Dzień regeneracyjny wykorzystałem w bardzo przyjemny sposób, spokojnym tempem pojechałem na kawę i ciastko do Bajki. Mimo tego, że wiele razy już miałem okazję kosztować wyroby tej cukierni, nigdy w niej nie byłem. Dojazd do Górek zajął mi ledwie 30 minut więc nie miałem gdzie się zmęczyć ale po kawie i dobrym cieście wróciłem nieco dłuższą drogą do domu. Wydaje się, że noga podaje coraz lepiej ale wciąż pojawiają się słabsze dni gdy organizm nie funkcjonuje jak należy. Drugi raz pokleiłem korbę i po 30 kilometrach spokojnej jazdy znowu pojawił się odczuwalny luz na osi.
Czas kolejnego startu nie był dla mnie łaskawy. Co prawda pojawiłem się po raz pierwszy w biurze zawodów na tyle wcześnie aby zrobić dobrą rozgrzewkę i ustawić się na starcie z przodu ale to co wydarzyło się na trasie przeczy celowi w jakim przyjechałem do Raciborza. Już po starcie tempo było mocne, mi trochę brakowało pod nogą i w dłuższym czasie generowałem niższą moc ale szybko dojechałem do czołówki, najpierw dogoniłem trójkę jadącą za samotnie prowadzącym zawodnikiem, po około kilometrze zespawałem czołówkę, wjechaliśmy w teren, udało się na podjeździe zyskać przewagę a gdy nastąpił zjazd wyprzedzając wolniej jadących zawodników z Hobby najechałem na kamień, dobiłem oponę i po chwili powietrza nie było. Miałem w tym momencie już kilka sekund przewagi nad drugim, kilkanaście nad kolejną 2 i minutę nad kolejnymi, szkoda ale nie miałem czasu na rozmyślanie i wziąłem się za wymianę dętki. Po 8 minutach byłem gotowy do jazdy ale motywacja mi spadła, jechałem ile mogłem, na błocie miałem spore obawy i zbyt asekuracyjnie się zachowywałem i dopiero gdy zrobiło się trudniej zacząłem wyprzedzać, w międzyczasie zgubiłem gdzieś pompkę która później była jeszcze potrzebna. Super pokonywałem podjazdy, bardzo dobrze zjazdy i na końcu ostatniego zjazdu przed wyjazdem z lasu dobiłem na nierówności obie opony i złapałem podwójnego kapcia. To by było na tyle, mając jeszcze szanse na TOP 20 w zawodach pogodziłem się już z myślą o DNF ale do mety nie było tak daleko więc ruszyłem z buta. Po drodze dostałem jedna dętkę, wymieniłem i szedłem dalej do momentu aż 6 kilometrów przed metą uzyskałem drugą dętkę, dopompowałem asekuracyjnie więcej powietrza i w dobrym tempie dojechałem do mety. Czas samej jazdy dawałby miejsce w TOP 5 a skończyłem jako ostatni ze sklasyfikowanych, połowa czasu to postoje i walka ze sprzętem. Moja technika jest już lepsza ale pora popracować nad rowerem aby defekty nie odbierały szans na wysokie lokaty na które mnie stać. Noga podawała bardzo dobrze i z tego mogę być zadowolony.
Po zawodach miałem okazję przejechać się jeszcze godzinę rowerem i postanowiłem to wykorzystać. Z Goczałkowic dojechałem do domu zaliczając zupełnie mi nieznane wały Wapieniczanki, początkowo jechało się szeroką szutrową drogą by później przedzierać się przez zarośla, na mapie droga była, koleiny również widoczne więc kiedyś jeździło się tym traktem. W pewnym momencie musiałem wjechać na drogę i zaliczyłem jeszcze kilka nieznanych uliczek a następnie główną drogą i znów bocznymi do Bielska. Fajne przekręcenie nogi, zupełnie nie byłem zmęczony ale nie miałem być po czym.
Luźna przejażdżka po pracy, śladem drogowców. W Mazańcowicach trafiłem na prace nawierzchniowe i musiałem nieco pokrążyć nieznanymi mi ścieżkami ale udało się dojechać do Bielska.
Na początek czerwca zaplanowałem
wymagający trening z powtórzeniami w 5 strefie mocy. Czując zmęczenie po pracy
wiedziałem, ze łatwo nie będzie. Ruszyłem jednak planowo na Przegibek,
rozgrzewka poszła sprawnie ale gdy przyszło do powtórzeń to pojawiła się jakaś
blokada. Dopiero drugie 5 minut mocnej jazdy wyglądało jak trzeba, kolejne dwa
również więc mogłem być z siebie zadowolony, moce już zaczynają przypominać te
z najlepszych lat ale to jeszcze nie jest to co być powinno. Wracając do domu
zatrzymałem się na kawę i ciasto, połączyłem wymagający trening z chwilą relaksu.
Coraz częściej stawiam na takie kompromisy ale jak brakuje czasu to innego
wyjścia nie ma.
Po weekendzie dałem organizmowi czas na regenerację a następnie
przystąpiłem do testu nowego rozwiązania które ma wpłynąć na poprawę techniki
mojej jazdy w terenie – sztycy regulowanej. Już jakiś czas temu przymierzałem
się do zakupu tego wynalazku ale dopiero BAM w Tarnowskich Górach gdzie miałem
problemy na technicznych odcinkach w dół przekonał mnie do zakupu innowacyjnej
sztycy. Kilka godzin męczyłem się z założeniem sztycy a konkretnie schowaniem
linki z pancerzem w ramie. Ostatecznie się udało i wieczorem ruszyłem na test
terenowy. Uświadomiłem sobie, że w tym roku jeszcze nie byłem na Błatniej więc
w tym kierunku ruszyłem. Wybrałem najbardziej łatwy wariant podjazdu od Willi
Relax w Jaworzu, nie miałem motywacji do mocnej jazdy więc poza trudnymi
fragmentami podjazdu jechałem po prostu wolno. Im bliżej Błatniej tym mocniej
pracowałem, już niewiele mi zabrakło aby wjechać na szczyt bez schodzenia.
Krótki kamienisty odcinek przed schroniskiem jest jednak dla mnie na razie zbyt
dużym wyzwaniem. Po wdrapaniu się na szczyt na chwilę złapałem oddech i
ruszyłem w dół żółtym szlakiem, na odcinku od rozwidlenia szlaków do parkingu
przy wiacie w Jaworzu poprawiłem swój czas z jesieni o blisko 3 minuty, to jest
przepaść, sporo w tym zasługi sztycy, obniżyłem sobie wysokość położenia siodła
przed zjazdem i dużo lepiej i pewniej mi się zjeżdżało. Po zjeździe z Błatniej
dołożyłem jeszcze kilka technicznych odcinków w Jaworzu i Wapienicy i wszystkie
pokonałem szybciej niż kiedykolwiek. Postęp w technice jest już zauważalny ale
wciąż mam nad czym pracować. Kolejny sprawdzian już w weekend w Raciborzu.
Przez ostatnie kilka dni chodził mi po głowie niezbyt mądry pomysł a był nim start w Mamut Tour na długim dystansie. Stan zdrowia, ilość treningów i ogólna sytuacja w jakiej się znajduję nie sprzyja takim wyzwaniom więc zrezygnowałem z tego pomysłu i całkiem spontanicznie wystartowałem w czasówce w Moravce w ramach cyklu Spac. Nie przygotowywałem się w ogóle pod ten start, lemondkę przykręciłem do roweru kilka godzin przed startem, robiąc to zupełnie na oko. Według listy startowej na linii startu miałem pojawić się o 11:23 tuż za mocnymi zawodnikami z Power of Science. Do zawodów podszedłem całkiem na luzie. Z odpowiednim zapasem czasowym pojawiłem się w Moravce, wiedząc o wahadle na dojeździe do miejsca startu samochód zostawiłem w Raszkowicach przy knajpce nad rzeką i ruszyłem na rowerze w kierunku startu. Po wizycie w biurze zawodów rozpocząłem rozgrzewkę, nie była tak dobra jak planowałem ale najważniejsze, że ponad 30 minut pokręciłem przed startem. Mając jeszcze kilka minut wypatrywałem samochodu PoS ale nigdzie go nie było, w związku z tym startowałem 3 minuty po poprzednim zawodniku, o zaplanowanej godzinie. Już na starcie miałem poważny problem, przednia przerzutka sfiksowała i łańcuch zjechał z blatu na małą tarczę co oznaczało ponad 10 sekund w plecy, gdy udało się wrzucić na blat ruszyłem z kopyta, przez kilka sekund generowałem prawie 9 W/kg ale później ustabilizowałem moc na poziomie 5,5 – 6 W/kg przez pierwszą minutę i nieco ponad 5 W/kg na pierwszym podjeździe. Dawałem z siebie wszytko ale byłem pewny, że to za mało aby liczyć na cos więcej niż poprawę czasu sprzed 5 lat na tej trasie. Po około 1,5 kilometrze trasy złapałem dobry rytm, Waty nie były imponujące ale stabilne więc trzymałem się tego poziomu, długo nikogo nie widziałem przed sobą ale nadrobić minimum 3 minuty na niecałych 10 kilometrach to nie lada wyczyn. Parłem nieźle pod górę i na nawrocie byłem już po 15 minutach i 20 sekundach walki z czasem. Tam kolejne kilka sekund w plecy i już nie tak dobra jazda w kierunku mety, nieco lepiej wyglądał około 2 minutowy podjazd na trasie i tam zorientowałem się, że wyraźnie poprawię swój czas na tej trasie. Zjazd przed metą całkowicie mnie rozkojarzył i dopiero ostatnie 200 metrów pojechałem z dobrą jak na warunki mocą. Czas na mecie był dobry ale niedosyt pozostał. Czekałem jednak cierpliwie na wyniki i poczułem satysfakcję gdy okazało się, że wykręciłem 8 czas dnia i 2 spośród zawodników w kategorii B. Warto męczyć się na treningach, dawać z siebie wszystko na zawodach bo wciąż stać mnie na miejsce na podium. Nie jest to jeszcze mój optymalny poziom ale pozwala walczyć . Po ponad 2 latach wróciłem na trasę czasówki podczas której niezbędne jest użycie lemondki i po raz pierwszy udało się wyszarpać podium, zawody nie były całkiem ogórkowe bo rozdano medale w jeździe indywidulanej w ramach Mistrzostw SPAC więc większość czasowców pojawiła się na starcie. Nic nie wskazywało na to, że powalczę o czołowe miejsce i topowy czas na tej trasie, nie mam roweru czasowego, nie mam czasu na regularny trening i wogóle nie trenuję jazdy indywidualnej więc jestem mega zaskoczony i zadowolony bo tego dnia noga nie była najlepsza a stawy znowu dawały o sobie znać po czasówce.