Pogoda w ostatnim czasie jest bardzo zmienna więc przełożyłem ponownie miernik mocy do roweru MTB I pojechałem na mocny trening do Jaworza Nałęża, dawno nie robiłem sprintów w 7 strefie mocy. Już zapomniałem jak boli ten trening. Cięższy rower i grube opony sprawiły, że nie musiałem rozpędzać roweru do wysokich prędkości. Nogi po tym treningu były zabetonowane i ciężko było wrócić do domu.
Po pracy wyjechałem na krótką przejażdżkę po okolicy. Po przełożeniu miernika mocy do drugiego roweru Garmin nie potrafił się z nim połączyć. Nie chciałem na siłę drążyć tematu bo dane o mocy w tym momencie nie były mi potrzebne. W upalnym dniu i po wielu godzinach pracy nie chciało się kręcić ale na tym rowerze jazda zawsze jest przyjemnością więc po przejażdżce zmieniałem zdanie i byłem zadowolony, że godzinę udało się pokręcić.
Kolejny
start w tym sezonie – Bike Atelier Maraton w Jeleśni. Warunki pogodowe mi
sprzyjały, było ciepło i wietrznie co utrudniało rywalizację na trasie. Oczywiście
po raz kolejny miałem problem z odpowiednią rozgrzewką ale udało się dosyć dużo
pokręcić przed startem. W sektorze musiałem pojawić się szybciej niż zazwyczaj
bo organizator zmienił godziny startu i Mini startowało przed Hobby gdzie
utworzono kilka sektorów. Ustawiłem się blisko faworytów rywalizacji ale gdzieś
w środku sektora. To był błąd bo stojąc z przodu byłbym w stanie w idealnym
momencie złapać koło co mi się nie udało. Pierwsze kilkaset metrów zawsze trzeba
jechać mocno, nie byłem w stanie jechać tempem czołówki ale po pierwszym szaleństwie
które trwało maksymalnie 2 minuty byłem w stanie się urwać od peletonu i zacząłem
gonić czołówkę. Z przodu było 5 osób, następne 4 blisko mnie więc już przed
pierwszym zjazdem miałem tą drugą grupkę. Jechałem jednak swoje i znowu zrobiła
się przerwa, po około 3 kilometrach wjechaliśmy na szutrową ścieżkę i tam
zacząłem zyskiwać więcej, udało się złapać jedną osobę ale na współpracę nie
liczyłem i już po chwili znowu zostałem sam, nawet szybki i nierówny zjazd nie
wystarczył aby ponieść większe straty. Po chwili znowu trasa wjeżdżała na
asfalt, cisnąłem cały czas mocno stopniowo zbliżając się do czołówki, przed
końcem asfaltu na około 9 kilometrów od startu grupka zaczęła się dzielić, na
jej końcu jechał jakiś turysta na rowerze elektrycznym, trochę mnie to
zdenerwowało bo nie lubię się męczyć na zawodach gdy obok ktoś sobie jedzie ze wspomaganiem
a w rzeczywistości jest dużo słabszy o czym wskazywały m.in. gabaryty jego
ciała. Szybko jednak zostawiłem „gwiazdę” za dobą i dojechałem do dwóch zawodników
w momencie wjazdu w teren. Podjazd do bufetu nie był trudny ale udało się odjechać
dosyć wyraźnie i przekonać, że z przodu jedzie jeszcze jeden zawodnik.
Dogoniłem go na końcu podjazdu ale nie zdecydowałem się na odjazd chociaż
rezerwy mocy jeszcze miałem. Na początku zjazdu wyszły wszystkie moje braki w
technice i na ledwie dwukilometrowym odcinku straciłem ponad minutę. Musiałem
się pilnować by z tyłu nikt do mnie nie dojechał, po asfalcie cisnąłem ile się
da, po zjeździe w teren nie wyglądało już tak dobrze i dopiero wówczas
przekonałem się, że czeka mnie jeszcze wymagający podjazd około 300 metrowy. Na
jego końcu zobaczyłem zawodnika który odjechał mi na zjeździe ale to były blisko
2 minuty różnicy. Na podjeździe dałem z siebie wszystko, może nadrobiłem kilka
sekund ale na zjeździe już nic nie zyskałem. Równym i mocnym tempem dojechałem
do asfaltu i później już ile sił w nogach do mety. Trochę mnie już brakowało
ale nie straciłem tempa. Na metę wjechałem jako 2 zawodnik z blisko 2 minutową
startą do zwycięzcy ale i około minutowym zapasem nad kolejnym. Byłem zmęczony
na mecie ale przejechałem swój najlepszy maraton, moja technika nie pozwala na
razie na więcej, tutaj są rezerwy bo pod górę na Mini jestem na tyle mocny, że
mogę odjeżdżać na solo ale w dół tracę wciąż zbyt dużo. Do kolejnego maratonu
chciałbym zrobić chociaż minimalny progres w technice jazdy.
Kolejny krótki wyjazd między obowiązkami. Tym razem postawiłem jednak na intensywność i zaliczyłem dwa naprawdę trudne podjazdy które udało się pokonać naprawdę mocnym tempem, w lesie nie było dużo błota więc i przyczepność cały czas była dobra, powoli oswajam się z trudnymi podjazdami na MTB, dotychczas miałem spory problem z utrzymaniem równowagi przy prędkościach około 5 km/h i stopniowo radzę sobie z tym coraz lepiej. Zjazdy też wyglądały lepiej, na jednym z kamienistych nawet podjąłem duże ryzyko i niewiele brakowało abym zaliczył kolejny upadek i szlify. Dla urozmaicenia dołożyłem jeszcze przejazd przez rzekę, w miejscu gdzie wody było do połowy koła i jeszcze dwa podjazdy ale już bez takiej mocy jak na początku treningu. Z czasu jakim dysponowałem wycisnąłem maksimum.
Po pracy noga mnie nieco świerzbiła dawno nie czułem tego uczucia, włoski rower był świeżo po czyszczeniu i serwisie więc postanowiłem jechać na startym, treningowym rowerze. Przy rosnącej dyspozycji i ostatnich dobrych czasówkach postanowiłem zrobić próbę na 5 minut. Pojechałem więc na Przegibek, po drodze kilka razy kalibrowałem miernik bo wyskakiwały dziwne błędy. W końcu problemy udało się wyeliminować i gdy nadszedł moment próby miernik działał już jak należy. Zagiąłem się naprawdę na maksa, po 4 minutach już miałem dosyć i z każdą chwilą robiło mi się ciemniej przed oczami, dawno się tak nie zagiąłem i nie wyjechałem na żadnej z podjętych prób czasowych. Z zakręcenia nie sprawdziłem od razu wartości mocy jaką udało się wygenerować w czasie 5 minut. Idąc za ciosem zagiąłem się po raz kolejny dając z siebie wszystko podczas 1 minutowego sprintu. Zaskoczyłem sam siebie i dobrowolnie przystąpiłem do sprintu na 15 sekund, 4 próby dały dobre jak na mnie rezultaty więc mogłem już zluzować i spokojnie wróciłem do domu., Coraz częściej myślę, że jeszcze w tym roku powącham dobrej formy i zaczynają się pojawiać ku temu konkretne argumenty. Na kolejny dzień planowałem wymagający trening na podjazdach więc takie przepalenie nogi było strzałem w dziesiątkę.
Zamiast tradycyjnego rozjazdu wróciłem dłuższą drogą z pracy. Nie chciało mi się kręcić ale później mogło być jeszcze gorzej. W Mazańcowicach pojawiło sie sporo nowych anwierzchni, m.in. przejazd z Wapienicy do Mazańcowic jest już całkowicie po asfalcie. Po drodze złapał mnie deszcz, przez moment nawet solidnie lało ale kilkaset metrów dalej była już sucha droga więc taki krótkotrwały prysznic miał także swoje dobre strony, schłodziłem się i szybko wyschnąłem. Mała butelka wody okazała się niewystarczająca i musiałem po drodze stanąć w sklepie aby na ostatnich 2 kilometrach nie odwodnić się.
Po weekendzie czasówkowym nie miałem zbytnio czasu na
jeżdżenie więc zrobiłem sobie wolne. Dopiero we wtorek wieczorem znalazłem czas
na trening więc spuściłem sobie i swoim nogom niezły łomot. Dawno nie
trenowałem w Jaworzu więc pojechałem na najdłuższy „podjazd” w okolicy, z Jasienicy
do Nałęża i zaliczyłem go cztery razy. Ciężko było złapać odpowiedni rytm a gdy
się już to udało to w nogach mocy brakowało. Udało się jednak zaliczyć 4
podjazdy i wycisnąć wszystkie rezerwy na krótkim segmencie w drodze do domu.
Mimo krótkiej jazdy wróciłem do domu ujechany, już zapomniałem jak wygląda
regularny trening wiec po pojedynczych sesjach w mocniejszym tempie długo dochodzę
do siebie i odczuwam duże zmęczenie. Czas się wziąć za siebie i nudne jazdy
tlenowe zastąpić mocniejszymi treningami których ewidentnie brakuje.