Po powrocie z
Włoch odczuwałem zmęczenie ale mimo to pojechałem na klubowy Rajd z Metą na
Równicy. Warunki do jazdy nie powalały wiec ubrałem się dosyć ciepło. Po prawie
tygodniu bez roweru czułem się bardzo dziwnie, nie zapomniałem jak się kręci
ale męczyłem się przy tempie które jeszcze niedawno mogłem utrzymać bez
problemów przez kilka godzin. Frekwencja tego dnia dostosowała się do pogody,
nie było kilku stałych bywalców ale był Patryk dzięki czemu miałem z kim
walczyć o jak najlepszy czas. Do Skoczowa dojechałem punktualnie a tam nikogo,
czekałem kilka minut i ruszyłem w kierunku Ustronia gdzie nikogo dnie było. W
końcu przyjechał peletonik ale kolejne minuty postoju w chłodzie nie służyły
dobrze przed rywalizacją. Już na starcie zaskoczyłem wszystkich i byłem w
stanie znaleźć się z przodu i przez moment miałem nawet kilkanaście metrów
przewagi. Nogi jednak nie chciały podawać jak chociażby tydzień wcześniej i wyraźnie
brakowało mocy, Patryk nie był w stanie jednak mnie urwać a z tyłu nie było
nikogo więc starałem się jak najdłużej utrzymać to tempo. Około 1200 metrów
przed metą Patryk docisnął mocniej i zrobiło się kilka metrów różnicy, nie
byłem już w stanie jej zniwelować więc wjechałem na metę na 2 miejscu. W
porównaniu do zeszłego roku wjechałem szybciej a ogólny poziom Rajdu był niższy
niż wówczas. Przy posiadówkę w schronisku nie było czuć tej corocznej atmosfery
jaka towarzyszyła Rajdowi. Odeszła mi także ochota na dłuższą jazdę więc po
Rajdzie wróciłem prosto do domu. W nogach czuję tą przerwę więc pora na
ostatnie przejażdżki i koniec wymagającego sezonu.
Ostatni wyjazd
przed 10 dniowym wyjazdem do Włoch. Wyjechałem rano z domu w kierunku Ustronia
i zaliczyłem podjazd na Równicę. Bez rozgrzewki, przygotowania ruszyłem bardzo
mocno, już początek był niezwykle szybki i pojawiła się szansa na poprawę
swojego najlepszego czasu. Jechałem dalej bardzo mocno, na granicy
wytrzymałości i wyjechałem się niemal do zera, w samej końcówce już brakowało
pary ale udało się wjechać w lepszym czasie od najlepszego o jakieś 10 sekund,
aż żal, że Rajd z Metą na Równicy z niewiadomych powodów został przełożony na
kolejny tydzień. Po wjeździe na Równicę zjechałem do Jaszowca i ruszyłem w kierunku
Wisły, pogoda jeszcze się poprawiła więc przyjemnie było wracać przez Salmopol.
Nie było mnie już stać na taką moc jak na Równicy ale w dobrym czasie wjechałem
na przełęcz. Na zjeździe poczułem już jesień i trochę zmarzałem ale w słońcu na
ostatnich kilometrach odzyskałem komfort termiczny. Przez najbliższe dni
odpocznę od roweru ale jeszcze coś chciałbym w październiku pokręcić.
Po powrocie do
domu znowu miałem więcej czasu dla siebie więc ruszyłem na szosową przejażdżkę.
Powoli czas na roztrenowanie więc tempo też było dosyć leniwe, wybrałem się w
okolice Istebnej ale czas pozwolił na zaliczenie jednak wyłącznie Czarnej
Wisełki i Stecówki. Nie spodziewałem się tak dużej różnicy temperatur między
Bielskiem a Wisłą więc wstąpiłem na ciepłą czekoladę do Janeczki. Na moment
zrobiło się cieplej, w końcówce już miałem telefon od żony że czeka z ciepła
kolacją, więc było po co się spieszyć.
Ostatni dzień
był najpiękniejszy i najcieplejszy ze wszystkich więc długo zastanawialiśmy się
czy iść w góry czy na rower. Ostatecznie wygrał rower i udało się zaliczyć
długą rundkę po okolicy. Po przejażdżce basen, obiad i ostatni spacer po
okolicy. Mając ze sobą wyłącznie ciepłe ubrania, kurtki zostały w samochodzie.
Nie spodziewałem się, że będę mógł spacerować w koszuli bez kurtki a Ania w sukience. Pogoda zaskoczyła nas jednak na koniec bardzo pozytywnie.
Dawno nie jeździłem po płaskim
więc dla odmiany wybrałem się na taką trasę. W okolicy Oświęcimia na ogół jest
sporo pustych i ciekawych dróg ale tym razem i tam było sporo samochodów wiec
męczyłem się zamiast czerpać przyjemność z jazdy. Chyba jednak znacznie lepiej
czuję się w górach niż na nizinach. Przed Tatrą taki trening nie był chyba
odpowiednim rozwiązaniem.
Po dwóch dniach w terenie wybrałem się na szosowy trening. Ostatnio bardzo lubię spokojne jazdy po górach więc w końcu postanowiłem sprawdzić Dolinę Zimnika, o asfaltowej drodze pod Skrzyczne wiem już dobrych kilka lat ale dotychczas nie było okazji aby sprawdzić ten odcinek. Spokojnym tempem dojechałem z Bielska do Lipowej i rozpocząłem długi leśny odcinek wijący się wśród drzew i stopniowo wznoszący do góry aż na wysokość 850 m.n.p.m. . Okazało się, że podjazd od szlabanu ma ponad 6 kilometrów których przejechanie zajęło mi 20 minut. Zjazd był równie przyjemny jak podjazd i przy okazji zatrzymałem się na kawę w hotelu Zimnik. Przy okazji znowu odpisałem na kilka e-maili po czym ruszyłem w dalszą drogę. Zaliczyłem jeszcze po drodze Ostre i Huciska czyli dwa niezbyt wymagające podjazdy. Nogi po Road Trophy już doszły do siebie więc można myśleć o kolejnych startach w zawodach.
Drugi dzień rywalizacji w etapowym wyścigu Road Trophy. Warunki do jazdy nieco lepsze niż pierwszego dnia i godzina startu inna. Tym razem miałem czas na dokładną i długą rozgrzewkę po ktorej ustawiłem się na starcie, ponownie z tyłu. Lepiej czułem się w peletonie więc szybko przesunąłem się do przodu, mimo tego że inni też chcieli jechać z przodu utrzymywałem swoją pozycję. Pierwszy podjazd wystarczył aby podzielić grupę, trzymałem się blisko przodu i jako jeden z osttanich załapałem się do czołowej grupki w której jechało maksymalnie kilkanaście osób. Pierwszy zjazd to znowu walka o przetrwanie w grupie, niestety się nie udało i miałem kilkanaście sekund straty do najlepszych. Goniłem całą Kamesznicę aby na początku podjazdu pod Koczy Zamek znaleźć się w grupce. Utrzymałem się prawie cały podjazd, grupka się trochę rozciąhnęła i byłem bliżej jej końca. Miałem przynajmniej motywację aby dawać z siebie wszystko na zjeździe, tam wydarzylo się kilka rzeczy które spowodowały, że ostatecznie odpadłem od grupy, a to kolarze bez numerów probowali dołączyć do grupy, to ktoś złapał gumę. Tym razem nieco większej straty nie byłem w stanie już nadrobić, jechałem swoje przez Kamesznicę ale musiałem zacząć umiejętnie gospodarować siłami i lepiej było mocniej jechać podjazd i mniej stracić niż dawać z siebie wszystko na płaskim i zyskać kilka sekund. W Kamesznicy już na podjeździe pod Koczy Zamek dogoniłem 3 osoby ktore nie wytrzymaly tempa czołówki co dodało mi skrzydeł na podjeździe. Znowu dałem z siebie wszystko i już dublowałem najsłabszych jadących dopiero 1 podjazd. Miałem motywację bo osoby które minęły miały nieznaczną przewagę po 1 etapie i mogłem wskoczyć do Top 10 open. Ostatni dlugi zjazd do Milówki już nie wyglądał tak dobrze jak pierwsze, na płaskim również brakowało mi tempa, do tego stopnia, że prawie dogoniła mnie grupa z tyłu. Na podjeździe dałem z siebie maksimum, w nogach nie było więcej mocy aby spróbować jakiegoś mocniejszego zrywu. Wjechałem w dobrym tempie na szczyt gdzie pojawił się niechciany towarzysz - skurcz. Przyjąłem magnez i dopiero po kilku minutach mogłem sobie pozwoli na mocniejsze tempo. Motywacja jednak siadła, uświadomiłem sobie, że jadę bez wody a do mety jeszcze zbyt daleko. Na płaskim nie byłem w stanie jechać mocno i dopiero w Soli dołożyłem mocy. Miałem szczęście, że dopiero po moim przejeździe przez tory rogatki zaczęły opadać sygnalizując przyjazd pociągu. Ostatni podjazd był już na dużym zmęczeniu, walczyłem dzielnie o każdą sekundę ale bez wody mocy w nogach już nie było. Tempo jednak było na tyle dobre i skuteczne, że nie odcięło mi nawet na moment prądu. Ostatecznie ponownie sklasyfikowany zostałem na 12 miejscu open i tym razem 7 w kategorii B. Pozwoliło to awansować na 10 miejsce open z bezpieczną przewagą nad kolejnymi. Po zawodach zasłużony rozjazd i powrót do domu zbierać siły na ostatni etap.