W tym roku udało się dojechać na start Górskich Mistrzostw Jas-Kółek mimo napiętego grafiku dnia. Przed jazdą niezbyt dokładnie sprawdziłem rower a konkretnie przez myśl mi nie przeszło aby przygotować rezerwowy zestaw kół. Ruszyłem więc na najlepszych jakie posiadam i już po kilku kilometrach pierwsze problemy, najpierw na stromym podjeździe zgubiłem zawartość torebki podsiodłowej którą zapomniałem zapiąć. Później wpadłem w jedną z wielu dziur w drodze i zauważyłem, że koło bije na boki, nie był to jednak największy problem, jechało się ciężko ale nie zauważyłem aby koło ocierało o klocki hamulcowe. Całą drogę do Istebnej zastanawiałem się w czym tkwi problem. Dojechałem jednak na start i postanowiłem jechać mimo wszystko. Z kołem nic nie dało się zrobić więc liczyłem, że nie będzie to utrudniało jazdy. O lepszej rozgrzewce mogłem zapomnieć, nie liczyłem na wiele mając z tyłu głowy niesprawny sprzęt. Ruszyłem jednak z przodu trzymając cały czas pozycję gdy zaczął się pierwszy podjazd znalazłem się w 3 osobowej czołówce, miałem jeszcze rezerwy i czułem, że jestem w stanie pojechać z najlepszymi, do czasu. Po kilkuset metrach trzymając równą i wysoką moc zacząłem tracić dystans, koło skrzypiało coraz bardziej, nie byłem w stanie normalnie jechać, utrzymałem się między dwóją na czele a goniącą grupką na pierwszym podjeździe ale na zjeździe już się nie udało, nie straciłem również kontaktu w Istebnej. Na podjeździe jechałem cały czas z przodu ale niezbyt mocnym tempem, moja walka ze sprzętem trwała dalej i w Koniakowie koło już tak tarło, że nie byłem w stanie jechać dalej, zatrzymałem się, stwierdziłem, że na drodze jic z tym nie zrobię więc już spokojnie dowlokłem się na Ochodzitą i zrezygnowałem z dalszej jazdy. Ten weekend jest dla mnie pechowy, tak czasem bywa, najważniejsze, że byłem w stanie chociaż przez chwilę pojechać z najlepszymi na co innych nie było stać. W domu gdy na spokojnie przyjrzałem się problemowi z kołem, stwierdziłem, że do wymiany jest kilka szprych i piasta, która była przyczyną wszystkich problemów, dwa wewnętrzne łożyska padły, jedno udało się wyjąć a drugie zostało w środku i nie opłaca się go wyciągać bo na tej pieśćcie nie warto już zaplatać nowego koła. Mimo problemów jestem zadowolony, bo im bliżej jesieni tym jestem mocniejszy a pech kiedyś się musi skończyć.
Pierwszy wyjazd na nowym rowerze MTB. Byłem bardzo ciekawy jak będzie się spisywał więc wybrałem trasę zawierającą zarówno odcinki asfaltowe, szutrowe, kamieniste, płaskie, zjazdy i podjazdy a także przeszkody typu zwalone drzewa czy przejazdy przez rzekę. Miałem problem z ustawieniem siodła i dwa razy po drodze korygowałem jego wysokość. Napompowałem około 2 bary do każdej z opon i pojechałem na zwykłych pedałach platformowych bez spd. Od początku jechało się dobrze i przyjemnie, na asfalcie niewiele wolniej i gorzej niż na szosie, w terenie rower radzi sobie bardzo dobrze. Po drodze dwa razy przepaliłem nogę na podjazdach, w obu przypadkach były to wymagające odcinki z nachyleniem przekraczającym nawet 15 %. Zachowałem jedną koronkę zapasu na kasecie więc nie było tak źle, gorzej mi szło na zjazdach ale jak na powrót do MTB po latach i ogólnie słabą technikę nie było tragicznie. Rower radzi sobie nieźle, sztywne osie i karbonowa rama robią robotę, reszta komponentów w przyszłości będzie stopniowo wymieniana, jeżeli oczywiście nie zniechęcę się do MTB.
Pierwszy od 4 lat start w zawodach MTB. Wówczas na stalowym, ciężkim rowerze sprawdziłem się na podjeździe pod Stożek gdzie poszło mi nieźle ale nie przekonałem się do powrotu do MTB. Wiele rzeczy zgrało się jednocześnie i mogłem wystartować w Uphillu na moją ulubioną górę – Równicę. Na rozgrzewkę dojechałem rowerem do Ustronia dobrze znaną mi drogą, myślałem, że braknie mi czasu ale po dojeździe do Górek było już znacznie łatwiej i szybko pokonałem ponad 10 kilometrowy odcinek. W Ustroniu zorientowałem się, że nie wziąłem gotówki i musiałem szukać bankomatu, wszystko udało się na styk i numer odebrałem 2 minuty przed zamknięciem biura. Do startu miałem jeszcze ponad 90 minut więc zdążyłem pojechać na kawę i trochę pokręcić się przed startem. Nie robiłem żadnej konkretnej rozgrzewki bo czas był mierzony dopiero od Jaszowca gdzie trzeba było dojechać mając na to 20 minut. Gdy nadszedł czas mojego startu ruszyłem spokojnie ale i tak dogoniłem kilka osób jeszcze przed wjazdem na asfalt w Polanie. Miałem trzy minuty zapasu ale coś się chyba przesunęło bo gdy była moja kolej nie było mnie w okolicy startu i zostałem puszczony kilka minut później. Ruszyłem mocno z kopyta, nie miałem danych o mocy i trzymałem się wyłącznie tętna które szybko osiągnęło strefę 4. Początek nie był zbyt trudny ale zdołałem już wyprzedzić kilka osób, na pierwszej ściance zrobił się delikatny zator, próbowałem go minąć lewą stroną ale było tyle kamieni, że nie byłem w stanie jechać, zjechałem więc na prawą stronę i wlekłem się za innymi, gdy nachylenie nieco spadło wyprzedziłem trzy osoby i cisnąłem ile wlezie próbując nadrobić stracony czas, nawet nieźle mi szło, mijałem kolejne osoby aż do pewnego momentu, widząc już rozwidlenie dróg i spadek nachylenia zmieniłem przełożenie, stanąłem w korby i w tym momencie strzelił łańcuch, dla mnie było już po zawodach. Naprawa roweru na zawodach zawsze mnie stresuje i popełniłem kilka wyraźnych błędów, spięcie łańcucha to robota na kilka minut a ja bawiłem się z tym prawie 20. Najpierw nie umiałem rozkuć uszkodzonego ogniwa, następnie źle założyłem łańcuch i dopiero trzecia próba była udana, szybko jeszcze wyczyściłem ręce, nie zakładałem już okularów bo parowały i nic nie widziałem. Ruszyłem już bez przekonania, tylko po to aby ukończyć zawody, noga już nie podawała jak wcześniej. Zaskoczył mnie dosyć długi odcinek płyt betonowych z bardzo wysokim nachyleniem, lepiej jechało mi się po żwirze czy kamieniach, długo nikogo nie widziałem przed sobą a zawodnicy pojawili się w najmniej spodziewanym momencie gdy znów zrobiło się stromo, kamieniście a najbardziej optymalna ścieżka była zablokowana przez innych rowerzystów, cisnąłem więc na przełaj, jechałem już tak wolno, że byłem pewny, że spadnę z roweru, licznik włączył autopauzę na kilkanaście sekund, jakoś jednak przejechałem ten odcinek a dalej wcale łatwiej nie było, do rowerzystów jadących pod górę doszli piesi i zjeżdżający zawodnicy z mety, niektórzy z nich nie patrzyli na innych tylko jechali jak im się podoba, raz nawet musiałem się zatrzymać aby nie wylecieć z drogi. Zmobilizowałem się na sam koniec ale nie była to jazda na maksa. Podjazd jechałem niecałe 27 minut, stać mnie było na więcej ale przy defekcie który zabrał kilkanaście minut nie miało to znaczenia. Ukończyłem jednak zawody, nie miałem najgorszego czasu i jakieś doświadczenie zebrałem. . Nie udało się tego zrobić na zjeździe gdzie musiałbym rozjeżdżać pieszych aby coś technicznie pojechać, bezpieczniej było zejść z roweru i dopiero w okolicy Skibówki na niego usiadłem, zjechałem bezpiecznie asfaltem do Ustronia. Nie czekałem jednak na dekorację i nim się zaczęła ruszyłem do domu, powrót był szybszy niż dojazd. Miałem mieszane uczucia po tym dniu ale na razie nie zraziłem się do MTB bo wiem, że początki lub powroty są trudne a dla mnie zazwyczaj bardzo trudne. Zorientowałem się, że po drodze gdzieś zgubiłem okulary, było mi ich po prostu szkoda.
Przyszła pora na spróbowanie czegoś nowego. Przez ponad 10 lat jazdy na szosie nie byłem w stanie pokazać swoich możliwości, brakowało przede wszystkim techniki co odbijało się na zjazdach czy podczas jazdy w grupie. Powrót do MTB i praca nad techniką są dobrym wyborem w obecnej sytuacji. Już jakiś czas temu zacząłem rozglądać się za rowerem który jednak dotarł za późno aby jechać na nim na UPHILL Równica więc pożyczyłem od znajomego rower który miałem okazję przetestować. Zrobiłem tylko krótką trasę i od razu zauważyłem ogromną różnicę, dekadę temu miałem niezły sprzęt z aluminiową ramą, kasetą w kole i 21 przełożeniami, obecnie sprzęty są znacznie lepsze i komfort jazdy jest znacznie wyższy. Nie szarpałem tempa nawet na podjazdach, zjazd bardzo asekuracyjny, na razie boję się puścić na żywioł w dół. Na asfalcie też rower radził sobie nie najgorzej.
Wyjazd z zupełnie inną nogą niż dzień wcześniej, planowałem konkretny trening ale brak czasu i dobrego samopoczucia zweryfikował po raz kolejny moje plany. Pojechałem więc znów w kierunku Przegibka który zaliczyłem dwa razy. Postanowiłem nadrobić zaległości w strefie 6 i takie właśnie powtórzenia zafundowałem sobie. Był to trening bardzo wymagający, na granicy możliwości i test dla głowy, już przy trzecim powtórzeniu miałem dość, wymęczyłem jednak czwarte a po krótkiej przerwie i zjeździe zmotywowałem się na kolejne, tutaj już mocy zaczęło brakować, ostatni akcent już robiłem na oparach ale wytrzymałem na założonej mocy do końca, trzeci podjazd byłby już zabójczy wiec wróciłem do domu. Po sczepieniu jakie miało miejsce 2 tygodnie temu wciąż nie mogę dojść do siebie, końcem lipca już naprawdę jeździło się fajnie i powtarzalnie a teraz znowu duże dzienne wahania dyspozycji, mimo to wiele wskazuje na to, że najlepszy okres tego roku przypadnie na końcówkę sezonu, w ostatnich latach zwykle jestem mocny jesienią i myślę, że teraz też tak będzie.
Po kolejnym dniu wolnym który
przeznaczyłem na rozebranie i wyczyszczenie i ponowne złożenie roweru
pojechałem na krótki test. Strzelanie w suporcie czy sterach które mnie denerwowało
w ostatnim czasie znikło, przerzutka też działa nieco lepiej. Nie miałem zbyt
wiele czasu na jazdę więc po 30 minutach wróciłem do domu.
Lekki wyjazd mający trwać maksymalnie 90 minut a wyszło inaczej. Z jednego Przegibka zrobiły się dwa, spokojną jazdę przez miasto w podobnych warunkach jak wczoraj zupełnie inaczej odebrałem, nie zależało mi na tym by szybko dojechać do Straconki. Z niesprawną przerzutką Przegibek musiałem jechać z niską kadencją ale jakoś poszło, tradycyjnie lepiej jechało mi się drugi podjazd a na zjeździe też lepiej pojechałem po drugiej wspinaczce. Na powrocie największą atrakcją był przeciwny wiatr, mimo małej ilości czasu znalazłem chwilę na drugą, bardziej przyjemną część relaksu. Całą drogę powrotną jechałem po mokrej drodze, cały piach z szosy znalazł się na ramie roweru.
Po sobotnim maratonie dałem organizmowi kilka dni na odpoczynek. Aby przerwa od roweru nie była tak długa wyjechałem na spokojną przejażdżkę. Miałem do załatwienia jedną sprawę w Skoczowie więc pojechałem rowerem. Zmieniłem znowu koła na karbonowe, straciłem sporo czasu na kolejną regulację przerzutki i przez ponad godzinę wszystko działało znośnie a później już na ostatnim przełożeniu łańcuch ciągnął wózek w szprychy, znów pojawił się duży luz na wózku. Coraz bardziej mnie to denerwuje, mam mało czasu na jeżdżenie a zamiast jeździć muszę grzebać przy sprzęcie, przez rok wszystko działało ale teraz już tak nie jest, cały czas bronię się przed wymianą ale przed następnym wyścigiem będę musiał już to zrobić.