Piotr92blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(13)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

50-100

Dystans całkowity:88148.50 km (w terenie 1623.50 km; 1.84%)
Czas w ruchu:3226:42
Średnia prędkość:26.64 km/h
Maksymalna prędkość:92.00 km/h
Suma podjazdów:936418 m
Maks. tętno maksymalne:202 (103 %)
Maks. tętno średnie:179 (89 %)
Suma kalorii:1801136 kcal
Liczba aktywności:1288
Średnio na aktywność:68.44 km i 2h 33m
Więcej statystyk

Trening 92

Środa, 5 sierpnia 2020 Kategoria 50-100, avg>30km\h, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 96.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:52 km/h: 33.49
Pr. maks.: 69.00 Temperatura: 18.0°C HRmax: 182182 ( 93%) HRavg 145( 74%)
Kalorie: 2092kcal Podjazdy: 1100m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
Po ostatnim wyścigu wreszcie podjąłem decyzje o uczestnictwie w treningu grupowym. Zwykle wybitnie mi nie pasowały środy a także inne względy decydowały o tym, że nie przyjeżdżałem na te treningi. Nie byłem w stanie przygotować lepszego roweru wiec pojechałem na starym. Zwykle brakowało mi dobrej rozgrzewki i dlatego wyjechałem godzinę szybciej na dobrze znaną mi rundę w okolicy Rudzicy z kilkoma podjazdami. Rozgrzałem się naprawdę dobrze, zwykle na tej rundzie trenowałem wiosną, atakowałem wybrane podjazdy, w tym roku z wiadomych względów nie trenowałem na tej rundzie. Dużym zaskoczeniem była znacznie gorsza nawierzchnia w kilku miejscach. Rundę przejechałem szybko i miałem jeszcze sporo czasu. Pustki na rondzie sugerowały, że tłumów nie będzie, dla mnie to sprzyjająca okoliczność do realizacji postawionych celów. Czas oczekiwania na grupę minął na pogaduchach m.in. o trwającym wyścigu Tour de Pologne. Po przyjeździe grupy zapanował chaos, chwile trwało zanim towarzystwo było gotowe do jazdy. Pierwszy zjazd o dziwo był spokojny, dopiero w końcówce poszło tempo, dosyć dobrze się złożyłem i później bez problemu dołączyłem do peletonu. Pierwszym celem jaki postawiłem przed sobą to utrzymanie się w czołówce minimum do Ligoty, zwykle już w Bronowie odpadałem. Nie szachowałem sił i starałem się oszczędzać siły, w moim przypadku to rzecz prawie niemożliwa i dlatego cieszyłem się z każdej krótkiej chwili w której mogłem kręcić spokojniej. Pierwszy efekt już był, utrzymałem się do ronda w Ligocie chociaż moja jazda nie wyglądała najlepiej. Na dobrze mi znanym odcinku do Mazańcowic jechało mi się lepiej i zająłem nawet pozycje w szyku a później dałem zmianę. Przypadła ona w momencie gdy wiał silny wiatr w twarz, jechałem naprawdę mocno i dużą różnice robił fakt, że w grupie byłem zdecydowanie najlżejszy i brakowało Watów do tempa dyktowanego przez najmocniejszych. Swojej przewagi miałem szukać na podjeździe, na wydłużonej rundzie są aż dwa co powinno mi pomóc. Niestety już na pierwszym podjeździe odstałem, kilka osób odpadło a moja starta wynosiła kilka sekund, dobry zjazd w moim wykonaniu pozostawił spore nadzieje na dojechanie do czołowej grupy. Owocna współpraca na dojeździe do kolejnego wzniesienia pozwoliła doścignąć czołówkę, na podjeździe znów miałem kilka metrów straty, dawałem z siebie wszystko i po prostu mnie brakowało. Lepiej czuje się na dłuższych odcinkach i dlatego przy dobrym tempie na kolejnych kilometrach na drugą rundę wjechałem wśród najlepszych. Zjazd już był szybki, znalazłem jednak moment na zjedzenie banana i skupiłem się na utrzymaniu w grupie, po zjeździe miałem kilka metrów straty ale udało się ją zniwelować. Mimo tego, że nie czułem specjalnie mocy pod nogą starałem się cały czas utrzymać w grupie. Płaski odcinek wykorzystałem do m.in. szukania najlepszej pozycji w grupie. Nie lubię tej drogi i po raz drugi nie włączyłem się do współpracy. Moja zmiana przypadła w Mazańcowicach, tam dawałem z siebie bardzo dużo, jechałem mocno i długo trzymałem się na czele, dopiero na podjeździe zostałem zmieniony. Tym razem udało się utrzymać w grupie, przed zjazdem odpuściłem na moment ale tylko w celu bezpieczniejszej jazdy. Udało się szybko nadrobić kilka metrów różnicy i drugi podjazd na rundzie wjechałem tuż za najlepszymi, brakowało kilkunastu Wat pod nogą aby nie mieć strat. Tempo Cały czas było wysokie, mimo to kilka osób odskoczyło na parę metrów. Po dwóch rundach miałem jechać do domu ale cały czas byłem blisko czołówki i wjechałem na trzecią rundę. Na zjeździe już miałem problemy ale jakoś utrzymałem się w grupie. Płaski odcinek do Ligoty pokonałem lepiej, oszczędziłem dużo sił, lepiej wchodziłem w zakręty i przed rondem wyszedłem na zmianę. Nie była ona długa ale wystarczyło aby popełnić błąd, po zejściu ze zmiany wytraciłem zbyt dużo prędkości i nie złapałem koła grupy. Trzymałem się cały czas kilka metrów z tyłu ale nie byłem w stanie zniwelować różnicy. Na podjeździe grupka się podzieliła ale mi to nie pomogło, miałem zbyt duże straty, zjazd ponownie dobry technicznie i szybki ale grupa zjeżdżała co najmniej tak samo dobrze. Na ostatnim podjeździe złapałem dwie osoby i próbowaliśmy gonić czołówkę, bardzo mocne zmiany nie wystarczyły i zrobiło się kilkadziesiąt metrów różnicy. Nie bawiłem się w finisz, nie miałem sił na skuteczny sprint i nie było to moim celem. Podczas postoju przed powrotem do Bielska zrobiło się chłodno, nie miałem nic do ubrania i dopiero w Międzyrzeczu zrobiło się cieplej. Czułem duże zmęczenie, gdybym wracał sam to pewnie trwałoby to dłużej a tak byłem dosyć szybko w domu. Dawno się tak nie ujechałem ale było to potrzebne. Wciąż nie radze sobie najlepiej grupie ale zrobiłem krok w dobrą stronę. Potrzebne są kolejne aby na wyścigach radzić sobie lepiej, na razie nie mam nawet motywacji aby pojechać na wyścig ze startu wspólnego. Rywalizować chcę w czasówkach a jednocześnie poprawiać swoje słabe strony i takim tokiem rozumowania będę się kierował do końca sezonu.


Trening 90

Środa, 29 lipca 2020 Kategoria 50-100, avg>30km\h, Szosa
Km: 61.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:01 km/h: 30.25
Pr. maks.: 61.00 Temperatura: 29.0°C HRmax: 146146 ( 74%) HRavg 130( 66%)
Kalorie: 1228kcal Podjazdy: 530m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Nie miałem dzisiaj zbytnio czasu na rower. Miałem wyjechać rano ale moje nogi jednoznacznie dawały sygnały, że nie nadają się do jazdy. Przez moment chodził mi po głowie trening z TwomarkSport ale szybko odpuściłem ten pomysł. Nie wyrobiłbym się czasowo a z takimi nogami jechałbym tak czy siak solo za grupą. Kolejny dzień z rzędu organizm się nie zregenerował. Coraz więcej czynników mówi, że prawdopodobnie jestem przetrenowany, zeszły tydzień był naprawdę intensywny ale w poprzednich latach zdarzały się intensywniejsze. Nie chciałem bardziej ubijać nóg i postawiłem na trening typowo tlenowy i to na dosyć łatwej trasie, dla odmiany po kilkunastu dniach rzeźbienia podjazdów. Wyjeżdżałem w najcieplejszym momencie dnia, grzało strasznie, dzień wcześniej takie warunki mnie sponiewierały i bałem się, że może być podobnie. Mój organizm ostatnio jest strasznie rozregulowany i zaczyna mnie to coraz bardziej irytować. Przestałem o tym myśleć i ruszyłem w trasę. Początek cały czas pod górę wyglądał nieźle, nawet tętno było umiarkowane jak na profil trasy, bywało już gorzej. Ruch na trasie również umiarkowany i dzięki temu było przyjemniej. Mały zator na skrzyżowaniu w Jasienicy spowodował, że pojechałem na Skoczów, zamiast na Strumień. Tym samym zamiast 350 metrów przewyższenia miałem do pokonania 600 metrów. Dla mnie nie miało to znaczenia, prawie pustą drogę miałem do Skoczowa. Kilka dodatkowych podjazdów na trasie nie stanowiło najmniejszej trudności mimo wiatru w twarz. W Skoczowie tradycyjnie kolejka samochodów, tym razem miedzy rondem a skrzyżowaniem z Wiślanką. Na moje szczęście wszystkie samochody czekały na lewym pasie a prawy był zupełnie pusty. Szybko i sprawnie wiec pokonałem skrzyżowanie. Duży ruch był także w okolicy dworca autobusowego, momentami robiło się niebezpiecznie. Musiałem mocno zwolnić ale nie zatrzymywałem się, podjazd w kierunku Simoradza zupełnie odpuściłem, mimo wszystko jechało się nieźle, bałem się zjazdów i próbowałem się przełamać. Już pierwszy zjazd za Skoczowem wyglądał nieźle, z rozpędu wjechałem kolejny podjazd, z kolejnym już nie było tak łatwo. Zawsze jadąc przez Dębowiec narzekam na nawierzchnie, wybija z rytmu a zwykle wtedy przychodzi pora na jedzenie. Przemęczyłem ten odcinek po którym wiatr już miał być bardziej sprzyjający. Najbliższe 25 kilometrów zapowiadało się na szybie a zarazem nudne i tak też było. Kilka zmarszczek pokonywałem z rozpędu na dużej kadencji i dosyć równej mocy a na płaskim rozwinąłem większą prędkość. Jedynie w Chybiu musiałem mocno zwolnić w kilku miejscach a później znowu szybki odcinek aż do Rudzicy. Urozmaiceniem trasy był niespełna 2 kilometrowy podjazd do ronda. Złapałem dobry rytm i w niezłym tempie wjechałem cały odcinek. Później już jakoś nie szło tak dobrze. Lubię jeździć w trudniejszym terenie ale jakoś to nie wychodziło. Po 2 godzinach byłem w domu, nie spodziewałem się, że jest to ostatni tak długi wyjazd w tym tygodniu. Niestety ten tydzień w dalszym ciągu nie układa się po mojej myśli, chyba lepiej chodzić do pracy niż być na urlopie bo wtedy zwykle mam czas na rower a teraz przy innych obowiązkach w dużym stopniu go brakuje. Mimo wszystko nogi pracowały całkiem nieźle, dużo lepiej niż we wtorek.

Trening 89

Wtorek, 28 lipca 2020 Kategoria 50-100, Szosa
Km: 85.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:43 km/h: 22.87
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 27.0°C HRmax: 185185 ( 94%) HRavg 139( 71%)
Kalorie: 2514kcal Podjazdy: 2060m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Po wczorajszych przygodach wróciłem do starych opon. Nie miałem popołudniu czasu aby ogarnąć rower wiec zrobiłem to rano i dopiero o 8:30 mogłem wyjechać z domu. Miałem do wyboru kilka tras w tym pełną koronę Beskid Małego i taki cel obrałem. Nogi na starcie całkiem niezłe, przejazd przez miasto też nie wyglądał najgorzej. Jedyny problem był taki, że gotowałem się strasznie. Na trasie było 10 podjazdów z czego 2 chciałem pojechać mocno a resztę możliwie spokojnie. Rozpocząłem od najtrudniejszej na trasie Magurki. Ten podjazd zawsze wyciska ze mnie siódme poty, jest trudny, zwłaszcza te fragmenty z nachyleniem ponad 15 %. Dojechałem spokojnie do Wilkowic skąd zaczyna się ponad 3500 metrowy podjazd. Rozpocząłem dosyć spokojnie ale już po chwili jechałem mocno, nie monitorowałem czasu ale miałem cichą nadzieję na nowy rekord. Tętno stale szło do góry, moc powoli spadała, mimo jazdy w lesie było gorąco a wokół pełno różnych owadów. Ludzi było mniej niż ostatnim razem i nie przeszkadzali w jeździe. W czarnym dla mnie punkcie na tym podjeździe gdzie ostatnio zostałem zablokowany przez pieszych zostałem użądlony przez jakiegoś owada. Nie wiem czy to była pszczoła czy coś innego ale żądło zostało w moim ciele. Piekło, nie byłem w stanie usunąć go podczas jazdy i musiałem się zatrzymać, zanim znów ruszyłem to minęło sporo czasu. Już nie liczyłem na poprawę czasu z 2017 roku i chciałem w możliwie dobrym tempie dojechać do końca. Nogi już nie pracowały jak należy i gdy dojeżdżałem do końca asfaltu miałem dobry czas który nawet z doliczonym postojem był rekordowy. Poprawiłem czas o 3 sekundy a na postoju straciłem 20. Była szansa na 16:45 co w dzisiejszych warunkach byłoby dobrym czasem. Moc nie wyszła najgorsza. Na zjeździe nie szalałem, zjechałem bezpiecznie nie zagrzewając obręczy, opanowałem już to do perfekcji. Zjazd był długi i w końcówce już bolały mnie dłonie, dopiero na samym dole mogłem coś zjeść i się napić. Czułem, że nie jest to mój dzień co w połączeniu z upałem jaki doskwierał coraz bardziej nie wróżyło niczego dobrego. Drugi podjazd na trasie to Góra Żar. Od dyspozycji na nim zależało czy pojadę dalej zaplanowaną trasa czy wrócę do domu. Już hopki w Biernej czy Zarzeczu męczyły mnie bardzo, mimo wiatru wiejącego w plecy. Krótki podjazd przed Żarem też był straszną męczarnią, niejako zapowiadał to co wydarzy się jakiś czas później. Płaski początek nie wyglądał jeszcze źle, z każdym kilometrem jednak byłem coraz słabszy. Przed zjazdem już miałem ochotę zejść z roweru, po krótkim odpoczynku przemęczyłem jeszcze ostatni odcinek i wjechałem na szczyt pełnej ludzi Góry Żar. Dawno tak nie męczyłem żadnego podjazdu, podjeżdżając na Żar już wielokrotnie miałem kryzys ale czy aż taki to nie wiem. Odechciało misie dalszej jazdy, po słabym zjeździe zatrzymałem się by uzupełnić bidony, zjadłem coś, wypiłem ponad 500 ml płynów i ruszyłem w kierunku domu. Korona Beskidu małego będzie musieć poczekać na lepszy dla mnie dzień. Po tej dobrej decyzji kolejna była najgorsza z możliwych. W Międzybrodziu zamiast jechać na Przegibek skręciłem w prawo na Nowy Świat. Podjazd był walką o przetrwanie, jechałem możliwie mocno ale sporo słabiej niż na Magurkę. Końcówka wyjątkowo dała mi w kość, że po dotarciu do końca podjazdu zszedłem z roweru i położyłem się na trawie. Butelka wody którą miałem na zapas nie wystarczyła aby schłodzić ciało oraz zwilżyć usta. Szybko się jednak zebrałem i ruszyłem w dół. Poczułem ulgę gdy bezpiecznie dostałem się do skrzyżowania. Od tego momentu toczyłem się w kierunku Bielska. Podjazd na Przegibek dawno nie wyglądał tak fatalnie jak dzisiaj. Dopiero w końcówce poczułem, że żyje, nogi zaczęły boleć. Zjazd odpuściłem i miasto przejechałem również spokojnie i bezpiecznie. Ostatnie kilka kilometrów już bez picia. Jedzenia starczyło na styk. Spalanie miałem wyjątkowo wysokie, nogi nie współpracowały a w końcówce i głowa się wyłączyła. Ogólnie nie najlepszy dzień, wczoraj zastrajkował sprzęt, dzisiaj organizm, ciągle coś a okres w którym mam więcej czasu na rower powoli dobiega końca.

Trening 87

Sobota, 25 lipca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 58.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:14 km/h: 25.97
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 25.0°C HRmax: 155155 ( 79%) HRavg 128( 65%)
Kalorie: 1287kcal Podjazdy: 1000m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Spokojny sobotni trening. Miałem wiele opcji na ten dzień ale ostatecznie wpadło kilka dodatkowych zadań do wykonania i zdecydowałem się na niezbyt długi i wymagający trening. Nie byłbym sobą gdybym trasy nie naszpikował podjazdami, postanowiłem sprawdzić jak wygląda droga która odchodzi w prawo podczas podjazdu na Żar. Mogłem tam dojechać kilkoma drogami ale jak tylko mogę zaliczam Przegibek i już opcja była tylko jedna. Wyjechałem już w dosyć wysokiej temperaturze i musiałem pamiętać o regularnym nawadnianiu i odżywianiu bo ostatni posiłek jadłem ponad 2 godziny przed wyjazdem gdy zwykle ten czas jest najmniej połowę krótszy. Niby to drobiazg ale może mieć kolosalne znaczenie. Na wstępie odpuściłem jazdę główną drogą i wybrałem drogi którymi zwykle jeżdżę z jedna różnicą, nie jechałem bulwarem wzdłuż rzeki w Straconce tylko zdecydowałem się na wariant z dodatkowym przejazdem kolejowym i trzema skrzyżowaniami, czasowo nie wyszło lepiej, na jednym ze skrzyżowań musiałem odstać i czekać na zielone światło. Przejazd przez Straconkę był o dziwo szybki, chyba jechałem z wiatrem, po drodze spotkałem znajomych a później dojechałem do jakiegoś kolarza który jak tylko mnie zobaczył to od razu przyśpieszył. Cały podjazd trzymałem się blisko niego, jechałem bardzo spokojnie podczas gdy on robił wszystko abym tylko go nie wyprzedził. Na zjeździe chciałem znów popracować nad techniką, pierwsza połowa technicznego zjazdu wskazywała na to, że jest dobrze. Później musiałem znów hamować i druga cześć tego zjazdu była najmniej klasę gorsza. Na ostatnich kilometrach przed Międzybrodziem walczyłem z wiatrem, nie chciało mi się dokręcać wiec jechałem spokojnie i wolno. Mimo to szybko jak na mnie byłem na skrzyżowaniu. Miałem dużo zapasu, wystarczyłoby nawet na podjazd na Żar ale już ilość pieszych i samochodów w Międzybrodziu wskazywała na to, że nie ma sensu tam jechać. Spokojnie dojechałem do Czernichowa i przejechałem przez most. Początek podjazdu na Żar zwykle mi się dłuży i tak było tym razem, przed pierwszym łukiem na którym już stały samochody czekające na to by dojechać do dolnej stacji kolejki na Żar odległej o dobre 800 metrów odbiłem w prawo. Po krótkim zjeździe droga zaczęła piąć się do góry. W lesie wzdłuż potoku panował przyjemny chłodek, podjazd nie wyróżniał się zbytnio spośród innych w okolicy, momentami nachylenie przekraczało 10 %, czasami nawierzchnia nie była najlepsza. Asfalt skończył się nagle i zawróciłem. Po dojeździe do głównej zatrzymałem się uzupełnić zapasy płynów. Trochę mało jadłem i później za to zapłaciłem ale o odwodnieniu mowy być nie mogło. Mimo dużego ruchu sprawnie dojechałem do drogi prowadzącej na Przegibek. Podjazd dłużył mi się strasznie, nogi nie kręciły i dlatego wjeżdżałem bardzo długo, tylko dwa razy w tym roku zdarzyło mi się pokonać ten podjazd wolniej. Za to zjazd wyglądał dużo lepiej, mimo tego, że dwa razy musiałem dosyć mocno hamować zjechałem dobrze technicznie i całkiem szybko. Przejazd przez Bielsko to już pestka. Po powrocie do domu zasłużony relaks w basenie a później kolejne zadania obciążające organizm.

Trening 83

Sobota, 18 lipca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 76.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:42 km/h: 28.15
Pr. maks.: 61.00 Temperatura: 16.0°C HRmax: 157157 ( 80%) HRavg 132( 67%)
Kalorie: 1673kcal Podjazdy: 1000m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny dzień z mokrymi drogami. Wczoraj wyczyściłem cały rower i dlatego możliwie długo zwlekałem z wyjazdem. Aby jechać wyłącznie po suchych drogach musiałbym czekać do popołudnia. Przed 10 zdecydowałem się wyjechać na wcześniej umyśloną trasę, od startu nic się nie układało. Zapomniałem naładować licznik i dlatego włączyłem aplikacje w telefonie która jednak nie działała poprawnie i ciągle gubiła sygnał z czujników. Pierwsze kilometry były bardzo ciężkie, nie umiałem wskoczyć na obroty. Gdy jechałem ścieżką wzdłuż lotniska wypadła mi pompka. Nie wiedziałem gdzie dokładnie poleciała i gdy ją odnalazłem od razu schowałem do kieszonki aby sytuacja się nie powtórzyła. Trochę wybiło mnie to z rytmu a był to dopiero początek serii dziwnych zdarzeń jakie wydarzyły się podczas prawie 3 godzinnej jazdy. Pierwsze skrzyżowanie przejechałem bez zatrzymania i to jedna z niewielu takich sytuacji na trasie. Na kolejnym już musiałem zwolnić i cały zjazd pokonać na klamkach, trafił się wolno jadący samochód którego w żaden sposób nie byłem w stanie wyprzedzić. Już wtedy żałowałem, że wybrałem tą drogę, jadąc bocznymi może bym mniej tracił na skrzyżowaniach czy zjazdach, chociaż jest ich tam więcej. Drugi zjazd na trasie wyglądał lepiej ale musiałem na końcu hamować by zatrzymać się na skrzyżowaniu. Do kolejnego skrzyżowania dojechałem szybko ale sytuacja się powtórzyła. Dalej nie było lepiej, duży ruch, ciągłe zmiany prędkości i kolejne przymusowe hamowania zużywające okładziny hamulcowe. Nawet zbliżający się podjazd na Przegibek niewiele zmienił, ciągle moja jazda nie wyglądała tak efektywnie jak zazwyczaj. Na podjeździe męczyłem się strasznie, w momencie gdy wyprzedziło mnie dwóch młodych kolarzy z KS AVATAR poczułem się staro i nawet przez głowę przeszły myśli o odpuszczeniu sportowej jazdy na rzecz całkowitej turystyki rowerowej. Nie chciałem rywalizować z młodymi i w założonym tempie dojechałem do szczytu. Zjazd znów fatalny, pojawił się wolno jadący samochód który skutecznie mnie blokował, nie chciałem łamać przepisów i za wszelką cenę go wyprzedzać wiec jechałem kilkanaście metrów za nim. Odjechał mi dopiero po wjeździe do Międzybrodzia. Tam kolejna niewytłumaczalna sytuacja, jechałem przepisowo prawą stroną jezdni gdy zostałem strąbiony przez nerwowego kierowcę który nazwał mnie zawalidrogą, bezpośrednim skutkiem tej sytuacji był fakt, że odruchowo zjechałem do samej krawędzi, podbiło mi rower na nierównej drodze, upadek był bliski ale na szczęście wypadł tylko bidon. Wróciłem się po niego ale zguby nie znalazłem, czekała mnie jazda na jednym bidonie i umiejętne dawkowanie picia aby go nie brakło. Wizyty w sklepie nie planowałem i dlatego nie wziąłem niczego zakrywającego twarz. Dalsza cześć zjazdu do skrzyżowania już bez werwy. Później gdy poczułem, że wiatr jest odrobine sprzyjający motywacja wróciła. Szybko pokonałem ruchliwy odcinek wzdłuż jezior. Podjazd w Tresnej poszedł sprawnie ale czułem, że nogi nie pracują idealnie. Odcinek w kierunku Oczkowa pełny pagórków dał mi nieźle w kość. Później było raz lepiej raz gorzej, gdy czułem wiatr w plecy rozwijałem duże prędkości ale prawie na każdym skrzyżowaniu musiałem się zatrzymać. Drugi dłuższy i trudniejszy podjazd na trasie poszedł mi lepiej niż Przegibek. Duży wpływ na to miał także sprzyjający wiatr i dobra nawierzchnia. Na zjeździe chciałem poćwiczyć technikę, z rytmu wybiła mnie nierówna, miejscami dziurawa nawierzchnia a w końcówce pojawił się bardzo wolno jadący samochód, grzecznie za nim jechałem aż do skrzyżowania przy Kościele. Tam musiałem mocno zwolnić a samochód w tym czasie odjechał wyjeżdżając przed samochód dostawczy jadący od strony Ślemienia. Już wtedy nie czułem się bezpiecznie na drodze a najgorsze czekało mnie za kilkanaście minut. Droga do Żywca poszła bardzo szybko, lekko w dół i z wiatrem sprzyjającym. Koncentrowałem się na bezpieczeństwie ale nie zawsze to było możliwe, na wyprzedzanie na centymetry czy na podwójnej ciągłej, pod prąd, z telefonem w ręku to była rzeczywistość. Ruch na tej drodze był ogromny, przy wjeździe do Żywca odrobine się uspokoiło, by później zmienić się w drogowy chaos. W końcu nie wytrzymałem i wjechałem na nierówną ścieżkę rowerową. Aby tam się dostać musiałem pokonać wysoki krawężnik, ciekawe kto takie coś wykonał lub zaprojektował, w Czechach jakoś mają ścieżki na które wjeżdża się bez uskoków kilkucentymetrowych. Jadąc tą ścieżka zastanawiałem się gdzie mnie zaprowadzi, dojechałem do ronda za którym musiałem skręcić w prawo, kawałek jeszcze jechałem w kierunku centrum, przy próbie zrzucenia z blatu łańcuch spadł a dokładnie w momencie gdy się zatrzymałem i przestałem kręcić. Błąd był po mojej stronie, gdy nałożyłem łańcuch to odrobinę rozładował się ruch i bezpiecznie dojechałem do ronda i mogłem ruszyć w kierunku kolejnego na którym skręciłem w prawo. Do Łodygowic znów w dużym ruchu ze sporą ilością niewłaściwych manewrów, wyprzedzanie na centymetry, przejścia w miejscach niebezpiecznych czy wolna jazda slalomem rowerzystów to tylko niektóre sytuacje jakie występowały na drodze. Czułem się jak w dżungli gdzie również można się wszystkiego spodziewać. Bezpieczniej zrobiło się w Wilkowicach gdzie cały ruch skierował się na Bystrą. Do pełni szczęścia brakowało tylko postoju na przejeździe kolejowym. Jedyny przejazd jaki miałem po drodze do domu zatrzymał mnie, tam również ciekawa sytuacja, stojący za mną samochód postanowił zawrócić, wjechał w boczną drogę, tam nawrócił i w momencie w którym przejechał pociąg jednak zmienił zdanie i ruszył w tym kierunku co ja. Bezpośrednio za przejazdem musiałem pokonać bardzo nierówny odcinek, nie liczyło się nic poza bezpiecznym przejazdem. Później byłem w stanie rozpędzić się i osiągnąć fajne prędkości mimo bocznego wiatru. Ostatni odcinek w mieście o dziwo był bezpieczny, mały ruch i postój tylko na jednym z wielu skrzyżowań. Dojeżdżając do domu brakowało kilku metrów do 1 kilometra w pionie, zdecydowałem się dojechać do skrzyżowania i osiągnąłem dokładnie 1000 metrów przewyższenia. To już trzecia taka sytuacja w tym roku, okrągła wartość lepiej wygląda niż np. 996 metrów. Mimo wszystko był to dobry dzień i dobre rozpoczęcie urlopu. Niestety pandemia znów atakuje i w Czechach już odwołali jeden wyścig, to tam głownie miałem startować i zastanawiam się czy nie odpuścić startu w Mamut Tour, z drugiej strony pojawiła się szansa na start w Tatra Road Race i mając do wyboru te dwa wyścigi stawiam na Zakopiańskie Piekło. Jak się nie uda startować w Czechach to liczba starów spadnie do 5-6 ale to niewiele zmienia i cele jakie sobie stawiam są podobne. Na razie jednak jest jeszcze czas na to by myśleć o startach, priorytetem jest utrzymanie dobrej nogi i kolejne treningi już będą bardziej specjalistyczne.


Trening 81

Wtorek, 14 lipca 2020 Kategoria 50-100, avg>30km\h
Km: 54.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:47 km/h: 30.28
Pr. maks.: 62.00 Temperatura: 24.0°C HRmax: 147147 ( 75%) HRavg 129( 66%)
Kalorie: 1065kcal Podjazdy: 540m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Spokojny wyjazd po pracy. Trasę wybrałem taką aby nie była zbyt łatwa ale nie było na niej długich podjazdów. Wyjechałem już przed 15 mimo tego, że kilka spraw zatrzymało mnie w domu i opóźniło wyjazd o kilka minut. Nim wyjechałem z domu wprowadziłem kilka poprawek do ustawień roweru i byłem ciekawy jak wpłynie to na komfort jazdy a przede wszystkim na pozycje aerodynamiczną podczas zjazdów. Pierwsza okazja miała być już kilka minut od wyjazdu z domu. Na pierwszym podjeździe jeszcze nie wiedziałem, czy mam dobry czy zły dzień. W sumie jechałem dosyć wolno z niską mocą. Gdy tylko droga zaczęła opadać w dół przyjąłem bardziej opływową pozycje. Nie zauważyłem większych zmian w pozycji, jednak te korekty chyba nie wiele dały. Jechałem dosyć szybko ale nie wiem czy była to zasługa wiatru czy pozycji. Na rondo dojechałem w trochę krótszym czasie niż zazwyczaj. Później ruszyłem mocniej, jechało się dosyć lekko i szybko. Noga podawała nieźle ale dużo zawdzięczałem sprzyjającemu wiatru. Dobre i równe tempo utrzymałem do Skoczowa, przegapiłem drogę którą mogłem minąć zakorkowane rondo i musiałem się trochę pomęczyć zanim dostałem się na drugą stronę Wisły. Skoczów przejechałem sprawnie ale kilka razy musiałem hamować i zachować ostrożność. Za Skoczowem udało się nadrobić trochę czasu, jechałem z bocznym wiatrem który nie miał wpływu na szybkość. Nawierzchnia na tym odcinku nie była równa, niektóre fragmenty pozostawiały sporo do życzenia. Kolejne oczekiwanie na przejazd przez dwupasmówkę dłużyło mi się, w końcu zapaliło się zielone światło. W tym czasie kilka razy zmienił się kierunek wiatru i już sam nie wiedziałem czy jadę z wiatrem czy pod. Przejazd do Brennej też nie był tak spokojny jakbym oczekiwał. Wydarzyło się kilka rzeczy których się nie spodziewałem. Jedna z nich to pojawienie się zwierzęcia na drodze. Przy spotkaniu z samochodem na jezdni zostałaby kupa mięsa. Najwyraźniej któryś z lokalnych gospodarzy nie upilnował swojego inwentarza. Jakoś udało mi się minąć tą niecodzienną przeszkodę i nie zastanawiałem się co się później stanie. Po dojeździe do Brennej a raczej Górek Małych trafiłem na kombajn, znowu zwolnienie ale udało się szybko wyprzedzić wolno jadący podjazd. Przystopowało mnie znów skrzyżowanie. Przynajmniej złapałem oddech przed kolejnym odcinkiem z przeciwnym wiatrem. Na szczęście ruch na drodze był niewielki i sprawnie dojechałem do Brennej. Tam zrobiłem przerwę, uzupełniłem zapasy energii pijąc pyszny koktajl owocowy, raz za czas można sobie pozwolić na mały przerywnik byle nie za często. Po kilkunastu minutach przerwy ruszyłem w kierunku Bielska. Gdy tylko wyjechałem to od razu spotkała mnie kolejna niespodzianka, znowu wiało z przeciwnego kierunku, ten wiatr zmieniał się dzisiaj cały czas i zazwyczaj wiał w twarz. Mimo trudnych warunków jechałem cały czas dobrym tempem. Dopiero gdy zaczęły się pagórki w Grodźcu to wiatr bardziej przeszkadzał. Liczyłem na to, że dojadę przed 17 do domu, nie podkręcałem tempa i dojechałem na styk ale przed 18. Dobrze zaplanowana i przejechana trasa, tempo było optymalne, siły powoli się magazynują przed cięższymi jednostkami treningowymi i startami.

Trening 78

Czwartek, 9 lipca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 56.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:54 km/h: 29.47
Pr. maks.: 59.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 150150 ( 76%) HRavg 129( 66%)
Kalorie: 1140kcal Podjazdy: 700m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Trzeci z rzędu wyjazd przed 7 rano, tym razem trasa pagórkowata w spokojnym tempie. Temperatura znów dosyć niska i ten sam zestaw ciuchów co w poprzednich dniach. Trochę się guzdrałem i zapomniałem m.in. bidonu wiec musiałem się wrócić do domu. Na szczęście nie odjechałem daleko, nawet licznik nie zdążył zastartować. Początek bardzo niemrawy, pierwsze kilometry były meczące a później już z górki. Szybko przejechałem przez Jaworze a po wjeździe na główną drogę na Skoczów nie było żadnych przeszkód. Jedynie wiatr wiejący z różnych kierunków wybijał z rytmu, zdążyłem się już do tego przyzwyczaić i z tym radzić. Gdy zaczęły się podjazdy noga obudziła się na dobre, wszystkie górki wchodziły lekko w równym tempie. Zaskoczony byłem bardzo rozważną jazdą kierowców, żaden nie próbował wymuszać pierwszeństwa, nikt nie mijał mnie na centymetry ani w żadnym niebezpiecznym miejscu. Dojeżdżając do Skoczowa zauważyłem większą ilość samochodów, ominąłem rondo przy targu bocznymi drogami i na utrudnienia trafiłem dopiero przed kładką nad Wisłą. Pojawiło się więcej pieszych i rowerzystów i zrobił się mały zator, skupiłem się na bezpiecznym przejeździe. Jadąc przez Skoczów również zachowywałem dużą ostrożność. Na pewno zaoszczędziłem trochę czasu jadąc inną drogą niż główną na Międzyświeć. Na trasę w kierunku Cieszyna wjechałem przed wiaduktem nad S52. Krótki, wymagający podjazd na wiadukt dał mi w kość, później nie umiałem złapać rytmu i dosyć szarpanym ale spokojnym tempem pokonałem odcinek z gorszą nawierzchnią. Kolejny zaskakujący fakt był taki, że przez kilka kilometrów aż do Goleszowa nie minął mnie żaden samochód, mogłem się skupić wyłącznie na jeździe a nie obserwacji tego co dzieje się wokół. Kumulacja samochodów miała miejsce na skrzyżowaniu w centrum gdzie chwile czekałem zanim skręciłem w lewo. Nagrodą był kilkukilometrowy odcinek z wiatrem, jechało się bardzo przyjemnie mimo tego, że na jednym ze skrzyżowań prawie doszło do kolizji. Winny był kierowca ciężarówki który nie zatrzymał się na skrzyżowaniu i skręcając w lewo wyjechał na przeciwny pas, przytomny kierujący samochodem osobowym zjechał na pobocze i uniknął czołowego zderzenia. Wszystko działo się zanim dojechałem do skrzyżowania i jednie musiałem nieco zwolnić aby zachować bezpieczny dystans. Ta sytuacja nie miała wpływu na moje samopoczucie, dalej jechałem swoje w dobrym tempie. Miałem tego dnia dużo szczęścia i także przez Ustroń przejechałem szybko i bez zbędnych postojów na skrzyżowaniach. Bardzo polubiłem odcinek z Lipowca do Brennej i nie odmówiłem sobie przejechania go po raz kolejny, trochę mało jadłem i zapłaciłem za to niewielkim kryzysem na podjazdach w Górkach i Grodźcu. Zanim na dobre zorientowałem się, że idzie ciężej noga znów podawała lepiej. Kolejny dzień z rzędu żałowałem, że nie mam większej ilości czasu i skierowałem się do domu. Na ostatnim zjeździe jadący z przeciwka samochód zjechał na mój pas ale w porę zwolniłem i bezpiecznie przejechałem. Przed domem zrobiło mi się gorąco, temperatura wzrosła i rękawki były już zbędne. Spokojny trening zaliczony, powoli zaczyna mnie to znowu nudzić i trzeba będzie wprowadzić więcej ćwiczeń aby urozmaicić treningi. Trochę nadrobiłem braki w wytrzymałości i może to wystarczy aby w przyzwoitej formie wytrwać do końca sezonu.


Trening 76

Wtorek, 7 lipca 2020 Kategoria 50-100, avg>30km\h, Samotnie, Szosa
Km: 85.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:49 km/h: 30.18
Pr. maks.: 60.00 Temperatura: 14.0°C HRmax: 139139 ( 71%) HRavg 120( 61%)
Kalorie: 1459kcal Podjazdy: 470m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Pierwszy z porannych wyjazdów. Tylko na takie mogę sobie pozwolić w tym tygodniu. Dawno nie jeździłem po płaskim i stwierdziłem, że pojawił się odpowiedni moment. Przez ostatnie kilkanaście dni jeździłem bez rękawków, potówki czy rękawiczek, pogoda zmieniła się i temperatura wymusiła zaopatrzenie się w dodatkowe elementy garderoby. Kilka dodatkowych minut na przygotowanie opóźniło nieco wyjazd ale nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Na początek skierowałem się na Jaworze, na głównej wciąż trwają prace drogowe, jest odcinek z ruchem wahadłowym i wolałem to ominąć. Już od samego domu przez 1500 metrów miałem niemal cały czas pod górę, to wystarczyło aby się rozgrzać i stwierdzić, że noga podaje. Po zjeździe do ronda na Cieszyńskiej ruszyłem już w lepszym tempie, za bardzo nie miałem co się rozpędzać bo już za moment musiałem pokonać kilka skrzyżowań. Na ostatnim z nich sobie postałem przez kierowcę który chyba zasnął za kierownicą bo gdy zapaliło się zielone nie ruszył się z miejsca, tylko on przejechał przed zapaleniem się czerwonego świateł. Na szczęście zapaliła się warunkowa strzałka i mogłem wjechać wraz z kilkoma samochodami na puste skrzyżowanie. Starty czasu mogłem nadrobić na kolejnych szybkich kilometrach, trochę z rytmu wybiły mnie podjazdy w Rudzicy ale później czekało mnie wiele płaskich kilometrów, aby mi się nie nudziło musiałem zmagać się ze zmiennym wiatrem. Złapałem dobry rytm, starałem się trzymać około 200 Wat i tak uciekały kolejne kilometry. Jedyne urozmaicenie to skrzyżowania na których co jakiś czas musiałem się zatrzymywać. Liczyłem na to, że w drugiej połowie trasy wiatr będzie bardziej sprzyjał. Cały czas wiał bardziej z boku i więcej na tym traciłem niż zyskiwałem. Miałem jeszcze sporo czasu i będąc w Goczałkowicach wybrałem dłuższą ale pełną przeszkód drogę. Zupełnie nieznaną mi drogą dojechałem do torów w Goczałkowicach, za tunelem zauważyłem, że zapory są zamknięte, myślałem, że wygrałem dobry los na loterii a było zupełnie inaczej. Przyjechałem kilkanaście sekund za późno, zapory zaczęły się podnosić i zanim dojechałem do skrzyżowania samochody na Szkolnej już ruszyły. Musiałem czekać aż wszystkie przejadą, byłem cierpliwy czego nie można było powiedzieć o kierowcach samochodów stojących za mną, po chwili już zaczęły odzywać się klaksony. W końcu jednak mogłem jechać dalej w kierunku Uzdrowiska. Chciałem minąć kostkę brukową znanym mi szlakiem. Gdy już dojeżdżałem do końca i miałem wjechać na deptak w Goczałkowicach zatrzymała mnie blokada. Okazało się, że teren Uzdrowiska jest odizolowany od osób trzecich i musiałem zawrócić. Nie miałem za bardzo wyjścia i około 200 metrów pokonałem dwupasmówką. W tym czasie jednak nie minął mnie żaden samochód wiec nie był to problem. Liczyłem na to, że już nie będzie utrudnień ale w Czechowicach przypomniałem sobie o remoncie linii kolejowej i występujących utrudnieniach w rejonie. Nie chciało mi się jechać przez Czechowice i pojechałem na Zabrzeg, na drugą stronę torów dostałem się niewielkim przejściem dla pieszych które mimo remontu jest czynne. Trochę czasu straciłem na krążeniu po Goczałkowicach i Zabrzegu i musiałem się sprężyć. Wybrałem najkrótszą drogę do domu, wiatr już tak nie przeszkadzał i szybko byłem w Międzyrzeczu. Po podjeździe już zluzowałem, nawet jazda ścieżką była przyjemna. Wracając do domu widziałem ciemne chmury nad górami, żadnego deszczu z nich jednak nie było do popołudnia. Fajny trening zaliczony, nie zmienia to jednak faktu, że jazda po płaskim nie należy do moich ulubionych ale czasami trzeba się pomęczyć.


Trening 75

Niedziela, 5 lipca 2020 Kategoria w grupie, Szosa, Samotnie, 50-100
Km: 90.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:19 km/h: 27.14
Pr. maks.: 67.00 Temperatura: 23.0°C HRmax: 182182 ( 93%) HRavg 135( 69%)
Kalorie: 2140kcal Podjazdy: 1300m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Po kilku spokojniejszych treningach chciałem nieco przepalić nogę i zaliczyć kilka podjazdów. Czasu nie miałem zbyt wiele i nie chciało mi się wstawać po nocy aby zaliczyć dłuższy trening. Wyjechałem kilka minut po 7 i skierowałem się na Jaworze. Zaliczyłem kilka pagórków i ruszyłem na Skoczów. Dopiero w połowie drogi z Bielska do Skoczowa wjechałem na główną szosę. Jechałem bardzo spokojnie, na skrzyżowaniu byłem o 7:50 ale dosyć długo czekałem na zielone światło, przy niewielkim ruchu zwykle jest tam problem i czasami zdarza się wjechać na czerwonym. Tym razem na szczęście dojechał jakiś samochód i zapaliło się zielone. Przed wiaduktem czekały już 3 osoby. Chwila jeszcze minęła zanim dojechała grupa. Na początku nie umiałem się odnaleźć i dopiero po kilku minutach poczułem się pewniej w grupie. Wtedy też dołączyłem do szyku który jechał po zmianach. Tempo było równe i dosyć spokojne, nikt nie narzekał a kilometry szybko mijały. W Ustroniu nastąpił podział na trzy grupki, ja znalazłem się w tej najsilniejszej z najtrudniejszym wariantem trasy. Pierwszy podjazd z założenia miał być spokojny, ruszyłem mocniej niż trójka towarzyszy i jako pierwszy dojechałem do skrzyżowania na którym skręcaliśmy w lewo. Na zjeździe nieco odpuściłem ale miałem w planie krótki postój i wszystko idealnie zgrało się z momentem w którym dojechali towarzysze. Drugi podjazd na trasie nie był już taki łatwy, nie chciałem już kalkulować i pojechać bardzo mocno. Ruszyłem agresywnie ale ze zbyt twardego przełożenia, później chcąc zmienić pomyliłem guziki i jeszcze pogorszyłem swoją sytuacje, zbyt siłowa jazda poskutkowała wypięciem się bloku z prawego buta. Musze jednak kupić nowe bloki bo te nie trzymają zbyt dobrze mimo, że są prawie nowe. Pozostał mi krótki spacer do wypłaszczenia, straciłem na tym kilkadziesiąt sekund. Drugą połowę podjazdu pokonałem już mocno, trochę z rytmu wybił mnie samochód a także zanieczyszczona nawierzchnia w końcówce podjazdu. Mimo to na tym odcinku urwałem kilka sekund i gdyby nie ta pechowa sytuacja na początku wspinaczki mógłbym się cieszyć z nowego rekordu bo podjazd zacząłem efektywnie i szybko. Na zjeździe musiałem bardzo uważać i jechałem wolno ale i tak szybciej niż trójka towarzyszy, jeden z nich miał problemy z kołem i musiał jechać bardzo asekuracyjnie. Chwile czekałem po zjeździe a następnie poprowadziłem grupkę bocznymi drogami aby nie jechać przez Rynek czy wahadła na głównej drodze. Na pewno trochę czasu udało się oszczędzić i dzięki temu szybciej zaczął się podjazd dnia. Dojazd do Malinki był dosyć mocny, koledzy nieźle pracowali na zmianach, nie chciałem być gorszy i również dawałem dobre zmiany. Niewielką zadyszkę dostałem przed początkiem właściwego podjazdu. Odpuściłem lekko i kryzys szybko minął. Ruszyłem mocno ale chyba zbyt asekuracyjnie, dopiero po wypłaszczeniu na pierwszym kilometrze dołożyłem nieco mocy. Z każdym kilometrem jechałem mocniej i ostatni pokonałem już na maksa, nie było rezerw w nogach. Dużą motywacją stali się wyprzedzani zawodnicy. Do końca miałem nadzieje na rekordowy czas ale ostatecznie zabrakło 10 sekund. Rezerwa była na początku podjazdu, wtedy trochę straciłem a później urwanie więcej niż kilku sekund nie było by możliwe. Mimo wszystko mogę być zadowolony, moce wracają do tych sprzed 2-3 tygodni a nogi wyraźnie lepiej kręcą. Wszystko idzie w dobrą stronę. Nagrodą za mocne podjazdy był bufet. Po uzupełnieniu płynów ruszyłem samotnie w kierunku Bielska, miałem jeszcze trochę czasu ale nie zdecydowałem się na kolejny podjazd. Szczyrk przejechałem dosyć sprawnie a później wróciłem dłuższą drogą do Bielska. Dzięki temu minąłem kłopotliwy odcinek ze ścieżką rowerową, ostatnio jak tam jeździłem zwykle napotykałem na patrol i zjeżdżałem na ścieżkę. W domu byłem o dobrej porze i dzięki temu miałem więcej czasu na odpoczynek.


Podjazdy:

Trening 73

Środa, 1 lipca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 79.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:52 km/h: 27.56
Pr. maks.: 60.00 Temperatura: 30.0°C HRmax: 158158 ( 81%) HRavg 136( 69%)
Kalorie: 1873kcal Podjazdy: 960m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Nowy miesiąc, nowe nadzieje, nowe możliwości. Z taką myślą wyjechałem na ten trening. Ostatnio bardzo nie lubię jazd tlenowych, są po prostu nudne, zazwyczaj staram się je urozmaicić podjazdami lub ciekawymi drogami i staram się nie dublować tras. Dzisiaj wyrysowałem ciekawie wyglądającą trasę którą nawigacja trochę poprawiła. Po raz pierwszy od dawna wgrałem ślad i zamierzałem się nim kierować. Miało być ciekawie również ze względu na warunki atmosferyczne a konkretnie wiatr który w pierwszej części trasy miał mnie spowalniać. Na starcie byłem już zmęczony wiec było jeszcze trudniej zwłaszcza, że miałem do wyboru basen lub prażenie się na rowerze. Zwykle łatwo się nie poddaje więc ruszyłem z niewielkim opóźnieniem na trasę. Już po starcie tętno osiągnęło wysokie wartości czyli norma zwłaszcza gdy wyjeżdżam w godzinach popołudniowych. Tętno było odwrotnie proporcjonalne do nogi, ta była całkiem niezła. Nawet silny wiatr w twarz przeszkadzał mniej niż zwykle, dużo większy problem to duży ruch na pierwszych kilometrach. Na szczęście w Jaworzu zniknęły kupy żwiru i można było bezpiecznie i pewnie przejechać. Całkiem nieźle radziłem sobie w tych warunkach, jedynie picia w bidonach szybko ubywało, to dobry znak, bo często odwadniałem się w wysokich temperaturach. Niestety na drogach panował istny chaos, kierowcy wyprzedzali się na centymetry, nawet na przejściach dla pieszych, dało się normalnie jechać chociaż z dużą ostrożnością i niezbyt wysoką prędkością aż do Skoczowa gdzie zauważyłem korek. Na skrzyżowaniu z drogą na Landek była stłuczka, postanowiłem ominąć newralgicznie miejsce bocznymi drogami i w tym celu musiałem zawrócić. Później też sporo utrudnień aż do wyjazdu ze Skoczowa. Podjazdy tego dnia były jeszcze trudniejsze, ze względu na silny wiatr. Musiałem się bardzo pilnować aby nie przekraczać progu FTP. Brakowało mi przełożeń aby pokonywać podjazdy z komfortową dla mnie kadencją. Gdy dojechałem do Iskrzyczyna zacząłem zastanawiać się czy wziąłem odpowiedni rower, jakość dróg pozostawiała sporo do życzenia, do tego sporo żwiru, żałowałem, że wziąłem koła na szytki. Taka nawierzchnia towarzyszyła mi przez wiele kilometrów z niewielkimi przerywnikami. Za Kostkowicami skręciłem w zupełnie nieznaną mi drogę, momentami wyglądało, że twardsza nawierzchnia jest podbudową do wierzchniej warstwy żwiru i kamieni, koła dostały nieźle w kość. Na zjeździe jechałem niewiele szybciej niż pod górę. Dwa rwące potoki przepływające przez drogę dodały uroku trasie. Z ulgą dojechałem do centrum Zamarsk, nawigacja kierowała mnie na Cieszyn wiec udałem się w tym kierunku. Po drodze jeszcze sporo słabej jakości nawierzchni a później znów większy ruch. Dojazd nad Olzę zajął mi dokładnie 7 minut więcej niż zakładałem, zacisnąłem żeby i ruszyłem w kierunku domu. Powrót wyglądał podobnie, pierwsze kilometry za Cieszynem to znów nierówna nawierzchnia a gdy tylko robiło się lepiej to pojawiało się więcej samochodów i tak w kółko. Już myślałem, że za mało pije, zwykle już po godzinie potrzebowałem się zatrzymać a tym razem dopiero 40 minut później pojawiły się sygnały. Bałem się, że moja wydajność w tych warunkach spadnie ale nic takiego nie zauważyłem. Po 2 godzinach zatrzymałem się na moment ale wiedziałem, ze kolejna przerwa jest blisko, w bidonie już były resztki. Nie musiałem wjeżdżać do centrum Ustronia wiec szybko przedostałem się przez Lipowiec do Brennej gdzie planowana przerwa na uzupełnienie płynów. Po kilku minutach ruszyłem na ostatnie 40 minut jazdy. Noga do końca podawała nieźle, delikatny kryzysy miałem na podjeździe ale to również skutek jazdy na wysokiej kadencji za czym także poszła wyższa moc i dlatego wydawało mi się, że idzie ciężej. Zbliżając się do domu zauważyłem, że niewiele mi brakuje do 3 godzin ale nie zdecydowałem się na krążenie po okolicy w celu dołożenia około 10 minut. Trening całkiem niezły, swoje zrobiły warunki, nawierzchnia na trasie oraz sprzęt który jeszcze ze mną nie współpracuje w 100 % i stąd dłuższy o kilka minut przejazd tej trasy.

kategorie bloga

Moje rowery

TCR Advanced 2 2021 7779 km
Zimówka 9414 km
Litening C:62 Pro 18889 km
Triban 5 54529 km
Astra Chorus 2022 9586 km
Evo 2 7927 km
Hercules 13228 km
Ital Bike 9476 km
Trek 17743 km
Agree GTC SL 21960 km
Cross Peleton 44114 km
Scott 9850 km

szukaj

archiwum