Piotr92blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(13)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

w grupie

Dystans całkowity:48935.00 km (w terenie 762.00 km; 1.56%)
Czas w ruchu:1783:47
Średnia prędkość:27.29 km/h
Maksymalna prędkość:92.00 km/h
Suma podjazdów:553776 m
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:1017819 kcal
Liczba aktywności:540
Średnio na aktywność:90.62 km i 3h 20m
Więcej statystyk

Trening 88

Niedziela, 26 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 145.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:20 km/h: 27.19
Pr. maks.: 64.00 Temperatura: 23.0°C HRmax: 183183 ( 93%) HRavg 136( 69%)
Kalorie: 3495kcal Podjazdy: 2400m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Następny sprawdzian formy zaliczony. Dwa wcześniejsze dni odpoczywałem po czwartkowym treningu w górach i liczyłem na solidną nogę i dobry wjazd na Łysą Górę. Ten podjazd zawsze daje mocno popalić i jest najlepszą weryfikacją formy. Najlepszy czas osiągnąłem tam w maju by w czerwcu na wyścigach notować ówczesne życiowe wyniki. Później nie umiałem się zbliżyć do tego wyniku nawet na 2 minuty i ostatnie kilka wjazdów to czasy rzędu 33:50 – 35:20. Miałem dużo czasu, najpóźniej o 15 chciałem być w domu. Nie miałem innych planów na ten dzień, chciałem zaliczyć tylko Łysą a zarazem 2230 metrów w pionie których brakowało do 10 kilometrów w całym tygodniu. Z obliczeń wynikało, że dojazd i powrót najkrótszą drogą na Łysą wystarczy aby spełnić ten cel. Z różnych doświadczeń wiem, że lepiej wyjechać wcześniej niż później forsować własny organizm po to aby na określoną godzinę być np. w Dobrej. Po obserwacji prognoz pogody stwierdziłem, że deszcz ma spaść dopiero popołudniu i w okolicy Łysej również nie był prognozowany. Ciekawie przedstawiały się wykresy wiatru, do 8 miało wiać z południowego wschodu a im później tym bardziej z zachodu. Prognoza sprawdziła się , na początku jechałem z wiatrem, później z bocznym aż w końcu z przeszkadzającym. Trasa na Cieszyn była opustoszała, do Skoczowa minął mnie jeden samochód, kolejny już za rogatkami Cieszyna a w samym mieście całe 3 samochody. Więcej czasami przepuszczam aby wyjechać z placu na drogę. Jadąc spokojnie dojazd do Czech zajął mi 3 minuty więcej niż zakładałem, miałem drobny zapas wiec trzymałem się spokojnego tempa. Podjazdy za Cieszynem nieźle wchodziły w nogi mimo spokojnego tempa, ostatecznie na tym odcinku nie straciłem już tak dużo i na skrzyżowaniu przed wjazdem do Dobrej byłem po 8:20. Niespodzianką były remonty nawierzchniowe na głównej drodze i objazd, wiedziałem, że obok biegnie równoległa droga, swoje musiałem odstać i po prawie 2 minutach mogłem jechać. Objazd był dobrze oznaczony ale tylko do pierwszego skrzyżowania, znałem tą drogę wiec wiedziałem, że trzeba jechać prosto a oznakowanie mówiło o skręcie w prawo. Pewnie objazd był poprowadzony drugą drogą do Raszkowic gdzie dochodzi główna szosa z Dobrej. Nie zastanawiałem się nad tym, po drodze wypatrywałem grupy do której miałem dołączyć, nigdzie ich nie było. W stałym miejscu spotkania byłem równo o 8:30, jak się okazało sporo przed czasem. Czekałem prawie 10 minut i dojechał Norbert. Myślał, że goni grupę i nawet ja zacząłem się poważnie zastanawiać czy faktycznie nie byłem za późno a grupa już daleko z przodu. Czekaliśmy jednak dalej, w końcu dojechały dwie osoby od których dowiedzieliśmy się o kłopotach na trasie i podziale grupy. Duże zamieszanie zrobiły roboty w Dobrej, tam znów się podzieliło i kilkoma różnymi drogami towarzystwo porozjeżdżało się. W końcu jednak ktoś dojechał i w niewielkiej grupce zgodnie współpracując dotarliśmy do Raszkowic. Tam krótki postój i kolejny podział, zbliżając się do Krasnej zobaczyliśmy w oddali znajome koszulki, zrobił się chaos bo nie wszyscy dojechali i brakowało 2 osób które zgubiły się w Dobrej. Kolejne minuty mijały i w końcu wszyscy się odnaleźli. Ciężko się zgubić w tych okolicach, przy dobrej pogodzie punktem orientacyjnym jest wieża na Łysej Górze widoczna z daleka. Jadąc w jej kierunku jest duże prawdopodobieństwo, że trafi się na właściwą drogę. Zanim jednak ruszyliśmy na podjazd minęła jeszcze chwila. Mi kolejne minuty postoju różnicy już nie zrobiły i postanowiłem rozpocząć podjazd o 10, dobre 3 minuty za resztą grupy. To była dobra motywacja dla mnie ale i dla innych. Ruszyłem dosyć mocno i trzymałem tempo. Jechało się zadziwiająco lekko, liczyłem, że taką moc uda się utrzymać do końca podjazdu. Nigdy nie lubiłem początku tego podjazdu, nachylenie jest zbyt nierówne aby złapać swój rytm. Tym razem jednak nie przeszkadzało to tak bardzo. Dojeżdżając do krótkiego zjazdu miałem bardzo dobry czas, na zjeździe może nieco straciłem ale później szło dalej dobrze i w charakterystycznym dla mnie punkcie miałem dużo lepszy czas niż zwykle co nakłoniło mnie do podjęcia próby walki o nowy rekord. Jechałem równo, mocno, agresywnie starając się trzymać niższą niż preferuje kadencje. Nie wychodziło to idealnie, moc również spadła, najgorsze było dopiero przede mną, długi odcinek w słońcu z nachyleniem około 10 % zawsze mnie męczył bardziej niż inne fragmenty podjazdu. Postanowiłem nie patrzyć jednak przed siebie tylko skupiłem wzrok na przednim kole, nie był do dobry pomysł, kilka razy w ostatniej chwili minąłem wolniej jadącego kolarza czy pieszego. Za zakrętem po którym jeszcze trzeba przez blisko 400 metrów męczyć się z wysokim nachyleniem nie udało mi się ominąć pieszych. Zwolniłem bardzo, miałem do tego delikatny kryzys, brakowało mocy, motywacji. Straciłem dobre 10 sekund za nim na nowo zmotywowałem się do jazdy, przez moment jechałem tak wolno, że w liczniku włączyła się pauza, później jechałem już asekuracyjnie ale wciąż walcząc o jak najlepszy czas. Niestety duża ilość rowerów i ludzi nie pozwalała na szybkie pokonywanie zakrętów i pewnie kilka sekund straciłem. Gdy przed oczami pojawił się napis 500 metrów do końca już nie kalkulowałem, jechałem już prawie na maksa, oszcesdajć siły na finisz. Na dwóch zakrętach znów musiałem zwolnić, ten drugi był kluczowy bo do końca zostało 150 metrów. Zanim na nowo złapałem rytm było już za późno i finisz nie była tak efektowny na jaki się przygotowałem. Mimo to wygenerowałem dobrą moc, po przekroczeniu linii zapomniałem wyłączyć stoper i zrobiłem to dopiero prawie 50 metrów dalej. Autopauza zabrała ostatecznie 16 sekund, do rekordu brakło 15 wiec przy pustej drodze i równie wysokiej motywacji mogłem pokusić się o poprawę czasu z 2017 roku. Nie ma jednak co wybrzydzać i patrząc na to z innej strony, przez ostatnie 2 lata nie wjechałem tak szybko a wcale nie generowałem wyższej mocy niż wtedy a przy super dniu dołożenie 10-15 Wat na tym odcinku jest jak najbardziej możliwe. Bezpośrednio po podjeździe musiałem ochłonąć, później podziwiałem widoki a gdy większość osób dojechała poszedłem do wodopoju. Siedząc nagle zrobiło się chłodno, ubrałem wiec rękawki i kamizelkę na zjazd. Jadać w dół odpuściłem, technikę hamowania na długich i trudnych zjazdach już opanowałem i nie zagrzałem obręczy. Zbliżając się do końca zjazdu droga była coraz bardziej mokra by przy parkingu być całkiem mokrą. Nie byłem ostatni na dole co też jest jakimś delikatnym plusem. Później moje możliwości i technika jazdy w grupie została wystawiona na próbę. W pewnym momencie tempo wzrosło, większość osób zaczęła współpracować na zmianach. Ja skupiłem się na utrzymaniu koła, na zmiany nie byłem w stanie wyjść, dysponując przełożeniem 50x12 byłem skazany na pożarcie. Spory czas utrzymywałem się na końcu pociągu, później zacząłem tracić, cały czas miałem grupę w zasięgu wzroku ale widziałem jak się oddala. Na szczęście był postój po którym było spokojniej i znów mogłem pracować na czele. Tempo było niemrawe, nie było dalszych prób rozerwania grupy. Na mojej zmianie jednak wszystko się porwało, nie jechałem mocno, nie przyśpieszyłem zbyt gwałtownie a mimo to zostało nas trzech. Później ktoś doskoczył i postanowiliśmy czekać, tempo siadło i po paru kilometrach znów dołączyłem do peletoniku. Na niebezpiecznym wąskim i szybkim odcinku jechałem asekuracyjnie, trzymałem się kilka metrów za grupką, gdy zrobiło się bezpieczniej to dociągnąłem kilka osób jadących z tyłu do reszty. Na podjeździe znów delikatny zryw ale nie rozwinęło się to w poważniejszy atak. Mocne tempo zrobiło się na zjeździe i płaskim odcinku. Tam już miałem większe problemy z utrzymaniem się i świadomie odpuściłem wiedząc, ze czeka mnie jeszcze 40 kilometrów najeżonej pagórkami trasy. Po prawie 4 godzinach jazdy nie wyczuwałem żadnego kryzysu, musiałem pilnować tylko regularnego jedzenia i picia. Podjazd pod Żuków jak zwykle dał mi popalić, w słońcu i wysokiej temperaturze nie wszedł tak dobrze jak się spodziewałem. Na zjeździe nie kręciłem, skupiłem się na przybraniu jak najbardziej aerodynamicznej pozycji, na tym rowerze mam z tym duży problem i tak też było tym razem. Ostatecznie jednak zjechałem dosyć szybko do Cieszyna. Po przekroczeniu granicy pojawiła się szansa na dojazd przed 14 do domu. Jadąc z wiatrem nawet podjazdy szybko szły. Traciłem za to na zjazdach czy skrzyżowaniach. Picia w bidonach ubywało ale miałem tak wyliczone, że nie braknie. Kilka kilometrów przed Bielskiem już odpuściłem. Przewyższeń wyszło ponad 100 metrów więcej niż zakładałem, dlatego nie zdecydowałem się na powrót przez pagórkowate Jaworze tylko jechałem główną. Nawet ruch wahadłowy na krótkim odcinku mi tak bardzo nie przeszkadzał. Sporo czasu straciłem na postojach, przejechanie tej trasy zajęło mi sporo mniej niż 6 godzin. Kolejny dobry dzień, pogoda pozwoliła na dobry trening a także relaks w ogrodzie i basenie. Więcej mi nie potrzeba, nawet na urlopie. Mimo dużego obciążenia treningami nie czułem zmęczenia, umiejętnie rozplanowałem czas przeznaczony na trening i odpoczynek. Może jeszcze coś więcej uda się wycisnąć z tych nóg, utrzymanie niskiej wagi może być zbyt dużym problemem i ewentualnych rezerw trzeba szukać gdzie indziej.


Trening 84

Niedziela, 19 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 106.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:11 km/h: 25.34
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 187187 ( 95%) HRavg 138( 70%)
Kalorie: 2785kcal Podjazdy: 2000m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Pierwszy tegoroczny trening z Bielską grupą. Złożyło się kilka rzeczy i udało się pojawić o 6 na miejscu zbiórki. Wstałem już przed 5 ale wyjechałem dopiero po 5:30. Pogoda nie bardzo zachęcała do jazdy ale później miało być lepiej. Brakowało tylko dobrej nogi, pierwsze kilometry przez opustoszałe miasto były bardzo męczące. Przy ulicy Górskiej pojawiłem się dokładnie o 6:00. Po chwili czekania ruszyliśmy w kierunku pierwszego podjazdu na trasie. Po drodze miały dołączyć kolejne osoby wiec tempo było spokojne, po kilku minutach jazdy na najgorszym możliwym odcinku jeden z zawodników złapał kapcia. W tym czasie dojechały trzy osoby, po szybkiej wymianie już bez przeszkód ruszyliśmy dalej. Pojawiła się spora mgła z której w końcu zaczął siąpić drobny deszcz, nie czyściłem wczoraj roweru i nie martwiłem się tym, że znowu będę musiał to robić. Koledzy poprowadzili mnie zupełnie nieznaną mi drogą, w tej mgle niewiele było widać, pamiętam tylko tyle gdzie trzeba skręcić i gdzie kończy się ta droga a tego co było pomiędzy nie byłem w stanie zapamiętać. Im bliżej Szczyrku tym wyższe tempo, towarzysze nieźle pracowali na czele niewielkiego peletonu i gdy przyszła kolej na moją zmianę nie chciałem być gorszy i również trzymałem mocne tempo. Jechałem na czele aż do Soliska a w zasadzie do samej przełęczy Salmopolskiej. Przy wyciągu z przyzwyczajenia ruszyłem mocniej, peletonik szybko podzielił się, na moim kole po 400 metrach podjazdu były 2-3 osoby a po 1500 metrach już zostałem sam, wtedy też podkręciłem tempo, nie jechałem na rekord, ale gdy zbliżałem się do szczytu i pojawiła się szansa wykorzystałem ją, osiągnięty w Maju czas poprawiłem o 10 sekund, niewiele to zmieniło w rankingu ale potwierdziło solidną nogę która jednak się rozkręciła po słabym początku. Na przełęczy tradycyjnie spotkałem sprzedawcę oscypków który dopingował mnie na ostatnich metrach. Końcówka podjazdu była bardzo mocna, potwierdziło to tętno które po raz pierwszy od dawna przekroczyło 185. Czekając na wszystkich zauważyłem problem ze sztycą a dokładnie śrubą mocującą która popuściła i sztyca opadła o dobry centymetr, skorygowałem ustawienie, dokręciłem ile byłem w stanie i jechałem dalej. Zjazd był mokry, zimny i prawie cały we mgle, na Salmopolu błękit nieba i piękne słońce a w drodze do Wisły „inny świat”. Na zjeździe jechałem asekuracyjnie, nie żałowałem, że wczoraj zmieniłem koła na aluminiowe bo klocki hamulcowe znowu dostały w dupę a na karbonie zużywają się znacznie szybciej niż na zwykłych obręczach. Na trasie znalazł się także odcinek do Wisły Czarne z dwoma sekcjami szutru, po ostatnich deszczach zrobiło się niezłe bagno, przejechaliśmy ten fragment bardzo ostrożnie i wolno. Było bezpiecznie i nikt nie złapał gumy. Przed kolejnym podjazdem znowu musiałem się zatrzymać, drugi raz dokręciłem sztycę ale problem się powtarzał i nasilał w dalszej części trasy. Ta przerwa zrobiła różnice i musiałem gonić grupę, to jednak mi nie zaszkodziło, dogoniłem peletonik na skrzyżowaniu gdzie skręcaliśmy w prawo na Stecówkę. Niespodzianką był nowy fragment asfaltu na podjeździe, jechałem spokojnym tempem i czołówka była daleko z przodu. Ostatecznie dojechałem d dwójki jadącej tuż za czołową trójką i w takim składzie dojechaliśmy do Szarculi. Tam kompletowanie składu i zjazd który zacząłem jako pierwszy i dopiero na ostatniej prostej przed wjazdem w teren zabudowany zostałem wyprzedzony. Dopiero przy rondzie zebraliśmy się w jedną grupę i można było jechać dalej. Jechałem z tyłu, byłem trochę zdezorientowany i za późno zorientowałem się, że jedziemy w kierunku rynku i na główną drogę. Stan prac tam niewiele się posunął do przodu, na pierwszym wahadle udało się przejechać, za drugim odbiliśmy w kierunku rynku. Jadąc boczną drogą byłoby spokojniej ale niekoniecznie szybciej. Dalsze wahadła na trasie nas już nie dotyczyły, w planie była Tokarnia. Podjazd który zawsze daje w kość, dosyć szybko zacząłem i była szansa na rekordowy czas. Poprzedni nie był wyśrubowany, jako jedyny jechałem całość ko kostce i nie korzystałem z chodnika. Nikt nie mówił, że nie wolno ale nie poszedłem na łatwiznę. Gdy zrobiło się stromo wrzuciłem możliwie lekkie przełożenie i jechałem mocno ale z rezerwą. Symbolicznie poprawiłem swój czas ale możliwości są dużo większe. Na górze nie czekałem, zacząłem powoli zjeżdżać, do czasu gdy wypadł mi bidon nic się nie działo. Druga połowa zjazdu już lepsza, nie zagrzałem obręczy ale znów musiałem podnieść siodełko. Dokręciłem ile się dało, przelałem picie z brudnego do czystszego bidonu i czekałem na towarzystwo. Ostatni podjazd na trasie to kultowa Równica. Zacząłem jako jeden z ostatnich ale po chwili wyszedłem już na czoło. Jechałem spokojnie, założenia na ten dzień już zrealizowałem i ten podjazd chciałem wjechać takim tempem aby jak najwięcej osób utrzymało mi koło do końca podjazdu. Jechałem cały czas równo, gdy zrobiło się stromiej to nieco podkręciłem tempo a około 3 kilometry przed końcem podjazdu dołożyłem kolejne 10 Wat i tak jechałem do samego końca. Na 1500 metrów przed kreską na czele były 4 osoby a ostatni kilometr przejechaliśmy w trójkę. Na samym finiszu koledzy mi nieco odjechali ale nie chciałem podkręcać tempa i nie miałem zamiaru ich gonić. Widziałem, że walczą na finiszu ale nie wiem który z nich wjechał jako pierwszy. Przy schronisku postój i znowu poprawa ustawienia sztycy, zauważyłem też słaby stan baterii w Di2, liczyłem, że ten trening uda się przejechać przekraczając 1500 kilometrów od ostatniego ładowania ale jakiś niepokój się pojawił. Niestety mocowanie sztycy trzymało coraz słabiej i już po zjeździe sztyca opadła dobre 2 centymetry. Zjazd był dobry w moim wykonaniu, znowu zjeżdżałem jako pierwszy i dopiero przy skręcie na Zawodzie dojechały kolejne osoby. Wszystkich nie było i dlatego w niezbyt szybkim tempie pokonaliśmy ulice Sanatoryjną, później krótki podjazd i zjazd ulicą Źródlaną. Po zjeździe zatrzymałem się by poprawić sztycę, nie miało to już większego sensu ale kilkaset metrów przejechałem bez zmiany pozycji siodła. Gdy tylko ruszyłem usłyszałem sygnał który oznaczał wyłączenie się przedniej przerzutki. Pozostała mi jazda na małej co w połączeniu z tym, że musiałem jechać w większości na stojąco nie było niczym przyjemnym. Podjazd w Lipowcu i zjazd do Górek Wielkich jakoś przejechałem nie tracąc kontaktu z grupą, później było różnie. Mocny zryw w Grodźcu odseparował mnie od grupy, nie wiedziałem którędy pojada i widząc jednego z uczestników treningu wyjeżdżającego z drogi na Biery przekonałem się, że grupa podzieliła się na dwie mniejsze. Szybko dojechałem do tej która jechała przez Biery do Jaworza. Brakowało mi niewiele do 2 kilometrów w pionie i grzechem byłoby nie dokręcić. W tym celu wybrałem trudniejszy wariant powrotu, ostatnio jadąc tamtędy wyszło 120 metrów przewyższenia na 6 kilometrach, brakowało mi 110 co oznaczało, że nie będzie trzeba dokręcać po bocznych drogach. Tak się niestety nie stało i na szczycie ostatniego wzniesienia brakowało 6 metrów do pełnej liczby, musiałem zaliczyć dwie boczne drogi aby tego dokonać. Przed ostatnim zjazdem przednia przerzutka obudziła się na moment i wrzuciłem dużą tarcze z przodu, nie na długo jednak i ostatnie kilkaset metrów to już jazda bez kręcenia głownie na stojąco, sztyca opadła już praktycznie do końca. Planowałem być w domu o 11, byłem wcześniej, gdyby nie problemy techniczne z rowerem może bym jeszcze zaliczył kilka podjazdów w Jaworzu. Wszystkie założenia na ten dzień wypełniłem, spory dystans w grupie, 100 kilometrów, 2000 metrów przewyższenia, ponad 200 TSS, dwa kolejne rekordy na podjazdach i niezłe generowane moce. Drobne defekty nie zmieniły niczego. Bardzo przyjemna niedziela, oby więcej takich.


Podjazdy:


Trening 80

Niedziela, 12 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 129.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:41 km/h: 27.54
Pr. maks.: 62.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 184184 ( 94%) HRavg 138( 70%)
Kalorie: 3152kcal Podjazdy: 2190m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Myślałem, że ostatnio poranki były chłodne, zmieniłem zdanie widząc dzisiejsze 8 stopni na termometrze co pośrednio wymusiło na mnie zmianę trasy. Wstałem o odpowiedniej porze aby przejechać zaplanowany odcinek ale bałem się bardzo zbytniego wychłodzenia na zjazdach co nie jest mi potrzebne. Ciężko było się zmobilizować, najchętniej poleżałbym w łóżku dłużej, przez ostatnie kilkanaście dni wstawałem wcześnie rano i jakaś odmiana jest potrzebna ale będę musiał z tym poczekać minimum do kolejnej soboty. Wszystkie sprawy dopiąłem na ostatni guzik, zjadłem solidne śniadanie, napełniłem bidony, przygotowałem jedzenie, rower już wczoraj był gotowy wiec nie musiałem się o to martwić. Jedyny dylemat to strój, ostatecznie wybrałem cieplejsze ciuchy bo lepiej mieć co zdejmować niż marznąć. Pierwszy raz założyłem nowy strój Martombike, na pierwszy rzut oka nie poczułem, żadnej różnicy w odniesieniu do innych strojów w jakich jeżdżę. Po wyjściu na zewnątrz faktycznie było zimno ale liczyłem, że na rowerze chociaż trochę się zagrzeje. Wyjechałem kilka minut przed 7 ze sporym zapasem ale nie planowałem zbyt pokręconej trasy tylko możliwie najkrótszą przez Leszną do Czech. Na początek Jaworze i już pierwsze oznaki dobrego dnia, zwykle gdy czuje się nieźle mam wysokie tętno, taki paradoks, zazwyczaj wysokie tętno oznacza brak formy ale u mnie jest inaczej. Wysoki rytm serca współgrał z dobrze kręcącą od samego startu nogą. Jazda opustoszałymi drogami ma w sobie jakiś urok, zwykle co niedziele tego doświadczam wiec tym razem nie zrobiło to na mnie wrażenia. Kilometry szybko uciekały, jechałem cały czas ze sprzyjającym wiatrem. Miałem dobry czas przejazdu mimo spokojnej jazdy. Na trasie do granicy kilka niespodzianek, jedna z nich to spory odcinek nowej nawierzchni w Goleszowie, druga już nie tak przyjemna która wymusiła postój zaraz za granicą. Zauważyłem drobny problem z pompką a dokładnie jej uchwytem który bardzo niepewnie trzymał pompkę, miałem ze sobą więcej opasek zaciskowych i jedną musiałem użyć aby pompka pewnie trzymała się w uchwycie. Po tym postoju nastąpił zjazd na którym zmarzłem, perspektywa postoju nie bardzo mi się uśmiechała wiec pojechałem kawałek w stronę Cieszyna, po nawrocie jechałem bardzo wolno ale i tak na rondzie 5 minut musiałem odczekać zanim dojechała grupa. Pojawiło się kilkanaście osób ale spodziewałem się, że jeszcze kolejni zawodnicy dołączą przed startem. Po dojechaniu do grupy podobnie jak tydzień temu trzymałem się z tyłu, dopiero po kilku kilometrach przesunąłem się do przodu aby dać przynajmniej jedną zmianę. Współpraca w grupie układała się dobrze, momentami tempo było trochę zbyt wysokie ale poziom zawodników jest tak zróżnicowany, że takie sytuacje się zdarzają. Po zejściu ze zmiany, im bliżej Jabłonkowa i Bukowca tym gorzej to wyglądało ale sytuacja na drodze nie była też tak klarowna jak wcześniej, dużo pieszych czy skrzyżowań nie sprzyjało grupowej jeździe. W końcu jednak dojechaliśmy na miejsce startu. Sporo czasu minęło zanim nastąpił start, dojeżdżając byłem dobrze rozgrzany a później już miałem wątpliwości czy moje nogi będą pracowały właściwie. Po długim postoju w końcu ruszyliśmy w kierunku Ochodzitej. Pierwszy sprawdzian formy w bezpośredniej rywalizacji z innymi zawodnikami stał się faktem. Mi nie pozostało nic innego jak obserwacja zachowania dwóch najsilniejszych zawodników w stawce. Moja forma uprawniała mnie do walki o czołowe lokaty wiec od samego startu byłem czujny. O spokojnej jeździe mogłem zapomnieć już 300 metrów po starcie, jak tylko zaczął się trudniejszy podjazd Patryk zaatakował, byłem najbliżej niego wiec szybko się zebrałem i skoczyłem za nim. W międzyczasie to samo zrobił Amadeusz i już nastąpił podział na grupki. Patryk mocno pracował aż do wypłaszczenia, ja dopiero łapałem rytm a Amadeusz męczył się na tym podjeździe. Mimo to Patryk nie potrafił nam odskoczyć na więcej niż kilka metrów. Na wypłaszczeniu Patryk odpuścił nieco i przewodnictwo objął Amadeusz. Na zjeździe nieco odstałem od towarzyszy, szybko jednak nadrobiłem straty i dyktowałem tempo na podjeździe po wjeździe do Polski. Moja zmiana była odrobinę za długa, jednak wielkiego wpływu na dalszy przebieg rywalizacji to nie miało. Na kolejnym kilometrze z rondem pracowali towarzysze a moja zmiana przypadła na kolejnym trudniejszym odcinku. Generowałem dobre waty, mimo wyraźnie utrudniającego jazdę wiatru jechaliśmy dosyć szybko. Po zejściu ze zmiany miałem znów problem z blokiem, już wiem jaka była tego przyczyna. Ta sytuacja miała niewielki wpływ na układ sił, koledzy nieco odskoczyli ale byłem w stanie doskoczyć. Na wypłaszczeniu w Istebnej, przed wjazdem do Koniakowa znów byłem na zmianie, tempo nie było tak mocne jak na wcześniejszych ściankach, koledzy oszczędzili trochę sił i już na kolejnym trudniejszym fragmencie miałem problem z utrzymaniem tempa. Wytrzymałem jednak na kole do wypłaszczenia gdzie pojawiło się więcej samochodów, za Kościołem dałem ostatnią mocną zmianę, gdy Patryk dla swoją, jeszcze mocniejszą to już mnie brakło. Walczyłem jeszcze o zniwelowanie start ale różnica się powiększała. Na kolejnym wypłaszczeniu poszedł decydujący atak Amadeusza. Wykorzystał łatwiejszy fragment trasy i odjechał. Patryk już nie był w stanie odpowiedzieć a ja miałem za dużą stratę. Dawałem z siebie cały czas wszystko, kręciłem dobre waty, starałem się trzymać Patryka w zasięgu wzroku, udało się zmniejszyć stratę w momencie gdy Patryk musiał zwolnić przez wolno jadący samochód. Kilku sekundową różnice udało się utrzymać do mety. Amadeusz jechał dużo szybciej i odskoczył, na drugie miejsce miałbym szanse jakby podjazd był dłuższy, jechałem cały czas mocno, nie byłem w stanie nic dołożyć a taką moc utrzymałbym jeszcze jakiś czas. Nie wiedziałem co dzieje się z tyłu, byłem zadowolony z wywalczonego trzeciego miejsca, rywale byli dzisiaj silniejsi ale do ich poziomu brakuje mi już niewiele. Oczywiście mogłem coś dzisiaj dołożyć, zrobić kilka rzeczy lepiej ale i tak wyszło bardzo dobrze. Jeszcze rok temu o takim poziomie mogłem pomarzyć a teraz byłem przez 90 % trasy w grze o zwycięstwo i to z mocnymi zawodnikami. Sprawdzian wyszedł dobrze i jestem spokojny o pierwsze zawody w ogólnopolskiej a nawet międzynarodowej stawce. Po wjechaniu na metę od razu pojechałem się pokręcić aby nogi trochę odpoczęły. Później kolejny długi postój zanim zebraliśmy się wszyscy. Po takiej jeździe zasłużyłem na odrobinę relaksu. Chciałem jeszcze zaliczyć kilka podjazdów wiec nie zdecydowałem się na małe co nieco. Odrobina kofeiny i to co najlepsze na Ochodzitej czyli tradycyjna Szarlotka w zupełności zaspokoiły moje potrzeby. Postój był na tyle długi, że później znów było mi zimno. Zjazd tylko pogorszył sytuacje a podjazd na Kubalonkę zacząłem dosyć słabo. Dobry rytm złapałem dopiero w połowie ale przeciwny wiatr skutecznie utrudniał szybką jazdę. Mimo to w dobrym czasie wjechałem na przełęcz. W bidonach już była susza, po wolnym zjeździe rozpędziłem się tak bardzo, ze przejechałem sklep. Musiałem zwrócić, w sklepie sporo ludzi i przede mną trafił się klient robiący duże zakupy. Sporo czasu stałem w kolejce do kasy aby zapłacić za butelkę wody. Kolejny podjazd był krótki ale z nachyleniem dochodzącym do 20 %, tam trafiła się kolejna niespodzianka i nowiutka nawierzchnia na około 200 metrowym odcinku, dalej już stary ale dosyć równy asfalt. Spokojnie wdrapałem się na szczyt skąd miałem widok na całą Wisłę. Nie było jednak zbyt wiele czasu aby podziwiać widoki i ruszyłem dalej. Na zjeździe krótki postój a później błąd nawigacyjny i kluczenie wąskimi dróżkami, dojechałem jednak do głównej drogi. Znów miałem lekki kryzys ale szybko minął, niestety wiatr dawał się we znaki. Podjazd na Salmopol zacząłem nieźle, później trzymałem stałą moc ale w pełni usatysfakcjonowany przejazdem nie byłem. Ponad 16 minut walki z podjazdem to nie jest dobry czas, w tym roku wjeżdżałem już szybciej i może dlatego ten wjazd wydaje mi się słaby. Na zjeździe znów sobie kompletnie nie radziłem, dopiero ostatni kilometr wyglądał lepiej, przejazd przez Szczyrk to znowu huśtawka, raz szybciej, raz wolniej. Dojechałem do kilku kolarzy, jeden z nich trzymał się blisko mnie, nie czułem się zbyt bezpiecznie w dużym ruchu i skręciłem w równoległą drogę do Buczkowic. Później ruch się już rozładował i jechało się lepiej i luźniej. Przed wjazdem do Bielska miałem mały incydent z kierowcą, był bardzo nerwowy i nie podobało mu się, że jadę drogą. Nie miałem innego wyjścia, ścieżka zaczynała się kilkaset metrów dalej, oczywiście na nią wjechałem, jechałem szybciej niż wielu rowerzystów poruszających się drogą. Jak zwykle przystopowały mnie skrzyżowania z przejazdami dla rowerów. Nie miało to już tak dużego znaczenia bo wcześniej nie straciłem dużo czasu w Szczyrku czy jadąc pod wiatr i znów miałem lekki zapas. W Bielsku znowu trochę kluczyłem bocznymi trafiając na kolejne utrudnienia. Do domu wróciłem pagórkami, pierwszy podjazd do ronda dosyć spokojny a na kolejnym dołożyłem trochę do pieca. Spory ruch i dziurawa nawierzchnia zrobiły swoje ale poczułem pieczenie w nogach zwłaszcza na ostatnich metrach podjazdu. Później już zjazd, miałem po drodze jeszcze podjechać oddać głos ale spora ilość samochodów wyjeżdżających z drogi prowadzącej do lokalu wyborczego skutecznie mnie zniechęciła. Dojeżdżając do domu spadło na mnie kilka kropel. Po kąpieli, obiedzie i krótkim odpoczynku pojechałem oddać głos. Sporo czasu stałem w kolejce. Po powrocie tylko zdążyłem zamknąć za sobą drzwi i lunęło. Miałem dużo szczęścia. Kolejny fajny dzień się trafił. Poza plusami takimi jak dobra noga i walka do końca o rezultat pojawiły się też minusy takie jak kolejny brak adaptacji do temperatury, brak odpowiedniej rozgrzewki czy bardzo słabe zjazdy. Cały czas mam nad czym pracować i to mnie nakręca. Ostatnie tygodnie były ciężkie więc najbliższe kilka dni poświęcam a reset przed kolejną dawką treningu.


Podjazdy:

Trening 75

Niedziela, 5 lipca 2020 Kategoria w grupie, Szosa, Samotnie, 50-100
Km: 90.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:19 km/h: 27.14
Pr. maks.: 67.00 Temperatura: 23.0°C HRmax: 182182 ( 93%) HRavg 135( 69%)
Kalorie: 2140kcal Podjazdy: 1300m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Po kilku spokojniejszych treningach chciałem nieco przepalić nogę i zaliczyć kilka podjazdów. Czasu nie miałem zbyt wiele i nie chciało mi się wstawać po nocy aby zaliczyć dłuższy trening. Wyjechałem kilka minut po 7 i skierowałem się na Jaworze. Zaliczyłem kilka pagórków i ruszyłem na Skoczów. Dopiero w połowie drogi z Bielska do Skoczowa wjechałem na główną szosę. Jechałem bardzo spokojnie, na skrzyżowaniu byłem o 7:50 ale dosyć długo czekałem na zielone światło, przy niewielkim ruchu zwykle jest tam problem i czasami zdarza się wjechać na czerwonym. Tym razem na szczęście dojechał jakiś samochód i zapaliło się zielone. Przed wiaduktem czekały już 3 osoby. Chwila jeszcze minęła zanim dojechała grupa. Na początku nie umiałem się odnaleźć i dopiero po kilku minutach poczułem się pewniej w grupie. Wtedy też dołączyłem do szyku który jechał po zmianach. Tempo było równe i dosyć spokojne, nikt nie narzekał a kilometry szybko mijały. W Ustroniu nastąpił podział na trzy grupki, ja znalazłem się w tej najsilniejszej z najtrudniejszym wariantem trasy. Pierwszy podjazd z założenia miał być spokojny, ruszyłem mocniej niż trójka towarzyszy i jako pierwszy dojechałem do skrzyżowania na którym skręcaliśmy w lewo. Na zjeździe nieco odpuściłem ale miałem w planie krótki postój i wszystko idealnie zgrało się z momentem w którym dojechali towarzysze. Drugi podjazd na trasie nie był już taki łatwy, nie chciałem już kalkulować i pojechać bardzo mocno. Ruszyłem agresywnie ale ze zbyt twardego przełożenia, później chcąc zmienić pomyliłem guziki i jeszcze pogorszyłem swoją sytuacje, zbyt siłowa jazda poskutkowała wypięciem się bloku z prawego buta. Musze jednak kupić nowe bloki bo te nie trzymają zbyt dobrze mimo, że są prawie nowe. Pozostał mi krótki spacer do wypłaszczenia, straciłem na tym kilkadziesiąt sekund. Drugą połowę podjazdu pokonałem już mocno, trochę z rytmu wybił mnie samochód a także zanieczyszczona nawierzchnia w końcówce podjazdu. Mimo to na tym odcinku urwałem kilka sekund i gdyby nie ta pechowa sytuacja na początku wspinaczki mógłbym się cieszyć z nowego rekordu bo podjazd zacząłem efektywnie i szybko. Na zjeździe musiałem bardzo uważać i jechałem wolno ale i tak szybciej niż trójka towarzyszy, jeden z nich miał problemy z kołem i musiał jechać bardzo asekuracyjnie. Chwile czekałem po zjeździe a następnie poprowadziłem grupkę bocznymi drogami aby nie jechać przez Rynek czy wahadła na głównej drodze. Na pewno trochę czasu udało się oszczędzić i dzięki temu szybciej zaczął się podjazd dnia. Dojazd do Malinki był dosyć mocny, koledzy nieźle pracowali na zmianach, nie chciałem być gorszy i również dawałem dobre zmiany. Niewielką zadyszkę dostałem przed początkiem właściwego podjazdu. Odpuściłem lekko i kryzys szybko minął. Ruszyłem mocno ale chyba zbyt asekuracyjnie, dopiero po wypłaszczeniu na pierwszym kilometrze dołożyłem nieco mocy. Z każdym kilometrem jechałem mocniej i ostatni pokonałem już na maksa, nie było rezerw w nogach. Dużą motywacją stali się wyprzedzani zawodnicy. Do końca miałem nadzieje na rekordowy czas ale ostatecznie zabrakło 10 sekund. Rezerwa była na początku podjazdu, wtedy trochę straciłem a później urwanie więcej niż kilku sekund nie było by możliwe. Mimo wszystko mogę być zadowolony, moce wracają do tych sprzed 2-3 tygodni a nogi wyraźnie lepiej kręcą. Wszystko idzie w dobrą stronę. Nagrodą za mocne podjazdy był bufet. Po uzupełnieniu płynów ruszyłem samotnie w kierunku Bielska, miałem jeszcze trochę czasu ale nie zdecydowałem się na kolejny podjazd. Szczyrk przejechałem dosyć sprawnie a później wróciłem dłuższą drogą do Bielska. Dzięki temu minąłem kłopotliwy odcinek ze ścieżką rowerową, ostatnio jak tam jeździłem zwykle napotykałem na patrol i zjeżdżałem na ścieżkę. W domu byłem o dobrej porze i dzięki temu miałem więcej czasu na odpoczynek.


Podjazdy:

Trening 64

Niedziela, 14 czerwca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 115.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:28 km/h: 25.75
Pr. maks.: 68.00 Temperatura: 20.0°C HRmax: 177177 ( 90%) HRavg 137( 70%)
Kalorie: 2950kcal Podjazdy: 2240m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny dobry trening w górach. Miałem kilka wariantów trasy na ten dzień ale ostatecznie zdecydowałem się na bardzo podobny jak tydzień temu. W Wiśle miałem dołączyć do Jas-Kółek wiec wyjechałem odpowiednio wcześnie. Noga na początku nie podawała, mimo jazdy z wiatrem poruszałem się wolno z niską mocą. Pierwszym podjazdem miało być Orle Gniazdo ale tylko do Sanktuarium i zjazd ulicą Wrzosową. Gdy w końcu dojechałem do Szczyrku to zamyśliłem się i prawie przejechałem skrzyżowanie na którym odbiłem w prawo. Początek podjazdu był słaby, później jechało się nieco lepiej ale do komfortu brakowało, dosyć duży ruch samochodów nie ułatwiał zadania, ciężej było omijać dziury które zawsze mnie irytują. Gdy dojechałem do Kościoła odwidziało mi się i zamiast zjechać ulicą Wrzosową odbiłem w prawo w kierunku Podmagury. Już po pierwszym zakręcie pojawiała się ostra mgła i widoczność spadła do kilku metrów, te warunki miały swój klimat. Na szczycie pojawiłem się po ponad 15 minutach podjazdu, szybciej niż tydzień temu mimo gorszego sprzętu i porównywalnej mocy. Nie chciałem tracić czasu na myślenie i zacząłem zjeżdżać, momentami było mokro i dlatego jechałem bardzo asekuracyjnie. Mgła odpadła ale słońca w dalszym ciągu brakowało. Miałem jeszcze czas na dodatkowy podjazd, do wyboru były dwa, jeden już jechałem a drugi był niewiadomą, wiedziałem tylko gdzie się zaczyna i postanowiłem go zaliczyć. Początek mnie zaskoczył, nie najlepszy asfalt i niskie nachylenie, później się to zmieniło, nachylenie skoczyło do kilkunastu % a nawierzchnia była bardziej równa. Zaskoczeniem był fakt, że asfalt skończył się nagle i trzeba było nawrócić, szybko zjechałem w dół i ruszyłem już na Salmopol. Podjazd pokonałem nieco mocniej, noga podawała lepiej ale nie na tyle aby przekraczać próg FTP. Po 4 kilometrach pokonanych równym tempem dołożyłem nieco mocy w końcówce i urwałem kilka sekund które pozwoliły na uzyskanie dobrego czasu. Przed zjazdem zatrzymałem się na moment, było dosyć chłodno, nie zabrałem nic ciepłego do ubrania i bałem się, że zmarznę na zjeździe. Początkowo jechałem spokojnie a później pozwoliłem sobie na odrobinę szybkiej i technicznej jazdy. Fragment zjazdu wyglądał bardzo obiecująco ale końcówka znów nie poszła zbyt dobrze. W dobrym tempie dojechałem do ronda w Wiśle, przez kilka kilometrów walczyłem z czołowym wiatrem. Na rondzie już czekały dwie osoby, po chwili dojechały jeszcze trzy i w skromnym składzie ruszyliśmy na Kubalonkę. Po kilku minutach już nastąpił podział na dwie grupki o różnym poziomie zaawansowania, pierwsza w której się znalazłem miała zaliczyć dwa podjazdy a druga tylko jeden. Początkowo jechaliśmy dalej a później zaczęło się dzielić, najpierw swobodnie odjechał Darek później skoczył Marek a Otfin pilnował mojego koła, ja nie miałem w planie ataku i mocnej jazdy, obserwowałem co dzieje się z przodu, towarzysze cały czas byli w zasięgu mojego wzroku. W połowie podjazdu i Otfin mi odjechał, towarzystwo tasowało się na ostatnim kilometrze i w sumie nie wiem jaka była kolejność na szczycie. Wjechałem jako czwarty, głównym celem na ten podjazd było rozgrzanie nogi przed kolejnym wyzwaniem. To się udało bo nogi puściły i czułem przypływ mocy której wcześniej nie było. Na zjeździe znowu skupiłem się na technice i wyszło nieźle. Podjazd na Olecki jechałem po raz pierwszy w tym roku, jakoś nigdy nie atakowałem go na czas, nie licząc czasówki na Road Trophy zwykle jechałem tam z rezerwami. Tym razem nie było idealnie, na wypłaszczeniach popuszczałem a gdy tylko robiło się stromiej dokładałem do pieca, wszystkie ścianki pokonałem z mocą około 400 Wat. Po takim wysiłku zasłużyłem na przerwę, po raz pierwszy w tym, roku zatrzymałem się na uzupełnienie płynów. Gdybym był sam pewnie zrezygnowałbym z tej przyjemności. Po około 30 minutach ruszyliśmy w dół, na zjeździe odstałem od reszty ale nie przejąłem się tym faktem, wracałem inną drogą i od tego momentu jechałem sam. Za rondem w Wiśle miałem lekki kryzys, zjadłem całego batona zamiast połowy i przed podjazdem czułem się już lepiej. Całe 5 kilometrów na przełęcz pokonałem w równym i dobrym tempie osiągając niezły czas. Nawet na zjeździe jechało się dobrze mimo tego, że był duży ruch i ciężko było minąć wszystkie dziury. W Szczyrku trochę utrudnień ale poradziłem sobie z nimi. Chciałem jak najszybciej być w domu, wybrałem najbardziej optymalną trasę i w domu byłem kilka minut przed 12. Wyjeżdżając później musiałbym liczyć się z większymi utrudnieniami na trasie czego staram się unikać i wcześniejsze wyjazdy dają dużo komfortu psychicznego i są bezpieczniejsze niż przedzieranie się przez zatłoczone miejscowości dwa razy, jadąc w góry i wracając.


Dane o podjazdach:

Wyrównanie kilometrów

Czwartek, 30 kwietnia 2020 Kategoria Szosa, w grupie
Km: 75.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:00 km/h: 18.75
Pr. maks.: 45.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: 1490kcal Podjazdy: 300m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze

Trening 112

Niedziela, 29 września 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019, w grupie
Km: 110.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:47 km/h: 29.07
Pr. maks.: 63.00 Temperatura: 13.0°C HRmax: 160160 ( 82%) HRavg 128( 65%)
Kalorie: 1641kcal Podjazdy: 1130m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Po sobotniej czasówce czułem się dużo lepiej niż tydzień temu. Mimo to nie ciągło mnie w góry i postanowiłem pojechać na trening grupowy. Moja jazda w grupie wygląda krótko mówiąc słabo i musze zacząć nad tym pracować aby na wyścigach móc skutecznie rywalizować z czołówką. Zapowiadali niezłą pogodę i temperaturę dochodzącą do 20 stopni, nie bardzo chciałem wierzyć tym prognozom i ubrałem się cieplej. Na początek musiałem dojechać pod Twomark, dawno tam nie byłem i sporo się pozmieniało, dojazd pod Salon obecnie jest niemożliwy. Żeby dostać się na drugą stronę drogi gdzie czekało już kilka osób musiałem zejść z roweru, pokonać różnicę wysokości i dopiero znalazłem się na właściwej drodze. Po kilku minutach czekania i dojeździe reszty ekipy ruszyliśmy spokojnie w kierunku Jasienicy. Na początku nie umiałem się odnaleźć w grupie ale z czasem było coraz lepiej. Trzymałem się w środku grupy i nie pchałem do przodu jak to zwykle bywało. Spokojne tempo pozwalało na skupienie się na trzymaniu odpowiedniej pozycji i sygnalizacje dokładnie wszystkich manewrów. Na zjeździe przyjąłem odpowiednią pozycje i nie straciłem wiele do grupy. Na bocznych drogach trzymałem się z tyłu i dopiero w Ustroniu wyszedłem na pierwszą tego dnia zmianę. Noga się rozkręciła i po ustaleniu dogodnego dla wszystkich tempa mogłem tak jechać bardzo długo i na czele znajdowałem się aż do Goleszowa. Później schowałem się i znowu skupiłem na utrzymaniu pozycji. Na krótkim podjeździe w kierunku Dzięgielowa trochę się porozrywało, po zjeździe udało się połączyć w zwartą grupę ale na podjeździe znowu koledzy narzucili mocniejsze tempo i nie wszyscy byli w stanie je utrzymać. Na szczęście tuż za wjazdem do Czech był krótki postój na złapanie oddechu i uzupełnienie zapasów energii. Na szybkim odcinku do Cieszyna miałem już problemy z utrzymaniem pozycji w grupie. Moje braki przy dużych prędkościach są zauważalne i czeka mnie dużo pracy nad wyeliminowaniem tego, walczyłem z tym przez cały czas i momentami nawet jechałem już całkiem dobrze ale były też chwile gdy odstawałem i nie korzystałem z koła. Po wjeździe do Polski znowu zaczęło się dzielić. Kilka osób narzuciło mocniejsze tempo na podjazdach, nie zamierzałem się szarpać i jechałem z tyłu grupki. Po wyjeździe z Cieszyna znowu jechaliśmy w jednej grupie. Z wiatrem jechało się dosyć szybko, na kolejnych podjazdach znowu szło mocne tempo. Kilka osób odskoczyło a ja spokojnie prowadziłem resztę grupy. Lekko odstałem dopiero na ostatnim trudniejszym fragmencie przed Skoczowem. Po zjeździe nastąpiła krótka przerwa na kawę. Po przerwie już samotnie ruszyłem w kierunku Ustronia sprawdzić trasę Pucharu Równicy. Noga podawała całkiem nieźle i nawet jazda pod wiatr nie była taka ciężka. Gdy dojechałem do Ustronia i wjechałem na rundę wyścigu to już zaczęły się schody, na wstępie już dwie duże wyrwy w asfalcie które w połączeniu z wąską drogą jaka następuje po zjeździe z głównej drogi już mnie dyskwalifikuje na starcie bo nie wierze w to, że w ciągu niecałych dwóch tygodni droga zostanie naprawiona. Po około kilometrze dobrej jakości drogi znowu pojawia się przekop przez drogę z dużą ilością luźnych kamieni. Zjazd do głównej również nie wygląda najlepiej, dzisiaj przeszkadzały dodatkowo samochody. Na końcu zjazdu mimo niewielkiej prędkości podbiło mi rower i niewiele brakowało abym leżał. Druga część rundy wygląda lepiej ale bez szału. Już w zeszłym roku ta runda mi się nie podobała a teraz nawierzchnia jest dużo gorsza i zupełnie nic nie przekonuje mnie do startu w tym wyścigu. Po objeździe rundy skierowałem się w kierunku Bielska starając się zaliczyć jak najwięcej podjazdów. Ruch na drogach był dosyć duży i musiałem uważać na każdym zakręcie i skrzyżowaniu. Jechałem prawie cały czas z wiatrem i dosyć szybko pokonywałem kolejne kilometry. Po ostatnim podjeździe odpuściłem i ostatnie 12 minut jazdy było już całkiem luźne. Fajny trening na zakończenie dosyć ciężkiego tygodnia. Kolejny dzień dobrej pogody wykorzystany w jak najlepszy sposób. Zupełnie nie żałuje, że nie zaliczyłem żadnego dłuższego podjazdu. Jeszcze dwie wymagające trasy chciałbym przejechać w tym roku a później już odstawić rower na jakiś czas.


XVI Rajd z Metą na Równicy

Niedziela, 15 września 2019 Kategoria 50-100, Cube 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Zawody 2019
Km: 92.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:21 km/h: 27.46
Pr. maks.: 63.00 Temperatura: 13.0°C HRmax: 185185 ( 94%) HRavg 138( 70%)
Kalorie: 1706kcal Podjazdy: 1320m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Jeden z najzimniejszych poranków tego lata stał się faktem. Gdy wstałem z łóżka to było zaledwie 5 stopni a temperatura powoli szła do góry i gdy byłem gotowy do jazdy to termometr wskazywał 7 stopni. W dzień miało być znacznie cieplej wiec nie ubierałem się zbyt ciepło co wiązało się z tym, że przez kilkanaście minut marzłem. Wyjechałem około 7:30 i czułem, że noga jest niezła wiec przestałem myśleć o tym, że jest zimno i skupiłem się na trzymaniu odpowiedniego, nie za słabego i nie za mocnego tempa. Przez pierwsze 30 minut jazdy temperatura nie podskoczyła nawet o stopień i ciężko mi się było zaadaptować do tych warunków. W Skoczowie zatrzymałem się na krótką chwilę, w słońcu było dużo cieplej i nie marzłem już bardziej. Po kilku minutach czekania na peleton Jas-Kółek ruszyłem mocno za nimi. Potraktowałem to jako rozgrzewkę przed podjazdem na Równice. Po kilku minutach gonitwy w dobrym tempie dojechałem do peletonu. Trzymałem się ogona a gdy zjechaliśmy z dwupasmówki na drogę w kierunku Centrum to nastąpił podział na mniejsze grupy. Ja zostałem w tej drugiej i byłem jednym z tych którzy nadawali tempo tej grupce. Jazda była spokojna tak aby nikt nie zmęczył się przed zmierzeniem się z Równicą. Po dojeździe pod Równice zostawiłem zbędne rzeczy w samochodzie i ukradkiem pojechałem na krótką rozgrzewkę. Jak szybko wyjechałem tak szybko wróciłem jeszcze przed odprawą i wspólnym zdjęciem, w odpowiednim momencie wsunąłem jeszcze żela i powoli ruszyłem na start. Startowałem z drugiej linii i mając w głowie dokładny rozkład mocy na podjazd ruszyłem bardzo mocno. Ku mojemu zaskoczeniu na końcu mostu byłem bardzo blisko czuba a gdy zrobiło się stromiej to utrzymując wysoką moc wyprzedziłem wszystkich i dyktowałem swoje warunki. Po chwili wyskoczył Patryk i nie mogłem go zlekceważyć, dobrze jechał także Norbert i z tą dwójką starałem się utrzymać do wypłaszczenia. Udało się dojechać do Patryka a Norbert zniknął gdzieś z tylu, tempo cały czas było mocne i już wjeżdżając na kostkę brukową miałem dobry czas. Na kostce nie byłem w stanie dać towarzyszowi zmiany i wyszedłem na czoło dopiero za brukiem. Od tego momentu miałem jechać mocniej i równiej aż do ostatniego kilometra. Miałem na kim się wzorować i dlatego motywacja była ogromna pomimo narastającego zmęczenia. W połowie podjazdu Patryk przejął stery ale na tym odcinku jakoś ciężko mi było jechać na kole i zdecydowałem się na szybsze wyjście na zmianę. Cały czas trzymałem założoną moc i to wystarczyło na utrzymanie koła Patryka jeszcze przez około minutę. Na ostatnim kilometrze pomimo przyśpieszenia zacząłem tracić dystans. Nie była to duża strata ale wystarczająca aby już nie dojechać do towarzysza. Zachowałem nieco sił na końcówkę i ostatnie 500 metrów jechałem już naprawdę mocno, około 50 metrów od kreski Patryk odpuścił myśląc, że już koniec i udało mi się do niego zbliżyć. Sam finisz również odpuściłem nie chcąc dawać zmiany na kresce, zwycięstwo kosztem małej pomyłki rywala zupełnie by mnie nie satysfakcjonowało. Na ostatnim kilometrze Patryk potwierdził, że jest mocniejszy a dla mnie sama walka z nim na równi przez prawie cały podjazd jest sukcesem . Dobra współpraca i mocna jazda na całym podjeździe zaowocowała poprawieniem najlepszego czasu i zanotowania najlepszego od 3 lat wyniku w Rajdzie na Równice. Myślałem o drugim spokojniejszym wjeździe na szczyt ale odpuściłem ten pomysł i po krótkiej spokojnej jeździe ubrałem się cieplej i gratulowałem wszystkim udanego wjazdu na szczyt. Później tradycyjna uczta przy schronisku która powoduje, że jest to najlepsza klubowa impreza w sezonie i czeka się na nią cały rok. W tym roku rywalizacja była zacięta także o podium i dalsze miejsca. Zabrakło zwycięzcy dwóch poprzednich edycji i kilku innych dobrych zawodników ale mimo to 2 miejsce w takiej stawce cieszy mnie bardzo i przed podjazdem takie rozstrzygniecie brałbym w ciemno.
Po godzinie odpoczynku ruszyłem w towarzystwie Patryka w kierunku Wisły. Zjazd umiarkowanie szybki, czuć było podmuchy wiatru i chłód ale na szczęście zjazd się szybko skończył i zrobiło się cieplej. Nie umiałem się rozkręcić, męczyłem się i bałem, że nie utrzymam się na kole Patryka. Na szczęście musieliśmy się zatrzymać przed wjazdem do Wisły a później już jechało mi się nieco lepiej. Po dobrych zmianach dojechaliśmy do Wisły gdzie znowu postój i korek. Za rondem i mostem wreszcie zrobiło się luźniej i jazda stała się przyjemniejsza. Ostatnie kilka wspólnych kilometrów było raczej spokojnych, Patryk pojechał do domu a ja ruszyłem na Salmopol. Przed skocznią krótki postój by przyjąć dawkę energii przed podjazdem. Wszystko wskazywało, że jestem ujechany po Równicy i Salmopol będę musiał pokonać turystycznie. Zbliżając się do podjazdu postanowiłem jednak jechać możliwie mocno od początku. Ruszyłem mocno ale moje tempo było słabsze niż podczas podjazdu na Równice. Udało się jechać równo cały czas, co chwile mijałem jakiś kolarzy jadących w górę lub w dół. W końcówce zaczynało mnie brakować, nie miałem już z czego dołożyć i ostatecznie po 15 minutach wspinaczki byłem na szczycie z mocą o ponad 20 Wat słabszą niż na Równicy. Nie zatrzymywałem się na szczycie i od razu ruszyłem w dół, liczyłem na szybki i dobry zjazd i taki był aż do pierwszego zakrętu gdy musiałem zacząć hamować i jechać za sznurkiem pojazdów. O szybkiej jeździe mogłem zapomnieć aż do Szczyrku, myślałem nad zaliczeniem podjazdu na Orle Gniazdo ale rozmyśliłem się. W bidonie już było pusto i musiałem zatrzymać się przy sklepie. Po postoju jechało się jakby lepiej i nawet na podjazdach moja jazda wyglądała nieźle. Pod koniec zrobiłem sobie jeszcze krótki test na pagórkowatym odcinku, gdyby nie spory ruch i dziurawa nawierzchnia to z pewnością byłbym wstanie dać z siebie na tym odcinku więcej. Pod koniec duża liczba pieszych, samochodów i rowerzystów zaczynała już być mecząca wiec z czystym sumieniem skierowałem się w kierunku domu.
W dużym stopniu wykorzystałem bardzo dobrą pogodę, dałem z siebie wszystko na dwóch podjazdach i widzę, ze coś w nogach jeszcze zostało i warto przeciągnąć ten sezon do drugiej połowy października.



Górskie Mistrzostwa Jas-Kółek 2019

Niedziela, 1 września 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig
Km: 132.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:46 km/h: 27.69
Pr. maks.: 69.00 Temperatura: 25.0°C HRmax: 182182 ( 93%) HRavg 160( 82%)
Kalorie: 2608kcal Podjazdy: 2300m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Długo czekałem na ten dzień. Podczas Road Trophy nie byłem w stanie sprawdzić swoich możliwości i porównać się z kolarzami z czołówki a także miałem sobie coś do udowodnienia. Zmiana terminu miała zarówno swoje plusy jak i minusy. Musiałem zweryfikować swoje plany na dwa weekendy a także nieco skorygować układ treningów aby być jak najlepiej przygotowany. Obrona tytułu jest zawsze wyzwaniem nawet wtedy gdy forma jest bardzo dobra. Przesuniecie zawodów o tydzień wpłynęło na obsadę zawodów a także moje podejście. Moje szanse na utrzymanie Tytułu GMJ znacznie spadły co wywołało dużo luźniejsze podejście do tych jak i kolejnych klubowych zawodów. Przygotowany byłem dobrze, zarówno pod względem fizycznym i sprzętowym a także miałem odpowiedni zapas jedzenia i picia. Po dobrej rozgrzewce stanąłem na starcie. Jedyny minus jest taki, że rozgrzewkę skończyłem 30 minut przed startem i nie wiem czy była ona skuteczna.
Już na początku próby odjazdu od peletonu, nie chciałem nadawać szaleńczego tempa ale jechaliśmy wolno i wyszedłem na czoło. Szybko dojechałem do przodu i zacząłem dyktować tempo. Po chwili na czoło wyszedł Darek i powoli zaczął odjeżdżać. Nie zależało mi na szybkim skasowaniu odjazdu i Darek odjechał a doskoczyły do niego jeszcze dwie osoby. Innym tez najwyraźniej na pogoni nie zależało i trójka zrobiła różnice. Gdy zrobiło się stromiej to do głosu doszli najmocniejsi czyli Patryk i Amadeusz. Ich odpuścić nie mogłem i zaczęliśmy się zbliżać do ucieczki stopniowo odczepiając kolejnych zawodników. Po kilku minutach ucieczka się podzieliła, dwójka szybko została z tyłu a Darek bronił się do połowy podjazdu. Gdy znowu zrobiło się stromiej zaczynało mnie delikatnie brakować, Darek również miał problemy z trzymaniem tempa a z tyłu nikogo nie było już widać. Koledzy delikatnie popuścili i do szczytu dojechaliśmy we trzech. Przed samą przełęczą Patryk odrobinę odjechał i jako pierwszy minął szczyt. Koledzy wymienili bidony a ja w tym czasie wyszedłem na czoło i zacząłem odważnie gnać w dół. Był to jeden z najlepszych zjazdów w moim wykonaniu, czułem się pewnie a fakt, że nikt mnie nie wyprzedził jeszcze dodał mi skrzydeł. Po wjeździe do Międzybrodzia znowu jechaliśmy razem, po zmianach, dosyć spokojnym tempem aż do skrzyżowania. Tam padła decyzja o czekaniu na goniąca nas grupę 5 osób. Była to dobra sytuacja bo zamiast 3 było aż 8 osób do współpracy. Do Porąbki pracowałem, na zjeździe z zapory zjechałem na tył z zamiarem odpoczynku. Już wtedy nie podobała mi się jazda kilku osób, nie wszyscy chcieli dawać zmiany i to trochę burzyło szyk grupy. Jechałem w środku grupy próbując złapać swój rytm, nie bardzo to wychodziło a tempo było dosyć konkretne. Swoją zmianę dałem już prawie na końcu odcinka dojazdowego do ścianki łączącej Wielką Puszcze z Targanicami. Kończąc zmianę nie chcąc popełnić błędu nie zjechałem na sam tył, wpuściłem przed siebie tylko Patryka i Amadeusza którzy jechali zaraz za mną i nie chciałem stracić z nimi kontaktu. Na podjeździe szybko zrobiły się różnice, Patryk i Amadeusz odjechali na kilkanaście metrów a z tylu również nie było zwartej grupy. Zachowując rezerwy sił wjechałem na szczyt kilka sekund za Patrykiem i Amadeuszem z bezpieczną przewagą nad Darkiem i resztą. Na zjeździe znowu rozluźnienie, wykorzystując sytuacje na małym rondzie dla autobusów w Targanicach gdzie jadąc prosto wyszedłem na czoło i jako pierwszy zjechałem do skrzyżowania. Niezbyt mocne tempo pozwoliło odpocząć a osoby które straciły na podjeździe dzięki włożeniu dużo większych sił w zjazd zdołali dojechać do naszej trójki. Nie dyktowałem szaleńczego tempa aby każdy mógł złapać oddech przed podjazdem na Kocierz. Gdy tylko zrobiło się stromiej tempo znów poszło do góry a utrzymać je zdołali Patryk i Amadeusz. Po kilkuset metrach jazdy na przodzie zostałem wyprzedzony przez Patryka a po chwili także Amadeusza. Tempo dyktowane przez kolegów było mocne i w miarę równe, momentami dla mnie za mocne. Starałem się utrzymać chociaż nie była to taka łatwa sprawa. Przed szczytem Patryk odskoczył na kilka metrów, ale moja starta była minimalna. Zjazd zaczęliśmy spokojnie, gdy zrobiło się stromiej to zniwelowałem różnice i po zjeździe jechaliśmy już razem. Z tyłu nikogo nie było widać, koledzy wykorzystali ten moment na krótki postój. Samotna jazda nic by mi nie dała i także się zatrzymałem a w tym czasie zdołał dojechać Darek. Spokojnie ruszyliśmy dalej a goniące nas osoby zdołały dojechać jeszcze przed skrzyżowaniem z drogą w kierunku Suchej Beskidzkiej. Ruszyłem znowu jako pierwszy, na zjeździe narzuciłem mocne tempo a później popełniłem drobny błąd nawigacyjny. Skręciłem o jedną drogę za wcześnie, nie wpłynęło to na długość jazdy, droga była wąska i w pewnym momencie trzeba było przejechać przez mały mostek. Szybko znaleźliśmy się na właściwej drodze a tempo nie było jakieś zawrotne. Kontynuowaliśmy jazdę w 8 osób i chyba dopiero ostatni podjazd na Żar miał mieć decydujący wpływ na klasyfikację. Szybko mijały kolejne kilometry, jazda po zmianach w dobrym tempie przybliżała nas do kolejnego już podjazdu. Jedyny minus to aż 3 osoby nie dające zmian. Dla mnie nie miało to znaczenia, już na początku podjazdu najmocniejsi znowu włączyli wyższy bieg. Patryk znowu odjechał na kilka metrów a ja starałem się utrzymać koło Amadeusza. Po około kilometrze wspinaczki Amadeusz odjechał na kilka metrów i zaczął niwelować starte do Patryka. Ja się zawahałem, myślałem, że koledzy poczekają przed zjazdem. W połowie wypłaszczenia ruszyłem mocniej ale było już za późno, do mety zostały jeszcze dwa podjazdy i był to właściwy moment na podzielenie grupki. Już wiedziałem, że przez to, że puściłem Amadeusza straciłem szanse na zwycięstwo ale sprawa 3 miejsca wciąż była otwarta. Nie oglądając się co się dzieje z tyłu ruszyłem w dół. Na zjeździe jechałem dosyć mocno, dwa razy musiałem hamować, nie wiedziałem jaką mam przewagę nad Darkiem czy Otfinem ale gdy znalazłem się na skrzyżowaniu przed podjazdem na Rychwałdek nie było ich na moim kole. Najlepsza dwójka wciąż była w zasięgu wzroku ale różnica około 30 sekund była nie do zniwelowania. Jechałem mocno cały podjazd, trzymałem moc podobną jak na wcześniejszych podjazdach. Na szczycie nie czekałem aby zmusić goniących mnie zawodników do mocniejszej jazdy, nie zamierzałem im oddawać 3 miejsca bo ciężko na nie pracowałem i byłem tym który najdłużej utrzymywał się z najlepszą dwójką. Na zjeździe nie szło, sporo samochodów, dwa razy musiałem hamować, na skrzyżowaniach musiałem się zatrzymać a mimo to nie czułem nikogo na swoich plecach. Pagórkowaty odcinek wzdłuż jeziora pokonałem mocnym tempem, po najtrudniejszym podjeździe złapałem jakiegoś kolarza który siadł na koło, nie potrafiłem go zgubić a cykający napęd w jego rowerze bardzo mnie zdenerwował. Dużo straciłem na zjeździe po kostce, karbonowe koła i gumy 23 milimetrowe nie są idealnym rozwiązaniem na bruk. Równym tempem dojechałem do początku podjazdu na Żar gdzie dojechał do mnie samotnie goniący Darek. Początek podjazdu jechaliśmy wspólnie ale gdy tylko zrobiło się stromiej Darek zaczął tracić dystans. Nie wiedziałem co dzieje się z tyłu i czy któryś z goniących zawodników nie dostał skrzydeł i nie zbliża się do mnie. Ruszyłem mocniej i starałem się trzymać tempo, na wypłaszczeniach odpuszczałem , na trudniejszych fragmentach podkręcałem tempo i tak mijał podjazd. Noga cały czas podawała nieźle, zachowywałem rezerwy na energiczny i skuteczny finisz. Nie patrzyłem na czas a jedynym parametrem jaki mnie interesował to aktualna moc. Podgląd czasu włączyłem dopiero przed zjazdem poprzedzającym ostatni fragment podjazdu. Tam też dojechały do mnie dwa motocykle za którymi musiałem zjeżdżać tracąc cenny czas. Po zjeździe stopniowo podkręcałem tempo a na finiszu dałem z siebie wszystko i z ponad 3 minutową startą minąłem linie mety.
Ze swojej jazdy jestem zadowolony, idealnie rozłożyłem siły, regularnie jadłem i piłem, byłem w stanie jechać tempem czołówki przez spory dystans. Byłem w stanie przejechać wszystkie podjazdy podobnym tempem i zachować siły na finisz. Pojechałem na miarę obecnych możliwości i przegrałem tylko z dwójką zawodników do których moje straty z każdym tygodniem maleją. Kapitalnie czułem się na zjazdach co pozwoliło na utrzymanie się z innymi a nawet drobne zyski czasowe.
Po wyścigu krótki rozjazd z zaliczeniem ostatniego fragmentu podjazdu i długi odpoczynek po którym nie bardzo chciało się wracać do domu. Powrót był bardzo spokojny z dużą ilością picia.


Informacje o podjazdach:


Road Trophy 2019

Sobota, 17 sierpnia 2019 Kategoria 50-100, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig, Zawody 2019
Km: 81.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:51 km/h: 28.42
Pr. maks.: 92.00 Temperatura: 21.0°C HRmax: 188188 ( 96%) HRavg 163( 83%)
Kalorie: 1874kcal Podjazdy: 1660m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Nie planowałem startu w Road Trophy. Po opublikowaniu i aktualizacji tras zmieniłem zdanie i postanowiłem spróbować swoich sił chociaż nie miałem pełnego przekonania o tym czy jest to dobra decyzja. Same chęci nie wystarczyły i nie byłem w stanie pojawić się w piątek na starcie pierwszego etapu. Wtedy zdecydowałem się wystartować tylko w 2 etapie z bardzo trudną końcówką w sam raz dla mnie.
Pojawiłem się przed startem w Istebnej. Chwile czekałem na otwarcie biura zawodów. Miałem swój numer startowy i wcale nie musiałem opłacać startu tylko sobie przejechać trasę bo i tak nie byłem klasyfikowany a opłata za jeden etap w odniesieniu do świadczeń jakie za to miałem jest zbyt duża i tylko dlatego, że chciałem zachować się fair-play wobec innych uczestników wyścigu zapłaciłem za start. Po dobrej rozgrzewce stanąłem na starcie w dalszej części sektora, była to całkiem dobra decyzja.
Początek był jak zwykle słaby, nie umiałem się rozkręcić, dopiero przed początkiem trudniejszej części podjazdu na Koczy Zamek zaskoczyłem i ruszyłem wyraźnie do przodu. Tłok trochę ostudził moje zapędy i nie nadrobiłem tyle ile byłem w stanie. Niezłą sytuacją była niewielka starta do czołówki i prawie pusta droga na zjeździe, ostatnie kilka tygodni pracy nad zjazdami przyniosło efekt, zjechałem szybko i dobrze technicznie wyprzedzając kilka osób a z tyłu nikt mnie nie dogonił. Czołówka w zasięgu wzroku i równym tempem zacząłem gonić, po kilkuset metrach wyprzedził mnie Joachim Mikler, jeden z najlepiej zjeżdżających zawodników w stawce. Chwile trwało zanim się zebrałem ale już chwile później byłem na jego kole i dzięki temu szybciej znalazłem się w czołówce. Niestety nie na długo, po 10 kilometrach od startu gdy chciałem przesunąć się bardziej do przodu znowu miałem problem z łańcuchem, niestety gdy myślałem, że tylko spadł to okazało się, ze się rozpiął. Musiałem się zatrzymać, czołówka odjechała, gdy się wracałem to zaledwie dwie osoby zdążyły przejechać a nad kolejną grupką była już większa różnica. Byłem bardzo zły, sfrustrowany, gdyby nie wysoka opłata startowa jaką poniosłem to nie jechałbym dalej. Na szczęście łańcuch leżał na drodze i nie musiałem go szukać w krzakach, wyjąłem nowiutką spinkę z torebki, profilaktycznie także skuwacz i wziąłem się za naprawę. Miejsce nie było zbyt dobre, przejeżdżający z dużą prędkością kolarze a także samochody nie sprzyjały skupieniu się na tym co mam zrobić. Pierwszy problem jaki się pojawił to odpowiednie ułożenie łańcucha, nie byłem w stanie stwierdzić w jakim kierunku ułożyć łańcuch aby napęd działał poprawnie. W końcu po kilku minutach prób wybrałem najbardziej pasujące według mnie ułożenie i wyjąłem spinkę i próbowałem ją założyć. Ciężko szło, około 10 minut męczyłem się i spinka dopiero wskoczyła. W końcu ruszyłem w dalszą drogę, byłem na szarym końcu stawki z ogromną startą. Po kilku obrotach korby spinka wskoczyła na swoje miejsce i mogłem jechać, już wiedziałem, ze źle założyłem łańcuch bo napęd pracował bardzo głośno. Początek jazdy był ciężki, nogi zastane i nie mogłem się rozkręcić. Pierwszy kilometr z wiatrem lekko w dół a później zaczął się podjazd. Ruszyłem mocno aby przepalić trochę nogę. Przy jeździe z mocą ponad 300 Wat nic niepokojącego z łańcuchem się nie działo i jechałem mocno. Już na początku podjazdu w kierunku Lalik wyprzedziłem pierwszą osobę a kolejnych w drugiej części podjazdu. Na krótkim zjeździe odpuściłem, pusta droga na podjeździe w Suchem pozwoliła na równą i mocną jazdę. Tam też niestety przestał działać miernik mocy i zaczęła się jazda na tętnie i na wyczucie. Po podjeździe straciłem trochę czasu na wyciągniecie żela i dopiero w drugiej części zjazdu do ronda w Lalikach mogłem skupić się tylko na jeździe. Później brakowało trochę współtowarzysza do jazdy, na odcinku prowadzącym lekko w dół jechałem mocno ale na pewno tam straciłem dużo czasu. Gdy zaczął się kolejny podjazd to znowu dałem z siebie dużo. Jedynie w takich momentach mogłem nadrabiać i sprawdzić się na tle zawodników z czołówki. Jechałem mocno ale w pewnym momencie musiałem zwolnić podczas wyprzedzania innych osób. Przed zjazdem dojechałem do kolejnego ale na zjeździe nie byłem w stanie go wyprzedzić, zjeżdżał kiepsko ale ciężko było znaleźć miejsce na bezpieczne wyprzedzanie. Dopiero po zjeździe mogłem jechać swoje. Dobrze przejechałem krótki podjazd ale później musiałem hamować, na drodze pojawił się najpierw samochód a później pieszy i musiałem ich przepuścić. Na najbardziej znienawidzonym przeze mnie odcinku tym razem walczyłem z wiatrem i traciłem na pewno kolejne cenne minuty do najlepszych. Dopiero na ostatnim kilometrze przed wjazdem na Słowację dałem z siebie dużo więcej i w dobrym tempie wjechałem podjazd. Na początku zjazdu dogoniłem samotnie jadącą Dominikę Hanke, zdziwiłem się, że nie ma obok niej nikogo z Drużyny, nie przypominam sobie żebym mijał kogokolwiek po drodze. Narzuciłem takie tempo aby nie było za mocne i jechałem tak aż do wjazdu do Polski. Przed samym dojazdem do Jaworzynki pomyliłem się i skręciłem o jedną drogę za wcześnie. Szybko naprawiłem ten błąd i zacząłem się zastanawiać czy jeszcze kogoś dogonię bo nie chciałem zostawiać towarzyszki samej a na trudniejszym odcinku nie byłbym w stanie jej pomóc. W Jaworzynce zauważyłem zawodnika stojącego na poboczu z dziurawą dętką, nie chciał od nikogo pomocy wiec pojechałem dalej. Na horyzoncie pojawiła się kilkuosobowa grupka. Nie chciałem przyśpieszać i dogonić udało się dopiero przed bufetem. Na trudniejszym odcinku ruszyłem mocniej i swobodnie odjechałem. Od tego momentu jechałem już swoim tempem. Pierwszy podjazd był na sprawdzenie czy w nogach jeszcze jest odrobinę mocy. Wjechałem dosyć mocno i szybko i rozpędziłem się przed kolejnym, krótkim ale bardzo stromym podjazdem następującym po zjeździe. Podjazd poszedł nieźle, być może na poziomie najlepszych ale na wypłaszczeniu znowu nie byłem w stanie jechać odpowiednio mocno. Kolejny krótki podjazd znowu mocniejszy a później znowu spokojniej i tak w kółko aż do wjazdu na główną drogę. Po drodze wyprzedziłem jedną zawodniczkę, nie chciałem dawać jej zmiany bo wcześniej pracowałem na inną, być może jej rywalkę i nie byłoby to do końca sprawiedliwe. Musiałem się zmotywować do mocniejszej jazdy ale już po zjeździe do Milówki miałem bezpieczną przewagę. Długi, nudny odcinek przez Kamesznicę dłużył mi się strasznie, chciałem zażyć jeszcze magnez ale zabrałem się za to odrobinę za późno bo już zaczynał się decydujący, finałowy, trudny i ciekawy podjazd. Na początku jechałem zachowawczo, pierwszą stromiznę pokonałem z rezerwą. Po wypłaszczeniu na którym wziąłem potężny łyk z bidonu ruszyłem mocniej. Mijałem wielu ludzi, część z nich już prowadziło rower a inni jechali dużo wolniej. Jechałem już bardzo mocno, na tyle ile pozwoliły nogi, sprzęt a także odległość pozostała do końca. Na wypłaszczeniu po skręcie w kierunku Tynioka nieco zluzowałem i nie rozpędziłem się na tyle ile mogłem. Kolejną ściankę wjechałem w dobrym tempie, wyprzedziłem kolejne kilka osób, już wtedy przypomniałem sobie, że najgorsze dopiero przede mną, krótki zjazd był zasłoną dymną przed dwoma bardzo trudnymi ściankami kończącymi podjazd na Tyniok. Na pierwszej poszedłem na maksa i gdy zorientowałem się, że jest jeszcze druga to ciężko już było znaleźć więcej sił. Wykorzystał to zawodnik do którego zbliżyłem się na przedostatniej ściance. Ja byłem już wyjechany na maksa, on jechał dużo wolniej cały podjazd i na sam koniec zachował więcej sił, z drugiej strony to finisz o odległe miejsce nie miał żadnego sensu. Dałem z siebie na ostatnim podjeździe dużo, gdyby stawką było wysokie miejsce to może wycisnąłbym z siebie więcej, za bardzo odpuszczałem na wypłaszczeniach a i początek był słaby wiec rezerwa jeszcze była.
Zaprezentowałem bardzo dobrą formę tego dnia, los chciał, ze nie byłem w stanie przełożyć tego na rezultat startowy i nie wiem w którym miejscu stawki się znajduję. Czas z samej jazdy pozwoliłby na miejsce w 3 dziesiątce OPEN, jak na jazdę SOLO, przez część dystansu dużo luźniej niż pozwoliły na to nogi to nie jest taki zły rezultat. Celu na ten dzień nie zrealizowałem, nie sprawdziłem się na tle czołówki, czasy podjazdów nie mówią wiele a biorąc pod uwagę wszystkie czynniki i okoliczności to nie mogę być zadowolony bo wiele rzeczy nie wyszło, po raz kolejny mając styczność z Road Trophy spotyka mnie pech i ogromny zawód, nie wiem czy zdecyduje się na start za rok bo zbyt dużo mnie to kosztuje a nie jest to tego warte.


Informacje o podjazdach:


kategorie bloga

Moje rowery

TCR Advanced 2 2021 10148 km
Zimówka 9414 km
Litening C:62 Pro 18889 km
Triban 5 54529 km
Astra Chorus 2022 12644 km
Evo 2 8629 km
Hercules 13228 km
Ital Bike 9476 km
Trek 17743 km
Agree GTC SL 21960 km
Cross Peleton 44114 km
Scott 9850 km

szukaj

archiwum