Po ponad miesiącu udało się w końcu nieco pokręcić w realu. Mimo tego, że warunki były takie jakich nie lubię czyli zimno, wiatr i miejscami oblodzone, śliskie drogi to postanowiłem powalczyć z tymi demonami. Nieco czasu straciłem aby wydobyć zimowe ciuchy z głębi szafy, okazało się, że to co w tamtym roku było dobre, teraz jest za luźne a ważę ledwie 3 kilogramy mniej niż wówczas. Planu na trasę nie miałem ale szybko się znalazł, pojechałem dokładnie tymi samymi drogami co w ostatnich 2 latach podczas pierwszych treningów po przerwie. Za każdym razem jechałem na innym rowerze i w innych warunkach. Jazda na rowerze MTB była najlepszym pomysłem, niewysokie prędkości i dobrze trzymające przyczepność opony idealnie wpasowały się w istniejące warunki. Początkowo jechało mi się ciężko, po kilku minutach chciałem nawet zawrócić, głównym powodem były marznące dłonie mimo grubych rękawic. Z czasem jednak dyskomfort minął i jechało się nieco lepiej. Zaskoczony byłem swoją dyspozycją na podjazdach która była bardzo dobra jak na grudzień i długą przerwę od jazdy w realu. Ilość podjazdów była jednak dosyć duża i w końcówce już mnie brakowało. Przez moment myślałem nawet o wydłużeniu jazdy ale temperatura znacznie spadła i zaczęły mi marznąć dłonie, place u stóp i coś jeszcze, wróciłem więc do domu przed zapadającym zmrokiem. Na trasie pojawiło się sporo nowych asfaltów, widać, że dawno nie jeździłem bo dopiero teraz to zauważyłem.
Dzień wolny od pracy wykorzystałem na dłuższą przejażdżkę na rowerze MTB. Nie miałem specjalnego planu na trasę ale już w trakcie stwierdziłem, że warto przejechać się do Ustronia bocznymi drogami. Po drodze oczywiście dołożyłem kilka technicznych odcinków, wiele z nich przejechałem bez problemu i całkiem dynamicznie ale pojawiło się kilka na których miałem problemy, np. z ominięciem pieszych. Na asfaltowym odcinku od Górek do Ustronia spotkałem wielu rowerzystów w różnym wieku, około 80 % z nich jechało na rowerach ze wspomaganiem, nawet nastolatkowie. Na ścieżce wzdłuż Wisły więcej było pieszych i często używałem dzwonka ale nie musiałem specjalnie zwalniać. Dwa miejsca okazały się nieprzejezdne więc zmuszony byłem zejść z roweru. Niecałą godzinę zajął mi spokojny dojazd do Ustronia gdzie nad Wisłą zatrzymałem się na gorącą kawę. Dobrze mi zrobiła i nabrałem sił na powrót do domu. Wydłużyłem sobie nieco drogę zahaczając o Skoczów, po drodze sprawdziłem kilka nowych asfaltowych odcinków nadrzecznej ścieżki, po drodze mijając sporo rowerów elektrycznych i żadnego zwykłego. Nie byłbym sobą gdybym specjalnie nie utrudnił sobie trasy, taki manewr zastosowałem w Górkach jadąc terenem na Bucze, w pewnym momencie koleiny od traktora były tak duże i nierówne, że musiałem zejść z roweru. Spacer miał może 50 metrów i znów jechałem, na tym skończył się terenowy odcinek trasy i dalej ciąłem asfaltami i możliwie bocznymi drogami. Powoli zapadał zmrok i bałem się, że baterie w lampkach się rozładują jak zwiększę ich moc więc po 50 kilometrach zjechałem do domu. Jechało się bardzo przyjemnie i bez żadnych problemów z plecami czy drętwiejącymi dłońmi co ostatnio się kilka razy zdarzyło. Następnym razem już tak przyjemnie nie będzie, pewnie długo na termometrze nie będzie więcej niż 10 stopni a dla mnie chłód jest zawsze utrudnieniem i bardzo nie lubię jeździć w zimnie.
Ostatni wyjazd w październiku zamykający sezon. W ostatnich latach właśnie końcem tego miesiąca zamykam sezon i zaczynam myśleć o kolejnym. Zazwyczaj udawało się na koniec zaliczyć ciekawą trasę, nie mając do dyspozycji szosy postanowiłem zaliczyć nowe góry na MTB. Na początek Błatnia zupełnie nieznaną mi drogą ale całkiem przyjemną do jazdy. Miejscami śliskie liście powodowały utratę przyczepności ale ani razu nie zszedłem z roweru. Dojechałem do żółtego szlaku i trafiłem na tłumy więc znowu czekał mnie spacer, ludzi była cała masa więc zatrzymałem się jedynie na moment i ruszyłem w dół, do Brennej. Gdyby nie ludzie byłoby nawet przyjemnie i nieźle technicznie a było jaz zwykle czyli hamowanie i przeciskanie się przez tłumy pieszych. Trafiłem nie tam gdzie chciałem ale dobrze się stało bo krócej jechałem asfaltem. Wjazd na niebieski szlak nie był dobrym pomysłem, co prawda ludzi nie było ale trakcji też nie i spore odcinki musiałem podprowadzać rower. W końcu jednak dało się jechać bez przeszkód ale im bliżej Grabowej gdzie miałem wjechać na czerwony szlak tym gorzej. Kilka razy nawet dzwonek nie spełnił swojego zadania. Ludzi jak mrówek było na całym czerwonym szlaku, udało się bezpiecznie przejechać ale później postanowiłem minąć Klimczok i zaliczyłem kolejny mi nieznany szlak ale nieprzejezdny w tych warunkach. Ostatni zjazd przyniósł mi sporo frajdy, mimo slalomu między ludźmi technicznie było bardzo w porządku. Dobra pogoda utrzymała się przez cały dzień, mogę chociaż zakończyć sezon w pięknych okolicznościach przyrody skoro inne okoliczności są jakie są i z tego zadowolony być nie mogę.
Po pięciu dniach leczenia, kilku zabiegach na kręgosłup wreszcie poczułem ulgę i większą ruchomość ciała. Postanowiłem więc wracać z Zakopanego na rowerze zaliczając m.in. ścieżkę rowerową z Chochołowa na Słowację. Rano było bardzo zimno i gdy na termometrze pojawiły się 2 stopnie ruszyłem, prawie nie wiało ale chłód był odczuwalny. Ciężko było wyjechać spod Tatr i dopiero za Chochołowem jechało się lepiej, temperatura nieco podskoczyła ale i pojawił się wiatr, jechałem cały czas równo podziwiając piękne jesienne widoki, noga podawała całkiem nieźle więc i drogi ubywało. Nie było czasu na postoje i zatrzymałem się dopiero wtedy gdy nie miałem już jedzenia i picia czyli jeszcze przed Korbielowem. Postój nieco się przedłużył ale szybko złapałem znowu dobry rytm i ostatnie kilometry do Korbielowa znowu minęły bardzo szybko. Zjazd musiałem nieco odpuścić, później już walka z wiatrem i sporym ruchem. Mimo wyższej temperatury niż w Zakopanem wcale nie było cieplej. Ciekawa trasa zaliczona na koniec sezonu szosowego i wreszcie bez bólu pleców.
Po wielu miesiącach walki ze zdrowiem postanowiłem w końcu poddać się leczeniu które ma zażegnać wszystkie problemy będące skutkiem zakażenia Sars-Cov oraz powikłaniom które okazały się bardzo groźne dla mojego organizmu. Jedną z nich była kontuzja pleców będąca jak się okazuje skutkiem choroby zwanej rwą kulszową. Ze względu na trudną sytuację życiową nie byłem w stanie leczyć się w domu, do szpitala nie miałem ochoty się wybierać więc pozostało szukać zabiegów w różnych ośrodkach nie wymagających stałego pobytu. Postawione kryteria idealnie spełniało Zakopane gdzie dobrze się czuję i jest blisko do Nowego Targu gdzie przechodziłem rehabilitację. Planowałem jechać dopiero po weekendzie ale ze względu na L-4 przez które nie wolno było mi się swobodnie poruszać pojechałem już w niedzielę świadomie olewając zawody na Stożek. Miałem opcję jazdy rowerem więc ją wykorzystałem. Skróciłem sobie trasę dojeżdżając koleją do Rajczy skąd ruszyłem w trasę. Nie chciałem się przemęczać więc jechałem bardzo wolno. Świadomie zabrałem rower treningowy ważący 10 kilogramów zamiast lżejszego. Na początek podjazd pod Glinkę, nie jechałem tutaj chyba 3 lata, przy wolnej jeździe nie zdążyłem się spocić pod grubą warstwą ciuchów która była konieczna w temperaturze około 5 stopni. Zjazd w miarę szybki i bez hamowania nawet w łukach więc nieco czasu zyskałem. Później zaczęły się schody, zauważyłem, że w przednim kole jest mało powietrza, szukałem długo dziury w oponie i po kilku minutach zauważyłem ślad wypalony przez papierosa, ktoś zrobił mi psikusa. Niestety nie miałem ze sobą dobrej dętki, udało się napompować 4 bary i trzymało więc jechałem ostrożnie dalej. Przygody jednak mnie nie opuściły i najpierw nieco pobłądziłem, później ledwo uniknąłem spotkania z sarną. Po ponownym wjeździe do Polski natknąłem się na stłuczkę motocyklisty z samochodem osobowym, na szczęście bez ofiar. Zrobiłem się głodny więc zatrzymałem się w restauracji w Witowie a później padła bateria w liczniku. Brakowało mi nawigacji na ostatnich kilometrach ale bez błądzenia trafiłem pod właściwy adres gdzie czekały na mnie ciepłe ciuchy i rzeczy osobiste. W końcu mogłem trochę odpocząć i myślę, że ten wyjazd zamknie trudny dla mnie czas o którym chciałbym szybko zapomnieć.
Po słabym weekendzie znalazłem nieco więcej czasu na rower więc postanowiłem go wykorzystać. Od wyjazdu w góry skutecznie odwiodła mnie temperatura, pojechałem więc na Terlicko gdzie jest sporo wymagających podjazdów. Nie jechało mi się najlepiej od samego początku, męczyłem się na każdym podjeździe i o złapaniu rytmu mowy nie było. W Czechach górki są bardziej wymagające i dlatego też tam przeżywałem największe katusze. W trakcie jazdy podjąłem decyzję, że zaliczę 5 różnych podjazdów na Koniaków, nazwa miejscowości mówi dużo o ukształtowaniu terenu bo w polskim Koniakowie próżno szukać płaskiego odcinka drogi. Zaliczyłem wszystkie wybrane warianty a jeszcze minimum dwa mogłem dołożyć ale ograniczał mnie czas. Po ostatnim podjeździe złapała mnie tradycyjna bomba i nawet wizyta w sklepie i ciągłem uzupełnianie energii nic nie pomogły. Ostatnią godzinę już wlekłem się do domu ale jakoś dojechałem. Przed domem pojawił się komunikat o słabej baterii Di2, to oznaka że trzeba kończyć ten sezon, do końca października pojeżdżę jeszcze na MTB a później zamknę się na Świat w nowo tworzonej jaskini i dopiero na wiosnę wrócę na szosę.
W przerwie między zajęciami na uczelni ruszyłem na ostatni wyścig Jas-Kółkowy w tym roku. Długo wahałem się jak się ubrać i ostatecznie postawiłem na lżejszy strój i dodatkowe warstwy które można schować do kieszeni. O 12 byłem umówiony na wspólny dojazd do Dębowca na start ale oczywiście pojawiły się dodatkowe komplikacje w domu i ruszyłem w ostatniej chwili ale nie spóźniłem się. Warunki na trasie dyktował wiatr i bardzo szybko dojechaliśmy w trójkę po zmianach do Skoczowa, nie interesuje mnie średnia ale w oczekiwaniu na przejazd przez dwupasmówkę zerknąłem na licznik i było ponad 35 km/h, nawet nie chciałem myśleć o powrocie pod wiatr skoro przy lekkiej jeździe tak szybko znaleźliśmy się w Skoczowie. Było sporo czasu wiec już podjazd pod Simoradz i pagórkowaty odcinek do Dębowca przejechaliśmy spokojniej. W słońcu było fajnie, podczas jazdy nie było czuć zimna ale gdy się tylko zatrzymaliśmy w momencie odczucie chłody było większe. Jeszcze chwila minęła zanim zjechali się wszyscy zawodnicy i kolejne kilka minut zanim ruszyliśmy. Od startu poszedł dwójkowy atak, nikt nie był skory do pogoni więc nieśmiało wyszedłem na czoło i jechałem tempem które mi pasowało, na podjeździe udało się znacznie zmniejszyć stratę ale dopiero jak dano mi zmianę ucieczka została skasowana. Tempo nie było mocne ale nie czułem się komfortowo, na zjeździe oczywiście znalazłem się na tyle i musiałem próbować dostać się na przód podczas kolejnego podjazdu, nawet się to udało i byłem w stanie kontrolować sytuację ale chwilę później popełniłem duży błąd który kosztował mnie dużo i sprawił, że czołówka mi odjechała. Zamiast trzymać się środka jezdni jechałem z prawej strony i gdy poszło tempo nie byłem w stanie odpowiedzieć, w tym roku już kilka razy udawało mi się odpowiadać na takie atak generując nieco niższą moc w dłuższym czasie ale teraz strata była zbyt duża a na zjeździe jeszcze się powiększyła bo na jednym z łuków wyskoczył mi samochód z przeciwka, utrzymywałem kontakt wzrokowy, na kolejnym podjeździe nieco się zbliżyłem ale przy wjeździe na główną musiałem zwolnić bo znowu pojawił się samochód, zorientowałem się, że jestem sam i zdecydowałem się dalej gonić czołówkę, samemu nic nie dałem rady zrobić i liczyłem na to, że czołówka zwolni na drugiej rundzie. Tempo hednak było cały czas na tyle dobre, że nic z tego nie wyszło ale stworzyła się sytuacja w której doszło do podziału czołówki i goniłem już nie 6 a 2 osoby, jechaliśmy podobnym tempem i straty nadrabiałem powoli, podjazdy mi szły całkiem nieźle ale zjazdy tego dnia były słabe a po płaskim w tym roku kompletnie nie umiem jeździć, miałem nawet problem z ustawieniem dobrej pozycji aerodynamicznej więc szans na zniwelowanie strat nie było zbyt dużych. Dopiero na trzeciej rundzie dojechałem do dwójki i chwilę razem jechaliśmy, przed zjazdem jednak poczułem, że mnie braknie na końcówce więc sięgnąłem po żela i na zjeździe znowu zostałem z tyłu. Byłem pewny, że nie dogonię ale mimo to jechałem cały czas bardzo mocno. Na finałowym podjeździe dojechałem ponownie do dwójki i została mi walka na finiszu. W takich sytuacjach miałem najmniej do zaoferowania i liczyłem na to, że długi finisz da mi większe szanse. Nie wiem jakim cudem udało się wycisnąć z siebie jeszcze więcej i być minimalnie szybszy na finiszu. Jadąc w czołówce wcale lepiej być nie musiało, może zamiast niecałych 3 minut straciłbym minutę ale jestem zadowolony ze swojej jazdy, cisnąłem cały czas mocno, nie kalkulowałem, dobrze rozłożyłem siły a jadąc w grupie za dużo byłoby znowu kombinacji, kalkulacji i wówczas nie byłbym zadowolony z 5 miejsca. Wywalczyłem je jednak w sportowej walce a nie przegrywając podium na ostatnim podjeździe. Ten rok znowu pokazał moje inne oblicze, byłem aktywny na wyścigach, próbowałem odjeżdżać, spawać grupy i kontrolować sytuację na trasie z czym w ostatnich latach był problem. W tej sytuacji wynik sportowy schodzi na dalszy plan ale i tak miałem dobre wyniki w tym roku.
Kolejny krótki wyjazd podczas którego zdążyłem zaliczyć trzy podjazdy szosowe. Na początek zaliczyłem Łysą Przełęcz, przez ostanie lata mnie tam nie było, już wiem dlaczego. Końcówka podjazdu a dokładnie ostatnie 250 metrów w lesie jest bardzo wymagające, licznik nachylenia doszedł do wartości 32 %, wjechałem go na stojąco na przełożeniu 36x28, jechałem mocno od początku więc nie było z czego już jechać i naprawdę na oparach cisnąłem końcówkę. Jesień ma to do siebie, że często poprawiamy czasy na podjazdach na co w sezonie nie zawsze jest czas. Generując blisko 6,5 W/kg przez prawie 4 minuty poprawiłem swój czas na tym odcinku o 15 sekund. To dużo biorąc pod uwagę długość podjazdu. Później już odpuściłem, zaliczyłem dwa razy Przegibek ale już spokojniejszym tempem a na zjazdach poza dobrą techniką ćwiczyłem także hamowanie bo wyprzedzić wolniej jadących samochodów nie byłem w stanie, wracałem już gdy robiło się ciemno, pora założyć mocniejsze lampki i można śmigać nocą.
Po dwóch dniach wolnych od roweru i bez większych zmian jeżeli chodzi o zdrowie postanowiłem wystartować w dwóch czasówkach. Pierwszą z nich była Rura na Kocierz, dosyć spontanicznie podjąłem decyzję o starcie i bez specjalnych przygotowań stawiłem się na starcie. Takie spontany najlepiej mi wychodzą i kolejny raz dostałem na to dowód. Przed startem miałem kilka dylematów, m.in.. jak ogarnąć logistycznie dwie czasówki dzielące od siebie kilkanaście kilometrów. Najprościej było jechać rowerem ale przy moim osłabieniu chorobowym stwierdziłem, że nie jest to zbyt dobry pomysł i najlepszym wyjściem był dojazd samochodem w miejsce skąd da się szybko dojechać do Porąbki, na Kocierz i ewentualnie na start drugiej czasówki w Gorzeniu Górnym. Takim miejscem okazał się parking na granicy Andrychowa i Sułkowic. Wyjechałem jednak dosyć późno z domu, później sporo czasu straciłem zanim wsiadłem na rower i na styk dojechałem do biura zawodów w Porąbce. Miałem ponad 2 godziny do startu więc pojechałem obejrzeć samochód, być może kupię taki sam model a była okazja sprawdzić jak się sprawuje więc ją wykorzystałem. Czas szybko zleciał i trzeba się było dobrze rozgrzać przed startem. Niestety potwornie się męczyłem i w pewnym momencie sobie odpuściłem. Start czasówki był kawałek drogi od centrum Porąbki i byłem tam 3 minuty przed swoim startem. Po raz kolejny miałem okazję startować z rampy i pierwszy raz w życiu skorzystałem z możliwości startu z wpiętymi już blokami, na pewno coś to dało bo od startu ruszyłem mocno nie czekając aż trafię blokiem w pedał. Po chwili stwierdziłem, że jadę zbyt mocno, po minucie miałem ponad 350 Wat średniej mocy, nie umiałem złapać rytmu i przez dłuższą chwilę strasznie szarpałem tempo, ogólnie męczyłem się w Wielkiej Puszczy, z planowanego ataku na przełęcz Targanicką nic nie wyszło i kręciłem około 5,5 W/kg a na ostatnich metrach nieco ponad 6 W/kg, słabo jak na taką ściankę. Dopiero wtedy zbliżyłem się do zawodnika który startował minutę przede mną, to była dla mnie dobra sytuacja po jadąc około 150 metrów za nim trzymałem jego tempo i tor jazdy na zjeździe który pokonałem bezpiecznie i szybko. Przed Kocierzem złapałem oddech i dołożyłem na samym początku wspinaczki aby szybko wyprzedzić Mirka i swoje jechałem przez cały podjazd, jak na warunki wjechałem dosyć szybko ale nie byłem zadowolony z tego sądząc, że czołówka pojechała Kocierz znacznie szybciej, na ostatniej prostce przed skrętem pod hotel odpuściłem ale doping spowodował, że przed hotelem znowu docisnąłem, brakło mnie na finisz i ostatnie metry już słabsze niż pierwsza połowa krótkiego podjazdu do mety. Na mecie nie byłem z siebie zadowolony ale sytuacja zmieniła się po sprawdzeniu wyników, w tym momencie miałem trzeci czas, gorszy od 2 ledwie o parę sekund. Nie spodziewałem się tego patrząc że na trasie generowałem ledwie 5 W/kg a oba podjazdy równo 5,2 W/kg. Później w wynikach pojawiły się 2 lepsze czasy, dwa pierwsze miejsca zajęły Jas-Kółki a do 3 OPEN brakło mi dokładnie 13 sekund i wtedy całe podium byłoby Jas-Kółkowe, w tym sezonie jednak brakuje mi do czołówki co widać praktycznie na każdych zawodach. W swojej kategorii M2 zająłem 2 miejsce i cieszę się, że żegnam się z tą kategorią stając na podium z ponad 20 osobowej stawce a nie jak zwykle w okolicznych zawodach zamykając stawkę mimo 4 – 6 miejsc. Na dekoracji być nie mogłem spiesząc się na drugą czasówkę.