Na koniec tygodnia wybrałem się
na pierwszy naprawdę porządny trening w terenie w tym roku. Na początek
zaliczyłem Klimczok od strony Szyndzielni więc w zasadzie od domu miałem cały
czas pod górę, na 12 kilometrach do pokonania było 800 metrów w pionie, na
szosie jakbym chciał to chyba bym nie znalazł podjazdu o podobnej trudności i
długości w bezpośredniej okolicy a Klimczok mam zaraz pod domem. W równym
tempie jechałem w kierunku szlaku a po wjechaniu w las walczyłem o stabilizację
tempa ale było zbyt szarpane i dopiero na Dębowcu złapałem dobry rytm i pod
Szyndzielnię wjechałem w niezłej kondycji ale z rezerwami mocy, w końcówce
trochę mnie brakło ale to raczej kwestia głowy niż słabej nogi. Podobna
sytuacja miała miejsce przed samym Klimczokiem gdzie znów podchodziłem około
100 metrowy odcinek. Ze szczytu bardzo słabe widoki więc długo tam nie
zabawiłem, jakoś strasznie szybko minęła mi droga w kierunku Stołowa, jedno
miejsce znowu okazało się nie do przejechania na rowerze więc znowu dreptałem a
następnie popełniłem błąd a raczej wpuściłem się w maliny wybierając kamienisty
i stromy zjazd na Karkoszczonkę, lepszego szlaku chyba nie ma a moje słabe umiejętności
techniczne będą mi ciążyć na każdej górskiej ścieżce. Z Karkoszczonki od razu
ruszyłem czerwonym szlakiem na południe, miejsc w których zmuszony byłem do
zejścia z roweru było naprawdę mało, w jednym nawet samemu sobie zaszkodziłem zbaczając
ze szlaku w drogę która ciągła mnie w dół do Szczyrku, dojeżdżając do Grabowej stwierdziłem,
że mam już mało czasu i zdecydowałem się na skrócenie trasy i ominiecie Trzech Kopców
Wiślańskich, zjechałem więc płytami do Brennej i ruszyłem stromym asfaltem na
Świniorkę. Po wjeździe na niebieski szlak czułem już zmęczenie, na liczniku
było dopiero 27 kilometrów ale ponad 1400 metrów w pionie. Jadąc w kierunku
Równicy trzymałem się niebieskiego szlaku, w jednym miejscu znowu brakło mi pary
i podprowadzałem znowu krótki odcinek. Po bitych 3 godzinach od wyjazdu z domu
zdobyłem ostatni punkt na trasie na którym mi zależało – szczyt Równicy. Zjazd
nie wyglądał tak źle jak się spodziewałem, większy problem sprawiał brak wody
niż nawierzchnia i nachylenie. Z ulgą więc zatrzymałem się w Brennej w Żabce.
Po postoju który się nieco przedłużył w głowie pojawił się szalony pomysł aby
zaliczyć jeszcze Błatnią. Gdybym miał na to czas to może i bym tak zrobił ale
popołudnie już miałem zaplanowane więc ruszyłem znanymi ścieżkami do Jaworza
gdzie zaliczyłem jeszcze jedne podjazd i chyba najlepszy od lat zjazd w
terenie. Czułem satysfakcję, że stało się to po ponad 4 godzinach jazdy w
trudnym terenie. Czułem zmęczenie po jeździe ale zaliczyłem najtrudniejszą
trasę MTB w życiu wiec nie ma się co dziwić, w takim tempie mogę jeździć, na
maraton na dłuższym dystansie jestem jeszcze za słaby więc zostanę przy Mini
gdzie stać mnie na walkę o najwyższe cele.
Kolejny wyjazd zakończony awaryjnym powrotem do domu z powodu deszczu. Wyjeżdżałem już przy niepewnej pogodzie ale według prognoz miałem jakieś 90 minut na trening. Nie planowałem trudnej trasy ale oczywiście wyszło jak zwykle. Na początek jednak kręciłem polnymi drużkami, następnie wjechałem w las w Jaworzu Górnym i jadąc już w stronę Bielska odbiłem w prawo na szlak, wdrapałem się na Borowinę bardzo sztywnym zboczem, momentami miałem problemy z przyczepnością ale nie zszedłem z roweru. Niebo robiło się coraz ciemniejsze ale mimo to zdecydowałem się na zaliczenie jeszcze 2 zjazdów przedzielonych podjazdem. Przed ostatnim zjazdem zaczęło już padać a im bliżej domu tym padało mocniej. W ciągu kilku minut bardzo zmokłem ale nie dostałem nawet kataru więc z moją odpornością jest już chyba dobrze. Trening mogę uzna za udany chociaż zauważyłem kilka drobiazgów które odbierają mi przyjemność z jazdy, zwłaszcza na zjazdach i muszę nad nimi popracować.
Po sobotniej czasówce miałem mało czasu na regenerację przed kolejnymi zawodami – Bike Atelier Maraton w Tarnowskich Górach. Po udanym debiucie w Rybniku nabrałem apetytu na kolejne równie dobre starty w MTB więc wystartowałem w trzecim etapie cyklu na trudniejszej niż w Rybniku trasie. Znowu pojawiłem się w miasteczku zawodów dosyć późno i zrezygnowałem z klasycznej rozgrzewki. Tym razem miało to kolosalne znaczenie na trasie i w zasadzie wpłynęło na to, że przestałem się liczyć w stawce już na starcie. Coś tam pokręciłem przed pojawianiem się w sektorze ale nie wystarczyło to na szybki i efektywny start. Mimo tego, że pojawiłem się w sektorze już na 15 minut przed startem byłem na jego końcu, muszę w końcu dostosować się do realiów panujących w tym cyklu i wtedy będzie mi dużo łatwiej. Po starcie już mogłem zrezygnować z mocnej jazdy, przez kilka minut na siłę próbowałem się wpiąć w pedały a cały czas był problem z prawym butem. W końcu to olałem i zacząłem walczyć o pozycje, gdzie się dało wyprzedzałem i w pewnym momencie popełniłem poważny błąd, postanowiłem wyprzedzać lewą stroną gdzie leżało pełno luźnych kamieni, na jednym z nich dobiłem oponę do obręczy i przedziurawiłem dętkę, powietrze schodziło wolno więc jechałem dalej, czułem się coraz mniej pewnie ale walczyłem dalej o jak najlepszy rezultat. Na jednym z trudniejszych technicznie odcinków pojawił się zator i zawahałem się, wytraciłem prędkość i w efekcie zeskoczyłem z roweru, mimo tego, że jak większość zawodników za mną prowadziłem rower pod górę robiłem to znacznie szybciej niż inni a gdy siadłem na rower to jeszcze nadrobiłem. Sytuacja przed tym podjazdem była dla mnie dobra bo z przodu była kilkuosobowa grupka z którą spokojnie mogłem jechać do mety i walczyć o podium. Po podjeździe nie umiałem znaleźć optymalnej pozycji na rowerze i fatalnie przejechałem przez kamieniołom gdzie pojawiło się kilka niebezpiecznych zjazdów i odcinków bardzo technicznych. Tam straciłem kilka pozycji i pewność siebie. Rower na kapciu z tyłu był bardzo trudny do sterowania i bardzo asekuracyjnie jechałem dalej, na podjazdach brakowało przyczepności a na zjazdach bałem się puścić hamulce aby nie zaliczyć gleby a blisko mnie było sporo osób więc byłem zagrożeniem nie tylko dla siebie ale i dla innych. Aby problemów technicznych było mało, jakieś 4 kilometry przed metą poluzowało mi się siodełko, dokręcałem je przed startem i okazało się, że śruba nie trzyma jak należy. Postanowiłem się zatrzymać i straciłem kilkadziesiąt sekund na tym, że dokręcałem siodło. Powietrza wolałem nie dopompowywać aby dziura w dętce się nie powiększyła. Ostatni odcinek pokonałem już na luzie, bez ciśnienia na wynik bo ten nie mógł być dobry. Bardzo szkoda mi tego startu bo na podjeździe przed metą mogłem zrobić przewagę nad innymi bo na krótkich podjazdach byłem w stanie generować nawet 400 – 500 Wat i robić po kilka sekund różnicy. Podtrzymałem tegoroczną tradycję i linię mety minąłem w tempie spacerowym. Ostatecznie skończyłem jako 10, do pierwszego miejsca spora starta ale już drugie było w zasięgu. Liczyłem na solidną zaliczkę punktową do klasyfikacji generalnej ale się nie udało. Jeżeli miałem w głowie pomysł odpuszczenia maratonu w Raciborzu kosztem zawodów na szosie to już nie ma tematu, w Raciborzu powinienem się pojawić aby jeszcze liczyć się w walce w KG bo wiem, że jesienią nie będę miał okazji aby startować w tym cyklu. Przez niesprawny rower nie zrobiłem rozjazdu ale nie było to konieczne bo nie byłem ujechany na mecie. Atmosfera jaka panuje w miasteczku zawodów bardzo mi pasuje. Tutaj nikt niczego ode mnie nie wymaga, jestem początkującym zawodnikiem w MTB i starty na dystansie Mini są dla mnie na ten moment optymalne. Poznałem już kilka nowych osób i coraz bardziej przekonuję się do MTB, nie wiem co trzymało mnie tyle lat przy szosie, obecnie to MTB ma większy potencjał organizacyjny w naszym kraju a ilość imprez tylko w województwie śląskim potwierdza ten fakt. Wyścigi szosowe stały się dla mnie zbyt niebezpieczne, za dużo tam cwaniactwa i chorych oczekiwań a także przypadku. Tutaj jak ktoś jest mocny i jeździ dobrze technicznie automatycznie jest wysoko, na szosie nie będąc w czołówce automatycznie zajmuje się miejsca w dolnej połowie stawki, w MTB różnice między poszczególnymi zawodnikami są dużo mniejsze i czasem w minucie znajduje się nawet 20 zawodników, nie ważne czy w czołówce, czy w połowie stawki. Na razie nie stać mnie na to by spróbować swoich sił na dystansie Hobby ale nie od razu Kraków zbudowano i z czasem powinno być lepiej.
Początek tygodnia okazał się czasem na trening techniczny w
terenie. Po raz pierwszy w tym roku wjechałem
na Szyndzielnie skąd ruszyłem ścieżką Rock and Rolla w dół. Jadąc tam w
listopadzie miałem duże problemy a także złapałem gumę w końcówce. Od tego
czasu nieco podszkoliłem swoje umiejętności i dużo lepiej zjeżdżam. Początek
jednak wyglądał słabo, później zdecydowałem się przepuścić szybciej i pewniej
zjeżdżających rowerzystów i dopiero w połowie poczułem się pewniej, końcówka
już wyglądała znacznie lepiej. Bez zastanowienia zaliczyłem także zjazd
Bystrym, pierwsza styczność z tą ścieżką oznaczała dla mnie sprowadzanie
roweru, dlatego byłem zadowolony, że pewnie zjechałem w dół. Na podjeździe
jednak nieco mnie brakło i kawałek wypychałem rower pod stromy fragment.
Ostatni zjazd okazał się dla mnie zbyt trudny technicznie, ledwie połowę
przejechałem na rowerze a drugą z rowerem u boku. Na koniec już łatwy odcinek
przez Dębowiec i leśne ścieżki w okolicy. Wracając do domu żałowałem, że nie
udało się dłużej pokręcić w terenie.
Krótka przejażdżka
przed wyjazdem do Krakowa. Myślałem o tym aby pierwszy raz w tym roku wdrapać się
na Błatnią ale ostatecznie brakło czasu.
Noga nie podawała zbyt dobrze wiec męczyłem się z podjazdami w okolicy zapory w
Wapienicy. Na początek rundka nad zaporą a następnie podjazd trawersem w
kierunku Jaworza i zjazd technicznym odcinkiem z kilkoma korzeniami po drodze. Technicznie
wyglądało już to lepiej ale chyba bez zakupu regulowanej sztycy się nie obędzie
bo wielu odcinków nie jestem w stanie pokonać dobrze technicznie przez złe
położenie środka ciężkości.
Sezon ruszył na dobre więc trzeba skupić się na technice potrzebnej zarówno na szosie jak i w terenie. Przed wyjazdem opuściłem maksymalnie siodełko, zabrałem zwykłe buty, bez SPD i ruszyłem w teren. Początek spokojny a bezpośrednio po nim kilka technicznych i bardzo błotnych odcinków w terenie, poradziłem sobie z nimi całkiem nieźle i zgodnie z harmonogramem jaki sobie założyłem pojawiłem się na Dębowcu, później zjazd do Olszówki i Cygańskiego Lasu, fajną szutrową drogą. Następnie wspinaczka na Kozią, bez problemów wjechałem nie zaginając się na szczyt, tutaj już błota jak na lekarstwo więc i trochę pyłu się pojawiło. Na Koziej zatrzymałem się na moment a następnie ruszyłem na jedną ze ścieżek Enduro Trials – Twister. Jesienią jechałem pierwszy raz tą trasą i wówczas w kilku miejscach się zatrzymywałem a nawet schodziłem z roweru. Przejechanie bez postoju to już postęp ale skupiając się wyłącznie na technice jechałem bardzo wolno, w końcówce po remoncie trasy pojawiło się sporo piachu i żwiru, w dwóch miejscach musiałem się zatrzymać ale bezpiecznie dojechałem do końca. Trochę adrenaliny wyzwoliłem ale stwierdziłem, że wystarczy jak na jeden raz, zboczem Koziej Góry dojechałem do błotnej ścieżki pod kolejką linową na Szyndzielnię i znowu wspiąłem się na Dębowiec. Zjazd już sobie podarowałem i dosłownie zmieściłem się w widełkach czasowych jakie miałem na powrót do domu. Całkiem dobry trening zaliczyłem, mimo słabej jazdy w terenie jestem w stanie zauważyć postępy jakie poczyniłem od jesieni. Bardzo mało w tym roku jeździłem w terenie i chyba pora to zmienić.