Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 229777.38 kilometrów w tym 8243.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.36 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2421965 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200

Dystans całkowity:59511.00 km (w terenie 254.50 km; 0.43%)
Czas w ruchu:2164:55
Średnia prędkość:27.27 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:675554 m
Maks. tętno maksymalne:205 (179 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:1256018 kcal
Liczba aktywności:481
Średnio na aktywność:123.72 km i 4h 31m
Więcej statystyk
  • DST 147.00km
  • Czas 05:01
  • VAVG 29.30km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 155 ( 79%)
  • HRavg 130 ( 66%)
  • Kalorie 3039kcal
  • Podjazdy 1050m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 22

Piątek, 2 kwietnia 2021 · dodano: 03.04.2021 | Komentarze 0

Wczoraj dałem organizmowi odpocząć co nie oznacza że nic nie robiłem. Zwykle gdy jest kilka dni dobrej pogody pod rząd jeden z nich wykorzystuję na prace w ogródku i tak też było tym razem. Dobre dwie godziny sprzątałem koło domu po zimie, znalazłem też chwilę na wyczyszczenie rowerów. Jak się okazało był to najcieplejszy dzień tego roku ale nie żałuję, że nie wykorzystałem go na rower. Co nie udało się w czwartek wyszło w piątek. Wykorzystałem pierwszy dzień urlopu w tym roku i zaliczyłem kolejną, ciekawą i długą trasę. Rano miałem kilka rzeczy do zrobienia a później próbowałem bezskutecznie wgrać trasę do licznika i wyjechałem w samo południe, jak się okazało przynajmniej 30 minut za wcześnie. Przez pierwszą godzinę było zimno, wietrznie a miejscami nawet mokro. Ubrałem się na 10 stopni a przez dłuższą chwilę na termometrze były ledwie 4 stopnie i zmarzłem. Można powiedzieć, że po przekroczeniu Wisły pogoda się zmieniła, zrobiło się cieplej, niebo było coraz bardziej pogodne aż wyszło słońce. Noga pracowała bardzo dobrze ale trzymałem się założeń i starałem się nie przekraczać 200 Wat, nie miałem problemów z jazdą na wysokiej kadencji, tętno było zadziwiająco niskie jak na mnie. Przez pierwszą godzinę nie robiłem zbędnych postojów, zatrzymywałem się tylko na skrzyżowaniach ze światłami. Pierwszy dylemat pojawił się po przekroczeniu drogi 933 gdy wjechałem na zapomniany nieco odcinek łączący dwie wojewódzkie drogi. Zatrzymałem się na moment ale po chwili byłem pewny, że muszę jechać na północny wschód i ruszyłem w dalszą drogę. Jak po sznurku dojechałem do drogi 931 na Bieruń, czekało mnie teraz kilkanaście kilometrów jazdy nudną, płaską drogą. Nawierzchnia była dobra, ruch niewielki, wiatr nieodczuwalny i drogi szybko ubywało. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się w Bieruniu na skrzyżowaniu z drogą 44. Miałem dwie opcje, skręcić w prawo i przejechać jakieś 300 metrów krajówką lub wybrać nieznany łącznik omijający tą drogę. Stanęło na tej drugiej opcji ale swoje musiałem na skrzyżowaniu odstać. Później miałem jednak zupełnie pustą drogę i nawet na główną na Lędziny wjechałem bezpiecznie i bez długiego stania. Teraz już byłem na drodze którą już jechałem ale ostatni raz blisko 12 lat temu, zaskoczyła mnie jakość tej drogi, bliska obecność kopalni zwykle wpływała na złą jakość nawierzchni a ta droga była dosyć równa i bez dziur. Wiedziałem, że mam jechać prosto aż do Mysłowic a najbardziej charakterystyczny punkt trasy to wzgórze Klimont znajdujące się po lewej stronie trasy. Wypatrywałem go z oddali ale gdzieś go przeoczyłem, trzymałem się jednak głównej drogi i dojechałem do skrzyżowania z drogą na Wesołą, zmylił mnie jednak jeden fakt, byłem pewny, że najpierw muszę przekroczyć S1 a później skręcić w lewo a okazało się, że to właśnie była ta droga którą najszybciej dostanę się na Katowice. Jechałem jednak prosto i coś mi nie pasowało, kierowałem się za bardzo na wschód wzdłuż drogi S1 i w końcu postanowiłem się zatrzymać. Moja pomyłka nie była tak kosztowana jak ostatnio i skręciłem w pierwszą dróżkę w prawo. Nawierzchnia była bardziej nierówna ale bez dziur i dojechałem do drogi która prowadziła na Kostuchnę. Na rondzie z charakterystycznym czerwonym diabelskim kołem zatrzymałem się by odebrać telefon, okazało się, że nawet 60 kilometrów od domu, na rowerze, w kasku i kolarskim stroju zostałem rozpoznany. Ten telefon trochę wybił mnie z rytmu, ale na szybkim odcinku przez las rozkręciłem się na nowo. Gdy minęły 2 i pół godziny jazdy pojawiło się to co zwykle działo się już kilkanaście minut szybciej czyli kryzys tętna, znowu przy podobnej mocy jak wcześniej wartości były o 10-20 uderzeń wyższe, już teraz wiem, że należy olewać ten temat bo na razie nie wymyśliłem na to sposobu. Katowice okazały się dla mnie pułapką nawigacyjną, chciałem jak najszybciej przejechać na Mikołów i dwa razy zjechałem z dobrej trasy na skróty. Druga pomyłka była o tyle kosztowna, że w Mikołowie wylądowałem na dwupasmówce i 300 metrów musiałem pokonać tą drogą. W mieście jakieś remonty, objazdy i ostatecznie lekka modyfikacja trasy, zamiast na Chudów pojechałem na Łaziska wspominając IC na które przyjeżdżałem 8-9 lat temu gdy w Bielsku nie było jeszcze regularnych ustawek. Hopki na trasie zmęczyły mnie bardzo, miałem chwilowy kryzys który minął jednak w Orzeszu, tam jednak popełniłem kolejną wpadkę. Zamiast na Zazdrość pojechałem na Zawiść, dawało to 2 kilometry więcej drogi do Królówki oraz bark otwartego sklepu. W efekcie przez kilka kilometrów jechałem z pustymi bidonami i bez jedzenia. Tam jednak uzupełniłem zapasy, odżyłem ale zmodyfikowałem trasę, zamiast jechać na Wisłę Wielką i Strumień pojechałem najkrótszą drogą na Pszczynę. Na tym odcinku przekonałem się jak zmienny może być wiatr, wiało raz z lewej, raz z prawej, chwilami nawet w plecy. Noga całkiem nieźle podawała, nie przejmowałem się wysokim tętnem i jechałem równym tempem trzymając założoną kadencję. Ostatni podjazd poszedł całkiem sprawnie a później już dobie odpuściłem i spokojnie dojechałem do domu. Zamknięcie Czech ma swoje plusy ponieważ można odwiedzić zapomniane tereny, nie trzeba wcale jeździć stale po tych samych drogach. Ta trasa była niby płaska ale wyszło ponad 1000 metrów w pionie głownie dzięki sekwencji hopek między Katowicami a Orzeszem. W tym roku chciałbym jeszcze odwiedzić Kraków i wtedy wszystkie stare trasy zostaną odświeżone, na drugą stronę GOP na razie nie będę się zapuszczał. Ta trasa mimo , że nie była zbyt atrakcyjna widokowo ale prowadziła w większości po bardzo dobrych asfaltach. Noga na całej trasie była co najmniej dobra ale wciąż czegoś brakuje do pełniej satysfakcji. Kolejne długie trasy już w trudniejszym terenie. Może w końcu waga nieco spadnie. Okres świąteczny będzie wyglądał jak zazwyczaj, sobota po takim dystansie będzie czasem na odpoczynek, w niedzielę jak pogoda pozwoli to atakuję Równicę z myślą o jak najlepszym czasie a w poniedziałek lekki rozjazd przed kolejnymi treningami.




  • DST 155.00km
  • Czas 05:20
  • VAVG 29.06km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • HRmax 153 ( 78%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 3444kcal
  • Podjazdy 1140m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 19

Niedziela, 28 marca 2021 · dodano: 28.03.2021 | Komentarze 0

Kolejny dobry trening zrealizowany. Już na starcie trochę problemów przez które wyjechałem później niż zakładałem. Gdybym miał czas to jeszcze bym opóźnił wyjazd po drogi po nocnych i porannych opadach były jeszcze mokre. Po wczorajszej jeździe wprowadziłem kilka poprawek odnośnie roweru i miało już być dobrze. Zaplanowałem ciekawą trasę która jednak w tych warunkach była wymagająca. Muszę w końcu zgubić te kilogramy które przeszkadzają mi na podjazdach i zdecydowałem się zabrać mniej jedzenia ale napój izotoniczny zamiast wody. Wydawało mi się, że jest to dobre rozwiązanie ale w trakcie jazdy przekonałem się, że tak nie było. Po raz pierwszy od dawna miałem taką sytuację, że najpierw jechałem z wiatrem a później walczyłem z silnym wiatrem w twarz. Jak ruszyłem to już czułem, że nogi są lepsze niż dzień wcześniej, To jednak był tylko słabszy dzień a nie jakiś dołek dyspozycji. Początkowo jechałem bardzo zachowawczo ze względu na mokre drogi i niską temperaturę, połączenie tych dwóch elementów mogło oznaczać śliskie drogi. Podczas jazdy pilnowałem by regularnie pić i jeść. Tym razem odpuściłem sobie pilnowanie kadencji i starałem się tylko jechać równo, często wstawałem z siodełka na kilka do kilkunastu sekund. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony ilością samochodów na drogach, było ich jak na lekarstwo, to pierwszy taki dzień w tym roku a na kolejne ciężko liczyć. Dobrze znane drogi chciałem jak najszybciej przejechać ale z tyłu głowy miałem to, że muszę oszczędzać siły na powrót. Pierwszy postój planowałem po około 90 minutach ale przeciągnąłem ten moment o kolejne 20. Jak po sznurku dotarłem do drogi Andrychów-Zator, nie znałem większości dróg od Osieka, jakość asfaltów bardzo różna ale mimo to ta okolica jest bardzo ciekawa i dzisiaj także zupełnie pusta więc miałem przez kilka kilometrów szosę tylko dla siebie. Na trasie jednak popełniłem kilka wpadek nawigacyjnych, pierwsza z nich trafiła się w Zatorze gdzie wybrałem zły pas i musiałem objechać rynek. Mimo jedzenia i picia dającego blisko 50 g węglowodanów na godzinę znowu dopadł mnie kryzys tętna. Tym razem nastąpił 15 minut później niż zwykle ale był chyba spowodowany wiatrem który od Zatoru wiał już bardziej w twarz niż w plecy. Odcinek Zator-Babice pokonywałem zwykle w przeciwnym kierunku i ten wariant po raz ostatni wybrałem 12 lat temu, szmat czasu. W tym właśnie momencie na niebo naszły ciemniejsze chmury a temperatura spadła z 9 do 7 stopni, odczuwalne było jeszcze mniej. Od Wygiełzowa do Płazy prowadzi popularny wśród kolarzy podjazd który okazał się najtrudniejszy na całej trasie. Nie planowałem kolejnego postoju w tak krótkim odstępie od poprzedniego ale gdy tylko zjechałem z trasy na Chrzanów zadzwonił telefon. Sprawa była ważna i musiałem odebrać, mimo pustej drogi postanowiłem się zatrzymać niż dzielić uwagę podczas jazdy. Po postoju nie umiałem się rozkręcić i popełniłem kolejną wpadkę nawigacyjną, tym razem okazała się ona kosztowna i nadrobiłem kilka kilometrów wjeżdżając nieplanowanie do Chrzanowa. Wróciłem na właściwą trasę i w nagrodę miałem dosyć szybki odcinek z wiatrem do drogi Kraków-Bieruń. Tam już taryfy ulgowej nie było i czekała mnie długa walka z wiatrem oraz narastającym zmęczeniem. W bidonach już pustki więc przy najbliższej okazji miałem napełnić bidon izotonikiem który miałem w butelce w kieszeni. Okazja trafiła się szybciej niż myślałem, w Bieruniu musiałem się zatrzymać na przejeździe kolejowym. Postój był długi i przy okazji zjadłem kolejnego batona. Postój po raz kolejny wybił mnie z rytmu i dalsza jazda była strasznie szarpana. Szukałem także otwartego sklepu ale na jedyne trafiłem w centrum Woli gdzie ludzi było jak mrówek i nie chciałem się tam zatrzymywać bojąc się o rower który musiałbym pozostawić bez opieki. Każda kolejna minuta to coraz trudniejsza jazda, wiatr robił swoje, z opresji wyrwał mnie kolejny telefon. Jakoś zmobilizowałem się do dalszej jazdy, z bidonu szybko ubywało a jedzenia już nie było. Sklepu nie było także w Miedźnej i dopiero w Ćwiklicach trafiłem na Biedronkę. Spotkałem tam też dwójkę kolarzy, jeden z nich przypilnował mi rower a później gdy on robił zakupy odwdzięczyłem się tym samym. W tym czasie zdążyłem uzupełnić braki energii, napełnić bidony i chwilę odsapnąć. Ostatnia godzina jazdy wyglądała o niebo lepiej niż poprzednia. Wciąż walczyłem z wiatrem ale noga lepiej podawała, jazda nie była już tak szarpana. Momentami wiatr się uspokajał ale chwilę później sytuacja wracała do normy. Po prawie 5 godzinach w siodle czułem się całkiem nieźle, nie żałuję, że pojechałem dłuższą drogą przez Bieruń a nie krótszą przez Brzeszcze. Ostatni podjazd na trasie nie zmęczył mnie tak jak często się zdarza ale nie wjechałem bez większego wysiłku. Zjazd do Bielska był jeszcze szybki a później mozolna walka z wiatrem i nachyleniem ze spadającą mocą i powoli opadającym tętnem, W domu byłem dokładnie o takiej godzinie jak planowałem, sporo straciłem na postojach ale chyba udało się nieco zredukować wagę. Mimo, że czułem się lepiej niż w sobotę ten dzień nie należał do najlepszych. Kolejna trasa już będzie trudniejsza gdzie pojawią się dodatkowe podjazdy, przejechałem ją już w 2019 roku i będzie okazja do porównania.





  • DST 143.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 27.68km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Kalorie 3850kcal
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 13

Sobota, 13 marca 2021 · dodano: 16.03.2021 | Komentarze 0

Jedna z ciekawszych tras w ostatnim czasie. Taki rok, że dopiero w połowie marca udało się zaliczyć 5 godzinną jazdę. Celem tego treningu oprócz godzin w tlenie była także redukcja wagi która od listopada gdy miałem przymusową przerwę nie spadła nawet o 0,5 kilograma i jest 2 kilo wyższa niż rok temu na wiosnę, źle mi się jeździ z tym balastem i chciałbym się go szybko pozbyć. Warunki pogodowe miały być trudne, silny wiatr z południowego zachodu, normalnie w takiej sytuacji pojechałbym na Czechy ale obecnie jest to bardzo kłopotliwe więc musiałem sobie radzić inaczej. Przynajmniej raz w sezonie wybieram się w okolice Raciborza i dzisiaj był idealny dzień na ten kierunek. Zaplanowałem ciekawą trasę ale wyrysowanie jej w aplikacji umożliwiającej wgranie na licznik trwało bardzo długo, gdyby nie wiało to miałem wariant 10 kilometrów dłuższy i pewnie w podobnym czasie bym go przejechał. Po walce z aplikacją udało się stworzyć ślad który kończył się w Świerklanach, dalszy ciąg trasy znam i nawigacja nie była mi potrzebna. Zbierałem się długo i wyjechałem około 10 minut później niż zamierzałem. Już na starcie czujnik tętna nie złapał sygnału, pojawiła się informacja o słabej baterii, nie był to dla mnie problem bo tętno służy mi wyłącznie do tworzenia danych statystycznych i nie ma żadnego wymiaru treningowego. Ruszyłem więc bez danych o tętnie, początkowo nie umiałem się zorganizować ale gdy tylko wyjechałem na otwarty teren gdzie wiatr hulał niemiłosiernie to skończyła się zabawa a zaczęła ciężka praca, zrezygnowałem z dłuższej jazdy w 1 strefie bo wymagałoby to trzymania niskiej kadencji i utrzymywałem moc na poziomie 160-180 W pod wiatr, ustawiłem sobie mapę na ekranie i widziałem tylko dwa parametry które były mi potrzebne, moc i kadencję. Po 4 kilometrach walki z czołowymi podmuchami mogłem nieco odpocząć, nawet podjazdy jechałem lżej niż zwykle trzymając tylko określoną kadencję na najlżejszym przełożeniu. Pierwszy zjazd na trasie odpuściłem, przyjąłem możliwie aerodynamiczną pozycję ale nie kręciłem wcale, złapanie rytmu po zjeździe chwilę trwało ale jakoś się udało i już po chwili kręciłem z kadencją 95-100. Taki pułap utrzymywałem przez większość trasy, wiatr nie był stały i raz wiał mocniej, raz słabiej i delikatnie zmieniał kierunek, co jakiś czas mijałem wolniej jadących kolarzy i nawet jak złapali na moment koło to szybko zostawali z tyłu, nie urywałem ich siłą czy mocą ale kadencją której poziom pozwalał na dynamiczną jazdę bez nadmiernej utraty prędkości. Nie widząc prędkości czerpałem nawet przyjemność z jazdy, dobierałem przełożenie do warunków a moc i kadencja była względnie stała. Po 50 kilometrach wjechałem w zupełnie nieznaną mi drogę, jej stan pozostawiał do życzenia ale minąłem dzięki temu dwa duże skrzyżowania i odcinek drogi krajowej. Nieznane drogi towarzyszyły mi przez ponad 30 kilometrów, część z nich była ruchliwa a część pusta ale nawierzchnia na niektórych odcinkach była fatalna. Dokładnie w połowie drogi zatrzymałem się aby przepakować kieszonki, rozprostować kości i ruszyłem w dalszą drogę, jechałem już w większości z wiatrem lub bocznym który nieco przeszkadzał ale spodziewałem się, że będzie dużo ciężej. Przy wysokiej kadencji nawet silny wiatr nie jest taki straszny, mimo przejazdu przez kilka mniejszych miast nie musiałem się co chwilę zatrzymywać na skrzyżowaniach. Dopiero przed Rybnikiem gdy musiałem wjechać na drogę krajową pojawiły się problemy na drodze. Szybko jednak opuściłem główną drogę i w niewielkim ruchu dojechałem do Jankowic, gdzie trafiłem na ciekawy skrót i już wiedziałem gdzie jestem, chwilę później byłem już w Żorach. Wtedy też skończył się ślad w liczniku który zawiesił się na ekranie mapy. Zatrzymałem się na moment, sygnał dźwiękowy w liczniku działał ale nic nie dało się zrobić, nawet wyłączyć licznika. Postanowiłem dalej jechać na oko licząc na to, że dane których nie widzę są zapisywane. Motywacja nieco spadła, brakowało mi m.in. podglądu na godzinę według której przyjmowałem kolejne dawki jedzenia. Drogę z Żor na Pszczynę i dalej na Bielsko znam na pamięć i na oko wiedziałem kiedy mam jeść. Gorzej było z trzymaniem odpowiedniej kadencji i mocy, na to już wpływu nie miałem, starałem się jechać z wysoką kadencją ale moc skakała strasznie. Bez postojów przejechałem przez Pszczynę i Goczałkowice, na zaporze był istny slalom między pieszymi i rowerzystami. Krótki przerywnik nastąpił na wahadle w Zabrzegu gdzie na moment wyjąłem telefon i wiedziałem na czym stoję. W tym czasie dojechało do mnie trzech kolarzy, jechali w moim kierunku więc podpiąłem się pod nich. Jazda w grupce z bocznym wiatrem była przyjemniejsza, fajnie się jechało i postanowiłem wydłużyć trasę o 2 kilometry jadąc przez Mazańcowice. Dopiero ostatnie 5 kilometrów pokonałem samotnie walcząc już z przeciwnym wiatrem. Wybrałem taką drogę aby maksymalnie była osłonięta od wiatru, nawet się to udało i w domu byłem dokładnie o takiej porze jaką szacowałem na postoju w połowie trasy. Był to jeden z lepszych treningów w tym roku, noga cały czas podawała, regularnie jadłem i piłem, poćwiczyłem jazdę pod wiatr, dobór przełożeń do warunków oraz osłanianie się przed wiatrem podczas jazdy w grupie. Przy takich warunkach wyższa waga była sprzyjająca ale przy nieco niższej mocy przejechałem tą trasę w dłuższym czasie niż zakładałem. Chyba trzeba w końcu przesiąść się na karbonowy rower gdzie starty mocy są znacznie niższe a jazda mniej „toporna”. Przed jazdą miałem spore obawy, czy sobota jest dobrym wyborem na dłuższą „przelotową” rundę ale w trakcie okazało się, że nie było tak źle i w zasadzie żadna to różnica czy sobota czy niedziela. W inne dni nie mam szans na takie harce a jedna trasa kilkugodzinna na tydzień wystarczy. Sezon coraz bliżej i od najbliższych tygodni zależy jaki będzie. Po jeździe udało się odzyskać plik z aktywności ale zapis wysokości i śladu GPS zakończył się w Żorach gdy licznik się zawiesił. Po analizie okazało się, że jechałem z niższą kadencją ale nieco wyższą mocą, nie było jednak zbyt dużych skoków ani spadków kadencji więc egzamin polegający na jeździe bez patrzenia na dane zdałem bardzo dobrze. Na tym treningu skończył się kolejny cykl treningowy. Kolejny rozpocznę od 3 testów mocy, pierwszych na szosie, może uda się wpasować w okna pogodowe które mają się pojawić w prognozowanym nienajlepszym pogodowo tygodniu.




  • DST 100.00km
  • Czas 03:35
  • VAVG 27.91km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • HRmax 160 ( 82%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 2404kcal
  • Podjazdy 720m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 11

Wtorek, 9 marca 2021 · dodano: 11.03.2021 | Komentarze 0

Miałem okazję wyjechać nieco wcześniej i zaliczyć dłuższy trening i ją wykorzystałem. Myślałem, że uda się wyjechać nieco wcześniej ale wyjechałem dopiero po 13. Dosyć szybko się zebrałem, ale czas jaki zaoszczędziłem straciłem na przejeździe przez miasto. Nie miałem ochoty kolejny raz jechać tymi samymi drogami i wybrałem inny kierunek ale w obecnej sytuacji to był błąd. W Bielsku straciłem kilka minut, momentami było naprawdę nerwowo i z treningowego punktu widzenia był to czas stracony. Dopiero po wyjeździe z Bielska wskoczyłem na właściwe obroty. Warunki na trasie były co najmniej dziwne, wiało z różnych kierunków, niezbyt mocno ale jednak, samochodów było cały czas dużo a okresami nawet się korkowało. Wybrałem prosty wariant dojazdu do Oświęcimia aby nie wjeżdżać do miasta i uniknąć zwężeń na trasie. W pewnym momencie trafiłem na zupełnie nieznaną mi drogę, wyglądała ciekawie ale ruch na tym odcinku był spory i być może na innej drodze byłoby spokojniej. W Oświęcimiu na teoretycznie najgłówniejszej drodze na trasie było całkiem spokojnie, później wjechałem na ścieżkę rowerową. To spowodowało tylko wybicie z rytmu i kolejne straty czasowe. Za Oświęcimiem znów na moment zrobiło się spokojniej. Po 2 godzinach jazdy już tradycyjnie tętno skoczyło do góry i utrzymywało się na poziomie około 145. Nie jest to jeszcze krytyczny poziom ale wyższy niż być powinien. Wjeżdżając znów do Oświęcimia liczyłem, ze uda się sprawnie przejechać, poza kilkoma idiotami trąbiącymi bez powodu i utrudniającymi później jazdę było całkiem znośnie. Na trasie zatrzymałem się tylko raz bez przymusu i postój trwał kilka minut. Od tego momentu jechałem równym tempem na założonej kadencji. Wiatr cały czas mieszał szyki ale radziłem sobie z tym całkiem nieźle. Kolejne utrudnienia pojawiły się w Czechowicach, najpierw skrzyżowania a później przejazd kolejowy. To jednak nie ostatni postój na trasie. Musiałem się znów zatrzymać na kolejnym wahadle w Zabrzegu. Później już jechałem prosto do domu. Noga cały czas podawała i po raz kolejny jedyny czynnik który nie pasował do reszty to tętno. Mimo przeciwnego wiatru jechałem równym tempem z założoną kadencją. Pod względem treningowym to był kolejny dobry dzień, ogólnie niezbyt dobrze radzę sobie w niskich temperaturach, tym razem wracając do domu temperatura była najniższa. Wyjeżdżając w 5 stopniach było przyjemnie a wracając w okolicy 0 już marzłem. Na szczęście cieplejsze dni nadchodzą i wówczas problemy z regulacją temperatury znikną, najlepiej czuję się w temperaturach powyżej 15 stopni.




  • DST 112.00km
  • Czas 04:10
  • VAVG 26.88km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • HRmax 159 ( 81%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 2800kcal
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 10

Niedziela, 7 marca 2021 · dodano: 08.03.2021 | Komentarze 0

Standardowo w niedzielę wybrałem się na dłuższy trening wytrzymałościowy. Rano temperatura była mało zachęcająca, do tego mocno wiało ale bezchmurne niebo i piękne słońce spowodowało, że chciało się wyjść z domu. Postanowiłem jechać na szosie, po ostatniej jeździe gdy cudem uniknąłem gleby na zjeździe zmieniłem koła na lepsze i miałem do dyspozycji dwie większe koronki. Dosyć długo się zbierałem z domu, zabrałem spory zapas jedzenia jakby jazda się przedłużyła i postanowiłem jechać w masce ze specjalnym filtrem. Wyjechałem kilka minut po 9 i już wiedziałem, że łatwo nie będzie, przez pierwsze 40 kilometrów miałem jechać pod silny wiatr. Spodziewałem się dużego dyskomfortu wywołanego przez maskę ale było całkiem przyjemnie, dużo lepiej niż w tradycyjnych maskach jednorazowych. Jechało się ciężko, trzymałem założoną moc i kadencję ale szybkości nie było, wlekłem się. Momentami szło lżej ale zatrzymywały mnie wszystkie możliwe miejsca, sygnalizacje świetlne czy przejazdy kolejowe. Warunki skutecznie zweryfikowały moje zapędy i zamiast jechać przez Pruchną jechałem najkrótszą drogą przez Zbytków do Golasowic. Miałem jednak zapas czasowy i dołożyłem kilka kilometrów przez Libowiec i Ruptawę. Mimo walki z wiatrem nie czułem zmęczenia ale mogło pojawić się później gdyż miałem za sobą dopiero 40 % trasy. Po raz pierwszy miałem w tym roku jechać w grupie więc odrobina adrenaliny się pojawiła, brakowało mi tego bardzo. Nie pojawiło się dużo osób ale był czas na pogawędki, poznanie nowych dróg i jazdę po zmianach. W większym gronie przejechaliśmy około 20 kilometrów a następnie zostaliśmy we dwóch. Nasz poziom był wyrównany i po równych zmianach przejechaliśmy kolejne 30 kilometrów. Ostatnie 12 przejechałem już sam na narastającym zmęczeniu. Tętno prawie cały dystans było wysokie więc nie może być mowy o kryzysie. Noga po wczorajszym dniu nie podawała najlepiej ale wystarczająco aby być zadowolonym. Nie miałem problemów z utrzymaniem kadencji około 95 już podczas kolejnego treningu, to dobry znak.




  • DST 100.00km
  • Czas 03:22
  • VAVG 29.70km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Kalorie 2429kcal
  • Podjazdy 590m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 3

Niedziela, 21 lutego 2021 · dodano: 25.02.2021 | Komentarze 0

Pierwszy od 7 tygodni trening na szosie. Dzień wcześniej przygotowałem dwa rowery do jazdy, stalowy z błotnikami oraz aluminiową szosę czekającą co prawda na wiosenny przegląd ale jej stan pozwala na normalną jazdę. Długo zastanawiałem się który rower wybrać, piękne słońce i suche drogi wokół domu przekonały mnie aby wyjechać na „szybszym rowerze”. Już zapomniałem ile czasu potrzeba na przygotowanie się do jazdy. Świadomie zrezygnowałem z bidonu zabierając plecak z bukłakiem, jedzenia zabrałem na maksymalnie 3 godziny jazdy i nie planowałem postojów po drodze. Wybór ubrania zajął chwilę ale już jego zakładanie trwało dłużej. Gdy w końcu byłem gotowy zorientowałem się, że nie zabrałem pompki. Musiałem się po nią wrócić bo nigdy nie wyjeżdżam nieprzygotowany. Podczas ostatniego sprawdzania roweru przed jazdą załączyłem tylną lampkę dla bezpieczeństwa. Gdy ruszyłem to żałowałem, że wybrałem ten rower bo drogi nie wyglądały tak dobrze jak widać to było z okna. Po kilku minutach zorientowałem się, że zapomniałem zmienić kasetę w kole i na niektórych koronkach łańcuch przeskakuje. Nie przeszkadzało mi to ani nie wpływało na jakość jazdy. Kolejny rok z rzędu potwierdziło się zjawisko które trwa już wiele lat. Z każdym rokiem przybywa samochodów na drogach i nawet w tym trudnym czasie nic się w tej kwestii nie zmieniało. Kiedyś w niedzielę można było spokojnie pojeździć na szosie w bardzo małym ruchu a obecnie takiej opcji nie ma. Szybko pogodziłem się z myślą, że spokojnie nie będzie i bezpieczeństwo jest najważniejsze. Zapomniałem o tym, że na drogach miejscami jest woda i po kilku kilometrach rower był już do mycia. Po drodze wydarzyło się jeszcze kilka niecodziennych sytuacji. Jedną z nich było zaskoczenie po widoku jaki zobaczyłem na drodze przed Pszczyną. Ponad 20 drzew rosnących przy drodze zostało wykopanych z korzeniami, krajobraz jak pobojowisku, niestety to coraz częsty obraz w naszym jakże pięknym kraju. Nie wiem czemu ma to służyć, jedyne co przychodzi mi do głowy to modernizacja drogi. Gdyby nie remont drogi 933 to w ogóle bym tamtędy nie jechał i nie widział tego. Planując maksymalnie trzy godzinną jazdę, każda zmiana trasy oznaczała kombinowanie aby szybciej nie wrócić do domu. Nie byłem przygotowany na dłuższą trasę ale coraz częściej wydłużam trasy i później cierpię z tego powodu. Tym razem typowej bomby głodowej nie było, jedyna oznaka zbliżającego się kryzysu to podwyższone tętno oraz problemy z utrzymywanie wysokiej kadencji. Wydłużając trasę trafiłem na odcinek bez asfaltu, na tym krótkim fragmencie trasy jeszcze bardziej wybrudziłem rower. Mimo wydłużenia trasy zakładałem, ze uda się być w domu o 13. Dojechałem nawet z lekkim zapasem który na wjeździe do miasta wynosił 5 minut. Jak na pierwszy wyjazd oraz zważając na to, ze jest dopiero luty to noga całkiem solidnie podawała. Każdy kolejny wyjazd u mnie jest zwykle coraz lepszy więc jestem spokojny o sezon mimo tego, że czasu w tym roku mam znacznie mniej. Na trasie spotkałem wielu rowerzystów lub kolarzy, niewielu z nich odwzajemniło pozdrowienia a tylko jeden już blisko domu jako pierwszy zawołał „cześć”. Wzajemny szacunek wśród kolarzy zanika, czasy są trudne ale nie można zamykać się w sobie i we własnych myślach




  • DST 131.00km
  • Czas 04:35
  • VAVG 28.58km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 177 ( 90%)
  • Kalorie 2610kcal
  • Podjazdy 1350m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 123

Sobota, 3 października 2020 · dodano: 05.10.2020 | Komentarze 0

Po czasówce pozostało mi wrócić do domu. Miałem do przejechania około 50 kilometrów co powinno zająć około 2 godziny. Miałem do zabrania dodatkowy bagaż którego nie było wcześniej. Wyjechałem o 16:50 i pierwsze kilometry do jazda z silnym wiatrem w plecy. Na wjeździe do Wadowic na liczniku miałem ponad 40 km/h mimo bardzo umiarkowanej średniej mocy. Przez miasto przejechałem szybko i bez najmniejszych problemów. Takie pojawiły się za miastem gdzie jeden z kierowców wyprzedził mnie na centymetry, zjechałem odruchowo na bok gdzie było sporo liści i tylne koło na moment straciło przyczepność. Miałem nieco strachu ale na tym się skończyło, za Wadowicami walczyłem z dużym ruchem ale jechałem z bocznym, lekko pomagającym wiatrem, momentami wiatr pomagał bardziej i jechałem około 40 km/h. Ta trasa mi odpowiada, gdyby nie duży ruch to byłoby idealnie. Po niecałej godzinie jazdy byłem już w centrum Ket gdzie straciłem najwięcej czasu na jednym skrzyżowaniu. Swoje musiałem odczekać aby objechać rynek, później już znowu spokojnie na drogach. Ciężko zrobiło się w lesie miedzy Ketami a Kozami gdzie wiatr przeszkadzał ale później znów zmienił kierunek. Wjeżdżając do Kóz miałem za sobą godzinę jazdy i ponad 30 kilometrów na liczniku. Dużo mniej dzieliło mnie od domu. Jechałem cały czas równym tempem z wysokim tętentem które towarzyszyło mi w zasadzie od rana ale wciąż była to 2, momentami 3 strefa. Będąc już w Bielsku zapadał zmrok, nie chciało mi się zatrzymywać i wyciągać lampki i postanowiłem dojechać ciągiem do domu. Na ostatnim zjeździe puściłem się odważnie, mogłem dokręcić bardziej i kilka sekund szybciej bym zjechał ale i tak było nieźle, w łuki wszedłem szybko, pewnie, optymalnym totem. Ostatnie kilometry już na luzie, częściowo po ścieżce rowerowej. Przejechanie 50 kilometrów zajęło mi mniej niż 100 minut, nie należę do szybkich kolarzy, jeżdżę wyraźnie wolniej niż inni i taki czas na tym dystansie jest dla mnie dobry.


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 121.00km
  • Czas 04:09
  • VAVG 29.16km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 179 ( 91%)
  • HRavg 159 ( 81%)
  • Kalorie 3550kcal
  • Podjazdy 2990m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tatra Road Race 2020

Sobota, 12 września 2020 · dodano: 14.09.2020 | Komentarze 1

Pierwszy i jedyny wyścig w tym roku zaliczony. Wiele wskazywało na to że nie pojawię się na tym wyścigu. W terminie czerwcowy byłem w szczytowej formie i miałem spore szanse na dobry wyścig w moim wykonaniu. Gdy przełożono wyścig na wrzesień i ograniczono liczbę uczestników miałem małe szanse na to aby znaleźć się na liście startowej. Gdy w lipcu pojawiła się informacja o dodatkowych zapisach zapisałem się szybciej niż się zastanowiłem. To był pierwszy błąd, nie byłem przygotowany do startu ale było jeszcze kilka tygodni na poprawę formy. Wziąłem się za to zbyt późno i było mało czasu np. Na poprawę jazdy w grupie. Gdy zobaczyłem profil trasy to trochę się zdziwiłem szybkim odcinkiem po pierwszych 2 podjazdach, to nie pasowało do górskiego charakteru tego wyścigu. Mimo to postanowiłem pojawiać się na starcie i przez kilka tygodni wytrwale trenowałem m.in. jazdę w grupie. Byłem dobrze przygotowany fizycznie, mentalnie i wydawało się nie najgorzej technicznie. Nie zawaliłem BPS, sprzęt po serwisie był sprawdzony i przetestowany. Wydawało się że wszystko jest w porządku.
Miałem możliwość pojawić się pod Tatrami już w piątek więc ją wykorzystałem. Z domu zapomniałem kilku rzeczy ale nie były one niezbędne podczas wyścigu. Gdy pojechałem sprawdzić nogę i sprzęt to zapomniałem włączyć aktywność w liczniki. Gdy się zorientowałem to było już po ptokach. Wracając stawiłem się po pakiet startowy, trochę czasu ale także nerwów straciłem w biurze zawodów. Formalności załatwione i mogłem wrócić do pensjonatu. Przygotowałem rower, ubranie, jedzenie i picie na sobotę i przystąpiłem do kolejnego punktu programu. Kolejna sprawa to posiłek, nie chciało mi się gotować więc poszedłem do sprawdzonego lokalu na tradycyjne spaghetti. Później jeszcze krótki spacer po Zakopanem i pora na sen. O dziwo przespałem całą noc bez problemów. Rano zjadłem sporą dawkę węglowodanów, w sumie trzy 400 gramowe jogurty i drugie tyle owsianki. Byłem najedzony ale nie oznaczało to zmniejszenia częstotliwości jedzenia na trasie. Nie czułem adrenaliny i presji jaka zwykle mi towarzyszy przed zawodami, to kolejna dziwna i niecodzienna rzecz. Nie chciało mi się wychodzić i maksymalnie przeciągałem ten moment. W końcu musiałem wyjechać trochę podkręcić przed startem. Jakoś się rozgrzałem ale nie było czasu, warunków i głowy na pełną rozgrzewkę. Przysługiwał mi pierwszy sektor startowy, najmniej liczny więc nie martwiłem się o pozycję przed pierwszym podjazdem. W sektorze pojawiłem się 10 minut przed startem. Sprawy organizacyjne trochę się przeciągły i było widać i czuć nerwowość i niektórych zawodników.
W końcu nastąpił sygnał do startu. Tym razem start mi wyszedł, od razu się wpiąłem i nie straciłem dystansu, było lekko w górę co mi pasowało. Kilka pozycji straciłem na bruku i fatalnej nawierzchni na dojeździe do głównej drogi. Na starcie ostrym byłem na dobrej pozycji, pierwsze metry Salamandry pokonałem z mocą przekraczającą 500 Wat, dopiero po łuku w prawo moc spadła. Jechałem równo, mocno, na granicy tego co zakładałem, moje miejsce w szeregu zostało zweryfikowane, zwykle wyprzedzałem na takim podjeździe a tym razem nie byłem w stanie. W drugiej połowie podjazdu moja moc spadła, wtedy również zbliżyłem się do 3 innych zawodników a większa grupa była 10 - 15 sekund z przodu. Pierwszy zjazd na trasie był technicznie wymagający, jakoś sobie z nim poradziłem, wiele nie straciłem. W zakręt po którym zaczyna się trudny podjazd wszedłem pewnie i optymalnym torem. Już przed skrętem zmieniłem przełożenia i mogłem skupić się na jak najlepszym pokonaniu podjazdu. Ten podjazd faktycznie poszedł mi najlepiej, mało straciłem do czołówki, odrobiłem kilka sekund do grupy z przodu ale różnica była za duża. Nie przypuszczałem że wyścig skończy się dla mnie w tym momencie po 2 podjeździe na trasie. Początek długiego zjazdu nie wyglądał źle, złapałem koło ale za chwilę już zacząłem tracić dystans. Tempo było mocne, zacząłem przeklinać kompaktową korbę przy której brakowało mi ząbka z tyłu, nie potrafiłem utrzymać kadencji powyżej 100 na dłużej i traciłem coraz więcej.
Nie złapałem koła wyprzedzających mnie zawodników, na trudniejszych technicznie odcinkach zjazdu nawet nadrabiałem, to jedyny plus tej sytuacji. Zjazd do Cichego rozpocząłem samotnie, nie miałem motywacji do mocnej i szybkiej jazdy, postanowiłem zaczekać na kolejną grupę. Złapali mnie w połowie drogi od Zoków do ronda. Tam już jakoś to wyglądało i dołączyłem na jakiś czas do grupy. Tempo jak dla mnie było za szybkie, nie jechało mi się komfortowo ale nie poddawałem się. Przejazd przez rondo był nerwowy, udało się bezpiecznie przejechać ale technicznie nie wyglądało to dobrze. Byłem raczej z tyłu i zrobiła się luka, dospawałem dopiero na podjeździe. Gdy okazało się że poprzednia grupa jest w zasięgu wzroku to od razu tempo poszło do góry. Grupa się rozciągła, kilka osób odjechało ale chyba nikt nie został. Dla mnie był to zbyt łatwy podjazd na ataki. Na podjeździe miałem jeszcze nadzieję na niezłą pozycję bo najtrudniejsze podjazdy jeszcze na nas czekały. Prawdziwy dramat rozegrał się na zjeździe do Rogoźnika, gdy tylko droga zaczęła opadać w momencie straciłem dystans, dawałem z siebie niemal wszystko ale nie byłem w stanie nic zrobić. Na krótkim dystansie straciłem kilkanaście sekund a na całym zjeździe minutę. To jest przepaść, moje szanse na cokolwiek w tym wyścigu spadły już prawie do zera. Liczyłem że uda się nadrobić trochę czasu na kolejnych podjazdach. Pierwszy z nich to znana z Podhale Tour Maruszyna. Początek spokojny i trudniejsza końcówka. Jechałem już z taką mocą jaką założyłem przed wyścigiem, na podjeździe dogoniłem ledwie jedną osobę, kilka było bliski ale do grupy z przodu traciłem sporo. Interwałowy odcinek do Skrzypnego nie poszedł mi najlepiej mimo jazdy z wiatrem w plecy. Gdy tylko zrobiło się stromo jechałem znowu mocniej, nawet od tego co zakładałem, pojedyncze osoby jechały wolniej i udało się odrobić kilka pozycji. Dalej nie wyglądało to znów dobrze. Przed bufetem nie umiałem złapać rytmu i przemęczyłem ten krótki podjazd. Złapałem tylko banana, zdążyłem to zjeść w strefie bufetu. Miałem jeszcze jeden pełny bidon i trochę w drugim wiec nie pobierałem dodatkowego, w sumie popełniłem błąd na starcie zabierając dwa bidony, zawsze to 600-700 gram mniej ale nie miało to znaczenia, nie pozwoliłoby to na utrzymanie się w grupie. Na zjeździe z bufetu próbowałem się dobrze ułożyć ale nie było to łatwe, na łuku w prawo nie dobrałem zbyt optymalnej pozycji i musiałem hamować. Na podjeździe w kierunku Bustryku uformowała się grupka i miałem nadzieje na dobrą współprace. Gdy tylko wyszedłem na czoło to od razu zrobiła się luka, nie jechałem wcale mocno ale wydawało się, że jestem silniejszy od innych. Przed wjazdem na drugą rundę jechało mi się ciężko, byłem pewny, że złapałem gumę, zatrzymałem się nawet sprawdzić ale to było złudzenie, na moje szczęście droga jeszcze przez jakiś czas pięła się do góry wiec szybko dojechałem do grupy. Niestety nie na długo, gdy tylko zaczął się zjazd to tempo poszło do góry, po raz kolejny trafiłem na grupę w której ścigano się na zjazdach, w momencie straciłem dystans, nie umiałem się dobrze ułożyć, coś nie grało jak trzeba, nie miałem motywacji dokręcać ale też nie hamowałem. Na około 2 kilometrowym zjeździe odstałem o kilkadziesiąt sekund od grupy, to jest ogromna przepaść. Moja motywacja spadła już do zera, pogodziłem się z kolejną czasówką, blisko było do kolejnego podjazdu który zweryfikował rzeczywistość. Na początku jechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromo docisnąłem. Jechałem na granicy tego co założyłem ale czułem, że mogę mocniej. Odległość od mety skutecznie mnie odwiodła od próby podkręcenia tempa, moc jaką generowałem wystarczyła aby wyprzedzić wszystkich co mi uciekli na zjeździe a także dwie inne osoby. Niestety zyskując na podjeździe sporo straciłem na kolejnym zjeździe, trafiłem także na wolniej i gorzej technicznie zjeżdżającego zawodnika i dwa razy musiałem hamować a rozpędzenie roweru przy mojej wadze i pod wiatr to nie była łatwa sprawa. Druga część okrążenia nie bardzo mi pasowała, cały czas góra dół, na podjazdach nie umiałem złapać rytmu a na zjazdach jechałem potwornie wolno. W połowie dystansu nie czułem żadnych oznak kryzysu i nawet przy mocy przekraczającej FTP na podjazdach nie czułem dyskomfortu. Noga podawała nieźle ale co z tego jak została mi walka o TOP 50 na tym wyścigu co przy możliwościach mojego organizmu to wynik poniżej przeciętnego. Gdy robiło się stromiej dociskałem, na wypłaszczeniach popuszczałem zbyt mocno i traciłem cenne sekundy w bardzo prostacki sposób. Na łatwiejszym odcinku przed kończącymi pierwsze okrążenie traciłem nawet do zawodników z ogona dystansu Hard co potwierdza moją dyspozycje na tym wyścigu. Przed Budzem znów jechałem mocniej ale wszyscy których wyprzedzałem byli z dystansu Hard. Na bufet wjeżdżało mi się ciężko, chyba nigdy nie polubię tej ścianki przed Bachledówką. Po raz kolejny biłem się z myślami czy nie zejść z trasy. Wymieniłem bidon na bufecie, wziąłem kolejnego banana i ruszyłem dalej w samotną walkę z przeciwnościami. Motywacji już prawie nie było, początek drugiego okrążenia był bardzo słaby, pierwszy stromy zjazd również. Przed Pitoniówką już czułem lekki ból w plecach, gdy tylko zaczął się podjazd zjadłem kolejnego żela, przy każdym następnym miałem większe problemy, spora cześć opakowania zostawała albo na mnie albo na rowerze, odwykłem od jedzenia żeli ale nie chciałem się męczyć z batonami na wyścigu. Pusty już bidon rzuciłem kibicom domagającym się tego, to nagroda z doping który dodał mi skrzydeł, niepotrzebnie wrzuciłem po raz pierwszy 32 z tyłu bo jechałem wolniej a w nogach sił nie ubyło. Cały podjazd wyglądał słabiej niż pierwszy ale to nic w porównaniu z tym co wydarzyło się później. W żaden sposób nie zmotywowała mnie informacja o 45 miejscu jakie aktualnie zajmowałem. Na zjeździe pojechałem odrobinę lepiej niż za pierwszym razem ale ból w plechach był coraz większy. Próbowałem się rozruszać zmieniając pozycje na rowerze ale to nie pomagało, nogi cały czas pozwalały na trzymanie się założeń ale ból w plechach skutecznie torpedował zapędy. Przed najtrudniejszym fragmentem podjazdu do Czerwiennego już nie wytrzymałem i musiałem się zatrzymać. Chwila postoju zmniejszyła nieco dyskomfort ale nie na długo, przyjąłem magnez zgodnie z planem, na bufecie miałem wziąć tylko banana ale nieco zmodyfikowałem plany. Najpierw musiałem tam dojechać ale trwało to strasznie długo, na podjeździe jechałem dobrym tempem w żaden sposób nie czując spadku mocy w nogach. To potwierdzało dobre przygotowanie fizyczne do tego wyścigu i umiejętny rozkład sił. W sumie mogłem przyśpieszyć ale jeden szczegół mnie blokował, plecy. Największy dramat rozegrał się przed bufetem gdy nie umiałem jechać w żadnej pozycji a ból był tam ogromny, że cudem uniknąłem gleby, jak już się zatrzymałem to musiałem podejść kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałem ile takich sytuacji jeszcze mnie czeka wiec wymieniałem bidon na pełny, zjadłem kolejnego banana. Mijając strefę bufetu zobaczyłem krajobraz jak po wojnie, na drodze był zwyczajny śmietnik, strefa dawno się skończyła a puste butelki dalej się walały po drodze, przez jedną z nich musiałem hamować na zjeździe aby nie najechać i nie wyłożyć się na asfalcie. Robiłem wszytko aby nie zejść z roweru, walczyłem dzielnie z bólem i wciąż byłem w stanie generować 300 Wat na podjeździe czego przed wyścigiem nie zakładałem. Niestety większy ból wrócił wraz z początkiem zjazdu w kierunku Nowego Bystrego. Prezentowałem się tam tak jak za „najlepszych” lat, moja technika była fatalna a prędkość niska. Odcinek w dół do Ratułowa dłużył mi się strasznie, praktycznie nie pedałowałem, straciłem kolejne cenne minuty. W końcu zobaczyłem strzałkę w lewo na ostatni podjazd. Jechałem już tylko aby dotrzeć do mety, gdy tylko docisnąłem to 300 Wat było na budziku. Była mowa o 9 kilometrach podjazdu na koniec, po 2 pojawił się napis 5 kilometrów do mety. Przestałem myśleć o bólu i jechałem swoje do mety, nie był to mój normalny poziom ale było lepiej niż na wcześniejszych kilometrach. Wyprzedziłem nawet dwie osoby ale na metę wpadłem samotnie bez tradycyjnego sprintu. Na mecie miałem bardzo mieszane uczucia, wśród złych wniosków pojawiło się też kilka dobrych, najważniejszy jest taki, że dojechałem do mety, po drugie nie spisałem się gorzej jak rok temu, po trzecie cały czas byłem w stanie generować dobre moce. Sprzęt spisał się na medal. Inne odczucia i wnioski są już niestety złe. Moja jazda w grupie nie wygląda źle, wygląda tragicznie i ze świeczką można szukać osoby z którą w tym elemencie mogę konkurować, wszyscy jeżdżą dużo lepiej, zupełnie nie radze sobie na szybkich i pozornie łatwych odcinkach, tam traciłem zdecydowanie najwięcej. Miałem spore nadzieje na przełamanie i wreszcie dobry wynik na wyścigu ale po raz kolejny nie wyszło, moja cierpliwość jest duża ale jak każda ma swoje granice i już niedługo się skończy, chyba że pogodzę się z faktem, że poziomu przeciętnego nie przeskoczę. Z grubsza patrząc to na trasie straciłem około 10 minut przy niewielkim zysku na podjazdach, słabym dojeździe do rund i bardzo słabej końcówce, wolnych zjazdach i jeździe solo. Odjęcie tego od czasu zmieniłoby zupełnie moje spojrzenie na wyścig. To byłby już dobry wynik przy tej obsadzie. Forma była na pierwszą 20 OPEN a technika na ostatnią 20 OPEN. W czasówkach sobie radze bardzo dobrze, tam widać moje możliwości a na wyścigach nie, nie ma wyników, zawodnik nie może być określany jako dobry. Pomijam już fakt, że wyścigi nie wyglądają jak kiedyś, przyjdzie dzień w którym adrenalina przewyższy zdrowy rozsądek i nawet najlepsze zabezpieczenie trasy nie pomoże. Czas w których wyścigi rozgrywały się na podjazdach minęły już chyba bezpowrotnie, obecnie wyścigi wygrywa się na zjazdach, to nie jest ani bezpieczne ani normalne, żadna nagroda nie jest warta tego co może się wydarzyć na zjeździe gdzie prędkości są coraz większe, w skrajnych przypadkach nawet uszczerbek na zdrowiu nie daje do myślenia. Jak tam ma to wyglądać to ja wole nauczyć się grać w szachy, może tam będę miał więcej szczęścia i będę coś znaczył. Nie jestem w stanie postawić wszystkiego na kolarstwo, może mam inne, gorsze przez niektórych uważane za nienormalne podejście, może powinienem się leczyć ale uważam, że w amatorskim sporcie są rzeczy dużo ważniejsze od wyniku czy nawet podjęcia maksymalnego ryzyka a życie czy zdrowie mamy tylko jedno i czasami jedna zła decyzja może wpłynąć na następne kilka, kilkanaście lat. Ten wyścig po raz kolejny dał mi do zrozumienia, że zamiast przybliżać oddalam się od czołówki, nie jestem w stanie zrobić postępu a jedyną zauważalną i docenianą miarą poziomu są wyniki a te w moim przypadku są podobne lub gorsze niż w poprzednich latach. Musze przemyśleć kilka spraw, można walczyć rok, dwa ale prawie 10 lat walki o poprawę i brak wyraźnych postępów w technice to już jest za dużo nawet dla bardzo cierpliwego zawodnika. Trzeba chyba się pogodzić z rzeczywistością i tym, że dobrego kolarza ze mnie nie będzie. Na razie nie wiem czy będę się dalej ścigał, sporo się ostatnio dzieje i ciężko podjąć odpowiednią decyzję. Nie ma co zwalać niepowodzenia w wyścigu na pandemie bo zawiodła przede wszystkim głowa ale z drugiej strony wygrał zdrowy rozsądek i bezpiecznie dotarłem do mety wiec można powiedzieć, że medal ma dwie strony, jedną dobrą, drugą złą, staram się myśleć pozytywnie ale nie zawsze tak się da.
Organizacja tego wyścigu stała na wysokim poziomie. Było kilka niedociągnięć ale na nie Organizator nie miał wpływu. Perfekcyjne zabezpieczenie trasy, bogato wyposażone bufety, wozy serwisowe na trasie, świetny pomiar czasu i sprawnie działające mimo wielu dodatkowych czynności biuro zawodów. Inni mogą brać przykład z Tatra Cycling Events.




  • DST 136.00km
  • Czas 05:48
  • VAVG 23.45km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 3922.0°C
  • HRmax 178 ( 91%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 22kcal
  • Podjazdy 3500m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 106

Niedziela, 30 sierpnia 2020 · dodano: 01.09.2020 | Komentarze 0

Bardzo wymagający trening. Tą trasę planowałem już dawno, miałem kilka nieudanych podejść ale w końcu musiało się udać. Nocna burza i deszcz nie były w stanie przeszkodzić i wyjechałem co prawda z opóźnieniem ale zaplanowanym szlakiem. Na trasie znajdowało się 7 podjazdów w tym kilka bardzo trudnych i 3 krótkie ścianki. W sumie prawie 3500 metrów w pionie na około 135 kilometrach, było gdzie dołożyć dystansu i przewyższenia ale nie zdecydowałem się na taki krok. Jak wyjeżdżałem to było chłodno, pochmurno a drogi były mokre, z każdą chwilą miało być ładniej i cieplej wiec nie brałem dodatkowych warstw ubrań i na początku nie było zbyt komfortowo. Po chwili miałem brudny rower, ciuchy, buty itp. Jak na porę dnia to na drogach i chodnikach było tłoczno, zwykle w niedziele lubiłem jeździć wcześnie rano ze względu na puste drogi. Na kilku skrzyżowaniach musiałem swoje odstać ale mimo to sprawnie wyjechałem z Bielska. Remonty w obrębie ulicy Żywieckiej spowodowały, że wolałem jechać przez Bystrą. Dokładnie 30 minut zajął mi dojazd do Wilkowic gdzie zaczynał się pierwszy podjazd dnia. Dojazd do właściwej wspinaczki zajął mi dodatkowe kilka minut. Bałem się tego podjazdu a konkretnie stanu nawierzchni, przy ładnej pogodzie leży na drodze sporo kamieni a liczba dziur stale rośnie. Miał to być też prawdziwy test dla opon. Chcąc trzymać się założeń zdecydowałem się rozpocząć podjazd spokojnym tempem, tak też było, jedynie na trudniejszych fragmentach z nachyleniem ponad 15 ?wałem z siebie więcej. Dużo dało mi przełożenie 34x32, ani na moment nie musiałem wstawać z siodełka. Chciałem wjechać w około 20 minut, udało się około 50 sekund szybciej. Tak spokojnie jeszcze nigdy nie pokonałem Magurki ale dzięki temu zachowałem sporo sił na kolejne podjazdy. Zjazd jak zwykle wolny, momentami robiło się niebezpiecznie, dobrze, że było mało ludzi i mogłem skupić się tylko na sobie. Po zjeździe do Wilkowic złapałem wiatr w żagle i szybko dostałem się do Łodygowic. Odcinek wzdłuż jeziora pokonałem spokojnie, zbliżając się do Góry Żar znów czułem jakby siły odchodziły. Krótki podjazd przed Żarem niewiele mi powiedział. Najdłuższy podjazd na trasie zacząłem znów spokojnie, na trudniejszych fragmentach dociskałem. Nie czułem żadnych oznak kryzysu ale nie byłem zadowolony ze swojej dyspozycji na podjeździe. Na Górze sporo ludzi jak na wczesną porę. Na zjeździe chciałem poćwiczyć technikę, na początku musiałem coś zjeść ale później już skupiłem się na założeniach. Połowa zjazdu wyglądała dobrze a druga dużo słabiej, jest nad czym pracować. Po zjeździe znów zaliczyłem krótką ściankę, na najtrudniejszym fragmencie po raz pierwszy wstałem z siodełka, tylne koło w momencie straciło przyczepność na mokrej i śliskiej nawierzchni. Dalej jechałem już w siodle. Miałem za sobą ponad 50 kilometrów i 1400 metrów w pionie. Czułem się nieźle wiec ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu. Po drodze planowałem uzupełnić prawie puste już bidony. Niestety nie znalazłem otwartego sklepu. Podjazd na Łysinę rozpoczynałem z resztką picia które przyjąłem w końcówce podjazdu. Znowu nie szalałem z tempem ale szczególnie wolno nie podjeżdżałem. Na ostatniej ściance dałem z siebie nieco więcej ale w granicach rozsądku. Nie przypuszczałem, że przez najbliższe 20 minut będę walczył z kryzysem, doga prowadziła głównie w dół ale brak wody doskwierał bardzo. Zjadałem w tym czasie żela i wypiłem magnez czyli zestaw na kryzysowy moment został w momencie wyczerpany. Wiele to nie dało i słabłem do momentu aż trafiłem na otwarty sklep przed podjazdem na Kocierz. Podjąłem decyzje o odpuszczeniu Widokowej i wjeździe główną bo później czekało na mnie jeszcze kilka podjazdów w tym dwa bardzo trudne. Kupiłem dużo wody, sporo wypiłem na poczekaniu, dobrałem też jedzenia i po około 10 minutach ruszyłem w dalszą drogę. Nie umiałem się rozkręcić, męczyłem się cały podjazd próbując złapać swój rytm. Nie udało się i miałem mieszane uczucia po podjeździe. Na Kocierzy sporo samochodów i ludzi, nie zabawiałem tam długo, zjazd znowu w połowie dobry a w połowie słaby technicznie. Złożyło się na to kilka elementów, m.in. przyjmowanie jedzenia czy żwir na niektórych fragmentach zjazdu. Kolejny podjazd był krótki ale następował szybko po zjeździe z Kocierza. Podobnie jak na poprzednich krótkich sztajfach trzymałem na podjeździe moc w okolicy progu FTP. Cały czas czułem rezerwy mocy ale nie zdecydowałem się ich użyć, nie zatrzymując się zjechałem wolnym tempem w stronę Wielkiej Puszczy. Tam męczyłem się szukając żela w kieszeni i ostatecznie postanowiłem się zatrzymać. W końcu wydobyłem żela na absolutnie czarną godzinę i ruszyłem dalej. Na zjeździe do Porąbki jechałem najwolniej jak się da, na tym odcinku zostawiłem dobre 2 minuty ale przynajmniej maksymalnie zregenerowałem siły przed trzema ostatnimi podjazdami. Tam chciałem dać z siebie maksymalnie dużo. Na początek Hrobacza Łąka czyli około 2 kilometrowy ciężki podjazd. Jeżdżę tam niezwykle rzadko ale jeszcze nigdy nie podjeżdżałem mając prawie 100 kilometrów w nogach. Na początku zablokował mnie samochód, mało brakowało abym musiał się zatrzymać. Wybiło mnie to z rytmu, trochę zrezygnowany pokonywałem pierwszy fragment podjazdu, później wrzuciłem 34x32 i na tym przełożeniu jechałem resztę podjazdu, tam gdzie nachylenie spadało malała także moc, ostatecznie wjechałem jednak z dobrą mocą średnią, kadencją oraz w niezłym czasie. Znowu czułem, że nie jechałem na maksa. Tym razem nie zatrzymywałem się przed zjazdem, postanowiłem sprawdzić drogę która dochodzi do podjazdu na pierwszym łuku. Dojechałem do drogi na Żarnówkę i chwile później byłem na głównej. Minąłem niebezpieczne skrzyżowanie z ostrym skrętem w prawo, znowu brakowało wody i ostatnie tankowanie na trasie miało miejsce w Międzybrodziu przed dwoma ostatnimi podjazdami na trasie. Po prawie 110 kilometrach czułem już nogi a Nowy Świat błędów nie wybacza wiec zacząłem zachowawczo, gdy tylko zrobiło się stromo to wrzuciłem 34x32 i jechałem swoje. Bałem się wstawać z siodełka oraz wydobywać z siebie więcej mocy i trzymałem poziom jaki prezentowałem na Hrobaczej Łące. W końcówce pojawiło się więcej pieszych i musiałem kilka razy odpuszczać, jakoś dojechałem do końca w nie najgorszym czasie i od razu szukałem cienia. Zrobiło się gorąco, było południe i temperatura prawie 30 stopni. Zbyt długo jednak nie odpoczywałem i zacząłem zjazd. Ten zjazd olałem totalnie, popełniłem jeden karygodny błąd który mógł zakończyć przedwcześnie trening. Udało się bezpiecznie wyjść z opresji ale trochę strachu miałem. Ostatni podjazd to dobrze znany Przegibek. Nie należy do najtrudniejszych ale po takim wysiłku jaki miałem w nogach wydawał się dużo trudniejszy. Na ostatnich 3 kilometrach chciałem dać z siebie wszystko, oczywiście niewiele z tego wyszło, nie umiałem dobrać przełożenia pozwalającego na równą i efektywną jazdę. Na łukach musiałem zwalniać, miałem dużo szczęścia, że na każdym trafiałem na wolniej jadących rowerzystów lub kolarzy i samochody z przeciwka co nie pozwalało na wyprzedzanie. Liczyłem na czas poniżej 10 minut ale musiałem się zadowolić o 10 sekund gorszym. Mimo to byłem zadowolony, zwykle w takich warunkach, na takim dystansie ostatnie podjazdy jechałem już resztką sił a tym razem było inaczej. Najwięcej dawałem z siebie na 3 ostatnich górach. Nie było czasu na myślenie bo zaczął się zjazd, mijałem sporo kolarzy, czując już zmęczenie po ciężkiej trasie i tak wyglądałem chyba lepiej niż większość mijanych kolarzy. Zjazd znów był dobry technicznie, nie hamowałem przed łukami, dopiero w końcówce gdy pojawiło się więcej samochodów musiałem zwolnić. W mieście sporo samochodów ale jakoś przedostałem się przez newralgiczne miejsca. Na koniec dołożyłem kilka podjazdów aby przewyższenie przekroczyło 3500 metrów. Nogi już odmawiały posłuszeństwa ale nie dziwiłem się, zdecydowanie zbyt rzadko jeżdżę trasy dłuższe niż 5 godzin. Był to kolejny test przed Tatra Road Race i zaliczyłem go na 5. Myślę, że byłbym w stanie dołożyć 10-15 Wat na każdym podjeździe, dużo szybciej i lepiej zjeżdżać i przede wszystkim efektywniej pokonywać odcinki miedzy podjazdami gdzie odpuszczałem najbardziej. W końcu zaliczyłem Koronę Beskidu Małego, zwykle brakowało jednego podjazdu, najdłuższe zrobiłem na początku ale w końcówce były dwa trudne które po 100 kilometrach dały mi nieźle w kość. Takiej trasy nie da się jechać na czas, wystarczy przesadzić na początku i później braknie sił i wiary na ostatnie podjazdy. Być może to ostatni tak trudny trening w tym roku, coraz bliżej ulubiony okres roztrenowania na który czekam cierpliwie.


Kategoria Szosa, Samotnie, 100-200


  • DST 120.00km
  • Czas 04:51
  • VAVG 24.74km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 3234kcal
  • Podjazdy 2420m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 100

Sobota, 22 sierpnia 2020 · dodano: 24.08.2020 | Komentarze 0

Bardzo konkretny trening w ekstremalnych warunkach pogodowych. Nie mam dobrych wspomnień z ostatnich treningów w upałach i chciałem przełamać ten zły trend. Wstałem tak wcześnie jak byłem w stanie i po 7 wyjechałem z domu. Od samego początku czułem, że jest ciepło i dodatkowo wybrałem trasę z wieloma krótkimi podjazdami. Jechałem bardzo spokojnym tempem aby nie spalić się na samym początku. Bez mocniejszych zrywów dojechałem do Ustronia gdzie czekał mnie pierwszy podjazd dnia – Równica. Kiedyś bywałem tam dosyć często, w tym roku jakoś nie było wielu okazji i dlatego mając do wyboru kilka różnych podjazdów wybrałem Równicę. Podjazd zacząłem spokojnie a później złapałem dobry rytm i go trzymałem cały czas. Liczyłem na czas w okolicy 19 minut a udało się wjechać minutę szybciej niż wskazywał na to początek. Im bliżej końca tym wiatr wiejący w twarz był mniej odczuwalny. Nie zastanawiałem się nad tym czy warto jechać na Skibówkę i zawróciłem na wypłaszczeniu, początek zjazdu był dobry technicznie i szybki a później gdy dojechałem do samochodów zupełnie odpuściłem. To był jedyny zjazd na trasie na którym dało się potrenować technikę i oczywiście nic z tego nie wyszło. Kolejne podjazdy jakie chciałem zaliczyć były już krótsze ale trudniejsze. Pierwszy z nich to nielubiany przeze mnie Budzin od strony Cisownicy. Od zeszłego roku jakość nawierzchni jeszcze się pogorszyła. Na ściankach dawałem z siebie dużo ale traciłem na wypłaszczeniach i nie byłem zadowolony z całości podjazdu. Na zjeździe też pełno żwiru i musiałem bardzo uważać. Trochę czasu nadrobiłem w Lesznej ale ogólnie straciłem dużo na słabym początku i zjazdach. Temperatura była już wysoka i mogło być tylko gorzej. Kolejne podjazdy znajdowały się w Czechach i miałem chwile czasu aby odpocząć. Przez wiele kilometrów jechałem w pełnym słońcu bez cienia i czułem, że moja wydolność zaczyna spadać. Już przed podjazdem na Koziniec nie jechało mi się najlepiej, sam podjazd zacząłem mocno ale wiatr wiejący w twarz szybko ostudził moje zapędy. Dużo straciłem przed wjazdem do lasu. Ten podjazd należy do moich ulubionych, z reguły nie lubię ścianek ale Koziniec mi pasuje. Na najbardziej stromym odcinku dałem z siebie wszystko, poprawiłem swój czas na tym odcinku o 30 sekund. Przed ostatnim łukiem miałem czas lepszy od rekordowego o ponad 20 sekund, sporo straciłem na ostatnich 100 metrach gdzie ominiecie jednej dziury powodowało zaliczenie innej, jeszcze większej. Na zjeździe skupiłem się na technice, wąski i sztywny odcinek w dół poszedł mi nieźle, z reguły zupełnie odpuszczam w takich momentach. Po zjeździe musiałem już uzupełnić bidony, wypiłem sporo, napełniłem bidony, dokupiłem jedzenia i ruszyłem w dalszą drogę. Kolejny podjazd był równie wymagający jak Koziniec ale zanim tam dojechałem minęło prawie 30 minut. Cały czas walczyłem z wiatrem w twarz, czułem zbliżający się kryzys, robiłem wszytko aby do niego nie dopuścić. Najlepszym wyjściem byłoby odpuszczenie go i powrót do domu ale nie chciałem skracać trasy, wtedy byłaby powtórka sprzed 3 tygodni gdy w trudnym momencie odpuściłem jazdę zaplanowaną trasą. Dojeżdżając do początku podjazdu nie czułem się źle, początek wyglądał nieźle, po około 2 kilometrach już czułem się słabo, gdy próbowałem wstać z siodełka nogi odmówiły współpracy, zatrzymałem się, po chwili mogłem jechać dalej, byłem już blisko końca podjazdu i liczyłem, że dojadę, po 100 metrach sytuacja się powtórzyła, tym razem już nie byłem w stanie ruszyć, było za stromo i musiałem podejść ostatnie metry z buta, dawno nie miałem takiego stanu ale kiedyś zdarzało się to dosyć często. Jednym z czynników jaki jest odpowiedzialny za to są płuca z którymi znów mam problem. Nie zrozumie tego nikt kto sam przez to nie przeszedł. Na zjeździe odpocząłem ale przy okazji poćwiczyłem technikę, nie wyglądało to tak źle jak wcześniej. Po zjeździe wróciłem do Nydka skąd chciałem przejechać nieznaną drogą do Polski. Byłem ujechany, nie potrafiłem się skupić, trudniejsze fragmenty mnie męczyły i gdy tylko znalazłem kawałek cienia zatrzymałem się. Później przegapiłem skręt i straciłem nieco czasu aby wrócić na właściwą drogę, później znowu oznaczenia wyprowadziły mnie w las. Droga przypominała asfalt, gdyby nie rowki odprowadzające wodę można było nawet czuć przyjemność, dopiero ostanie 200 metrów już w Polsce prowadziły żwirową drogą. Taki odcinek można przemęczyć i byłem znów na Budzinie. Chwila przerwy i zjazd do Cisownicy. Bałem się tego zjazdu ale im bliżej końca tym jechało się lepiej. Po zjeździe do Cisownicy już jechało się lepiej, największy kryzys został przezwyciężony. W bidonach znowu były pustki wiec zatrzymałem się przy sklepie w Ustroniu. Tam kolejny incydent potwierdzający w jakim kraju żyjemy. Próbując założyć maseczkę, jakiś wariat wyrwał mi ją z ręki, nie miał swojej, gdyby poprosił dałbym mu nową, miałem dwie na zapas. Nie przejąłem się tym faktem, nie chciałem grzebać kijem w mrowisku, zaczekałem aż ten gagatek wyjdzie ze sklepu i kupiłem wodę i magnez. Po postoju z każdą chwilą jechało mi się lepiej, wody szybko ubywało, chciałem się schłodzić w rzece ale widząc ile ludzi tam jest odpuściłem i jechałem w kierunku domu. Myślałem już o kąpieli w basenie i zimnym piwie które czekało w lodówce. Nie wydłużałem wiec trasy i szybko dojechałem do domu. Nie popełniłem błędów z poprzednich jazd, pokonałem duży kryzys jaki spotkał mnie na trasie, pod tym względem jest dużo lepiej. Noga po ostatnich startach również lepiej kreci i wartości mocy są bardziej satysfakcjonujące. Czegoś wciąż brakuje do pełnej satysfakcji ale wierzę, że uda się przygotować swój organizm na wielogodzinny wysiłek jaki czeka mnie już za 3 tygodnie.


Podjazdy:


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa