Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 223570.38 kilometrów w tym 7915.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.35 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2324726 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 110.00km
  • Czas 04:11
  • VAVG 26.29km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 175 ( 89%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 2860kcal
  • Podjazdy 1990m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 29

Niedziela, 29 marca 2020 · dodano: 29.03.2020 | Komentarze 0

Kolejny kluczowy moment w roku czyli zmiana czasu na letni już za nami. Teraz więcej czasu będzie na popołudniowe treningi bo dłużej będzie można jeździć za dnia, bez oświetlenia. Mimo zmiany czasu poranek był cieplejszy niż w poprzednich dniach. Zjadłem szybkie ale wartościowe śniadanie i szybko byłem gotowy do jazdy. Miałem dylemat jak się ubrać ale wybrałem chyba najbardziej optymalny zestaw ciuchów i przed 9 ruszyłem w drogę. Drogi puste, żywej duszy wiec nie musiałem przykładać zbyt dużej uwagi do obserwacji otoczenia. Po kilku minutach stwierdziłem, że noga jest całkiem niezła i zacząłem się nawet zastanawiać nad utrudnieniem trasy ale zostałem przy wcześniej ustalonym planie. Pierwszy podjazd wjechałem w niezłym tempie z dosyć niską kadencją. Przy lotnisku natknąłem się na dużą ilość biegaczy i ludzi z psami. Mimo pustej drogi zdecydowałem się na jazd ścieżką rowerową co było błędem bo musiałem uważać na zwierzęta i ludzi niepotrafiących rozróżnić ścieżki rowerowej od ciągu pieszego. Pierwszy samochód minął mnie dopiero po 4 kilometrach od wyjazdu z domu. Kolejnym był radiowóz a następnym karetka pogotowia. Ulice były niemal zupełnie puste. Nie chciałem tracić czasu na jazdę bocznymi drogami i w obecnej sytuacji zdecydowałem się na jazdę główną drogą na Szczyrk. Bardzo dziwnie czułem się jadąc tak pustymi drogami, na pewno było bezpieczniej ale jakoś tak „nienormalnie”. Przy wyjeździe z Bielska wiatr miał już duży wpływ na jazdę, wiało z kierunku w którym jechałem i byłem gotowy na wiele kilometrów walki z żywiołem. Podjazd na Piekło odpuściłem, wjechałem bardzo średnim tempem z niezbyt wysoką kadencją. Po zjeździe już jechało się ciężej, droga pięła się lekko do góry a wiatr utrudniał jazdę. Po raz pierwszy od dawna jadąc tą trasą nie wjechałem na ścieżkę rowerową biegnącą wzdłuż drogi. Przejazd przez Szczyrk to już prawdziwa walka z czołowym wiatrem. Przed Salmopolem zatrzymałem się upewnić czy na pewno zabrałem wiatrówkę aby nie zamarznąć na zjazdach. Kurtka była pod ręką wiec mogłem bez obaw ruszyć w góry. Po godzinie jazdy od domu byłem przy wyciągu w Solisku. Miałem wjechać spokojnie na przełęcz ale wyszło jak zwykle i ruszyłem mocno. Jak już ruszyłem to trzymałem stałą moc w okolicy FTP. Nieźle noga podawała, czułem komfort termiczny i nawet w końcówce podjazdu gdy było wyraźnie chłodniej nie było mi zimno. W niezłym czasie pokonałem podjazd, na szczycie więcej osób niż na trasie. Przerwa na założenie kurtki i uzupełnienie energii trochę się przedłużyła. Zjazd zacząłem wolno, asekuracyjnie, dopiero w połowie pozbierałem się i poprawiłem techniczną stronę. Mimo wiatrówki czułem przenikający chłód, długi zjazd nie pozwolił na powrót komfortu termicznego. Mimo to zatrzymałem się by zdjąć kurtkę przed kolejnym podjazdem. Według planu miałem jechać na Zameczek i tak też kierował mnie licznik. Postanowiłem jechać inną drogą, znalazłem na mapie ciekawą alternatywę i chciałem ją sprawdzić. Za bardzo zaufałem licznikowi który kazał zawrócić i tak też zrobiłem. Szukałem drogi w prawo ale jej nie było i znowu musiałem zawrócić i pojechać w kierunku ronda w Wiśle. W końcu znalazłem tą wąską dróżkę w którą chciałem skręcić. Początek nie wyglądał ciekawie, im dalej tym lepiej. Po kilkuset metrach nachylenie gwałtownie poszło do góry i pojawiły się płyty miedzy którymi był pasek nierównego asfaltu. To taki znak charakterystyczny dla tych okolic w których takich dróżek jest więcej. Nie zamierzałem „iść w trupa” i szybko wrzuciłem największą koronkę w kasecie a kadencja spadła poniżej 70 na nachyleniu dochodzącym do 18 %. Odcinek płyt nie był długi i pojawił się znowu asfalt z serpentyną. Spodziewałem się, że za zakrętem nachylenie wzrośnie a tam nie było nawet 10 %, przed końcem podjazdu pojawiły się jeszcze wie krótkie ścianki a nawet odcinek zjazdu. Za skrzyżowanie na szczycie zatrzymałem się podziwiając widoki. Widoczność była słaba i po chwili ruszyłem na południe. Dojechałem do skrzyżowana na którym mogłem odbić w lewo na ściankę lub w prawo i zjechać do głównej drogi. Moje nogi jeszcze są za słabe i nieprzygotowane do jazdy po sztajfach i wybrałem łatwiejszy wariant. Szybko znalazłem się na głównej drodze tuż przed początkiem podjazdu na Kubalonkę. Podjazd pokonałem równym tempem zbliżonym do tego jakie trzymałem podczas wspinaczki na Biały Krzyż. Wjechałem w czasie który nie bardzo odbiegał od rekordu a rezerwy jeszcze były. Zjazd tradycyjnie niezbyt szybki i podzielony na słabszą i lepszą część z tych samych powodów co poprzednio. W Istebnej znowu się zatrzymałem i rozebrałem kurtkę i ruszyłem na najdłuższy ale składający się z kilku sekcji podjazd. Próbowałem trzymać równą moc także na wypłaszczeniach ale nie było to możliwe i nawet wyższa moc niż FTP na trudniejszych fragmentach nie dała takiej średniej mocy jak na poprzednich podjazdach. Na mierzonym odcinku poprawiłem swój najlepszy czas o 2 minuty chociaż nigdy nie jechałem całego odcinka tak mocnym tempem to i tak jest nieźle. Na ostatnim odcinku zbliżyłem się do rekordu z czasu gdy będąc w wysokiej formie pokonałem go na maksa. Przy Karczmie na Ochodzitej pustki, zaraz za mną dojechał jakiś kolarz ale byłem w bezpiecznej od niego odległości. Przerwa znowu lekko się przedłużyła i po prawie 5 minutach przestoju ruszyłem na ostatnie kilka kilometrów trasy z wiatrem w plecy. Postanowiłem jechać przez Kamesznicę gdzie czekał krótszy zjazd na którym musiałem się niemal zatrzymać przez służby porządkowe robiące coś przy drodze. Pozwoliło to na rozwiniecie mniejszej prędkości przez co było bezpieczniej. Odcinek przez Kamesznicę podzielony był na dwie części, przez koło 2 kilometry wiatr wiał w plecy a na kolejnych 4 zmagałem się z bocznymi podmuchami. Ostatni postój na trasie zrobiłem w Milówce gdzie zdjąłem kurtkę, przepakowałem kieszonki aby jedzenie było pod ręką i ruszyłem na ostatnie 45 kilometrów. Do ronda w Milówce z wiatrem dojechałem szybko a później walka z żywiołem który był jedyną przeszkodą. Nogi po mocnych podjazdach też już nie pracowały tak dobrze jak wcześniej, drogi i wioski były zupełnie opustoszałe, zwykle szybki przejazd przez Węgierską Górkę był niemożliwy a teraz pokonałem cały odcinek bez zatrzymania. Czułem się jakbym był w „Innym Świecie” który niekoniecznie jest lepszy niż znany wcześniej. Przed podjazdem na głównej drodze odbiłem w lewo na Przybędzę. Zapomniałem jak stromy jest ten podjazd, nie miałem zbytnio sił na mocną jazdę wiec oszczędnie wjechałem, w połowie tylna przerzutka nie chciała mi zrzucić przełożenia ale po chwili wszystko wróciło do normy. Lekki kryzys złapał mnie w Radziechowach, wsunąłem żela energetycznego, podjazdy przemęczyłem nie mogąc złapać rytmu ale dalej szło już lepiej. Starałem się jechać równo i nawet się to udawało a większe wahania wynikały głównie ze zmian siły wiatru i ukształtowania terenu. Za rondem w Buczkowicach prawie wypuściłem bidon z ręki nie mogąc trafić do koszyka, na szczęście nic nie jechało i jadąc wzdłuż linii dzielącej pasy nie stwarzałem zagrożenia dla innych użytkowników drogi. Do Bielska dojechałem w dobrym tempie, tam trafiłem na jedynego nerwowego kierowcę który musiał mnie strąbić jak omijałem studzienkę lewą stroną. Po chwili zjechałem na ścieżkę rowerową i próbowałem nią jechać szybkim tempem ale nie było to możliwe. Do domu wróciłem dłuższą drogą mijając wiele miejsc rekreacyjnych gdzie ludzi mimo zakazów było co nie miara. Po dojeździe do lotniska odpuściłem i dobrze bo na ostatnich 2 kilometrach musiałem bardzo uważać na pieszych którzy byli wszędzie, nawet na krótkim odcinku ścieżki rowerowej mimo faktu, że obok mili do dyspozycji równie szeroki chodnik. W domu pojawiłem się szybciej niż zamierzałem mimo sporej ilości czasu straconego na postojach. Ze względu na warunki była to najtrudniejsza trasa jaką pokonałem w tym sezonie. Dyspozycja była dzisiaj zmienna, dobrze noga podawała na podjazdach, zjazdy odpuściłem a z wiatrem nie umiałem dzisiaj skutecznie walczyć i ostatnie 40 kilometrów było bardziej przemęczone niż przejechane, mam co poprawiać w swojej jeździe ale biorąc pod uwagę fakt, że dopiero kończy się marzec to moja dyspozycja jest dobra. W sumie nie liczyłem na nic więcej. Zaczynam czerpać przyjemność z jazdy i dlatego warto było pomęczyć się trochę w zimie.


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ymnie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]