Wpisy archiwalne w kategorii
Szosa
Dystans całkowity: | 176758.50 km (w terenie 619.00 km; 0.35%) |
Czas w ruchu: | 6527:23 |
Średnia prędkość: | 26.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 750.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1954597 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (179 %) |
Maks. tętno średnie: | 198 (101 %) |
Suma kalorii: | 3659879 kcal |
Liczba aktywności: | 2604 |
Średnio na aktywność: | 67.88 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
Wyrównanie kilometrów
Czwartek, 30 kwietnia 2020 Kategoria Szosa, w grupie
Km: | 75.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:00 | km/h: | 18.75 |
Pr. maks.: | 45.00 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 1490kcal | Podjazdy: | 300m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trening 36
Środa, 29 kwietnia 2020 Kategoria blisko domu, 0-50, Szosa, Samotnie
Km: | 48.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:59 | km/h: | 24.20 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | 176176 ( 90%) | HRavg | 134( 68%) |
Kalorie: | 1264kcal | Podjazdy: | 1030m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Solidny trening odhaczony. Wyjechałem o podobnej jak wczoraj porze w przyjemnej temperaturze pozwalającej na jazdę na krótko. Trasę zaplanowałem taką aby zaliczyć większość pagórków w Jaworzu. Od samego domu przez prawie 2 kilometry było cały czas pod górę. Jechałem bardzo spokojnym tempem. Po kilku kilometrach czekał mnie przerywnik w postaci krótkiego odcinak bez asfaltu. Jakoś bezpiecznie przejechałem, następnie pierwszy dłuższy zjazd i dojazd do Nałęża. Tam pierwsze przepalenie nogi. Sądziłem, że 3 minuty na progu FTP wystarczą aby rozgrzać nogę przed siłowymi powtórzeniami. Gdy dojechałem do najbardziej stromego podjazdu w okolicy gdzie nachylenie w końcówce dochodzi do 20 % dobrałem niewłaściwe przełożenie i pierwszy podjazd zacząłem na wysokiej kadencji. Dopiero w końcówce kadencja spadła do poziomu jakiego miałem się trzymać. Mimo jazdy na 90-95 % podjazd skończył się dokładnie w momencie gdy minęły 3 minuty siłowej jazdy. Na domiar złego nie mogłem zawrócić bo na końcu drogi stał samochód i było strasznie ciasno co połączeniu z nachyleniem terenu spowodowało, że musiałem zejść z roweru, obrócić go i dopiero ruszyć w dół. Jadąc w dół myślałem o skróceniu powtórzeń do 2 minut ale zostałem przy dłuższych ale nie na maksymalnej możliwej do wygenerowania i powtórzenia mocy w tym czasie. Przy kolejnych powtórzeniach zastosowałem już dużą tarcze, trzymałem niską kadencje od początku a w końcówce spadła ona nawet poniżej 45. Nie byłem zadowolony z mocy ale wiedziałam, że jest rezerwa i przy kolejnych trzymałem się tych samych przełożeń i kadencji i dlatego 4 ostatnie powtórzenia wyglądały bardzo podobnie. Później szybko coś zjadłem i ruszyłem na objazd kolejnych podjazdów, pierwszy z nich pojechałem spokojnie a przy kolejnych już dawałem z siebie więcej ale nie maksa. Pierwszy mocniejszy pokonałem w okolicy progu i nieco mocniej w końcówce, brakło trochę do najlepszego czasu na segmencie ale byłem przekonany, że kończy się on w momencie końca asfaltu a okazało się, ze zawiera jeszcze cały odcinek szutrowy na którym się dodatkowo zatrzymałem. Prawie 5 minut mocnej jazdy zostało w nogach a „KOM-y” na takich odcinkach mnie nie kręcą więc ruszyłem dalej na kolejny podjazd. Jedyny podjazd na którym uzyskałem niezadowalający mnie czas to Kalwaria, głównie ze względu na to, że na początku jest ścianka a później wypłaszczenie i lekkie nachylenie do końca. Trzymając stałą moc straciłem dużo na początku i niewiele zyskałem w końcówce, do rekordu brakło 30 sekund, to dużo i mało na tym 1100 metrowym odcinku. Po tym podjeździe miałem jechać przez las i zaliczyć jeszcze raz szutrowy odcinek, o tym, że jest tam segment przypomniałem sobie w momencie gdy już zjeżdżałem ulicą Zdrojową. Dwa ostatnie podjazdy pokonałem dosyć skutecznym tempem. Przed nimi jednak odpocząłem nieco na łatwiejszym odcinku. Za skrzyżowaniem w Jasienicy ruszyłem mocniej, stopniowo zwiększałem tempo, w jednym momencie musiałem zwolnić i się upewnić czy mogę wjechać na skrzyżowanie za którym na węższej już drodze jechałem w 5 strefie mocy przez kolejne 90 sekund. Cały odcinek zajął mi 5 minut, do najlepszego czasu brakło niewiele, sam podjazd wydawał mi się łatwy. Ostatni odcinek to ulica Turystyczna prowadząca do szlaku na Błatnią. Tutaj trochę się zagapiłem, ruszyłem za późno i mimo dosyć szybkiego początku i końcówki pokonanej w okolicy progu do mojego najlepszego czasu zabrakło sekundy. To niewiele patrząc na to jak jechałem. Warunki i moc w nogach pozwalały na zebranie dzisiaj kilku „KOM-ów” ale nie było to celem. Celem były powtórzenia na siłę i kilka podjazdów. Po ostatnim z nich niewiele brakowało do 1000 metrów przewyższenia wiec wróciłem trudniejszą trasą i przekroczyłem kilometr w pionie. Trening niby wymagający ale zmęczenia po nim nie czułem. Mimo wszystko trzeba odpocząć przed dwoma wyjazdami w góry i niedzielną próbą czasową na Salmopol, dopiero wtedy mam dać z siebie wszystko a pozostałe zrywy są u mnie zazwyczaj z mniejszymi lub większymi rezerwami. Podjazdy które zwykle dawały mi w kość dzisiaj okazały się łatwe i za krótkie, jakby się wypłaszczyły.



Trening 35
Wtorek, 28 kwietnia 2020 Kategoria Szosa, Samotnie, blisko domu, 0-50
Km: | 45.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:46 | km/h: | 25.47 |
Pr. maks.: | 61.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | 181181 ( 92%) | HRavg | 135( 69%) |
Kalorie: | 1125kcal | Podjazdy: | 880m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo przyjemny poranek zachęcał do wyjścia z domu. Zrobiłem co miałem do zrobienia i o 8:30 wyjechałem w tradycyjnym kierunku. Prowizorycznie zabrałem do kieszonki rękawki które się jednak nie przydały bo nawet na zjazdach było ciepło. Na początek kontrola robót przy łataniu dziur, wpadłem jak śliwka w kompot. Roboty dopiero w połowie i na ostatnich metrach napotkałem kilkanaście dziur, chcąc je minąć bezpiecznie musiałem jechać poniżej 10 km/h. Na szczęście to jedyne przeszkody przed dojazdem do Przegibka. Nie zapomniałem o solidnej rozgrzewce, najpierw tradycyjne schodki a później finisz na kreskę ale źle dobrałem przełożenie i brakło kilku ząbków aby dać z siebie wszystko. Po tej rozgrzewce czułem się już ujechany a trening w zasadzie się jeszcze nie zaczął. Jakoś dojechałem do Straconki i ruszyłem mocno pod górę. Pierwsza minuta mocnej jazdy nie poszła tak jak powinna, przy kolejnych było jednak coraz lepiej i ostatnie powtórzenie w 1 serii weszło już prawie idealnie. Zjazd względnie spokojny, na początek wsunąłem potężną dawkę węglowodanów a później skupiłem się na technice. Zjechałem do skrzyżowania od którego na Przegibek jest dokładnie 4 kilometry. Po krótkiej przerwie i chwili spokojnej jazdy ruszyłem znów mocniej. Drugi podjazd i powtórzenia wyszły całkiem nieźle, przy ostatnim miałem jeszcze rezerwy ale nie chciałem niepotrzebnie wskakiwać do 7 strefy jak wszystkie poprzednie minutówki robiłem w 6 strefie mocy. Myślałem, że będzie gorzej zwłaszcza, że mój ostatni trening w 6 strefie mocy nie wypadł najlepiej i na krótszym odcinku nie byłem w stanie utrzymać nawet 390 Wat. Przez przełęcz przejechałem bez zatrzymywania i skupiłem się na technice zjazdu. Najpierw coś zjadłem, w momencie gdy droga zaczęła bardziej opadać w dół złożyłem się do zjazdu. Co jakiś czas lekko dokręcałem tylko raz używając hamulców na jednym z łuków na którym zawsze mam problem z dobraniem najbardziej optymalnego toru jazdy. Już myślałem, że będzie to najlepszy zjazd w moim wykonaniu w tym roku gdy około 500 metrów przed końcem z parkingu wyjechał samochód do którego dojechałem około 150 metrów przed przystankiem gdzie kończy się właściwy zjazd i musiałem wytracić prędkość. Dalej jechałem już spokojnie. Na długim, ciągnącym się podjeździe w Olszówce złapałem dobry rytm i jechałem równym tempem. Chcąc minąć remonty zdecydowałem się wracać dłuższą i trudniejszą trasą. Przejazd ulicą Skarpową to porażka, sporo samochodów. wyprzedzających na centymetry po to aby kilkanaście metrów dalej się zatrzymać, sporo dziur i ubytków w nawierzchni wybijających z rytmu. Dopiero na zjeździe ścieżka rowerową było lepiej i spokojniej. Na koniec dołożyłem jeszcze jeden krótki podjazd i minąłem kolejny remontowany odcinek i ruch wahadłowy. W nagrodę miałem 1500 metrowy zjazd do samego dołu./ to pozwoliło zluzować nogę. Na jutrzejszym treningu chciałbym zaliczyć większość okolicznych krótkich podjazdów, dawno nie trenowałem w tej okolicy i miła odmiana od Przegibka się przyda.




Rozjazd 12
Poniedziałek, 27 kwietnia 2020 Kategoria Szosa, Samotnie, blisko domu, 0-50
Km: | 34.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:35 | km/h: | 21.47 |
Pr. maks.: | 59.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 134134 ( 68%) | HRavg | 107( 54%) |
Kalorie: | 17kcal | Podjazdy: | 580m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Poniedziałek zazwyczaj jest u mnie dniem regeneracyjnym, tym razem wykorzystałem go aktywnie. Wyjeżdżając było chłodno wiec zdecydowałem się na cieplejsze ciuchy. Później trochę problemów, najpierw z przedostaniem się przez las gdzie trwały intensywne prace budowlane przy łataniu kilkunastu dziur które od były bardzo uciążliwe. Później walka z ciężarówkami blokującymi kilka dróg przed pierwszym podjazdem. Na podjeździe również drobne przeszkody i musiałem kilka razy depnąć przez co tętno skoczyło wyraźnie w górę. Na zjeździe nadrobiłem trochę czasu ale kolejne podjazdy znów szły bardzo topornie, sporo utrudnień i tak aż do Olszówki gdzie było trochę spokojniej. Gdy dostałem się już do Straconki to mogłem trochę zluzować głowę i przestać się skupiać na tym co dzieje się wokół. Na podjeździe pod Przegibek złapałem jakiś sensowny rytm i udało się go utrzymać. Na przełęczy sporo ludzi wiec szybki nawrót i spokojny ale dobry technicznie zjazd. Powrót był dużo spokojniejszy zwłaszcza dla głowy. Aby minąć wszystkie remonty na drogach których w okolicy jest kilka zdecydowałem się nadrobić ponad kilometr ale wrócić bezpieczną drogą. Idealna jazda na początek tygodnia.


Trening 34
Niedziela, 26 kwietnia 2020 Kategoria Szosa, Samotnie, 100-200
Km: | 107.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:00 | km/h: | 26.75 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | 181181 ( 92%) | HRavg | 138( 70%) |
Kalorie: | 2674kcal | Podjazdy: | 1920m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie tak wyobrażałem sobie ten dzień. Wczoraj bardzo obciążyłem swoje ciało, zwłaszcza plecy i ręce wieczorem miały dość. Zafundowałem sobie kilka zabiegów regeneracyjnych, m.in. kąpiel w wannie z hydromasażem, od razu było lepiej. Dużo czasu poświeciłem nogom, po raz pierwszy w tym roku wygoliłem je do zera i posmarowałem maścią regeneracyjną czego z reguły nie robię. Po ponad 8 godzinach snu czułem się nieźle. Nie wpychałem w siebie zbyt dużo jedzenia, wziąłem więcej na trasę. Zwlekałem jeszcze kilkanaście minut z wyjazdem, upewniłem się czy wszystko mam i czy i tym razem któraś bateria się po drodze nie rozładuje. Temperatura nie zachęcała do jazdy, było wyraźnie chłodniej niż np. w piątek. Ubrałem ciepłą bluzę, nogawki oraz zaryzykowałem i wziąłem nowe spodenki których jeszcze nie używałem. Po wyjeździe czułem, że noga podaje dosyć dobrze, zdanie zmieniłem po pierwszym podjeździe na którym trochę się męczyłem. Skierowałem się najkrótszą drogą w kierunku wyjazdu z Bielska na Szczyrk. Zauważyłem dosyć wzmożony ruch w tym kierunku ale tragedii nie było. Pierwszą cześć rozgrzewki zrobiłem na odcinku Bielsko-Szczyrk. Po 3 minutach mocniejszej jazdy jechało się odrobine lepiej. Przez Szczyrk przejechałem bez zatrzymywania się. Podjazd na Salmopol zacząłem dosyć spokojnie, dopiero ostatnie 1600 metrów pojechałem mocniej w celu przepalenia nogi. Na sczycie już sporo ludzi i samochodów, ubrałem kurtkę aby nie zmarznąć na zjeździe ale to się nie udało i wychłodziłem się strasznie na tym zjeździe. Ostatnie 3 kilometry do ronda to istna walka z wiatrem i walka z samym sobą czy na rondzie nie zawrócić i zrezygnować z próby czasowej. Kolejną rzeczą która wybiła mnie z rytmu to zaparowane okulary i brak chusteczek do czyszczenia. Chcąc czy nie chcąc musiałem zatrzymać się w sklepie. Kupiłem jakieś chusteczki nawilżające, jedną z nich przetarłem twarz, drugą okulary a pozostałe 8 schowałem na zapas. Przy okazji rozebrałem kurtkę i spokojnym tempem ruszyłem dalej. Nie byłem jeszcze gotowy do mocnej jazdy, na kolejnym postoju rozebrałem nogawki, wyrzuciłem opakowania z batonów które już zjadłem i ruszyłem jak na ścięcie. Spodziewałem się męczarni i walki z czasem o poprawę wyniku sprzed 2 lat. Zwykle mierze czas na odcinku 3400 metrów odpuszczając pierwszy kilometr podjazdu na Kubalonkę który jest łatwy. Dłuższy odcinek byłby dzisiaj dal mnie zabójczy i niemożliwy do przejechania w równym i mocnym tempie. Nim ruszyłem mocniej odkryłem twarz aby móc swobodnie oddychać. Ruszyłem dosyć mocno i przez pierwsze 30 sekund generowałem średnio 6 W/kg co było zdecydowanie za dużo. Założyłem, ze dobrze będzie jak utrzymam 350 Wat na całym podjeździe i takiej mocy się trzymałem, jechałem równo, mocno walcząc z czasem, zmiennym wiatrem który w większości był sprzyjający i sporą liczbą samochodów utrudniających pokonywanie podjazdu. Czułem, że dobrego czasu nie będzie i tak było aż do ostatniego łuku w prawo gdzie dojechałem w niecałe 8 minut. Miałem zapas mocy który zamierzałem wykorzystać w samej końcówce, zbierałem się długo do tego i nic nie wyszło. Około 200 metrów przed końcem odcinka wyprzedził mnie samochód który później wyraźnie zwolnił, na szczęście nie musiałem hamować ale gdybym był sekundę szybciej na szczycie to wylądowałbym na zderzaku tego samochodu, kończyłem podjazd w tempie które trzymałem przez większą cześć podjazdu. Nie było kryzysu, dałem z siebie wszystko, nie znałem czasów czołówki poza najlepszym do którego brakło ledwie kilka sekund. Nie musiałem strasznie długo dochodzić do siebie, szybko się ubrałem rezygnując z nogawek które na kolejnych podjazdach mogły tylko przeszkadzać a było kilka stopni cieplej niż w momencie wyjazdu. Zjechałem do Istebnej nie szarżując tempa i znowu musiałem się zatrzymać. Rozebrałem kurtkę i ruszyłem na Kubalonkę w wyraźnie słabszym tempie i z zakrytą twarzą. Sporo osób mnie mijało pod drodze, zdarzyły się nawet grupy wieloosobowe. Gdy wdrapałem się na Kubalonkę to zatrzymałem się na dłuższą chwile, później tego żałowałem bo noga kręciła coraz gorzej. Na zjeździ znów mijałem wiele osób w tym duet Jas-Kółkowy który mijałem już na pierwszym zjeździe z Białego Krzyża. To właśnie ten szczyt było ostatnim celem na ten dzień. Zjechałem do ronda w Wiśle gdzie znów chwila poświęcona na rozebranie kurtki. Przez 7 kilometrów jechało się nieźle, głownie z jednego powodu, sprzyjającego wiatru. Podjazd na Salmopol chciałem wjechać równym tempem z mocą 300 Wat. Na początku był to nieosiągalny pułap ale z czasem noga pozwoliła na więcej. Spodziewałem się czasu około 17 minutowego a wyszło prawie 30 sekund mniej. Jednak goła noga pozwala coś zyskać nad zarośniętą. Na szczycie tłumy jakich się nie spodziewałem, brak choćby jednego wolnego miejsca parkingowego, ludzi jak mrówek, uciekałem stamtąd jak najszybciej. Zjazd zacząłem asekuracyjnie ale później zjeżdżałem już technicznie i sporo szybciej. Przez Szczyrk przejechałem najszybciej jak mogłem, warunki nie pozwalały na zbyt wiele a nie chciałem się zbytnio forsować. W końcu zdecydowałem się na rozebranie kurtki i jechało się nieco lepiej. Dobre tempo utrzymałem do wjazdu do Bielska. Z postojem który zajął mi około minut wjeżdżałem do Bielska przed upływem 30 minut od rozpoczęcia zjazdu z Salmopolu. Dalej również jechałem dosyć mocnym tempem. Na jednym z ostatnich podjazdów pokazano mi moje miejsce w szeregu i słabe możliwości moich mięśni w odniesieniu do rowerów elektrycznych. W nagrodę za to jeden z delikwentów wylądował na asfalcie bo nie zauważył, że wjechał na rondo wprost pod koła samochodu. Nic mu się nie stało wiec jechałem dalej swoim tempem. Po ostatnim zjeździe już odpuściłem. Jeszcze musiałem się przebić przez zatłoczony Park ale nie miałem z tym problemów. Nie był to mój najlepszy dzień, dyspozycja na pewno mogłaby być lepsza, nawet w takich momentach jestem w stanie się zmobilizować na jeden mocny odcinek. Poprawiłem swój czas na podjeździe o ponad 50 sekund lądując wśród najlepszych z niedużymi szansami na wypadnięcie z najlepszej 10 co znaczy dla mnie więcej niż kilkanaście „KOM-ów” na płaskich odcinkach gdzie moc w nogach jest tylko jednym z czynników ( wcale nie najważniejsza ) o tym kto osiągnie najlepszy czas a w górach już trzeba prezentować jakiś poziom aby się liczyć na segmentach. Po pierwszym sprawdzianie wiem, że może być tylko lepiej, mam jeszcze rezerwy, także sprzętowe i chrapkę na poprawę kolejnych rekordów na podjazdach. Dzisiaj nie było idealnie a koniec końców wyszedł topowy czas.

Informacje o podjazdach:


Informacje o podjazdach:

Trening 33
Piątek, 24 kwietnia 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 69.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:45 | km/h: | 25.09 |
Pr. maks.: | 67.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | 160160 ( 82%) | HRavg | 134( 68%) |
Kalorie: | 1676kcal | Podjazdy: | 1300m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
W sumie nie był to planowany wyjazd bo miałem jechać dopiero w sobotę ale pojawiła się szansa a prognoza na jutro wyglądała gorzej wiec pojechałem. Nie zapominałem o naładowaniu Di2 ale nie sprawdziłem licznika, który po drodze się rozładował po 25 godzinach użytkowania, Garmin w tym czasie musiałby być już ładowany ze trzy razy. Po raz kolejny nie miało to wyraźnego wpływu na jakość dzisiejszego treningu.
Wyjechałem po solidnym obiedzie z dobrze kręcącą nogą. Liczyłem na szybki wyjazd z miasta ale trochę się przeliczyłem. Najpierw sporo ludzi utrudniających przejazd przez las i kładkę nad rzeką, udało się to nadrobić przez szybkie zjazdy z wiatrem. Na jednym z ważnych skrzyżowań w mieście trochę mnie przytrzymało ale nie było tak śle jak wczoraj kiedy czekałem chyba 2 minuty na włączenie się do ruchu. Kiedy myślałem, że wszystkie utrudnienia mam już za sobą trafiłem na opuszczony szlaban na przejeździe kolejowym. Na tym koniec utrudnień drogowych. Gdy dostałem się na ulice Górską to po raz pierwszy licznik wydało ostrzeżenie o słabej baterii. Jechałem dalej nie przejmując się tym faktem. Podjazd na Przegibek zacząłem spokojnie ale nie potrafiłem złapać dobrego rytmu pedałowania i długo mieszałem biegami. Wjechałem w spokojnym tempie i całkiem niezłym czasie. Na przełęczy nie zatrzymywałem się nawet na ubranie kurtki, zjadłem na szybko banana, drugą techniczną cześć zjazdu pokonałem już nieco lepiej. Na dalszym fragmencie nie dokręcałem ale z wiatrem jechałem całkiem szybko. Na skrzyżowaniu w Międzybrodziu biłem się z myślami czy zawracać czy jechać dalej na Żar lub Zarzecze. Jedno spojrzenie w kierunku szczytu wieży na Żarze wystarczyło abym ruszył w tym kierunku. Przed podjazdem znów coś zjadłem, wziąłem potężny łyk z bidonu w którym została już resztka wody i ruszyłem w kierunku szczytu. Złapałem dobry rytm ale w pewnym momencie musiałem wyhamować aby nie zostać potraconym przez samochód wyjeżdżający z parkingu, gościu w ogóle nie popatrzał czy może włączyć się do ruchu czy nie. Dobrze, że byłem na tyle przytomny by w porę zareagować. Po krótkim czasie wyłączył się licznik i zdecydowałem się włączyć jedyną aplikacje treningową jaką posiadam czyli Rouvy. Nie miałem czujnika prędkości wiec dane o prędkości były brane z powietrza. Od momentu wyłączenia licznika minęło około 30 sekund zanim rozpocząłem aktywność na telefonie. Starałem się jechać równym i niezamocnym tempem ale bez patrzenia na dane ciężko było to osiągnąć. Okazało się, że jadę w założonym tempie. Bardzo często na tym podjeździe łapał mnie kryzys i niezależnie od tempa męczyłem się strasznie. Tym razem było inaczej, pomimo wyraźnych rezerw jechało się nieźle i w dodatku łapałem kolejnych kolarzy. Poczułem się ja za starych, dobrych czasów, jak wyprzedzałem jakiegoś kolarza ten od razu łapał moje koło i próbował się na nim utrzymać za wszelką cenę, prędzej czy później i tak strzelał tracąc niepotrzebnie siły. Na podjeździe na Żar miałem dwa takie przypadki. Po krótkim zjeździe na którym dokręciłem ile się dało oczywiście nie przekraczając założonego pułapu mocy w podobnym tempie jak większość podjazdu wjechałem ostatnie kilkaset metrów na szczyt góry. Podjazd zajął mi nieco ponad 26 minut, liczyłem, że w tych warunkach i przy tym tempie nie wjadę poniżej 30 a tutaj kolejna miła niespodzianka. Długo nie zabawiłem na szczycie i zacząłem zjeżdżać. Po podjeździe przed zjazdem zatrzymałem się, ubrałem kurtkę i ruszyłem w dół, nie dokręcałem ale na zakrętach starałem się jechać technicznie. Nawet to wyszło ale prędkości wyraźnie brakowało. Podjazd na Przegibek mimo tego, że oszczędzałem się poszedł gładko. Na zjeździe znów trochę technicznej jazdy ale w granicach rozsądku. Do domu wróciłem już z ominięciem głównych dróg nadrabiając trochę, noga kręciła nieźle i nawet podjazdy nie stanowiły najmniejszych problemów. Na ostatnim trafiłem na korek który jednak szybko się rozładował. Po ostatnim zjeździe dojechałem do koparki za którą trzymałem się przez kilkaset metrów zanim odbiłem w innym kierunku. Blisko domu prawie się wysypałem w ostatniej chwili zjeżdżając z drogi by ominąć czołowe zderzenie z samochodem wyraźnie ścinającym zakręt, czułem żwir pod kołami ale nie utraciłem przyczepności. Szkoda tego, że licznik się rozładował bo trasa była fajna, czasy podjazdów zadowalające i brak porównania zjazdów do tych najlepszych w moim wykonaniu. Jutro dam nogom odpocząć a w niedziele ogień pod Kubalonkę i trzy inne spokojniejsze podjazdy.
Wyjechałem po solidnym obiedzie z dobrze kręcącą nogą. Liczyłem na szybki wyjazd z miasta ale trochę się przeliczyłem. Najpierw sporo ludzi utrudniających przejazd przez las i kładkę nad rzeką, udało się to nadrobić przez szybkie zjazdy z wiatrem. Na jednym z ważnych skrzyżowań w mieście trochę mnie przytrzymało ale nie było tak śle jak wczoraj kiedy czekałem chyba 2 minuty na włączenie się do ruchu. Kiedy myślałem, że wszystkie utrudnienia mam już za sobą trafiłem na opuszczony szlaban na przejeździe kolejowym. Na tym koniec utrudnień drogowych. Gdy dostałem się na ulice Górską to po raz pierwszy licznik wydało ostrzeżenie o słabej baterii. Jechałem dalej nie przejmując się tym faktem. Podjazd na Przegibek zacząłem spokojnie ale nie potrafiłem złapać dobrego rytmu pedałowania i długo mieszałem biegami. Wjechałem w spokojnym tempie i całkiem niezłym czasie. Na przełęczy nie zatrzymywałem się nawet na ubranie kurtki, zjadłem na szybko banana, drugą techniczną cześć zjazdu pokonałem już nieco lepiej. Na dalszym fragmencie nie dokręcałem ale z wiatrem jechałem całkiem szybko. Na skrzyżowaniu w Międzybrodziu biłem się z myślami czy zawracać czy jechać dalej na Żar lub Zarzecze. Jedno spojrzenie w kierunku szczytu wieży na Żarze wystarczyło abym ruszył w tym kierunku. Przed podjazdem znów coś zjadłem, wziąłem potężny łyk z bidonu w którym została już resztka wody i ruszyłem w kierunku szczytu. Złapałem dobry rytm ale w pewnym momencie musiałem wyhamować aby nie zostać potraconym przez samochód wyjeżdżający z parkingu, gościu w ogóle nie popatrzał czy może włączyć się do ruchu czy nie. Dobrze, że byłem na tyle przytomny by w porę zareagować. Po krótkim czasie wyłączył się licznik i zdecydowałem się włączyć jedyną aplikacje treningową jaką posiadam czyli Rouvy. Nie miałem czujnika prędkości wiec dane o prędkości były brane z powietrza. Od momentu wyłączenia licznika minęło około 30 sekund zanim rozpocząłem aktywność na telefonie. Starałem się jechać równym i niezamocnym tempem ale bez patrzenia na dane ciężko było to osiągnąć. Okazało się, że jadę w założonym tempie. Bardzo często na tym podjeździe łapał mnie kryzys i niezależnie od tempa męczyłem się strasznie. Tym razem było inaczej, pomimo wyraźnych rezerw jechało się nieźle i w dodatku łapałem kolejnych kolarzy. Poczułem się ja za starych, dobrych czasów, jak wyprzedzałem jakiegoś kolarza ten od razu łapał moje koło i próbował się na nim utrzymać za wszelką cenę, prędzej czy później i tak strzelał tracąc niepotrzebnie siły. Na podjeździe na Żar miałem dwa takie przypadki. Po krótkim zjeździe na którym dokręciłem ile się dało oczywiście nie przekraczając założonego pułapu mocy w podobnym tempie jak większość podjazdu wjechałem ostatnie kilkaset metrów na szczyt góry. Podjazd zajął mi nieco ponad 26 minut, liczyłem, że w tych warunkach i przy tym tempie nie wjadę poniżej 30 a tutaj kolejna miła niespodzianka. Długo nie zabawiłem na szczycie i zacząłem zjeżdżać. Po podjeździe przed zjazdem zatrzymałem się, ubrałem kurtkę i ruszyłem w dół, nie dokręcałem ale na zakrętach starałem się jechać technicznie. Nawet to wyszło ale prędkości wyraźnie brakowało. Podjazd na Przegibek mimo tego, że oszczędzałem się poszedł gładko. Na zjeździe znów trochę technicznej jazdy ale w granicach rozsądku. Do domu wróciłem już z ominięciem głównych dróg nadrabiając trochę, noga kręciła nieźle i nawet podjazdy nie stanowiły najmniejszych problemów. Na ostatnim trafiłem na korek który jednak szybko się rozładował. Po ostatnim zjeździe dojechałem do koparki za którą trzymałem się przez kilkaset metrów zanim odbiłem w innym kierunku. Blisko domu prawie się wysypałem w ostatniej chwili zjeżdżając z drogi by ominąć czołowe zderzenie z samochodem wyraźnie ścinającym zakręt, czułem żwir pod kołami ale nie utraciłem przyczepności. Szkoda tego, że licznik się rozładował bo trasa była fajna, czasy podjazdów zadowalające i brak porównania zjazdów do tych najlepszych w moim wykonaniu. Jutro dam nogom odpocząć a w niedziele ogień pod Kubalonkę i trzy inne spokojniejsze podjazdy.
Trening 32
Czwartek, 23 kwietnia 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 80.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:02 | km/h: | 26.37 |
Pr. maks.: | 62.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | 176176 ( 90%) | HRavg | 138( 70%) |
Kalorie: | 2165kcal | Podjazdy: | 1610m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ciężki trening za mną. Nogi przez ostatnią dobę dostały w
kość. Przed jazdą czułem duży ból mięśni i zastanawiałem się czy nie odpuścić
treningu i luźno pojechać w góry. Już nieraz udowodniłem, że łatwo się nie
poddaje i ruszyłem przed 13 w kierunku Szczyrku. Już po wyjeździe chodziła mi
po głowie myśl, że o czymś zapomniałem. Odrzuciłem ją szybko i skupiłem się na
jeździe. Noga wcale tak źle nie podawała. Dużo większym utrudnieniem był
przejazd przez Bielsko i wydostanie się w kierunku Szczyrku. Patrząc na liczbę
samochodów na trasie czułem się jak w szczycie sezonu turystycznego zwłaszcza,
że większość samochodów była z innych rejonów województwa czy kraju. Już prawie
zapomniałem o rozgrzewce która jest kluczowa przy treningach z powtórzeniami na
określonych mocach. Tym razem rozgrzewka była nietypowa, zamiast jednego dłuższego
odcinka mocnej jazdy wprowadziłem trzy krótsze. Pierwszy zacząłem z
opóźnieniem, najpierw zatrzymała mnie sygnalizacja świetlna a następnie
samochód który postanowił się zatrzymać. Zostało mi około 90 sekund jazdy do
szczytu wzniesienia i tyle też było mocnej jazdy. Drugi odcinek już lepszy,
mógł zostać skrócony przez sygnalizacje świetlną ale udało się przejechać na
zielonym. Trzeci odcinek za rondem w Buczkowicach. Na tym koniec mocnych
akcentów rozgrzewkowych i wciśnięcie w siebie dawki węglowodanów. Przejazd
przez Szczyrk nie różnił się od poprzednich lat, sporo ludzi i samochodów ale
nietypowo wiatr w plecy. Dosyć szybkim tempem jechałem w górę Miasta.
Przespałem moment początku tempówki i zacząłem ją około 500 metrów za późno.
Wiało w plecy wiec i początek był szybki chociaż odrobinę za mocny. Później
ustabilizowałem tempo i jechałem cały czas równo, delikatnie nad progiem FTP.
Podjazd szybko leciał, duży wpływ miał wiatr który nieskromnie mówiąc wykonywał
dużą robotę na podjeździe. Dzięki temu szybko byłem na szczycie przed
planowanym końcem tempówki i z czasem nieznacznie słabszym niż rekordowy,
gdybym się dzisiaj zagiął to mógłbym konkretnie wyśrubować ten rekord, jednak
nie taki był cel. Przed zjazdem ubrałem wiatrówkę, wziąłem coś na ząb i
ruszyłem bardzo spokojnie w dół. Zjazd był znów asekuracyjny, bo ostatnia rzecz
jakiej obecnie potrzebuje to przedobrzyć i wylądować na barierkach lub na
asfalcie. Nie zapomniałem jak się zjeżdża ale nie jest to czas na harce. Po
zjeździe krótka przerwa, rozebranie kurtki i kolejny podjazd. Tym razem już tak
różowo nie było, wiatr który pomagał na podjeździe od strony Szczyrku
skutecznie utrudniał jazdę od strony Wisły. Ubite i zmęczone nogi już też
dawały o sobie znać. Jazda była bardzo szarpana, przez wiatr wydawało mi się,
że mam jakiś wór kamieni na plecach który trzeba targać pod górę. Średnia moc
równa progowi FTP pozwoliła na niecałe 17 minut podjazdu a liczyłem, że wjadę
ten odcinek w 16 minut bo noga na to pozwala. Na szczycie znów ubieranie kurtki,
zakrywanie ust i nosa, jedzenie i kolejny spokojny zjazd w stronę Wisły. Chcąc
wrzucić dużą tarcze z przodu przerzutka ani drgnęła, stan baterii był już
niski, już wiedziałem, że miałem ją rano podłączyć do ładowania, najpierw nie
miałem czasu a później zapomniałem. Na szczęście mogłem się obyć bez dużej tarczy
i pozostała cześć trasy byłem w stanie objechać na małej z przodu. Trzeci
podjazd nie różnił się zbytnio od drugiego, w końcówce już brakowało ale dałem
z siebie wystarczająco dużo aby nie stracić tempa. Wiatr na tym podjeździe nie
był dzisiaj łaskawy i dlatego podjazd zajmował mi około 40 sekund więcej niż zakładałem,
tych sekund z kolei nie było na podjeździe od Szczyrku wiec wyszło na zero. Na
szczycie znowu rytuał w postaci ubrania kurtki, jedzenia i jako bonus cyknąłem
jedną fote. Zjazd do Szczyrku znowu wolny i asekuracyjny. Kilka lat temu
musiałbym się postarać by zjechać w takim tempie i taką techniką a dzisiaj nie
robi to na mnie znaczenia. Wiatr wiejący w twarz miał swoje plusy bo nie musiałem
się przejmować brakiem dużej tarczy z przodu i spokojnie kręciłem na małej. Szczyrk
bezpiecznie przejechałem, zrzuciłem kurtkę i przy dużo mniejszym niż dwie
godziny wcześniej ruchu dojechałem do Bielska. Po drodze nogi odmówiły już posłuszeństwa,
dostały nieźle w kość wiec nie byłem zdziwiony. Mimo to jechałem niezłym tempem
i nawet na podjazdach jakoś to wyglądało. Zbliżając się do domu znowu musiałem się
liczyć z większą ilością samochodów na trasie ale dało się przeżyć. Bateria w
rowerze wytrzymała na tyle, że do końca treningu mogłem operować tylną
przerzutką, straciłem na tym troch czasu na powrocie ale nie miało to dla mnie
żadnego znaczenia. Pierwszy raz w tym roku byłem w stanie w letnim stroju
wybrać się na podjazdy, na zjazdach mógłbym obyć się bez kurtki ale wolałem nie
ryzykować. Kolejny wyjazd będzie spokojny a w niedziele pierwszy podjazd na
czas w tym roku. Wszystko zależy od pogody, jak się nie uda to sprawdzę się w następnym
tygodniu.



Informacje o podjazdach:




Informacje o podjazdach:

Trening 31
Wtorek, 21 kwietnia 2020 Kategoria 50-100, blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: | 50.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 25.00 |
Pr. maks.: | 58.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 179179 ( 91%) | HRavg | 137( 70%) |
Kalorie: | 1358kcal | Podjazdy: | 1080m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy trening z zasłoniętymi ustami i nosem. Byłem ciekaw czy dam rade jechać bez ściągania chusty nawet przy mocnym tempie. Przed treningiem byłem już mocno zmęczony, szkoda, że innych prac nie da się przeliczyć na TSS, wówczas trening nie byłby potrzebny. Wyjechałem przed 14 w kierunku Przegibka. Musiałem delikatnie pokombinować aby zrobić dobrą rozgrzewkę, ukształtowanie terenu Bielska nie sprzyja dłuższej jeździe równym tempem. Ostatecznie znalazłem odpowiednią drogę ale swoje trzy grosze dołożył wiatr który skrócił odcinek. Rozgrzewka ani mocna jazda z wiatrem nigdy mi nie podchodzi i tak było tym razem. Wystarczyło na 4 minuty jazdy wzrastającym tempem a później wile minut spokojnego dojazdu do Straconki. Przed pierwszym podjazdem zrobiłem jeszcze mocniejszą minutę. Myślałem, że ściągnę chustę już na początku pierwszego powtórzenia. Nie zrobiłem tego, nogi nie potrafiły wskoczyć na właściwy rytm, męczyłem się, wytrzymałem połowę, a ostatecznie całość w buffie na twarzy. Ostatnie 500 metrów podjazdu już na spokojnie i odpuszczony zjazd w dół. Chwile czekałem aby nawrócić boi straszny ruch pojazdów był w Międzybrodziu. Drugi podjazd zacząłem spokojnie i dopiero po kilkudziesięciu metrach zwiększyłem tempo. Jechało się jakby lżej, lubię ten podjazd i pewnie to też miało wpływ na komfort. Również drugi podjazd pokonałem cały w chuście na twarzy. Przerwy na jedzenie czy picie pozwalały na zaczerpniecie świeżego powietrza. Z przyzwyczajenia zjechałem do Straconki a myślałem drugi raz jechać od Międzybrodzia. Trzeci wjazd był najmocniejszy ale szarpany ze względu na brak komfortowego przełożenia. Wytrzymałem po raz kolejny bez odkrywania nosa i ust. Nogi zmęczone już przed treningiem były jeszcze bardziej ubite. Do domu wracałem głownie z wiatrem wiec dosyć szybko przejechałem przez Bielsko. Dyspozycja dobra, na świeżości nie byłoby wiele lepiej. Jeszcze nigdy nie pokonywałem w takim tempie podjazdu z zasłoniętymi ustami i nosem. To kolejne cenne doświadczenie i potwierdzenie tego, że da się tak jeździć niezależnie od tempa, przynajmniej w temperaturach około 15 stopni. Przy wyższych może być problem ale tylko przy mocniejszej jeździe.

Informacje o podjazdach:


Informacje o podjazdach:

Rozjazd 11
Poniedziałek, 20 kwietnia 2020 Kategoria 0-50, blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: | 33.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:35 | km/h: | 20.84 |
Pr. maks.: | 57.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 142142 ( 72%) | HRavg | 116( 59%) |
Kalorie: | 731kcal | Podjazdy: | 590m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy wyjazd od 3 tygodni. Po ostatnich kilkunastu dniach kiedy trenowałem w domu lub przed nim, nie ruszając się z miejsca satysfakcja i frajda była potrójna. Jako osłonę twarzy wybrałem zwykłą chustę buff, zimą lub wczesną wiosną jeździłem z zasłoniętą twarzą nawet po kilka godzin i nie miało to dla mnie znaczenia, nie było żadnym utrudnieniem wiec jestem do tego przyzwyczajony. Czas na jazdę wygospodarowałem miedzy 13 a 15:30. Rower od ponad 2 tygodni stał nieruszany i musiałem go oczyścić bo pokrył go kurz. Przed jazdą zamontowałem miernik mocy ale zapomniałem go skalibrować. Chwile zastanawiałem się jak się ubrać, niby dosyć ciepło ale chłodny i dosyć silny wiatr wiec wybrałem bluzę zamiast kamizelki, rękawków i potówki i było idealnie.
Po wyjeździe przypomniałem sobie o kalibracji miernika i w pierwszym możliwym miejscu się zatrzymałem. Pomyliłem guziki w liczniku i przez przypadek zatrzymałem aktywność. Po szybkiej i udanej kalibracji ruszyłem dalej. Od rana ciężko pracowałem, najpierw przed komputerem, później przy domu i byłem zmęczony. Odzwierciedlało to wyraźnie podwyższone tętno ale nogi były całkiem dobre. Podjazdy jechałem na najlżejszym przełożeniu, wiele wolniej nie byłem w stanie bo straciłbym komfort jeżeli chodzi o kadencje, momentami spadała do 70. Standardowy dojazd do Straconki musiałem wydłużyć, a raczej chciałem by ominąć Szpital Wojewódzki. Do tego momentu dwa razy odsłoniłem twarz tylko po to aby napić się wody z bidonu. Jazda pod wiatr nie była przyjemna, nawet przy lekkim zjeździe nie przekraczałem 30 km/h. W końcu dostałem się na Bulwary Straceńskie. Pierwszy dzień po ich otwarciu przyciągnął tłumy ludzi, kilku z nich pojawiło się na ścieżce rowerowej i musiałem bardzo uważać. Po Straconki dojechałem wolnym ale równym tempem. Przed wjazdem do lasu skąd na Przegibek były niecałe 4 kilometry wyprzedziłem dwóch rowerzystów i musiałem minąć ekipie porządkową pracującą przy drodze. Na podjeździe noga podawała dosyć dobrze, momentami brakowało przełożenia i kadencja spadała do około 70 co było tym minimum którego chciałem się trzymać. Tętno było o 10 uderzeń wyższe przy tej mocy niż zwykle. Po dokładnie 16 minutach od miejsca w którym zawsze zaczynam mierzyć czas byłem na szczycie przełęczy. Tam również sporo samochodów i ludzi wiec zawróciłem i ruszyłem w dół. Zjazd sobie odpuściłem, zarówno pod względem szybkości jaki techniki. Uzupełniłem zapasy energii, poprawiłem okulary, chustę i bezpiecznie zjechałem do Straconki. Wiało w plecy wiec jechało się szybko i przyjemnie, w dobrym tempie pokonywałem także ścieżkę rowerową na Bulwarach ale w pewnym momencie wyskoczył z lewej rowerzysta i musiałem zwolnić. Ludzi było sporo wiec odetchnąłem z ulgą gdy znalazłem się po drugiej stronie drogi na Szczyrk, skończył się wąski i newralgiczny odcinek. Do domu wróciłem znowu z pominięciem odcinka prowadzącego obok szpitala. Na podjazdach tętno szło do góry a kadencja w dół. Na ostatnim zjeździe z wiatrem przyjąłem pozycje aerodynamiczną, nie jechał żaden samochód wiec szybko zjechałem w dół i bez zatrzymywania się na niebezpiecznym skrzyżowaniu już dużo wolniej przejechałem ostatnie 1500 metrów. W lesie w ostatnim czasie remontowano pobocze i sporo kamieni które były tam umiejscowione i dobrze ubite już jest na jezdni wiec uważałem by na żaden nie najechać. Przy jeździe tym tempem po 90 minutach chusta była sucha, na mocniejsze treningi będę zabierał 2 lub 3 chusty i zmieniał w momencie gdy jedna będzie już zawilgocona.
Po wyjeździe przypomniałem sobie o kalibracji miernika i w pierwszym możliwym miejscu się zatrzymałem. Pomyliłem guziki w liczniku i przez przypadek zatrzymałem aktywność. Po szybkiej i udanej kalibracji ruszyłem dalej. Od rana ciężko pracowałem, najpierw przed komputerem, później przy domu i byłem zmęczony. Odzwierciedlało to wyraźnie podwyższone tętno ale nogi były całkiem dobre. Podjazdy jechałem na najlżejszym przełożeniu, wiele wolniej nie byłem w stanie bo straciłbym komfort jeżeli chodzi o kadencje, momentami spadała do 70. Standardowy dojazd do Straconki musiałem wydłużyć, a raczej chciałem by ominąć Szpital Wojewódzki. Do tego momentu dwa razy odsłoniłem twarz tylko po to aby napić się wody z bidonu. Jazda pod wiatr nie była przyjemna, nawet przy lekkim zjeździe nie przekraczałem 30 km/h. W końcu dostałem się na Bulwary Straceńskie. Pierwszy dzień po ich otwarciu przyciągnął tłumy ludzi, kilku z nich pojawiło się na ścieżce rowerowej i musiałem bardzo uważać. Po Straconki dojechałem wolnym ale równym tempem. Przed wjazdem do lasu skąd na Przegibek były niecałe 4 kilometry wyprzedziłem dwóch rowerzystów i musiałem minąć ekipie porządkową pracującą przy drodze. Na podjeździe noga podawała dosyć dobrze, momentami brakowało przełożenia i kadencja spadała do około 70 co było tym minimum którego chciałem się trzymać. Tętno było o 10 uderzeń wyższe przy tej mocy niż zwykle. Po dokładnie 16 minutach od miejsca w którym zawsze zaczynam mierzyć czas byłem na szczycie przełęczy. Tam również sporo samochodów i ludzi wiec zawróciłem i ruszyłem w dół. Zjazd sobie odpuściłem, zarówno pod względem szybkości jaki techniki. Uzupełniłem zapasy energii, poprawiłem okulary, chustę i bezpiecznie zjechałem do Straconki. Wiało w plecy wiec jechało się szybko i przyjemnie, w dobrym tempie pokonywałem także ścieżkę rowerową na Bulwarach ale w pewnym momencie wyskoczył z lewej rowerzysta i musiałem zwolnić. Ludzi było sporo wiec odetchnąłem z ulgą gdy znalazłem się po drugiej stronie drogi na Szczyrk, skończył się wąski i newralgiczny odcinek. Do domu wróciłem znowu z pominięciem odcinka prowadzącego obok szpitala. Na podjazdach tętno szło do góry a kadencja w dół. Na ostatnim zjeździe z wiatrem przyjąłem pozycje aerodynamiczną, nie jechał żaden samochód wiec szybko zjechałem w dół i bez zatrzymywania się na niebezpiecznym skrzyżowaniu już dużo wolniej przejechałem ostatnie 1500 metrów. W lesie w ostatnim czasie remontowano pobocze i sporo kamieni które były tam umiejscowione i dobrze ubite już jest na jezdni wiec uważałem by na żaden nie najechać. Przy jeździe tym tempem po 90 minutach chusta była sucha, na mocniejsze treningi będę zabierał 2 lub 3 chusty i zmieniał w momencie gdy jedna będzie już zawilgocona.
Trening 30
Wtorek, 31 marca 2020 Kategoria 0-50, blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: | 32.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:07 | km/h: | 28.66 |
Pr. maks.: | 50.00 | Temperatura: | 4.0°C | HRmax: | 177177 ( 90%) | HRavg | 143( 73%) |
Kalorie: | 792kcal | Podjazdy: | 430m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Krótki i szybki spontaniczny wyjazd w przerwie od pracy. Przed jazdą i w trakcie popełniłem sporo błędów które staram się eliminować. Wiele wskazywało, że nie uda się wyjechać i będę musiał przeprosić się z trenażerem, pojawiła się okazja to ją wykorzystałem. Pierwszym błędem było to, że pojechałem kilka godzin po ostatnim posiłku i nie zabrałem dużej ilości jedzenia myśląc, że starczy energii. Drugi błąd to wybór trasy, potrzebowałem odcinek na którym da się pojechać 10 minut w ciągu i taki też wybrałem ale warunki wietrzne były dzisiaj niesprzyjające i cały odcinek był z wiatrem wic nie starczyło na 10 minut. Ubrałem się szybko i w kilka minut byłem gotowy do jazdy. Dojazd i rozgrzewka bez większych problemów. W jednym miejscu musiałem uważać na ekipę remontową blokującą prawy pas jezdni. Rozgrzewkę zacząłem później bo znowu zacząłem bawić się licznikiem po drodze i nie widziałem ekranu z potrzebnymi danymi. Na rozgrzewce noga jeszcze była dobra. Z dobrym nastawieniem rozpocząłem pierwszy sprint. Już wtedy wiedziałem, że nie będę w stanie trzymać mocy powyżej 400 Wat przez 40 sekund i trzymałem się dolnej granicy 6 strefy. Z wiatrem jechało się bardzo szybko, powtórzenia były w miarę równe ale drogi za szybko ubywało i po 9 powtórzeniu byłem zmuszony odpuścić aby nie robić go na zjeździe ani odcinku bez asfaltu. Na zjeździe uzupełniłem zapasy energii i ruszyłem drugi raz. Czułem, ze jestem coraz słabszy, powtórzenia nie wchodziły tak jak powinny i ostatnie dwa to już prawdziwa walka z samym sobą. Dotrwałem do końca, na moment się zatrzymałem i ruszyłem w stronę domu. Nie chciało mi się już dokręcać do 100 TSS i zrobiłem tylko dwa brakujące wcześniej powtórzenia i najkrótszą drogą dotarłem do domu. Trening wyszedł intensywny ale z powodu braku energii nie tak dobry jakbym oczekiwał. Takim akcentem kończę Marzec, w kwietniu przewiduje podobną intensywność treningową tylko na mniejszej objętości i być może z oczywistych powodów z dużą dawką trenażera.



