Wpisy archiwalne w kategorii
50-100
Dystans całkowity: | 88148.50 km (w terenie 1623.50 km; 1.84%) |
Czas w ruchu: | 3226:42 |
Średnia prędkość: | 26.64 km/h |
Maksymalna prędkość: | 92.00 km/h |
Suma podjazdów: | 936418 m |
Maks. tętno maksymalne: | 202 (103 %) |
Maks. tętno średnie: | 179 (89 %) |
Suma kalorii: | 1801136 kcal |
Liczba aktywności: | 1288 |
Średnio na aktywność: | 68.44 km i 2h 33m |
Więcej statystyk |
Trening 49
Sobota, 23 maja 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 96.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:52 | km/h: | 24.83 |
Pr. maks.: | 67.00 | Temperatura: | 11.0°C | HRmax: | 183183 ( 93%) | HRavg | 142( 72%) |
Kalorie: | 2744kcal | Podjazdy: | 2230m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy konkretny sobotni trening w tym roku. Zwykle w soboty nie jeździłem, szykowałem się na niedzielę i postanowiłem to zmienić. Najlepsza opcja jaka była to wyjazd rano i powrót przed zapowiadanymi opadami deszczu. Tak też zrobiłem, byłem gotowy na wyjazd o 7 i ruszyłem nawet kilka minut wcześniej. Na starcie mała niespodzianka, słaba bateria miernika mocy, liczyłem na to, że wytrzyma cały trening i nie wracałem się do domu po nowe baterie. Ruszyłem w dosyć niskiej temperaturze ale byłem odpowiednio ubrany i czułem się komfortowo. Po kilku minutach jazdy stwierdziłem, że nie jest to mój dzień, nogi jakieś słabe i ciężko było czerpać przyjemność z jazdy. Potwierdził to podjazd na Przegibek gdzie męczyłem się strasznie, na zjeździe puściłem się odważnie, nic mi nie przeszkadzało i szybko dostałem się do Międzybrodzia. W drugiej części zjazdu walczyłem z przeciwnym ale niezbyt silnym wiatrem. Po zjeździe zacząłem myśleć o rozgrzewce która była konieczna aby wskoczyć na właściwe obroty. Gdy tylko skończył się krótki zjazd nad jeziorem to ruszyłem mocniej, mocny początek nie znalazł odzwierciedlenia w końcówce, nie utrzymałem stałej mocy, odzwyczaiłem się jazdy po płaskim i nawet mocne akcenty mi nie wychodzą gdy nachylenie terenu jest niskie. Po pierwszym postoju na trasie znowu musiałem się rozkręcić. Druga tempówka była już dużo lepsza, na stałej mocy i kadencji. Przed podjazdem dnia którym dzisiaj była Łysina musiałem zrzucić zbędne warstwy ciuchów. Temperatura była niższa niż podczas ostatnich prób czasowych, ledwie 8 stopni, zwykle nie był to mój klimat i w sumie niczego po obie nie oczekiwałem. Bałem się zostawiać w krzakach bidony czy zbędne na podjeździe rzeczy wiec jechałem ze zbędnym balastem wynoszącym około 2 kilogramy. Ruch na drodze był tak duży, że nie byłem w stanie się rozpędzić i ruszałem praktycznie z miejsca. Start był efektywny i początek wyglądał obiecująco. W głowie zapaliła się lampka i po chwili zluzowałem trochę bo takiej mocy na całym podjeździe nie byłbym w stanie utrzymać. Jechałem cały czas równo i mocno do łuku w prawo, po nim niepotrzebnie zwolniłem, blisko 20 Wat mniej generowałem przed kolejnym łukiem. Straciłem tutaj kilka sekund, niby nic a miało znaczenie. Przed krótkim zjazdem na moment zrzuciłem ząbek niżej i wróciłem do mocy rzędu 360-370 Wat, wahałem się czy wrzucać blat na zjeździe i znów kilka sekund w plecy. Niezbyt płynnie zacząłem najtrudniejszy fragment podjazdu, do budynków jechałem z delikatną rezerwą którą wykorzystałem za skrzyżowaniem. Jechałem już co mam licząc, że uda się wjechać poniżej 10 minut do wypłaszczenia. Niestety brakło kilku sekund, z poprzedniego czasu urwałem dokładnie minutę, dużo i mało. Wygenerowałem życiową moc w czasie 10 minut, okazało się, że ponad połowę podjazdu jechałem z niesprzyjającym wiatrem. Do najlepszych na segmencie straciłem ponad 30 sekund co pozostawiło drobny niedosyt. Gdybym wjechał 5 sekund szybciej to niedosyt byłby mniejszy. Zabrakło mi motywacji aby dać z siebie wszystko na ostatnich 500 metrach do punktu widokowego i ten odcinek przejechałem już spokojniej. Na drodze było pełno pieszych i nawet nie dojechałem do końca asfaltu tylko w momencie gdy droga zaczęła opadać w dół zawróciłem. Przed stromym zjazdem zatrzymałem się, złapałem oddech, uzupełniłem zapasy energii i ruszyłem w dół. Zjazd wyglądał równie dobrze jak podjazd. W głowie miałem jeszcze 3 podjazdy i chciałem je pojechać mocniejszym tempem niż w ostatnią niedziele gdy po maksymalnym tempie na podjeździe nie byłem w stanie generować dobrej mocy. Miałem dużo czasu aby trochę się zregenerować, na podjazdach odpuszczałem, wypłaszczenia i zjazdy też pokonywałem z rezerwami. Sprawnie dojechałem do Czernichowa i w gratisie zaliczyłem podjazd ul. Widokową, wjechałem tak aby tylko zaliczyć podjazd i przygotować się na Żar. Założyłem sobie, że przez 18 minut będę generował średnio 300 Wat. Początek potraktowałem ulgowo a mocniej ruszyłem dopiero za pierwszym łukiem w lewo. Wykalkulowałem, że po 18 minutach będę zaczynał zjazd i tej wersji się trzymałem, nachylenie podjazdu nie jest stałe więc i moc nie była zbyt równa. Odcinek wymierzyłem co do joty i na wypłaszczeniu przed zjazdem pojawiłem się po 18 minutach generując w tym czasie ponad 300 Wat. Na szczycie nie było zbyt dużo ludzi więc zrobiłem dłuższy postój i ruszyłem w dół z myślą o kolejnym technicznym i możliwie szybkim zjeździe. Gdy tylko wdrapałem się na pagórek puściłem hamulce. Zjazd wyglądał nieźle, udało się ominąć wszystkie dziury i technicznie pokonać zakręty, momentami mogłem jechać szybciej ale to szczegół. Czas przestał być moim sprzymierzeńcem i na planowany Nowy Świat nie byłem w stanie wjechać. W zamian za to zaliczyłem inny, krótszy ale równie trudny podjazd – Groniaki. Jechałem tam kilka razy, zawsze na maksa, dzisiaj chciałem wjechać równo w 5 strefie mocy. Udało się generować dobrą moc przez 6 minut, jechałem na bardzo niskiej kadencji, dużo na stojąco, dużego pola manewru nie miałem bo nachylenie rzędu 16-18 % trzymało na prawie 1000 metrach. To już jest Sztajfa, nie lubię takich podjazdów ale zwykle sobie na nich dobrze radze z prostego powodu, chce podjeżdżać jak najkrócej aby szybko mieć podjazd za sobą. Dzisiaj czułem się nawet nieźle ale mając kilka podjazdów w nogach zapasów nie miałem zbyt dużych ale gdybym wiedział to urwałbym około 5 sekund co dałoby rekordowy czas. Na zjeździe znów puściłem się odważnie i szybko byłem na głównej drodze. Na deser pozostał tylko Przegibek. Byłem już ujechany ale w dobrym tempie wjechałem na szczyt. Znowu plecy dały o sobie znać i zrezygnowałem z szybkiego i technicznego zjazdu. Gdy tylko znalazłem się w Bielsku to zaczęło padać, w lekkim deszczu jechałem do domu, wybrałem najkrótszą trasę, nie był to zbyt dobry wybór, na głównych drogach duży ruch i kilka razy przytrzymały mnie skrzyżowania i światła. Pozostało przedostać się przez Lotnisko gdzie też tłumy i byłem w domu. Wyrobiłem się w czasie który sobie założyłem. Za dużo straciłem na postojach przez co nie wjechałem na Nowy Świat. Dobry trening za mną a nogi zaczynają wreszcie ze mną współpracować i od razu widać efekty. Nie spodziewałem się życiowej mocy na 10 minut, po raz kolejny sam siebie zaskoczyłem. Najwyższy czas zmienić koła na lżejsze i atakować kolejne podjazdy i łamać rekordy.
Informacje o podjazdach:
Informacje o podjazdach:
Trening 47
Środa, 20 maja 2020 Kategoria 50-100, avg>30km\h, Samotnie, Szosa
Km: | 77.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:33 | km/h: | 30.20 |
Pr. maks.: | 73.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | 154154 ( 78%) | HRavg | 136( 69%) |
Kalorie: | 1688kcal | Podjazdy: | 780m | Sprzęt: Cross Peleton | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na ten dzień miałem już gotową trasę ale wypadły sprawy które spowodowały, że musiałem skrócić trening o godzinę i zmienić trasę, skrócił się dystans ale wzrosła ilość przewyższeń ale również ilość i długość odcinków z dziurawą i nierówną nawierzchnią. Pogoda była przeciętna, niby słonecznie ale dosyć chłodno i wiatr. Ciężko było wstrzelić się w aurę z odpowiednim strojem i ostatecznie pojechałem na krótko z rękawkami i rękawiczkami w kieszeni które się nie przydały. Doszedłem już do takiego momentu w sezonie w którym już po kilku minutach jestem w stanie ocenić czy mam dobry czy zły dzień. Początek trasy prowadził pod górę, jechałem takim tempem aby nie wykraczać poza 11 strefę a na trudniejszym odcinku trzymałem się drugiej strefy. Kilka minut jazdy i jeden 300 metrowy podjazd pozwolił stwierdzić, że noga jest całkiem dobra i kreci lepiej niż we wtorek. Początek trasy prowadził głównymi drogami, dosyć szybko dojechałem do ronda w Jaworzu. Tam też ruszyłem z kopyta, ciężko było wstrzelić się w odpowiednią strefę mocy ale z czasem jechałem już głownie w strefie 2 na dosyć równej kadencji i bez skoków tętna co ostatnio było normą. Po przejechaniu przez Jasienicę skierowałem się na Skoczów ale chciałem za wszelką cenę minąć to miasto ze względu na roboty drogowe na Wiślance tworzące gigantyczne korki. Do Ustronia dojechałem bocznymi, dziurawymi, częściowo rozkopanymi drogami przez Górki Wielkie. Momentami tak trzęsło, że modliłem się aby rower się nie rozleciał. Nie było tak źle ale trochę czułem nadgarstki po kilku takich odcinkach. Praktycznie do końca trasy jechałem raz lepszą, raz gorszą drogą walcząc z zmiennym wiatrem. Sporym ułatwieniem na gorszej jakości nawierzchni ach było to, że ruch samochodów był niewielki. Mimo optymalnej temperatury nie oszczędzałem picia w bidonach i jadłem regularnie. Kilka razy musiałem mocno zwolnić, ale sytuacji w których konieczny był postój praktycznie nie było. Na koniec dołożyłem sobie podjazd i w domu pojawiłem się kilka minut przed planowanym powrotem. Po drodze dołożyłem kilka kilometrów, jechałem dobrym tempem i miałem zapas czasowy. W sumie ten trening był jednym z lepszych, równiejszych w ostatnim czasie, mimo tego, że nieźle sobie radzę w beztlenie, moja jazda podprogowa nie wyglądała zbyt dobrze ale wygląda na to, że wszystko idzie ku dobremu. Oby tak dalej i po mocnych próbach czasowych będę w stanie jeszcze przejechać w dobrym tempie kilka podjazdów z czym ostatnio był problem.
Trening 45
Niedziela, 17 maja 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 92.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:39 | km/h: | 25.21 |
Pr. maks.: | 60.00 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | 187187 ( 95%) | HRavg | 142( 72%) |
Kalorie: | 2568kcal | Podjazdy: | 2010m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo ważny dla mnie dzień a zarazem test formy. Wczoraj prognozy zmieniły się na niekorzyść. Miałem już zaplanowany dzień i mogłem wyjechać jedynie wcześnie rano aby uniknąć deszczu na trasie. Nie było problemów ze wstawaniem i już o 5:30 byłem na nogach. Szybko przygotowałem jedzenie i picie, zamiast wody rozrobiłem napój izotoniczny i zalałem dwa bidony po 0,75 litra. Zabrałem sporo węglowodanów a całkiem solidną dawkę przyjąłem już przed jazdą. Było zimno ale pogodnie i ubrałem się tak aby móc ściągnąć zbędne warstwy później. Ostatnie dwie czasówki jechałem w tych samych spodenkach, jedna wyszła bardzo dobrze, druga słabiej i dzisiaj też wybrałem te spodenki. Wczoraj bawiłem się ze sprzętem a dokładniej kołem które udało się ustawić. Gdy byłem gotowy wyruszyłem w drogę. Pierwszy cel tego dnia to Przegibek. Znam ten podjazd na pamięć ale najpierw trzeba było tam dojechać. Po pierwszym podjeździe na którym kilka razy mocniej nacisnąłem na pedały, koło znów się przesunęło, taki urok asymetrycznej ramy. Poprawiłem to ale niedostatecznie dokręciłem zacisk i kolejna korekta przed przejazdem kolejowym w Leszczynach. Później już był spokój ale skutkiem ubocznym tych operacji był brak dostępu do największej koronki na kasecie, brakowało tego na stromych podjazdach ale dałem jakoś rade. Nie chciałem się bawić w regulacje przerzutki bo na pozostałych koronkach przerzutka działała bez zarzutu. Mimo wcześniej pory noga podawała całkiem nieźle, podjazd na Przegibek też poszedł sprawnie. Na zjeździe pokusiłem się o bardziej techniczną jazdę ale na jednym z ostatnich łuków wyskoczył samochód i musiałem zwolnić. Do końca zjazdu walczyłem ze zmiennym wiatrem. Po godzinie jazdy byłem w Porąbce. Myślałem, że uda się dojechać do końca podjazdu bez zatrzymania ale nastąpiła wyższa konieczność i zdecydowałem się na postój wcześniej. Po krótkiej przerwie rozpocząłem rozgrzewkę, poszła lepiej niż myślałem. Zdecydowałem się na dojazd do końca doliny, po drodze dojechał do mnie samochód, kierowca pytał o lokalizacje parkingu, jedyny w okolicy o którym wiedziałem znajdował się kilkaset metrów wcześniej przed skrzyżowaniem z drogą na Targanice. Na tym krótkim ale stromym odcinku miałem zrobić jeszcze tempówkę, ale sytuacja wymusiła zmianę założeń. Na początku wyprzedził mnie motocykl który zatrzymał się w połowie podjazdu by przepuścić samochody jadące z góry. Właśnie miałem ruszyć mocniej ale odpuściłem, wjechałem średnim tempem z mieszanymi uczuciami przed testem. Jak już tam dojechałem to wypadało chociaż spróbować, niezależnie od tego jak pójdzie. Po zjeździe zatrzymałem się, rozebrałem zbędne ciuchy i ruszyłem w kierunku Kocierza. Około 100 metrów przed początkiem właściwego podjazdu ruszyłem już mocniej a później dołożyłem. Start wyszedł idealnie, początek wyglądał obiecująco ale później nie było już tak dobrze. Dobrą moc utrzymałem do serpentyny, na tym odcinku zwykle traciłem sporo a teraz wyglądało to nieźle. Nie miałem już z czego dołożyć i skupiłem się na utrzymaniu stałej mocy. Nie było to łatwe, na kilku łukach pojawiły się samochody i musiałem zmieniać tor jazdy co wybijało mnie z rytmu. Zmęczenie narastało ale nie był to największy problem, przez cały podjazd hulał dosyć mocny wiatr z różnych kierunków, na około kilometr przed końcem podjazdu miałem delikatny kryzys i dlatego na ostatnim łuku pojawiłem się kilka sekund później niż zakładałem. Na finiszu nie miałem już z czego dołożyć a dodatkowo nie wrzuciłem na blat i wycisnąłem maksa z przełożenia jakie wybrałem. Przy rozwidleniu pojawiłem się dokładnie po 12 minutach podjazdu generując 355 Wat czyli więcej niż zakładałem ale warunki nie pozwoliły na lepszy czas którego i tak się nie spodziewałem. Wjechałem jeszcze pod hotel aby zaliczyć cały segment. Krótko dochodziłem do siebie po czym ruszyłem w kierunku Żywca. Po zjeździe zawróciłem i drugi raz wjechałem na Kocierz. Nogi nie doszły jeszcze do siebie ale moja jazda wyglądała nieźle biorąc pod uwagę fakt, że nie zaginałem się a czas wyszedł dobry. Nagrodą miał być zjazd który bardzo lubię, po dobrym początku musiałem spasować, dojechałem do sznurka samochodów których nie dało się wyprzedzić ze względu na duży ruch pojazdów z przeciwka. Luźniej zrobiło się dopiero na ostatniej prostej ale tam z kolei wiał mocny wiatr w twarz i nie byłem w stanie nic zyskać. Trudny podjazd w Targanicach zdecydowałem się pokonać na stojąco, to był błąd, na początku stromego odcinka poczułem ukucie w nodze, zwykle oznaczało to zbliżające się skurcze a tym razem w nagrodę pojawił się ból w dolnym odcinku pleców, kiedyś często miałem ten problem, przez kilka lat był spokój a ostanie przeciążenie organizmu spowodowało nawrót. Od tego momentu walczyłem z bólem, częste rozprostowywanie i zmiana pozycji uśmierzyły trochę ból ale nie na tyle by było komfortowo. Podjazd na Przegibek pokonałem w dobrym tempie ale na zjeździe cierpiałem i zrezygnowałem z technicznej jazdy co automatycznie przełożyło się na szybkość zjazdu. Przejazd przez Bielsko to głownie walka z plagą elektrycznych rowerów. Wiele razy blokowano mi drogę a na moje uwagi i prośby nikt nie zwracał uwagi. Pomijam już fakt, że mało kto miał zasłoniętą twarz i kask na głowie, pewnie i na zwykłym rowerze niewiele z użytkowników „rowerów” elektrycznych jeździło i na wiele rzeczy nie zwracano uwagi. W ostatnim czasie coraz więcej jest tych wynalazków na drogach, z roku na rok jest coraz mniej bezpiecznie i nie wiadomo w którą stronę to pójdzie. Do samego domu jechałem w dużym ruchu samochodowym i rowerowym. Tak się złożyło, że nie musiałem dokręcać do 2 kilometrów przewyższenia co było jednym z założeń dzisiejszego treningu. Noga jest coraz lepsza, po odpoczynku wróciła świeżość i moc. Na jednym odcinku jestem w stanie dać z siebie dużo i kolejny dobry podjazd to potwierdza. Oczywiście sporo pracy mnie jeszcze czeka ale jestem na dobrej drodze której się chciałbym trzymać a kolejne próby czasowe powinny dawać kolejne super moce i wyniki.
Informacje o podjazdach:
Informacje o podjazdach:
Trening 42
Wtorek, 12 maja 2020 Kategoria 50-100, avg>30km\h, Samotnie, Szosa
Km: | 54.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:43 | km/h: | 31.46 |
Pr. maks.: | 57.00 | Temperatura: | 9.0°C | HRmax: | 152152 ( 77%) | HRavg | 137( 70%) |
Kalorie: | 1141kcal | Podjazdy: | 430m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ciężki dzień w którym znalazłem jednak czas na rower. Odzwyczaiłem się od wczesnego chodzenia spać i wstawania po nocy a musiałem być już na nogach przed 4 rano. Z pracy byłem w domu o 15:30, sam dojazd zajął mi ponad 3 godziny, rano przy pustych drogach było szybciej, wracając w większym ruchu nie dało się już tak szybko pokonać prawie 100 kilometrów drogi. Był to pierwszy taki wyjazd, testowy a w najbliższym czasie czeka mnie jeszcze kilka takich. Dobrze, że o 14 gdy normalnie wychodziłem z pracy już byłem w 1/3 drogi do domu a później miałem więcej czasu na inne czynności. Pogoda również była bardzo zmienna, od mokrych dróg, opadów deszczu ze śniegiem i temperatury 0 stopni do 8 stopni na termometrze, suchych dróg i zimnego wiatru. O 16:30 ruszyłem trochę się przewietrzyć. Wyciągnąłem z szafy grubsze ciuchy, sprawdziłem czy nie zeszło powietrze z koła bo na szybko zmieniałem dzień wcześniej oponę i dętkę. Wybrałem się na kontrolną trasę która w poprzednich latach przejeżdżałem wiele razy różnym tempem. Przez remont i ruch wahadłowy zdecydowałem się jechać przez Jaworze nadrabiając trochę czasu ale przynajmniej nie musiałem przedzierać się przez korek i rozkopane skrzyżowanie. Czułem zmęczenie i nie jechało mi się najlepiej. Do Skoczowa cały czas było lekko pod wiatr, dzięki temu łatwiej było utrzymać założoną moc. O dziwo bez problemów przejechałem prze Jasienicę i Skoczów. Za Skoczowem przez krótki odcinek jechałem z wiatrem, im bliżej ustronia tym wiatr bardziej boczny. Na drugich ustrońskich światłach musiałem się zatrzymać. Ciężko się było rozkręcić a po nawrocie miałem znów jechać pod wiatr. W dobrym czasie dojechałem do Polany gdzie odbiłem na Centrum. Przez miasto przejechałem sprawnie trzymając równe tempo. Noga nieco się rozkręciła, nie liczyłem na to, że również przez Skoczów przejadę bez zatrzymania. Tak się jednak stało i na podjazdach w kierunku Jasienicy noga podawała już dużo lepiej niż na początku. W dobrym tempie dociągnąłem do ronda w Jaworzu po którym już odpuściłem. Odcinek testowy długości 48 kilometrów przejechałem poniżej 90 minut. Odkąd jeździłem tą trasą to jest to najlepszy czas, mimo trudnych warunków i ponad 30 sekund czasu straconego na skrzyżowaniach. Wracając do domu zatrzymałem się przy paczkomacie. Później pomyliłem guziki w liczniku i przypadkowo wyłączyłem aktywność. Ostatnie 1500 metrów pokonałem już na całkowitym luzie a jedynym ograniczeniem były przełożenia w rowerze. Wiele wolniej jechać już się nie dało. Nogi powoli puszczają i myślę, że już w weekend moje treningi wyraźnie zyskają na jakości.
Trening 40
Piątek, 8 maja 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 94.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:42 | km/h: | 25.41 |
Pr. maks.: | 61.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 185185 ( 94%) | HRavg | 144( 73%) |
Kalorie: | 2657kcal | Podjazdy: | 2040m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałem sporo obaw przed wyjazdem. Ostatni trening był wymagający a od tego czasu nie siedziałem na rowerze i moja dyspozycja była sporą niewiadomą. Udało się tak ustalić grafik dnia, że prawie całe popołudnie mogłem przeznaczyć na trening. Przed jazdą nie zastanawiałem się nawet przez moment i wybrałem letni strój i wiatrówkę na zjazdy. Zabrałem sporo jedzenia i tylko dwa bidony wody, spodziewałem się, że braknie i zarezerwowałem czas na kilka przerw. Po wyjeździe nie mogłem stwierdzić czy noga podaje czy nie. Początek trasy prowadził w górę ale w ogromnym ruchu samochodowym, zanim na dobre się rozkręciłem musiałem się trzy razy zatrzymać. Pierwszy podjazd poszedł lekko a nagrodą za to był długi zjazd pod wiatr. Cały czas kręciłem a niewiele posuwałem się do przodu. Po 25 minutach jazdy wziąłem się za konkretniejszą rozgrzewkę. Zaplanowane schodki nie wyszły, ciężko było wcelować w założone moce. Druga seria poszła już lepiej. Później przy spokojnej jeździe zapaliła się w głowie lampka, zapomniałem o regularnym jedzeniu i nadrobiłem zaległości. Krótki podjazd w Lipowcu pokonałem nieco mocniej, wiatr w twarz robił dobrą robotę i nie musiałem szukać optymalnego przełożenia. Czułem, że noga chociaż nieźle podawała nie jest jeszcze odpowiednio rozgrzana i skierowałem się w kierunku kolejnego podjazdu. Kiedyś go jechałem i zapomniałem, jak nierówny jest to podjazd, zaczyna się łagodnie, później nachylenie dochodzi nawet do 16 % przed zjazdem, wypłaszczeniem i odcinkiem z nachyleniem od 5 do 10 %. Tempo dostosowałem do nachylenia i po mocnym początku, luźnym środku i średniej końcówce dotarłem do końca asfaltu. Zjazd mi wybitnie nie pasował, gdy dotarłem bezpiecznie do skrzyżowania z główną przyjąłem kolejną dawkę węglowodanów i ruszyłem w kierunku Równicy. Dawno mnie tam nie było, kiedyś nie wyobrażałem sobie jeżdżenia bez zaliczania regularnie Równicy, był to mój ulubiony podjazd a w ostatnim czasie głównie z różnych względów zaglądałem tam bardzo rzadko. Aby nadrobić zaległości chciałem wjechać na szczyt aż 3 razy. Przed pierwszym na moment się zatrzymałem, ruszyłem mocno i trzymałem dobre tempo na prostej, gdy zrobiło się stromo to łańcuch stopniowo wędrował w górę kasety. O dziwo jechałem równo trzymając założoną moc, tą harmonię zaburzyło trochę wypłaszczenie przed kostką i sam odcinek brukowy. Dobry czas miałem przy zjeździe z kostki ale o rekordach nie mogłem myśleć bo najlepszy czas jest wyśrubowany i musiałbym jechać na maksa, grubo powyżej założonego pułapu mocy. Spory ruch samochodów, pieszych czy rowerzystów nie sprzyjał równej jeździe, momentami musiałem jechać dużym slalomem. Mocną jazdę miałem zakończyć po 18 minutach a na kresce byłem 40 sekund szybciej i cisnąłem aż do łuku w lewo odkąd było jeszcze 200 metrów do parkingu. Ludzi było sporo i nie zabawiłem długo na szczycie. Zjadłem coś, ubrałem kurtkę i ruszyłem w dół. Nie miałem zapędów do szybkiej jazdy a samochody skutecznie mnie blokowały wiec bardzo spokojnie zjechałem do Jaszowca. Drugi wjazd był trochę dłuższy ze względu na dużo łatwiejszy początek. Na moje szczęście w tym miejscu wiało ze wschodu wiec przez pierwsze kilkaset metrów towarzyszył mi wiatr w twarz. Na końcu kostki miałem niezły czas i trochę gorszy niż jadąc od mostu. To dawało nadzieje na to, że na kresce pojawię się już po 18 minutach podjazdu. Tak się nie stało. Musiałem jeszcze 15 sekund dołożyć. Jechało się lepiej niż za pierwszym razem, mimo słabszego początku w drugiej części jechałem równo i mocno. Drugi zjazd był również wolny i spokojny, przez moment myślałem, że wjadę na Równicę zaczynając od odcinka brukowego. Tak rzadko jeżdżę po takich odcinkach i nie radze sobie z nimi najlepiej wiec drugi raz ruszyłem asfaltem. Początek był również słabszy, nie radze sobie w tym roku na łatwych odcinkach i mam problem z utrzymaniem na nich właściwej mocy. Gdy tylko zrobiło się stromiej to już było tylko lepiej. Od kostki do szczytu wjechałem szybciej niż wcześniej ale za to musiałem dokręcić jeszcze 30 sekund na wypłaszczeniu. Nogi były już zmęczone i kolejny raz w tym tempie już bym chyba nie wjechał. Na dobicie wjechałem a raczej wtoczyłem się na Skibówk skąd mogłem podziwiać widok m.in. na Tatry. Po dłuższej przerwie ruszyłem w dół. Początek zjazdu wyglądał dobrze od strony technicznej i nie był najwolniejszy, później jednak dojechałem do samochodów i koniec jazdy. W Jaszowcu zdecydowałem się pokonać odcinek brukowy do skrzyżowania i rozpiąłem tylko kurtkę by nie ubierać jej zza kilka minut przed kolejną częścią zjazdu. Słabo wyglądała moja jazda, nogi już zmęczone, trochę było mi ciepło, na tym kilometrowym odcinku wyprzedziło mnie kilkanaście samochodów, ile było ich ogólnie przy 3 wjazdach na Równice to nie liczyłem ale dawno tylu nie spotkałem podczas jednego treningu. Po zjeździe rozebrałem kurtkę, miałem zatrzymać się przy najbliższym sklepie bo w bidonach już było pusto. Przejechałem koło trzech sklepów i kapnąłem się dopiero na podjeździe w kierunku Lipowca. Tam też miałem drobny problem z przednią przerzutką, wyskoczył jakiś błąd i łańcuch spadł. Szybko to naprawiłem i jechałem dalej. Najbliższy sklep był dopiero w Brennej. Gdy tam dojechałem to byłem już trochę odwodniony. Zorientowałem się, że nie mam przy sobie jednorazowych rękawiczek, zwykle wożę po kilka par a tym razem zapomniałem. Na szczęście uratował mnie płyn dezynfekujący przy sklepie i z czystym sumieniem mogłem wejść do sklepu. Kupiłem wodę, sporo wypiłem przed kontynuacją jazdy i napełniłem oba bidony. Po tym postoju za bardzo się rozluźniłem, na ziemie sprowadził mnie kierowca samochodu wyprzedzającego na szczycie wzniesienia zaraz za skrzyżowaniem, przed łukiem w lewo jadący prosto na mnie. Cudem uniknąłem czołowego zderzenia uciekając na pobocze, musiałem ochłonąć i zatrzymałem się na moment przy przystanku autobusowym. Na szczęście później obyło się już bez podobnym incydentów, nawet nie musiałem dokręcać do 2000 metrów przewyższenia.
Przed treningiem czułem się nieźle, po nie najgorzej. Lepszej nogi się nie spodziewałem po dniu wolnym. Do tego abym był w 100 % zadowolony jeszcze brakuje ale sezon jest długi. Najważniejsze, że treningi wchodzą w nogi i dają efekty a dodając do tego inne obciążenia jakie znosi mój organizm to na ten moment lepiej być nie może. Najważniejsza w tym momencie jest regeneracja, bez niej dyspozycja na treningach na pewno będzie niezadowalająca.
Informacje o podjazdach:
Przed treningiem czułem się nieźle, po nie najgorzej. Lepszej nogi się nie spodziewałem po dniu wolnym. Do tego abym był w 100 % zadowolony jeszcze brakuje ale sezon jest długi. Najważniejsze, że treningi wchodzą w nogi i dają efekty a dodając do tego inne obciążenia jakie znosi mój organizm to na ten moment lepiej być nie może. Najważniejsza w tym momencie jest regeneracja, bez niej dyspozycja na treningach na pewno będzie niezadowalająca.
Informacje o podjazdach:
Trening 39
Poniedziałek, 4 maja 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 104.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:02 | km/h: | 25.79 |
Pr. maks.: | 59.00 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | 184184 ( 94%) | HRavg | 143( 73%) |
Kalorie: | 2854kcal | Podjazdy: | 2030m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczoraj nie udało się wyjechać na trening. Przerwy w opadach były krótkie, nawet drogi w tym czasie nie obeschły. Nie chciałem jeździć w deszczu a na trenażer też nie maiłem ochoty wiec zrezygnowałem z treningu. Był to duży błąd bo pociągnął za sobą kilka kolejnych. Wypocząłem po ostatnich treningach i na tym kończą się plusy. Kolejny dzień przywitał piękną pogodą więc ruszyłem z samego rana co było kolejnym błędem. W sumie mógłbym nie wyjeżdżać z domu lub odpuścić mocny trening, stając rano na wadze rwałem włosy z głowy, w tym roku nie widziałem takiej wartości na wadze, od wczoraj przybyło ponad kilogram, jeden dzień wolnego, mało ruchu i już takie rzeczy. Kilka razy sprawdzałem wagę ale nie chciała pokazać innych wartości. Zjadłem normalne śniadanie i ruszyłem na trening. Było zimno, za zimno jak dla mnie. Noga niby nie była zła ale czegoś mi brakowało. Pierwszy podjazd jakoś wjechałem, kolejny dopiero był za Bielskiem wiec miałem dużo czasu na rozkręcenie nogi. Dawno nie jechałem o tej porze prze miasto i było sporo samochodów, kilka razy przytrzymało mnie na światłach. Wyjeżdżając z Bielska ruszyłem mocniej, pierwsza część rozgrzewki poszła jako tako. Drugą chciałem zrobić na podjeździe pod Orle Gniazdo. Już wtedy czułem, że pod nogą nie ma odpowiednich pokładów mocy, liczyłem na to, że pójdzie lepiej na kolejnym podjeździe. Na zjeździe z Orlego trafiłem na mokrą nawierzchnie i pierwszy raz od dawna wybrudziłem rower. Na zjeździe zmarzłem, nie umiałem się rozkręcić, 7 stopni na termometrze dyskwalifikowało mnie z walki o dobry czas na podjeździe pod Salmopol. Mimo przeszkód nie poddałem się. Zatrzymałem się przed podjazdem, rozebrałem nogawki aby nie przeszkadzały, zbędnego balastu nie mogłem się pozbyć. Gdy nadeszła godzina próby ruszyłem mocno i tylko ze startu mogę być zadowolony, dawałem z siebie dużo na początku ale cała para szła w gwizdek. Nigdy nie radziłem sobie dobrze w niskich temperaturach a do tego musiałem walczyć z przeciwnym wiatrem. W normalnych warunkach i przy dobrej nodze po takim początku mógłbym kontynuować jazdę tym tempem ale niestety słabłem z każdą minutą. Wyjechałem się na początku pod wiatr i w momencie gdy miałem dołożyć nie było już z czego, brakowało 10-15 Wat, czas był słaby a nie było gdzie już zyskać. Ostatnie 1500 metrów miałem już iść na maksa i tak było tylko nie była to moc do której jestem przyzwyczajony i na jaką mnie stać ale ledwie 330 Wat co przy dzisiejszej wadze dawało tylko 5 W/kg. Walczyłem do końca ale na nic już nie liczyłem, jechałem na limicie i miałem niewielką przewagę nad swoim najlepszym czasem. Nie miałem już z czego zafiniszować. Poprawiłem swój czas o 10 sekund co dzisiaj było sukcesem a w normalnych warunkach porażką i kompromitacją. Stać mnie spokojnie na lepszy wjazd ale ciągle czegoś brakuje. Tyle rzeczy dzisiaj zawiodło i miałem ochotę na szczycie rzucić rowerem ale opamiętałem się w ostatniej chwili. W bardziej sprzyjających warunkach i lepszym dniu podejmę jeszcze raz próbę poprawy rekordu bo obecny nie zadowala mnie i przy tym co pokazałem ostatnio na Kubalonce wygląda bardzo słabo. Przez zjazdem zapomniałem ubrać kurtkę i musiałem się drugi raz zatrzymać. Nie udało się to co sobie zaplanowałem ale zebrałem się w sobie i ruszyłem na kolejne podjazdy. W planie była Kubalonka i Zameczek. Nie chciało mi się zjeżdżać do ronda wiec skręciłem w odkryty niedawno skrót i zaliczyłem krótki, wymagający podjazd. Na szczycie chwila przerwy na podziwianie widoków i zmiana decyzji o trasie. Zamiast na Kubalonkę ruszyłem do Wisły chcąc zaliczyć nieznane podjazdy. Pierwszy z nich okazał się fiaskiem, dojechałem do końca asfaltu i musiałem zawrócić, na przejeździe kolejowym pracowały służby porządkowe i zalecono mi zawrócić. Płyty wyglądały ciekawie ale musiałem obejść się smakiem. Drugi nieznany mi odcinek zaczynał się na rondzie w Wiśle. Skręciłem na zachód w kierunku Dziechcinki. Nawierzchnia pozostawiała do życzenia ale ruch był niewielki. Po 2500 metrach lekkiego podjazdu nachylenie gwałtownie wzrosło, droga zwęziła się i tak przez prawie kilometr. Jechałem z dużą rezerwą na bardzo niskiej kadencji. Podjazd skończył się nagle i musiałem zawrócić. Zjazd asekuracyjny, gdy zrobiło się szerzej sięgnąłem po bidon który na wertepach prawie wypadł mi z ręki, później podobna sytuacja z batonem. Z ulgą odetchnąłem gdy znalazłem się na rondzie. Zamyślony jechałem w kierunku Malinki i prawie przegapiłem skręt na ostatni nieznany mi odcinek. Podjazd trochę mnie zawiódł, skończył się szybko a nachylenie nie przekroczyło na moment 10 %. W końcówce fajne widoki ale nie zatrzymywałem się na zdjęcia. Po zjeździe doceniłem zalety chusty Buff i obowiązku zasłaniania ust i nosa. Cała Malinka była w dymie i bez chusty nie dało się oddychać. Na podjeździe pod Salmopol noga podawała nieco lepiej, były rezerwy a przy wyższej temperaturze mój organizm pracował wydajniej. W niezłym czasie i co najważniejsze po równej i efektywnej jeździe znalazłem się na szczycie. Przed zjazdem ubrałem kurtkę i ruszyłem spokojnie w dół. Po przejechaniu nierównego odcinka i wyprzedzeniu ciężarówki którą goniłem cały podjazd przyłożyłem się do jazdy i druga cześć zjazdu wyglądała dużo lepiej pod względem zarówno technicznym jak i szybkościowym. Po zjeździe zatrzymałem się w sklepie bo w bidonach już było sucho, napełniłem oba aby nie brakło wody. Do Bielska mimo, że pod wiatr dojechałem szybko i sprawnie, musiałem trochę nadłożyć drogi bo aż dwa radiowozy stały na skrzyżowaniu na którym zwykle wykonuje niedozwolony manewr aby skrócić sobie drogę do domu. Zaliczyłem dodatkowy podjazd dający 30 metrów przewyższenia. W domu miało być 2000 metrów i wyszła nadwyżka. Długi podjazd w Olszówce pokonałem w niezłym tempie. Na zjeździe odpuściłem bo był duży ruch i trening zakończyłem krótkim akcentem na stromym podjeździe. Na luzie dojechałem do domu. Zaskoczyła mnie duża ilość samochodów i turystów w górach, po weekendzie zwykle były pustki. Z dzisiejszego dnia jestem w połowie zadowolony, rano nogi nie współpracowały, później było lepiej. Zaliczyłem dobry trening, kolejny z 2000 metrów przewyższenia, mimo sporych przeszkód i niesprzyjających okoliczności poprawiłem swój czas na Salmopol. W tym roku jeszcze tam wrócę i spróbuje drugi raz bo wiem, ze stać mnie na więcej. Na to co się działo dzisiaj miało wpływ wiele czynników i nie mogę być zaskoczony, że nie zagrało jak trzeba. To, że jestem bardzo chimerycznym „kolarzem” dzisiaj znowu zostało potwierdzone. Mam nadzieje, ze podejścia do kolejnych podjazdów będą bardziej efektywne i pokażą moje możliwości. Z drugiej strony wybrałem bardzo niewdzięczny podjazd, żeby znaleźć się 10 miejsc wyżej w zestawieniu potrzeba czasu o 30 sekund lepszego. Poprawa o 10 sekund pozwoliła przesunąć mi się z 109 na 106 miejsce na segmencie. Liczyłem na top 100 do czego brakło 15 sekund. Moje niezadowolenie jest uzasadnione i wynika tylko z faktu dużych oczekiwań i presji jaką sam na siebie narzuciłem. Na kolejnych podjazdach jestem w stanie osiągnąć czasy dające miejsce w Top 10 i nad tym teraz będę pracował i się skupiał. Moc w nogach jest, trzeba tylko trafić z dyspozycją i to potwierdzić.
Trening 38
Sobota, 2 maja 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 60.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 30.00 |
Pr. maks.: | 65.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | 158158 ( 81%) | HRavg | 141( 72%) |
Kalorie: | 1390kcal | Podjazdy: | 870m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Myślałem, ze wyjadę rano i zaliczę trening przed innymi obowiązkami jakie miałem wypełnić w tym dniu. Gdy wstałem i zobaczyłem, że za oknem pada deszcz odpuściłem i wziąłem się za inne rzeczy. Pojawiła się szansa wyjazdu około 11 lub później. Zrobiłem co miałem do zrobienia i o 13 byłem gotowy do jazdy. Drogi wyschły, temperatura zrobiła się bardziej przyjemna, jedynie silny zachodni wiatr mógł być przeszkodą. Jego kierunek i moc pomogły określić trasę i wyruszyłem w trochę zapomniany już rejon Skoczowa czy Cieszyna. Zaryzykowałem i pojechałem w kierunku głównej drogi gdzie bez problemu przedostałem się przez zwężenie a raczej nie natrafiłem na kolejkę samochodów czekających na przejazd. Gdy znalazłem się na głównej drodze to od razu zauważyłem jak silny jest wiatr. Droga minimalnie opadająca w dół dłużyła się, kilka krótkich podjazdów w Jaworzu dało się we znaki. Starałem się jechać bardzo spokojnie ale nie udawało się to. Za Jasienicą ruszyłem mocniej, od tego momentu trzymałem się prostego schematu, gdy był podjazd to generowałem moc na poziomie 2/3 strefy, na wypłaszczeniach była to niska strefa 2 a na zjazdach strefa 1. Pilnowałem tego cały czas. Mimo usilnej walki z żywiołem w dobrym tempie pokonywałem pierwsze wzniesienia przed Skoczowem. Na najdłuższym zjeździe na tym odcinku zwykle puszczałem korby, tym razem kręciłem cały czas dzięki temu od razu złapałem dobry rytm na płaskim. Nogi dzisiaj współpracowały i mimo wiatru w twarz czerpałem przyjemność z jazdy. Nieco problemów miałem na podjeździe w Skoczowie gdzie dopiero pod koniec złapałem odpowiedni rytm. Cały czas jechałem dynamicznie wiec podjazdy wchodziły bardzo dobrze. Nawet zjazdy i długie proste dzisiaj były ciekawe, musiałem być bardzo skupiony bo czasem pojawiały się boczne podmuchy wybijające z rytmu oraz samochody których przez wiatr nie było słychać i kilka razy zostałem strąbiony przez kierowców. Na Babilonie podjąłem decyzje o zmianie trasy, miałem jechać na Pruchną, Chybie, Bronów gdzie czekało mnie sporo płaskiego ze zmiennym wiatrem. Zamiast tego skręciłem w lewo na Hażlach i do domu wróciłem trasą z niezliczoną ilością pagórków. Nie jechałem tymi drogami kilka lat, zaskoczyła mnie nowa nawierzchnia na kilku odcinkach, jazda dzięki temu była bardziej równa i komfortowa. Szybko dojechałem do drogi Skoczów-Cieszyn gdzie skręciłem w prawo by wjechać na tą trasę z drogi biegnącej wzdłuż ekspresówki z południowej strony. Kiedyś tam jechałem i ten odcinek wydawał mi się ciekawszy niż dziurawy podjazd w kierunku wiaduktu. Wjechałem na moment do Cieszyna i skręciłem w lewo. Od tego momentu jechałem już z wiatrem. Starałem się utrzymać dobre tempo ale nie zawsze się dało. Podjazdy jechałem nieco mocniej, zjazdy odpuszczałem starając się jednak dokręcać maksymalnie. W tych warunkach brakowało przełożeń ale decydując się na kompaktową korbę liczyłem się z tym faktem. W Skoczowie mnie przytrzymało na skrzyżowaniu a później sobie to odbiłem. Wiało tak mocno, że jadąc w 2 strefie leciałem prawie 40 km/h w kierunku kolejnych podjazdów. Trzy podjazdy wjechałem dynamicznie w równym i dosyć szybkim tempie. Korzystając z pomocy wiatru szybko przejechałem Jasienicę i skręciłem na Jaworze. Na podjeździe goniłem niewielką grupkę kolarzy. Zbliżałem się do nich ale ich nie dopadłem. Na zjeździe już zluzowałem. Fajny trening w dobrym tempie okazał się idealny na ten dzień. Kiedyś takie trasy i treningi to była dla mnie codzienność. W ostatnich latach rzadko tak jeździłem, albo trzymałem się płaskich dróg, robiłem treningi z ćwiczeniami lub jeździłem po górach. Trening wytrzymałościowy na pagórkowatej trasie jest możliwy, dzisiaj pojawiło się kilka błędów i niedociągnięć ale gdyby ich nie było nie miałbym czego poprawiać a to również jest jeden z elementów treningu. Na razie mimo kapryśnej pogody maj zacząłem od niezłych treningów, jutro chciałbym wyskoczyć w góry, jak pogoda nie pozwoli to przekładam ten trening na kolejny dzień.
Trening 37
Piątek, 1 maja 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 82.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:19 | km/h: | 24.72 |
Pr. maks.: | 60.00 | Temperatura: | 13.0°C | HRmax: | 179179 ( 91%) | HRavg | 139( 71%) |
Kalorie: | 2242kcal | Podjazdy: | 2040m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Planowałem rozpocząć maj od ciekawej i wymagającej trasy. Już wczoraj po sprawdzeniu prognoz zmieniłem plany bo ta trasa była za długa a warunki pogodowe miały być nieciekawe. Miałem jeszcze przygotowany plan awaryjny na wypadek gdyby prognozy zmieniły się jeszcze na gorsze. Warto było wstać wcześnie rano i wyjechać przy pogodnym niebie i wschodzącym słońcu. Dodatkowym atutem był bardzo mały ruch na drogach. Za pierwszy cel obrałem Przegibek który był na każdej z planowanych tras. Przekonałem się, że w dalszym ciągu wczesne wyjazdy mi nie służą, jechało się ciężko a w dodatku przed końcem podjazdu na Przegibek zaczęło padać. Niebo wyglądało nieciekawie, w razie czego miałem coś przeciwdeszczowego ale nie uśmiechało mi się ubierać. Myślałem aby zawrócić ale nie padało zbyt mocno i zacząłem zjeżdżać do Międzybrodzia. Zjazd jak to ostatnio bywa był asekuracyjny, wykorzystałem go by coś zjeść i zastanowić się gdzie jechać dalej. Mogłem jechać w kierunku kolejnych podjazdów takich jak Nowy Świat, Żar, Kocierz czy Magurka ale w każdej chwili mogło zacząć mocniej padać a nie miałem najmniejszej ochoty na jazdę w deszczu. Podczas zjazdu podjąłem decyzje o alternatywnej trasie którą miałem przygotowaną na wypadek niepogody i taka sytuacja właśnie zaistniała. Zawróciłem i wjechałem drugi raz na Przegibek, w odniesieniu do pierwszego dołożyłem 15 Wat. Po spokojnym zjeździe przeznaczonym na dostarczenie węglowodanów zawróciłem i znowu ruszyłem w kierunku Przegibka dokładając kolejne kilkanaście Wat. Pogoda zrobiła się lepsza ale gdzie indziej mogło padać wiec po zjeździe do Międzybrodzia wjechałem znów na Przegibek z wyższą mocą. Plan minimum zakładał 4 podjazdy, nie padało i zdecydowałem się dołożyć kolejne dwa podjazdy. Każdy był mocniejszy od poprzedniego przynajmniej kilkanaście Wat. Szósty najmocniejszy podjazd pokonałem powyżej progu FTP z czasem zbliżonym do rekordowego. Kolejna decyzja była taka, ze jadę 7 podjazd ale już spokojniej. Obserwacja nieba pozwoliła wywnioskować, że starczy jeszcze na zaliczenie jednego podjazdu wiec zjechałem po raz czwarty do Międzybrodzia. Przy siódmym podjeździe czułem już plecy ale krótka przerwa przed ostatnim podjazdem pozwoliła wyeliminować dyskomfort. Ostatni wjazd również nie był mocny ale czułem już zmęczenie które w porównaniu z nienajlepszą dyspozycją i samopoczuciem dawało się mocno we znaki. Na zjeździe chciałem poćwiczyć technikę, za dużo było przeszkód aby szybko zjechać ale mogę być zadowolony ze zjazdu. Niebo wokół było już granatowe i liczyłem na to, że nie zmoknę. Mimo obaw wybrałem dłuższą i trudniejszą drogę do domu mając na celu przekroczenie 2000 metrów przewyższenia. Około 7 kilometrów przed domem zaczęło padać. Deszcz był na tyle lekki, że nie mokłem i udało się dojechać prawie do domu. Gdyby nie to, że dwa razy musiałem się zatrzymać to dojechałbym przed większym deszczem. Miałem z nim kontakt przez około minutę i rower nie zdążył się zbrudzić. Kilka minut po wejściu do domu lunęło konkretnie. Mimo niekorzystnych prognoz udało się zrealizować trening. Planowaną trasę pewnie jeszcze nie raz uda się przejechać w tym roku. Nie sądziłem, że uda mi się zrobić 2000 metrów przewyższenia na krótszym niż planowałem dystansie z nie najgorszą liczbą TSS. Do pełni szczęścia zabrakło lepszej nogi z którą kręciło by się lżej. Kilka lat temu podczas jednego treningu wjechałem 4 razy na Przegibek, dzisiaj udało się podwoić tą liczbę. Dodanie kilku innych górek pozwoliło przekroczyć 2000 metrów przewyższenia. Prognoza na kolejne dni również nie jest zbyt korzystna i plany ataku na Salmopol będę musiał chyba przełożyć na kolejny tydzień.
Informacje o podjazdach:
Informacje o podjazdach:
Trening 33
Piątek, 24 kwietnia 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 69.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:45 | km/h: | 25.09 |
Pr. maks.: | 67.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | 160160 ( 82%) | HRavg | 134( 68%) |
Kalorie: | 1676kcal | Podjazdy: | 1300m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
W sumie nie był to planowany wyjazd bo miałem jechać dopiero w sobotę ale pojawiła się szansa a prognoza na jutro wyglądała gorzej wiec pojechałem. Nie zapominałem o naładowaniu Di2 ale nie sprawdziłem licznika, który po drodze się rozładował po 25 godzinach użytkowania, Garmin w tym czasie musiałby być już ładowany ze trzy razy. Po raz kolejny nie miało to wyraźnego wpływu na jakość dzisiejszego treningu.
Wyjechałem po solidnym obiedzie z dobrze kręcącą nogą. Liczyłem na szybki wyjazd z miasta ale trochę się przeliczyłem. Najpierw sporo ludzi utrudniających przejazd przez las i kładkę nad rzeką, udało się to nadrobić przez szybkie zjazdy z wiatrem. Na jednym z ważnych skrzyżowań w mieście trochę mnie przytrzymało ale nie było tak śle jak wczoraj kiedy czekałem chyba 2 minuty na włączenie się do ruchu. Kiedy myślałem, że wszystkie utrudnienia mam już za sobą trafiłem na opuszczony szlaban na przejeździe kolejowym. Na tym koniec utrudnień drogowych. Gdy dostałem się na ulice Górską to po raz pierwszy licznik wydało ostrzeżenie o słabej baterii. Jechałem dalej nie przejmując się tym faktem. Podjazd na Przegibek zacząłem spokojnie ale nie potrafiłem złapać dobrego rytmu pedałowania i długo mieszałem biegami. Wjechałem w spokojnym tempie i całkiem niezłym czasie. Na przełęczy nie zatrzymywałem się nawet na ubranie kurtki, zjadłem na szybko banana, drugą techniczną cześć zjazdu pokonałem już nieco lepiej. Na dalszym fragmencie nie dokręcałem ale z wiatrem jechałem całkiem szybko. Na skrzyżowaniu w Międzybrodziu biłem się z myślami czy zawracać czy jechać dalej na Żar lub Zarzecze. Jedno spojrzenie w kierunku szczytu wieży na Żarze wystarczyło abym ruszył w tym kierunku. Przed podjazdem znów coś zjadłem, wziąłem potężny łyk z bidonu w którym została już resztka wody i ruszyłem w kierunku szczytu. Złapałem dobry rytm ale w pewnym momencie musiałem wyhamować aby nie zostać potraconym przez samochód wyjeżdżający z parkingu, gościu w ogóle nie popatrzał czy może włączyć się do ruchu czy nie. Dobrze, że byłem na tyle przytomny by w porę zareagować. Po krótkim czasie wyłączył się licznik i zdecydowałem się włączyć jedyną aplikacje treningową jaką posiadam czyli Rouvy. Nie miałem czujnika prędkości wiec dane o prędkości były brane z powietrza. Od momentu wyłączenia licznika minęło około 30 sekund zanim rozpocząłem aktywność na telefonie. Starałem się jechać równym i niezamocnym tempem ale bez patrzenia na dane ciężko było to osiągnąć. Okazało się, że jadę w założonym tempie. Bardzo często na tym podjeździe łapał mnie kryzys i niezależnie od tempa męczyłem się strasznie. Tym razem było inaczej, pomimo wyraźnych rezerw jechało się nieźle i w dodatku łapałem kolejnych kolarzy. Poczułem się ja za starych, dobrych czasów, jak wyprzedzałem jakiegoś kolarza ten od razu łapał moje koło i próbował się na nim utrzymać za wszelką cenę, prędzej czy później i tak strzelał tracąc niepotrzebnie siły. Na podjeździe na Żar miałem dwa takie przypadki. Po krótkim zjeździe na którym dokręciłem ile się dało oczywiście nie przekraczając założonego pułapu mocy w podobnym tempie jak większość podjazdu wjechałem ostatnie kilkaset metrów na szczyt góry. Podjazd zajął mi nieco ponad 26 minut, liczyłem, że w tych warunkach i przy tym tempie nie wjadę poniżej 30 a tutaj kolejna miła niespodzianka. Długo nie zabawiłem na szczycie i zacząłem zjeżdżać. Po podjeździe przed zjazdem zatrzymałem się, ubrałem kurtkę i ruszyłem w dół, nie dokręcałem ale na zakrętach starałem się jechać technicznie. Nawet to wyszło ale prędkości wyraźnie brakowało. Podjazd na Przegibek mimo tego, że oszczędzałem się poszedł gładko. Na zjeździe znów trochę technicznej jazdy ale w granicach rozsądku. Do domu wróciłem już z ominięciem głównych dróg nadrabiając trochę, noga kręciła nieźle i nawet podjazdy nie stanowiły najmniejszych problemów. Na ostatnim trafiłem na korek który jednak szybko się rozładował. Po ostatnim zjeździe dojechałem do koparki za którą trzymałem się przez kilkaset metrów zanim odbiłem w innym kierunku. Blisko domu prawie się wysypałem w ostatniej chwili zjeżdżając z drogi by ominąć czołowe zderzenie z samochodem wyraźnie ścinającym zakręt, czułem żwir pod kołami ale nie utraciłem przyczepności. Szkoda tego, że licznik się rozładował bo trasa była fajna, czasy podjazdów zadowalające i brak porównania zjazdów do tych najlepszych w moim wykonaniu. Jutro dam nogom odpocząć a w niedziele ogień pod Kubalonkę i trzy inne spokojniejsze podjazdy.
Wyjechałem po solidnym obiedzie z dobrze kręcącą nogą. Liczyłem na szybki wyjazd z miasta ale trochę się przeliczyłem. Najpierw sporo ludzi utrudniających przejazd przez las i kładkę nad rzeką, udało się to nadrobić przez szybkie zjazdy z wiatrem. Na jednym z ważnych skrzyżowań w mieście trochę mnie przytrzymało ale nie było tak śle jak wczoraj kiedy czekałem chyba 2 minuty na włączenie się do ruchu. Kiedy myślałem, że wszystkie utrudnienia mam już za sobą trafiłem na opuszczony szlaban na przejeździe kolejowym. Na tym koniec utrudnień drogowych. Gdy dostałem się na ulice Górską to po raz pierwszy licznik wydało ostrzeżenie o słabej baterii. Jechałem dalej nie przejmując się tym faktem. Podjazd na Przegibek zacząłem spokojnie ale nie potrafiłem złapać dobrego rytmu pedałowania i długo mieszałem biegami. Wjechałem w spokojnym tempie i całkiem niezłym czasie. Na przełęczy nie zatrzymywałem się nawet na ubranie kurtki, zjadłem na szybko banana, drugą techniczną cześć zjazdu pokonałem już nieco lepiej. Na dalszym fragmencie nie dokręcałem ale z wiatrem jechałem całkiem szybko. Na skrzyżowaniu w Międzybrodziu biłem się z myślami czy zawracać czy jechać dalej na Żar lub Zarzecze. Jedno spojrzenie w kierunku szczytu wieży na Żarze wystarczyło abym ruszył w tym kierunku. Przed podjazdem znów coś zjadłem, wziąłem potężny łyk z bidonu w którym została już resztka wody i ruszyłem w kierunku szczytu. Złapałem dobry rytm ale w pewnym momencie musiałem wyhamować aby nie zostać potraconym przez samochód wyjeżdżający z parkingu, gościu w ogóle nie popatrzał czy może włączyć się do ruchu czy nie. Dobrze, że byłem na tyle przytomny by w porę zareagować. Po krótkim czasie wyłączył się licznik i zdecydowałem się włączyć jedyną aplikacje treningową jaką posiadam czyli Rouvy. Nie miałem czujnika prędkości wiec dane o prędkości były brane z powietrza. Od momentu wyłączenia licznika minęło około 30 sekund zanim rozpocząłem aktywność na telefonie. Starałem się jechać równym i niezamocnym tempem ale bez patrzenia na dane ciężko było to osiągnąć. Okazało się, że jadę w założonym tempie. Bardzo często na tym podjeździe łapał mnie kryzys i niezależnie od tempa męczyłem się strasznie. Tym razem było inaczej, pomimo wyraźnych rezerw jechało się nieźle i w dodatku łapałem kolejnych kolarzy. Poczułem się ja za starych, dobrych czasów, jak wyprzedzałem jakiegoś kolarza ten od razu łapał moje koło i próbował się na nim utrzymać za wszelką cenę, prędzej czy później i tak strzelał tracąc niepotrzebnie siły. Na podjeździe na Żar miałem dwa takie przypadki. Po krótkim zjeździe na którym dokręciłem ile się dało oczywiście nie przekraczając założonego pułapu mocy w podobnym tempie jak większość podjazdu wjechałem ostatnie kilkaset metrów na szczyt góry. Podjazd zajął mi nieco ponad 26 minut, liczyłem, że w tych warunkach i przy tym tempie nie wjadę poniżej 30 a tutaj kolejna miła niespodzianka. Długo nie zabawiłem na szczycie i zacząłem zjeżdżać. Po podjeździe przed zjazdem zatrzymałem się, ubrałem kurtkę i ruszyłem w dół, nie dokręcałem ale na zakrętach starałem się jechać technicznie. Nawet to wyszło ale prędkości wyraźnie brakowało. Podjazd na Przegibek mimo tego, że oszczędzałem się poszedł gładko. Na zjeździe znów trochę technicznej jazdy ale w granicach rozsądku. Do domu wróciłem już z ominięciem głównych dróg nadrabiając trochę, noga kręciła nieźle i nawet podjazdy nie stanowiły najmniejszych problemów. Na ostatnim trafiłem na korek który jednak szybko się rozładował. Po ostatnim zjeździe dojechałem do koparki za którą trzymałem się przez kilkaset metrów zanim odbiłem w innym kierunku. Blisko domu prawie się wysypałem w ostatniej chwili zjeżdżając z drogi by ominąć czołowe zderzenie z samochodem wyraźnie ścinającym zakręt, czułem żwir pod kołami ale nie utraciłem przyczepności. Szkoda tego, że licznik się rozładował bo trasa była fajna, czasy podjazdów zadowalające i brak porównania zjazdów do tych najlepszych w moim wykonaniu. Jutro dam nogom odpocząć a w niedziele ogień pod Kubalonkę i trzy inne spokojniejsze podjazdy.
Trening 32
Czwartek, 23 kwietnia 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 80.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:02 | km/h: | 26.37 |
Pr. maks.: | 62.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | 176176 ( 90%) | HRavg | 138( 70%) |
Kalorie: | 2165kcal | Podjazdy: | 1610m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ciężki trening za mną. Nogi przez ostatnią dobę dostały w
kość. Przed jazdą czułem duży ból mięśni i zastanawiałem się czy nie odpuścić
treningu i luźno pojechać w góry. Już nieraz udowodniłem, że łatwo się nie
poddaje i ruszyłem przed 13 w kierunku Szczyrku. Już po wyjeździe chodziła mi
po głowie myśl, że o czymś zapomniałem. Odrzuciłem ją szybko i skupiłem się na
jeździe. Noga wcale tak źle nie podawała. Dużo większym utrudnieniem był
przejazd przez Bielsko i wydostanie się w kierunku Szczyrku. Patrząc na liczbę
samochodów na trasie czułem się jak w szczycie sezonu turystycznego zwłaszcza,
że większość samochodów była z innych rejonów województwa czy kraju. Już prawie
zapomniałem o rozgrzewce która jest kluczowa przy treningach z powtórzeniami na
określonych mocach. Tym razem rozgrzewka była nietypowa, zamiast jednego dłuższego
odcinka mocnej jazdy wprowadziłem trzy krótsze. Pierwszy zacząłem z
opóźnieniem, najpierw zatrzymała mnie sygnalizacja świetlna a następnie
samochód który postanowił się zatrzymać. Zostało mi około 90 sekund jazdy do
szczytu wzniesienia i tyle też było mocnej jazdy. Drugi odcinek już lepszy,
mógł zostać skrócony przez sygnalizacje świetlną ale udało się przejechać na
zielonym. Trzeci odcinek za rondem w Buczkowicach. Na tym koniec mocnych
akcentów rozgrzewkowych i wciśnięcie w siebie dawki węglowodanów. Przejazd
przez Szczyrk nie różnił się od poprzednich lat, sporo ludzi i samochodów ale
nietypowo wiatr w plecy. Dosyć szybkim tempem jechałem w górę Miasta.
Przespałem moment początku tempówki i zacząłem ją około 500 metrów za późno.
Wiało w plecy wiec i początek był szybki chociaż odrobinę za mocny. Później
ustabilizowałem tempo i jechałem cały czas równo, delikatnie nad progiem FTP.
Podjazd szybko leciał, duży wpływ miał wiatr który nieskromnie mówiąc wykonywał
dużą robotę na podjeździe. Dzięki temu szybko byłem na szczycie przed
planowanym końcem tempówki i z czasem nieznacznie słabszym niż rekordowy,
gdybym się dzisiaj zagiął to mógłbym konkretnie wyśrubować ten rekord, jednak
nie taki był cel. Przed zjazdem ubrałem wiatrówkę, wziąłem coś na ząb i
ruszyłem bardzo spokojnie w dół. Zjazd był znów asekuracyjny, bo ostatnia rzecz
jakiej obecnie potrzebuje to przedobrzyć i wylądować na barierkach lub na
asfalcie. Nie zapomniałem jak się zjeżdża ale nie jest to czas na harce. Po
zjeździe krótka przerwa, rozebranie kurtki i kolejny podjazd. Tym razem już tak
różowo nie było, wiatr który pomagał na podjeździe od strony Szczyrku
skutecznie utrudniał jazdę od strony Wisły. Ubite i zmęczone nogi już też
dawały o sobie znać. Jazda była bardzo szarpana, przez wiatr wydawało mi się,
że mam jakiś wór kamieni na plecach który trzeba targać pod górę. Średnia moc
równa progowi FTP pozwoliła na niecałe 17 minut podjazdu a liczyłem, że wjadę
ten odcinek w 16 minut bo noga na to pozwala. Na szczycie znów ubieranie kurtki,
zakrywanie ust i nosa, jedzenie i kolejny spokojny zjazd w stronę Wisły. Chcąc
wrzucić dużą tarcze z przodu przerzutka ani drgnęła, stan baterii był już
niski, już wiedziałem, że miałem ją rano podłączyć do ładowania, najpierw nie
miałem czasu a później zapomniałem. Na szczęście mogłem się obyć bez dużej tarczy
i pozostała cześć trasy byłem w stanie objechać na małej z przodu. Trzeci
podjazd nie różnił się zbytnio od drugiego, w końcówce już brakowało ale dałem
z siebie wystarczająco dużo aby nie stracić tempa. Wiatr na tym podjeździe nie
był dzisiaj łaskawy i dlatego podjazd zajmował mi około 40 sekund więcej niż zakładałem,
tych sekund z kolei nie było na podjeździe od Szczyrku wiec wyszło na zero. Na
szczycie znowu rytuał w postaci ubrania kurtki, jedzenia i jako bonus cyknąłem
jedną fote. Zjazd do Szczyrku znowu wolny i asekuracyjny. Kilka lat temu
musiałbym się postarać by zjechać w takim tempie i taką techniką a dzisiaj nie
robi to na mnie znaczenia. Wiatr wiejący w twarz miał swoje plusy bo nie musiałem
się przejmować brakiem dużej tarczy z przodu i spokojnie kręciłem na małej. Szczyrk
bezpiecznie przejechałem, zrzuciłem kurtkę i przy dużo mniejszym niż dwie
godziny wcześniej ruchu dojechałem do Bielska. Po drodze nogi odmówiły już posłuszeństwa,
dostały nieźle w kość wiec nie byłem zdziwiony. Mimo to jechałem niezłym tempem
i nawet na podjazdach jakoś to wyglądało. Zbliżając się do domu znowu musiałem się
liczyć z większą ilością samochodów na trasie ale dało się przeżyć. Bateria w
rowerze wytrzymała na tyle, że do końca treningu mogłem operować tylną
przerzutką, straciłem na tym troch czasu na powrocie ale nie miało to dla mnie
żadnego znaczenia. Pierwszy raz w tym roku byłem w stanie w letnim stroju
wybrać się na podjazdy, na zjazdach mógłbym obyć się bez kurtki ale wolałem nie
ryzykować. Kolejny wyjazd będzie spokojny a w niedziele pierwszy podjazd na
czas w tym roku. Wszystko zależy od pogody, jak się nie uda to sprawdzę się w następnym
tygodniu.
Informacje o podjazdach:
Informacje o podjazdach: