Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 229777.38 kilometrów w tym 8243.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.36 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2421965 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Trening 2021

Dystans całkowity:6984.00 km (w terenie 97.00 km; 1.39%)
Czas w ruchu:263:46
Średnia prędkość:26.48 km/h
Maksymalna prędkość:81.00 km/h
Suma podjazdów:103620 m
Maks. tętno maksymalne:189 (179 %)
Maks. tętno średnie:164 (84 %)
Suma kalorii:174390 kcal
Liczba aktywności:95
Średnio na aktywność:73.52 km i 2h 46m
Więcej statystyk
  • DST 128.00km
  • Czas 04:54
  • VAVG 26.12km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 184 ( 94%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 2977kcal
  • Podjazdy 2070m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 60

Niedziela, 20 czerwca 2021 · dodano: 29.06.2021 | Komentarze 0

Czekałem cierpliwie na ten dzień w którym mój organizm będzie na tyle mocny, że będę mógł wrócić do bardziej intensywnej jazdy. W zasadzie już tydzień temu mógłbym spróbować mocniejszej jazdy ale wolałem dać sobie jeszcze kilka dni niż za szybko zacząć i przedobrzyć. Po raz pierwszy w tym roku miałem okazję wjechać do Czech i również ją wykorzystałem, kolejna rzecz która zdarzyła się pierwszy raz w tym roku to wspólna jazda z Jas-Kółkami. Sporo rzeczy złożyło się do kupy i nawet jak bardzo nie chciało mi się wcześnie wstawać miałem odpowiednią motywację. Wyjechałem z domu kilka minut później niż zakładałem ale warunki wietrzne były sprzyjające i już w Skoczowie byłem o założonej wcześniej godzinie. Ruch na drogach zerowy więc mogłem cieszyć się jazdą, pierwsze podjazdy na trasie pojechałem spokojnie ale na jednym przed Cieszynem postanowiłem przepalić nieco nogę, coś było nie tak, jechałem bardzo mocno, bardzo szybko pokonałem podjazd ale nie byłem w stanie generować więcej niż 320 Wat a zwykle takie hopki wchodziły w okolicy 400 Wat a wcale szybciej ich nie pokonywałem, będę musiał rozwikłać ten problem w wolniej chwili ale chyba jest coś nie tak z miernikiem. W Cieszynie nieco się zagapiłem i niepotrzebnie wjechałem na chodnik z którego później nie umiałem zjechać. Miałem spory zapas czasowy i zamiast czekać w bliżej nieokreślonym miejscu wyjechałem naprzeciw Jas-Kółkom, akurat gdy postanowiłem się zatrzymać za potrzebą i miałem ruszać dalej nadjechali z przeciwka więc podpiąłem się pod peletonik. W stronę gór dojechaliśmy drogami z których większości nie znałem, były ciekawe podjazdy ale i miejsca gdzie panował przyjemny chłodek w tym skwarze jaki w międzyczasie się zrobił. Tempo nie było równe, zwłaszcza na podjazdach grupka się rozrywała, ale jakiś ataków nie zaobserwowałem. Głównym daniem dnia miała być Godula, planowałem zaliczyć jeszcze dwa inne podjazdy ale tak naprawdę wszystko uzależniałem od tego jaki pójdzie mi ten pierwszy. Przed Godulą na szybko jeszcze skalibrowałem miernik i ruszyłem kilka sekund za innymi. Byłem ciekawy jak wypadnę po miesiącu bez intensywnych treningów na tle osób które regularnie trenowały. Gdzieś tam na horyzoncie widziałem swój najlepszy czas sprzed 2 lat gdy odkrywałem ten podjazd i chciałem do niego nawiązać lub możliwie jak najmniej stracić. Ruszyłem dosyć mocno ale nie było tego widać w Watach, ciąłem równo pierwsze kilkaset metrów zbliżając się do Otfina, po kilometrze jechaliśmy już razem ale chyba nie za długo bo nie bardzo wiedziałem co dzieje się za moimi plecami. Z rytmu wybijały mnie rynny na wodę a także piesi którzy pojawiali się w najmniej spodziewanych momentach. Podjazd zaczął mi się dłużyć, pot lał się ze mnie strumieniami, w nogach przyjemny ból, pojawiały się chwile zwątpienia ale motywowała mnie myśl, że sztajfa którą widzę przed sobą jest już tą ostatnią i tak też było. Przed wypłaszczeniem pierwszy raz spojrzałem na stoper, jechałem na czas około 1:30 lepszy niż poprzednim razem. Nie było sił już dokręcić i niewiele brakło aby złamać 12 minut na segmencie. Z miernikiem chyba jest coś nie tak bo zwykle potrzebowałem 20 – 30 Wat więcej na to aby walczyć o czołowe pozycje na segmencie, trochę Watów zabrały warunki, trochę niższa waga ale wciąż brakuje jakiś 15, gdyby czas był słabszy a odczucia inne to mógłbym powiedzieć, że przerwa w treningach zabrała Waty ale czułem się dobrze, jechałem cały czas równo i mocno, poprawiłem swój o 90 sekund wcale nie generując wyraźnie wyższej mocy. Nie miała to zagadka z tą mocą ale czy ma duże znaczenie, dla mnie nie ma a porównania z innymi nie mają sensu, aby tylko miernik zawsze działał tak samo i pokazywał podobne różnice to niewielka korekta stref i można trenować dalej. Po podjeździe czekałem znowu na resztę, może trochę krócej niż wówczas jak byłem w formie ale niewiele się zmieniło. Na Goduli kofola okazała się idealnym wyborem i jej smak wynagrodził pot i trud włożony w podjazd. Niestety mniej przyjemną nagrodą był zjazd gdzie nie szło mi totalnie i odpuściłem. Na powrocie miałem zaliczyć jeszcze przynajmniej jeden podjazd i sporo hopek. Wahałem się czy jechać Javorovy, Koziniec, Loukcę czy Nydek. Po drodze jednak chciałem znowu nieco przepalić nogę, pokonałem mocno kilka hopek ale bez rezultatów, z trudem przekroczyłem 300 Wat które zwykle wchodziło bez większego wysiłku. W międzyczasie zabrakło mi wody i musiałem zatrzymać się w sklepie. Zrezygnowałem z dodatkowego podjazdu z którego trzeba zjechać tą samą drogą i postanowiłem wjechać na Budzin od Nydka gdzie rok temu zabłądziłem i pomyliłem drogi. Droga w tym kierunku dłużyła mi się strasznie ale w końcu dojechałem do momentu, że pojawiło się trochę cienia ale i nachylenie wzrosło. Teraz już miałem problem z utrzymaniem 300 Wat mimo tego, że jechałem pod wiatr i mocnym tempem, dopiero na końcowym odcinku gdzie przez dłuższy czas nachylenie nie spada poniżej 10 % utrzymywałem 300 Wat. Równo jechać się już nie dało, stan drogi na to nie pozwalał, bezpiecznie dojechałem do granicy a następnie na Budzin gdzie zatrzymałem się na moment. Zjazd w dół był bardzo dziurawy i na jednej z wyrw uszkodziłem koszyk na bidon, na szczęście bidon oparł się na ramie, nie ruszał się i nie musiałem go chować do kieszeni. Trochę żałowałem, że nie pojechałem na Leszną i później w kierunku Skoczowa. Po bardzo słabym zjeździe do Cisownicy ogólnie moja jazda wyglądała mizernie, próba sprintu na hopce potwierdziła to, że jestem słaby, przez 30 sekund utrzymałem ledwo 380 Wat a powinienem znacznie więcej. Nie bardzo oszczędzałem się także później i na podjazdach trzymałem mocne tempo. Na ostatnie 3 kilometry brakło wody ale jakoś dojechałem. Ten wyjazd dał odpowiedzi na wiele pytań ale też pojawiły się kolejne pytania. Najważniejsze z nich jest takie, czy osiągnąłem tak ogromny regres formy, że moje moce spadły o co najmniej 10 % w krótkim czasie czy coś jest nie tak ze sprzętem, że wkładając tyle samo siły wskazania mocy są niższe. Rozwiązań problemu muszę szukać przede wszystkim w ustawieniu bloków i butach, musiałem skorzystać z zapasowej pary gdzie mam inne bloki i nieco inne ustawienia. Jeżeli to nie pomoże to będzie trzeba zrobić sprawdzian i skorygować FTP. Wtedy z czystym sumieniem będę mógł zacząć wszystko od początku bo od kiedy korzystam z miernika mocy zawsze w czerwcu miałem najwyższe moce w sezonie a takie jak teraz się pojawiają generowałem w styczniu czy lutym. Po raz pierwszy znalazłem się w sytuacji, że moce jakie jestem w stanie generować są znacznie niższe niż te jakie powinny przy mojej wadze dawać takie czasy na podjazdach jakie jestem w stanie osiągać. Jeżeli jednak problemu nie uda się rozwiązać nie będę patrzył na to co było, porównywał mocy z życiowymi z poprzednich lat ponieważ zawsze wyjdzie regres. Mimo tego moje odczucia z jazdy są dobre, wciąż towarzyszy mi wysokie tętno ale na to nie mam na razie wpływu, jeszcze jakiś czas temu po jednym mocnym podjeździe byłem ujechany na maksa, obecnie już tak nie jest, po Goduli byłem w stanie mocno pokonać kilka hopek a następnie kolejny wymagający podjazd. Nie jest to jeszcze to co być powinno i do czego jestem przyzwyczajony ale wszystko jest na najlepszej drodze. Powtarzalność jest mi bardzo potrzebna bo już za miesiąc jadę najtrudniejszą trasę życia z kilkunastoma podjazdami gdzie liczyć się nie będzie tylko siła i moc ale też umiejętność rozłożenia sił.




  • DST 49.00km
  • Czas 01:56
  • VAVG 25.34km/h
  • VMAX 69.00km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • HRmax 169 ( 86%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 1310kcal
  • Podjazdy 940m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 59

Sobota, 19 czerwca 2021 · dodano: 28.06.2021 | Komentarze 0

Pracę skończyłem o 2 godziny szybciej niż zakładałem ale i tak w całym tygodniu nazbierało się 50 godzin co jest niezłym wynikiem biorąc pod uwagę, że jest to i tak o 100 % więcej niż w przypadku wielu „kolarzy”. Dzięki temu mogłem ruszyć szybciej na trening. Nie odmówiłem sobie kolejnej okazji do odwiedzenia Międzybrodzia gdzie postanowiłem zrobić sobie bufet kawowy. Już po kilku minutach jazdy stwierdziłem, że znowu pojawił się trend jaki w ostatnich dniach mi towarzyszył. Podczas jazdy moc była w założonych strefach, odczucia do tego pasowały a tętno minimum strefę wyżej. Czas wywalić chyba opaski bo wprowadzają one tylko zamęt i jeszcze większy mentlik w głowie. Przejechałem przez miasto bez zbędnych postojów i dojazd na Przegibek zajął mi kilka minut mniej niż ostatnim razem. Na zjeździe znowu trochę poszalałem, próbowałem dokręcać na prostych ale wpływało to znów na to, że wolniej wchodziłem w zakręty musząc przed nimi hamować więc czasowo wyszło na to samo a w zjazd włożyłem więcej wysiłku. Druga część zjazdu wolna ze względu na przeciwny wiatr ale cały czas kręciłem, w ten sposób zapracowałem sobie na ten postój. Dojeżdżając do Międzybrodzia jeden bidon był już pusty a w drugim resztki więc zrobiłem wszystko aby się nie odwodnić. Mając dużo czasu pozwoliłem sobie na dłuższy postój, uzupełniłem kalorie, poziom płynów i bidony i ruszyłem w powrotną drogę. Upał robił swoje, lało się ze mnie jak z fontanny, przez ponad 20 minut podjazdu opróżniłem trzeci już bidon i w ciągu ledwie 100 minut wypiłem prawie 2500 ml płynów. Podjazd na Przegibek szedł mi całkiem nieźle, jedynie tętno nie pasowało do reszty danych i odczuć. Chyba jednak odzwyczaiłem się od upałów i mój organizm tak reaguje a może to skutek niedawnych problemów zdrowotnych. Nie zastanawiałem się jednak nad tym i postanowiłem znowu poszaleć na zjeździe. Tym razem zyskałem kilka sekund ale mogłem bardziej dokręcać na prostych i uniknąć błędu w jednym zakręcie. Miałem jeszcze do załatwienia sprawy w centrum więc skręciłem w ul. Brzóski tam zatrzymałem się by pomóc kolarzowi który stał na poboczu. Problem jednak nie był do rozwiązania na drodze więc po kilku minutach ruszyłem dalej. W mieście dosyć mały ruch jak na pogodę i porę. Trochę pokombinowałem z wyborem drogi powrotnej i nie wybrałem najbardziej optymalnego wariantu. Ostatnie 2 kilometry jechałem już bez wody ale nie zatrzymywałem się po drodze bo w domu płynów było pod dostatkiem. Jeszcze kilka tygodni temu po takiej jeździe w takich warunkach czułbym zmęczenie lub dyskomfort a teraz tego nie było. To chyba oznaka, ze wszystko idzie ku dobremu.




  • DST 60.00km
  • Czas 02:01
  • VAVG 29.75km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 138 ( 70%)
  • HRavg 120 ( 61%)
  • Kalorie 1350kcal
  • Podjazdy 420m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 56

Niedziela, 13 czerwca 2021 · dodano: 21.06.2021 | Komentarze 0

Luźny wyjazd po solidnej dawce snu której brakowało w ostatnich dniach. Nie miałem zbyt wielu czasu a temperatura nie zachęcała do postojów więc przejechałem cały dystans ciągiem zahaczając o kilka odcinków dróg z nową nawierzchnią. Ta niższa temperatura podziałała na mnie bardzo mobilizująco bo jechało mi się całkiem nieźle. Powoli te tlenowe treningi zaczynają wychodzić mi bokiem. Czasami chociaż warto zrobić odmianę i pojeździć trochę po płaskim. Wyjechałem dosyć późno i pustek na drogach nie było, duży ruch też to nie był ale to wystarczyło aby pojawiło się kilka niebezpiecznych sytuacji. Pierwszy odcinek z nową nawierzchnią to słynny lasek między Pierścem a Iłownicą, takie fragmenty dróg często są problemem bo nie wiadomo kto faktycznie za nie odpowiada i pewnie dlatego wcześniej odnowiono drogi dochodzące do tego miejsca a około 500 metrowy odcinek został bez zmian. Wyczyszczony rower został zabrudzony bo w lesie było mokro i trochę błota, na szczęście to jedyny taki punkt na trasie. Dalej walczyłem już ze zmiennym wiatrem, zahaczyłem o takie miejsca które zazwyczaj omijam szerokim łukiem, np. Czechowice-Dziedzice. Miałem jeszcze czas i siły więc wróciłem przez Bestwinę, zaskoczony byłem, że przez kilka kilometrów nie minął mnie żaden samochód i to na terenie Bielska. Wracając już przez miasto postanowiłem sprawdzić łącznik między al. Andersa a Hulanką, kawałek jechałem główną drogą na której teoretycznie jest zakaz jazdy rowerem. W pewnym momencie podbiło mi rower, wypadł korek z kierownicy który został zmiażdżony przez koło wyprzedzającego mnie samochodu. Ostatni sprawdzony odcinek to wreszcie otwarta dla ruchu ulica Cieszyńska, na zjeździe rozpędziłem się zbyt mocno i miałem problem z wyhamowaniem przed rondem. Trochę było mi zimno, ale do domu blisko więc od razu po jeździe zafundowałem sobie ciepłą herbatę. Po tej jeździe znowu uwierzyłem w to, ze coś dobrego mnie w tym roku jeszcze czeka. Ja taki stan się utrzyma to za tydzień wracam do wyższych obciążeń treningowych i akcentów ponad progowych.





  • DST 118.00km
  • Czas 04:21
  • VAVG 27.13km/h
  • VMAX 74.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 159 ( 81%)
  • HRavg 131 ( 67%)
  • Kalorie 2855kcal
  • Podjazdy 1570m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 55

Sobota, 12 czerwca 2021 · dodano: 21.06.2021 | Komentarze 0

Pierwszy od jakiegoś czasu trening z którego mogę być zadowolony. Postanowiłem chociaż w pewnym sensie nawiązać do tego co było jeszcze miesiąc temu i pojechałem trasę o podobnej długości, poziomie trudności i w bardzo podobnym tempie. Przed wyjazdem wahałem się czy jechać po raz kolejny Pętlę Beskidzką, nieco mniej kilometrów i więcej przewyższenia czy wybrać się w Beskid Żywiecki i dojechać do Korbielowa. Ten drugi wariant był bardziej kuszący wiec nie zastanawiałem się dłużej. Początkowo strasznie się męczyłem i dlatego do Żywca dojechałem najprostszą drogą. Po wyjeździe z Bielska jechało mi się zadziwiająco lekko, według prognoz miało wiać z południowego zachodu a widocznie wiało z północy i stąd szybka jazda aż do Żywca. Za Żywcem pojawiły się jednak podjazdy które o dziwo poszły gładko, potrzebna była prawie godzina spokojnej jazdy bez wymagających odcinków aby noga zaczęła kręcić. Po pierwszym podjeździe był bardzo krótki zjazd na którym poćwiczyłem hamowanie, pojawiło się nagle kilka samochodów i korek do skrzyżowania w Juszczynie gotowy. Drugi podjazd również poszedł nieźle, nagrodą był piękny widok na góry z Babią na czele, nie zatrzymywałem się jednak, na zjeździe puściłem się zbyt odważnie i cudem wyhamowałem przed skrzyżowaniem. Na tym zjeździe coś stało się z miernikiem mocy i przestał pokazywać dane o mocy i kadencji, nie zauważyłbym tego gdybym stale nie monitorował ilości obrotów korbą. Musiałem się więc pierwszy raz zatrzymać. Szybko wyeliminowałem problem, poza spadkiem o kilka Wat średniej mocy nie wpłynęło to w żaden sposób na dalszą jazdę. Po zjeździe do Jeleśni spodziewałem się dużego ruchu na tarsie do Korbielowa, ale nie było tak źle. Przez moment wahałem się czy nie jechać na Koszarawę i odkryć podjazd na Klekociny gdzie jeszcze mnie nie było. Nie zmieniłem jednak trasy i ciąłem dosyć szybko w kierunku Słowacji. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się w Korbielowie. Ostatnie 2500 metrów jest bardziej wymagające i po gorszej nawierzchni, zupełnie zapomniałem jak wygląda ten podjazd bo nie jechałem go chyba 5 lat. Na przełęczy było sporo ludzi, symbolicznie przekroczyłem granicę i zawróciłem. Przed zjazdem się zatrzymałem, odcinek w dół podobnie jak ostatnimi czasy wyglądał dobrze technicznie ale nie dokręcałem na maksa na prostych. Po wyjeździe z lasu przekonałem się, że dobrze szło na podjeździe głównie dzięki pomocy wiatru. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie popełnił choćby jednego, głupiego błędu na trasie. Takim okazał się skręt w nieznaną dróżkę do Sopotni Wielkiej. Starałem się jechać jak najlżej ale gdy nachylenie skoczyło do 15 % musiałem pogodzić się z ugniataniem mięśni. Już po minucie takiej jazdy wcale nie na wysokiej mocy bardzo czułem nogi, skupiłem się na tym aby nie bujać za bardzo rowerem ale i tak efektywność jazdy wynosiła maksymalnie 50 % czyli połowa mocy szła w gwizdek. Na tym odcinku były aż trzy ścianki z kilkunasto % nachyleniem. Jakoś przetrwałem ten czas ale później długo dochodziłem do siebie a czekały mnie jeszcze dwie ścianki. Przed nimi jednak musiałem zatrzymać się w sklepie bo bidony były już puste. Postój nie był zbyt długi ale nieco się zregenerowałem. Powrót do domu był całkiem przyjemny, na ściankach już się tak nie męczyłem ale brak przełożeń zmusił mnie do bardzo twardej jazdy. Na przełęczy u Poloka zatrzymałem się na moment by zrobić zdjęcie pięknie oświetlonej Babiej Góry. Był to ostatni postój na trasie, później już ciąłem prosto do domu, zjazdy starałem się pojechać dobrze technicznie i szybko, wyszło tylko to pierwsze bo samochody i kierowcy nie pozwolili na szybszą jazdę. Problemy cały czas się pojawiały i najpierw był to zakorkowany Żywiec, później silny wiatr który strasznie mnie hamował, a miało na tym odcinku wiać z boku lub w plecy a następnie kolejni kierowcy wymuszający pierwszeństwo na zjeździe zmuszający mnie do hamowania. Jak tak dalej pójdzie to nowe okładziny hamulcowe zużyją się po 2 tygodniach jazdy. W Bielsku tradycyjnie zahaczyłem o ścieżkę rowerową wokół lotniska i wróciłem bezpieczniejszą drogą chociaż nawet tam pojawił się samochód zaparkowany na środku ścieżki rowerowej bo przejście kilkuset metrów po to by znaleźć się nad wodą to dla niektórych za dużo. W normalnych warunkach cieszyłbym się z takiego treningu jakby w kalendarzu był marzec, obecnie muszę być zadowolony bo wiem na co w tym momencie stać mój organizm.




  • DST 53.00km
  • Czas 02:06
  • VAVG 25.24km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 160 ( 82%)
  • HRavg 135 ( 69%)
  • Kalorie 1301kcal
  • Podjazdy 930m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 54

Czwartek, 10 czerwca 2021 · dodano: 19.06.2021 | Komentarze 0

Pogoda w ostatnich dniach jest plażowa więc postanowiłem też zaznać nieco relaksu nad wodą. Idealnym miejscem było Międzybrodzie bo by tam dojechać musiałem się trochę pomęczyć by zasłużyć na odpoczynek. Po trzech dniach pracy po 10 godzin nie byłem tak zmęczony jak się spodziewałem ale gdzieś to jednak w organizmie zostało. Jechało się odrobinę lepiej niż w poprzednich dniach, pilnowałem tych parametrów na których mi zależało, tętno znów skakało między strefami nawet przy podobnej mocy. Podjazdy poszły jakby odrobinę lepiej, na zajazdach starałem się jechać odrobinę szybciej niż zwykle ale nie wyszło. Zmiany organizacji ruchu w Międzybrodziu coraz bliżej co oznacza, że już niedługo lista tras które da się przejechać bez korków, spowolnień i dużej ilości skrzyżowań znowu się skurczy. Prawie godzinę jechałem do Międzybrodzia aby odpocząć 15 minut i ruszyć w powrotną drogę. Chętnie posiedziałbym tam i godzinę ale nie miałem na to czasu. Czas jednak znalazł się na kolejną pętelkę wokół lotniska, staje się to powoli tradycją, że po każdej jeździe zaliczam jedno lub kilka okrążeń. Wracałem podobnie jak w ostatnim czasie bezpieczniejszą drogą. Wciąż potrzebuję czasu i spokojnych jazd aby wrócić na tory jakimi jechałem jeszcze w marcu.




  • DST 61.00km
  • Czas 02:16
  • VAVG 26.91km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 164 ( 84%)
  • HRavg 140 ( 71%)
  • Kalorie 1436kcal
  • Podjazdy 820m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 53

Wtorek, 8 czerwca 2021 · dodano: 15.06.2021 | Komentarze 0

Po pierwszym dniu w nowych warunkach pracy nie byłem w najlepszej kondycji. Dodatkowo miałem opcję wyjechać tylko rano po 3 godzinach snu. Mimo wczesnej pory było na tyle ciepło, że rękawki wylądowały prowizorycznie w kieszeni. Wybrałem trasę której jeszcze w tym roku nie jechałem czyli Przegibek i powrót przez Zarzecze. Jadąc przez miasto nie było tak źle jak zwykle i tylko kilka razy musiałem się zatrzymać na skrzyżowaniach. Noga podawała całkiem nieźle ale tętno było bardzo wysokie, już przestałem rozumieć swój własny organizm. Podjazd na Przegibek szedł ciężko, z trudem utrzymywałem założoną kadencję. Niestety skupisko problemów pojawiło się na zjeździe i musiałem zrezygnować z technicznej jazdy. Dokręciłem nieco podczas drugiej części zjazdu ale do dobrego i szybkiego zjazdu brakowało sporo. Kolejne niemiłe zaskoczenie to ruch wahadłowy w Czernichowie. Później dowiedziałem się, że to początek kolejnego dużego remontu w regionie, ograniczony dojazd do Wisły stwarza już duże problemy dla przyjezdnych, w Beskidzie Małym może być podobnie. Nie miałem jednak czasu by się nad tym zastanawiać bo nie miałem zbyt wiele czasu. Hopki nad jeziorem były męczące, starałem się nie wychodzić poza 2,3 strefę i zazwyczaj się udawało. Musiałem się jednak bardzo pilnować, przed Wilkowicami na podjeździe kilka razy przeskoczył mi łańcuch i w domu postanowiłem sprawdzić przymiar łańcucha. Na zjeździe z kolei próbowałem znowu technicznej i szybkiej jazdy ale samochody i warunki nie pozwoliły na to. Przez miasto znowu przejechałem sprawnie i znalazłem czas na jedną pętlę wokół lotniska. Przejechałem ją w dobrym tempie notując najlepszy swój czas na tym odcinku. Ten wyjazd w żaden sposób nie przybliżył mnie do lepszej dyspozycji, wciąż sporo brakuje aby myśleć o mocniejszej jeździe.




  • DST 91.00km
  • Czas 03:01
  • VAVG 30.17km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 155 ( 79%)
  • HRavg 129 ( 66%)
  • Kalorie 2131kcal
  • Podjazdy 500m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 52

Niedziela, 6 czerwca 2021 · dodano: 10.06.2021 | Komentarze 0

Wyjazd przed którym miałem dużo wątpliwości. Bardzo ciągło mnie w góry ale nie chciałem znów przesadzić. Miałem opcję jechać po płaskim w grupie ale bałem się tego, że tempo narzucone przez konie pociągowe będzie zbyt mocne, nawet będąc zdrowy i dużo mocniejszy zostawałem za grupą prędzej czy później, z różnych powodów. Nie widziałem innej opcji jak samotna pętla po płaskim. Nakreśliłem ciekawą pętlę, z postojem w Pszczynie. Tak długo się zbierałem, zastanawiałem, że wyjechałem 15 minut później niż planowałem, miałem jednak bufor czasowy który był większy niż wspomniane 15 minut. Przed jazdą tradycyjne sprawdzenie sprzętu, m.in. ciśnienia w szytkach, wszystko było w normie więc ruszyłem spokojnym tempem. Po odpoczynku i dużej ilości snu noga podawała już od startu. Przez Bielsko przejechałem najkrótszą drogą zahaczając m.in. o nieotwarty jeszcze odcinek ulicy Cieszyńskiej, zaskoczył mnie za to brak asfaltu przed Hulanką gdzie o mało nie wpadłem w dziurę którą zauważyłem w ostatniej chwili. Ogólnie przez Bielsko przejechałem bez większych problemów, pomijając samochód który zatrzymał się na środku wiaduktu na podwójnej ciągłej nie musiałem ryzykować zdrowia na jakieś gwałtowne manewry. Za Bielskiem niemal zerowy ruch i tak przez wiele kilometrów, gdyby nie świtała w Jawiszowicach czy Brzeszczach nie musiałabym się zatrzymywać aż do Chrzanowa. Jazda głównymi drogami w weekend jest nawet przyjemna, nawierzchnia na większości trasy do Chrzanowa była niemal idealna. Dalej też nie było gorzej, po prawie 60 kilometrów zdecydowałem się na krótki postój który przedłużył się do kilku minut. Miałem jechać inną drogą na Chełm Śląski ale nawigacja poprowadziła mnie na Chełmek, odcinek przez las znam bardzo dobrze ale jechałem go tylko w drugim kierunku. W pewnym momencie nawigacja wyprowadziła mnie w las a konkretnie na szuter, odcinek według mapy nie był długi ale nie chciałem ryzykować i pojechałem inną ale ciekawą drogą, widoki były ładne ale nawierzchnia już niekoniecznie, nawigacja prowadziła mnie jakimiś drogami i miałem wrażenie, że kręcę się w kółko, szyb kopalni Bieruń raz był z lewej, raz z prawej strony, w końcu dojechałem do Bierunia gdzie coś schrzaniłem i znowu zaufałem za bardzo nawigacji aż w końcu trafiłem na właściwy szlak. Nie przypuszczałem, że moja jazda skończy się za kilka minut. Zwykle do Pszczyny jeździłem przez Wolę i inny wybór okazał się dużym błędem. W pewnym momencie jadąc równą drogą bez dziur strzeliła szytka, zatrzymałem się, próbowałem ją załatać na różne sposoby, stwierdziłem, że uszkodzenie jest przy wentylu, posmarowałem odruchowo klejem aby coś chwyciło, wlałem sporą ilość uszczelniacza do środka. Próbowałem lekko pompować, ale bezskutecznie, pomoc osób trzecich nic nie pomogła, w bezsilności i zrezygnowaniu zrobiłem kolejną głupią rzecz i wpakowałem cały nabój CO2. Pozostało szukać transportu do domu, najpierw minęła chwila aż miłe państwo z rowerami zatrzymało się i podwiozło mnie do Pszczyny, tam chwilę czekałem na PKP do Bielska gdzie zostawiłem rower u znajomego w centrum, do domu wróciłem komunikacją miejską a później już samochodem podjechałem po rower. Cała akcja ewakuacyjna trwała ponad 2 godziny, wykorzystałem w ten sposób cały bufor czasowy. Czasami zastanawiam się co mnie jeszcze trzyma przy tym sporcie, z formą jestem na dnie, zdrowia nie ma za grosz a problemy sprzętowe przypominają mi „najlepsze lata”, każdy z nich byłby dobrym pretekstem aby rzucić kolarstwo w kąt. Jeszcze nie zdobyłem nowej śruby do korby a już muszę kupić nową szytkę, już chyba na zawsze wyleczyłem się z firmy Continental, wiele osób chwali produkty tej firmy a ja mam najgorsze z nimi wspomnienia. Nie tylko w rowerze ale i w samochodzie opony Continentala kończyły żywot szybciej niż powinny. Na razie zmienię koła na aluminiowe gdzie mam dobre opony i przy najbliższej okazji wymienię tą uszkodzoną szytkę. Gdyby nie ten defekt ten wyjazd byłby całkiem udany i przyjemny. Szukając jednak plusów, po raz pierwszy w tym roku na końcu jazdy miałem więcej niż 30 km/h na liczniku. Nie jeżdżę dla średnich i mają one dla mnie charakter statystyczny, ostatni taki rok w którym nie byłem w stanie do czerwca osiągnąć 30 km/h to był 2009 kiedy byłem jeszcze żółtodziobem. Nie przywiązuję do tego jednak wagi bo jakby to miało jakieś znaczenie to zamiast ponad 30 miejsc na podium w zawodach miałbym znacznie więcej lokat w ogonie stawki a takich mam tylko kilka, zazwyczaj zajmowanych po mniejszych lub większych defektach na trasie.




  • DST 100.00km
  • Czas 04:21
  • VAVG 22.99km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 164 ( 84%)
  • HRavg 141 ( 72%)
  • Kalorie 2698kcal
  • Podjazdy 2500m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 51

Czwartek, 3 czerwca 2021 · dodano: 09.06.2021 | Komentarze 0

Nie mogąc trenować mocno podjąłem decyzję aby zająć się czymś co nawet w dobrych czasach nie wychodziło mi za dobrze czyli zjazdami. Postanowiłem poćwiczyć to na odcinku który znam bardzo dobrze czyli zjeździe z Przegibka. Wyjechałem dosyć wcześnie aby uniknąć dużego ruchu i tłoku na podjeździe czy zjeździe z Przegibka. Całą drogę do Straconki zastanawiałem się czy dam radę i czy ma to w ogóle sens przy osłabieniu jakie towarzyszy mi w ostatnich dniach. Pierwszy podjazd szedł bardzo topornie, starałem się trzymać wysoką kadencję i się udało. Skupiałem się na zjazdach więc czas podjazdu nie miał jakiegokolwiek znaczenia. Zjazd potraktowałem rozpoznawczo, nie wiedziałem jak wygląda droga i jakie są warunki, na szczęście było sucho, czystko a wiatr nieodczuwalny więc mogłem się skupić wyłącznie na technice. Nawet ruchu nie było i samochody ani inni rowerzyści czy kolarze nie przeszkadzali ale tylko na początku. Drugi podjazd już poszedł łatwiej, z automatu trzymałem wysoką kadencję i nawet nie musiałem tego pilnować. Zjazd do Bielska ponownie wziąłem na rozpoznanie i dopiero kolejny poświeciłem na ćwiczenie techniki. Skupiłem się na tym w którym momencie rozpocząć oraz w jakim skończyć hamować. Każdy kolejny pod tym względem był lepszy oraz szybszy. Po 8 podjazdach nogi odmówiły posłuszeństwa ale przemęczyłem jeszcze dwa tylko dlatego aby mieć więcej okazji do zjazdu. Tylko jeden zjazd mi nie wyszedł, nie maiłem wpływu na zachowanie innych na zjeździe a szarpać się na podjeździe by za wszelką cenę wjechać szybciej od innych nie miałem zamiaru, na ostatnim zjeździe tylko dwa razy musiałem delikatnie dotknąć klamek. Nie dokręcałem na prostych, w łuki wchodziłem płynnie i całkiem szybko. W Straconce musiałem zwolnić bo partol kontrolował prędkość, wracając do domu dołożyłem kilka podjazdów po to aby dokręcić do 2500 metrów w pionie, przy okazji dokręciłem do setki. Dawno po treningu nie bolały mnie nogi, teraz nadrobiłem za wszystkie czasy. Zdecydowanie przedobrzyłem z długością i trudnością treningu, mimo tego, że nie zbliżyłem się do FTP byłem zmęczony jak po wyścigu. Powrót do zdrowia jest ciężki ale szukanie formy jeszcze gorsze. Po tej przerwie ogólnie czuję się lepiej ale na rowerze zupełnie odwrotnie. Musi minąć jakiś czas aby wszystko wróciło do normy.





  • DST 229.00km
  • Czas 08:11
  • VAVG 27.98km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 163 ( 83%)
  • HRavg 130 ( 66%)
  • Kalorie 4844kcal
  • Podjazdy 1250m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 50

Środa, 26 maja 2021 · dodano: 29.05.2021 | Komentarze 0

Już dawno planowałem odwiedzić Kraków, zwykle coś nie pasowało, teraz pojawiły się sprzyjające okoliczności i zdecydowałem się je wykorzystać. Już niedługo Kraków być może będzie mi bliższy niż obecnie ale do jazdy rowerem nie jest to najlepsze miejsce. Wyjeżdżając z domu nie przypuszczałem, że jazda skończy się już po 300 metrach. Miałem spory zapas czasowy, planowałem wyjechać o 8 ale byłem gotowy już 40 minut szybciej i ruszyłem. Był to pierwszy wyjazd po serwisie miernika mocy i ponownie na karbonowych kołach więc wyjazd miał także charakter testowy. Po 300 metrach wstałem z siodełka, mocniej nacisnąłem na pedał i coś strzeliło, sekundę później lewe ramię odpadło od reszty korby, śruba mocująca pękła i musiałem zawrócić. Ponad 30 minut walczyłem z wymianą, założyłem ponownie Ultegrę R8000, to duża zmiana, nie tylko mniejsza sztywność mechanizmu ale także krótsze ramię i mniejsze tarcze. Większy problem pojawił się w przypadku miernika mocy, nie umiał się połączyć z licznikiem, po kilku próbach się udało. Po około kilometrze miernik zaczął działać poprawnie, włączyłem więc pomiar na dwóch licznikach. Do Karkowa w zasadzie miało być cały czas z wiatrem więc nie miałem obaw, że nie zdążę na 12. Nie wziąłem pod uwagę tego, że na trasie mogą być korki a także pojawić się może jakiś defekt a cały zapas czasowy wykorzystałem startując blisko godzinę później. Początek jazdy dosyć szybki, dopiero za miastem na podjeździe musiałem wyraźnie zwolnić, moce nie były jakieś piorunujące ale składałem to na ramię silnego wiatru w plecy, starałem się jechać spokojnie i przez długi czas nie wchodziłem nawet do 2 strefy. Zaskoczeniem były niemal puste drogi aż do Zabrzega, przelot przez wał też był bezproblemowy. Gdy skręciłem na wschód już co jakiś czas pojawiały się boczne podmuchy wiatru co na stożkach oznaczało walkę o utrzymanie na szosie. Po 35 minutach jazdy wrzuciłem wyższy bieg i nawet nie musiałem się co chwila zatrzymywać na skrzyżowaniach. Z wiatrem jechało się lekko i przyjemnie, nie czułem żadnych oporów i w związku z tym był problem z utrzymaniem mocy, balansowałem między 1 a drugą strefą ale na wysokiej kadencji. Jazda z wiatrem miała swoje plusy, kilometry szybko uciekały. Już po 40 kilometrach od domu musiałem się zatrzymać, postój był wymuszony przez problemy zdrowotne. Trochę żałowałem, że wybrałem tą trasę bo już w Bieruniu pojawił się komunikat o zamkniętym przejeździe kolejowym w Chełmku, miałem jednak nadzieję, że da się to objechać nie nadkładając kilkunastu kilometrów przez Oświęcim lub Jaworzno. Nawigacja prowadziła mnie jakoś bokiem ale znowu trafiłem na zamkniętą drogę i tak czy siak dojechałem do przejazdu w remoncie. Dało się obejść to bokiem ale musiałem się zmagać z grupą emerytek mających sporo czasu i idących sobie bardzo wolno, próba zwrócenia uwag skończyła się tym, że dostałem solidny ochrzan, wolałem już nie dolewać kolejnej oliwy do ognia i przemęczyłem się jakoś. Gdy ostatni raz byłem w Krakowie, jakieś 10 lat temu wracałem do domu przez Kryspinów i Alwernię, kiedyś był to najlepszy wariant dojazdu i chyba nic się nie zmieniło. Zmienił się za to kierunek wiatru który wiał już coraz częściej z boku, szczególnie w lasku przed Babicami było to odczuwalne, nie skorzystałem tym razem z obwodnicy i jechałem cały czas prosto, koło zamku w Wygiełzowie. Od nowego ronda kończącego obwodnicę był drogowskaz, że do centrum Krakowa zostało jeszcze 36 kilometrów. Czasowo byłem na styk, nie wiedziałem jak dalej sytuacja będzie wyglądać na drogach więc nieco stresu się już pojawiło. Całkiem sprawnie pokonałem jednak pagórkowaty odcinek do Liszek. Po drodze zrobiłem drugi przymusowy postój, dokładnie 25 kilometrów przed Krakowem. Jak ruszałem miałem już tylko godzinę. Nie spodziewałem się dużego korka jaki zastałem w Liszkach, nie byłem tam lata więc trochę zdziwiony byłem wiejskim targiem jaki działał w centrum miejscowości. Musiałem szybko przedostać się przez korek więc slalomem między samochodami jakoś przejechałem. Z ulgą odetchnąłem gdy bezpiecznie dojechałem do Kryspinowa, skąd już tylko chwila do Karkowa. Tablicę z nazwą miasta minąłem mając ponad 20 minut czasu by dostać się na rynek. W mieście już szukałem ścieżek rowerowych i się ich trzymałem, popełniłem jeden błąd nawigacyjny który kosztował mnie sporo nerwów, w stresie włączyłem nawigację która uporczywie kierowała mnie do wyjazdu z Krakowa bo znalazłem się na ścieżce którą miałem wyjechać z miasta. Dostałem się pod Wawel a potem nieco błądząc dotarłem na rynek z kilkuminutowym opóźnieniem. Mając za sobą długą drogę nie było w tym nic dziwnego. Sprawy załatwiłem szybko, wypiłem szybko kawę, odpocząłem na chwilę na rynku i ruszyłem w drogę powrotną. Ponownie nawigacja nie działała jak trzeba i po kilku minutach zastanawiania się gdzie mam jechać trafiłem na właściwy trakt. Najpierw jechałem lewą stroną Wisły ale gdy szlak się skończył musiałem dostać się na prawo, po drodze nie trafiłem na otwarty sklep więc zatrzymałem się na stacji by uzupełnić puste już bidony. Kolejne minuty były nerwowe, kurs prowadził mnie po bezdrożach lub szutrach, na szytkach bałem się jechać takimi odcinkami wiec do Czernichowa dojechałem głównymi drogami ale bez dużego ruchu. Okolica okazała się bardzo ciekawa zarówno pod względem widoków jak i dróg których nie znałem. Powrót bocznymi drogami okazał się jednak dobrym wyborem bo na głównych o tej porze ruch jest ogromny. Za Czernichowem trafiłem na około 500 metrowy odcinek szutrowy ale przejechałem go całkiem pewnie, chwilę później znowu miałem kilkukilometrowy odcinek bez samochodów poprzedzający dojazd do ścieżki wzdłuż Wisły, nie wiem gdzie zaczyna się ten odcinek ale w pobliżu Krakowa próżno było szukać asfaltowej dróżki tuż przy Wiśle. Przed wjazdem na ścieżkę zrobiłem krótki postój po którym poczułem silniejsze podmuchy wiatru w twarz. Z żywiołem miałem walczyć aż do samego Bielska, jechało się jednak o dziwo dobrze, wiatr nie robi już na mnie wrażenia i nie ma dużego znaczenia, od niego zależy dobór przełożenia aby utrzymać założoną moc i kadencję. Jedyny problem jaki dawał o sobie znać to nawigacja, kurs robiłem na szybko, punkty znajdowały się poza ścieżką i kilka razy omyłkowo z niej zjechałem. Ścieżką jechało się przyjemnie ale wszystko co dobre szybko się kończy i w pobliżu Oświęcimia ścieżka kończy się nagle i ten kto ją projektował powinien siedzieć za to w kryminale, najpierw trzeba jechać pod prąd wzdłuż ruchliwej drogi a później przejechać na drugą stronę w niebezpiecznym i nieoznakowanym miejscu, ciekawe ile wypadków już w tym miejscu było. Ja na bezpieczne włączenie się do ruchu czekałem prawie 5 minut a później wlekłem się w korkach przez cały Oświęcim. Przejechałem bezpiecznie ale miłe przeżycie to nie było, w międzyczasie bidony znowu zrobiły się suche więc zatrzymałem się w pierwszym napotkanym sklepie. Postój nie był zbyt długi mimo dużego już zmęczenia, w dalszym ciągu musiałem zmagać się z dużą ilością samochodów. Raz nawet zatrzymałem się na moment ale niewiele to dało. Wiatr był coraz bardziej uciążliwy ale to chyba ze względu na zmęczenie i duży dystans w nogach. Po 205 kilometrach wysiadł mi tyłek, za mało jechałem na stojąco i nawet najlepsze spodenki nie pomogły. Ostatnie 20 kilometrów to była już walka o dojechanie do domu. Nogi już powoli miały dość, warunki na trasie były trudne, zdrowie i problemy jakie mi doskwierają miały w tym również swój udział. Najważniejsze, że przejechałem tą trasę bez większych problemów, taki stan przed wyjazdem mogłem brać w ciemno. Wyjazd do Karkowa był jednym z ostatnich punktów na mojej rozpisce które chciałem odwiedzić, w tym roku zacząłem odwiedzać miejsca gdzie nie było mnie x lat, w zasadzie od momentu jak zacząłem jeździć po wyścigach nie byłem w tych miejscach. Odwiedzić mi pozostało tylko okolice Ogrodzieńca i przypomnę sobie wszystkie sentymentalne miejsca. Ten rok jest idealny na tego typu wojaże, spinam w ten sposób klamrą ostatnie 11 lat bo być może do ścigania które zatruwało mi życie przez ostatnie lata już nie wrócę. Podczas jazdy znowu korzystałem z dwóch liczników, rozbieżność danych wyszła dosyć duża. Tym razem Garmin był połączony z wszystkimi czujnikami a IGPSORT pobierał dane o prędkości z GPS, w Garminie kilka razy włączyła się auto-pauza, m.in. wtedy gdy przechodziłem przez zamknięty przejazd w Chełmku czy krążąc po centrum Krakowa. Są to jednak różnice rzędu kilkuset metrów i 2-3 minut czasu pomiaru, reszta już zależy od licznika. Podobnie jak wcześniej pojawiły się odchyłki danych i są to % podobne różnice niż podczas wcześniejszych porównań.




  • DST 90.00km
  • Czas 03:43
  • VAVG 24.22km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 173 ( 88%)
  • HRavg 131 ( 67%)
  • Kalorie 2473kcal
  • Podjazdy 2020m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 49

Niedziela, 23 maja 2021 · dodano: 26.05.2021 | Komentarze 0

Po dniu przerwy postanowiłem nieco przepalić nogę i podjąć decyzję o dystansie podczas sobotniego Rajdu. W „dobrych czasach” jeden dzień wolny wystarczył aby zregenerować się po kilku treningach a obecnie to nie wystarczyło i nie byłem odpowiednio wypoczęty aby mocno jechać wszystkie zaplanowane podjazdy, a chciałem zaliczyć ich aż cztery co w zeszłym roku było normą. Wyjechałem w ostatniej chwili aby zdążyć do domu przed deszczem, nie skracając trasy. Już na pierwszy rzut zafundowałem sobie najtrudniejszy podjazd dnia i jeden z najtrudniejszych w okolicy zwany potocznie Beskidzkim Zoncolanem – Magurkę. Zanim dojechałem do podjazdu musiałem się pomęczyć z wiatrem. Noga nie była najgorsza ale nie zamierzałem się zajechać już na pierwszej górze. Przed zasadniczym podjazdem zatrzymałem się i rozebrałem zbędne ciuchy aby mieć pełen komfort na podjeździe. Z obecną wagą na całkiem luźną jazdę liczyć nie mogłem, podjąłem też ryzykowną decyzję i zachowałem sobie w rezerwie jedną koronkę więc jechałem dosyć twardo i sporo na stojąco. W połowie podjazdu wrzuciłem już co miałem do dyspozycji, sam podjazd szedł mi nieźle, lepiej by było gdybym nie musiał co chwilę mijać wolniej jadących rowerzystów. Pieszych nie było zbyt wielu i bez zbędnych postojów się obyło. Przed końcem podjazdu pierwszy raz spojrzałem na licznik, czas był całkiem niezły, moc ponad 300 Wat przy oszczędnej jeździe to jak najbardziej pozytywny akcent tego dnia. Zjazd oczywiście bardzo wolny, asekuracyjny, droga w strasznym stanie po zimie i skupiłem się na bezpiecznej jeździe. Udało się bez zatrzymywania, po wymianie kół na aluminiowe nie bałem się o przegrzanie obręczy. Po 3500 metrach zjazdu było mi zimno a kolejne kilometry również prowadziły w dół. Temperatura powoli szła do góry i dopiero po interwałowym odcinku do Tresnej trochę się rozgrzałem. Podjazd na Żar był najdłuższym na trasie i prawie tradycyjnie złapał mnie tam kryzys. Mimo niższej mocy i w miarę równej jazdy byłem na szczycie bardziej zmęczony niż po Magurce. Zjazd pod wiatr nie był przyjemny, kilka razy musiałem awaryjnie hamować, o tej porze już w górach były tłumy. Po Żarze miałem już tylko wrócić do domu przez Przegibek, podjazd chciałem pokonać równym tempem zaczynając już na skrzyżowaniu w Międzybrodziu. Początek był mocny i trzymałem poziom przez pierwsze 3 kilometry, na ostatnich 3 dołożyłem jednak 50 Wat, nie było to planowane, jakoś tak samo wyszło. Podobnie sytuacja wyglądała z dodatkowym podjazdem na Przegibek. Po zjeździe do Straconki który musiałem totalnie odpuścić zdecydowałem się na kolejny podjazd. Ilość kolarzy na tym podjeździe czy zjeździe to jakaś masakra, większość z nic to jednak niedzielni rowerzyści pokonujący podjazd slalomem. Nie patrząc na licznik wjechałem na przełęcz w równym tempie. Ostatni zjazd był dobry do momentu jak musiałem zjechać do krawędzi jezdni jak jakiś kierowca zajechał mi drogę wymijając szerokim łukiem niedzielnego rowerzystę. W tym momencie najechałem na duży kamień, na szczęście obyło się na strachu i gumy nie złapałem. W Straconce zatrzymałem się pod sklepem, postój był krótki bo zbliżał się deszcz. Do domu wróciłem niemal w ostatniej chwili bo 5 minut później już padało. Wyjazd jest niewielkim krokiem w dobrą stronę, po 4 podjazdach byłem zmęczony ale były momenty, że szybciej dochodziłem do siebie po wysiłku ale niewiele ich było. Jeszcze kilka takich wyjazdów potrzeba aby myśleć o jakiejś formie. Wyjazd potwierdził też, że na razie nadaję się tylko na rajdy rowerowe i dystans 151 kilometrów bez ścigania w sobotę będzie dla mnie idealny.