Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 223022.38 kilometrów w tym 7915.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.35 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Szosa

Dystans całkowity:163512.50 km (w terenie 570.00 km; 0.35%)
Czas w ruchu:6036:23
Średnia prędkość:26.83 km/h
Maksymalna prędkość:750.00 km/h
Suma podjazdów:1765778 m
Maks. tętno maksymalne:205 (179 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:3315888 kcal
Liczba aktywności:2397
Średnio na aktywność:68.22 km i 2h 32m
Więcej statystyk
  • DST 22.00km
  • Czas 00:51
  • VAVG 25.88km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 173 ( 88%)
  • HRavg 135 ( 69%)
  • Kalorie 399kcal
  • Podjazdy 350m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 116

Piątek, 18 września 2020 · dodano: 22.09.2020 | Komentarze 0

Krótki wyjazd w dniu którym miałem mało czasu. Planowałem w sumie kolejny Przegibek i około 2 godzinną rundkę ale musiałem zadowolić się krótką jazdą. Wystarczyło to jednak aby sprawdzić nogę. Po wyjeździe wydawało mi się, że nie jest zbyt dobra ale dwa krótkie zrywy potwierdziły to, że wszystko jest w porządku a gorsza dyspozycja na początku a także w końcówce to kwestia popełnionych błędów, m.in. zbyt małej ilości jedzenia i czasu miedzy posiłkiem a wyjazdem z domu. Takie detale mają duże znaczenie i wpływają m.in. na tętno które dzisiaj było wyższe o około 15 bpm niż zwykle przy tym samym obciążeniu. Udało się też zaatakować jeden odcinek i osiągnąć najlepszy czas. To druga taka sytuacja w tym roku. Mam już trzy „KOMy” w Jaworzu, dwa z nich wywalczone raczej przy pomocy wiatru. Nie jestem typem zawodnika który walczy o miano najlepszego na segmentach co nie oznacza, że od czasu do czasu próbuje się i w takiej rywalizacji. W sumie zaliczyłem kilka okolicznych podjazdów, sprawdziłem sprzęt i wróciłem do domu. Więcej emocji przeżywałem podczas przedostatniego etapu TDF który był zarazem moim pierwszym obejrzanym na żywo podczas relacji telewizyjnej. Wyścig w tym roku był bardzo nieprzewidywalny i pełen ciekawych sytuacji i zakończony rozwiązaniem na które po cichu liczyłem, bo po kilku latach dominacji jednego teamu na TDF wreszcie o krok od zwycięstwa jest zawodnik bez mocnej drużyny a uważany za faworyta zawodnik okazał się o klasę gorszy od rodaka i mimo całkiem dobrej jazdy i wysokiego miejsca na etapie jest największym przegranym tego dnia. Rok 2020 jest bardzo nieprzewidywalny a w kolarskim świecie to dopiero początek emocji bo sporo ważnych wyścigów jeszcze przed nami a tegoroczny TDF zapisze się w historii jako unikatowy, sporo faworytów się wycofało lub odpadło z rywalizacji a dominacja Ineos została przerwana w bardzo brutalny sposób. Już sam skład zmieniony w ostatniej chwili dawał dużo do myślenia a późniejsze rozstrzygnięcia potwierdziły, że najlepiej przygotowany zawodnik w teamie to Michał Kwiatkowski, najlepsza nagroda za prace jaką wykonał to wygrany etap, w tym roku jego wysiłek nie pozwolił na wygranie wyścigu jednemu z liderów Ineos ale to co robi Michał na tym i wielu innych wyścigach to coś pięknego, pomocnik z niego świetny i to potwierdza, potrafi wygrać etap a nawet wyścig 7-8 etapowy ale najlepiej czuje się w wyścigach jednodniowych i raczej nie jest typem zawodnika na Wielkie Toury, czegoś mu jednak brakuje do najlepszych.




  • DST 93.00km
  • Czas 03:31
  • VAVG 26.45km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 178 ( 91%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 2373kcal
  • Podjazdy 2050m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 115

Czwartek, 17 września 2020 · dodano: 22.09.2020 | Komentarze 0

Po ostatniej jeździe nie czułem już bólu w plecach ale pojawiło się przeziębienie spowodowane przez bardzo zmienną pogodę. Nie przejąłem się tym faktem bo w zasadzie jest już po sezonie i to jedyny czas kiedy można sobie na to pozwolić. Moja odporność jest na dobrym poziomie i dlatego nie ma powodów do niepokoju i raczej nie przerodzi się to w coś poważniejszego. Już kilka godzin później czułem się lepiej a po dniu wolnym od roweru było już na tyle dobrze, że zdecydowałem się wyjechać na trening. Wrzesień jest tym miesiącem w którym można sobie pozwolić na więcej luzu w treningach i wybrałem się na taki trening i trasę jakie lubię najbardziej. Nie chciało się wychodzić z domu po spojrzeniu na termometr ale trzeba się z tym liczyć, że w końcu cieplejsze ciuchy będą konieczne. Nie zraziło mnie to do jazdy, ubrałem się cieplej ale wybrałem taki zestaw, że w przypadku wzrostu temperatury mógłbym się rozebrać. Jedyne ograniczenie jakie miałem to czas. Ostateczną godziną powrotu była 14 a trochę się guzdrałem i wyjechałem kilka minut po 10. Na początek wybrałem najtrudniejszy wariant dojazdu do Ustronia i zaliczyłem kilkanaście krótkich podjazdów, jechało się bardzo lekko i przyjemnie ale z powodu silnego wiatru w plecy. Każdy medal ma dwie strony i zarówno podczas podjazdów i powrotu do domu miałem walczyć z przeciwnymi podmuchami. Po dojechaniu do ustronia zrezygnowałem z jednego podjazdu ale i tak miałem prawie 400 metrów przewyższenia w nogach. Pierwszy poważniejszy podjazd na trasie to Równica czyli jedna z moich ulubionych gór w okolicy. Podjazd zacząłem dosyć mocno i tak też wyglądał początek, moje wcześniejsze przypuszczenia się potwierdziły i swoje wtrącał wiatr dzięki któremu nie jechałem tak szybko jak wskazywały na to dane z miernika mocy. Rozpocząłem mocno podjazd ale założenia były inne i po około 800 metrach podjazdu ustabilizowałem swoją jazdę na poziomie 300-320 Wat. Jechało się całkiem nieźle ale jakoś podjazd się dłużył. Czułem, że warunki wietrzne nie są sprzyjające, temperatura też nie wysoka ale największe rezerwy były w nogach. Równa jazda pozwoliła na osiągniecie podobnego czasu jak podczas kilku wcześniejszych wjazdów ale nie skupiałem się na tym bo miał to być jeden z wielu podjazdów i nie jechałem na dobry czas. Na szczycie zatrzymałem się tylko na moment, ubrać się na zjazd. Początek zjazdu wyglądał dobrze a później już coraz gorzej, najtrudniejsze były tzw. Patelnie gdzie znów nawiązałem do „najlepszych” czasów gdzie pogrzebywałem jakiekolwiek szanse na zjazdach. W końcówce trochę dokręciłem ale gdy nawierzchnia była gorsza znów odpuszczałem i w sumie cały zjazd nie wyglądał dobrze. Po zjeździe zatrzymałem się by rozebrać jedna warstwę ciuchów przed kolejnym podjazdem. Bardzo rzadko zahaczam o Wisłę ale tym razem zdecydowałem się przejechać przez to beskidzkie miasto. Zazwyczaj jeżdżę przez Tokarnie gdzie do pokonania jest krótki ale bardzo sztywny podjazd. Nie lubię takich ścianek ale dobrze sobie na nich radze. Na podjeździe dawałem z siebie dużo ale rezerwa wciąż pozostawała, jechałem bardzo dynamicznie i w sumie niewiele brakło do poprawy rekordowego czasu. Przed zjazdem nie zatrzymywałem się ale zjeżdżałem bardzo wolno, sporo żwiru i kamieni na drodze blokowało mnie a na karbonach gorzej się hamuje i postawiłem tylko i wyłącznie na bezpieczeństwo. W Wiśle czekała mnie bardzo niemiła niespodzianka czyli standardowe korki nawet na bocznych drogach i tłok na ścieżce rowerowej. Na moje szczęście cały czas jechałem i zatrzymać się musiałem dopiero chcąc włączyć się do ruchu na głównej drodze na Szczyrk. Do Malinki jechało się przyjemnie bo z silnym wiatrem w plecy a później złapał mnie jakiś kryzys. Ciężko szło do momentu w którym zatrzymałem się przed podjazdem na Salmopol. Sam podjazd poszedł mi nieźle, często zmieniałem pozycje na rowerze i rytm pedałowania a czasem nawiązałem do większości wjazdów w tym roku. Wypracowałem niezwykłą powtarzalność i przenoszę ją na kolejne podjazdy, mimo wiatru w twarz na większej części podjazdu i ogólnie nie najlepszych warunków wystarczyło generować około 315 Wat aby wjechać poniżej 16 minut, bywały już dni kiedy nawet 20-30 Wat więcej generowałem przy podobnym czasie a takich kiedy niższa moc wystarczała było niewiele. Niestety dobry podjazd oznaczał kiepski zjazd, znów coś nie grało i w łuki wchodziłem zbyt asekuracyjnie i wolno a na prostych nie rozkręcałem roweru. Szybsza końcówka nie pozwoliła na zbyt wiele i cały zjazd mogę określić co najwyżej jako średni, od dobrego poziomu dzielą mnie na ten moment lata świetlne. Próbowałem zyskać coś w Szczyrku gdzie znów walczyłem z czołowym wiatrem ale bez skutku, kilka razy musiałem hamować i za każdym kolejnym powrót do wcześniejszego tempa był trudniejszy. Nie chciałem za wszelką cenę cisnąć i starałem się jechać w miarę spokojnie. Miałem jeszcze siły i nie znalazłem wymówki aby ominąć Orle Gniazdo. Jeszcze w tym roku nie podjeżdżałem od ulicy Wrzosowej a najlepszy czas na tym odcinku pochodzi z 2012 roku, to mój jeden z najstarszych rekordów i byłą okazja aby go poprawić. Nie jechałem na maksa tylko znowu podobnym tempem jak na Tokarnie, przy sanktuarium byłem w czasie około rekordowym ale nie zatrzymywałem się tylko jechałem dalej w kierunku Podmagury. Tam nachylenie trzyma na dłuższych odcinkach i już jechałem na granicy tego na co pozwalały płuca. Musiałem omijać też pieszych i raz mocno zwolnić ale jakoś z tego wybrnąłem. W końcówce już zrobiło mi się ciepło ale piękne widoki zrekompensowały wysiłek i trudności. Poprawiałem swój czas sprzed roku a na pierwszej części podjazdu sprzed 8 lat. Był to już chyba 50 rekord w tym roku, muszę to dokładnie sprawdzić. Słaby rok wyścigowy odbiłem sobie na podjazdach. Przed zjazdem zrobiłem krótką przerwę ale musiałem się zwijać i zachować przynajmniej minimalny zapas czasowy na powrót do domu. Na zjeździe moja jazda wyglądała już lepiej, mogłem być z niej zadowolony. Zmobilizowałem się na kolejne kilkanaście kilometrów i mocno pracowałem walcząc z przeciwnym wiatrem. Po wjeździe do bielska odpuściłem i wjechałem na ścieżkę rowerową, nie czułem się na niej pewnie ale nie było alternatywy. Miałem jeszcze zapas czasowy i dopiero w przedostatnim momencie manewru zmieniłem trasę. Na interwałowej ulicy Skarpowej chciałem sprawdzić nogę, to właśnie takie odcinki to moja bolączka i się to potwierdziło. Na podjazdach dawałem z siebie bardzo dużo a na zjeździe w połowie odcinka musiałem hamować, tam właśnie straciłem sporo sekund. Frustracja znów osiągnęła wysoki poziom, kolejny raz nie byłem w stanie dobrze pokonać zjazdu i znów nie z mojej winy, na wyścigach wychodzi, że utrwalam nawyki przez które tracę na zjazdach czy w peletonie. W końcówce dołożyłem jeszcze techniczny odcinek z wąskimi drogami i ciasnymi zakrętami i z około 10 minutowym zapasem byłem w domu. Fajny trening z mieszanką dobrych podjazdów, słabych zjazdów i średniej jakości technicznych odcinków. Sezon powoli się kończy, widać to po przyrodzie wokół i warunkach atmosferycznych a także długości dnia która znacznie się skróciła. Z jednej strony dobrze, bo będzie więcej czasu na odpoczynek i inne sprawy a z drugiej chciałoby się dalej jeździć i zaliczać kolejne ciekawe trasy i podjazdy.

Podjazdy:


Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa


  • DST 68.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 25.82km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 158 ( 81%)
  • HRavg 134 ( 68%)
  • Kalorie 1662kcal
  • Podjazdy 1380m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 114

Środa, 16 września 2020 · dodano: 18.09.2020 | Komentarze 0

Spokojny trening na bardzo popularnej wśród kolarzy trasie. Wyjechałem około godzinę szybciej niż w poprzednich dniach. Mimo to było dosyć ciepło i spokojnie dało się jechać w letnim stroju. Skupianie się po raz kolejny na technice zjazdu nie miało zbyt dużego sensu i postanowiłem się skoncentrować na tym co następuje po technicznych zjazdach czyli długie odcinki prowadzące lekko w dół. Na tej trasie znajdowały się aż 3 takie fragmenty i kilka krótszych na których zwykle odpuszczałem i tam zostawiałem sporo czasu. Trzeba cały czas pracować nad słabymi stronami, może kiedyś uda się je poprawić. Liczyłem przede wszystkim na to, że ruch samochodowy nie będzie duży i będę mógł się skupić na realizacji założeń treningowych. Początek jazdy właśnie tak wyglądał, nic mnie nie rozpraszało, dopiero po kilku kilometrach musiałem zacząć uważać na to co dzieje się wokół. Pierwszy z szybkich odcinków nie wyglądał tak jak powinien, oczekiwałem dużo lepszej dyspozycji a przede wszystkim szybkości, ciężko było określić czy wiatr ma jakiś wpływ czy wszystko zależało ode mnie. Pierwszy trudniejszy podjazd na trasie to Przegibek który miałem zdobyć po raz 90 w tym roku. To był sprawdzian dla pleców bo to właśnie na podjazdach czułem największy ból. Po spokojnym dojeździe do momentu w którym nachylenie wzrasta powyżej 5 % dojechałem do jakiegoś kolarza. Miałem nadzieje na współpracę na podjeździe ale się zawiodłem, już po chwili towarzysz zaatakował i mnie zostawił, po kilku minutach go dogoniłem ale powtórzył swój manewr i tak jeszcze trzy razy, na Przegibku byłem ledwie kilka sekund za nim ale z dużo mniejszym ubytkiem sił. Na zjeździe szybko jednak został z tyłu, ja z kolei czułem się bardzo niepewnie i był to jeden z gorszych zjazdów w ostatnim czasie. Przed wjazdem do Międzybrodzia dojechałem do jakiegoś zawalidrogi i wlekłem się za nim zamiast ćwiczyć tempo na zjeździe. Ruchy był spory i nie byłem w stanie wyprzedzić, gdy poziom mojego zdenerwowania przekroczył dopuszczalne normy postanowiłem zatrzymać się. Odczekałem chwile i przez kolejne 3 kilometry mogłem jechać równym tempem walcząc z silnym wiatrem w twarz. Warunki spowodowały, że przełożenia jakimi dysponowałem okazały się wystarczające. Moja jazda na tym odcinku wyglądała nieźle ale ciągle jest nad czym pracować. Wyszło na to, że na zjeździe pracowałem mocniej niż na wcześniejszym podjeździe, takie sytuacje u mnie zdarzają się niezwykle rzadko. Zjazd zostawiłem za sobą i ruszyłem w kierunku kolejnego celu jakim była Góra Żar. Zazwyczaj na tym podjeździe przeżywam katusze, rzadko kiedy jestem zadowolony ze swojej jazdy na tym odcinku i dlatego miałem pewne obawy. Po Przegibku nie czułem bólu pleców co nie oznaczało wcale tego, że nie trzeba się pilnować. Tak się złożyło, że do Czernichowa wiatr dmuchał w plecy a samochodów było jak na lekarstwo. Jedyną przeszkodą były dziury na krótkim zjeździe ale udało się pokonać bezpiecznie ten odcinek. Podjazd na Żar zaczął się znów od wiatru w twarz i gdy droga nie prowadziła na zachód lub południe to zmagałem się z przeciwnymi podmuchami które były jednak mniej odczuwalne niż na bardziej płaskich odcinkach w Międzybrodziu. Na podjeździe narzuciłem sobie dobre tempo i go trzymałem, gdy robiło się stromiej wstawałem z siodełka, gdy nachylenie spadało trzymałem większą kadencje, o dziwo noga podawała całkiem dobrze a tradycyjnego kryzysu nie było. Sam podjazd zajął mi mniej czasu niż się spodziewałem i dlatego pozwoliłem sobie na dłuższą przerwę na szczycie. Ludzi było sporo i starałem się trzymać z daleka od innych. Gdy przyszła pora zjazdu zorientowałem się, że zapomniałem o jedzeniu. Musiałem to szybko nadrobić i przed właściwym zjazdem znów się zatrzymałem na chwilkę. Gdy już ruszyłem to znów nie złapałem tego luzu który powoduje, że puszczam wszystkie hamulce. Dopiero po pierwszym łuku gdy nawierzchnia uległa poprawie poczułem się pewniej. Na prostych rozwijałem dobre prędkości ale przed łukami wyhamowywałem i jechałem jeszcze wolniej niż zwykle, o ile to jest w ogóle możliwe. Odpuszczenie tego elementu powoduje automatycznie powrót do marazmu jaki prezentowałem przez lata. W garść wziąłem się dopiero na końcówce zjazdu, za parkingiem przy dolnej stacji kolei na Żar. W łuki wchodziłem znacznie pewniej i szybciej a na końcowej prostej dokręcałem ile mogłem, kierunek wiatru uległ nieznacznej zmianie i wiało bardziej z północy niż wcześniej wiec miałem dodatkową przeszkodę do pokonania. Przed Kościołem pojawiły się jeszcze samochody i musiałem odpuścić. Po zjeździe obrałem kierunek dom, najkrócej było przez Przegibek i tak właśnie pojechałem. Wiatr znów przeszkadzał, nie był silny ale jego kierunek wskazywał, że cały czas będzie wiało w twarz. Dwa podjazdy zaliczyłem podobnym tempem i miałem punkt odniesienia i to był też test organizmu, nie tylko dla dających o sobie znać plechach ale przede wszystkim czy nie opadnę z sił co w ostatnim czasie często mi się zdarzało. Na podjeździe pod Przegibek wiatr strasznie kręcił, na początku pomagał, później był neutralny a później już przeszkadzał. Gdyby był silniejszy to miałby duży wpływ a tak to działał bardziej na psychikę niż na szybkość i jakość jazdy. Podjazd pokonałem w dobrym tempie, z bardzo podobną mocą jak poprzednie. W końcówce już myślami byłem na zjeździe, tego zjazdu nie chciałem całkowicie odpuszczać, słaby był jedynie początek a później już wszystko wyglądało lepiej. Gdyby nie kilka samochodów jakie napotkałem to byłoby naprawdę dobrze, musiałem kilka razy hamować i to w miejscach w których nigdy tego nie robię, dwa ostatnie łuki gdzie zwykle traciłem pojechałem szybko i pewnie a na ostatniej prostej dokręciłem ile się dało. Mocno pracowałem przez kolejne 3 kilometry, jechałem znów mocniej niż na podjeździe ale brakło na ostatni kilometr zjazdu, zbyt dużo rzeczy rozpraszało mnie ale i tak urwałem na zjeździe kilkanaście sekund. Powrót do domu już spokojniejszy bez skupiania się na niczym poza bezpieczeństwem. Zrobiło się już naprawdę ciepło i żałowałem, że nie miałem już czasu bo chętnie bym zaliczył jeszcze rundkę po okolicy. Mimo tego, że sezon się kończy noga cały czas podaje i oby jak najdłużej.



Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa


  • DST 44.00km
  • Czas 01:27
  • VAVG 30.34km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 147 ( 75%)
  • HRavg 126 ( 64%)
  • Kalorie 827kcal
  • Podjazdy 420m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 113

Wtorek, 15 września 2020 · dodano: 18.09.2020 | Komentarze 0

Kolejny pierwszy wyjazd, w tym przypadku po kluczowej dla mnie wizycie u fizjoterapeuty. Pojawił się ból w innych miejscach ale mniejszy i da się z tym funkcjonować. Rano miałem kilka rzeczy do zrobienia i czasu na trening było bardzo mało. Założyłem też karbonowe koła, wszystkie usterki udało się usunąć, ostatnio często schodziło powietrze, wymiana zaworów i przedłużek pomogła. Pierwszy wyjazd po zmianie sprzętowej zawsze jest niepewny, tak też było tym razem. Zaplanowałem płaską trasę w kierunku Kaniowa którą musiałem zmodyfikować w trakcie jazdy. Pierwsze metry były nerwowe ale później moja jazda zaczęła wyglądać lepiej, szybko wyjechałem z Bielska, bez przeszkód i konieczności korzystania ze ścieżki rowerowej. Na podjeździe nie spodziewałem się większych różnic ale udało się wjechać szybciej niż zwykle, jednak szytki coś dają. Pierwszy na trasie zjazd był bardzo słaby i niepewny, w końcówce trafiłem na utrudnienia na drodze ale przejechałem bez postoju. Później wjechałem w teren na którym karty rozdawał wiatr gdzie koła już miały większe znaczenie. Na odcinku do Ligoty wiało w twarz, jechałem jednak dosyć szybko ale wcale nie mocno. Dojechałem do Zabrzega gdzie remont linii kolejowej trwa w najlepsze i nie było opcji przedostania się na drugą stronę. Zdecydowałem się wiec na nawrót i modyfikacje trasy a raczej jej skrócenie. Wiązało się to z dłuższą jazdą przez Czechowice gdzie kilka razy musiałem się zatrzymać na skrzyżowaniach i przejeździe kolejowym. Później jednak jechałem z wiatrem, nogi już pracowały całkiem nieźle i bardzo szybko pokonałem odcinek Bestwina-Bielsko. Po wjeździe do miasta zdecydowałem się na wydłużenie trasy i objechałem miasto przez Mazańcowice. Czekał mnie dosyć wymagający podjazd który jednak okazał się zmarszczką, czas już naglił wiec skierowałem się najkrótszą trasą do domu. Plecy bolały ale dało się z tym jechać, spodziewałem się, że po TRR nogi nie będą już tak dobre ale wciąż mogę się cieszyć niezłą dyspozycją. Po zmianie kół również poprawiła się moja szybkość na zjazdach i płaskich odcinkach gdzie sporo zazwyczaj tracę, to chyba jest ten element w którym miałem rezerwy, jak duże okaże się przy najbliższej grupowej jeździe.




  • DST 32.00km
  • Czas 01:24
  • VAVG 22.86km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 129 ( 66%)
  • HRavg 107 ( 54%)
  • Kalorie 509kcal
  • Podjazdy 530m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd 32

Poniedziałek, 14 września 2020 · dodano: 18.09.2020 | Komentarze 0

Pierwszy wyjazd kontrolny po Tatra Road Race. Pojechałem aby sprawdzić czy plecy znowu będą bolały. Przed wyjazdem nie czułem żadnych dolegliwości. Drugi cel wyjazdu to sprawdzenie czy po sobotnim wyścigu gdzie nie szło mi najlepiej, nie zapomniałem jak się zjeżdża. Przy okazji chciałem zaliczyć kolejny podjazd na Przegibek który był już 89 w tym roku. Już od początku moja jazda wyglądała nieźle pod względem technicznym. Nogi też pracowały nie najgorzej i dopiero pod Przegibkiem pojawiły się problemy. Pilnowałem aby nie jechać w jednej pozycji i często ją zmieniałem. Na moje nieszczęście trafiłem na duży ruch rowerzystów i samochodów, nie umiałem się skupić na jeździe. Bałem się zjazdu, znowu pojawiło się sporo samochodów i byłem pewny, że jedyne co uda się poćwiczyć to hamowanie, nie było jednak tak źle, tylko w dwóch miejscach musiałem przyhamować, zjazd jako całość był dobry, ale zbyt wolny aby na wyścigach nie stracić dystansu do innych. Powrót do domu to walka z kolejnymi przeciwnościami, zmiennym wiatrem, dużą ilością samochodów czy pieszych a także pozycją na rowerze, nie umiałem dobrać takiej w której czułbym się komfortowo. Na siłę ukończyłem sobotni wyścig i teraz za to płacę, na razie nie wiem jaką cenę.




  • DST 75.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 18.75km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 1490kcal
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka krajoznawcza

Niedziela, 13 września 2020 · dodano: 31.12.2020 | Komentarze 0


Kategoria 50-100, Szosa, w grupie


  • DST 121.00km
  • Czas 04:09
  • VAVG 29.16km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 179 ( 91%)
  • HRavg 159 ( 81%)
  • Kalorie 3550kcal
  • Podjazdy 2990m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tatra Road Race 2020

Sobota, 12 września 2020 · dodano: 14.09.2020 | Komentarze 1

Pierwszy i jedyny wyścig w tym roku zaliczony. Wiele wskazywało na to że nie pojawię się na tym wyścigu. W terminie czerwcowy byłem w szczytowej formie i miałem spore szanse na dobry wyścig w moim wykonaniu. Gdy przełożono wyścig na wrzesień i ograniczono liczbę uczestników miałem małe szanse na to aby znaleźć się na liście startowej. Gdy w lipcu pojawiła się informacja o dodatkowych zapisach zapisałem się szybciej niż się zastanowiłem. To był pierwszy błąd, nie byłem przygotowany do startu ale było jeszcze kilka tygodni na poprawę formy. Wziąłem się za to zbyt późno i było mało czasu np. Na poprawę jazdy w grupie. Gdy zobaczyłem profil trasy to trochę się zdziwiłem szybkim odcinkiem po pierwszych 2 podjazdach, to nie pasowało do górskiego charakteru tego wyścigu. Mimo to postanowiłem pojawiać się na starcie i przez kilka tygodni wytrwale trenowałem m.in. jazdę w grupie. Byłem dobrze przygotowany fizycznie, mentalnie i wydawało się nie najgorzej technicznie. Nie zawaliłem BPS, sprzęt po serwisie był sprawdzony i przetestowany. Wydawało się że wszystko jest w porządku.
Miałem możliwość pojawić się pod Tatrami już w piątek więc ją wykorzystałem. Z domu zapomniałem kilku rzeczy ale nie były one niezbędne podczas wyścigu. Gdy pojechałem sprawdzić nogę i sprzęt to zapomniałem włączyć aktywność w liczniki. Gdy się zorientowałem to było już po ptokach. Wracając stawiłem się po pakiet startowy, trochę czasu ale także nerwów straciłem w biurze zawodów. Formalności załatwione i mogłem wrócić do pensjonatu. Przygotowałem rower, ubranie, jedzenie i picie na sobotę i przystąpiłem do kolejnego punktu programu. Kolejna sprawa to posiłek, nie chciało mi się gotować więc poszedłem do sprawdzonego lokalu na tradycyjne spaghetti. Później jeszcze krótki spacer po Zakopanem i pora na sen. O dziwo przespałem całą noc bez problemów. Rano zjadłem sporą dawkę węglowodanów, w sumie trzy 400 gramowe jogurty i drugie tyle owsianki. Byłem najedzony ale nie oznaczało to zmniejszenia częstotliwości jedzenia na trasie. Nie czułem adrenaliny i presji jaka zwykle mi towarzyszy przed zawodami, to kolejna dziwna i niecodzienna rzecz. Nie chciało mi się wychodzić i maksymalnie przeciągałem ten moment. W końcu musiałem wyjechać trochę podkręcić przed startem. Jakoś się rozgrzałem ale nie było czasu, warunków i głowy na pełną rozgrzewkę. Przysługiwał mi pierwszy sektor startowy, najmniej liczny więc nie martwiłem się o pozycję przed pierwszym podjazdem. W sektorze pojawiłem się 10 minut przed startem. Sprawy organizacyjne trochę się przeciągły i było widać i czuć nerwowość i niektórych zawodników.
W końcu nastąpił sygnał do startu. Tym razem start mi wyszedł, od razu się wpiąłem i nie straciłem dystansu, było lekko w górę co mi pasowało. Kilka pozycji straciłem na bruku i fatalnej nawierzchni na dojeździe do głównej drogi. Na starcie ostrym byłem na dobrej pozycji, pierwsze metry Salamandry pokonałem z mocą przekraczającą 500 Wat, dopiero po łuku w prawo moc spadła. Jechałem równo, mocno, na granicy tego co zakładałem, moje miejsce w szeregu zostało zweryfikowane, zwykle wyprzedzałem na takim podjeździe a tym razem nie byłem w stanie. W drugiej połowie podjazdu moja moc spadła, wtedy również zbliżyłem się do 3 innych zawodników a większa grupa była 10 - 15 sekund z przodu. Pierwszy zjazd na trasie był technicznie wymagający, jakoś sobie z nim poradziłem, wiele nie straciłem. W zakręt po którym zaczyna się trudny podjazd wszedłem pewnie i optymalnym torem. Już przed skrętem zmieniłem przełożenia i mogłem skupić się na jak najlepszym pokonaniu podjazdu. Ten podjazd faktycznie poszedł mi najlepiej, mało straciłem do czołówki, odrobiłem kilka sekund do grupy z przodu ale różnica była za duża. Nie przypuszczałem że wyścig skończy się dla mnie w tym momencie po 2 podjeździe na trasie. Początek długiego zjazdu nie wyglądał źle, złapałem koło ale za chwilę już zacząłem tracić dystans. Tempo było mocne, zacząłem przeklinać kompaktową korbę przy której brakowało mi ząbka z tyłu, nie potrafiłem utrzymać kadencji powyżej 100 na dłużej i traciłem coraz więcej.
Nie złapałem koła wyprzedzających mnie zawodników, na trudniejszych technicznie odcinkach zjazdu nawet nadrabiałem, to jedyny plus tej sytuacji. Zjazd do Cichego rozpocząłem samotnie, nie miałem motywacji do mocnej i szybkiej jazdy, postanowiłem zaczekać na kolejną grupę. Złapali mnie w połowie drogi od Zoków do ronda. Tam już jakoś to wyglądało i dołączyłem na jakiś czas do grupy. Tempo jak dla mnie było za szybkie, nie jechało mi się komfortowo ale nie poddawałem się. Przejazd przez rondo był nerwowy, udało się bezpiecznie przejechać ale technicznie nie wyglądało to dobrze. Byłem raczej z tyłu i zrobiła się luka, dospawałem dopiero na podjeździe. Gdy okazało się że poprzednia grupa jest w zasięgu wzroku to od razu tempo poszło do góry. Grupa się rozciągła, kilka osób odjechało ale chyba nikt nie został. Dla mnie był to zbyt łatwy podjazd na ataki. Na podjeździe miałem jeszcze nadzieję na niezłą pozycję bo najtrudniejsze podjazdy jeszcze na nas czekały. Prawdziwy dramat rozegrał się na zjeździe do Rogoźnika, gdy tylko droga zaczęła opadać w momencie straciłem dystans, dawałem z siebie niemal wszystko ale nie byłem w stanie nic zrobić. Na krótkim dystansie straciłem kilkanaście sekund a na całym zjeździe minutę. To jest przepaść, moje szanse na cokolwiek w tym wyścigu spadły już prawie do zera. Liczyłem że uda się nadrobić trochę czasu na kolejnych podjazdach. Pierwszy z nich to znana z Podhale Tour Maruszyna. Początek spokojny i trudniejsza końcówka. Jechałem już z taką mocą jaką założyłem przed wyścigiem, na podjeździe dogoniłem ledwie jedną osobę, kilka było bliski ale do grupy z przodu traciłem sporo. Interwałowy odcinek do Skrzypnego nie poszedł mi najlepiej mimo jazdy z wiatrem w plecy. Gdy tylko zrobiło się stromo jechałem znowu mocniej, nawet od tego co zakładałem, pojedyncze osoby jechały wolniej i udało się odrobić kilka pozycji. Dalej nie wyglądało to znów dobrze. Przed bufetem nie umiałem złapać rytmu i przemęczyłem ten krótki podjazd. Złapałem tylko banana, zdążyłem to zjeść w strefie bufetu. Miałem jeszcze jeden pełny bidon i trochę w drugim wiec nie pobierałem dodatkowego, w sumie popełniłem błąd na starcie zabierając dwa bidony, zawsze to 600-700 gram mniej ale nie miało to znaczenia, nie pozwoliłoby to na utrzymanie się w grupie. Na zjeździe z bufetu próbowałem się dobrze ułożyć ale nie było to łatwe, na łuku w prawo nie dobrałem zbyt optymalnej pozycji i musiałem hamować. Na podjeździe w kierunku Bustryku uformowała się grupka i miałem nadzieje na dobrą współprace. Gdy tylko wyszedłem na czoło to od razu zrobiła się luka, nie jechałem wcale mocno ale wydawało się, że jestem silniejszy od innych. Przed wjazdem na drugą rundę jechało mi się ciężko, byłem pewny, że złapałem gumę, zatrzymałem się nawet sprawdzić ale to było złudzenie, na moje szczęście droga jeszcze przez jakiś czas pięła się do góry wiec szybko dojechałem do grupy. Niestety nie na długo, gdy tylko zaczął się zjazd to tempo poszło do góry, po raz kolejny trafiłem na grupę w której ścigano się na zjazdach, w momencie straciłem dystans, nie umiałem się dobrze ułożyć, coś nie grało jak trzeba, nie miałem motywacji dokręcać ale też nie hamowałem. Na około 2 kilometrowym zjeździe odstałem o kilkadziesiąt sekund od grupy, to jest ogromna przepaść. Moja motywacja spadła już do zera, pogodziłem się z kolejną czasówką, blisko było do kolejnego podjazdu który zweryfikował rzeczywistość. Na początku jechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromo docisnąłem. Jechałem na granicy tego co założyłem ale czułem, że mogę mocniej. Odległość od mety skutecznie mnie odwiodła od próby podkręcenia tempa, moc jaką generowałem wystarczyła aby wyprzedzić wszystkich co mi uciekli na zjeździe a także dwie inne osoby. Niestety zyskując na podjeździe sporo straciłem na kolejnym zjeździe, trafiłem także na wolniej i gorzej technicznie zjeżdżającego zawodnika i dwa razy musiałem hamować a rozpędzenie roweru przy mojej wadze i pod wiatr to nie była łatwa sprawa. Druga część okrążenia nie bardzo mi pasowała, cały czas góra dół, na podjazdach nie umiałem złapać rytmu a na zjazdach jechałem potwornie wolno. W połowie dystansu nie czułem żadnych oznak kryzysu i nawet przy mocy przekraczającej FTP na podjazdach nie czułem dyskomfortu. Noga podawała nieźle ale co z tego jak została mi walka o TOP 50 na tym wyścigu co przy możliwościach mojego organizmu to wynik poniżej przeciętnego. Gdy robiło się stromiej dociskałem, na wypłaszczeniach popuszczałem zbyt mocno i traciłem cenne sekundy w bardzo prostacki sposób. Na łatwiejszym odcinku przed kończącymi pierwsze okrążenie traciłem nawet do zawodników z ogona dystansu Hard co potwierdza moją dyspozycje na tym wyścigu. Przed Budzem znów jechałem mocniej ale wszyscy których wyprzedzałem byli z dystansu Hard. Na bufet wjeżdżało mi się ciężko, chyba nigdy nie polubię tej ścianki przed Bachledówką. Po raz kolejny biłem się z myślami czy nie zejść z trasy. Wymieniłem bidon na bufecie, wziąłem kolejnego banana i ruszyłem dalej w samotną walkę z przeciwnościami. Motywacji już prawie nie było, początek drugiego okrążenia był bardzo słaby, pierwszy stromy zjazd również. Przed Pitoniówką już czułem lekki ból w plecach, gdy tylko zaczął się podjazd zjadłem kolejnego żela, przy każdym następnym miałem większe problemy, spora cześć opakowania zostawała albo na mnie albo na rowerze, odwykłem od jedzenia żeli ale nie chciałem się męczyć z batonami na wyścigu. Pusty już bidon rzuciłem kibicom domagającym się tego, to nagroda z doping który dodał mi skrzydeł, niepotrzebnie wrzuciłem po raz pierwszy 32 z tyłu bo jechałem wolniej a w nogach sił nie ubyło. Cały podjazd wyglądał słabiej niż pierwszy ale to nic w porównaniu z tym co wydarzyło się później. W żaden sposób nie zmotywowała mnie informacja o 45 miejscu jakie aktualnie zajmowałem. Na zjeździe pojechałem odrobinę lepiej niż za pierwszym razem ale ból w plechach był coraz większy. Próbowałem się rozruszać zmieniając pozycje na rowerze ale to nie pomagało, nogi cały czas pozwalały na trzymanie się założeń ale ból w plechach skutecznie torpedował zapędy. Przed najtrudniejszym fragmentem podjazdu do Czerwiennego już nie wytrzymałem i musiałem się zatrzymać. Chwila postoju zmniejszyła nieco dyskomfort ale nie na długo, przyjąłem magnez zgodnie z planem, na bufecie miałem wziąć tylko banana ale nieco zmodyfikowałem plany. Najpierw musiałem tam dojechać ale trwało to strasznie długo, na podjeździe jechałem dobrym tempem w żaden sposób nie czując spadku mocy w nogach. To potwierdzało dobre przygotowanie fizyczne do tego wyścigu i umiejętny rozkład sił. W sumie mogłem przyśpieszyć ale jeden szczegół mnie blokował, plecy. Największy dramat rozegrał się przed bufetem gdy nie umiałem jechać w żadnej pozycji a ból był tam ogromny, że cudem uniknąłem gleby, jak już się zatrzymałem to musiałem podejść kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałem ile takich sytuacji jeszcze mnie czeka wiec wymieniałem bidon na pełny, zjadłem kolejnego banana. Mijając strefę bufetu zobaczyłem krajobraz jak po wojnie, na drodze był zwyczajny śmietnik, strefa dawno się skończyła a puste butelki dalej się walały po drodze, przez jedną z nich musiałem hamować na zjeździe aby nie najechać i nie wyłożyć się na asfalcie. Robiłem wszytko aby nie zejść z roweru, walczyłem dzielnie z bólem i wciąż byłem w stanie generować 300 Wat na podjeździe czego przed wyścigiem nie zakładałem. Niestety większy ból wrócił wraz z początkiem zjazdu w kierunku Nowego Bystrego. Prezentowałem się tam tak jak za „najlepszych” lat, moja technika była fatalna a prędkość niska. Odcinek w dół do Ratułowa dłużył mi się strasznie, praktycznie nie pedałowałem, straciłem kolejne cenne minuty. W końcu zobaczyłem strzałkę w lewo na ostatni podjazd. Jechałem już tylko aby dotrzeć do mety, gdy tylko docisnąłem to 300 Wat było na budziku. Była mowa o 9 kilometrach podjazdu na koniec, po 2 pojawił się napis 5 kilometrów do mety. Przestałem myśleć o bólu i jechałem swoje do mety, nie był to mój normalny poziom ale było lepiej niż na wcześniejszych kilometrach. Wyprzedziłem nawet dwie osoby ale na metę wpadłem samotnie bez tradycyjnego sprintu. Na mecie miałem bardzo mieszane uczucia, wśród złych wniosków pojawiło się też kilka dobrych, najważniejszy jest taki, że dojechałem do mety, po drugie nie spisałem się gorzej jak rok temu, po trzecie cały czas byłem w stanie generować dobre moce. Sprzęt spisał się na medal. Inne odczucia i wnioski są już niestety złe. Moja jazda w grupie nie wygląda źle, wygląda tragicznie i ze świeczką można szukać osoby z którą w tym elemencie mogę konkurować, wszyscy jeżdżą dużo lepiej, zupełnie nie radze sobie na szybkich i pozornie łatwych odcinkach, tam traciłem zdecydowanie najwięcej. Miałem spore nadzieje na przełamanie i wreszcie dobry wynik na wyścigu ale po raz kolejny nie wyszło, moja cierpliwość jest duża ale jak każda ma swoje granice i już niedługo się skończy, chyba że pogodzę się z faktem, że poziomu przeciętnego nie przeskoczę. Z grubsza patrząc to na trasie straciłem około 10 minut przy niewielkim zysku na podjazdach, słabym dojeździe do rund i bardzo słabej końcówce, wolnych zjazdach i jeździe solo. Odjęcie tego od czasu zmieniłoby zupełnie moje spojrzenie na wyścig. To byłby już dobry wynik przy tej obsadzie. Forma była na pierwszą 20 OPEN a technika na ostatnią 20 OPEN. W czasówkach sobie radze bardzo dobrze, tam widać moje możliwości a na wyścigach nie, nie ma wyników, zawodnik nie może być określany jako dobry. Pomijam już fakt, że wyścigi nie wyglądają jak kiedyś, przyjdzie dzień w którym adrenalina przewyższy zdrowy rozsądek i nawet najlepsze zabezpieczenie trasy nie pomoże. Czas w których wyścigi rozgrywały się na podjazdach minęły już chyba bezpowrotnie, obecnie wyścigi wygrywa się na zjazdach, to nie jest ani bezpieczne ani normalne, żadna nagroda nie jest warta tego co może się wydarzyć na zjeździe gdzie prędkości są coraz większe, w skrajnych przypadkach nawet uszczerbek na zdrowiu nie daje do myślenia. Jak tam ma to wyglądać to ja wole nauczyć się grać w szachy, może tam będę miał więcej szczęścia i będę coś znaczył. Nie jestem w stanie postawić wszystkiego na kolarstwo, może mam inne, gorsze przez niektórych uważane za nienormalne podejście, może powinienem się leczyć ale uważam, że w amatorskim sporcie są rzeczy dużo ważniejsze od wyniku czy nawet podjęcia maksymalnego ryzyka a życie czy zdrowie mamy tylko jedno i czasami jedna zła decyzja może wpłynąć na następne kilka, kilkanaście lat. Ten wyścig po raz kolejny dał mi do zrozumienia, że zamiast przybliżać oddalam się od czołówki, nie jestem w stanie zrobić postępu a jedyną zauważalną i docenianą miarą poziomu są wyniki a te w moim przypadku są podobne lub gorsze niż w poprzednich latach. Musze przemyśleć kilka spraw, można walczyć rok, dwa ale prawie 10 lat walki o poprawę i brak wyraźnych postępów w technice to już jest za dużo nawet dla bardzo cierpliwego zawodnika. Trzeba chyba się pogodzić z rzeczywistością i tym, że dobrego kolarza ze mnie nie będzie. Na razie nie wiem czy będę się dalej ścigał, sporo się ostatnio dzieje i ciężko podjąć odpowiednią decyzję. Nie ma co zwalać niepowodzenia w wyścigu na pandemie bo zawiodła przede wszystkim głowa ale z drugiej strony wygrał zdrowy rozsądek i bezpiecznie dotarłem do mety wiec można powiedzieć, że medal ma dwie strony, jedną dobrą, drugą złą, staram się myśleć pozytywnie ale nie zawsze tak się da.
Organizacja tego wyścigu stała na wysokim poziomie. Było kilka niedociągnięć ale na nie Organizator nie miał wpływu. Perfekcyjne zabezpieczenie trasy, bogato wyposażone bufety, wozy serwisowe na trasie, świetny pomiar czasu i sprawnie działające mimo wielu dodatkowych czynności biuro zawodów. Inni mogą brać przykład z Tatra Cycling Events.




  • DST 27.00km
  • Czas 01:19
  • VAVG 20.51km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 173 ( 88%)
  • HRavg 135 ( 69%)
  • Kalorie 696kcal
  • Podjazdy 490m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka i rozjazd

Sobota, 12 września 2020 · dodano: 31.12.2020 | Komentarze 0



Kategoria 0-50, Samotnie, Szosa


  • DST 57.00km
  • Czas 02:05
  • VAVG 27.36km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 153 ( 78%)
  • HRavg 129 ( 66%)
  • Kalorie 1255kcal
  • Podjazdy 790m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 112

Środa, 9 września 2020 · dodano: 14.09.2020 | Komentarze 0

Ostatni „trening” przed Tatra Road Race. Wyjechałem bez konkretnego celu i planu na trasę, już po chwili jednak postanowiłem zaliczyć jak najwięcej krótkich podjazdów a zarazem przewyższenia. Idealnym rozwiązaniem był przejazd mojego odcinka wzdłuż gór do Jaworza i później kierować się na Ustroń. Tak też zrobiłem, jechałem bardzo spokojnie i dzięki temu czasy podjazdów były „rekordowe”. Niemiła niespodzianka spotkała mnie na wjeździe do ustronia, trafiłem na zamkniętą drogę, przegapiłem wcześniej drogowskaz i musiałem się wracać do Górek. Ta niestety drogi dalej rozkopane i skupiłem się na szukaniu optymalnego toru jazdy miedzy dziurami i kupami żwiru na nierównej nawierzchni. Straciłem na tym trochę cennego czasu i musiałem nieco zmodyfikować trasę. Każdy podjazd wjeżdżałem możliwie spokojnie ale zdarzyło mi się już podjeżdżać dużo wolniej. Błędy nawigacyjne w Skoczowie kosztowały mnie kilka minut koczowania i czekania na przejazd. Nie miałem już czasu i możliwie najkrótszą drogą dojechałem do domu. Noga podawała dobrze ale jakoś nie umiałem wskoczyć na wyższe moce. Moja rzeczywista forma jest pewną niewiadomą, wiele rzeczy wskazuje na to, że jest dobrze ale są też takie które pokazują, że do dobrej dyspozycji wyścigowej brakuje.


Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa


  • DST 59.00km
  • Czas 02:11
  • VAVG 27.02km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 163 ( 83%)
  • HRavg 130 ( 66%)
  • Kalorie 1292kcal
  • Podjazdy 850m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 111

Wtorek, 8 września 2020 · dodano: 10.09.2020 | Komentarze 0

Po raz kolejny wybrałem się na grupowy trening, tym razem bike.wtorek, gdzie jeszcze mnie w tym roku nie było. Wyjechałem z niewielkim zapasem czasowym ale wybrałem nieco dłuższy wariant dojazdu co w połączeniu z wolnym tempem i sporymi kolejkami samochodów w Kamienicy sprawiło, że ledwie kilka minut przed czasem byłem pod Bikestore. Ludzi zjawiło się sporo, poziom zróżnicowania duży, trasa dobrze znana i podobno nie zmienna od 3 miesięcy. Równo o 17 różnobarwny peleton ruszył w kierunku Gemini. Na skrzyżowaniu pierwsi wjechali na końcówce zielonego, większość na pomarańczowym a ja znalazłem się w grupie która jechałaby już na czerwonym, woleliśmy nie ryzykować i staliśmy 2 minuty oczekując na zielone światło. Było nas w sumie 5 wiec przy dobrej współpracy dogonienie peletonu nie byłoby trudne, na początek dałem mocną zmianę i na tym się skończyło. Gdy w oddali było widać migające światła w rowerach kolarzy zadzwonił mi telefon i siłą rzeczy puściłem koło grupki. Dystans traciłem powoli i nawet jak przejazd kolejowy zatrzymał peleton nie byłem w stanie tam dojechać do reszty. Udało się na wjeździe do Wilkowic, trzymałem się raczej końca grupki na dojeździe do pierwszego podjazdu, na skrzyżowaniu tym razem wszyscy zatrzymali się na czerwonym świetle po czym nastąpiła selekcja. Nie planowałem dłuższych odcinków na wyższych mocach wiec podjazd sobie odpuściłem, większość osób odjechała a ja zostałem w tzw. Grupetto, jadąc równym tempem wypracowałem jednak niewielką przewagę. Byłem pewny, że dojadą mnie na zjeździe ale moja dobra technicznie jazda wystarczyła aby powiększyć różnie, na dojeździe do Zarzecza łapałem kolejne osoby i chwilami nawet współpracowaliśmy. Na odcinku wzdłuż jeziora chciałem przepalić trochę nogę, odskoczyliśmy we dwóch już na pierwszym trudniejszym fragmencie, na kolejnych ściankach wychodziłem ze strefy komfortu dochodząc nawet do 6 strefy mocy ale w czasie maksymalnie kilkudziesięciu sekund. Przed ostatnim ząbkiem już w Tresnej odpuściłem nieco i zgubiłem parę metrów, kilka mocniejszych pociągnięć i już byłem na kole towarzysza. Z tyłu było jeszcze kilka osób a szybciej na zaporze były już dwie kilkunastoosobowe grupki. Postój trochę wybił mnie z rytmu, gdy ruszyliśmy jednak dalej przeżyłem chwile grozy, na zjeździe z zapory najechałem na duży kamień którego nie zauważyłem, uderzenie było spore i byłem niemal pewny, że złapałem snejka, na szczęście nic się nie stało, opona po raz kolejny zdała egzamin, przekonało mnie to ostatecznie do jazdy na oponach podczas TRR. Tempo było niezwykle spokojne co pozwoliło mi cieszyć się jazdą w środku peletonu czego dano nie doświadczyłem. Do skrętu na Przegibek dojechaliśmy zwartą grupą, spodziewałem się ataków już na samym początku ale jakoś nikt się nie wyrywał, nie trwało to jednak długo i 300 metrów dalej pierwszy atak, wyszedłem na czoło i jechałem założonym wcześniej tempem 200-250 Wat. Przez połowę podjazdu nikt nie zdecydował się mnie zmienić, absolutnie mi to nie przeszkadzało a wręcz odpowiadało bo mogłem jechać swoim tempem. Gdy tylko nachylenie wrosło to więcej osób pojawiło się z przodu, ktoś mocniej pociągnął, ktoś skoczył i zaczęła się zabawa. Ja nie miałem w planach mocnego tempa wiec jechałem dalej tak jak wcześniej. Gdy do końca zostało 1500 metrów ostatecznie odstałem od dużej 10 osobowej grupy ale blisko była kolejna, trochę ich podciągnąłem ale również ci kolarze postanowili pojechać mocniej. Im bliżej końca tym mniejsze grupki i ostatecznie na Przegibek wjechałem samotnie, niewiele przed większą grupką zawodników. Jak na taką jazdę to mój czas wyszedł niezły. Zrobiło się chłodno wiec ubrałem rękawki i ruszyłem za kilkoma osobami w dół. Zjazd był dosyć dobry, początek jak zwykle wolny, później dobry technicznie środek i znów słabszy ale szybszy koniec. Powrót w strugach zachodzącego słońca ograniczającego widoczność nie należał do najprzyjemniejszych. Ten trening był mi potrzebny, znów poczułem się pewniej w grupie, nie byłem do końca zadowolony z dyspozycji, po niemrawym początku już w drugiej części treningu noga podawała lepiej.