Po niedzielnym treningu skończonym w trudnych warunkach wyczyściłem dokładnie cały rower. Nasmarowałem łańcuch ale długo się wahałem czy nie wybrać jednak trenażera. Ostatecznie nie chciało mi się na szybko przystosowywać roweru i wybrałem szosę. Szybko się ubrałem, wziąłem odpowiednią ilość jedzenia i picia i w drogę. Na drogach bardzo dużo samochodów i ciężko się jechało. Nogi zastane i nie umiałem się rozkręcić. Dobrze rozplanowałem rozgrzewkę i zacząłem ją realizować, niestety trzy grosze wtrącił wiatr i musiałem minimalnie zweryfikować założenia aby nie wpaść na pełnej prędkości na niebezpieczne skrzyżowanie. Ostatecznie ilość czasu we właściwych strefach była taka jak planowałem i mogłem przystąpić do treningu. Miał to być prawdziwy test dla organizmu ale i sprzętu i jak się okazało test nie wyszedł zupełnie. Pierwsze powtórzenie to jak zwykle próba doboru przełożenia, długo szukałem optymalnego i nie mieściłem się w ramach jeżeli chodzi o moc i kadencje. Zweryfikowałem długość powtórzenia do 2 minut bo 3 w tym terenie bym nie wytrzymał na takiej kadencji i mocy. Wiedziałem, że przy drugim muszę dołożyć i zrzucić ząbek niżej. Zjechałem dosyć wolno pod lodowaty wiatr i ruszałem praktycznie z zatrzymanie od razu z grubej rury. Przy pierwszej próbie zmiany przełożenia na twardsze spadł łańcuch i musiałem się zatrzymać. Ruszyłem drugi raz, trzymałem już taką moc jaką chciałem ale po około 80 sekundach strzelił łańcuch, dokładnie w ten sam sposób co poprzednimi razami, rozpadło się ogniwo i musiałem się znów zatrzymać. Nie chcąc się bawić w skuwanie, skróciłem łańcuch o 3 ogniwa i zastosowałem spinkę tak aby dokończyć trening i wrócić do domu. Straciłem trochę czasu ale i pomyliłem się w liczeniu i zamiast 3 zrobiłem jeszcze 2 powtórzenia ale już nie na takiej mocy jak chciałem. Przez skrócenie łańcucha tylna przerzutka działała poprawnie tylko na małej tarczy z przodu i korzystałem tylko z jednego przełożenia co na odcinku o tak nierównomiernym nachyleniu oznaczało bardzo szarpaną jazdę. Po krótkim luźniejszym odcinku zrobiłem kolejne 5 powtórzeń. Nie wyszły one za dobrze i nie były tak równe jak myślałem, ale na nic innego nie pozwalał sprzęt. Gdybym przez te 2 minuty generował 10-15 Wat więcej to byłbym zadowolony, wiem, że nie dałem z siebie wszystkiego. Na koniec treningu zafundowałem sobie jeszcze jeden podjazd w 5 strefie na kadencji ponad 90. Czułem jeszcze rezerwy pod nogą i dlatego nie było satysfakcji. Do domu wróciłem walcząc z lodowatym wiatrem czołowym. Treningu nie mogę zaliczyć do udanych, lepsze to niż trenażer ale za dużo przeszkód nie pozwoliło zrealizować założeń. Z drugiej strony lepiej więcej usterek podczas jednego treningu niż po jednej na kilku jazdach z rzędu. Po drodze jeszcze małe problemy z licznikiem ale przyczyny już wyeliminowałem i przy następnym razie muszę sprawdzić kilka rzeczy przed jazdą aby potem nie wyskakiwały sprawy które utrudniają jazdę lub późniejszą analizę. Myślę, że nie był to ostatni trening na zewnątrz, na razie według wszystkich ustaleń nie ma konieczności abym musiał zostać w domu i zaprzestać samotnych treningów na szosie.
Dzisiaj znalazłem czas dopiero popołudniu i żal było marnować najcieplejszego w tym roku dnia. Wyjazd był typowo regeneracyjny połączony z testami. Wczoraj odebrałem nowy licznik który ma zastąpić wysłużonego i coraz gorzej działającego Garmina i zależało mi aby posiadał te funkcje jakie miał Garmin. Nie chciałem przeznaczać zbyt dużej sumy pieniędzy na nowego Garmina i szukałem tańszych produktów innych producentów. Wybrałem licznik mało znanej w Polsce firmy Bryton w wersji z dużą ilością funkcji a także obsługą wszystkich czujników łącznie z Di2, licznik bezproblemowo łączy się z telefonem i internatem poprzez Wi-Fi. Wedle tego co czytałem w opiniach i recenzjach bezproblemowo i szybko skonfigurowałem urządzenie i ustawiłem pod siebie. Wersja którą wybrałem ma inne mocowanie niż pozostałe i na razie mam tylko jeden uchwyt. W odróżnieniu od Garmina zabezpieczyłem licznik przy pomocy smyczy na wypadek gdyby coś stało się z mocowaniem i licznik wypadł. Jak za tą cenę to licznik wygląda całkiem solidnie i ciekaw byłem jak działa. Dla porównania danych wziąłem ze sobą Garmina z zamiarem obserwowania danych. Wyjechałem po 15:30 w letnim stroju i rękawkach. Noga znowu podawała całkiem nieźle i szybko wydostałem się z miasta mimo jazdy drogą na której jest zwężenie. Na pierwszy rzut oka nie widziałem większych różnic danych. Po kilku minutach Garmin zaciął się na moment a Bryton działał bez zakłóceń. Gdy zatrzymałem się na skrzyżowaniu to auto pauza w Garminie załączyła się szybciej o sekundę niż w Brytonie. Jak ruszałem to Bryton z kolei zareagował sekundę później i wyszło na to samo. Wtedy też była różnica danych w poszczególnych licznikach, Bryton pokazał wyższą moc ale po paru sekundach dane się wyrównały. Drugą różnicą były wskazania temperatury, Garmin pokazywał o około stopień więcej niż Bryton. Momentami dane różniły się o 1-2 jednostki od siebie ale to żadna różnica. W Brytonie nie ustawiłem na żadnym ekranie wskazań wysokości i nie miałem porównania tej wielkości. Nie byłem w stanie cały czas obserwować licznika i musiałem skupić się na drodze. Często jeżdżę tą trasą ale nierówne drogi i dziury nie były nigdy tak uciążliwe jak dzisiaj. Na podjazdach Bryton szybciej reagował na zmiany nachylenia i chyba dzięki temu jest dokładniejszy. Kilka razy oba liczniki jednocześnie gubiły wskazania z czujników, może były jakieś zakłócenia albo błędy. W końcówce na jednym z zakrętów cudem wybroniłem się od gleby. Musiałem gwałtownie zmienić tor jazdy wjeżdżając w kupę piachu i żwiru, czułem jak koło traci przyczepność ale jakoś opanowałem sytuacje. Po ponad godzinie spokojnej jazdy byłem spowrotem. Przy okazji testowałem „nowe” spodenki. Leżały w szafie kilka lat nieużywane i teraz sobie o nich przypomniałem, wtedy były za luźne, teraz w sam raz. Ciężko coś powiedzieć po jednej jeździe, miałem takie same, używałem kilka lat i na trasy powyżej 3 godzin ich zazwyczaj nie zabierałem, przy tej wkładce dłuższa jazda była już wysoce niekomfortowa. Trochę mam niefart, że tydzień regeneracyjny przypadł na taki czas gdy w pracy jest luźniej a pogoda sprzyja jeździe rowerem. Jest za to czas na inne rzeczy którymi nie będę musiał zawracać sobie głowy w kolejnych tygodniach. Pierwsze wrażenia z nowego licznika pozytywne i nie żałuję, ze nie zainwestowałem w coś droższego.
Pierwszy trening na tym rowerze. Przed jazdą skonfigurowałem ustawienia miernika mocy i tylnej przerzutki. Już na starcie zmuszony byłem zweryfikować założenia treningowe i ograniczyć czas do minimum. Planowałem 6 powtórzeń w 5/6 strefie i dwa krótkie podjazdy na FTP. Z podjazdów zrezygnowałam i przez to zaoszczędziłem 15 minut. Znów nie zrobiłem odpowiedniej rozgrzewki i nie mogłem wskoczyć na obroty. Dwa krótkie sprinty w 5 strefie to było zbyt mało na przepalenie nogi przed treningiem jaki planowałem. Ruszyłem mocno z kopyta, wiatr nie miał większego wpływu na jazdę i mogłem się skupić na trzymaniu odpowiedniej mocy. Zupełnie inne przełożenia w tym rowerze spowodowały, że zupełnie olałem kadencje i pilnowałem tylko czasu i wskazań mocy. Pierwsze powtórzenie szło jak po grudzie, dopiero ostatnie 30 sekund gdy wskoczyłem do 6 strefy jakoś wyglądało. Kolejne szły lepiej i przy 5 najlepiej się jechało, rozważałem nawet odpuścić ostatni interwał ale ostatecznie go zrobiłem. Końcówka to już jazda na maksa, na sprincie wiele więcej bym z nóg już nie wycisnął. Nieźle ubiłem nogi tym treningiem. Wróciłem do domu dosyć szybko. Tym samym wyszedł jeden z najkrótszych ale i najintensywniejszych treningów w ostatnim czasie. Czuje, że zrobiłem postęp w akcentach 5,6 i 7 strefowych a była to moja bolączka w ostatnich sezonach.
Pierwszy od dawna wyjazd poza weekendowy. Zapomniałem już ile samochodów może być na drogach. Trasę wybrałem niezbyt długą ale wymagającą. Już wyjazd z miasta pomimo wiatru wiejącego centralnie w plecy był problemem. Najpierw ścieżki rowerowe na których musiałem kilka razy hamować i przepuszczać samochody które powinny się zatrzymać przed ścieżką a nie na niej a później spory korek przez który nie dało się przedostać sprawnie i szybko. Dopiero po pokonaniu krótkiego podjazdu zrobiło się luźniej na drodze. Przez kilka kilometrów mogłem korzystać z pomocy wiatru ale gdy tylko skręciłem na zachód to zaczęła się walka z czołowymi lub bocznymi podmuchami i tak aż do Skoczowa. Później było lepiej i szybciej pokonałem odcinek z kilkoma podjazdami niż zawierający zaledwie kilka hopek odcinek z Landeka do Skoczowa. Noga nie była taka zła i dobrze zrobiła mi przejażdżka, lepsze to niż kolejna godzina trenażera.
Kolejny trening na szosie. Rano
miałem trochę pracy w domu, można powiedzieć, że część treningu siłowego w ten
sposób zrealizowałem. Dokładnie o 12 byłem gotowy do jazdy, było nieco
chłodniej niż w środę i nieco zmodyfikowałem zestaw ciuchów i było idealnie. W
planie był trening siłowy i dlatego wybrałem się do Jaworza na idealnie
nadający się do takiego treningu. Początek był z mocnym wiatrem w plecy wiec
było szybko. Dopiero po skręcie na południe zaczęła się walka z czołowym
wiatrem. Gdy dojechałem do momentu w którym droga zaczyna się wyraźniej piąć w
górę przystąpiłem do właściwego treningu. Pierwsze powtórzenie było na
rozpoznanie, początkowo mieszałem biegami, gdy wybrałem optymalny to na moment
było dobrze a później przez rosnące nachylenie jeszcze musiałem korygować
przełożenie. Po wypłaszczeniu zwiększyłem kadencje i po chwili zawróciłem. Na
zjeździe starałem się kręcić i trzymałem kadencje ponad 90. Nie potrafiłem
dobrać optymalnego przełożenia i podczas każdego powtórzenia zbyt często
zmieniałem biegi. Szło zadziwiająco łatwo i szybko przeleciała pierwsza seria.
Po ostatnim akcencie dojechałem do końca podjazdu i zjechałem aż do
skrzyżowania w Jasienicy. Okres spokojnej jazdy trwał dokładnie 15 minut i
powtórka. Podczas dwóch powtórzeń spróbowałem jazdy na kadencji poniżej 50.
Było to odczuwalne dla nóg i dlatego ostatnie powtórzenie było znów na nieco wyższej
kadencji. Po treningu wróciłem najkrótszą drogą do domu.
Pogoda jeszcze lepsza niż wczoraj. Na termometrze 16 stopni, słabszy wiatr, całkiem niezłej jakości powietrze i spora ilość czasu zachęciła mnie do treningu na zewnątrz. Miałem trochę rzeczy do zrobienia i dopiero po 12 mogłem wyjechać. Idealna pora aby wrócić przed 14 gdy ruch na drogach jest większy. Nie miałem problemu z doborem odpowiednich ciuchów, przed jazdą wpakowałem w siebie potężną ilość węglowodanów, sprzęt przygotowałem już rano i nie stało już na przeszkodzie. Zaskoczył mnie duży ruch na drogach, to znacznie utrudniało realizacje założeń treningowych. Już na rozgrzewce wydarzyło się kilka sytuacji które spowodowały, że musiałem przedłużyć rozgrzewkę i później zacząłem właściwy trening. Miało to znaczące skutki. Pierwszy minutowy sprint kończyłem na rondzie, następny na zjeździe z wiaduktu a trzeci zacząłem dwie minuty później niż zakładałem. Robiąc wszystko według planu, w połowie sprintu pojawiłoby się rondo na którym prawdopodobnie musiałbym się zatrzymać. Dalsza cześć treningu już bez utrudnień, przed ostatnim akcentem zawróciłem i podczas ostatniego sprintu jechałem ze sprzyjającym wiatrem. Powrót do domu również był szybki, na podjazdach jechałem w 3 strefie, na bardziej płaskich fragmentach w 2 strefie a ostatnie 10 minut w 1 strefie. Jeden z podjazdów wjechałem bardziej siłowo a na jednym ze zjazdów dokręciłem ile byłem w stanie. Jazda na zmiennej kadencji w takich warunkach nigdy nie była moją mocną stroną a dzisiaj wyglądało to całkiem obiecująco. Do domu wróciłem niemal dokładnie o 14, przed największym ściskiem na drogach.