Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 229777.38 kilometrów w tym 8243.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.36 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2421965 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200

Dystans całkowity:59511.00 km (w terenie 254.50 km; 0.43%)
Czas w ruchu:2164:55
Średnia prędkość:27.27 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:675554 m
Maks. tętno maksymalne:205 (179 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:1256018 kcal
Liczba aktywności:481
Średnio na aktywność:123.72 km i 4h 31m
Więcej statystyk
  • DST 145.00km
  • Czas 05:20
  • VAVG 27.19km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 183 ( 93%)
  • HRavg 136 ( 69%)
  • Kalorie 3495kcal
  • Podjazdy 2400m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 88

Niedziela, 26 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Następny sprawdzian formy zaliczony. Dwa wcześniejsze dni odpoczywałem po czwartkowym treningu w górach i liczyłem na solidną nogę i dobry wjazd na Łysą Górę. Ten podjazd zawsze daje mocno popalić i jest najlepszą weryfikacją formy. Najlepszy czas osiągnąłem tam w maju by w czerwcu na wyścigach notować ówczesne życiowe wyniki. Później nie umiałem się zbliżyć do tego wyniku nawet na 2 minuty i ostatnie kilka wjazdów to czasy rzędu 33:50 – 35:20. Miałem dużo czasu, najpóźniej o 15 chciałem być w domu. Nie miałem innych planów na ten dzień, chciałem zaliczyć tylko Łysą a zarazem 2230 metrów w pionie których brakowało do 10 kilometrów w całym tygodniu. Z obliczeń wynikało, że dojazd i powrót najkrótszą drogą na Łysą wystarczy aby spełnić ten cel. Z różnych doświadczeń wiem, że lepiej wyjechać wcześniej niż później forsować własny organizm po to aby na określoną godzinę być np. w Dobrej. Po obserwacji prognoz pogody stwierdziłem, że deszcz ma spaść dopiero popołudniu i w okolicy Łysej również nie był prognozowany. Ciekawie przedstawiały się wykresy wiatru, do 8 miało wiać z południowego wschodu a im później tym bardziej z zachodu. Prognoza sprawdziła się , na początku jechałem z wiatrem, później z bocznym aż w końcu z przeszkadzającym. Trasa na Cieszyn była opustoszała, do Skoczowa minął mnie jeden samochód, kolejny już za rogatkami Cieszyna a w samym mieście całe 3 samochody. Więcej czasami przepuszczam aby wyjechać z placu na drogę. Jadąc spokojnie dojazd do Czech zajął mi 3 minuty więcej niż zakładałem, miałem drobny zapas wiec trzymałem się spokojnego tempa. Podjazdy za Cieszynem nieźle wchodziły w nogi mimo spokojnego tempa, ostatecznie na tym odcinku nie straciłem już tak dużo i na skrzyżowaniu przed wjazdem do Dobrej byłem po 8:20. Niespodzianką były remonty nawierzchniowe na głównej drodze i objazd, wiedziałem, że obok biegnie równoległa droga, swoje musiałem odstać i po prawie 2 minutach mogłem jechać. Objazd był dobrze oznaczony ale tylko do pierwszego skrzyżowania, znałem tą drogę wiec wiedziałem, że trzeba jechać prosto a oznakowanie mówiło o skręcie w prawo. Pewnie objazd był poprowadzony drugą drogą do Raszkowic gdzie dochodzi główna szosa z Dobrej. Nie zastanawiałem się nad tym, po drodze wypatrywałem grupy do której miałem dołączyć, nigdzie ich nie było. W stałym miejscu spotkania byłem równo o 8:30, jak się okazało sporo przed czasem. Czekałem prawie 10 minut i dojechał Norbert. Myślał, że goni grupę i nawet ja zacząłem się poważnie zastanawiać czy faktycznie nie byłem za późno a grupa już daleko z przodu. Czekaliśmy jednak dalej, w końcu dojechały dwie osoby od których dowiedzieliśmy się o kłopotach na trasie i podziale grupy. Duże zamieszanie zrobiły roboty w Dobrej, tam znów się podzieliło i kilkoma różnymi drogami towarzystwo porozjeżdżało się. W końcu jednak ktoś dojechał i w niewielkiej grupce zgodnie współpracując dotarliśmy do Raszkowic. Tam krótki postój i kolejny podział, zbliżając się do Krasnej zobaczyliśmy w oddali znajome koszulki, zrobił się chaos bo nie wszyscy dojechali i brakowało 2 osób które zgubiły się w Dobrej. Kolejne minuty mijały i w końcu wszyscy się odnaleźli. Ciężko się zgubić w tych okolicach, przy dobrej pogodzie punktem orientacyjnym jest wieża na Łysej Górze widoczna z daleka. Jadąc w jej kierunku jest duże prawdopodobieństwo, że trafi się na właściwą drogę. Zanim jednak ruszyliśmy na podjazd minęła jeszcze chwila. Mi kolejne minuty postoju różnicy już nie zrobiły i postanowiłem rozpocząć podjazd o 10, dobre 3 minuty za resztą grupy. To była dobra motywacja dla mnie ale i dla innych. Ruszyłem dosyć mocno i trzymałem tempo. Jechało się zadziwiająco lekko, liczyłem, że taką moc uda się utrzymać do końca podjazdu. Nigdy nie lubiłem początku tego podjazdu, nachylenie jest zbyt nierówne aby złapać swój rytm. Tym razem jednak nie przeszkadzało to tak bardzo. Dojeżdżając do krótkiego zjazdu miałem bardzo dobry czas, na zjeździe może nieco straciłem ale później szło dalej dobrze i w charakterystycznym dla mnie punkcie miałem dużo lepszy czas niż zwykle co nakłoniło mnie do podjęcia próby walki o nowy rekord. Jechałem równo, mocno, agresywnie starając się trzymać niższą niż preferuje kadencje. Nie wychodziło to idealnie, moc również spadła, najgorsze było dopiero przede mną, długi odcinek w słońcu z nachyleniem około 10 % zawsze mnie męczył bardziej niż inne fragmenty podjazdu. Postanowiłem nie patrzyć jednak przed siebie tylko skupiłem wzrok na przednim kole, nie był do dobry pomysł, kilka razy w ostatniej chwili minąłem wolniej jadącego kolarza czy pieszego. Za zakrętem po którym jeszcze trzeba przez blisko 400 metrów męczyć się z wysokim nachyleniem nie udało mi się ominąć pieszych. Zwolniłem bardzo, miałem do tego delikatny kryzys, brakowało mocy, motywacji. Straciłem dobre 10 sekund za nim na nowo zmotywowałem się do jazdy, przez moment jechałem tak wolno, że w liczniku włączyła się pauza, później jechałem już asekuracyjnie ale wciąż walcząc o jak najlepszy czas. Niestety duża ilość rowerów i ludzi nie pozwalała na szybkie pokonywanie zakrętów i pewnie kilka sekund straciłem. Gdy przed oczami pojawił się napis 500 metrów do końca już nie kalkulowałem, jechałem już prawie na maksa, oszcesdajć siły na finisz. Na dwóch zakrętach znów musiałem zwolnić, ten drugi był kluczowy bo do końca zostało 150 metrów. Zanim na nowo złapałem rytm było już za późno i finisz nie była tak efektowny na jaki się przygotowałem. Mimo to wygenerowałem dobrą moc, po przekroczeniu linii zapomniałem wyłączyć stoper i zrobiłem to dopiero prawie 50 metrów dalej. Autopauza zabrała ostatecznie 16 sekund, do rekordu brakło 15 wiec przy pustej drodze i równie wysokiej motywacji mogłem pokusić się o poprawę czasu z 2017 roku. Nie ma jednak co wybrzydzać i patrząc na to z innej strony, przez ostatnie 2 lata nie wjechałem tak szybko a wcale nie generowałem wyższej mocy niż wtedy a przy super dniu dołożenie 10-15 Wat na tym odcinku jest jak najbardziej możliwe. Bezpośrednio po podjeździe musiałem ochłonąć, później podziwiałem widoki a gdy większość osób dojechała poszedłem do wodopoju. Siedząc nagle zrobiło się chłodno, ubrałem wiec rękawki i kamizelkę na zjazd. Jadać w dół odpuściłem, technikę hamowania na długich i trudnych zjazdach już opanowałem i nie zagrzałem obręczy. Zbliżając się do końca zjazdu droga była coraz bardziej mokra by przy parkingu być całkiem mokrą. Nie byłem ostatni na dole co też jest jakimś delikatnym plusem. Później moje możliwości i technika jazdy w grupie została wystawiona na próbę. W pewnym momencie tempo wzrosło, większość osób zaczęła współpracować na zmianach. Ja skupiłem się na utrzymaniu koła, na zmiany nie byłem w stanie wyjść, dysponując przełożeniem 50x12 byłem skazany na pożarcie. Spory czas utrzymywałem się na końcu pociągu, później zacząłem tracić, cały czas miałem grupę w zasięgu wzroku ale widziałem jak się oddala. Na szczęście był postój po którym było spokojniej i znów mogłem pracować na czele. Tempo było niemrawe, nie było dalszych prób rozerwania grupy. Na mojej zmianie jednak wszystko się porwało, nie jechałem mocno, nie przyśpieszyłem zbyt gwałtownie a mimo to zostało nas trzech. Później ktoś doskoczył i postanowiliśmy czekać, tempo siadło i po paru kilometrach znów dołączyłem do peletoniku. Na niebezpiecznym wąskim i szybkim odcinku jechałem asekuracyjnie, trzymałem się kilka metrów za grupką, gdy zrobiło się bezpieczniej to dociągnąłem kilka osób jadących z tyłu do reszty. Na podjeździe znów delikatny zryw ale nie rozwinęło się to w poważniejszy atak. Mocne tempo zrobiło się na zjeździe i płaskim odcinku. Tam już miałem większe problemy z utrzymaniem się i świadomie odpuściłem wiedząc, ze czeka mnie jeszcze 40 kilometrów najeżonej pagórkami trasy. Po prawie 4 godzinach jazdy nie wyczuwałem żadnego kryzysu, musiałem pilnować tylko regularnego jedzenia i picia. Podjazd pod Żuków jak zwykle dał mi popalić, w słońcu i wysokiej temperaturze nie wszedł tak dobrze jak się spodziewałem. Na zjeździe nie kręciłem, skupiłem się na przybraniu jak najbardziej aerodynamicznej pozycji, na tym rowerze mam z tym duży problem i tak też było tym razem. Ostatecznie jednak zjechałem dosyć szybko do Cieszyna. Po przekroczeniu granicy pojawiła się szansa na dojazd przed 14 do domu. Jadąc z wiatrem nawet podjazdy szybko szły. Traciłem za to na zjazdach czy skrzyżowaniach. Picia w bidonach ubywało ale miałem tak wyliczone, że nie braknie. Kilka kilometrów przed Bielskiem już odpuściłem. Przewyższeń wyszło ponad 100 metrów więcej niż zakładałem, dlatego nie zdecydowałem się na powrót przez pagórkowate Jaworze tylko jechałem główną. Nawet ruch wahadłowy na krótkim odcinku mi tak bardzo nie przeszkadzał. Sporo czasu straciłem na postojach, przejechanie tej trasy zajęło mi sporo mniej niż 6 godzin. Kolejny dobry dzień, pogoda pozwoliła na dobry trening a także relaks w ogrodzie i basenie. Więcej mi nie potrzeba, nawet na urlopie. Mimo dużego obciążenia treningami nie czułem zmęczenia, umiejętnie rozplanowałem czas przeznaczony na trening i odpoczynek. Może jeszcze coś więcej uda się wycisnąć z tych nóg, utrzymanie niskiej wagi może być zbyt dużym problemem i ewentualnych rezerw trzeba szukać gdzie indziej.





  • DST 141.00km
  • Czas 06:05
  • VAVG 23.18km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 181 ( 92%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 3830kcal
  • Podjazdy 3020m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 86

Czwartek, 23 lipca 2020 · dodano: 25.07.2020 | Komentarze 0

Ciekawa a zarazem spontaniczna trasa zaliczona. Ostatecznie zrezygnowałem ze startu w Mamut Tour, powodów jest kilka a przede wszystkim pogarszająca się sytuacja epidemiologiczna w Czechach. Nie chciałem marnować kolejnego dnia urlopu wiec zaplanowałem trasę z wieloma podjazdami w okolicy Istebnej. Z taką myślą wyjechałem na ten trening. Pierwszy raz od dawna miałem przejechać trasę spokojnie z zaledwie kilkoma mocniejszymi akcentami. Było dosyć późno wiec odpuściłem jazdę głównymi drogami i do Mikuszowic dojechałem bocznymi drogami z kilkoma dodatkowymi podjazdami. Było chłodno i nie było słońca, nie są to moje wymarzone warunki ale zawsze może być gorzej. Bielsko przejechałem sprawnie, później też było znośnie, samochodów jakby mniej niż zwykle. Dopiero przed Szczyrkiem zorientowałem się, że jadę z wiatrem w plecy, wcześniej tego nie czułem a wiało dosyć mocno. Pierwszy podjazd na trasie to Orle Gniazdo ale tylko do sanktuarium, cały podjazd minął na omijaniu dziur i samochodów których było sporo. Bardzo spokojnie wjechałem i dlatego czas wyszedł gorszy niż zazwyczaj o niecałą minutę. Zjazd spokojny i dopiero w końcówce jak poczułem się pewniej to jechałem nieco szybciej. Powrót na główną drogę nie był tak szybki jak myślałem, zatrzymało mnie czerwone światło a następnie kierowca który postanowił zatrzymać się na środku skrzyżowania. Zbytnio nie utrudniło to ruchu ale było co najmniej niewłaściwe. Z wiatrem jechało się przyjemnie, nawet kilka sytuacji w których musiałem się zatrzymać nie wybiły mnie z rytmu. Podjazd na Salmopol rozpocząłem bardzo spokojnie, później jechałem nieco mocniej ale wciąż nie było to nawet średnie tempo. Wjechałem w dokładnie 17 minut, blisko 5 wolniej niż ostatnio, to jest przepaść ale dla mnie nie ma to znaczenia bo w rzeczywistości to dwa inne podjazdy, jeden na maksa a drugi, byle wjechać. Na Białym Krzyżu pierwszy postój na trasie, niezbyt długi i po chwili już zjeżdżałem, nie umiałem się dobrze poukładać i zjazd wyglądał słabo technicznie. Po zjeździe czekał mnie chyba najgorszy odcinek na trasie, nie spodziewałem się jednak, że i tam spotkam kilkanaście samochodów. Podjazd na Cieńków zacząłem wyjątkowo spokojnie, gdy zrobiło się stromiej wrzuciłem najlżejsze możliwe przełożenie i zdecydowałem się na jazdę na stojąco. Starałem się wykonywać jak najmniej zbędnych ruchów aby nie tracić sił i nawet to wychodziło. Pierwsze dwa samochody wyprzedziły mnie dosyć pewnie, zjeżdżające z góry też nie miały problemu by mnie minąć, mniej więcej w połowie podjazdu gdy na całej szerokości drogi były płyty dwa samochody próbowały się minąć. Mnie pozostało znalezienie najbardziej optymalnego miejsca na wypięcie się z pedałów, udało się to bezpiecznie zrobić i musiałem się zatrzymać. Ponowne ruszenie nie było możliwe i musiałem zrobić sobie spacer, dosyć długi bo nachylenie jeszcze przez około 300 metrów było zbyt duże aby ruszyć. Ta sytuacja wybiła mnie z rytmu i wtedy zdecydowałem się na zmianę trasy, chciałem wyjechać z Polski jak najszybciej a w Czechach również są ciekawe i trudne podjazdy, było ich mniej ale za to dłuższe. Zanim się tam dostałem to musiałem jeszcze dostać się do Istebnej. Po asekuracyjnym zjeździe z Cieńkowa miałem do wyboru dwie drogi, Zameczek lub Czarną Wisełkę. Bliższy mojemu sercu jest Zameczek i dlatego wybrałem ten podjazd. Postanowiłem przepalić nieco nogę i na pierwszym łuku przyśpieszyłem, kilka sekund w plecy na początku okazało się kluczowe w kontekście czasu. Nie kontrolowałem stopera i byłem pewny, że jadę na 8:30-9:00, około 150 metrów od końca podjazdu zerknąłem na czas i gdy zobaczyłem, że zamiast oczekiwanych 8 minut jest 40 sekund mniej żałowałem tego, że nie jechałem mocniej, w końcówce dałem z siebie wszystko ale do maksa brakowało. Do rekordu zabrakło co prawda 15 sekund ale był to czas osiągnięty na wyścigu, podczas samotnej walki z czasem wjechałem ledwie 6 sekund szybciej. Było to dzisiaj to urwania ale zbyt spontanicznie podszedłem do tego tematu. Najważniejsze, ze moc była dobra a to przede wszystkim się liczyło. Na parkingu było sporo samochodów, ciężko byłoby się przebić w kierunku Stecówki wiec pojechałem na Kubalonkę i zjechałem do Istebnej. Na Kubalonce nieco mnie przytrzymało, zagapiłem się na skrzyżowaniu i musiałem przepuścić kilkanaście samochodów. Później na szczęście miałem pustą drogę ale znów zjazd nie wyglądał najlepiej. Przestałem o tym myśleć, chciałem szybko dostać się do Czech i droga wzdłuż Olzy wydawała się najlepszą alternatywą. Nawet na tym leśnym odcinku samochodów było co nie miara, kilka z nich zatrzymało się po drodze ale większość musiała zawrócić bo przejechać do głównej drogi się nie dało. Dojeżdżając do głównej zauważyłem spore zamieszanie na drodze, widząc radiowóz na sygnale i sporo osób wokół nie żałowałem, że nie jechałem przez Jasnowice. Zacząłem także rozglądać się za otwartym sklepem, zapasy się kończyły, jednak miało ich wystarczyć jeszcze na jeden podjazd. Najbliższy jaki mnie czekał to Bahenec. Nie byłem tam kilka lat i prawie zapomniałem jak wygląda ten odcinek. Początek w otwartym terenie niezbyt ciekawy a później sporo atrakcji, najpierw mokra droga, później piesi szukający grzybów wzdłuż szosy a na ostatnich 2 kilometrach pełno ciężkiego sprzętu do zwózki drewna, nawierzchnia też nieciekawa, każda próba jazdy w korbach kończyła się buksowaniem tylnego koła. Tempo było bardzo spokojne wiec niecałe 24 minuty minęły zanim dojechałem do bramy przy zamkniętym hotelu, do końca asfaltu jeszcze był trudny odcinek który pokonałem już mocniej ale poniżej FTP. Gdy skończył się asfalt zatrzymałem się na moment. Zjazd był katorgą ale bezpiecznie dostałem się na dół. Wróciłem się kawałek w stronę Bukowca gdzie zatrzymałem się w sklepie. Ostatnio gdy byłem w Czechach maseczki nie były konieczne ale obowiązek wrócił co oznaczało, że rzeczywiście sytuacja się pogorszyła. Blisko 2 minuty szukałem maseczki, nie wiedziałem w której kieszonce ją miałem, gdy w końcu zguba się znalazła to zorientowałem się, że korony zostały w domu ale karta płatnicza załatwiła sprawę. Pod sklepem znowu trochę siedziałem i gdy zjadłem i wypiłem to ruszyłem dalej. Łatwiejszy odcinek wcale nie był przyjemny, żeby było ciekawiej wiało w twarz aż do Gródka. Tam czekał mnie kolejny podjazd na trasie, jechałem go już 2 razy, zawsze mocno i ciekawy byłem jaka różnica będzie gdy wjadę dużo spokojniej. Z pozoru ciężko trafić do drogi z której zaczyna się podjazd, skręciłem o jedno skrzyżowanie za wcześnie ale dzięki temu zaliczyłem nowy odcinek. Podjazd zacząłem spokojnie, miejscami brakowało przełożenia i wtedy dociskałem mocniej ale wciąż poniżej progu. Podjazd dłużył mi się, monitorowałem nachylenie i sporo było odcinków około 15 % ale wypłaszczenia zaniżały średnie nachylenie. Dojechałem znów do momentu w którym kończy się asfalt i zacząłem zjazd. To najgorsze ze wszystkiego, fajnie jest wjechać na górę ale później też trzeba zjechać. Po kilku takich odcinkach nie było w tym już nawet grama przyjemności. Do ostatniego podjazdu na trasie dojechałem boczną drogą, była nawet drewniana, wąska kładka dla rowerów oraz krótki odcinek bez nawierzchni ale udało się pokonać te przeszkody. Ciemne chmury wiszące nad górami już od jakiegoś czasu wydawały się zbliżać i wahałem się czy zaczynanie niełatwego podjazdu ma sens. Anim zdążyłem się zastanowić już podjeżdżałem pod Pasieki. Podjazd prowadzący główną drogą mimo kilku fragmentów z nachyleniem 10 % jest sporo łatwiejszy niż ostatnie 2200 metrów wspinaczki. Do zwężenia dojechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromiej to ruszyłem z kopyta. To drugi mocny akcent tego dnia. W nogach nie było już jednak mocy i mimo mocnego początku później nie byłem w stanie jechać mocno. Jazda na stojąco nie była możliwa, żwiru masa i każde mocniejsze naciśniecie na pedały skutkowało uślizgiem tylnego koła. Jechałem wiec w granicach rozsądku, może byłbym w stanie dołożyć około 10 Wat. Do najlepszego czasu na tym odcinku brakło mi prawie 30 sekund. Ostatnio jak tam jechałem to warunki na podjeździe były lepsze, miałem sporo mniej w nogach i dysponowałem większą mocą. Ze szczytu nie było tak pięknych widoków jak w zeszłym roku gdy byłem tam po raz ostatni. Mimo to coś było widać i cyknąłem kilka fotek. Nie wiem dlaczego ale lubię wspinać się na ten szczyt, zwłaszcza ostatnie kilometry mimo, że bardzo trudne mi pasują. Pewnie w tym roku jeszcze raz zaliczę Loukce. Bardzo bałem się zjazdu, nie było tak tragicznie jak myślałem i co najważniejsze bezpiecznie zjechałem do miejsca w którym droga robi się szersza. Na końcowym fragmencie zjazdu warunki dyktował wiatr i dlatego poza niezłą techniką ten zjazd nie był najlepszy. Po zjeździe nogi nie pracowały jak należy, żołądek też zaczynał o sobie znać, podobnie było ostatnim razem gdy jazda przekroczyła 4 godziny. Zapowiadał się bardzo ciężki powrót do domu, po drodze wydarzyło się kilka niespodziewanych sytuacji jak zamknięty przejazd kolejowy który wymusił zmianę trasy czy zorganizowana grupa pieszych w Trzyńcu. Problemy z żołądkiem powoli mijały, musiałem ograniczyć jedzenie ale więcej piłem i jak wjeżdżałem do Polski było już lepiej. Po wizycie w sklepie jechało się ciężko, cały czas pod wiatr do Skoczowa gdzie kolejne utrudnienia. Udało się bocznymi dróżkami objechać wszystkie zatory drogowe. Skontrolowałem przy okazji postęp prac na torach kolejowych, nowe szyny już leżą, została tylko kosmetyka, pytanie jak w dalszej odległości od przejazdu. Na podjeździe nogi już lepiej pracowały ale i tak podjąłem decyzje o tym, że jadę już typowo rekreacyjnym tempem do domu. Gdy cieszyłem się już że bezpiecznie objechałem trasę to strzeliła szprycha w tylnym kole. Bicie koła nie było zbyt duże i dało się jechać. Przejechałem jeszcze kawałek po czym wstąpiłem do znajomego pożyczyć klapki by móc spokojnie dojść do domu, wzywanie wozu technicznego nie miało sensu bo zanim by dojechał ja byłem już w domu. Trasa ciekawa i trudna zarazem. Poza dwoma podjazdami jechałem spokojnie, w sumie na podjazdach straciłem ponad 15 minut do przeciętnych czasów jakie wykręcałem na tych segmentach. Drugie tyle zostawiłem na zjazdach które były wolne i asekuracyjne. Na płaskich odcinkach również nie szalałam wiec z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że przejechałem trasę w tempie turystycznym z dużymi rezerwami. Mimo wszytko to pierwszy krok w kierunku poprawy dyspozycji przed Tatra Road Race, pierwszy i może najważniejszy. Kolejne będą już łatwiejsze. W tej chwili największy problem leży po stronie organizmu, sprzęt mogę przygotować lepiej, nad techniką zamierzam pracować do ostatniego tygodnia przed wyścigiem, moc w nogach jest niezła. Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie sezonem i dlatego plan treningowy jakiego będę chciał się trzymać będzie dostosowany wyłącznie do tego wyścigu. Kilka treningów w grupie pewnie zaliczę ale nie są one konieczne. Trasa wyścigu jest na tyle trudna, że nawet solowa jazda może dać dobry rezultat. Z takim podejściem np. podczas Mamuta przegrałbym wyścig już na starcie, a jak nie to na ostatnich kilometrach gdzie próżno szukać gór gdzie zwykle jestem w stanie wyrobić sobie przewagę nad rywalami. Dla mnie TRR to wyścig kompletny i tam nie ma miejsca na przypadki, jak nie ma pod nogą, nie ma wyniku.


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 101.00km
  • Czas 04:01
  • VAVG 25.15km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 181 ( 92%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 2705kcal
  • Podjazdy 2150m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 85

Wtorek, 21 lipca 2020 · dodano: 22.07.2020 | Komentarze 0

Dawno planowany trening, chodząc do pracy nie potrafiłem znaleźć odpowiedniej ilości czasu a w weekendy starałem się jeździć inne, bardziej zróżnicowane trasy. Jeszcze dwie godziny przed wyjazdem nic nie wskazywało na to, że uda się wyjechać. Miałem rezerwowy plan i byłem pewny, że pozostanie mi wieczorny Bike Wtorek na którym nie byłem już chyba 3 lata. Około 13 zaczęło się wypogadzać i zdecydowałem się przygotować rower do jazdy. Założyłem znów lepsze koła i jeszcze raz zważyłem rower, waga nie kłamie i udało się uzyskać poniżej 7 kg. Dopompowałem powietrza, sprawdziłem co trzeba i mogłem jechać. Niestety przed jazdą zauważyłem problem z lewym butem, zdecydowałem się jechać w starych butach. Jakoś strasznie długo się zbierałem i wyjechałem kilka minut po 14. Do Ustronia chciałem dojechać możliwie szybką i łatwą drogą. Początek musiał być trudniejszy bo nie chciałem stać na wahadle przy ulicy Cieszyńskiej. Dosyć szybko i sprawnie dojechałem jednak do głównej drogi. Na odcinku pod lekki wiatr koła radziły sobie co najmniej dobrze. Oczywiście nie byłbym sobą jakbym nie zaczął kombinować jakby sobie utrudnić trasę i już w Grodźcu skręciłem w pierwszą możliwą, przelotową, boczną drogę. Później wybrałem niezbyt optymalny łącznik z Ustroniem. Na około 1500 metrowym odcinku z wieloma zakrętami wśród pól musiałem się minąć aż z trzema ciągnikami rolniczymi i jednym beczkowozem, niewiele brakowało abym wylądował na poboczu. Przez to zapomniałem o jedzeniu i przed zjazdem z Lipowca szybko nadrobiłem zaległości. Pierwszy mocniejszy podjazd to dobrze mi znana ulica Źródlana. Wjechałem w niezłym tempie z równą mocą. Później by minąć centrum Ustronia skręciłem w ulice Sanatoryjną. Przed właściwymi podjazdami miałem już prawie 400 metrów przewyższenia, to pozwalało na wybranie łatwiejszej trasy powrotnej do domu. Pierwszy podjazd to Poniwiec, dawno tam nie byłem i zupełnie zapomniałem jak wygląda ten odcinek. W głowie świtało mi, że jest krótki fragment płyt. Trochę problemów miałem z przedostaniem się przez dwupasmówkę ale później niemal pustą drogę do końca podjazdu. Zacząłem spokojnie i w pewnym momencie przyśpieszyłem. Zrobiłem to zbyt pochopnie i szybko i zamiast 5 minut na progu jechałem ponad 7. Można powiedzieć, że im dalej w las tym gorsza droga. Nawierzchnia nie była zła ale bardzo zanieczyszczona a w lesie dodatkowo mokra, szytki radziły sobie dobrze ale kilka razy nie byłem w stanie ominąć wszystkich kamieni, na szczęście nic się nie stało. Byłem pewny, że podjazd poszedł mi słabo ale tak źle nie było, po prostu ostatnim razem jak jechałem na rekord dawałem z siebie znacznie więcej i stąd różnica. Zjazd to katorga, najpierw omijanie dziur i skupisk żwiru a później jedzenie i picie. Tym razem główną drogę do Wisły przekroczyłem sprawnie i bez postojów. Przed pierwszym wjazdem na Równice zatrzymałem się na moment, w tym czasie minęło mnie kilkanaście samochodów. To była zapowiedź tego co zobaczyłem prawie 20 minut później na szczycie. Podjazd nie był najlepszy w moim wykonaniu, strasznie źle mi się podjeżdżało, zwykle odpuszczałem początek którego nie lubię a później dawałem z siebie ile mogłem. Tym razem jechałem równo cały czas, sam podjazd zajął mi około 17:30 czyli nie najgorzej, już po wyjeździe z lasu zauważyłem samochody czekające na zaparkowanie, na samym podjeździe wyprzedziło mnie ich kilkanaście. Chciałem dojechać do schroniska, jeszcze 30 sekund darłem mocno a później już spokojnie, ludzi masa, samochodów mniej niż się wydawało ale i tak próżno było szukać wolnych miejsc postojowych. W tym tłoku ciężko było złapać oddech i uzupełnić energie wiec musiałem to zrobić na początku zjazdu. Bardzo wolno zjeżdżałem w dół, samochodów było dużo ale większość jechała w górę. W końcu dojechałem do Jaszowca. Już ostatnio miałem jechać podjazd zaczynający się od bruku ale jakoś brakło motywacji. Tym razem nie znalazłem wymówki i ruszyłem po kostce. Jechałem dosyć spokojnie, miejscami było tak nierówno, że rower podskakiwał, nie poddałem się jednak i nie skorzystałem z chodnika. Nawet na tym około kilometrowym odcinku przejechało koło mnie kilkanaście samochodów, później było ich jeszcze więcej ale wyprzedzały lub wymijały mnie w takich miejscach, że nie wybijało mnie to z rytmu jak za pierwszym razem. Dojeżdżając do wypłaszczenia już czułem rekordowy czas, mimo tego, że odpuściłem ostatnie 300 metrów to poprawiłem swój poprzedni wynik o prawie 40 sekund i wskoczyłem na pierwsze miejsce w rankingu Strava. Tej wersji podjazdu prawie nikt nie jeździ i dlatego jestem tak wysoko. Czekał mnie jeszcze jeden podjazd wiec szybko ruszyłem w dół. Na zjeździe znów jadłem i dopiero w drugiej połowę jechałem szybciej i lepiej technicznie. Trzeci podjazd zacząłem w Jaszowcu i tym razem główną drogą kierowałem się w kierunku Skalicy. Początek był szybki ale później zacząłem gubić sekundy i już w połowie wspinaczki wiedziałem, że tego dnia rekordu nie będzie. Utrzymałem równe tempo do końca podjazdu i postanowiłem zatrzymać się na dłuższą chwilę. To był jeden z niewielu popełnionych błędów tego dnia. Po przerwie trudno było ruszyć, na zjeździe znów pełno samochodów i pieszych których nie zawsze dało się minąć szybko wiec znów sporo czasu na tym straciłem. Później zatrzymałem się w sklepie po wodę i próbowałem rozkręcić nogi które nie pracowały tak dobrze jak wcześniej. Trzy rozkręcenia na FTP niewiele pomogły i ostatnie 25 kilometrów to była walka o dojechanie do domu. Nogi odmawiały współpracy, głowa też protestowała i nie czułem żadnej przyjemności z jazdy. Mimo to postanowiłem dokręcić do 100 kilometrów a następnie do 4 godzin. Wybrałem nawet trudniejszy wariant powrotny aby nie kręcić się wokół domu. W statystykach lepiej wyglądają równe liczby chociaż dla mnie większego znaczenia to nie ma. Pozostałe parametry na których mi zależało wyszły dobre. Tego dnia moje nogi nie były takie jakich bym oczekiwał. Brakowało kilku Wat na podjeździe ale mimo wszystko założenia zrealizowałem. Rozgrzewka była odrobinę za mocna ale za to moc na powtórzeniach bardzo równa co zwykle mi się nie zdarzało. Dawno nie robiłem długich powtórzeń i był to także test dla głowy. Zaliczyłem go więc teraz powinno być łatwiej.


Podjazdy:



Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 106.00km
  • Czas 04:11
  • VAVG 25.34km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 2785kcal
  • Podjazdy 2000m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 84

Niedziela, 19 lipca 2020 · dodano: 19.07.2020 | Komentarze 0

Pierwszy tegoroczny trening z Bielską grupą. Złożyło się kilka rzeczy i udało się pojawić o 6 na miejscu zbiórki. Wstałem już przed 5 ale wyjechałem dopiero po 5:30. Pogoda nie bardzo zachęcała do jazdy ale później miało być lepiej. Brakowało tylko dobrej nogi, pierwsze kilometry przez opustoszałe miasto były bardzo męczące. Przy ulicy Górskiej pojawiłem się dokładnie o 6:00. Po chwili czekania ruszyliśmy w kierunku pierwszego podjazdu na trasie. Po drodze miały dołączyć kolejne osoby wiec tempo było spokojne, po kilku minutach jazdy na najgorszym możliwym odcinku jeden z zawodników złapał kapcia. W tym czasie dojechały trzy osoby, po szybkiej wymianie już bez przeszkód ruszyliśmy dalej. Pojawiła się spora mgła z której w końcu zaczął siąpić drobny deszcz, nie czyściłem wczoraj roweru i nie martwiłem się tym, że znowu będę musiał to robić. Koledzy poprowadzili mnie zupełnie nieznaną mi drogą, w tej mgle niewiele było widać, pamiętam tylko tyle gdzie trzeba skręcić i gdzie kończy się ta droga a tego co było pomiędzy nie byłem w stanie zapamiętać. Im bliżej Szczyrku tym wyższe tempo, towarzysze nieźle pracowali na czele niewielkiego peletonu i gdy przyszła kolej na moją zmianę nie chciałem być gorszy i również trzymałem mocne tempo. Jechałem na czele aż do Soliska a w zasadzie do samej przełęczy Salmopolskiej. Przy wyciągu z przyzwyczajenia ruszyłem mocniej, peletonik szybko podzielił się, na moim kole po 400 metrach podjazdu były 2-3 osoby a po 1500 metrach już zostałem sam, wtedy też podkręciłem tempo, nie jechałem na rekord, ale gdy zbliżałem się do szczytu i pojawiła się szansa wykorzystałem ją, osiągnięty w Maju czas poprawiłem o 10 sekund, niewiele to zmieniło w rankingu ale potwierdziło solidną nogę która jednak się rozkręciła po słabym początku. Na przełęczy tradycyjnie spotkałem sprzedawcę oscypków który dopingował mnie na ostatnich metrach. Końcówka podjazdu była bardzo mocna, potwierdziło to tętno które po raz pierwszy od dawna przekroczyło 185. Czekając na wszystkich zauważyłem problem ze sztycą a dokładnie śrubą mocującą która popuściła i sztyca opadła o dobry centymetr, skorygowałem ustawienie, dokręciłem ile byłem w stanie i jechałem dalej. Zjazd był mokry, zimny i prawie cały we mgle, na Salmopolu błękit nieba i piękne słońce a w drodze do Wisły „inny świat”. Na zjeździe jechałem asekuracyjnie, nie żałowałem, że wczoraj zmieniłem koła na aluminiowe bo klocki hamulcowe znowu dostały w dupę a na karbonie zużywają się znacznie szybciej niż na zwykłych obręczach. Na trasie znalazł się także odcinek do Wisły Czarne z dwoma sekcjami szutru, po ostatnich deszczach zrobiło się niezłe bagno, przejechaliśmy ten fragment bardzo ostrożnie i wolno. Było bezpiecznie i nikt nie złapał gumy. Przed kolejnym podjazdem znowu musiałem się zatrzymać, drugi raz dokręciłem sztycę ale problem się powtarzał i nasilał w dalszej części trasy. Ta przerwa zrobiła różnice i musiałem gonić grupę, to jednak mi nie zaszkodziło, dogoniłem peletonik na skrzyżowaniu gdzie skręcaliśmy w prawo na Stecówkę. Niespodzianką był nowy fragment asfaltu na podjeździe, jechałem spokojnym tempem i czołówka była daleko z przodu. Ostatecznie dojechałem d dwójki jadącej tuż za czołową trójką i w takim składzie dojechaliśmy do Szarculi. Tam kompletowanie składu i zjazd który zacząłem jako pierwszy i dopiero na ostatniej prostej przed wjazdem w teren zabudowany zostałem wyprzedzony. Dopiero przy rondzie zebraliśmy się w jedną grupę i można było jechać dalej. Jechałem z tyłu, byłem trochę zdezorientowany i za późno zorientowałem się, że jedziemy w kierunku rynku i na główną drogę. Stan prac tam niewiele się posunął do przodu, na pierwszym wahadle udało się przejechać, za drugim odbiliśmy w kierunku rynku. Jadąc boczną drogą byłoby spokojniej ale niekoniecznie szybciej. Dalsze wahadła na trasie nas już nie dotyczyły, w planie była Tokarnia. Podjazd który zawsze daje w kość, dosyć szybko zacząłem i była szansa na rekordowy czas. Poprzedni nie był wyśrubowany, jako jedyny jechałem całość ko kostce i nie korzystałem z chodnika. Nikt nie mówił, że nie wolno ale nie poszedłem na łatwiznę. Gdy zrobiło się stromo wrzuciłem możliwie lekkie przełożenie i jechałem mocno ale z rezerwą. Symbolicznie poprawiłem swój czas ale możliwości są dużo większe. Na górze nie czekałem, zacząłem powoli zjeżdżać, do czasu gdy wypadł mi bidon nic się nie działo. Druga połowa zjazdu już lepsza, nie zagrzałem obręczy ale znów musiałem podnieść siodełko. Dokręciłem ile się dało, przelałem picie z brudnego do czystszego bidonu i czekałem na towarzystwo. Ostatni podjazd na trasie to kultowa Równica. Zacząłem jako jeden z ostatnich ale po chwili wyszedłem już na czoło. Jechałem spokojnie, założenia na ten dzień już zrealizowałem i ten podjazd chciałem wjechać takim tempem aby jak najwięcej osób utrzymało mi koło do końca podjazdu. Jechałem cały czas równo, gdy zrobiło się stromiej to nieco podkręciłem tempo a około 3 kilometry przed końcem podjazdu dołożyłem kolejne 10 Wat i tak jechałem do samego końca. Na 1500 metrów przed kreską na czele były 4 osoby a ostatni kilometr przejechaliśmy w trójkę. Na samym finiszu koledzy mi nieco odjechali ale nie chciałem podkręcać tempa i nie miałem zamiaru ich gonić. Widziałem, że walczą na finiszu ale nie wiem który z nich wjechał jako pierwszy. Przy schronisku postój i znowu poprawa ustawienia sztycy, zauważyłem też słaby stan baterii w Di2, liczyłem, że ten trening uda się przejechać przekraczając 1500 kilometrów od ostatniego ładowania ale jakiś niepokój się pojawił. Niestety mocowanie sztycy trzymało coraz słabiej i już po zjeździe sztyca opadła dobre 2 centymetry. Zjazd był dobry w moim wykonaniu, znowu zjeżdżałem jako pierwszy i dopiero przy skręcie na Zawodzie dojechały kolejne osoby. Wszystkich nie było i dlatego w niezbyt szybkim tempie pokonaliśmy ulice Sanatoryjną, później krótki podjazd i zjazd ulicą Źródlaną. Po zjeździe zatrzymałem się by poprawić sztycę, nie miało to już większego sensu ale kilkaset metrów przejechałem bez zmiany pozycji siodła. Gdy tylko ruszyłem usłyszałem sygnał który oznaczał wyłączenie się przedniej przerzutki. Pozostała mi jazda na małej co w połączeniu z tym, że musiałem jechać w większości na stojąco nie było niczym przyjemnym. Podjazd w Lipowcu i zjazd do Górek Wielkich jakoś przejechałem nie tracąc kontaktu z grupą, później było różnie. Mocny zryw w Grodźcu odseparował mnie od grupy, nie wiedziałem którędy pojada i widząc jednego z uczestników treningu wyjeżdżającego z drogi na Biery przekonałem się, że grupa podzieliła się na dwie mniejsze. Szybko dojechałem do tej która jechała przez Biery do Jaworza. Brakowało mi niewiele do 2 kilometrów w pionie i grzechem byłoby nie dokręcić. W tym celu wybrałem trudniejszy wariant powrotu, ostatnio jadąc tamtędy wyszło 120 metrów przewyższenia na 6 kilometrach, brakowało mi 110 co oznaczało, że nie będzie trzeba dokręcać po bocznych drogach. Tak się niestety nie stało i na szczycie ostatniego wzniesienia brakowało 6 metrów do pełnej liczby, musiałem zaliczyć dwie boczne drogi aby tego dokonać. Przed ostatnim zjazdem przednia przerzutka obudziła się na moment i wrzuciłem dużą tarcze z przodu, nie na długo jednak i ostatnie kilkaset metrów to już jazda bez kręcenia głownie na stojąco, sztyca opadła już praktycznie do końca. Planowałem być w domu o 11, byłem wcześniej, gdyby nie problemy techniczne z rowerem może bym jeszcze zaliczył kilka podjazdów w Jaworzu. Wszystkie założenia na ten dzień wypełniłem, spory dystans w grupie, 100 kilometrów, 2000 metrów przewyższenia, ponad 200 TSS, dwa kolejne rekordy na podjazdach i niezłe generowane moce. Drobne defekty nie zmieniły niczego. Bardzo przyjemna niedziela, oby więcej takich.


Podjazdy:





  • DST 129.00km
  • Czas 04:41
  • VAVG 27.54km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 184 ( 94%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 3152kcal
  • Podjazdy 2190m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 80

Niedziela, 12 lipca 2020 · dodano: 13.07.2020 | Komentarze 0

Myślałem, że ostatnio poranki były chłodne, zmieniłem zdanie widząc dzisiejsze 8 stopni na termometrze co pośrednio wymusiło na mnie zmianę trasy. Wstałem o odpowiedniej porze aby przejechać zaplanowany odcinek ale bałem się bardzo zbytniego wychłodzenia na zjazdach co nie jest mi potrzebne. Ciężko było się zmobilizować, najchętniej poleżałbym w łóżku dłużej, przez ostatnie kilkanaście dni wstawałem wcześnie rano i jakaś odmiana jest potrzebna ale będę musiał z tym poczekać minimum do kolejnej soboty. Wszystkie sprawy dopiąłem na ostatni guzik, zjadłem solidne śniadanie, napełniłem bidony, przygotowałem jedzenie, rower już wczoraj był gotowy wiec nie musiałem się o to martwić. Jedyny dylemat to strój, ostatecznie wybrałem cieplejsze ciuchy bo lepiej mieć co zdejmować niż marznąć. Pierwszy raz założyłem nowy strój Martombike, na pierwszy rzut oka nie poczułem, żadnej różnicy w odniesieniu do innych strojów w jakich jeżdżę. Po wyjściu na zewnątrz faktycznie było zimno ale liczyłem, że na rowerze chociaż trochę się zagrzeje. Wyjechałem kilka minut przed 7 ze sporym zapasem ale nie planowałem zbyt pokręconej trasy tylko możliwie najkrótszą przez Leszną do Czech. Na początek Jaworze i już pierwsze oznaki dobrego dnia, zwykle gdy czuje się nieźle mam wysokie tętno, taki paradoks, zazwyczaj wysokie tętno oznacza brak formy ale u mnie jest inaczej. Wysoki rytm serca współgrał z dobrze kręcącą od samego startu nogą. Jazda opustoszałymi drogami ma w sobie jakiś urok, zwykle co niedziele tego doświadczam wiec tym razem nie zrobiło to na mnie wrażenia. Kilometry szybko uciekały, jechałem cały czas ze sprzyjającym wiatrem. Miałem dobry czas przejazdu mimo spokojnej jazdy. Na trasie do granicy kilka niespodzianek, jedna z nich to spory odcinek nowej nawierzchni w Goleszowie, druga już nie tak przyjemna która wymusiła postój zaraz za granicą. Zauważyłem drobny problem z pompką a dokładnie jej uchwytem który bardzo niepewnie trzymał pompkę, miałem ze sobą więcej opasek zaciskowych i jedną musiałem użyć aby pompka pewnie trzymała się w uchwycie. Po tym postoju nastąpił zjazd na którym zmarzłem, perspektywa postoju nie bardzo mi się uśmiechała wiec pojechałem kawałek w stronę Cieszyna, po nawrocie jechałem bardzo wolno ale i tak na rondzie 5 minut musiałem odczekać zanim dojechała grupa. Pojawiło się kilkanaście osób ale spodziewałem się, że jeszcze kolejni zawodnicy dołączą przed startem. Po dojechaniu do grupy podobnie jak tydzień temu trzymałem się z tyłu, dopiero po kilku kilometrach przesunąłem się do przodu aby dać przynajmniej jedną zmianę. Współpraca w grupie układała się dobrze, momentami tempo było trochę zbyt wysokie ale poziom zawodników jest tak zróżnicowany, że takie sytuacje się zdarzają. Po zejściu ze zmiany, im bliżej Jabłonkowa i Bukowca tym gorzej to wyglądało ale sytuacja na drodze nie była też tak klarowna jak wcześniej, dużo pieszych czy skrzyżowań nie sprzyjało grupowej jeździe. W końcu jednak dojechaliśmy na miejsce startu. Sporo czasu minęło zanim nastąpił start, dojeżdżając byłem dobrze rozgrzany a później już miałem wątpliwości czy moje nogi będą pracowały właściwie. Po długim postoju w końcu ruszyliśmy w kierunku Ochodzitej. Pierwszy sprawdzian formy w bezpośredniej rywalizacji z innymi zawodnikami stał się faktem. Mi nie pozostało nic innego jak obserwacja zachowania dwóch najsilniejszych zawodników w stawce. Moja forma uprawniała mnie do walki o czołowe lokaty wiec od samego startu byłem czujny. O spokojnej jeździe mogłem zapomnieć już 300 metrów po starcie, jak tylko zaczął się trudniejszy podjazd Patryk zaatakował, byłem najbliżej niego wiec szybko się zebrałem i skoczyłem za nim. W międzyczasie to samo zrobił Amadeusz i już nastąpił podział na grupki. Patryk mocno pracował aż do wypłaszczenia, ja dopiero łapałem rytm a Amadeusz męczył się na tym podjeździe. Mimo to Patryk nie potrafił nam odskoczyć na więcej niż kilka metrów. Na wypłaszczeniu Patryk odpuścił nieco i przewodnictwo objął Amadeusz. Na zjeździe nieco odstałem od towarzyszy, szybko jednak nadrobiłem straty i dyktowałem tempo na podjeździe po wjeździe do Polski. Moja zmiana była odrobinę za długa, jednak wielkiego wpływu na dalszy przebieg rywalizacji to nie miało. Na kolejnym kilometrze z rondem pracowali towarzysze a moja zmiana przypadła na kolejnym trudniejszym odcinku. Generowałem dobre waty, mimo wyraźnie utrudniającego jazdę wiatru jechaliśmy dosyć szybko. Po zejściu ze zmiany miałem znów problem z blokiem, już wiem jaka była tego przyczyna. Ta sytuacja miała niewielki wpływ na układ sił, koledzy nieco odskoczyli ale byłem w stanie doskoczyć. Na wypłaszczeniu w Istebnej, przed wjazdem do Koniakowa znów byłem na zmianie, tempo nie było tak mocne jak na wcześniejszych ściankach, koledzy oszczędzili trochę sił i już na kolejnym trudniejszym fragmencie miałem problem z utrzymaniem tempa. Wytrzymałem jednak na kole do wypłaszczenia gdzie pojawiło się więcej samochodów, za Kościołem dałem ostatnią mocną zmianę, gdy Patryk dla swoją, jeszcze mocniejszą to już mnie brakło. Walczyłem jeszcze o zniwelowanie start ale różnica się powiększała. Na kolejnym wypłaszczeniu poszedł decydujący atak Amadeusza. Wykorzystał łatwiejszy fragment trasy i odjechał. Patryk już nie był w stanie odpowiedzieć a ja miałem za dużą stratę. Dawałem z siebie cały czas wszystko, kręciłem dobre waty, starałem się trzymać Patryka w zasięgu wzroku, udało się zmniejszyć stratę w momencie gdy Patryk musiał zwolnić przez wolno jadący samochód. Kilku sekundową różnice udało się utrzymać do mety. Amadeusz jechał dużo szybciej i odskoczył, na drugie miejsce miałbym szanse jakby podjazd był dłuższy, jechałem cały czas mocno, nie byłem w stanie nic dołożyć a taką moc utrzymałbym jeszcze jakiś czas. Nie wiedziałem co dzieje się z tyłu, byłem zadowolony z wywalczonego trzeciego miejsca, rywale byli dzisiaj silniejsi ale do ich poziomu brakuje mi już niewiele. Oczywiście mogłem coś dzisiaj dołożyć, zrobić kilka rzeczy lepiej ale i tak wyszło bardzo dobrze. Jeszcze rok temu o takim poziomie mogłem pomarzyć a teraz byłem przez 90 % trasy w grze o zwycięstwo i to z mocnymi zawodnikami. Sprawdzian wyszedł dobrze i jestem spokojny o pierwsze zawody w ogólnopolskiej a nawet międzynarodowej stawce. Po wjechaniu na metę od razu pojechałem się pokręcić aby nogi trochę odpoczęły. Później kolejny długi postój zanim zebraliśmy się wszyscy. Po takiej jeździe zasłużyłem na odrobinę relaksu. Chciałem jeszcze zaliczyć kilka podjazdów wiec nie zdecydowałem się na małe co nieco. Odrobina kofeiny i to co najlepsze na Ochodzitej czyli tradycyjna Szarlotka w zupełności zaspokoiły moje potrzeby. Postój był na tyle długi, że później znów było mi zimno. Zjazd tylko pogorszył sytuacje a podjazd na Kubalonkę zacząłem dosyć słabo. Dobry rytm złapałem dopiero w połowie ale przeciwny wiatr skutecznie utrudniał szybką jazdę. Mimo to w dobrym czasie wjechałem na przełęcz. W bidonach już była susza, po wolnym zjeździe rozpędziłem się tak bardzo, ze przejechałem sklep. Musiałem zwrócić, w sklepie sporo ludzi i przede mną trafił się klient robiący duże zakupy. Sporo czasu stałem w kolejce do kasy aby zapłacić za butelkę wody. Kolejny podjazd był krótki ale z nachyleniem dochodzącym do 20 %, tam trafiła się kolejna niespodzianka i nowiutka nawierzchnia na około 200 metrowym odcinku, dalej już stary ale dosyć równy asfalt. Spokojnie wdrapałem się na szczyt skąd miałem widok na całą Wisłę. Nie było jednak zbyt wiele czasu aby podziwiać widoki i ruszyłem dalej. Na zjeździe krótki postój a później błąd nawigacyjny i kluczenie wąskimi dróżkami, dojechałem jednak do głównej drogi. Znów miałem lekki kryzys ale szybko minął, niestety wiatr dawał się we znaki. Podjazd na Salmopol zacząłem nieźle, później trzymałem stałą moc ale w pełni usatysfakcjonowany przejazdem nie byłem. Ponad 16 minut walki z podjazdem to nie jest dobry czas, w tym roku wjeżdżałem już szybciej i może dlatego ten wjazd wydaje mi się słaby. Na zjeździe znów sobie kompletnie nie radziłem, dopiero ostatni kilometr wyglądał lepiej, przejazd przez Szczyrk to znowu huśtawka, raz szybciej, raz wolniej. Dojechałem do kilku kolarzy, jeden z nich trzymał się blisko mnie, nie czułem się zbyt bezpiecznie w dużym ruchu i skręciłem w równoległą drogę do Buczkowic. Później ruch się już rozładował i jechało się lepiej i luźniej. Przed wjazdem do Bielska miałem mały incydent z kierowcą, był bardzo nerwowy i nie podobało mu się, że jadę drogą. Nie miałem innego wyjścia, ścieżka zaczynała się kilkaset metrów dalej, oczywiście na nią wjechałem, jechałem szybciej niż wielu rowerzystów poruszających się drogą. Jak zwykle przystopowały mnie skrzyżowania z przejazdami dla rowerów. Nie miało to już tak dużego znaczenia bo wcześniej nie straciłem dużo czasu w Szczyrku czy jadąc pod wiatr i znów miałem lekki zapas. W Bielsku znowu trochę kluczyłem bocznymi trafiając na kolejne utrudnienia. Do domu wróciłem pagórkami, pierwszy podjazd do ronda dosyć spokojny a na kolejnym dołożyłem trochę do pieca. Spory ruch i dziurawa nawierzchnia zrobiły swoje ale poczułem pieczenie w nogach zwłaszcza na ostatnich metrach podjazdu. Później już zjazd, miałem po drodze jeszcze podjechać oddać głos ale spora ilość samochodów wyjeżdżających z drogi prowadzącej do lokalu wyborczego skutecznie mnie zniechęciła. Dojeżdżając do domu spadło na mnie kilka kropel. Po kąpieli, obiedzie i krótkim odpoczynku pojechałem oddać głos. Sporo czasu stałem w kolejce. Po powrocie tylko zdążyłem zamknąć za sobą drzwi i lunęło. Miałem dużo szczęścia. Kolejny fajny dzień się trafił. Poza plusami takimi jak dobra noga i walka do końca o rezultat pojawiły się też minusy takie jak kolejny brak adaptacji do temperatury, brak odpowiedniej rozgrzewki czy bardzo słabe zjazdy. Cały czas mam nad czym pracować i to mnie nakręca. Ostatnie tygodnie były ciężkie więc najbliższe kilka dni poświęcam a reset przed kolejną dawką treningu.


Podjazdy:




  • DST 147.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 29.40km/h
  • VMAX 74.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 154 ( 78%)
  • HRavg 136 ( 69%)
  • Kalorie 3297kcal
  • Podjazdy 1440m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 74

Sobota, 4 lipca 2020 · dodano: 05.07.2020 | Komentarze 0

Po dwóch dniach przerwy spowodowanych głównie niepewną pogodą i frontami atmosferycznymi jakie krążyły po okolicy przynosząc opady i wyładowania atmosferyczne ruszyłem na jedną z ciekawszych tras jakie miałem okazje zaliczyć w tym roku. Idealnie pasowała na ten dzień. Zwykle w pierwszą sobotę lipca odbywała się tradycyjna Pętla Beskidzka, od kilku lat startująca z Wisły i prowadząca wieloma trasami. Objazd Beskidu Śląskiego planowałem już w zeszłym roku ale brakowało czasu, wybrałem prawie najłatwiejszy wariant który mogłem przejechać spokojnym tempem. Wyraźnie brakuje mi w tym roku wytrzymałości i nadrobienie braków w tym elemencie może wpłynąć na solidną formę w dalszej części sezonu. Już dzień wcześniej byłem przygotowany do jazdy, sprawdziłem rower, przygotowałem odpowiednią ilość jedzenia oraz napoje izotoniczne czy wszystkie potrzebne rzeczy, takie jak finanse czy dętki. Organizm działał jak w zegarku i obudziłem się minutę przed nastawionym budzikiem. Gotowy do jazdy byłem szybciej niż zamierzałem i na trasę ruszyłem 7 minut wcześniej. Gdyby była to niedziela to nie musiałbym się martwić o to, czy będzie ruch na drodze. Już w Bielsku miałem sporo utrudnień i postojów na skrzyżowaniach. Odcinek spokojnej jazdy wydłużyłem do 20 minut. Sprawdziłem prognozy pogody i miało wiać z północy wiec pierwsza połowa trasy miała być szybka. Pojawił się jeden problem, wiatru praktycznie nie było i dosyć ciężko jechało mi się przez Wilkowice. Później było więcej w dół niż w górę, ostatecznie noga się rozkręciła i przez Żywiec przejechałem bardzo szybko. Później zauważyłem pierwszy problem z rowerem, przykręcając koszyk na bidon zastosowałem za krótkie śruby które podczas ostatnich treningów na nienajlepszych nawierzchniach popuściły. Po niecałych 30 kilometrach zatrzymałem się by dokręcić koszyk, nie umiałem później złapać rytmu. W Węgierskiej Górce wydarzyło się to czego najbardziej się obawiałem czyli wjechałem w korek, na szczęście był on spowodowany samochodami które chciały skręcić w lewo i później się zluzowało. Do samej Rajczy ruch był niewielki a ja złapałem dobry rytm. Później zaczęły się schody, gorsza nawierzchnia, więcej podjazdów i samochodów. Najwięcej z nich wyprzedzało mnie tam, gdzie było najwięcej dziur. Pojawił się też delikatny kryzys który jednak szybko zażegnałem. Podjazd na Myto dłużył mi się niemiłosiernie, pilnowałem tempa aby nie jechać za mocno. Przed przekroczeniem granicy trochę podniosło mi się ciśnienie, nie wiedziałem czego się spodziewać zwłaszcza, ze zauważyłem spory tłok. Okazało się, że to tylko służby porządkowe i żadnych służb nie było. Z ulgą zjechałem na Słowacje a tak sporo ludzi w maseczkach, zastanawiałem się, czy nie powinienem zakryć twarzy ale stwierdziłem, że chyba nie jest to konieczne. Kolejne zaskoczenie pojawiło się na drodze, krótki odcinek z ruchem wahadłowym, w Polsce może bym zaryzykował i przejechał na czerwonym a poza terytorium RP grzecznie zatrzymałem się przed sygnalizatorem. Gdy zacząłem myśleć o postoju w sklepie ktoś zaczął na mnie trąbić, okazało się, że to mój znajomy wyjeżdżający na urlop. Lotny bufet uratował mi skórę i pozwolił zaoszczędzić kilka minut i nerwów bo zapomniałem zabrać Euro. Dosyć szybko jechałem w kierunku Czech ale zatrzymało mnie kolejne wahadło. Mimo to dosyć szybko pokonałem słowacki odcinek trasy i wjechałem do Cech. Tam również miałem dylemat, czy trzymać się głównej drogi czy jechać przez stacje bo znaki nie były jednoznaczne. Wybrany wariant okazał się trafny i za stacją wjechałem na starą drogę do Jabłonkowa. Był to idealny moment na kolejny postój. Niestety wjechałem w jakieś błoto które nagromadziło się miedzy widelcem a przednim hamulcem i musiałem odpiąć koło. Niezbyt dokładnie wyczyściłem ale jechało się lepiej. Podjazd w Mostach mimo że z wiatrem w twarz poszedł mi nieźle, gdy błoto trochę przyschło to odpadło i pełny komfort jazdy wrócił. Bidony to nie jest studnia bez dna i zbliżałem się do kolejnego postoju. Wolałem to zrobić w bardziej odludnym miejscu niż Jabłonków i dlatego dojechałem aż do Gródka gdzie zatrzymałem się pod sklepem. Postój był dłuższy bo poza napełnieniem bidonów wypiłem 500 ml Kofoli na miejscu i zjadłem dobrą drożdżówkę. Ruszając było już bardzo gorąco ale przeciwny wiatr przyjemnie chłodził. Jakoś znowu nie mogłem się rozruszać a kolejny kryzysowy moment trafił się przed samym wjazdem do Polski. Liczyłem, że uda się dojechać do Cisownicy bez przygód ale było inaczej. W Dzięgielowie zauważyłem pechowca z rozciętą oponą, zawsze wożę kawałek starej opony na takie sytuacje i zdecydowałem się go poratować. Pomogłem mu naprawić defekt i wspólnie ruszyliśmy dalej. Ja potrzebowałem po raz kolejny uzupełnić bidony a towarzysz pojechał w kierunku Cieszyna. Od postoju znowu jechało się lepiej, trochę czasu straciłem w kolejce do kasy i zdążyłem odpocząć. Nie sądziłem, że tak wymierzę trasę aby jazda trwała dokładnie 5 godzin. Ostatnie 15 minut już odpuściłem, całkiem nieźle noga podawała i mogę być zadowolony z tego dnia. Dawno nie przejechałem takiego dystansu, w nie najłatwiejszym terenie i w dobrym czasie. Pogoda była dobra i gdyby normalnie odbył się wyścig Pętla Beskidzka byłbym w stanie walczyć o coś więcej niż tylko dotarcie do mety. Wygląda na to, że najgorsze dni mam już za sobą. Daje sobie kolejny tydzień aby to potwierdzić.


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 112.00km
  • Czas 04:28
  • VAVG 25.07km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 180 ( 92%)
  • HRavg 140 ( 71%)
  • Kalorie 3087kcal
  • Podjazdy 2470m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 71

Niedziela, 28 czerwca 2020 · dodano: 29.06.2020 | Komentarze 0

Dzisiaj moja bezradność sięgnęła już zenitu. Wreszcie miałem czas, byłem przygotowany mentalnie na ciekawą i długą trasę z nowymi dla mnie podjazdami. W nocy nie spałem za dobrze i byłem pewny, że obudzi mnie budzik. Stało się inaczej, kilka minut przed planowaną pobudką przyszła burza i kolejna dawka deszczu. Nie zanosiło się na szybką poprawę pogody wiec poszedłem spać dalej. Jak już wstałem to było znów strasznie mokro. Na ta trasę mogłem jechać tylko wcześnie rano ze względu na ruch na drogach który z każdą godziną wzrasta. W tej sytuacji pozostało mi krążenie po okolicznych wzniesieniach. Nie miałem ochoty na przedzieranie się przez Szczyrk czy Wisłę i wybrałem Beskid Mały. Plan zastępczy był ambitny, jak najwięcej przewyższeń. Wyjechałem już dosyć późno i wysoki ruch i duża liczba turystów towarzyszyły mi już od samego początku. Na starcie wydawało mi się, że nogi są lepsze niż w ostatnich dniach. Takie uczucie miałem do podjazdu na Przegibek który brutalnie zweryfikował możliwości moich nóg. Na dodatek wiatr wiał ze wschodu czyli dokładnie z przeciwnego kierunku jaki był w prognozach. Po zjeździe do Międzybrodzia myślałem o zaliczeniu podjazdu na Nowy Świat, z tej drogi leciała normalna rzeka wiec pojechałem prosto, podobnie wyglądał podjazd na Hrobaczą Łąkę i liczyłem, że może do Targanic uda się dojechać lepszą drogą. Przejazd przez Wielką Puszcze dłużył mi się strasznie, żeby nie było nudno to musiałem mijać spore ilości naniesionego żwiru i luźnych kamieni. Jakoś dojechałem do ostatnich 700 metrów gdzie znów sporo wody i żwiru. Wjechałem nieco mocniej i poprawiłem najlepszy tegoroczny czas, chociaż do rekordowego zabrakło 30 sekund. Na zjeździe trochę nadrobiłem ale znowu straciłem przed skrzyżowaniem. Aby wjechać na główną drogę musiałem swoje odstać i przepuścić kilkadziesiąt samochodów. To ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że w kierunku Andrychowa czy Wadowic nie ma co się pchać. Ruszyłem wiec na Kocierz, podjazd dosyć wymagający z łatwiejszym początkiem na którym zwykle traciłem sporo czasu. Tym razem tam zyskałem a w końcówce już nie udało się nic zyskać i tylko dzięki dobremu początkowi wjechałem poniżej 15 minut. Dawno nie miałem sytuacji w której podjazd pod górę nawet niezłym tempem nie sprawiał mi nawet najmniejszej przyjemności. Przed podjazdem na Żar chciałem zaliczyć jeszcze dwa krótsze. Pierwszy to mało znane osiedle Wysokie w Kocierzu Moszczanickim. Jechałem tam w zeszłym roku i chciałem poprawić czas. Jechałem równo, mocno i mimo tego, że kręciłem dzisiaj wyłącznie głową jechałem nie tylko po rekord ale i najlepszy czas w rankingu Strava, nawet wypięty blok po drodze mnie nie zatrzymał. Niestety segment jest tak ulokowany, że kończy się w środku osiedla już po zjeździe, byłem pewny, że tak nie jest i przed zjazdem zawróciłem tracąc pierwszego Koma w tym roku. Do kolejnego podjazdu było stosunkowo blisko ale najpierw trzeba było zjechać, gdyby nie rowki odprowadzające wodę które skutecznie utrudniają jazdę pewnie ta droga byłaby cała zalana wodą i nie miałbym możliwości tam wjechać. Udało się całkowicie bezpiecznie zjechać i wjechać spowrotem na główną. Na kolejnym wzniesieniu również chciałem atakować rekord. Podjazd sprawdziłem 4 tygodnie temu i wiedziałem, że najtrudniej jest w drugiej części. Zanim tam dojechałem to przyjąłem kolejną dużą dawkę węglowodanów. Moje zapędy już skutecznie zostały zweryfikowane na początku podjazdu gdzie musiałem zwolnić by minąć dużą grupę pieszych. Później również mogłem dać z siebie więcej, gdy zrobiło się stromiej to nie zostawiłem już żadnych rezerw, resztkami sił utrzymałem dobre tempo do końca, wcześniejszy czas poprawiłem o ponad 40 sekund. Po wartościach mocy widziałem, że przy dobrej nodze stać mnie na więcej. Przed zjazdem musiałem złapać oddech. Po chwili ruszyłem w dół a następnie w kierunku kolejnego podjazdu. Znowu coś zjadłem, picia w bidonie ubywało i zacząłem myśleć o wizycie w sklepie. Popełniłem błąd i zamiast zatrzymać się przy najbliższej okazji czekałem do momentu gdy moja dyspozycja jeszcze spadła. Przed podjazdem na Żar zaliczyłem jeszcze jeden krótszy na którym symbolicznie poprawiłem rekord. Na Żar ruszałem z niewielką ilością picia i celem był bufet na szczycie. Podjazd był męczarnią, kiedyś zwykle miałem problemy na tym podjeździe. Mimo wszystko w dobrym czasie pokonałem podjazd ale to co zobaczyłem na szczycie skłoniło mnie do natychmiastowego zjazdu. Na zjeździe jechałem slalomem mijając pieszych i w końcu mogłem zatrzymać się przy wodopoju. Niestety lokal był zamknięty i musiałem zadowolić się napojami ze sklepu. Napełniłem bidony, uzupełniłem kalorie, wypiłem ponad 500 ml płynów na miejscu i ruszyłem w dalszą drogę. Trochę odżyłem ale dyspozycja była daleka od oczekiwanej i zrezygnowałem z trzech podjazdów jakie chciałem jeszcze zaliczyć. Dwa z nich to ściany które pewnie by mnie pokonały i ruszyłem w kierunku Przegibka. Na ostatnich 3 kilometrach przepaliłem trochę nogę. Wiele rezerw już nie było a czas i moc jak na ten dzień wyszła niezła. Po mocnym podjeździe odpuściłem zjazd i już myślałem o odpoczynku który czekał mnie za kilkadziesiąt minut. Musiałem jeszcze przejechać przez Bielsko i pokonać kilka podjazdów. Poszły dosyć dobrze biorąc pod uwagę wcześniejsze problemy na trasie. Musze coś zrobić z nogami bo dopiero połowa sezonu a takie nogi miałem zwykle w końcówce sierpnia lub września i rzadko coś z nich później wyciskałem. Trening mimo wszystko udany, chciałoby się więcej ale nie zawsze jest to możliwe.

Podjazdy:


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 121.00km
  • Czas 04:26
  • VAVG 27.29km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 183 ( 93%)
  • HRavg 141 ( 72%)
  • Kalorie 3108kcal
  • Podjazdy 1860m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 69

Czwartek, 25 czerwca 2020 · dodano: 26.06.2020 | Komentarze 0

Dawno planowałem przejechać tą trasę, ciągle coś nie pasowało, albo nie było czasu, pogody czy chęci. Dzisiaj trafił się idealny moment wic pojechałem. Na początek postanowiłem objechać zalaną przez wodę drogę, później wjechałem na stałą trasę do Bielska. W porównaniu do wczoraj ruch był mniejszy ale jechało się strasznie ciężko. Pogoda wreszcie letnia, kiedyś taką preferowałem a dzisiaj od samego startu się gotowałem, zupełnie odwykłem od jazdy w upale. Nie takiej dyspozycji się spodziewałem ale jechałem dalej licząc się z tym, że ten dzień może być dla mnie kryzysowy. Z Bielska chciałem wyjechać jak najszybciej, nie udało się, przytrzymały mnie wszystkie skrzyżowania z sygnalizacjami. Dopiero gdy wjechałem do Bystrej nie traciłem czasu na postojach. Do pierwszego konkretniejszego podjazdu na trasie było daleko co nie znaczy, że miałem łatwo. Pagórkowaty odcinek dał mi nieźle w kość. Cały czas zastanawiałem się gdzie podziały się moje nogi sprzed 1-2 tygodni, czułem się jakbym kilka tygodni nie siedział na rowerze. Dziwne uczucie ale prawdziwe, i towarzyszyło mi przez cały dzień. Na zjeździe myślałem trochę odpocząć ale czy tak się stało, to nie wiem, chciałem szybko przedostać się przez ruchliwą drogę Żywiec-Milówka, samochodów nie było zbyt dużo i sprawnie znalazłem się w Wieprzu. Od tego momentu miałem już pod górę przez prawie 12 kilometrów. Dopiero 4 ostatnie kilometry podjazdu są bardziej wymagające. Nim tam dojechałem musiałem się na moment zatrzymać, źle oceniłem początek podjazdu i nie zdążyłem skonsumować całego batona. Chciałem poprawić swój czas na tym podjeździe, głównie ze względu na to, że ma już prawie 8 lat. Rozpocząłem dosyć spokojnie, kilka razy musiałem zwalniać przez wolno jadące samochody. Z każdą minutą jechałem mocniej i ostatnie 3 były już na limicie, nie miałem już z czego dołożyć, czas poprawiłem o ponad minutę a jakieś rezerwy jeszcze były zwłaszcza patrząc na wskazania mocy. Na zjeździe nie miałem za bardzo możliwości przyjąć dawki węglowodanów. Zrobiłem to dopiero w Sopotni, przez nieuwagę prawie pomyliłem drogę i w ostatniej chwili powstrzymałem się od skręcenia w lewo a miałem jechać prosto. Obiema drogami dojechałbym w to samo miejsce, ta którą wybrałem była krótsza. Po chwili dojechałem do skrzyżowania z drogą do Sopotni Wielkiej. Już dawno chciałem tam pojechać, ostatni raz byłem tam kilkanaście lat temu, nigdy nie dojechałem jednak do końca drogi. Na mapie droga asfaltowa miała prawie 10 kilometrów, jeden z dłuższych podjazdów w okolicy. Niestety moje wcześniejsze spostrzeżenia okazały się trafne, na ciągnącym się odcinku złapał mnie kryzys, walczyłem z samym sobą. Udało się wjechać bez postojów, niestety asfalt kończy się nagle, nic ciekawego w tym miejscu nie było i nie zatrzymywałem się. Postój zrobiłem przy wodospadzie gdzie panował przyjemny chłodek, w potoku płynącym wzdłuż szosy poziom wody był wysoki, adekwatny do ilości opadów jakie zanotowano przez ostatnie dni. Nie miałem ustalonej drogi powrotnej i jechałem na spontana, przestrzeliłem jedno skrzyżowanie, nawet nie wiem kiedy i dojechałem do miejsca z którego zaczynałem podjazd. Odbiłem w prawo i pagórkowatą drogą dojechałem do Jeleśni. Później znowu trochę zjazdu i postój w sklepie. Uzupełniłem bidony, 500 ml wody wypiłem na miejscu i ogień pod kolejną górę. Zapomniałem, że wybierając alternatywny podjazd pod Rychwałdek czeka mnie ściana, dałem z siebie prawie maksa, upał zrobił swoje i nieźle się ujechałem poprawiając swój najlepszy czas o kilkanaście sekund. Dwa rekordy na podjazdach to jedne z niewielu plusów jakie mogę wyciągnąć z tego dnia. Myślałem, że uda się zaliczyć jeszcze przynajmniej 2 podjazdy ale moja dyspozycja siadła na tyle, że wybrałem najkrótszą drogę do domu. Podjazd na Przegibek dłużył mi się strasznie, pokonałem go już na oparach. Nogi nie pozwoliły na więcej, brakowało dodatkowego chłodzenia i skutkiem był dosyć słaby czas. Na zjeździe trochę technicznej jazdy a później walka z upierdliwymi pieszymi a w końcówce samochodami. Zbliżając się do domu zbierało się na burze ale udało się dojechać na sucho. Patrząc na trzy ostatnie dni mogę powiedzieć, że może być tylko lepiej. Widać światło w tunelu w postaci dobrych podjazdów ale do dyspozycji sprzed kilkunastu dni brakuje sporo, spodziewałem się tego ale liczyłem, że nogi będą ze mną współpracować. Liczę na to, że kolejne treningi będą lepsze.
Podjazdy:


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 115.00km
  • Czas 04:28
  • VAVG 25.75km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 177 ( 90%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 2950kcal
  • Podjazdy 2240m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 64

Niedziela, 14 czerwca 2020 · dodano: 16.06.2020 | Komentarze 0

Kolejny dobry trening w górach. Miałem kilka wariantów trasy na ten dzień ale ostatecznie zdecydowałem się na bardzo podobny jak tydzień temu. W Wiśle miałem dołączyć do Jas-Kółek wiec wyjechałem odpowiednio wcześnie. Noga na początku nie podawała, mimo jazdy z wiatrem poruszałem się wolno z niską mocą. Pierwszym podjazdem miało być Orle Gniazdo ale tylko do Sanktuarium i zjazd ulicą Wrzosową. Gdy w końcu dojechałem do Szczyrku to zamyśliłem się i prawie przejechałem skrzyżowanie na którym odbiłem w prawo. Początek podjazdu był słaby, później jechało się nieco lepiej ale do komfortu brakowało, dosyć duży ruch samochodów nie ułatwiał zadania, ciężej było omijać dziury które zawsze mnie irytują. Gdy dojechałem do Kościoła odwidziało mi się i zamiast zjechać ulicą Wrzosową odbiłem w prawo w kierunku Podmagury. Już po pierwszym zakręcie pojawiała się ostra mgła i widoczność spadła do kilku metrów, te warunki miały swój klimat. Na szczycie pojawiłem się po ponad 15 minutach podjazdu, szybciej niż tydzień temu mimo gorszego sprzętu i porównywalnej mocy. Nie chciałem tracić czasu na myślenie i zacząłem zjeżdżać, momentami było mokro i dlatego jechałem bardzo asekuracyjnie. Mgła odpadła ale słońca w dalszym ciągu brakowało. Miałem jeszcze czas na dodatkowy podjazd, do wyboru były dwa, jeden już jechałem a drugi był niewiadomą, wiedziałem tylko gdzie się zaczyna i postanowiłem go zaliczyć. Początek mnie zaskoczył, nie najlepszy asfalt i niskie nachylenie, później się to zmieniło, nachylenie skoczyło do kilkunastu % a nawierzchnia była bardziej równa. Zaskoczeniem był fakt, że asfalt skończył się nagle i trzeba było nawrócić, szybko zjechałem w dół i ruszyłem już na Salmopol. Podjazd pokonałem nieco mocniej, noga podawała lepiej ale nie na tyle aby przekraczać próg FTP. Po 4 kilometrach pokonanych równym tempem dołożyłem nieco mocy w końcówce i urwałem kilka sekund które pozwoliły na uzyskanie dobrego czasu. Przed zjazdem zatrzymałem się na moment, było dosyć chłodno, nie zabrałem nic ciepłego do ubrania i bałem się, że zmarznę na zjeździe. Początkowo jechałem spokojnie a później pozwoliłem sobie na odrobinę szybkiej i technicznej jazdy. Fragment zjazdu wyglądał bardzo obiecująco ale końcówka znów nie poszła zbyt dobrze. W dobrym tempie dojechałem do ronda w Wiśle, przez kilka kilometrów walczyłem z czołowym wiatrem. Na rondzie już czekały dwie osoby, po chwili dojechały jeszcze trzy i w skromnym składzie ruszyliśmy na Kubalonkę. Po kilku minutach już nastąpił podział na dwie grupki o różnym poziomie zaawansowania, pierwsza w której się znalazłem miała zaliczyć dwa podjazdy a druga tylko jeden. Początkowo jechaliśmy dalej a później zaczęło się dzielić, najpierw swobodnie odjechał Darek później skoczył Marek a Otfin pilnował mojego koła, ja nie miałem w planie ataku i mocnej jazdy, obserwowałem co dzieje się z przodu, towarzysze cały czas byli w zasięgu mojego wzroku. W połowie podjazdu i Otfin mi odjechał, towarzystwo tasowało się na ostatnim kilometrze i w sumie nie wiem jaka była kolejność na szczycie. Wjechałem jako czwarty, głównym celem na ten podjazd było rozgrzanie nogi przed kolejnym wyzwaniem. To się udało bo nogi puściły i czułem przypływ mocy której wcześniej nie było. Na zjeździe znowu skupiłem się na technice i wyszło nieźle. Podjazd na Olecki jechałem po raz pierwszy w tym roku, jakoś nigdy nie atakowałem go na czas, nie licząc czasówki na Road Trophy zwykle jechałem tam z rezerwami. Tym razem nie było idealnie, na wypłaszczeniach popuszczałem a gdy tylko robiło się stromiej dokładałem do pieca, wszystkie ścianki pokonałem z mocą około 400 Wat. Po takim wysiłku zasłużyłem na przerwę, po raz pierwszy w tym, roku zatrzymałem się na uzupełnienie płynów. Gdybym był sam pewnie zrezygnowałbym z tej przyjemności. Po około 30 minutach ruszyliśmy w dół, na zjeździe odstałem od reszty ale nie przejąłem się tym faktem, wracałem inną drogą i od tego momentu jechałem sam. Za rondem w Wiśle miałem lekki kryzys, zjadłem całego batona zamiast połowy i przed podjazdem czułem się już lepiej. Całe 5 kilometrów na przełęcz pokonałem w równym i dobrym tempie osiągając niezły czas. Nawet na zjeździe jechało się dobrze mimo tego, że był duży ruch i ciężko było minąć wszystkie dziury. W Szczyrku trochę utrudnień ale poradziłem sobie z nimi. Chciałem jak najszybciej być w domu, wybrałem najbardziej optymalną trasę i w domu byłem kilka minut przed 12. Wyjeżdżając później musiałbym liczyć się z większymi utrudnieniami na trasie czego staram się unikać i wcześniejsze wyjazdy dają dużo komfortu psychicznego i są bezpieczniejsze niż przedzieranie się przez zatłoczone miejscowości dwa razy, jadąc w góry i wracając.


Dane o podjazdach:




  • DST 109.00km
  • Czas 04:19
  • VAVG 25.25km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 174 ( 89%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 2903kcal
  • Podjazdy 2510m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 59

Niedziela, 7 czerwca 2020 · dodano: 07.06.2020 | Komentarze 0

Słodko-gorzki dzień. Zaczął się dosyć przyjemnie, mimo niepewnej aury byłem zdecydowany na trening w górach. Wyjechałem o podobnej jak wczoraj porze, wokół krążyły chmury deszczowe ale przedpołudnie miało być pogodne wiec liczyłem, że objadę na sucho. Noc dobrze przespałem, ręka nie dawała już o sobie znać, zregenerowałem się po wczorajszym intensywnym dniu, niczego nie brakowało. Wczoraj zrobiłem delikatny przegląd roweru, łańcuch już kwalifikował się do wymiany i miał to być ostatni trening przed zmianą, zdecydowałem się na karbonowe koła mimo obaw o zjazdy. Miałem moment zawahania i zastanawiałem się czy jechać czy odpuścić ale dawno nie miałem tyle czasu na rower i nie mogłem tego zmarnować. Po raz pierwszy od miesiąca wybrałem się w Beskid Śląski, główny powód dla którego tam nie jeździłem to remonty dróg w Wiśle. Wczesny wyjazd ma dużo plusów, jednym z nich są zupełnie puste drogi, podczas przejazdu przez Bielsko spotkałem ledwie 5 samochodów. Trochę większy ruch był na drodze w kierunku Szczyrku, miejscami było mokro, nie padało ale rower znów nadawał się do czyszczenia. W końcu dojechałem do pierwszego podjazdu. Ilekroć jadę na Orle Gniazdo to mam wrażenie, ze nawierzchnia jest w coraz gorszym stanie. Nieco lepiej jest na ostatnim kilometrze chociaż zdarzają się momenty z dużo gorszą nawierzchnią. Początek podjazdu pokonałem równym tempem a ostanie 1100 metrów w okolicy progu FTP. Jechało się nieźle ale czas wyszedł przeciętny, liczyłem na 15 minut ale średni początek zabrał sporo sekund. Zjazd był podobnie jak wczoraj fatalny, dopiero w końcówce zacząłem sobie przypominać o tym jak się zjeżdża. Ludzi i samochodów przybyło i przejazd przez Szczyrk w kierunku Wisły nie był już tak przyjemny. Podjazd na Salmopol pokonałem podobnym tempem jak Orle Gniazdo i w końcówce też dołożyłem trochę Wat. Tym razem 15 minut złamane ale też nie był to jakiś wybitny czas nawet przy tym tempie. Przed zjazdem ubrałem się cieplej i ruszyłem w dół, w drugiej części rozkręciłem się i moja jazda wyglądała już nieźle, powoli wracałem do tego co prezentowałem jeszcze tydzień temu. Ze względu na to, że nie byłem pewny, że kolejny zjazd będzie równie dobry odpuściłem kolejny podjazd którym miał być Cieńków. Podjazd to pikuś ale trzeba jakoś zjechać a wąskie, kręte i strome drogi wybitnie mi nie poodchodzą w tym względzie. Zamiast tego podjazdu po raz kolejny przejechałem przez Groń, na stromej części wspinaczki przepaliłem nieco nogę i poprawiłem poprzedni czas o blisko 30 sekund. Po zjeździe i krótkim postoju ruszyłem w kierunku Istebnej. Pod Kubalonkę jechałem nieco mocniej niż pod Salmopol i cały czas równo, z tego czasu byłem zadowolony bo wiedziałem ile brakuje do rekordu zarówno pod względem czasu jak i mocy. Kolejnym wyzwaniem miał być Zameczek ale jak zobaczyłem ile samochodów czeka w kolejce do wjazdu na zwężenie zrezygnowałem i zjechałem główną drogą do Istebnej. Na tym zjeździe nie skupiałem się na technice i jechałem dosyć wolno. Kolejny podjazd to mało znana droga na Bystre Górne. Jechałem tam około dwa lata temu, nie pamiętałem tego podjazdu a okazał się całkiem przyjemny. Początek był wymagający a później dosyć szybkie fragmenty były przedzielane krótkimi odcinkami z wyższym nachyleniem. Cały odcinek ma ponad 5 kilometrów a na końcu jest szlaban i kilka budynków. Swój czas z 2018 roku poprawiłem o prawie 2 minuty a jeszcze sporo jest do urwania. Tempo jakim jechałem było zbliżone do tego z poprzednich podjazdów. Nie chciałem się pchać w głąb Trójwsi i postanowiłem wracać zwłaszcza, że miałem już wystarczająco TSS a i dystans miał wyjść najdłuższy od miesiąca. Podjazd na Kubalonkę zacząłem drogą którą nie jechałem 10 lat. Nachylenie momentami było spore ale duża ilość wypłaszczeń zaniżyła mocno średnią jego wartość. Ostatnie 1800 metrów podjazdu prowadziło jednak główną drogą, wjechałem w nieco słabszym tempie niż wcześniejsze góry by na szczycie zdecydować się jechać jednak Zameczek. Najpierw musiałem zjechać w dół. Od Kubalonki do Czarnego przejechałem aż trzy wahadła a nawierzchnia spokojnie może już konkurować z Orlim Gniazdem, dziur znacznie więcej niż rok temu. Podjazd zacząłem w momencie gdy było zielone światło, jechałem nieco mocniej ale równo. Podjazd jest wymagający i przy tym tempie osiągnięty czas uznałem za dobry. Przed zjazdem zatrzymałem się na moment, najwięcej z wielu mijanych znajomych spotkałem właśnie w okolicy Kubalonki, wśród nich był także duet Jas-Kółkowy. Nie miałem jednak czasu aby zawrócić i przejechać z nimi kawałka trasy, pierwsza część zjazdu wyglądała bardzo dobrze do momentu w którym dojechałem do samochodów, nie było szans ich wyprzedzić, nie ryzykowałem jazdy pod prąd i cierpliwie jechałem za samochodami bo i tak musiałem zatrzymać się w sklepie, w bidonach już panowała susza. Nie traciłem czasu na przejazd przez rondo w Centrum Wisły i przejechałem przez Groń. Krótki podjazd był wymagający, nachylenie doszło do 20 %, gdybym przejechał skrzyżowanie to taki gradient towarzyszyłby mi na znacznie dłuższym odcinku. Sprawnie dostałem się do drogi w kierunku Malinki. Od skoczni walczyłem z wiatrem i mimo dobrej mocy na podjeździe znów czas wyszedł średni. Zjazd pokonałem pewnie i dosyć szybko. Przejazd przez Szczyrk dosyć szybki i bez utrudnień. Te pojawiły się w Buczkowicach gdzie na rondzie zakończyłem jazdę w niespodziewany sposób. Kilka rzeczy wydarzyło się w tym samym czasie i niestety finał był tragiczny w skutkach. Miałem ułamki sekundy na reakcje, hamować czy depnąć i wjechać na rondo. Bałem się zablokowania koła i lotu przez kierownice i dla bezpieczeństwa chciałem zmienić przełożenie aby móc dynamicznie przejechać rondo i szybko z niego zjechać, zamiast zrzucić na małą tarcze z przodu omyłkowo przytrzymałem nie ten guzik na tylnej klamkomanetce, w efekcie zablokowało mi łańcuch, próbując przekręcić korbą urwałem hak, przerzutka skasowała szprychę. Byłem mega wkurzony, dwa dni temu gleba na ścieżce nie z mojej winy, teraz uszkodzony sprzęt. Mam dużo mocy w nogach ale bez przesady, napęd od czasu do czasu szwankował ale liczyłem, że objadę ten trening po którym miałem wymienić łańcuch, koszty jakie będę musiał ponieść będą dużo większe. Na pierwszy rzut oka nie widziałem urwanej szprychy i myślałem, że skrócenie łańcucha i wyciągniecie przerzutki pomoże, kilkanaście minut walczyłem z rowerem i gdy chciałem ruszać to okazało się, że jedna szprycha jest urwana i koło nie mieści się w widelcu. Zmuszony byłem dzwonić po wóz serwisowy, tak piękny to był dzień ale zakończył się dużym pechem, nie wiem kiedy uda się naprawić usterkę i chyba w najbliższym czasie będę musiał korzystać z roweru na aluminiowej ramie.



Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa