W przerwie między zajęciami na uczelni ruszyłem na ostatni wyścig Jas-Kółkowy w tym roku. Długo wahałem się jak się ubrać i ostatecznie postawiłem na lżejszy strój i dodatkowe warstwy które można schować do kieszeni. O 12 byłem umówiony na wspólny dojazd do Dębowca na start ale oczywiście pojawiły się dodatkowe komplikacje w domu i ruszyłem w ostatniej chwili ale nie spóźniłem się. Warunki na trasie dyktował wiatr i bardzo szybko dojechaliśmy w trójkę po zmianach do Skoczowa, nie interesuje mnie średnia ale w oczekiwaniu na przejazd przez dwupasmówkę zerknąłem na licznik i było ponad 35 km/h, nawet nie chciałem myśleć o powrocie pod wiatr skoro przy lekkiej jeździe tak szybko znaleźliśmy się w Skoczowie. Było sporo czasu wiec już podjazd pod Simoradz i pagórkowaty odcinek do Dębowca przejechaliśmy spokojniej. W słońcu było fajnie, podczas jazdy nie było czuć zimna ale gdy się tylko zatrzymaliśmy w momencie odczucie chłody było większe. Jeszcze chwila minęła zanim zjechali się wszyscy zawodnicy i kolejne kilka minut zanim ruszyliśmy. Od startu poszedł dwójkowy atak, nikt nie był skory do pogoni więc nieśmiało wyszedłem na czoło i jechałem tempem które mi pasowało, na podjeździe udało się znacznie zmniejszyć stratę ale dopiero jak dano mi zmianę ucieczka została skasowana. Tempo nie było mocne ale nie czułem się komfortowo, na zjeździe oczywiście znalazłem się na tyle i musiałem próbować dostać się na przód podczas kolejnego podjazdu, nawet się to udało i byłem w stanie kontrolować sytuację ale chwilę później popełniłem duży błąd który kosztował mnie dużo i sprawił, że czołówka mi odjechała. Zamiast trzymać się środka jezdni jechałem z prawej strony i gdy poszło tempo nie byłem w stanie odpowiedzieć, w tym roku już kilka razy udawało mi się odpowiadać na takie atak generując nieco niższą moc w dłuższym czasie ale teraz strata była zbyt duża a na zjeździe jeszcze się powiększyła bo na jednym z łuków wyskoczył mi samochód z przeciwka, utrzymywałem kontakt wzrokowy, na kolejnym podjeździe nieco się zbliżyłem ale przy wjeździe na główną musiałem zwolnić bo znowu pojawił się samochód, zorientowałem się, że jestem sam i zdecydowałem się dalej gonić czołówkę, samemu nic nie dałem rady zrobić i liczyłem na to, że czołówka zwolni na drugiej rundzie. Tempo hednak było cały czas na tyle dobre, że nic z tego nie wyszło ale stworzyła się sytuacja w której doszło do podziału czołówki i goniłem już nie 6 a 2 osoby, jechaliśmy podobnym tempem i straty nadrabiałem powoli, podjazdy mi szły całkiem nieźle ale zjazdy tego dnia były słabe a po płaskim w tym roku kompletnie nie umiem jeździć, miałem nawet problem z ustawieniem dobrej pozycji aerodynamicznej więc szans na zniwelowanie strat nie było zbyt dużych. Dopiero na trzeciej rundzie dojechałem do dwójki i chwilę razem jechaliśmy, przed zjazdem jednak poczułem, że mnie braknie na końcówce więc sięgnąłem po żela i na zjeździe znowu zostałem z tyłu. Byłem pewny, że nie dogonię ale mimo to jechałem cały czas bardzo mocno. Na finałowym podjeździe dojechałem ponownie do dwójki i została mi walka na finiszu. W takich sytuacjach miałem najmniej do zaoferowania i liczyłem na to, że długi finisz da mi większe szanse. Nie wiem jakim cudem udało się wycisnąć z siebie jeszcze więcej i być minimalnie szybszy na finiszu. Jadąc w czołówce wcale lepiej być nie musiało, może zamiast niecałych 3 minut straciłbym minutę ale jestem zadowolony ze swojej jazdy, cisnąłem cały czas mocno, nie kalkulowałem, dobrze rozłożyłem siły a jadąc w grupie za dużo byłoby znowu kombinacji, kalkulacji i wówczas nie byłbym zadowolony z 5 miejsca. Wywalczyłem je jednak w sportowej walce a nie przegrywając podium na ostatnim podjeździe. Ten rok znowu pokazał moje inne oblicze, byłem aktywny na wyścigach, próbowałem odjeżdżać, spawać grupy i kontrolować sytuację na trasie z czym w ostatnich latach był problem. W tej sytuacji wynik sportowy schodzi na dalszy plan ale i tak miałem dobre wyniki w tym roku.
Kolejny krótki wyjazd podczas którego zdążyłem zaliczyć trzy podjazdy szosowe. Na początek zaliczyłem Łysą Przełęcz, przez ostanie lata mnie tam nie było, już wiem dlaczego. Końcówka podjazdu a dokładnie ostatnie 250 metrów w lesie jest bardzo wymagające, licznik nachylenia doszedł do wartości 32 %, wjechałem go na stojąco na przełożeniu 36x28, jechałem mocno od początku więc nie było z czego już jechać i naprawdę na oparach cisnąłem końcówkę. Jesień ma to do siebie, że często poprawiamy czasy na podjazdach na co w sezonie nie zawsze jest czas. Generując blisko 6,5 W/kg przez prawie 4 minuty poprawiłem swój czas na tym odcinku o 15 sekund. To dużo biorąc pod uwagę długość podjazdu. Później już odpuściłem, zaliczyłem dwa razy Przegibek ale już spokojniejszym tempem a na zjazdach poza dobrą techniką ćwiczyłem także hamowanie bo wyprzedzić wolniej jadących samochodów nie byłem w stanie, wracałem już gdy robiło się ciemno, pora założyć mocniejsze lampki i można śmigać nocą.
W tym roku jakoś zgubiłem poczucie czasu i jakoś nie jestem w stanie się pogodzić z tym, że już jest październik a co za tym idzie, znacznie krótsze dni. Doceniam więc jedną z zalet roweru MTB a jest nią zrobienie bardzo krótkiego ale treściwego treningu zaraz pod domem i zaliczenie sporego przewyższenia na krótkim dystansie. Tym razem postawiłem jednak na technikę zjazdu z czym mam spory problem w terenie. Ubrałem stare, zużyte już buty których mi nie szkoda na deptanie z rowerem pod górę bądź w dół. Na start zafundowałem sobie podjazd pod Cyberniok, udało się go wjechać w ponad 90 %, w jednym momencie brakło mi może z 200 metrów na stromym kamienistym odcinku, gdyby siła rak była taka jak jeszcze w marcu może bym docisnął rower a tak utraciłem przyczepność i brak spd uratował mnie przed glebą na plecy. Zjazd w moim wykonaniu nie był tragiczny a gdyby podzielić go na dwie części to pierwsza była niezła a druga już znacznie gorsza, było za stromo aby bezpiecznie zjechać więc kawałek pokonałem z buta, tak też wyglądał kolejny podjazd który wybrałem po prostu z barku czasu a chciałem zaliczyć zjazd z Przykrej do Jaworza który technicznie jest łatwy ale dla mnie i tak za trudny, znowu walczyłem z barkiem przyczepności i już wiem, że jest to skutek przede wszystkim słabego ciała i tego, że nie ma czym docisnąć kierownicy przez co nie ma przyczepności, przez moment myślałem nawet nad zredukowaniem ciśnienia ale bałem się kolejnego kapcia. Na Przykrej zrobiłem krótki postój przed zjazdem. Zjazd był ekstremalny w tych warunkach, zapadający zmierzch, problemy z oświetleniem, jedną lampkę zgubiłem a druga przestała działać w połowie zjazdu, do tego zwierzyna co jakiś czas przebiegająca przez szlak i tłumy pieszych, zjechałem jednak bezpiecznie i już jak najszybciej do domu, bez oświetlenia nie czułem się bezpiecznie ale dojechałem w jednym kawałku, wciąż nie widać progresu w technice ale chyba musi on iść w parze z wzrostem siły więc pora ruszyć na siłownię.
Tydzień minął pod znakiem walki z przeziębieniem. Nie czułem się dobrze zarówno podczas odpoczynku jak i wysiłku co w ostatnim czasie się nie zdarzało. W nogach zostało jeszcze jednak nieco mocy wiec wystartowałem w dwóch czasówkach kończących mój szosowy sezon startowy. Nie przyłożyłem się zupełnie do przygotowań przedstartowych, zwykle robię je po łebkach, przed TRR zrobiłem wszystko idealnie a teraz nie zaplątywałem sobie tym głowy. Mała ilość treningu przy sporej ilości pracy i niedostatecznym odpoczynku nie dała odpowiedniej świeżości przed startem. Pod wieloma względami były to najgorsze czasówki jakie przejechałem. Zaczynając od rozgrzewki, poprzez brak mocy na przyśpieszenia w kluczowych momentach bo kłopoty z oddychaniem. Czasówki przejechałem głównie głową i stąd bardzo dobre wyniki których nie miałem prawa się spodziewać. Ten sezon jest jednak tak dziwny i „nienormalny” dla mnie i nie jestem zaskoczony takimi sytuacjami. Na czasówkach wielu dobrych zawodników zostawiłem za plecami nie mówiąc już o tych którzy trenują więcej jak ja bo to jest znaczna większość. Tego dnia dostałem jednak ciekawy materiał do analizy, obie czasówki przejechałem z identyczną mocą znormalizowaną wynoszącą dokładnie 5 W/kg i tracąc dokładnie 13 sekund do podium Open na Kocierzu i zwycięstwa w PTT. W tym słabym dla mnie roku takie wyniki są bardzo dobre i dają kopa motywacyjnego przed kolejnym sezonem. Nie tak wyobrażałem sobie koniec sezonu ale ze sportowego punktu widzenia jest znacznie lepiej niż patrząc przez pryzmat pozostałych czynników.
Zamiast tradycyjnego rozjazdu po zawodach pojechałem szukać nowych ścieżek w terenie. Tym razem na tapecie znalazł się rejon Lipowskiego Gronia gdzie nigdy nie byłem. Najpierw jechałem znanymi mi drogami do Górek gdzie zaliczyłem sporo kilometrów po asfalcie. Gdy wjechałem na trawers raz nawierzchnia była lepsza, raz gorsza ale wciąż przejezdna na szosie. Szukając oznaczeń na Ustroń skręciłem w lewo w las, chwilę kluczyłem po nieoznakowanych szlakach aż w końcu wjechałem na ścieżkę na Lipowski Groń i dalej Równicę, już wiedziałem gdzie jechać ale zjechałem w dół do trawersu i spowrotem do Górek. Tam kolejne nieznane mi ścieżki, w tym stromy szosowy podjazd ulicą Leśną. Walcząc z nawigacją w Garminie nieco pobłądziłem ale trafiłem tam gdzie chciałem. Powrót znowu znanymi drogami z domieszką asfaltu. Po zawodach nie szarpałem tempa, tras też nie była na tyle trudna aby konieczny był wzmożony wysiłek.
Przed drugą czasówką miałem mało czasu. Postanowiłem jechać rowerem na start i to był dobry wybór bo na drogach był spory ruch a nawet wahadło na głównej szosie do Wadowic, rowerem szybko przejechałem a samochody stały minimum dwie zmiany świateł. Nie miałem sił ani ochoty na rozgrzewkę ale kręciłem do samego startu bez napinki. Ruszyłem mocno od początku ale po chwili już wiedziałem, że nic dobrego z tego nie będzie, miałem problem by utrzymać moc i prędkość. Męczyłem się strasznie, próbowałem przybrać pozycję aerodynamiczną ale przy moich problemach z kręgosłupem nie było to możliwe, starałem się nie patrzeć na licznik i przeć do przodu. Przed sobą widziałem tylko asfalt do momentu gdy pojawił się samochód z naprzeciwka, nie wiedziałem co zrobi i w porę zacząłem hamować, gdyby nie to mogłoby dojść do tragedii bo kierowca mając super widoczność i musząc mnie zauważyć, skręcił gwałtownie pod sklep a ja cudem utrzymałem się na szosie. Wiatr wiejący mocno w twarz sprawił, że nie rozwinąłem już takiej prędkości jak przed hamowaniem i po 5 kilometrach już miałem gorszy czas o 40 sekund jak w ubiegłym roku. Dałem z siebie wszystko na ostatnich 1500 metrach ale ponowne hamowanie na 400 metrów przed metą znowu zaburzyło moją równą i mocną jazdę więc zrezygnowany wjechałem na metę. Nie byłem zadowolony z wyniku chociaż zająłem 3 miejsce, z taką jazdą bez hamowania zwycięstwo było w zasięgu ale musiałem zadowolić się 3 miejscem które i tak jest dobre jak na ten sezon. Przegrałem przede wszystkim z chorobą która załatwiła mi końcówkę sezonu. Było już dobrze z formą ale znowu coś się musiało przytrafić.
Po dwóch dniach wolnych od roweru i bez większych zmian jeżeli chodzi o zdrowie postanowiłem wystartować w dwóch czasówkach. Pierwszą z nich była Rura na Kocierz, dosyć spontanicznie podjąłem decyzję o starcie i bez specjalnych przygotowań stawiłem się na starcie. Takie spontany najlepiej mi wychodzą i kolejny raz dostałem na to dowód. Przed startem miałem kilka dylematów, m.in.. jak ogarnąć logistycznie dwie czasówki dzielące od siebie kilkanaście kilometrów. Najprościej było jechać rowerem ale przy moim osłabieniu chorobowym stwierdziłem, że nie jest to zbyt dobry pomysł i najlepszym wyjściem był dojazd samochodem w miejsce skąd da się szybko dojechać do Porąbki, na Kocierz i ewentualnie na start drugiej czasówki w Gorzeniu Górnym. Takim miejscem okazał się parking na granicy Andrychowa i Sułkowic. Wyjechałem jednak dosyć późno z domu, później sporo czasu straciłem zanim wsiadłem na rower i na styk dojechałem do biura zawodów w Porąbce. Miałem ponad 2 godziny do startu więc pojechałem obejrzeć samochód, być może kupię taki sam model a była okazja sprawdzić jak się sprawuje więc ją wykorzystałem. Czas szybko zleciał i trzeba się było dobrze rozgrzać przed startem. Niestety potwornie się męczyłem i w pewnym momencie sobie odpuściłem. Start czasówki był kawałek drogi od centrum Porąbki i byłem tam 3 minuty przed swoim startem. Po raz kolejny miałem okazję startować z rampy i pierwszy raz w życiu skorzystałem z możliwości startu z wpiętymi już blokami, na pewno coś to dało bo od startu ruszyłem mocno nie czekając aż trafię blokiem w pedał. Po chwili stwierdziłem, że jadę zbyt mocno, po minucie miałem ponad 350 Wat średniej mocy, nie umiałem złapać rytmu i przez dłuższą chwilę strasznie szarpałem tempo, ogólnie męczyłem się w Wielkiej Puszczy, z planowanego ataku na przełęcz Targanicką nic nie wyszło i kręciłem około 5,5 W/kg a na ostatnich metrach nieco ponad 6 W/kg, słabo jak na taką ściankę. Dopiero wtedy zbliżyłem się do zawodnika który startował minutę przede mną, to była dla mnie dobra sytuacja po jadąc około 150 metrów za nim trzymałem jego tempo i tor jazdy na zjeździe który pokonałem bezpiecznie i szybko. Przed Kocierzem złapałem oddech i dołożyłem na samym początku wspinaczki aby szybko wyprzedzić Mirka i swoje jechałem przez cały podjazd, jak na warunki wjechałem dosyć szybko ale nie byłem zadowolony z tego sądząc, że czołówka pojechała Kocierz znacznie szybciej, na ostatniej prostce przed skrętem pod hotel odpuściłem ale doping spowodował, że przed hotelem znowu docisnąłem, brakło mnie na finisz i ostatnie metry już słabsze niż pierwsza połowa krótkiego podjazdu do mety. Na mecie nie byłem z siebie zadowolony ale sytuacja zmieniła się po sprawdzeniu wyników, w tym momencie miałem trzeci czas, gorszy od 2 ledwie o parę sekund. Nie spodziewałem się tego patrząc że na trasie generowałem ledwie 5 W/kg a oba podjazdy równo 5,2 W/kg. Później w wynikach pojawiły się 2 lepsze czasy, dwa pierwsze miejsca zajęły Jas-Kółki a do 3 OPEN brakło mi dokładnie 13 sekund i wtedy całe podium byłoby Jas-Kółkowe, w tym sezonie jednak brakuje mi do czołówki co widać praktycznie na każdych zawodach. W swojej kategorii M2 zająłem 2 miejsce i cieszę się, że żegnam się z tą kategorią stając na podium z ponad 20 osobowej stawce a nie jak zwykle w okolicznych zawodach zamykając stawkę mimo 4 – 6 miejsc. Na dekoracji być nie mogłem spiesząc się na drugą czasówkę.