym podjazd zajmie mi
równą ilość minut, bez sekund. Po podjeździe nastąpił zjazd który można
podzielić na dwie części, pierwszą, szybką, dobrą technicznie i drugą wolną
poświęconą na bezpieczne wymijanie wolniej jadących rowerzystów i kolarzy.
Chcąc zawrócić po 3 kilometrach zjazdu musiałem to zrobić w bezpiecznym miejscu
dlatego zjechałem około 300 metrów dalej. Drugi wjazd zacząłem podobnie jak
pierwszy, tym razem jednak postanowiłem przepalić nogę na najtrudniejszym
fragmencie podjazdu. Jechałem równo mocno z dobrą kadencją, trochę brakło aby
dojechać do ostatniego łuku w lewo ale nie miało to znaczenia. W konsekwencji
postanowiłem nieco odpuścić zjazd, po słabym początku postawiłem na techniczną
jazdę w dalszej części zjazdu. Po raz pierwszy od dawna wyprzedziłem samochód
na zjeździe, nim to zrobiłem upewniłem się, że jest całkowicie bezpiecznie. W
końcówce zjazdu znów więcej utrudnień i odpuściłem wiec ten zjazd był mocno
przeciętny. Do domu wróciłem identyczną drogą jak przyjechałem. Trochę się
gotowałem ale znów odwykłem od temperatur powyżej 25 stopni, takie będą
pojawiać się coraz rzadziej. Trzeba czerpać jak najwięcej z tej pogody nawet
jeżeli organizm czasami się buntuje. Fajny trening zaliczyłem, gdyby nie
urozmaicenia byłby nudny bo podobnych zrobiłem już kilkanaście w tym roku.
Kolejne dwa podjazdy na Przegibek zaliczone, jeszcze 15 i można kończyć sezon.
Rozjazd 31
Piątek, 4 września 2020 Kategoria blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: | 23.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:01 | km/h: | 22.62 |
Pr. maks.: | 50.00 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 400kcal | Podjazdy: | 320m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Spokojna przejażdżka po trzech treningach, nie miałem tyle czasu ile bym chciał i dla odmiany pojechałem w innym kierunku niż zwykle podczas jazd regeneracyjnych. Odpuściłem również ćwiczenie techniki, była to po prostu przejażdżka. Wybrałem niezbyt łatwą orientacyjnie trasę, kręciłem się po okolicznych wioskach. Wystarczyło trochę się rozluźnić i już moja technika wyglądała dużo gorzej. Nie miało to dla mnie znaczenia, cieszyłem się jazdą i dobrą pogodą której w ostatnich dniach brakowało. Żałowałem jak zazwyczaj, że nie miałem większej ilości czasu na jazdę.