Wymagający tydzień w pracy trwa i świadomie zrezygnowałem ze
startu w Nowy Targ Road Challenge. Po pracy miałem jednak trochę czasu dla
siebie więc pojechałem na kawę w miejsce które już dawno chciałem odwiedzić-
Molo w Osieku. Wybrałem dłuższy ale bardziej płaski wariant dojazdu co okazało
się sporym błędem. Już za Bielskiem musiałem się mierzyć z przeciwnościami,
zmiennym i porywistym wiatrem a także samochodami pojawiającymi się z nienacka na
drodze. Nie były to wymarzone warunki do jazdy ale starałem się jechać równym
tempem co się przez dłuższy czas udawało. Dobrze było do momentu wjazdu do
Oświęcimia gdzie zdecydowałem się na jazdę ścieżkami rowerowymi, momentami było
dosyć niebezpiecznie i sporo czasu i nerwów straciłem na przejeździe przez to
miasto. W końcu jednak dojechałem do drogi na Grójec skąd już bardzo blisko
było do Osieku. Molo okazało się bardzo przyjemnym miejscem, mogłem poczuć się
jak w Hiszpani pijąc kawę nad wodą. Czas jednak szybko leciał i musiałem już
powoli wracać. Powrót to już tyko walka z przeciwnościami, mimo tego że było mniej
do przejechania wiele krócej nie jechałem, podjazdy, wiatr i samochody zrobiły
swoje. W Bielsku zostawiłem chyba rekordową ilość czasu na skrzyżowaniach i już
powoli szosa znowu wychodzi mi bokiem bo normalnie jeździć się już po prostu
nie da. Wciąż nie potrafię wrócić do większej ilości mocniejszych treningów i
muszę nad tym pracować. Noga po raz kolejny nie była najgorsza i pozwoliła na
równą i dynamiczną jazdę, oczywiście tam gdzie się dało.
Zamiast tradycyjnego rozjazdu wróciłem dłuższą drogą z pracy. Nie chciało mi się kręcić ale później mogło być jeszcze gorzej. W Mazańcowicach pojawiło sie sporo nowych anwierzchni, m.in. przejazd z Wapienicy do Mazańcowic jest już całkowicie po asfalcie. Po drodze złapał mnie deszcz, przez moment nawet solidnie lało ale kilkaset metrów dalej była już sucha droga więc taki krótkotrwały prysznic miał także swoje dobre strony, schłodziłem się i szybko wyschnąłem. Mała butelka wody okazała się niewystarczająca i musiałem po drodze stanąć w sklepie aby na ostatnich 2 kilometrach nie odwodnić się.
Po wymagającym dniu w pracy zmotywowałem się do wyjazdu na
trening i postawiłem na sprawdzoną już w tym roku trasę, przez Szczyrk, Wisłę,
Ustroń. Wyjechałem dosyć późno i w Bielsku musiałem zmierzyć się z
gigantycznymi korkami i czerwoną falą obejmującą wszystkie większe skrzyżowania
w mieście. Już na wyjeździe z Bielska byłem dobre kilka minut w plecy a wcale
lepiej nie było na kolejnych kilometrach. Wjazd do Szczyrku w korku nie
zwiastował niczego dobrego i męczyłem się z samochodami i masą turystów przez dobre
kilka kilometrów. Podjazd na Salmopol na nowym rowerze był bardzo przyjemny a w
połączeniu z szybkim i dobrym technicznie zjazdem był powodem do zadowolenia. W
Wiśle nie było tak dużo samochodów i przeszkód jak w Szczyrku więc sprawnie
przejechałem. Przejechanie tej trasy na 2 bidonach okazało się niemożliwe więc
w Ustroniu zatankowałem kolejne dwa. Do domu parłem w całkiem niezłym tempie i niemal
brakło mi picia. Mimo zmęczenia jakie towarzyszyło mi już przed jazdą
przejechałem trasę w dobrym tempie więc mogę uznać ten trening za udany. Coraz
lepiej się kręci i mimo całej masy spraw na głowie nie ma problemów z
regeneracją. Forma nadchodzi coraz szybciej i być może w końcówce sezonu będę w
stanie pojeździć coś więcej na dłuższych dystansach w górach.
Po weekendzie czasówkowym nie miałem zbytnio czasu na
jeżdżenie więc zrobiłem sobie wolne. Dopiero we wtorek wieczorem znalazłem czas
na trening więc spuściłem sobie i swoim nogom niezły łomot. Dawno nie
trenowałem w Jaworzu więc pojechałem na najdłuższy „podjazd” w okolicy, z Jasienicy
do Nałęża i zaliczyłem go cztery razy. Ciężko było złapać odpowiedni rytm a gdy
się już to udało to w nogach mocy brakowało. Udało się jednak zaliczyć 4
podjazdy i wycisnąć wszystkie rezerwy na krótkim segmencie w drodze do domu.
Mimo krótkiej jazdy wróciłem do domu ujechany, już zapomniałem jak wygląda
regularny trening wiec po pojedynczych sesjach w mocniejszym tempie długo dochodzę
do siebie i odczuwam duże zmęczenie. Czas się wziąć za siebie i nudne jazdy
tlenowe zastąpić mocniejszymi treningami których ewidentnie brakuje.
Po czasówce rozkręciłem nieco nogę i pojechałem na dekoracje do hotelu podium, ostatecznie zostałem 3 zawodnikiem dwudniowej rywalizacji i byłem pewny, że skoro pojawiła się absurdalna klasyfikacja generalna to dekorowane będą najlepsze trzy osoby z każdej kategorii wiekowej ale tak nie było. Na podium stanęły jedne i te same osoby i zgarnęły całą pulę nagród, to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie warto walczyć o nic w cyklu Road Maraton bo od lat ten cykl stoi w miejscu i działa według tych samych zasad przez co osoby z czołówki nie mieszczące się na podium są zupełnie pomijane i ich wkład w wynik drużynowy jest najczęściej zerowy, pomijam już kwestię nagród czy ewentualnych dekoracji bo to przy każdej imprezie wygląda inaczej. Po dekoracji ruszyłem więc w kierunku Salmopolu. Podjazd szedł bardzo ciężko więc poczułem ulgę gdy znalazłem się na szczycie. Dojazd do Bielska też nie był tak szybki jak zazwyczaj ale musiałem się z tym liczyć wybierając tą trasę w momencie dużego ruchu turystycznego.
Druga czasówka z cyklu Road Maraton na dobrze mi znanej trasie Doliną Czarnej Wisełki przez Stecówkę w kierunku Szarculi. Dobrze się zregenerowałem i nawet słaba jak dla mnie pogoda nie zakłóciła rozgrzewki ani nie zasiała ziarna niepewności w kwestii mojej ewentualnej rezygnacji ze startu. Wszystko miałem zaplanowane tak aby być około 10 minut przed startem gotowym do rywalizacji. Oczywiście zaszły zmiany i start opóźnił się o kilka minut co mi akurat nie przeszkadzało. Z mojej strony nie było żadnych kalkulacji więc od startu ruszyłem mocno. Miernik mocy na starcie nie chciał ruszyć i dopiero po kilku sekundach zobaczyłem wartości mocy na liczniku. Pierwsza część trasy poszła mi bardzo dobrze ale gdy zaczął się trudniejszy odcinek to czułem, że brakuje mocy pod nogą. Jechałem ile mogłem pod Stecówkę ale Waty były zbliżone do tych jakie generowałem przez pierwsze 6 minut rywalizacji. Do Stecówki dojechałem już ujechany i końcowy, pagórkowaty odcinek w ogóle mi nie wyszedł, siłą woli i bardzo szarpanym tempem dojechałem do mety. Do najlepszego czasu z 2020 roku zabrakło mi 4 sekund, moc znormalizowana wyszła o 4 Waty gorsza niż wówczas a osiągnięty czas pozwolił zająć 4 miejsce na liście wyników. Była to dobra czasówka w moim wykonaniu i w 5 stopniowej skali ocen zasługuje na 4 i taka liczba tego dnia towarzyszyła mi wielokrotnie. Moje oczekiwania zostały spełnione bo po raz kolejny nie wypadłem z Top 10 na czasówce a by znaleźć się na podium musiałbym dołożyć od siebie coś ekstra ale na razie nie dysponuję niczym co sprawiłoby, że byłbym w stanie generować te kilka % mocy więcej.
Jeden z najważniejszych startów w tym roku – Uphill Równica. Zrobiłem wszystko co było w mojej mocy aby się do tych zawodów przygotować. Przed zawodami miałem jednak bardzo ciężki okres w pracy więc nie byłem w stanie odpowiednio się zregenerować przed startem co mogło mieć wpływ także na motywację do walki. Stanąłem jednak pewny swego na starcie. Po dobrej rozgrzewce liczyłem na równą i mocną jazdę przez cały podjazd. Przede mną startował główny faworyt czasówki – Alexey Kmets. Ruszyłem bardzo mocno jak na mnie ale nie byłem w stanie utrzymać tak wysokiej mocy więc już po kilku sekundach zwolniłem. Widziałem jednak Alexea przed sobą co mnie motywowało do mocnej jazdy, pierwszy, chyba najtrudniejszy odcinek podjazdu pokonałem bardzo sprawnie, do bruku trzymałem równe tempo ale Alex zdołał dołożyć mi już jakieś 20 – 30 sekund. Podjazd po bruku na nowym rowerze nie był tak uciążliwy jak zwykle ale wolniej jadący kolarze zdołali nieco podnieść mi ciśnienie. Za kostką zwykle szło mi lepiej ale teraz nie było z czego już przyspieszyć więc trzymałem tempo które udało się rozwinąć po wjeździe na kostkę brukową. Moja ambitna jazda skończyła się już na pierwszym łuku w prawo gdzie musiałem puścić korby i zwolnić aby nie zderzyć się z samochodem lub wjechać w wolniej jadących kolarzy. Ciężko było znowu złapać rytm więc zacząłem strasznie szarpać tempo i trwało to w zasadzie do samej mety. Jeszcze dwa razy musiałem zwalniać na podjeździe i za każdym razem coraz ciężej było złapać dobry rytm. Ostatecznie brakło mnie już na ostatnim fragmencie czasówki, do schroniska na Równicy. O skutecznym finiszu mogłem zapomnieć i na metę wjechałem ujechany ale i trochę zrezygnowany. Kilka sekund straciłem w głupich sytuacjach i tego brakło do podium. Waty jednak się zgadzały, nawiązałem do czasówki sprzed 2 lat i znalazłem się w ścisłej czołówce. Kolejna dobra czasówka może być powodem do zadowolenia ale nie mam wpływu na to, że konkurencja jest silniejsza niż ja w tym momencie.
Krótki wyjazd w celu sprawdzenia pozycji po zmianie ustawień
siodła. Większej różnicy nie poczułem ale łatwiej było złożyć się do zjazdu czy
ruszyć do sprintu więc jednak coś to dało. Przed weekendowymi czasówkami
przepaliłem nieco nogę, udało się wykręcić niezłą moc na krótkim podjeździe i
chwilowo nawet ponad 1000 Watów co mi się dotychczas nie zdarzało. Gdyby nie
to, że jechałem w cywilnych ciuchach i trampkach mógłbym uznać ten wynik za
autentyczny, z drugiej strony jednak , w tradycyjnym stroju i butach byłbym w
stanie podjazd pokonać szybciej., Nie zmienia to jednak faktu, że przed czasówkami
noga podaje jak należy.
Po dwóch wolnych dniach od roweru wyruszyłem na pierwszą przejażdżkę na nowym sprzęcie – Basso Astra. Ustawiłem prowizorycznie wysokość siodła, jego kąt i offset i liczyłem się z tym, że kilka razy będę musiał korygować ustawienia. Gdy tylko wsiadłem na rower od razu poczułem różnicę. Przyjemność z jazdy była ogromna, szybko dostosowałem się do innych klamkomanetek i sposobu ich działania. Nie zauważyłem większej różnicy w działaniu hamulców tarczowych względem tradycyjnych. Pierwsze kilometry były delektowaniem się jazda na tym rowerze a dopiero później zacząłem pilnować kadencji czy tętna. Udało się 2 godziny pokręcić, żadnych korekt w ustawieniach nie dokonywałem ale na końcu pojawił się lekki ból pleców więc już wiem, że siodełko musi zostać inaczej ustawione.