W tym roku nie robię przerwy od roweru, w zasadzie wnosi ona niewiele a bardziej pomoże mi odstawienie szosy na dłuższy czas i jazda w terenie niż przerwa po której ciężko się rozkręcić i zmotywować do treningów które są bardzo zróżnicowane. Tak więc po dniu wolnym zafundowałem organizmowi pierwszy od dawna trening podczas którego skupiłem się na pilnowaniu parametrów. Warunki na zewnątrz nie powalały, z pracy wróciłem wraz ze zmrokiem i przy silnych podmuchach wiatru więc wskoczyłem na trenażer. Wykorzystałem darmową sesję na Zwift i w sumie ponad godzinę kręciłem pilnując kadencji i mocy. Cały czas szukałem odpowiedniego przełożenia, przy symulacji nachylenia jest to bardzo trudne i często kadencja była zbyt niska a moc cały czas nieco wyższa niż zakładałem ale słuchałem własnego organizmu który pozwala na więcej niż się spodziewałem. Na ten moment mogę być optymistą i liczyć na to, że przez najbliższe tygodnie nie będę miał problemów z regularnością treningów i obejdzie się bez redukcji obciążeń które są dosyć duże jak na ten okres.
Brak czasu spowodował, że wreszcie zdecydowałem się na test nowego trenażera – Elite Direto XR. Na początek walka z oprogramowaniem, kalibracją i skonfigurowaniem urządzenia. Popełniłem błąd korzystając z przesyłu danych po Bluetooth, po kilkunastu minutach coś się zawiesiło i trenażer przestał mierzyć moc. Wtedy zdecydowałem się na konfigurację po Ant+ i później już wszystko działało jak należy. Po pierwszej jeździe ciężko wyciągnąć jakieś wnioski, zauważyłem jedynie, że Direto podaje wyższe moce niż Garmin Vector co by potwierdzało to co podejrzewałem w ostatnim czasie czyli zaniżanie mocy przez mój miernik. Jedyne co mogę już teraz powiedzieć to zaskoczyła mnie bardzo kultura pracy trenażera, chodzi lekko i cicho i nieźle odwzorowuje rzeczywiste nachylenie terenu. Nie podłączyłem jeszcze wiatraka i 32 calowego telewizora. Takich warunków do treningu w domu jeszcze nie miałem i wierzę, ze przełoży się to na bardziej efektywny trening zimowy. Nowy trenażer to jedna z wielu zmian jakie wprowadzam w kontekście zimowych przygotowań do sezonu. Jak wszystko się powiedzie będę lepiej przygotowany niż kiedykolwiek i być może będę w stanie nawiązać walkę z czołówką.
Pogoda znowu ustabilizowała się ale na niesprzyjającym przebywaniu na powietrzu poziomie. Skorzystałem więc znów z trenażera aby nie robić dłuższych przerw które mi po prostu nie służą. Sprawnie przerzuciłem pomiar do drugiego roweru i wpiąłem go w trenażer. Nie chciało mi się konfigurować komputera by jednorazowo skorzystać ze Zwifta. Decydując się na trenażer miałem w głowie jedynie konkretny trening, w tym roku unikałem sprintów w 6 czy 7 strefie i pora nadrobić nieco zaległości w tym aspekcie. Trening dla mnie był wymagający, po 20 sekundach na granicy stref 6 i 7 schodziłem ledwie w okolice FTP na 40 sekund, po sześciu, siedmiu powtórzeniach miałem już dość a przy trzeciej serii prawie puściłem pawia, wylałem wiadro potu, zdarłem zużytą już oponę ale trening zrealizowałem. Pora się przyzwyczajać do trenażera, już niedługo będę mógł przetestować trenażer interaktywny z którym na pewno łatwiej będzie przetrwać zimę.
Nie spodziewałem się, że już teraz będę zmuszony skorzystać z trenażera, nie było jednak widoków na poprawę pogody i zdecydowałem się na ten ruch. W tym roku mam duże zaległości w mocnych treningach więc znowu zafundowałem sobie sprinty w 7 strefie trwające 10 – 20 sekund. Leciwy już trenażer nie pozwala na wiele więc dochodziłem do granicy możliwości sprzętu i nóg, bez problemu jednak wytrzymałem cały trening. Na razie nie jestem psychicznie gotowy na katowanie organizmu w domu więc mam nadzieję, że to tylko jednorazowa sytuacja bo do zimy jeszcze zostało trochę czasu.
Przymusowy trening na trenażerze. Pogoda od rana mocno w kratkę i nie udało się wstrzelić w żadne okno pogodowe więc wystawiłem trenażer przed garaż i zrealizowałem naprawdę wymagający i mocny trening oparty na powtórzeniach na niskiej kadencji. Noga podawała całkiem nieźle ale nie byłem zadowolony z rozgrzewki która okazała się zbyt krótka i szarpana. Sam trening wypadł już znacznie lepiej ale sam nie wiem dlaczego zamiast 2 minutowych powtórzeń zrobiłem 3 minutowe. W połowie treningu się zorientowałem, że coś jest nie tak i druga część już wyglądała tak jak powinna. Zmęczenie po treningu było odczuwalne bardziej zmęczyła mnie niska kadencja niż wysoka moc. Regeneracja tez nie przebiegała jak powinna i następnego dnia nie byłem tak wypoczęty jak się spodziewałem co oczywiście odbiło się na jakości treningu.
Ostatni test musiałem przeprowadzić na trenażerze. W nocy nasypało około 10 centymetrów śniegu i żadna z tras jakie nadają się na 30 minutowy test nie była przejezdna rowerem szosowym a jeżeli nawet to byłaby to jazda w wodzie zmieszanej z błotem i walka z kierowcami próbującymi wyrzucić mnie z szosy na pobocze, takie warunki nie sprzyjają mocnej, równej jeździe więc przeprosiłem się z trenażerem. Wobec pogody i warunków na drodze jestem bezradny i z dwojga złego wolałem test na trenażerze niż improwizację w niesprzyjających warunkach. Długo się zbierałem do rozpoczęcia testu, najpierw porządki w domu, zakupy, odśnieżanie, przygotowanie sprzętu i dopiero mogłem w spokoju przeprowadzić test. Skorzystałem z darmowych 25 kilometrów na Zwift i postanowiłem zaatakować podjazd pod Alpe na czas. Miałem mało czasu na rozgrzewkę i 20 minut musiało wystarczyć, nie umiałem jechać na niskiej kadencji i najlepiej czułem się przy 95, już ten fakt podpowiadał, że dzisiaj mam równie dobry dzień jak wczoraj. Ograniczyłem mocną jazdę na rozgrzewce do 2 minut co pozwoliło jeszcze złapać oddech przed rozpoczęciem podjazdu. Start nie był najmocniejszy i pierwsze minuty również jechałem poniżej możliwości, dopiero po kilku minutach dołożyłem od razu 20 Wat. Przy Zwifcie czas szybko leciał i gdy zorientowałem się, że nie nawadniam organizmu było już ponad 12 minut od startu. Jechałem równo mocno z kadencją 90-95, czas szybko leciał i podjazdu ubywało. Połowa minęła w zasadzie bez kryzysu, dopiero około 23 minuty od startu pojawił się lekki kryzys, nie było problemów z chłodzeniem, wiatrak i otwarte drzwi garażu robiły swoje. Kryzys jednak szybko minął i znowu generowałem ponad 5 W/kg. Przez moment myślałem, że odpuszczę po 30 minutach testu, później miałem ostatnie kilkanaście minut przejechać już spokojniej. Przez 30 minut wygenerowałem równo 5 W/kg a do końca podjazdu zostało jeszcze prawie 3500 metrów. Po 30 minutach zluzowałem i przez moment generowałem 300-315 Wat ale po 2 minutach znowu dołożyłem do pieca, podjazd zaczął mi się dłużyć ale motywacja cały czas była na wysokim poziomie a moc nie spadła, ostatnie 2 minuty jechałem już na maksa licząc na urwanie jeszcze kilku sekund. Udało się zarówno poprawić czas na podjeździe o ponad 11 minut oraz wygenerować świetną jak na marzec moc która była podobna w czasie 20, 30 oraz 40 minut. Do godziny bym na tym poziomie nie dociągnął i według wygenerowanej na podjeździe mocy będę musiał oszacować swoje nowe FTP. Jak wczoraj byłem koniem to dzisiaj już stałem się dzikiem, do jeszcze groźniejszego potwora muszę jeszcze coś dołożyć a mam na to prespektywy. Po teście miałem mało czasu i motywacji do spokojnej jazdy i dojechałem do 25 kilometrów na Zwift. Po testach daję sobie dwa dni na odpoczynek i od wtorku ruszam z kolejnym cyklem treningowym. Żałuję, że testu nie udało się zrobić na zewnątrz bo wynik wyszedłby bardziej miarodajny. Jak pomyślę, że równo rok temu zaliczyłem już trasę z 3 podjazdami na których teraz leży sporo śniegu to mnie szlak trafia. Jednak wpływu na to nie mam i muszę cierpliwie poczekać na wiosenne warunki, może tylko tydzień.
Przed treningiem wahałem się czy wybrać trenażer czy szosę. Ostatecznie zdecydowały dwie rzeczy, temperatura wymagająca dłuższego czasu potrzebnego na przygotowanie do jazdy oraz kończąca się subskrypcja Zwifta. Te argumenty zadecydowały o tym, że zostałem w domu na trenażerze. Zaplanowałem naprawdę wymagający trening w którym znalazły się te elementy których nie lubię najbardziej czyli akcenty siłowe i sprinty w 6 strefie mocy. Długo się zbierałem na trening al.e w końcu udało się go rozpocząć. Rozgrzewka mówiła, że nic z tego nie będzie ale nie byłbym sobą gdybym mimo przeciwności nie podjął próby rozpoczęcia treningu. W momencie gdy w grę weszły wyższe obciążenia poczułem się lepiej, tradycyjnie miałem problem z doborem przełożenia. Bez problemu utrzymałem moc i niską kadencję. Przy kolejnych powtórzeniach problemy się powtarzały, dwa razy nawet wypięła mi się prawa noga. Względnie szybko regenerowałem się po powtórzeniach siłowych. Pierwsza część treningu poszła całkiem nieźle, bardziej bałem się o tą drugą polegającą na częstej zmianie przełożeń i kadencji. Zanim jednak do niej doszedłem miałem 10 minut na rozluźnienie i rozkręcenie nóg po twardej, siłowej jeździe. Moje obawy były bezpodstawne, bardzo łatwo wskoczyłem na wysoką moc. Przez chwilę jechałem nawet za mocno ale z każdym kolejnym sprintem z większym wyczuciem utrzymywałem założoną moc i wysoką kadencję. Trzy serie powtórzeń weszły jak w masło, czułem jeszcze rezerwy ale nie dokładałem kolejnych sprintów. Po takim wymagającym treningu 10 minut spokojnej jazdy to chyba za mało ale nie wydłużałem specjalnie jazdy. Po treningu jednak czułem nogi co oznacza, że formy jeszcze nie ma bo organizm regeneruje się dosyć długo.
Po kilku dniach dobrej pogody przyszło lekkie załamanie. Od biedy dało się jechać na szosie ale w takich warunkach zrobienie treningu innego niż tlenowy było bardzo trudne więc przeprosiłem się z trenażerem. W sumie mogłem jechać wczoraj ale chciałem chociaż jeden dzień pogody wykorzystać na pracę w ogrodzie a organizmowi też należał się odpoczynek po 3 dniach treningów i wymagającej dla głowy pracy. Po powrocie z pracy nie umiałem się zorganizować, pojawiły się drobne problemy z konfiguracją Zwifta ale szybko sobie z nimi poradziłem. Dzisiaj na tapetę poszedł trening na FTP, bez zbędnego dokręcania w 2 strefie. Taki trening dobrze robiłoby się na podjeździe pod Przegibek ale na trenażerze było równie efektywnie. Po kilku minutach konfiguracji sprzętu ruszyłem z przytupem. Rozgrzewka mimo tego, ze dłuższa niż zwykle szybko zleciała. Pierwsze powtórzenie było zbyt szarpane, momentami jechałem za mocno i dopiero po kilku minutach ustabilizowałem kadencję i moc. Trzymałem się poniżej 90 obrotów na minutę bo taką kadencję ciężko utrzymać na podjeździe. Na Zwifcie wybrałem podjazd pod Mount Vontoux więc warunki prawie naturalne. Brakowało odpowiedniego chłodzenia i temperatura w garażu szybko rosła więc kolejne powtórzenia były bardziej wymagające. Tętno szło do góry, może przy mocnym tempie nie było to tak widoczne ale gdy jechałem lżej tętno coraz wolniej opadało. Najbardziej widoczne to było już po akcentach na wysokiej kadencji które dołożyłem po długich powtórzeniach na kadencji 80-90. Gdy rozpisany na bloki i obciążenia trening na Zwifcie się skończył brakowało kilometra do końca podjazdu wiec postanowiłem dokręcić, każde mocniejsze naciśnięcie na pedały powodowały duży skok tętna. Byłem ujechany i jedyna opcja dokręcenia to możliwie lekka jazda, ostatnie minuty kręciłem z mocą około 100 Wat i to spowodowało spadek tętna do 1 strefy. Ciągle mam problem ze zbyt wysokim tętnem w niskich strefach mocy, stabilizuje się to dopiero w okolicy progu FTP. Ciągła praca nad wytrzymałością powinna w tej kwestii pomóc. Jakieś znaczenie może mieć kadencja która w moim przypadku jest wysoka i obciążony jest mocno układ sercowo-naczyniowy. Myślę, że na wiosnę i lato się to ustabilizuje i nie będę musiał w ogóle skupiać się na tętnie.
Pierwszy raz zdecydowałem się na wyścig na Zwift. Z różnych względów najbardziej pasował mi piątek. Dosyć późno zebrałem się na rozgrzewkę i dlatego była ona krótka. Wystarczyło jednak czasu na rozgrzanie się i przepalenie nogi. Wyścig który wybrałem odbywał się na 3 różnych trasach. Wybrałem oczywiście tą najtrudniejszą chociaż bardzo korcił mnie wariant z podjazdem pod Alpe który dobrze znam i byłaby okazja poprawić swój czas. Wybrałem jednak wariant który oznaczał przynajmniej godzinę mocnej jazdy, jak się okazało bez chwili wytchnienia. Dotąd uważałem, że wyścigi wirtualne znacznie różnią się od realnych, tutaj jednak przekonałem się, że jest inaczej. Nie mając doświadczenia w jazdach „grupowych” na Zwifcie zagubiłem się na starcie. Zmyliło mnie to, że po tym jak nastąpił start czas stał w miejscu. Po chwili jak się zorientowałem było już za późno, przespałem start niczym na wyścigu w realu. Około 15 osób odjechało a ja goniłem w kilkuosobowej grupce. Zupełnie jak na wyścigu zniwelowanie kilkusekundowej starty na płaskim odcinku okazało się niemożliwe więc skupiłem się na trzymaniu równego tempa. Zupełnie nie znałem tej trasy ale dane liczbowe mówiły, że w końcówce jest wymagający podjazd. Po kilku minutach gonitwy moja strata do czołówki przekroczyła 30 sekund, tak się skupiłem na trzymaniu równej mocy, że nie zauważyłem, że zostałem sam. Do podjazdu utrzymywałem przewagę nad zawodnikami z tyłu ale traciłem do czołówki, gdy zaczął się podjazd sytuacja stała się dużo bardziej dynamiczna. Czołówka podzieliła się w krótkim czasie, moja moc wystarczyła aby nadrabiać czas do najlepszych. Skupiony byłem na tym co zwykle czyli trzymaniu mocy i kadencji. Nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się na czele. Nie udało się utrzymać przewagi bo po kilku minutach wyprzedził mnie najmocniejszy zawodnik. Generował średnio 5 W/kg czyli o 0,5 więcej niż ja, miałem rezerwy ale nie takie. Mogłem dołożyć 300 Wat i ciągnąć jak najdłużej, bałem się jednak odcięcia i zdecydowałem się utrzymać poziom jaki prezentowałem od początku. Mając bezpieczną przewagę ale i około 30 sekundową stratę do lidera która była nie do odrobienia zdecydowałem się na efektywny finisz. Wrzuciłem przełożenie które mi odpowiadało i rozkręciłem do kadencji 120. Udało się utrzymać moc i kadencję przez kilkanaście sekund, nie było wystarczających rezerw aby zrzucić ząbek niżej. Jak na pierwszy raz poszło nieźle, pierwszy raz wytrzymałem godzinę w równym mocnym tempie. Taki rodzaj wysiłku nie bardzo mi odpowiada, wolę krótsze testy lub zwykłe wyścigi na szosie.
W pewnym sensie powtórka z wtorku czyli jazda głównie w 1 strefie. Już na starcie problemy ze sprzętem w wyniku czego Zwift wyłączył się po kilku minutach. Pech chciał, że tego dnia nie monitorowałem aktywności na liczniku i dopiero druga próba włączenia Zwifta okazała się udana. Trochę mnie te problemy wybiły z rytmu ale najważniejsze założenia zrealizowałem. Przepaliłem nieźle nogę fundując sobie 2 minuty na około 360 Wat z kadencją ponad 100. Jeszcze 2 miesiące temu miałbym problem z utrzymaniem takiej kadencji na wysokiej mocy a teraz okazało się to bułką z masłem. Przy okazji próbowałem także robić to ćwiczenie co zwykle ale tutaj już nie wyglądało to tak dobrze. Organizm tego dnia też był jakiś nieswój ale mocy w nogach nie brakowało.