Nie planowałem dłuższego wyjazdu na Podhale ale miałem do załatwienia kilka spraw w Karkowie i nie opłacało się jechać spowrotem do Bielska i rano znowu ruszać do Zakopanego. Piękna pogoda pod Tatrami zachęcała do jazdy więc ruszyłem na przejażdżkę m.in. po pakiet do biura zawodów. W tym roku baza wyścigu zlokalizowana jest na Gubałówce, aby tam dojechać trzeba pokonać podjazd, nie ważne z której strony jadąc, oczywiście można dostać się tam koleją linową lub szynową ale na taki pomysł nie wpadłem. Pojechałem przy okazji sprawdzić drogę którą chciałem dojechać na start a jej nie znałem. Na początek jednak jechałem w korku z Zakopanego aż do Poronina, na podjeździe pod Ząb przepaliłem nieco nogę, czułem, że jest nieźle a zazwyczaj odczucia były inne. W Zębie skręciłem w lewo w nieznane i byłem zaskoczony dobrej jakości drogą aż na samą Gubałówkę, nie przewidziałem tylko jednego – tłumów pieszych na deptaku. Około kilometrowy odcinek jechałem niewiele krócej niż zajęło by mi go przejście pieszo. W biurze zawodów nie było tłumów więc szybko załatwiłem formalności. Do Zakopanego wróciłem przez Kościelisko, na drodze z Salamandry czekały na mnie różne atrakcje, m.in. prace związane z układaniem nowej nawierzchni więc kawałek musiałem przejść pieszo ale miałem też okazję przejechać się nowym asfaltem który jednak był tylko na krótkim odcinku, ostanie 500 metrów to straszne dziury ale bezpiecznie przejechałem i do Zakopanego dojechałem bez problemów. Czasu miałem jeszcze sporo ale jazda przez zatłoczone miasto nie należy do przyjemności więc po godzinie zjechałem do bazy. Sprzęt działa jak należy, noga podaje, brakuje nieco snu ale była okazja aby to nadrobić.
Ostatni wyjazd przed wyjazdem na Podhale. Pojechałem sprawdzić czy wszystko działa w rowerze po serwisie. Ostatnio rzadko zaglądałem na Przegibek więc ruszyłem w tym kierunku. Jechałem spokojnie i nawet bez problemów przejechałem całe miasto. Na podjeździe nie umiałem złapać rytmu i często zmieniałem pozycję, plecy nie dawały o sobie znać co uznałem za pozytywny akcent. Na zjeździe pozwoliłem sobie na odrobinę fantazji, czysto i szybko wchodziłem w zakręty ale nie dokręcałem na prostych. W końcówce walczyłem z wiatrem w twarz ale nie był on tak uciążliwy jak mogło się wydawać.
Spokojny wyjazd w teren.
Planowałem zajechać do Cygańskiego Lasu i tam pokrążyć po ścieżkach ale w trakcie
plany się zmieniły i z Dębowca ruszyłem na Szyndzielnię. Jechałem możliwie
spokojnie zachowując zapas na kasecie, w końcówce gdy zrobiło się stromo
łańcuch wylądował na największej koronce. Wjechałem bez zatrzymywania się czy prowadzenia
roweru pod górę ale zajęło mi to sporo czasu. Gdy tylko zatrzymałem się musiałem
walczyć z plagą much więc szybko ruszyłem w dół, wybrałem trudną ścieżkę, dwa
razy musiałem zejść z roweru ale nie zraziło mnie to w żaden sposób. Trochę
wydłużyłem jazdę zaliczając dodatkowy podjazd i zjazd ścieżką, w odróżnieniu od
poprzednich wyglądał o niebo lepiej. Miałem jeszcze zapas czasu ale wróciłem do
domu.
Popołudniowy wypad na MTB na bardzo trudnej i wymagającej trasie. Wyjechałem z domu o 14:30 i liczyłem na to, że za 3 godziny będę już w domu. Pierwszy cel jazdy to Błatnia, byłem tam wiele razy, najczęściej piechotą ale nie znam wszystkich wariantów podjazdu i właśnie jeden z nich chciałem sprawdzić. Oczywiście drogi na mapie nie pokrywały się z rzeczywistością, jedną z nich, tą którą miałem jechać przejechałem i wyjechałem w całkiem innym miejscu niż zamierzałem, później pojechałem „na skróty” gdzie nie obyło się bez pchania roweru, wysokie nachylenie, błoto a miejscami kamienie spowodowały, że nie byłem w stanie jechać. W końcu znalazłem się na właściwym szlaku i jazda już szła lepiej, ludzi jednak było sporo i w kilku miejscach nie byłem w stanie ich minąć i nie obyło się bez spaceru, nas szczęście tylko raz przed Błatnią. Na szczycie sporo ludzi, często głuchych i z tego powodu zaliczyłem spektakularną glebę na trawę, mówiłem sobie, że ostatni raz jestem na Błatniej w weekend, chyba, że wcześnie rano. Przy punkcie widokowym zatrzymałem się na moment i ruszyłem w kierunku Klimczoka, jeden odcinek mnie znów pokonał, niewiele brakło mi aby wjechać najtrudniejszy fragment ale musiałem zbyt często zmieniać tor jazdy lawirując między pieszymi i straciłem przyczepność, przełożenie 32x46 to jednak zbyt mało na nachylenia rzędu 25 % w terenie. Później już szło mi lepiej, nie na tyle jednak abym mógł jechać ciągiem do Klimczoka. Postoje były jednak spowodowane tylko blokadą drogi przez pieszych którzy po usłyszeniu dzwonek nie wiedzieli na którą stronę ścieżki zejść. Na szczęście takie problemy skończyły się pod Klimczokiem. Od tego momentu było więcej w dół, nie hamowałem i było mnie słychać z daleka, kilka razy użyłem dzwonka, nie było to jednak konieczne. Zjazd przez Dębowiec do Wapienicy był najlepszy w moim wykonaniu, nie dokręcałem i tylko dwa razy nacisnąłem na klamki ale wyraźnie czułem ręce. Miałem jeszcze zapas czasu ale nie zdecydowałem się na wydłużenie trasy, wybrany wariant oznaczał jednak ciągłe hamowanie, po jeździe bardziej czułem ręce niż nogi które też dostały w dupę na ciężkich i wymagających podjazdach. Mimo wszystko jestem zadowolony bo widzę już postępy w MTB, jeszcze sporo brakuje do poziomu maratonowego ale do wiosny mam czas. Treningi w terenie dają też efekty na szosie, mogę żałować, że tak późno zdecydowałem się na spróbowanie swoich sił w MTB.
Krótki wyjazd po pracy w celu
sprawdzenia jednej z dróg łączących popularne szlaki w paśmie Błatniej.
Jechałem naprawdę spokojnie, gdy wjechałem w teren łańcuch szybko wylądował na
największej koronce kasety, jechałem równo i tak spokojnie jak się dało, mimo
tego, że w ostatnim czasie sporo padało było sucho i rower pokrył się nawet drobnym
pyłkiem. Gdy dojechałem do miejsca w którym zaczynała się nieznana ścieżka stwierdziłem,
że nie nadaje się nawet do przejścia pieszo a wjechanie tam rowerem również nie
jest możliwe, zarośnięty, kamienisty trakt namoknięty po ostatnich deszczach nie
przekonał mnie by próbować zjechać nim w dół. Zawróciłem i skorzystałem z
pierwszej lepszej ścieżki którą dostałem się do drogi na której chciałem się
znaleźć. Tam już jednak było mokro i po chwili wolnej jazdy rower był całkiem
brudny. Nie przejmowałem się tym tylko ruszyłem na rekonesans ścieżek w lesie
między Jaworzem, Bierami a Grodźcem. Na mapie było ich sporo a tylko kilka
nadawało się do jazdy, dwa razy zapuściłem się w całkiem zarośnięte miejsca,
miejscami strasznie błotniste, nawet nie wiem kiedy rozciąłem sobie nogę ale na
szczęście tylko lekko. Po wyjeździe z lasu jechałem już bardziej cywilizowanymi
drogami ale w większości po szutrze czy kamieniach. Do domu wróciłem później
niż zamierzałem ale nie żałowałem.
Pogoda wreszcie uległa poprawie więc ruszyłem na krótką przejażdżkę po bocznych drogach, po deszczach było strasznie mokro i miejscami musiałem schodzić z roweru aby nie ugrzęznąć w błocie. Pojeździłem trochę zapomnianymi drogami i trafiłem m.in. na płot czy teren budowy a na mapie drogi wciąż były. Nie miałem za dużo czasu więc musiała mi wystarczyć niespełna godzina jazdy.
Z planowanego kolejnego startu w MTB wyszły nici. Pogoda była zbyt niepewna a moje umiejętności w MTB zbyt słabe więc zrezygnowałem z Uphillu na Klimczok. Pogoda jednak się ustabilizowała, wyszło nawet słońce więc pojechałem na trening MTB. Nie bardzo wiedziałem gdzie mam jechać, najpierw pokrążyłem po ścieżkach w lesie a później wybrałem się na Dębowiec. Jechało się nieźle chociaż mocy w nogach wyraźnie brakowało, cel tej jazdy był jednak inny, chciałem potrenować zjazdy, przed wyjazdem upuściłem powietrza z kół i pod górę jechało się lepiej, pierwszy zjazd na trasie jednak nie wyglądał zbyt dobrze, na podjeździe koło Dębowca znowu utraciłem przyczepność, problemem okazały się zaparowane okulary i musiałem znowu podejść kawałek, była to jednak ostatnia tego typu sytuacja na trasie, nie chciało mi się jechać na Szyndzielnię więc ruszyłem w kierunku Jaworza. Zjazd już lepszy w moim wykonaniu, podjazd od zapory sobie podarowałem, wjechałem spokojnie, po drodze mijając pieszych i innych rowerzystów. Trzymałem się cały czas blisko Palenicy a następnie Borowiny, po deszczach było bardzo mokro, najpierw ciężko się podjeżdżało a następnie na wąskiej ścieżce grzęzłem w błocie, gdy zrobiło się szerzej pozwoliłem sobie na nieco więcej. Zjechałem do głównej drogi dochodzącej do niebieskiego szlaku na Błatnią przez moment wahałem się czy nie skręcić w kierunku gór ale coś zaczynało znowu padać i ruszyłem szybko w dół, było jednak znośnie więc dołożyłem kolejny podjazd i kilka niezłych odcinków w dół. W ciągu jednego dnia zrobiłem duży krok naprzód, wiele siedzi w mojej głowie i gdy w pełni ją wyzwolę żadna ścieżka nie będzie dla mnie przeszkodą. Ten trening jednak dał mi dużo, nie byłem przygotowany na więcej ale czas i pogoda by na to pozwoliły.
Po słabym tygodniu treningowym wystartowałem w kolejnym Uphillu na MTB. Tym razem zrobiłem bardzo dobrą rozgrzewkę która jednak została zaburzona przez problemy z licznikiem, musiałem go zresetować. Start trochę się opóźnił więc miałem dodatkowy czas. Zamontowałem miernik mocy i jechałem w butach szosowych, do MTB na razie nie kupiłem i postanowiłem zaryzykować i nie jechać po raz kolejny na platformach. Start w moim wykonaniu był dobry, ruszyłem mocno i zacząłem od razu wyprzedzać innych zawodników, miernik chyba nie działał poprawnie ponieważ pokazywał bardzo wysokie wartości, trzymałem jednak tempo i szybko dojechałem do miejsca w którym trzeba było skręcić w teren, do tego momentu nie wyprzedził mnie Przemek Niemiec więc było dobrze. Nie przypuszczałem jednak, że problemy dopiero się zaczną, przesadziłem z ciśnieniem w oponach i gdy tylko zrobiło się stromo a dodatkowo zdecydowałem się na wyprzedzanie innych, koło zaczęło buksować, zaczynało mnie ściągać na lewo gdzie wydawało mi się, że będzie lepiej jechać i po chwili zaliczyłem glebę w krzaki. Zanim się pozbierałem minęła chwila, musiałem podprowadzić bo ruszyć się nie dało, nie wpadłem jednak na to by upuścić powietrza, podjazd skończył się jednak szybko, zjazd był fatalny, prawie przestrzeliłem skręt i wyprzedziło mnie kilka osób, dalej też nie było dobrze, gdy minął mnie Przemek Niemiec trzymałem się go przez moment ale później znowu traciłem przyczepność i lądowałem w krzakach po raz drugi. Byłem już zrezygnowany, jechałem dalej mocno ale poniżej możliwości i oczekiwań, każda trudność paraliżowała mnie i końcówka była już słaba w moim wykonaniu. Liczyłem na nieco więcej, szczególnie po 2 części trasy ale wychodzą wszystkie braki w technice jakie posiadam. Jak dotąd nie jeździłem dla wyników, w tym roku jednak pora na coś się nastawić i liczyłem na top 10 OPEN i podobnie jak na Road Trophy do osiągnięcia celu zabrakło 1 miejsca. W kategorii znowu walczyłem z duchami, nie martwi mnie to bo już za rok będę walczył w mocniejszej stawce wiec i motywacja będzie wyższa. Zadowolony być mogę bo tym razem sprzęt spisał się na medal a nad techniką muszę pracować i wziąłem się do roboty już po zawodach i zjechałem do Wilkowic bardzo trudną trasą, blisko połowę pokonałem z buta ale były też lepsze odcinki a na ostatnich 500 metrach w terenie nawet puściłem klamki hamulcowe. W punkt wymierzyłem czas bo już na ostatnich 200 metrach kropiło a po 5 minutach od wejścia w domu zaczęło lać.
Czekałem na okno pogodowe, w którym mógłbym wyskoczyć na godzinkę na MTB. Wybrałem dosyć trudną trasę jakich w okolicy nie brakuje zawierającą trzy podjazdy i dwa wymagające zjazdy. Nie zmieniłem nic w ustawieniach sprzętu i ruszyłem w momencie gdy zrobiło się znośnie, w terenie jednak sporo błota ale miejscami nawet sucho, starałem się jak najmniej jechać po asfalcie więc trzymałem się terenowych ścieżek. Pierwszy podjazd odpuściłem, do drugiego musiałem dojechać asfaltem zaliczając kolejny odcinek w górę. Po zjeździe z asfaltu niemal od razu droga zaczęła piąć się do góry, im dalej tym stromiej, tętno też powoli szło do góry, po deszczu nie było łatwo jechać, podniesienie tyłka z siodełka oznaczało utratę przyczepności tylnego koła, jazda na siedząco znowu oznaczała podnoszenie przedniego koła, w pewnym momencie zaparowały mi całkowicie okulary i zatrzymałem się na moment, końcówka podjazdu już mocna w moim wykonaniu, co innego zjazd, nie szło mi najlepiej i dopiero w końcówce jechałem nieco szybciej, miałem chwilę czasu aby złapać oddech przed ostatnim podjazdem. Ten podjazd poszedł mi już zupełnie nieźle mimo tego, że nie jechałem mocno, najtrudniejszy jednak był ostatni zjazd na trasie, wąską, techniczną i dosyć stromą ścieżką, nie zatrzymałem się jednak nawet na moment, jechałem wolno i nie miałem problemów z pokonaniem przeszkód. Na koniec wróciłem inną drogą zaliczając nieco szutru i niezły technicznie zjazd po asfalcie. Pogoda wytrzymała i w tym fatalnym pogodowo tygodniu jest to jak najbardziej na plus.