Udało się jednak wyjechać i to
dłużej niż na godzinę, gdyby nie to, że wcześniej kilka razy lało i część dróg
była jeszcze mokra pojechałbym w teren a musiałem zadowolić się szosą. Wybrałem
łatwą i dosyć płaską trasę którą da się pokonać na wysokiej kadencji. Po raz
pierwszy w tym roku wyjechałem zupełnie na krótko, nie miałem nawet rękawków w
kieszeni, nawet w Hiszpani tylko momentami ściągałem rękawki więc można uznać,
że wiosna w końcu nadeszła. Jadąc w letnim stroju już po starcie jechałem
bardzo szybko, płynnie, dynamicznie. Każdy moment spowolnienia bardzo mnie
denerwował, spokojnie mogłem na wyjeździe z Bielska mieć średnią około 40 km/h
a było „tylko” 35 km/h. Nie przywiązuję do tego takiej wagi jak inni więc skupiłem
się na tym aby kadencja i moc była odpowiednia. Na podjeździe fajnie mi się
kręciło, na zjeździe dosyć dużo hamowałem a to tylko dlatego by nie wylecieć z ciasnego
zakrętu w Międzyrzeczu. Na płaskim złapałem już swój rytm i ciąłem przez
wioski, sporo bocznych dróg zaliczyłem i postanowiłem wrócić przez Rudzicę, na
podjeździe solidnie przepaliłem nogę, przez 2 minuty generowałem 6 W/kg a gdyby
nie to, że musiałem zwolnić przed podjazdem i odpuściłem jego początek, czas z
podjazdu byłby lepszy niż kilka lat temu gdy z silnym wiatrem w plecy, w trupa
walczyłem tam o rekordy czasowe. Po przepale zamiast pobudzenia organizmu byłem
ujechany, tętno już nie chciało spaść poniżej 140 i tak jechałem już do samego
domu. Utrzymałem niezłe tempo, dołożyłem podjazd i techniczny zjazd na koniec a
ostatnią atrakcją było rozładowanie się licznika kilometr przed domem. Z
czystym sumieniem wiec zwolniłem i ponad 5 minut kręciłem na najlżejszym
przełożeniu by dojechać do domu. Wymagający trening w poniedziałek będzie możliwy
bo odpowiednią zaprawę przygotowałem.
Z powodu braku czasu i niepewnej
pogody zastosowałem po raz kolejny manewr polegający na okrężnym powrocie do
domu. Drogi którymi ostatnio jechałem wydawały mi się optymalne więc
powtórzyłem tą samą trasę, jechało się całkiem nieźle ale głównie z jednego
powodu o którym dowiedziałem się w Świętoszówce gdy zmieniłem kierunek jazdy o
180 stopni. Po prostu jechałem z wiatrem a ostatnie 8 kilometrów to już walka z
przeciwnymi podmuchami wiatru. Przy zmęczeniu jakie towarzyszyło mi podczas
przejażdżki na pewno nie była to czysta przyjemność.
Kontynuując treningi w ramach majówki na tapetę poszedł krótszy trening z mocnymi akcentami. Planowałem co prawda dwie lub trzy rundy w okolicy Rudzicy ale nie miałem za bardzo czasu na dłuższą jazdę i zdecydowałem się na zaliczenie okolicznych górek a następnie dokrętkę w 2-3 strefie mocy. Noga po solidnej dawce tlenu była trochę zamulona ale szybko udało się wskoczyć na właściwe obroty. Zaliczyłem 6 podjazdów w dobrym tempie i każdy trwał około 3 minut. Nie czułem się wyjechany po ostatnim ale więcej w planie nie miałem a wykorzystałem prawie wszystkie możliwości jakie oferuje Jaworze i musiałbym powtórzyć któryś z zaliczonych już podjazdów. Po zaliczeniu górek pojechałem przez Jasienicę, Międzyrzecze i Mazańcowice do Bielska. Miałem okazję zaliczyć jeszcze trzy podjazdy i kilka szybkich odcinków płaskich. Noga zaczyna podawać coraz lepiej, dwa czynniki zdecydowały o tym, że wszystko wyraźnie ruszyło w dobrą stronę – poprawa stanu zdrowia i pogody, temperatura coraz bardziej przypomina tą w której jeździ mi się najlepiej. Taki trening był idealną przystawką do głównego dania jakie czekało na mnie następnego dnia. Podczas jazdy testowałem nowe opony - Continental Ultra Sport w rozmiarze 28 C. Wyciągnąłem je z nowego roweru do którego kupię coś lepszego na wiosnę. Opony zdały pierwszy test, płynnie przeszedłem z sztywnych kół karbonowych z szytkami na aluminiowe z oponami.
Krótki wypad w teren, planowałem pośmigać po ścieżkach w Cygańskim Lesie ale plany się zmieniły i ruszyłem na Przykrą. Po wczorajszym treningu nogi szybko się zregenerowały więc postanowiłem podjazd pojechać interwałowo. Spokojnie dojechałem do Jaworza skad ruszyłem w teren, nie chciało mi się zakładać pomiaru mocy przed jazdą więc jechałem na wyczucie, gdy robiło się stromo to cisnąłem prawie na maksa, gdy tylko nachylenie spadało odpuszczałem. Tym samym udało się zrobić 5 wysiłków po około 2 minuty w czasie 17 minutowej wspinaczki na przełęcz. Dobrze mi się jechało pod górę i nawet nawierzchnia mi nie przeszkadzała, dopiero przed Przykrą gdzie wysokie nachylenie zbiegło się z dużą ilością luźnych kamieni nie poradziłem sobie z podjazdem. Zwykle prowadziłem znacznie dłuższy odcinek więc tych 30 metrów z buta się nie wstydzę. Próbując łącznik do żółtego szlaku wpadłem w głębokie błoto. Przed zjazdem krótki postój, dwa telefony i ruszyłem, planowo do willi Relax. Mapa w Garminie nie chciała się władować więc kierowałem się oznaczeniami szlaków, to był błąd bo wylądowałem w Nałężu i musiałem przedostać się przez potok, niestety wody było tyle, że miałem ją w butach, przemoczony parłem już najszybszą drogą do domu. Szybkie suszenie i próba odporności, nie pojawił się nawet katar więc jest dobrze. Na szybsze zjazdy w terenie będę musiał jeszcze poczekać, noga pod górę jednak kręci nieźle i już teraz mogę sobie ostrzyć zęby na uphille.
W końcu udało się zrealizować zaplanowany trening oparty na powtórzeniach. W ostatnim czasie nie było motywacji do takich wyzwań więc już pierwszy plus można wyciągnąć z tego dnia. Miałem ograniczony czas i w zasadzie dwie opcje do wyboru, rower w samochód i jazda do Ustronia by trzy razy wjechać na Równicę lub zaliczenie 4 razy Przegibka. Druga opcja wydawała mi się bardziej sensowna i postawiłem na nią. Noga niby dobrze kręciła ale czegoś brakowało, brakowało nieco mocy bo utrzymanie około 310 Wat już podczas rozgrzewki było wyzwaniem. Pierwszy podjazd na Przegibek szedł bardzo topornie, z trudem utrzymałem wskazane Waty ale czas podjazdu był bardzo dobry więc nie narzekałem. Na zjeździe znalazłem czas na doładowanie energii a także techniczne pokonywanie zakrętów. Po zjeździe bardzo krótki postój i ogień w górę, drugi podjazd mimo tego, że znowu miałem problemy z utrzymaniem Watów to był minimalnie lepszy. Po zjeździe do Bielska ruszyłem trzeci raz w górę, tutaj noga kręciła już całkiem nieźle ale Waty wyszły bardzo podobne jak za wcześniejszymi wjazdami. Zwykle po 3 podjazdach kończyłem taki trening ale musiałem znaleźć siły na czwarty. Jechało się całkiem nieźle pod górę i bez większych problemów utrzymałem Waty. Nie spodziewałem się tego, że dopiero za ostatnim razem noga będzie kręcić najlepiej. Po treningu wróciłem do domu, jak tylko jechałem spokojniej zrobiło mi się zimno. W końcówce walczyłem też z bardzo niestabilnym tętnem, w domu stwierdziłem, ze to wyłącznie wina pulsometru, wziąłem ten rezerwowy bo podstawowy omyłkowo znalazł się w pralce ze sportowymi ciuchami. Po tym treningu mogę stwierdzić, że coś ruszyło do przodu, czas budować formę na Uphille, szans na sprawdzenie nogi na podjazdach w czasie zawodów będzie w tym roku sporo i nie zamierzam na siłę szukać wyścigów aby walczyć na nich o przetrwanie.
Nowy tydzień
rozpocząłem od przejażdżki regeneracyjnej. Planowałem kręcić się po okolicznych
dróżkach i bezdrożach w obawie przed zapowiadanymi opadami deszczu. Wyjechałem
z domu i zorientowałem się, że nie zostawiłem klucza w miejscu w jakim zwykle
się znajduje więc wróciłem do domu robiąc krótką pętlę. Wtedy też wpadłem na
pomysł aby robić coraz większe pętle do momentu aż braknie dróg w okolicy. Tym
sposobem zrobiłem kolejną pętlę okrążającą dom, po niej wyszła kolejna, już z odcinkiem
terenowym, w zasadzie potencjał się skończył ale dołożyłem trudny podjazd, w
błocie i spokojnym tempie nie do podjechania więc kawałek pchałem rower w górę,
miałem już ponad godzinę w nogach więc nieco wydłużyłem pętlę kończąc ją w
momencie nim ślad na mapie przeciął ścieżkę z poprzedniej pętli. Udało się zrobić
4 pętle, przy dłuższym wyjeździe i dołożeniu gór dałoby się robić dłuższe pętle,
może kiedyś skuszę się na taki wyczyn. Ślad na mapie wyszedł ciekawy a noga
całkiem dobrze kręciła po maratonie, chyba było mi trzeba takiego konkretnego
przepalenia nogi albo wreszcie poczynione już jakiś czas temu kroki przynoszą
rezultaty i dyspozycja idzie do góry.
Przez ostanie dni uważnie śledziłem prognozę pogody i dopiero
w piątek wieczorem pojawiła się nadzieja na to, że w niedzielę jednak nie
będzie padać. Już w tym roku zrezygnowałem z 2 planowanych startów w zawodach i
bardzo cieszyłem się z tego, że mam szansę na start w Rybniku w pierwszym
maratonie MTB. Z powodu obowiązków nie byłem w stanie pojawić się w Osieku
gdzie był idealny wyścig na przepalenie nogi przed kolejnymi zawodami. Nie
zależało mi tak bardzo na tym starcie więc nie robiłem wszystkiego aby za
wszelką cenę pojawić się na starcie. Przygotowując się do maratonu MTB w
Rybniku zauważyłem pewne braki w moim wyposażeniu i miałem pretekst aby
wyjechać na godzinę i przy okazji kupić brakujące elementy. Ostatecznie zrezygnowałem
z reanimacji uszkodzonego mocowania bloku w korpusie pedału przystosowanego do
systemu STP i postanowiłem jechać na maraton w butach szosowych co pozwoliło
także na montaż miernika mocy. Do kupienia pozostała mi tylko dętka bo nie
chciałem bawić się w klejenie i mieć pewny sprzęt i w przypadku awarii na
trasie nie tracić cennego czasu i nerwów. Do sklepu jechałem bocznymi drogami,
z odcinkami szutru u terenu na których nie czułem się zbyt pewnie ale to nic
nie znaczyło w kontekście walki na maratonie. Po szybkich zakupach dołożyłem
trudny odcinek terenu gdzie z kolei przepaliłem nogę i zdobyłem KOMa na
Stravie. PO powrocie do domu szybkie poprawki w ustawieniach sprzętu, dokładne
oględziny i przygotowanie wszystkich potrzebnych rzeczy. Po dobrym posiłku i
szybkiej kąpieli poszedłem spać aby w końcu się wsypać co mogło mieć znaczenie
na maratonie.