Pierwszy trening ukierunkowany na jazdę na czas. Po zreperowaniu uszkodzonej na Lubelskiej Vuelcie lemondki i ustawieniu pozycji wyjechałem z około 2 godzinnym opóźnieniem. Pogoda nie pozwoliła na wcześniejszy trening. Nie miałem już zbyt dużo czasu i z 5 planowanych powtórzeń zrobiłem 3 i to jeszcze tylko 2 wyszły jak powinny. Na 5 minutowe tempówki wybrałem odcinek Skoczów-Pierściec z dobrą nawierzchnią i jak mi się wydawało niezbyt dużym ruchem samochodowym. Podczas dojazdu do Skoczowa udało mi się sporo czasu jechać w pozycji czasowej, na lemondce. Pierwsza tempówka miała być najsłabsza, każdą kolejną chciałem pojechać mocniej. Dobrze się złożyło, że wiało w twarz i było ciężej, trzymanie założonej mocy było łatwiejsze. Dobre tempo i moc udało się utrzymać do końca i od razu nawrót. Podczas odpoczynku nie jechałem całkiem spokojnie, na mocy o połowę mniejszej ni podczas ćwiczenia. Drugie powtórzenie było mocniejsze, tak jak zakładałem, po nawrocie trochę samochodów i kilka niepotrzebnych spowolnień. Trzecie powtórzenie zacząłem najmocniej ze wszystkich ale już po około minucie musiałem sporo zwolnić a dalej nawet się zatrzymać, straciłem na tym bardzo dużo i pomimo bardzo mocnej jazdy do końca, moc z odcinka wyszła najniższa ze wszystkich. Powrót do domu był dosyć szybki, lemondka nawet na podjazdach dawała zysk czasowy. Przed wjazdem do Bielska, drogi bardzo mokre, podobno ulewa przeszła a na mnie nie spadła ani kropla deszczu.
Bardzo ważny dzień, na ten test czekałem od kilku dni. Dobrze się zregenerowałem i całkiem dobrze się czułem, jedynie pogoda mogła pokrzyżować plany. Miałem nadzieję, że objadę na sucho i z tą myślą ruszyłem w kierunku Ustronia. Plan A zakładał test na podjeździe na Salmopol, dojeżdżając do Ustronia już grzmiało a nad górami były ciemne chmury. Rozgrzałem się dobrze i musiałem wprowadzić w życie plan B. Test zdecydowałem się przeprowadzić na podjeździe pod Równicę. Dobrze, że pojechałem na treningowym rowerze na którym trochę mocy idzie w błoto bo brakłoby podjazdu. Ruszyłem dosyć spokojnie i jechałem dokładnie tak jak zakładałem, już po kilku minutach wiedziałem, że na pewno przy wypłaszczeniu będę przed upływem 20 minut. Bardzo równa jazda zaowocowała kolejnymi zyskami czasowymi, gdy robiło się trochę lżej to moc spadała poniżej zamierzonej. Po 15 minutach już miałem serdecznie dość, za wszelką cenę chciałem dojechać do końca testu. Tętno wzrosło niemiłosiernie a moc nie chciała iść w górę, gotowałem się, od wypłaszczenia jechałem już cały czas z głową wlepioną w licznik i dobrze, że nie było dużego ruchu turystycznego i droga była pusta. Ostatnie minuty testu to już walka z głową i nie wiem jak udało mi się wykrzesać jeszcze trochę mocy. Udało się utrzymać wynik uzyskany w pierwszych 18 minutach testu i ostatnie metry podjazdu to już była istna tragedia. Na szczycie prawie spadłem z roweru i dobre kilka minut dochodziłem do siebie. Wynik z testu wyszedł jak na mnie genialny. Wiem, że znajdą się tacy co będą sądzić inaczej, ale nie każdy z nich jest w stanie osiągnąć podobny lub lepszy. Jestem przekonany, że z takim rezultatem znajduję się w czołówce, najlepszej 50 amatorów ścigających się na wyścigach. Test wyszedł dobrze, ale to co działo się później nie należało już po przyjemności. Zjazd poszedł jako tako, sporo samochodów i pieszych nie pomogło w szybkiej jeździe. Jak skończył się zjazd to nie umiałem jechać, jazda nie była lekka i przyjemna a do tego wiatr nie pomagał. W sklepie uzupełniłem bidony a także zapasy energii, nie pomogło to wiele i po krótkim czasie dopadła mnie bomba. Wlekłem się w stronę domu i gdy miałem już wszystkiego dosyć to złapałem gumę. Nie pamiętam kiedy tak długo zmieniałem dętkę i sporą stratą czasu dotarłem wreszcie do domu. Przed domem drogi mokre, musiała przejść ulewa a na mnie nie spadła ani kropla. Poza tym i dobrym wynikiem testu nic przyjemnego raczej mnie dzisiaj nie spotkało.
Spokojny trening
na rozruszanie nóg po weekendzie. Godzina wyjazdu nie była najlepsza i przy skrzyżowaniu
z główną drogą musiałem się zatrzymać, czekałem chwile do momentu gdy jadący z
lewej kierowca przepuścił mnie. Nie ujechałem daleko i ledwo uniknąłem czołówki
z jakimś idiotą wyprzedzającym pod prąd, ułamkiem oka zdążyłem zerknąć na jego
tablice rejestracyjną i odbiłem w prawo. Przejechałem przez pobocze i
zatrzymałem się w trawiastym rowie, spodenki zdarte, owijka brudna i to tyle ze
start. Odechciało mi się dalszej jazdy, zwłaszcza, że na horyzoncie pojawiły się
chmury. Jechałem spokojnie dalej i w Skoczowie zaczęło padać, wjechałem na
Simoradz a tam mocniej padało. Nie chciałem wracać wiec skręciłem w prawo i
boczną drogą miałem dojechać do Ochab. Gdzieś coś sknociłem i wyjechałem w
Wiślicy. Tam niespodzianka – nowy asfalt na krótkim odcinku, szkoda, że te
najgorsze dziury na zjeździe są dalej. W Ochabach już było sucho i postanowiłem
pokręcić się po bocznych drogach. Znalazłem ciekawą drogę i według mapy miał
być przejazd a w pewnym momencie szosa się skończyła, było trochę mokro i nie
ryzykowałem jazdy taką drogą. Znalazłem inną drogę, też z fragmentem terenu i
dojechałem do Drogomyśla. Trochę szybszej jazdy dobrze znanymi drogami i po
wjeździe do Bielska już spokojniejsza jazda do bufetu.
Sobota przywitała
nas deszczem i jadąc na start jeszcze kropiło. Było mokro i po piątkowym upale
nie było śladu. Przed starem przeszła konkretna ulewa i rozgrzewka była bardzo
krótka. Ustawiłem się z tyłu, po starcie mieliśmy spokojnie wyjechać poza teren
miasta i dopiero podkręcić tempo. Spokojna jazda trwała kilka sekund i za
pierwszym zakrętem już poszedł ogień. Próbowałem przebić się do przodu i
zapłaciłem za to wypchaniem z zakrętu. Za rondem nie było sensu gonić, wszystko
było porozrywane a czołówki nie było widać. Jechałem bardzo mocno i łapałem
kolejnych zawodników, nikt nie próbował mi dać zmiany, dopiero gdy w zasięgu
wzroku pojawiła się kilkuosobowa grupa to współpracując udało się dołączyć.
Początkowo był lekki chaos i współpraca nie była wzorowa. W grupie jechało
kilka osób które nie miały większego pojęcia o współpracy w grupie i psuło to
trochę szyk. W pewnym momencie zauważyłem problem w tylnym kole Izy. Strzeliła
szprycha i dalsza jazda była trochę nerwowa. Od tego momentu sporo czasu
jechałem w ogonie pilnując by Iza nie została z tyłu. Od czasu do czasu dawałem
zmiany a i tak byłem jednym z najczęściej jadących na czele grupy zawodników.
Ostatnie około 20 kilometrów było walką z wiatrem. Tempo trochę siadło, mógłbym
próbować się oderwać ale nie widziałem w tym sensu i ograniczyłem się do
dawania dłuższych i mocniejszych zmian. Na finisz się nie napalałem, na
zakręcie i byłem na 5-6 pozycji i tak też wjechałem na metę. Nasza grupa
straciła niecałe 15 minut do czołówki i 4 do 2 grupy. Przy równej i mocnej
współpracy te 4 minuty były spokojnie do nadrobienia.
Po szybkiej
regeneracji i dobrym obiedzie przyszedł czas na etap 2. Przed samym wyjazdem z
hotelu zauważyłem, że w przednim kole mam kapcia. Nie traciłem czasu, sił i
nerwów na naprawę tylko skorzystałem z zapasowego koła od Darka i mogłem jechać
na start. Ponad 8 kilometrowy dojazd na start był bardzo dobrą rozgrzewką, było
dosyć ciepło i szukałem cienia. Na starcie ustawiłem się w miarę z przodu w
zacienionym miejscu. Po starcie tempo
nie było zbyt mocne, oczywiście zaczęły się przepychanki i wszystkie blokady w
mojej głowie się uruchomiły i zacząłem spływać na tył peletonu. Te wszystkie
kraksy i upadki nie pozwalają mi swobodnie jechać w peletonie, boję się kraksy
i nawet przy tej dosyć niskiej prędkości było kilka niebezpiecznych sytuacji
które mogły skończyć się źle. Myślałem, że później jakoś się to ułoży i słabsi
zawodnicy poodpadają i zrobi się trochę bezpieczniej. Z czasem tempo wzrosło, nie
było równe i moja pozycja w peletonie ulegała zmianie. Po około 15 kilometrach zrobiło
się bardzo niebezpiecznie, pojawiło się rondo, ktoś przyhamował i ja musiałem
odbić w lewo, jadący obok Darek znalazł lukę z prawej i jakoś przemknął, ja
musiałem całe rondo objechać i miałem już około 200 metrów starty. Darek też
tracił ale mniej i był w stanie jeszcze dołączyć do peletonu. Tempo oczywiście
poszło mocne i nie miałem praktycznie żadnych szans na dołączenie do peletonu.
Zacząłem gonić, bardzo mocno pracowałem i powoli zmniejszałem stratę do reszty,
z peletonu strzelały kolejne osoby a ja dalej goniłem. Miałem około 100 metrów
starty i przez ponad 2 kilometry jechałem tempem grupy. Powoli zaczynało
brakować i już nie miałem szans dogonić. Jechałem cały czas mocno, nie miało to
zbytniego sensu, bo raczej nikt już z peletonu nie odpadł a kolejna czasówka
nie miała sensu. Na około 25 kilometrze odpuściłem gonitwę i zacząłem myśleć o
bufecie. Udało się dostać wodę od strażaka i dalej jechałem spokojnie czekając
na Izę. Po ponad 10 kilometrach samotnej spokojnej jazdy dojechała do mnie Iza
w towarzystwie Kuby. Po chwili dogoniliśmy jeszcze jednego zawodnika i dalej
jechaliśmy już w 4 osobowej grupce. Początkowo wszyscy dawali zmiany,
próbowałem przekonać Izę, że nie musi tego robić i od tego momentu pracowaliśmy
praktycznie we dwóch. Kuba narzekał na skurcze, daliśmy się na to nabrać a to
była tylko podpucha. Przez cały czas namawiał mnie na atak, odjazd, ściganie a
nie miało to sensu. Na około 10 kilometrów do mety zostałem sam na czele i
przez większość czasu dyktowałem tempo. Około kilometr do mety poszedł atak,
Kuba wyrwał do przodu a za nim pognał drugi kolega. Ja nie miałem ochoty na
finisz i dopiero ostatnie 300 metrów pojechałem mocniej. Iza dojechała zaraz za
mną awansując na 1 miejsce z ponad 11 minutową przewagą. Mój występ lepiej
przemilczeć, moc jest, forma jest, brakuje pewności siebie i cwaniactwa, wynik
nie jest dla mnie najważniejszy, straciłem szansę na awans w Generalce ale spaść
niżej już nie mogłem.
Na mecie myślałem
tylko o wodzie, ostatnie 10 kilometrów jechałem bez picia. Wypiłem prawie 1
litr duszkiem i poczułem się lepiej. Ja wiem, że się skompromitowałem ale się tym
nie przejmuję.