Piotr92blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(13)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

50-100

Dystans całkowity:90857.50 km (w terenie 1680.50 km; 1.85%)
Czas w ruchu:3331:11
Średnia prędkość:26.62 km/h
Maksymalna prędkość:92.00 km/h
Suma podjazdów:967996 m
Maks. tętno maksymalne:202 (103 %)
Maks. tętno średnie:179 (89 %)
Suma kalorii:1868942 kcal
Liczba aktywności:1331
Średnio na aktywność:68.26 km i 2h 33m
Więcej statystyk

Trening 126

Sobota, 10 października 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 74.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:05 km/h: 24.00
Pr. maks.: 62.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 170170 ( 87%) HRavg 125( 64%)
Kalorie: 1723kcal Podjazdy: 1040m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Po czasówce musiałem zjechać z Równicy do Ustronia. Zjazd wyglądał podobnie jak zwykle, momentami szybko a czasami bardzo wolno jechałem. W połowie przyblokowały mnie samochody i chwila minęła zanim je wyprzedziłem. To kolejny krok naprzód, zwykle bałem się wyprzedzać i odpuszczałem. Musze walczyć ze starymi, niekoniecznie dobrymi nawykami bo właśnie w takich elementach są największe rezerwy. Najważniejszy cel zjazdu został osiągnięty, zjechałem bezpiecznie i nie wychłodziłem się co było bardzo ważne. Po posiłku regeneracyjnym i dekoracji wróciłem w spokojnym tempie do domu. Jechało się całkiem nieźle i żałowałem, że czas nie pozwala mi na dłuższą jazdę.



height='405' width='590' frameborder='0' allowtransparency='true' scrolling='no' src='https://www.strava.com/activities/4175734339/embed/31e582d8baffc7d7836537fa0c9368043d271d1e'>
height='405' width='590' frameborder='0' allowtransparency='true' scrolling='no' src='https://www.strava.com/activities/4175735031/embed/2f9c730bbd91a77048460dc2b6a3aa9b0a123f2c'>

Trening 125

Czwartek, 8 października 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 60.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:18 km/h: 26.09
Pr. maks.: 60.00 Temperatura: 13.0°C HRmax: 156156 ( 80%) HRavg 137( 70%)
Kalorie: 1416kcal Podjazdy: 910m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Po kolejnym dniu wolnym spowodowanym głownie brakiem czasu wyjechałem na około 2 godzinny trening po okolicznych hopkach. Zrobiło się chłodno wiec w ruch poszły cieplejsze ciuchy. Nie planowałem trasy którą miałem określać na bieżąco. Postanowiłem sprawdzić odcinki z nową nawierzchnią których pojawiło się kilka w okolicy Skoczowa. Na start jednak dobrze znana mi droga pod górami w Jaworzu i Bierach, po krótkim fragmencie prowadzącym główną drogą znów zjechałem w boczne, tym razem w Grodźcu. Jechało się ciężko ale powód był jeden, zachodni wiatr utrudniający mocno jazdę. Noga podawała całkiem nieźle i po pierwszych podjazdach na trasie czułem satysfakcje. Przed kolejnymi czekało mnie sporo zjazdu i płaskiego i wykorzystałem to do równej i szybkiej jazdy z wysoką kadencją, zwykle w takich momentach odpuszczałem. Szybko byłem w Skoczowie gdzie znowu korek do ronda, objechałem utrudnienia bocznymi drogami, sporo czasu zajęło mi przejechanie przez centrum Skoczowa. Wtedy zdecydowałem się na zaliczenie kilku zapomnianych podjazdów m.in. Wiślicy. Zanim tam dojechałem zaliczyłem dwa inne podjazdy. Jeden z nich dobrze znam a drugiego dawno nie jechałem. Pamiętałem tylko tyle, że w końcówce jest bardzo zły asfalt i nic się od tego czasu się nie zmieniło. Zaliczając te dwa podjazdy minąłem dookoła prawie cały Skoczów a przynajmniej jego najbardziej zatłoczoną cześć. Na zjeździe znów miałem pecha i trafiłem na moment z dużym ruchem i musiałem się zatrzymać przed skrętem na Wiślicę. Sam podjazd poszedł mi nieźle chociaż do najłatwiejszych nie należy. W końcówce podjazdu już pojawił się nowy asfalt który pokrył także bardzo złą nawierzchnie na zjeździe. Puściłem się odważnie w dół i przestrzeliłem jeden zakręt, cudem się wybroniłem przed upadkiem. Po zjeździe czekało mnie kilka płaskich kilometrów ale po złych nawierzchniach. Rzadko jeżdżę bocznymi drogami w okolicy Ochab i zwykle w przeciwną stronę, jadąc przez Kiczyce przegapiłem skręt w lewo i dołożyłem sobie kilka dodatkowych, nudnych, płaskich kilometrów. W Kowalach zaliczyłem kolejny podjazd po którym znowu musiałem swoje odstać na skrzyżowaniu. Doszło do niebezpiecznej sytuacji w której nie było wiadomo kto ma pierwszeństwo. Gdy się uspokoiło pojechałem alej w kierunku Łazów. Tego podjazdu nie zaliczyłem jeszcze w tym roku. Jechało się całkiem dobrze i postanowiłem dodać kilka podjazdów a chciałem już do domu wrócić najkrótszą drogą. Ostatecznie wróciłem dobrze znaną mi trasą dokładając kolejne 150 metrów przewyższenia i dwa dobre zjazdy. Noga na tym treningu podawała dużo lepiej niż przez ostatnie 2 tygodnie.

Trening 124

Wtorek, 6 października 2020 Kategoria 50-100, blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: 51.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:56 km/h: 26.38
Pr. maks.: 67.00 Temperatura: 13.0°C HRmax: 180180 ( 92%) HRavg 136( 69%)
Kalorie: 847kcal Podjazdy: 1000m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatni mocny trening w tym roku oparty na powtórzeniach w 5 strefie mocy. Najlepiej wykonuje się takie akcenty na podjeździe pod Przegibek wiec po raz kolejny obrałem ten kierunek. Zmieniłem nieco rozgrzewkę i wziąłem dokładnie taki trening jaki zalecany jest przez autorów książek o treningu z pomiarem mocy. Bardzo mi się nie chciało wyjeżdżać z domu ale ostatni cel tego sezonu okazał się wystarczającą motywacją. Po dwóch dniach w których raczej odpoczywałem spodziewałem się tego, że nogi nie będą dobrze kręcić. Było jednak lepiej i już od startu złapałem dobry rytm. Pierwszy podjazd na trasie poszedł dobrze, później było szybko bo z wiatrem i dotarłem do momentu w którym miałem zaaplikować większe obciążenie. Wybrany odcinek idealnie nadawał się na 4 minuty równej, mocnej jazdy. Wiatr w twarz był umiarkowany, halny wydłużyłby podjazd i może była by szansa na 5 minut ciągłej, intensywnej jazdy. Ostatecznie po 4 minutach odpuściłem. Wygenerowana w tym czasie moc była wyznacznikiem tego co powinienem trzymać na 8 minutowych powtórzeniach, Zanim jednak dojechałem do Straconki minęło kilkanaście minut. Pierwszy Przegibek poszedł źle, nie umiałem złapać rytmu, generowałem o kilka Wat za mało, według planu często zmieniałem pozycje i rytm pedałowania. Początek zjazdu odpuściłem kompletnie, dopiero gdy przyjąłem dawkę węglowodanów skupiłem się na technice. Pod tym względem było dobrze ale szybkości brakowało, nie miałem zamiaru dokręcać i spokojnie zjechałem do pierwszej bocznej uliczki po prawej stronie. Tam krótki postój i nawrót na drugi podjazd. Tym razem było już lepiej, łatwiej było utrzymać moc przy zmiennej kadencji. Pierwotnie miałem zjeżdżać na Straconkę ale lepiej podjeżdżało się z Międzybrodzia więc po raz drugi zjechałem w tym kierunku. Zjazd wyglądał podobnie jak pierwszy, słabszy początek, lepsza końcówka. Po krótkim postoju ruszyłem po raz trzeci i dokładnie 99 w tym roku na Przegibek, jechało się lepiej niż wcześniej i wygenerowałem o 5 Wat więcej niż za drugim razem i o ponad 10 niż podczas pierwszego powtórzenia. Sam byłem zaskoczony, że moc nie spadła w odniesieniu do ostatniego takiego treningu który miał miejsce ponad miesiąc temu. Zjazdu do Bielska już nie odpuściłem, pokonałem go na luzie i z automatu wchodziłem w zakręty, bez hamowania ale i nadmiernej szybkości, jedynie przed tzw. Patelnią zwolniłem i słusznie bo z przeciwka jechał samochód ścinający łuk i zajmujący połowę mojego pasa. Dwa ostatnie łuki gdzie zwykle zwalniałem pokonałem bardzo pewnie i szybko, nie dokręcając na prostych nie miałem szans na szybki zjazd i mogę go zaliczyć do średnich. Powrót do domu już spokojniejszy, niewiele brakowało do 1000 metrów w pionie i wydłużyłem nieco trasę. Przy domu jeszcze brakowało i dopiero gdy dojechałem do kolejnego skrzyżowania licznik pokazał magiczne 1000 metrów przewyższenia. Po treningu nie byłem specjalnie ujechany co oznacza, że wciąż stać mnie na mocne akcenty i mogę być spokojny przed sobotnią czasówką, ostatnią w sezonie. Podczas jazdy korzystałem znów z rezerwowego licznika ponieważ Bryton był rozładowany do zera. Garmin wytrzymał cały trening ale bateria spadła z 100 do zaledwie 8 %.




Trening 120

Piątek, 25 września 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 87.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:37 km/h: 24.06
Pr. maks.: 67.00 Temperatura: 17.0°C HRmax: 185185 ( 94%) HRavg 140( 71%)
Kalorie: 2435kcal Podjazdy: 2030m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Prognozy pogody na kolejne dni nie były zbyt optymistyczne i piątek zapowiadał się na ostatni dzień w którym mogłem pojechać na kolejną górską trasę. Od pewnego czasu w piątki pracuje w domu i udało się wygospodarować cztery godziny między 8 a 12. Przed jazdą wymyśliłem, że pokręcę się po Szczyrku i zaliczę wszystkie znane mi podjazdy z Salmopolem od Wisły na deser. Trochę długo się zbierałem i wyjechałem kilka minut po 8. Przed jazdą zmieniłem koła na aluminiowe na których dużo pewniej się czuje co w takim terenie ma duże znaczenie. Wziąłem także duży zapas jedzenie i dwa duże bidony aby nie tracić czasu na postoje w sklepach. Warunki pogodowe były niezłe, trochę wiało ale nie było ciemnych chmur a temperatura całkiem przyjemna do jazdy. Najtrudniejszy był dla mnie przejazd przez miasto, jak zwykle zresztą. Moje obawy okazały się słuszne, już pierwsze większe skrzyżowanie na trasie przytrzymało mnie na dłuższą chwile a później lepiej nie było. Na pierwszym podjeździe stwierdziłem, że nogi są równie słabe jak w poprzednich dniach. Skupiłem się na pierwszym zjeździe i naprawdę nieźle technicznie go pokonałem ale w końcówce musiałem przyhamować. Drugi krótki podjazd pokonałem dosyć mocnym tempem, chcąc przepalić nieco nogę. Czy to był dobry pomysł to nie wiem, liczyłem, że to pomoże ale tak nie było. Dalej skupiłem się znów na technice ale ćwiczyłem raczej umiejętne używanie hamulców niż szybkie wchodzenie w zakręty. Z trzech technicznych odcinków zadowolony być mogę tylko z jednego. To i tak dużo jak na warunki panujące na drodze. Gdy miałem już najgorszy odcinek za sobą musiałem mocno zwolnić na bardzo niebezpiecznym skrzyżowaniu gdzie o mało nie doszło do kolizji dwóch samochodów, to skrzyżowanie już dawno nadaje się do przebudowy a ta jest ciągle odkładana na kolejne lata. Poczułem ulgę gdy wjechałem na główną drogę na Szczyrk, byłoby lepiej gdybym się strasznie nie męczył z południowo-wschodnim wiatrem bardzo odczuwalnym w tym momencie. Na podjeździe w Bystrej znów przepaliłem nogę ale nie wierzyłem, że to w czymś pomoże. Wtedy też wpadłem na pomysł aby zaliczyć po raz kolejny podjazd na Magurkę i spróbować poprawić swój najlepszy czas. Była to spontaniczna decyzja, podobnie jak wcześniejsze ataki na rekordy które miały miejsce w ostatnich tygodniach. Nie byłem przekonany czy to dobry pomysł ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana wiec nie miałem nic do stracenia. Do Wilkowic starałem się dojechać spokojnie, nawet na skrzyżowaniach nie stałem zbyt długo, popełniłem tylko jeden błąd i zamiast batona zjadłem banana i nie miałem co zrobić ze skórką. Musiałem się zatrzymać na przystanku autobusowym i później czekałem by włączyć się do ruchu. Źle mi się jechało przez Wilkowice, nogi jakoś ciężko kręciły ale głowa była na właściwym miejscu i nie poddawałem się. Przed podjazdem zatrzymałem się na moment, rozebrałem rękawki, okulary i ruszyłem na około 17 minut rzeźni. Zacząłem podjazd możliwie mocno ale chyba za słabo na bardzo dobry czas. Później jednak jechałem dobrze, ten podjazd mi wybitnie nie pasuje, nachylenie ciągle się zmienia i gdy tylko rosło to generowałem ponad 400 Wat a na „wypłaszczeniach” spadało do około 300 Wat. Liczyłem, że nie będzie żadnych przeszkód ale takie się pojawiły. Nie było pieszych ale w kilku miejscach musiałem minąć się z samochodami i minąć wolniej jadących rowerzystów. Już w połowie podjazdu czułem, że sił ubywa i ciężko będzie dojechać w tym tempie do końca. Im bliżej końca tym trudniej mimo tego, że zwykle zyskiwałem w końcówce to tym razem na to nie było szans. Gdy tylko wyjechałem na bardziej otwarty teren to poczułem podmuchy silnego wiatru w twarz. Cenne sekundy uciekały a podjazd się ciągnął. Do końca walczyłem o czas poniżej 16 minut ale brakło kilku sekund a tak naprawdę około 10 Wat na całym podjeździe. Przypuszczenia co do słabych nóg potwierdziły się na tym podjeździe po którym bardzo długo dochodziłem do siebie, może to słabszy dzień a może oznaka spadku formy. Nie rozmyślałem nad tym i gdy trochę doszedłem do siebie ruszyłem w dół. Zjazd wyglądał lepiej niż ostatnim razem ale ledwie w kilku miejscach byłem w stanie puścić hamulce i bardziej odważnie jechać. Tak naprawdę dopiero w samej końcówce czułem się pewnie i puściłem hamulce. Sporo żwiru na drodze nie zachęcało do szybkiej jazdy. Obserwując niebo stwierdziłem, że uda się jeszcze zaliczyć kilka podjazdów w okolicy Czernichowa. Na początek kilka hopek na których męczyłem się strasznie ale tak naprawdę źle było dopiero na kostce brukowej gdzie urwało mi się mocowanie pompki, odczepiła torebka podsiodłowa i wysunął korek od owijki. Był przyklejony wiec utrzymał się na owijce która się odwinęła na krótkim odcinku. Wykorzystując moment, że zadzwonił telefon naprawiłem wszystkie usterki przejeżdżając przy okazji skrzyżowanie na którym miałem jechać w lewo. Droga którą przejechałem okazała się bardzo ciekawa i przyjemna, długi odcinek wzdłuż potoku prowadził w całości po równym i całkiem nowym asfalcie do urokliwego miejsca gdzie się zatrzymałem na moment. Ten podjazd jak większość w okolicy kończył się nagle i trzeba było wrócić tą samą drogą, na zjeździe nie poszalałem sobie ze względu na tartak który znajdował się w połowie odcinka i droga w tym miejscu była zablokowana. Najłatwiejszy podjazd na trasie miałem już za sobą i czekały mnie już prawie same ścianki i Przegibek na deser. Dwie kolejne zmarszczki na trasie znajdowały się po wschodniej stronie jeziora a konkretnie na zboczu Góry Żar. Jeden z nich zaliczyłem już kilka miesięcy temu i mogłem atakować rekord ale nie zrobiłem tego. Robiłem wszystko aby nie doprowadzić do bólu pleców i przez cały podjazd zmieniałem pozycje w momencie zmiany nachylenia. Do końca podjazdu ciągle zmieniałem kadencje i przełożenia i jakoś wjechałem w niezłym tempie ale sporo wolniej niż rekord. Drugi podjazd był znacznie krótszy ale najeżony ściankami miedzy którymi były wypłaszczenia a nawet zjazdy. Była to typowa droga dojazdowa do domów z zakazem wjazdu dla innych. Segment na Stravie sugerował, że pojawiają się tam rowerzyści lub kolarze ale niezbyt często. Znów wjechałem mocno średnim tempem ze zmienną kadencją i pozycją. Musze na nowo nauczyć się jazdy na stojąco której unikałem przez ostatnie lata przez co nadwyrężyłem sobie plecy. Po tych trzech spokojniejszych podjazdach postanowiłem zaatakować kolejny rekord na niespełna 2 kilometrowym podjeździe pod Groniaki. Podjazd należy do trudnych ponieważ przez ponad kilometr nachylenie nie spada poniżej 14-15 %. Cały podjazd pracowałem równo i mocno ale mogłem zrzucić ząbek niżej i dołożyć kilka Wat urywając cenne sekundy. Nie wiem czemu nie zrobiłem tego ale czas poprawiłem o blisko 30 sekund nie dużo tracąc do najlepszych na segmencie. Dobra nawierzchnia pozwoliła na szybszy zjazd ale cos poszło nie tak i w dwóch miejscach wytraciłem zbyt dużo prędkości, straciłem optymalny tor i dobre kilka sekund w plecy. Powoli brakowało mi czasu i musiałem zoptymalizować trasę. Do 2000 metrów w pionie brakowało mi jeszcze sporo i potrzebowałem zaliczyć jeszcze kilka podjazdów. Dwa z nich znajdowały się w Międzybrodziu. Krótkie ale wymagające ścianki dały mi w kość mimo tego, że wyraźnie się oszczędzałem co wpłynęło na gorsze czasy niż wcześniej na tych podjazdach. Ostatni dłuższy podjazd na trasie to Przegibek. Męczyłem się z nim strasznie. Mimo to dawałem z siebie dużo ale myślami byłem już na zjeździe. Postanowiłem zjechać jak najszybciej i jak najlepiej technicznie. Niestety na Przegibku natknąłem się na dwójkę kolarzy na rowerach testowych którzy wolnym tempem ruszyli w stronę Bielska. Odczekałem chwile i ruszyłem w dół. Początek zjazdu był naprawdę szybki, w dobrym czasie pojawiłem się na tzw. patelni, ale na tym się skończyło. Przed kolejnym łukiem dojechałem do dwójki kolarzy, nie byłem w stanie ich wyprzedzić, brakowało mi przełożenia aby dokręcić, musiałem mocno zwolnić na kolejnym łuku na którym zwykle miałem problemy a tym razem nie było szybciej ale dużo wolniej niż zazwyczaj. Zrobiło się niebezpiecznie, byłem znów bardzo sfrustrowany tą sytuacją ale postanowiłem dokręcić na ostatniej prostej. Doi najlepszego mojego czasu brakło kilka sekund ale jestem przekonany, że gdybym nie musiał hamować to urwałbym nawet 10 sekund z tego czasu. Przez całą Straconkę jechałem ile mogłem, zmienny wiatr dawał mocno w kość ale nie poddałem się i na całym odcinku urwałem więcej niż 10 sekund. Wciąż brakowało mi przełożenia i musiałem dołożyć jeszcze jeden podjazd w Olszówce. Na około 3 kilometrowym odcinku wjechałem prawie 100 metrów w górę. Czas już mnie gonił i postanowiłem wrócić drogą z największym przewyższeniem. Natrafiłem na remont drogi a konkretnie wymianę nawierzchni i straciłem kilka sekund. Już wyczerpałem swój czas ale zarezerwowane miałem dodatkowe 30 minut na nagłe wypadki i musiałem z tego czasu zabrać 10 minut które wystarczyło na spokojny dojazd do domu. Wróciłem do domu przed załamaniem pogody które przyszło popołudniu. Po przejechaniu tej trasy miałem mieszane uczucia. Nie byłem zadowolony z nóg i ogólnej dyspozycji ale zaliczyłem kolejną trasę z 2 kilometrami przewyższeń na niecałych 100 kilometrach oraz kolejne 200 TSS na górskiej trasie. Takie treningi pasują mi najbardziej i nawet przy słabszym dniu jestem w stanie je przejechać. Była to chyba jedna z ostatnich takich tras w tym roku. Ciężko liczyć na kolejne bo sporo rzeczy ma na to wpływ i ciężko oczekiwać, że wszystkie zgrają się w jednym dniu. Zwątpiłem także w moje możliwości i zasadność startu w dwóch ostatnich czasówkach w tym roku.

Trening 119

Środa, 23 września 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 62.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:11 km/h: 28.40
Pr. maks.: 69.00 Temperatura: 20.0°C HRmax: 154154 ( 78%) HRavg 133( 68%)
Kalorie: 1363kcal Podjazdy: 870m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Przed wyjazdem na trening postawiłem przed sobą kilka zadań które chciałem wykonać. Najważniejsze z nich to nie rezygnować przy pierwszej przeszkodzie jaka się pojawi a drugie to dawać z siebie jak najwięcej na zjazdach. Liczyłem też na to, że nogi będą kręcić lepiej niż we wtorek. Po powrocie z pracy szybko się zebrałem i już po 15 byłem gotowy do jazdy. Nie była to najlepsza godzina bo już po wyjeździe z domu wjechałem w duży ruch i na pierwszym większym skrzyżowaniu czekałem blisko 2 minuty aby przejechać na drugą stronę. Pierwszy podjazd na trasie już dał odpowiedź, że nogi nie kręcą najlepiej ale chyba nie tak źle jak wczoraj. Po prawie każdym podjeździe następuje zjazd na którym dałem z siebie dużo, przed jedynym niewidocznym łukiem musiałem przyhamować bo z przeciwka pojawił się samochód i przy rozwiniętej prędkości nie zmieściłbym się w zakręcie i zahaczył o krawężnik. Z technicznej strony był to bardzo przeciętnie przejechany odcinek ale trochę nadrobiłem szybkością. Kolejny zjazd był niedaleko, po krótkim ale wymagającym podjeździe. Technicznie było już lepiej ale znów pojawiły się samochody i musiałem kilka razy hamować, takie coś bardzo wybija z rytmu, muszę sobie to poukładać w głowie, na wyścigu zazwyczaj samochodów na zjazdach nie ma a odruch zwalniania przed zakrętami czy niewidocznymi łukami pozostaje. Kolejny zjazd pod tym względem wyglądał podobnie, znowu bałem się wyprzedzać chociaż miałem taką możliwość i jechałem wolniej niż pozwalały na to warunki. Później miałem dłuższą chwile spokoju przed najdłuższym zjazdem na trasie. Byłem już zmęczony każdym zatrzymywaniem się na skrzyżowaniu, myślałem nawet odpuścić ale nie chciałem tak łatwo się poddawać. Warunki wietrzne wskazywały, że podjazd i zjazd z Przegibka będzie z wiatrem w plecy. Potwierdził to szybki przejazd przez Straconkę, na podjeździe pod Przegibek noga podawała już lepiej niż na początku. Zjazd również wyglądał bardzo dobrze, do pewnego momentu. Jak zwykle przed końcem technicznej sekcji dojechałem do wolno jadących samochodów a warunki nie pozwalały na bezpieczne wyprzedzanie. Na prostce samochody już przyśpieszyły ale gdy rozwinąłem prędkość szybko do nich dojechałem, jeden z nich wyprzedził drugi ale mi to wiele nie dało, brakowało mi przełożeń aby wyprzedzić a robienie tego na dłuższym odcinku nie było bezpieczne. W końcu kierowca samochodu zjechał na pobocze i w końcówce już mogłem dawać z siebie wszystko, dodatkowym utrudnieniem był wiatr który wiał centralnie w twarz, z zupełnie innego kierunku niż w Bielsku. Mocno pracowałem aż do skrzyżowania za którym nieco odpuściłem. Dzięki pomocy wiatru mogłem odpocząć i nabrać sił przed kolejnym podjazdem i zjazdem. Jak się okazało odpuściłem szybką i techniczną jazdę przed Porąbką i poukładałem się dopiero przed zjazdem do Czańca. Tego odcinka w tym kierunku nie jechałem kilkanaście lat, po krótkim ale dosyć wymagającym podjeździe następuje długi zjazd z kilkoma technicznymi sekcjami. Pokonałem go w niezłym stylu mimo zmiennego wiatru który raz przeszkadzał, raz pomagał. Po zjeździe byłem zły na siebie ale z innego powodu, wybierając tą trasę nie miałem wyjścia i musiałem kawałek przejechać ruchliwą drogą krajową 52, wjazd na nią i skręt w lewo był niemal niemożliwy wiec skręciłem w prawo i przejechałem przez Kęty. W nagrodę musiałem pokonać blisko trzy kilometry ścieżką rowerową, nie przeszkadzało mi to ale ciągłe zjazdy i przejazdy przez drogi gdzie kierowcy nie zatrzymywali się mimo tego, że nie mieli pierwszeństwa denerwowały mnie bardzo. W końcu doczekałem się momentu w którym nogi się rozkręciły, miałem też dylemat czy jechać przez Pisarzowice czy Kozy ale mając tylko kilka sekund na decyzję nie zdążyłem się zastanowić i już jechałem znaną drogą na Kozy. O dziwo było w miarę spokojnie, jadąc z wiatrem szybko dojechałem do Kóz gdzie był trochę większy ruch. Później postanowiłem jechać na Lipnik gdzie miałem przed sobą długi i dosyć wymagający zjazd na którym znów dałem z siebie tyle ile mogłem. Dopiero stromy i techniczny łuk koło Kościoła wybił mnie z rytmu i spanikowałem. Później zdarzyła się bardzo niebezpieczna sytuacja, jadący za mną samochód strąbił mnie, wyprzedził na samym skrzyżowaniu i wjechał w inny jadący drogą z pierwszeństwem, nie opłaciło mu się to bo nic nie zyskał tylko rozbił przód swojego samochodu. Spokojniejszym już tempem dojechałem do Centrum Bielska i sprawdzoną drogą w kierunku Aleksandrowic. Od Lotniska już spokojniejszym tempem bez szalonego zjazdu. Byłem zmęczony po jeździe ale znów bardziej głowa niż nogi. Przy moim obecnym życiu, obowiązkach i sprawach które mam na głowie nie może być inaczej, trzeba jakoś z tym żyć.

Trening 118

Wtorek, 22 września 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 57.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:04 km/h: 27.58
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 18.0°C HRmax: 186186 ( 95%) HRavg 133( 68%)
Kalorie: 1286kcal Podjazdy: 780m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Bardzo spontaniczny wyjazd po powrocie z delegacji. Nie liczyłem, że uda się wrócić już we wtorek ale tak się stało. Wyjechałem godzinę po powrocie do domu, w tym czasie zdążyłem tylko zjeść i przygotować ciuchy i bidony. Po raz pierwszy od dawna nie sprawdziłem roweru przed jazdą, wolałem wyjechać 5 minut szybciej niż później cisnąć na wariata. Była to słuszna decyzja bo jechałem niezwykle wolno i w kilku miejscach utknąłem w korkach. Wybrałem inną trasę dojazdu do BikeStore niż dwa tygodnie temu ale wiele lepiej i szybciej nie było. Byłem 10 minut przed czasem i wtedy sprawdziłem rower, wszystko było w porządku w przeciwieństwie do dyspozycji. Nie czułem się zbyt dobrze i jechało się ciężko, liczyłem, że podczas grupowej jazdy nogi puszczą. Na tym treningu pojawiłem się w celu poprawy fatalnej dyspozycji w peletonie, to prawdopodobnie ostatnia okazja w tym roku, po ostatniej jeździe grupowej byłem sfrustrowany słabą dyspozycją i chciałem to zmienić.
Po około 10 minutowym oczekiwaniu w dosyć licznym peletonie ruszyliśmy na stałą trasę, miało być spokojnie, w co specjalnie nie wierzyłem bo zawsze znajdzie się ktoś kto zaczyna szarpać i rozrywa peleton. Ruszając byłem w środku stawki, w odróżnieniu od ostatniego treningu gdy w kilka osób zostaliśmy na skrzyżowaniu za peletonem, wszyscy musieli się zatrzymać. Za skrzyżowaniem skupiłem się na utrzymaniu pozycji w peletonie i to się udało. Przy pierwszej okazji przeskoczyłem kilka miejsc do przodu, przy spokojnym tempie było to możliwe bez dodatkowego nakładu sił. Swoją pozycje utrzymałem do Wilkowic, na podjeździe postanowiłem wyjechać na czoło, utrzymując tempo wyznaczone przez innych jechałem na czele prawie do końca podjazdu, w kocówce wyskoczył Robert i podkręcił tempo, szybko doskoczyłem do koła, musiałem jechać już naprawdę mocno. Pod Magurką byłem jako drugi ale na początku zjazdu do Łodygowic zgodnie z przypuszczeniami zacząłem tracić, na początku zjazdu spadłem o kilka pozycji ale później byłem w stanie się zmobilizować i utrzymałem miejsce w szeregu. Jechało się całkiem przyjemnie w grupie ale nogi nie chciały współpracować. Liczyłem, że na hopkach popuszczą ale tak się nie stało. Gdy tylko teren stał się pagórkowaty znów musiałem się bardzo pilnować. W sumie mogę być zadowolony z przejazdu odcinka Zarzecze-Tresna, na którym było wszystko, zrywy, spawanie, przeskakiwanie do czoła grupy. Momentami musiałem generować 400-500 Wat na krótkich odcinkach aby się utrzymać ale nie miałem z tym najmniejszych problemów. Te zaczęły się dopiero na krótkim odcinku kostki brukowej gdzie zacząłem tracić i dodatkowo wypadła mi butelka z koszyka na bidon ale nie zatrzymywałem się bo za mną było jeszcze sporo osób i mógłbym przez to doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji. W Tresnej tradycyjny postój i czekanie na wszystkich i samochód techniczny zamykający peleton. Jak dla mnie przerwa była zbyt długa bo później nie umiałem się rozkręcić, na zjeździe o dziwo nie traciłem ale musiałem być skoncentrowany, ostatnio moja głowa jest bardziej zmęczona niż nogi i nie wiem jak długo wytrzymam jeszcze skupiając się na technice jazdy. Mocno niebezpiecznie zrobiło się w Międzybrodziu Żywieckim gdzie cześć osób wyjechała wprost przed nadjeżdżający samochód mający pierwszeństwo. Peleton trochę się rozciągnął i podzielił i musiałem znów spawać, lawirując miedzy dziurami i uważając na samochody z przeciwka nie była to łatwa sprawa ale przed krótkim podjazdem byłem znów w środku peletonu. Po chwili moje obawy o bezpieczeństwo skończyły się bo już podjeżdżaliśmy na Przegibek. W takich momentach dobrze czuje się jadąc z przodu i już po 100 metrach od skrzyżowania zacząłem przesuwać się do przodu, szło zadziwiająco łatwo. Zanim wyszedłem na czoło zrównałem się z prowadzącymi aby ustalić tempo jakim jadą, nie planowałem odjazdu tylko chciałem jechać na czele peletonu. Gdy znalazłem się na samym przodzie dojechał do mnie drugi zawodnik i nie patrząc do tyłu ciągnęliśmy grupę. Jak się okazało zrobiła się luka i chcąc czy nie chcąc oderwaliśmy się od peletonu. Różnica stopniowo się powiększała a tempo z każdą minutą nieco rosło, gdy różnica wynosiła około 15-20 sekund zauważyłem, że towarzysz odstaje. Peleton nie zbliżał się do nas ale my też się nie oddalaliśmy, nieco popuściłem na moment ale gdy zrobiło się stromo znowu dołożyłem i towarzysz ostatecznie został. Po 400 metrach trudniejszego podjazdu postanowiłem iść na całość, wiedziałem, że w peletonie jest kilku naprawdę mocnych kolarzy i postanowiłem jechać tak aby nie dogonili mnie przed końcem podjazdu, przestałem kalkulować, jechałem już na limicie i nie patrzyłem co dzieje się z tyłu. Była duża motywacja ale wyraźnie brakowało mi mocy, na takim podjeździe powinienem generować 10-15 Wat więcej, tak przynajmniej było 2 tygodnie wcześniej. W końcówce już mnie brakowało ale nie patrzyłem co tyłu, resztkami sił dojechałem do końca podjazdu poprawiając swój dotychczas najlepszy czas o 20 sekund. Zwykle brakowało 3-5 sekund do rekordu i w końcu udało się go poprawić. Jak na dyspozycje dnia to szybko doszedłem do siebie, gdy zdążyłem już zawrócić i spokojnie dojechać na Przegibek to zaczęli wjeżdżać kolejni zawodnicy z Remikiem i Michałem Braulińskim na czele. Miałem dobre 40 sekund przewagi a inni również jechali mocno podjazd. Mój wynik zniknął w 2 setce czasów na Stravie, przyczyna jest 1, szybciej podjechało podjazd około 130 zawodników podczas 3 ostatnich edycji Tour de Pologne, z pozostałych czasów mój plasuje się w najlepszej 10. Przed zjazdem ubrałem się bo zrobiło się chłodno. Nie planowałem szybkiej jazdy w dół ale jakoś wyszło, że zacząłem nieźle a później przyśpieszyłem. Miałem dwa słabsze momenty na zjeździe, pierwszy za pomnikiem przed pierwszym łukiem gdzie musiałem wyprzedzić dwóch wolniej jadących kolarzy i zwolnić a drugi za ostatnim łukiem gdy wyjechał mi samochód z pobocza ale i go wyprzedziłem. Na ostatniej prostej dokręciłem i wyszedł najszybszy zjazd w tym roku mimo tego, że w tych dwóch miejscach straciłem kilka sekund. Przejazd przez miasto również był szybki mimo kilku utrudnień i dwóch wyraźnych zahamowani z powodu wymuszenia pierwszeństwa przez kierowców. Ostatnie kilometry w zapadających ciemnościach były już spokojniejsze, walczyłem również z tylną lampką która po 2 minutach świecenia wyłączała się, muszę ją wymienić bo w najbliższym czasie lampki to będzie już obowiązkowe wyposażenie roweru. Jesień nadciąga a wraz z nią szybko zapadające wieczory. Wyjazd na ten trening to był dobry wybór, poćwiczyłem jazdę w grupie i znowu zrobiłem mały krok w dobrą stronę. Kolejne już raczej w przyszłym roku.

Trening 117

Niedziela, 20 września 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 73.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:53 km/h: 25.32
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 13.0°C HRmax: 187187 ( 95%) HRavg 137( 70%)
Kalorie: 1908kcal Podjazdy: 1390m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Wrzesień zwykle kojarzy się z tym, że przychodzi jesień a to oznacza również kolejną edycje Rajdu z Metą na Równicy. W tym roku zapowiadała się prawdziwa walka o czołowe miejsca, wskazywało na to m.in. to, że swój udział zapowiedzieli prawie wszyscy najlepsi zawodnicy biorący udział w klubowych zawodach. Ja w sumie byłem sceptycznie nastawiony bo ostatni tydzień to walka z problemami zdrowotnymi, najpierw doskwierające od soboty plecy a później przeziębienie z którym nie do końca sobie poradziłem. Gdy spojrzałem na prognozy pogody zdecydowałem się zabrać plecak i ciepłe ciuchy które przydały się rano na dojeździe do Ustronia. Wczoraj przygotowałem wszystko, nie napompowałem tylko szytek i z tym miałem problem. Około 10 minut męczyłem się aby dopompować do 10 bar które było optymalnym ciśnieniem. W końcu się udało ale miałem delikatne opóźnienie które jednak nie miało dużego znaczenia. Do Skoczowa jechałem w towarzystwie Jarka, tempo momentami było szybkie ale było niemal bezwietrznie a jak wiało to w plecy, cała droga minęła na rozmowach na tematy kolarskie. W Skoczowie byliśmy kilka minut przed 8 i nie długo czekaliśmy na grupę Jas-Kółek. Spodziewałem się większej ilości osób ale blisko połowa dołączyła później. Tempo było całkiem niezłe, w Ustroniu na światłach grupa się podzieliła, część osób pojechała na czerwonym a kilka w tym ja musiało zaczekać aż przejadą samochody z przeciwka. Takie sytuacje nie powinny się zdarzać w peletonie, już kilka razy przez to odpadłem od grupy i już jej nie dogoniłem a w dwóch przypadkach cudem uniknąłem zderzenia z samochodami jadącymi przepisowo. Na szczęście tym razem było bezpiecznie a reszta grupy zwolniła za skrzyżowaniem i szybko dojechaliśmy. Wciąż było zimno i nie jechało mi się w tych warunkach najlepiej. Gdy tylko dojechaliśmy do podnóża Równicy rozebrałem kurtkę, w słońcu było przyjemnie wiec zrezygnowałem z jazdy w rękawkach. Zupełnie olałem rozgrzewkę przed podjazdem, to jeden z niewielu błędów jakie popełniłem. Oczekiwanie na start przedłużało się ale dzięki temu dojechało kilkanaście osób które nie jechały w grupie od Skoczowa. Bez rozgrzewki nie liczyłem na wiele chociaż nie czułem się źle i postanowiłem iść na żywioł. Sam start w tym roku wyglądał inaczej, na początek około 100 metrów startu honorowego a po dojechaniu do linii na początku mostu nastąpił start ostry, ruszyłem odrobinę za późno ale dosyć mocno, początek sugerował, że będzie zacięta walka o pozycje, ja znalazłem optymalny tor jazdy po lewej stronie i trzymałem równe tempo, atak nastąpił w momencie gdy zrobiło się stromo. Jako pierwszy ruszył Aleks ale Patryk szybko odpowiedział i dwójka zaczęła robić przewagę, ja nie byłem w stanie dać z siebie więcej niż 370-380 Wat co okazało się za mało nawet aby odjechać od reszty. W 5-6 osobowym składzie goniliśmy prowadzącą dwójkę, po pierwszej stromiźnie jednak udało się odskoczyć na kilka metrów, utrzymałem moc z początku podjazdu, nie wiedziałem co dzieje się wokół będąc skupionym na sobie, z przód nastąpiły już prawdopodobnie najważniejsze rozstrzygnięcia bo Aleks odjechał Patrykowi na kilka metrów, nie tracąc prowadzących z pola widzenia cisnąłem cały czas 350-370 Wat co jakiś czas zmieniając pozycje na rowerze. Na kostce zacząłem nawet nadrabiać ale były to bardzo minimalne zyski. Zwykle podjazd na nowo zaczyna się dla mnie za kostką i tak też było tym razem, byłem zaskoczony, że pomimo lekkiej niedyspozycji zdrowotnej utrzymuje dystans do prowadzących a nawet minimalnie do zwiększam. Skupiłem się tylko na utrzymaniu tempa do końca, sekundy leciały dosyć szybko ale drogi ubywało. Na ostatni kilometr wjeżdżałem z dobrym czasem i tylko głębszy kryzys mógł odebrać mi nowy rekord czasu. Cisnąłem już ile mogłem, wypatrywałem już napisów na jezdni które oznaczały bliskość mety W końcu pojawiło się 500 metrów, przy 300 próbowałem jeszcze dołożyć ale już nie było żadnych rezerw, na samej końcówce zacząłem finiszować ale zbyt słabo aby zniwelować straty do Patryka. Dałem z siebie wszystko i dzisiejszy dzień zapisze się w statystykach jako wyjątkowy. O dziwo szybko doszedłem do siebie i znalazłem siły na drugi wjazd. Zanim zjechałem do Jaszowca jeszcze obserwowałem innych jak wjeżdżają na metę. Walka na finiszu była bardziej zacięta niż w czołówce. Zauważyłem, że kilka osób się spóźniło na start, czekaliśmy już dosyć długo ale widać nie wszyscy zdążyli na czas. Po zjeździe do Jaszowca zorientowałem się, że poza Otfinem nikt nie zjechał, chęć wyrażał jeszcze jeden chłopak ale jak się okazało zjechał do mostu. Drugi podjazd nie był już tak mocny ale za spokojnie też nie było. W towarzystwie podjeżdżało się przyjemniej i podjazd szybko minął. Na deser został nam podjazd na Skibówke. Potraktowałem go ulgowo ale nie do końca tak wyszło. Widoczność była całkiem dobra i chwile podziwiałem widoki. Później dołączyliśmy do reszty Jas-Kółek które odpoczywały po ciężkiej walce z podjazdem. Zrobiło się ciepło i w słońcu można było siedzieć bez rękawków. Szybko uzupełniłem kalorie, szczególnie chleb ze smalcem i ogórkiem przypadł mi do gustu. Gdy towarzystwo zaczęło rozjeżdżać się w różne strony również ruszyłem w dół. Na zjeździe nie zdecydowałem się na całkiem odważną jazdę, w kilku miejscach musiałem hamować, w końcówce też brakło szybkości. Zatrzymałem się dopiero pod sklepem. Miałem tylko jeden bidon który był już pusty. Kilka minut później byłem gotowy do jazdy, rozglądałem się i nie wiedziałem nadjeżdżających Jas-Kółek, spokojnie ruszyłem w kierunku Centrum. Nikt w tym czasie mnie nie wyprzedził wiec pojechałem trasą z wieloma podjazdami, ostatnio jechałem ją w przeciwną stronę, ruch był dosyć wzmożony i w kilku miejscach musiałem się zatrzymać ale dosyć szybko dojechałem do Bielska. Ostatnie metry już na luzie.
Ten dzień był wyjątkowy. Po raz 10 wystartowałem w Rajdzie z Metą na Równicy, kolejny raz znalazłem się w najlepszej trójce, już po raz ósmy. Rekordowy czas z ubiegłego roku poprawiłem o 22 sekundy przy praktycznie solowej jeździe, wygenerowałem najlepszą moc w czasie 15 minut przy niskiej wadze. Kolejny raz pojechałem bardzo równo podjazd, to powoli staje się normą. Przed startem nie spodziewałem się tak dobrego dnia, liczyłem, że uda się złamać 16 minut a wyszło lepiej. Równica zawsze wyzwala ze mnie wszystkie ukryte moce, w ostatnim czasie coraz częściej jestem w stanie nawiązać do tego na innych podjazdach.

Podjazdy:


Trening 115

Czwartek, 17 września 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 93.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:31 km/h: 26.45
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 178178 ( 91%) HRavg 139( 71%)
Kalorie: 2373kcal Podjazdy: 2050m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Po ostatniej jeździe nie czułem już bólu w plecach ale pojawiło się przeziębienie spowodowane przez bardzo zmienną pogodę. Nie przejąłem się tym faktem bo w zasadzie jest już po sezonie i to jedyny czas kiedy można sobie na to pozwolić. Moja odporność jest na dobrym poziomie i dlatego nie ma powodów do niepokoju i raczej nie przerodzi się to w coś poważniejszego. Już kilka godzin później czułem się lepiej a po dniu wolnym od roweru było już na tyle dobrze, że zdecydowałem się wyjechać na trening. Wrzesień jest tym miesiącem w którym można sobie pozwolić na więcej luzu w treningach i wybrałem się na taki trening i trasę jakie lubię najbardziej. Nie chciało się wychodzić z domu po spojrzeniu na termometr ale trzeba się z tym liczyć, że w końcu cieplejsze ciuchy będą konieczne. Nie zraziło mnie to do jazdy, ubrałem się cieplej ale wybrałem taki zestaw, że w przypadku wzrostu temperatury mógłbym się rozebrać. Jedyne ograniczenie jakie miałem to czas. Ostateczną godziną powrotu była 14 a trochę się guzdrałem i wyjechałem kilka minut po 10. Na początek wybrałem najtrudniejszy wariant dojazdu do Ustronia i zaliczyłem kilkanaście krótkich podjazdów, jechało się bardzo lekko i przyjemnie ale z powodu silnego wiatru w plecy. Każdy medal ma dwie strony i zarówno podczas podjazdów i powrotu do domu miałem walczyć z przeciwnymi podmuchami. Po dojechaniu do ustronia zrezygnowałem z jednego podjazdu ale i tak miałem prawie 400 metrów przewyższenia w nogach. Pierwszy poważniejszy podjazd na trasie to Równica czyli jedna z moich ulubionych gór w okolicy. Podjazd zacząłem dosyć mocno i tak też wyglądał początek, moje wcześniejsze przypuszczenia się potwierdziły i swoje wtrącał wiatr dzięki któremu nie jechałem tak szybko jak wskazywały na to dane z miernika mocy. Rozpocząłem mocno podjazd ale założenia były inne i po około 800 metrach podjazdu ustabilizowałem swoją jazdę na poziomie 300-320 Wat. Jechało się całkiem nieźle ale jakoś podjazd się dłużył. Czułem, że warunki wietrzne nie są sprzyjające, temperatura też nie wysoka ale największe rezerwy były w nogach. Równa jazda pozwoliła na osiągniecie podobnego czasu jak podczas kilku wcześniejszych wjazdów ale nie skupiałem się na tym bo miał to być jeden z wielu podjazdów i nie jechałem na dobry czas. Na szczycie zatrzymałem się tylko na moment, ubrać się na zjazd. Początek zjazdu wyglądał dobrze a później już coraz gorzej, najtrudniejsze były tzw. Patelnie gdzie znów nawiązałem do „najlepszych” czasów gdzie pogrzebywałem jakiekolwiek szanse na zjazdach. W końcówce trochę dokręciłem ale gdy nawierzchnia była gorsza znów odpuszczałem i w sumie cały zjazd nie wyglądał dobrze. Po zjeździe zatrzymałem się by rozebrać jedna warstwę ciuchów przed kolejnym podjazdem. Bardzo rzadko zahaczam o Wisłę ale tym razem zdecydowałem się przejechać przez to beskidzkie miasto. Zazwyczaj jeżdżę przez Tokarnie gdzie do pokonania jest krótki ale bardzo sztywny podjazd. Nie lubię takich ścianek ale dobrze sobie na nich radze. Na podjeździe dawałem z siebie dużo ale rezerwa wciąż pozostawała, jechałem bardzo dynamicznie i w sumie niewiele brakło do poprawy rekordowego czasu. Przed zjazdem nie zatrzymywałem się ale zjeżdżałem bardzo wolno, sporo żwiru i kamieni na drodze blokowało mnie a na karbonach gorzej się hamuje i postawiłem tylko i wyłącznie na bezpieczeństwo. W Wiśle czekała mnie bardzo niemiła niespodzianka czyli standardowe korki nawet na bocznych drogach i tłok na ścieżce rowerowej. Na moje szczęście cały czas jechałem i zatrzymać się musiałem dopiero chcąc włączyć się do ruchu na głównej drodze na Szczyrk. Do Malinki jechało się przyjemnie bo z silnym wiatrem w plecy a później złapał mnie jakiś kryzys. Ciężko szło do momentu w którym zatrzymałem się przed podjazdem na Salmopol. Sam podjazd poszedł mi nieźle, często zmieniałem pozycje na rowerze i rytm pedałowania a czasem nawiązałem do większości wjazdów w tym roku. Wypracowałem niezwykłą powtarzalność i przenoszę ją na kolejne podjazdy, mimo wiatru w twarz na większej części podjazdu i ogólnie nie najlepszych warunków wystarczyło generować około 315 Wat aby wjechać poniżej 16 minut, bywały już dni kiedy nawet 20-30 Wat więcej generowałem przy podobnym czasie a takich kiedy niższa moc wystarczała było niewiele. Niestety dobry podjazd oznaczał kiepski zjazd, znów coś nie grało i w łuki wchodziłem zbyt asekuracyjnie i wolno a na prostych nie rozkręcałem roweru. Szybsza końcówka nie pozwoliła na zbyt wiele i cały zjazd mogę określić co najwyżej jako średni, od dobrego poziomu dzielą mnie na ten moment lata świetlne. Próbowałem zyskać coś w Szczyrku gdzie znów walczyłem z czołowym wiatrem ale bez skutku, kilka razy musiałem hamować i za każdym kolejnym powrót do wcześniejszego tempa był trudniejszy. Nie chciałem za wszelką cenę cisnąć i starałem się jechać w miarę spokojnie. Miałem jeszcze siły i nie znalazłem wymówki aby ominąć Orle Gniazdo. Jeszcze w tym roku nie podjeżdżałem od ulicy Wrzosowej a najlepszy czas na tym odcinku pochodzi z 2012 roku, to mój jeden z najstarszych rekordów i byłą okazja aby go poprawić. Nie jechałem na maksa tylko znowu podobnym tempem jak na Tokarnie, przy sanktuarium byłem w czasie około rekordowym ale nie zatrzymywałem się tylko jechałem dalej w kierunku Podmagury. Tam nachylenie trzyma na dłuższych odcinkach i już jechałem na granicy tego na co pozwalały płuca. Musiałem omijać też pieszych i raz mocno zwolnić ale jakoś z tego wybrnąłem. W końcówce już zrobiło mi się ciepło ale piękne widoki zrekompensowały wysiłek i trudności. Poprawiałem swój czas sprzed roku a na pierwszej części podjazdu sprzed 8 lat. Był to już chyba 50 rekord w tym roku, muszę to dokładnie sprawdzić. Słaby rok wyścigowy odbiłem sobie na podjazdach. Przed zjazdem zrobiłem krótką przerwę ale musiałem się zwijać i zachować przynajmniej minimalny zapas czasowy na powrót do domu. Na zjeździe moja jazda wyglądała już lepiej, mogłem być z niej zadowolony. Zmobilizowałem się na kolejne kilkanaście kilometrów i mocno pracowałem walcząc z przeciwnym wiatrem. Po wjeździe do bielska odpuściłem i wjechałem na ścieżkę rowerową, nie czułem się na niej pewnie ale nie było alternatywy. Miałem jeszcze zapas czasowy i dopiero w przedostatnim momencie manewru zmieniłem trasę. Na interwałowej ulicy Skarpowej chciałem sprawdzić nogę, to właśnie takie odcinki to moja bolączka i się to potwierdziło. Na podjazdach dawałem z siebie bardzo dużo a na zjeździe w połowie odcinka musiałem hamować, tam właśnie straciłem sporo sekund. Frustracja znów osiągnęła wysoki poziom, kolejny raz nie byłem w stanie dobrze pokonać zjazdu i znów nie z mojej winy, na wyścigach wychodzi, że utrwalam nawyki przez które tracę na zjazdach czy w peletonie. W końcówce dołożyłem jeszcze techniczny odcinek z wąskimi drogami i ciasnymi zakrętami i z około 10 minutowym zapasem byłem w domu. Fajny trening z mieszanką dobrych podjazdów, słabych zjazdów i średniej jakości technicznych odcinków. Sezon powoli się kończy, widać to po przyrodzie wokół i warunkach atmosferycznych a także długości dnia która znacznie się skróciła. Z jednej strony dobrze, bo będzie więcej czasu na odpoczynek i inne sprawy a z drugiej chciałoby się dalej jeździć i zaliczać kolejne ciekawe trasy i podjazdy.

Podjazdy:

Trening 114

Środa, 16 września 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 68.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:38 km/h: 25.82
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 23.0°C HRmax: 158158 ( 81%) HRavg 134( 68%)
Kalorie: 1662kcal Podjazdy: 1380m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Spokojny trening na bardzo popularnej wśród kolarzy trasie. Wyjechałem około godzinę szybciej niż w poprzednich dniach. Mimo to było dosyć ciepło i spokojnie dało się jechać w letnim stroju. Skupianie się po raz kolejny na technice zjazdu nie miało zbyt dużego sensu i postanowiłem się skoncentrować na tym co następuje po technicznych zjazdach czyli długie odcinki prowadzące lekko w dół. Na tej trasie znajdowały się aż 3 takie fragmenty i kilka krótszych na których zwykle odpuszczałem i tam zostawiałem sporo czasu. Trzeba cały czas pracować nad słabymi stronami, może kiedyś uda się je poprawić. Liczyłem przede wszystkim na to, że ruch samochodowy nie będzie duży i będę mógł się skupić na realizacji założeń treningowych. Początek jazdy właśnie tak wyglądał, nic mnie nie rozpraszało, dopiero po kilku kilometrach musiałem zacząć uważać na to co dzieje się wokół. Pierwszy z szybkich odcinków nie wyglądał tak jak powinien, oczekiwałem dużo lepszej dyspozycji a przede wszystkim szybkości, ciężko było określić czy wiatr ma jakiś wpływ czy wszystko zależało ode mnie. Pierwszy trudniejszy podjazd na trasie to Przegibek który miałem zdobyć po raz 90 w tym roku. To był sprawdzian dla pleców bo to właśnie na podjazdach czułem największy ból. Po spokojnym dojeździe do momentu w którym nachylenie wzrasta powyżej 5 % dojechałem do jakiegoś kolarza. Miałem nadzieje na współpracę na podjeździe ale się zawiodłem, już po chwili towarzysz zaatakował i mnie zostawił, po kilku minutach go dogoniłem ale powtórzył swój manewr i tak jeszcze trzy razy, na Przegibku byłem ledwie kilka sekund za nim ale z dużo mniejszym ubytkiem sił. Na zjeździe szybko jednak został z tyłu, ja z kolei czułem się bardzo niepewnie i był to jeden z gorszych zjazdów w ostatnim czasie. Przed wjazdem do Międzybrodzia dojechałem do jakiegoś zawalidrogi i wlekłem się za nim zamiast ćwiczyć tempo na zjeździe. Ruchy był spory i nie byłem w stanie wyprzedzić, gdy poziom mojego zdenerwowania przekroczył dopuszczalne normy postanowiłem zatrzymać się. Odczekałem chwile i przez kolejne 3 kilometry mogłem jechać równym tempem walcząc z silnym wiatrem w twarz. Warunki spowodowały, że przełożenia jakimi dysponowałem okazały się wystarczające. Moja jazda na tym odcinku wyglądała nieźle ale ciągle jest nad czym pracować. Wyszło na to, że na zjeździe pracowałem mocniej niż na wcześniejszym podjeździe, takie sytuacje u mnie zdarzają się niezwykle rzadko. Zjazd zostawiłem za sobą i ruszyłem w kierunku kolejnego celu jakim była Góra Żar. Zazwyczaj na tym podjeździe przeżywam katusze, rzadko kiedy jestem zadowolony ze swojej jazdy na tym odcinku i dlatego miałem pewne obawy. Po Przegibku nie czułem bólu pleców co nie oznaczało wcale tego, że nie trzeba się pilnować. Tak się złożyło, że do Czernichowa wiatr dmuchał w plecy a samochodów było jak na lekarstwo. Jedyną przeszkodą były dziury na krótkim zjeździe ale udało się pokonać bezpiecznie ten odcinek. Podjazd na Żar zaczął się znów od wiatru w twarz i gdy droga nie prowadziła na zachód lub południe to zmagałem się z przeciwnymi podmuchami które były jednak mniej odczuwalne niż na bardziej płaskich odcinkach w Międzybrodziu. Na podjeździe narzuciłem sobie dobre tempo i go trzymałem, gdy robiło się stromiej wstawałem z siodełka, gdy nachylenie spadało trzymałem większą kadencje, o dziwo noga podawała całkiem dobrze a tradycyjnego kryzysu nie było. Sam podjazd zajął mi mniej czasu niż się spodziewałem i dlatego pozwoliłem sobie na dłuższą przerwę na szczycie. Ludzi było sporo i starałem się trzymać z daleka od innych. Gdy przyszła pora zjazdu zorientowałem się, że zapomniałem o jedzeniu. Musiałem to szybko nadrobić i przed właściwym zjazdem znów się zatrzymałem na chwilkę. Gdy już ruszyłem to znów nie złapałem tego luzu który powoduje, że puszczam wszystkie hamulce. Dopiero po pierwszym łuku gdy nawierzchnia uległa poprawie poczułem się pewniej. Na prostych rozwijałem dobre prędkości ale przed łukami wyhamowywałem i jechałem jeszcze wolniej niż zwykle, o ile to jest w ogóle możliwe. Odpuszczenie tego elementu powoduje automatycznie powrót do marazmu jaki prezentowałem przez lata. W garść wziąłem się dopiero na końcówce zjazdu, za parkingiem przy dolnej stacji kolei na Żar. W łuki wchodziłem znacznie pewniej i szybciej a na końcowej prostej dokręcałem ile mogłem, kierunek wiatru uległ nieznacznej zmianie i wiało bardziej z północy niż wcześniej wiec miałem dodatkową przeszkodę do pokonania. Przed Kościołem pojawiły się jeszcze samochody i musiałem odpuścić. Po zjeździe obrałem kierunek dom, najkrócej było przez Przegibek i tak właśnie pojechałem. Wiatr znów przeszkadzał, nie był silny ale jego kierunek wskazywał, że cały czas będzie wiało w twarz. Dwa podjazdy zaliczyłem podobnym tempem i miałem punkt odniesienia i to był też test organizmu, nie tylko dla dających o sobie znać plechach ale przede wszystkim czy nie opadnę z sił co w ostatnim czasie często mi się zdarzało. Na podjeździe pod Przegibek wiatr strasznie kręcił, na początku pomagał, później był neutralny a później już przeszkadzał. Gdyby był silniejszy to miałby duży wpływ a tak to działał bardziej na psychikę niż na szybkość i jakość jazdy. Podjazd pokonałem w dobrym tempie, z bardzo podobną mocą jak poprzednie. W końcówce już myślami byłem na zjeździe, tego zjazdu nie chciałem całkowicie odpuszczać, słaby był jedynie początek a później już wszystko wyglądało lepiej. Gdyby nie kilka samochodów jakie napotkałem to byłoby naprawdę dobrze, musiałem kilka razy hamować i to w miejscach w których nigdy tego nie robię, dwa ostatnie łuki gdzie zwykle traciłem pojechałem szybko i pewnie a na ostatniej prostej dokręciłem ile się dało. Mocno pracowałem przez kolejne 3 kilometry, jechałem znów mocniej niż na podjeździe ale brakło na ostatni kilometr zjazdu, zbyt dużo rzeczy rozpraszało mnie ale i tak urwałem na zjeździe kilkanaście sekund. Powrót do domu już spokojniejszy bez skupiania się na niczym poza bezpieczeństwem. Zrobiło się już naprawdę ciepło i żałowałem, że nie miałem już czasu bo chętnie bym zaliczył jeszcze rundkę po okolicy. Mimo tego, że sezon się kończy noga cały czas podaje i oby jak najdłużej.


Wycieczka krajoznawcza

Niedziela, 13 września 2020 Kategoria 50-100, Szosa, w grupie
Km: 75.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:00 km/h: 18.75
Pr. maks.: 45.00 Temperatura: 20.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: 1490kcal Podjazdy: 300m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze

kategorie bloga

Moje rowery

TCR Advanced 2 2021 10148 km
Zimówka 9414 km
Litening C:62 Pro 18889 km
Triban 5 54529 km
Astra Chorus 2022 12644 km
Evo 2 8629 km
Hercules 13228 km
Ital Bike 9476 km
Trek 17743 km
Agree GTC SL 21960 km
Cross Peleton 44114 km
Scott 9850 km

szukaj

archiwum