Brakuje mi technicznych treningów w terenie i planuję zwiększyć ich ilość więc nie zważając na to, że jest weekend i wczesne popołudnie gdy ludzi na szlakach jest najwięcej ruszyłem w kierunku Cybernioka. Zwykle na Szyndzielnię wjeżdżam przez Dębowiec więc każda alternatywa jest fajnym urozmaiceniem. Na Cyberniok wjechałem bez zejścia z roweru, co prawda z małymi problemami w końcówce ale podjazd jest zarówno stromy jak i kamienisty a dodatkowo dosyć miękki po ostatnich opadach więc szybciej się raczej jechać nie dało a przy bardzo niskich prędkościach pojawiają się u mnie problemy z przyczepnością i utrzymaniem optymalnego toru jazdy. Za Cyberniokiem wjechałem na zielony szlak, początkowo walczyłem dzielnie i próbowałem jechać na stromym podjeździe ale później skapitulowałem. Wypchałem rower do czerwonego szlaku i już sprawnie dostałem się na Szyndzielnię. Tam już ludzi jak mrówek i który szlak bym nie wybrał musiałem jechać slalomem, tym razem pojechałem obok schroniska za którym pokonały mnie kamienie. Celowałem w zaliczenie Klimczoka ale również tutaj szukałem alternatyw, źle się jechało nie znając zamiaru ludzi podążających szlakiem w kierunku Klimczoka. W kilku przypadkach nawet 4-5 sygnałów dzwonkiem nie ruszało ludzi więc zjechałem w czarny szlak gdzie było wyraźnie spokojniej. W końcówce tego łącznika w kierunku Stołowa, Błatniej znowu pojawiło się sporo luźnych kamieni które w połączeniu z wysokim nachyleniem zrzuciły mnie z roweru. Wypchałem rower w kierunku szlaku z Klimczoka na Błatnią i obrałem kurs na schronisko bo już brakowało mi wody. W schronisku jednak spora kolejka więc skorzystałem z automatu gdzie była jeszcze woda więc postój ograniczył się do kilku minut. Dojazd na Szyndzielnię obfitował w dramatyczne przeżycia, najpierw próbując minąć bokiem grupę głuchych pieszych straciłem równowagę na rowerze i cudem uniknąłem gleby a następnie pod koła wbiegł mi pies i w ostatniej chwili wyhamowałem, w gratisie dostałem opieprz w postaci bełkotu od jakiegoś zataczającego się na prawo i lewo gościa, prawdopodobnie właściciela luźno biegającego psa. Z ulgą więc wjechałem na ścieżki enduro którymi jechałem aż do Cygańskiego Lasu. Najpierw zupełnie nie znany mi Gaciok oznaczony jako trudniejszy niż R&R, Bystry czy Twister którymi podążałem później. Moja jazda w końcu jakoś wyglądała, na Gacioku nie czułem się pewnie, nie znając jego charakteru ale zarówno na R&R, Bystrym czy Twisterze poprawiłem swoje czasy z poprzednich zjazdów i to wyraźnie. W Cygańskim Lesie znowu zabrakło mi wody więc zatrzymałem się w ciekawej, rowerowej knajpce i ruszyłem w kierunku domu. Miałem jeszcze raz zaliczyć Kozią ale widząc tłok na Daglezjowym skręciłem na łatwą ścieżkę – Cygankę, gdyby nie to, ze trafiłem na wolniej zjeżdżających byłoby szybko, dynamicznie i pewnie a tak zbyt często musiałem hamować , kilku słabszych dało się wyprzedzić ale nie wszystkich. Przez kilka minut męczyłem się na asfalcie i na koniec zaliczyłem Dębowiec i szybki zjazd do Wapienicy. Bardzo dobry był to trening, zarówno długi, techniczny, z podjazdami, zjazdami o różnym nachyleniu, nawierzchni i charakterze ścieżek. Wszystko co najlepsze w MTB pojawiło się na tym treningu.
Po ostatnim nieudanym starcie w Raciborzu zrobiłem generalny przegląd roweru, wymieniłem linki i pancerze, sprawdziłem stan łożysk, wyczyściłem dokładnie napęd i przede wszystkim zmieniłem opony na nieco sztywniejsze i dostosowane do systemu bezdętkowego. Przy montażu opon w tym systemie napotkałem na problemy, przód siadł trochę nierówno a tył nie chwycił za pierwszym razem, udało się jednak wyjść z tej sytuacji z tarczą i znaleźć czas na sprawdzenie sprzętu. Miałem go zrobić dopiero wieczorem ale udało się szybciej wrócić z Krakowa i wyjechać już po 15. Przy okazji sprawdziłem nieco nogę. Pomiar mocy zawyżał mi wartości bo niemożliwe jest abym generował moce ponad 500 Wat przez kilkadziesiąt sekund więc po jeździe reset ustawień i kalibracja po której wartości mocy stały się bardziej realne. Noga całkiem nieźle podaje więc na maratonie może być ciekawie.
Korzystając w większej ilości czasu wolnego oraz trafiając na przerwę w odpadach deszczu ruszyłem na okoliczne pagórki w celu przepalenia nogi. Od początku było nieźle więc nie robiłem długiej rozgrzewki i od razu ruszyłem z grubej rury. Udało się zaliczyć kilka podjazdów z mocą na poziomie 6 strefy. Mięśnie trochę zapiekły ale o to w tym wszystkim chodziło. Pogoda była taka a nie inna i nie było już czasu na spokojne kręcenie w niskich strefach. Szybko więc wróciłem do domu przed kolejną dawką deszczu. Po ostatnich przygodach z korbą pojechałem na treningowym rowerze, błotniki sprawdziły się idealnie na mokrych i zanieczyszczonych, wąskich szosach.
Dzień regeneracyjny wykorzystałem w bardzo przyjemny sposób, spokojnym tempem pojechałem na kawę i ciastko do Bajki. Mimo tego, że wiele razy już miałem okazję kosztować wyroby tej cukierni, nigdy w niej nie byłem. Dojazd do Górek zajął mi ledwie 30 minut więc nie miałem gdzie się zmęczyć ale po kawie i dobrym cieście wróciłem nieco dłuższą drogą do domu. Wydaje się, że noga podaje coraz lepiej ale wciąż pojawiają się słabsze dni gdy organizm nie funkcjonuje jak należy. Drugi raz pokleiłem korbę i po 30 kilometrach spokojnej jazdy znowu pojawił się odczuwalny luz na osi.
Luźna przejażdżka po pracy, śladem drogowców. W Mazańcowicach trafiłem na prace nawierzchniowe i musiałem nieco pokrążyć nieznanymi mi ścieżkami ale udało się dojechać do Bielska.
Na początek czerwca zaplanowałem
wymagający trening z powtórzeniami w 5 strefie mocy. Czując zmęczenie po pracy
wiedziałem, ze łatwo nie będzie. Ruszyłem jednak planowo na Przegibek,
rozgrzewka poszła sprawnie ale gdy przyszło do powtórzeń to pojawiła się jakaś
blokada. Dopiero drugie 5 minut mocnej jazdy wyglądało jak trzeba, kolejne dwa
również więc mogłem być z siebie zadowolony, moce już zaczynają przypominać te
z najlepszych lat ale to jeszcze nie jest to co być powinno. Wracając do domu
zatrzymałem się na kawę i ciasto, połączyłem wymagający trening z chwilą relaksu.
Coraz częściej stawiam na takie kompromisy ale jak brakuje czasu to innego
wyjścia nie ma.
Po weekendzie dałem organizmowi czas na regenerację a następnie
przystąpiłem do testu nowego rozwiązania które ma wpłynąć na poprawę techniki
mojej jazdy w terenie – sztycy regulowanej. Już jakiś czas temu przymierzałem
się do zakupu tego wynalazku ale dopiero BAM w Tarnowskich Górach gdzie miałem
problemy na technicznych odcinkach w dół przekonał mnie do zakupu innowacyjnej
sztycy. Kilka godzin męczyłem się z założeniem sztycy a konkretnie schowaniem
linki z pancerzem w ramie. Ostatecznie się udało i wieczorem ruszyłem na test
terenowy. Uświadomiłem sobie, że w tym roku jeszcze nie byłem na Błatniej więc
w tym kierunku ruszyłem. Wybrałem najbardziej łatwy wariant podjazdu od Willi
Relax w Jaworzu, nie miałem motywacji do mocnej jazdy więc poza trudnymi
fragmentami podjazdu jechałem po prostu wolno. Im bliżej Błatniej tym mocniej
pracowałem, już niewiele mi zabrakło aby wjechać na szczyt bez schodzenia.
Krótki kamienisty odcinek przed schroniskiem jest jednak dla mnie na razie zbyt
dużym wyzwaniem. Po wdrapaniu się na szczyt na chwilę złapałem oddech i
ruszyłem w dół żółtym szlakiem, na odcinku od rozwidlenia szlaków do parkingu
przy wiacie w Jaworzu poprawiłem swój czas z jesieni o blisko 3 minuty, to jest
przepaść, sporo w tym zasługi sztycy, obniżyłem sobie wysokość położenia siodła
przed zjazdem i dużo lepiej i pewniej mi się zjeżdżało. Po zjeździe z Błatniej
dołożyłem jeszcze kilka technicznych odcinków w Jaworzu i Wapienicy i wszystkie
pokonałem szybciej niż kiedykolwiek. Postęp w technice jest już zauważalny ale
wciąż mam nad czym pracować. Kolejny sprawdzian już w weekend w Raciborzu.