Na początek nowego tygodnia wybrałem się w góry na MTB. Na początek zaliczyłem podjazd na Błatnią, żółtym szlakiem. Noga nie podawała jak należy, brakowało mocy i już na pierwszym podjeździe wyraźnie mnie przytkało. Po chwili puściło i drugą połowę podjazdu przejechałem już w lepszym tempie. Przed szczytem trochę mnie brakło ale nie był to taki kryzys jak na początku podjazdu. Na szczycie Błatniej zatrzymałem się na moment a następnie rura w dół do Brennej, zjechałem przez Bukowy Groń do głównej drogi i ruszyłem na Karkoszczonkę. Na początku podjazdu, jeszcze na asfalcie znowu mnie przytkało i powtórzyła się sytuacja z Błatniej. Dosyć szybko jednak byłem na Karkoszczonce więc ruszyłem w kierunku Szczyrku i zielonym szlakiem na Klimczok, po płytach z nachyleniem ponad 25 % męczyłem się strasznie, do tego stopnia, że spadłem z roweru w momencie wjazdu w teren, łokieć zdarty, biodro obite ale to jest urok MTB więc jechałem dalej. Szeroką, fajną i przyjemną drogą dojechałem na Klimczok i zjechałem przez Szyndzielnię do Wapienicy. W końcówce już się spieszyłem bo wykorzystałem cały czas jakim dysponowałem. Fajny to był trening mimo problemów z jakimi się zmagałem.
Drugi weekendowy start – uphill MTB Beskidy Czantoria. Nie
nastawiałem się na walkę o czołowy wynik bo znowu przed startem pojawił się ból
stawów. Co jakiś czas się to pojawia i odbiera całą przyjemność z jazdy na
rowerze. Zakładałem więc zupełnie turystyczną jazdę, bez pomiaru mocy i z
plecakiem. Przed startem przejechałem już ponad 20 kilometrów – Z Ustronia do
Wędryni gdzie znajdował się start Uphillu. Specjalnej rozgrzewki nie robiłem więc
gdy pojawiłem się na starcie, mięsnie nie były odpowiednio przygotowane do intensywnego
wysiłku. Ruszyłem wiec dosyć spokojnie ale już po kilkunastu sekundach mi się
odwidziało i po asfalcie jechałem możliwie mocno. Wyprzedziłem kilka osób przed
wjazdem w teren ale nie miałem żadnego odniesienia jak jadą mocniejsi ode mnie
rywale. Pierwszy odcinek w terenie poszedł mi nieźle ale na zjeździe znowu nie
czułem się pewnie i straciłem kolejne sekundy. Interwałowy charakter trasy tym
razem mi pasował bo było gdzie złapać oddech w wysokiej temperaturze. W końcu
dojechałem do znanej mi drogi w kierunku Nydka skąd da się jechać w kierunku
Budzina, właśnie tą drogą prowadziła trasa Uphillu a następnie w prawo w
kierunku Czantorii. Najpierw lekkim terenem, później asfaltem i znanym mi
podjazdem w lesie w Nydku, na szosie zwykle jechało się tam mocno i dopiero
teraz stwierdziłem, że jest tam bardzo stromo, około 20 % momentami się
pojawiało. Od zjazdu z asfaltu do mety były niecałe 4 kilometry więc 2/3 trasy
miałem już za sobą ale najtrudniejszy odcinek dopiero czekał. Ostatnie 2 kilometry
do schroniska to prawdziwa rzeźnia, momentami prawie 25 % i sporo luźnych
kamieni, na tym odcinku doszedłem do wniosku, że dopompowanie powietrza do 1,7
bara to nie był dobry pomysł. Szkoda mi było jednak czasu na redukcję ciśnienia
i męczyłem się strasznie z tym podjazdem. Później już szło nieco lżej ale nie
było już z czego przyśpieszyć. Przy schronisku poczułem ulgę ale do mety
jeszcze jakieś 500 metrów po kamieniach, tutaj już mnie brakowało, nie miałem
motywacji do mocniejszej jazdy i trochę zrezygnowany wjechałem na metę.
Ostatecznie moja nierówna, momentami dobra a momentami słaba jazda wystarczyła
na 10 miejsce open i 6 w kategorii. Poziom na tych zawodach jednak był dosyć
wysoki i mogę z siebie być zadowolony. Po zawodach sporo płynów wlałem w siebie
i zjechałem przez Poniwiec do Ustronia, zjazd znowu był za trudny jak na moje umiejętności
ale jakoś dałem radę. Po tych dwóch startach mogę śmiało stwierdzić, że nieźle
zacząłem drugą część sezonu składającą się niemal z samych czasówek pod górę.
Sezon na uphille rozpoczęty. Tak się złożyło, że w ciągu 6 kolejnych weekendów odbędzie się 10 czasówek pod górę. Imprez jest tyle, że się pokrywają i już na początku miałem dylemat czy jechać na Magurkę czy Ostry w Czechach z cyklu Uphill MTB Beskidy. Ostatecznie z kilku względów wybrałem Magurkę, która była idealnym przetarciem przed niedzielną Czantorią. Mając blisko na start wybrałem się rowerem robiąc przy okazji rozgrzewkę, noga podawała nieźle ale brakowało mocy. Kręcenie przed samym startem też pozostawiało do życzenia ale już nieraz po słabej rozgrzewce pojechałem dobrą czasówkę więc nie przejmowałem się tym faktem. Kilka minut przed startem pojawiłem się w miejscu gdzie co 10 sekund puszczali kolejnych zawodników. Gdy nastąpił mój start miałem oczywisty problem z wpięciem się w pedały, nie chciało mi się zmieniać korpusów w Garminach i jechałem w szosowych butach, gdy się wpiąłem to dopiero po kilku sekundach miernik mocy zaczął działać. Jechałem mocno od początku ale brakowało mocy pod nogą aby liczyć na dobry czas. Asfaltowy odcinek dłużył mi się strasznie i ostatecznie męczyłem się z nim dłużej niż jesienią o całe 30 sekund. To dużo biorąc pod uwagę długość tego uphillu. W terenie jednak jechało mi się lepiej i jechałem znacznie pewniej i szybciej niż w sierpniu poprzedniego roku. Na zjeździe przed ostatnim fragmentem trasy straciłem nieco czasu ale później znowu jechałem swoje a na ostatnim trudniejszym fragmencie dawałem z siebie już wszystko, Waty były słabe ale na więcej nie było mnie po prostu stać. W końcówce się nieco pogubiłem co sprawiło, że nie zmieściłem się w 23 minutach ale wystarczyło to na 6 miejsce open które przed startem brałem w ciemno. W kategorii wiekowej wskoczyłem na 3 miejsce więc start całkiem udany. Posiłek regeneracyjny na mecie i nagrody za zajęte miejsca również były okazałe więc nie mam czego żałować, że nie pojechałem na Ostry. Mimo niedosytu mój poziom sportowy na tym etapie sezonu jest solidny i stać mnie na lepsze starty.
Po dniu wolnym wybrałem się w teren aby zobaczyć jak wygląda szlak z Koziej Górki na Szyndzielnię. W tym celu po raz kolejny wjechałem na Dębowiec i zjechałem do Cygańskiego Lasu. Wybrałem najkrótszy wariant dojazdu na przełęcz Kozią. Początek bardzo przyjemny do jazdy a im dalej w las tym trudniej i trudniej. Po deszczach było mokro więc w końcówce gdy nachylenie przekroczyło 20 % nie dało się jechać. Wydreptałem więc na górę i zjechałem Bystrym, bardzo niepewnie czułem się na ścieżkach więc jechałem wolno, nie odmówiłem sobie także przyjemności z zaliczenia Twistera, tutaj również dosyć asekuracyjna jazda w dół. Krążąc po Cyganie postanowiłem w końcu zaliczyć podjazdową ścieżkę – Daglezjowy. Tutaj również nie szło mi zupełnie, wolna jazda na prostych i fatalne pokonywanie łuków więc nie był to mój dzień. Na Koziej zatrzymałem się przy schronisku i podjąłem decyzję, że wjadę jeszcze Szyndzielnię a następnie zjadę przez Cyberniok do Wapienicy. Jadąc żółtym szlakiem zmieniłem znów zdanie i odbiłem na zielony w kierunku Klimczoka, bardzo przyjemnie się jechało, trzymając się oznaczeń Beskidy MTB Trophy dotarłem na Klimczok i dobrze znaną mi drogą wróciłem na Szyndzielnię. Na koniec treningu zafundowałem sobie prawdziwy wycisk na ścieżkach – Gaciok, Dziabar i Dębowiec, co jedna to trudniejsza, ostatnia jeszcze za trudna na moje umiejętności ale nie zszedłem z roweru więc tragicznie nie było. Czas już mnie gonił więc wróciłem najkrótszą drogą do domu. Taka trasa dała mi sporo radości i wyzwoliła nieco adrenaliny na ścieżkach. Nie mam sprzętu do zjazdów ale umiejętności jakie staram się nabyć w terenie pozwolą mi lepiej radzić sobie na maratonach.