Piotr92blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(13)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200

Dystans całkowity:61642.00 km (w terenie 254.50 km; 0.41%)
Czas w ruchu:2248:27
Średnia prędkość:27.20 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:708144 m
Maks. tętno maksymalne:205 (179 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:1315794 kcal
Liczba aktywności:498
Średnio na aktywność:123.78 km i 4h 32m
Więcej statystyk

Trening 51

Czwartek, 3 czerwca 2021 Kategoria Trening 2021, Szosa, Samotnie, Cube '21, 100-200
Km: 100.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:21 km/h: 22.99
Pr. maks.: 70.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 164164 ( 84%) HRavg 141( 72%)
Kalorie: 2698kcal Podjazdy: 2500m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Nie mogąc trenować mocno podjąłem decyzję aby zająć się czymś co nawet w dobrych czasach nie wychodziło mi za dobrze czyli zjazdami. Postanowiłem poćwiczyć to na odcinku który znam bardzo dobrze czyli zjeździe z Przegibka. Wyjechałem dosyć wcześnie aby uniknąć dużego ruchu i tłoku na podjeździe czy zjeździe z Przegibka. Całą drogę do Straconki zastanawiałem się czy dam radę i czy ma to w ogóle sens przy osłabieniu jakie towarzyszy mi w ostatnich dniach. Pierwszy podjazd szedł bardzo topornie, starałem się trzymać wysoką kadencję i się udało. Skupiałem się na zjazdach więc czas podjazdu nie miał jakiegokolwiek znaczenia. Zjazd potraktowałem rozpoznawczo, nie wiedziałem jak wygląda droga i jakie są warunki, na szczęście było sucho, czystko a wiatr nieodczuwalny więc mogłem się skupić wyłącznie na technice. Nawet ruchu nie było i samochody ani inni rowerzyści czy kolarze nie przeszkadzali ale tylko na początku. Drugi podjazd już poszedł łatwiej, z automatu trzymałem wysoką kadencję i nawet nie musiałem tego pilnować. Zjazd do Bielska ponownie wziąłem na rozpoznanie i dopiero kolejny poświeciłem na ćwiczenie techniki. Skupiłem się na tym w którym momencie rozpocząć oraz w jakim skończyć hamować. Każdy kolejny pod tym względem był lepszy oraz szybszy. Po 8 podjazdach nogi odmówiły posłuszeństwa ale przemęczyłem jeszcze dwa tylko dlatego aby mieć więcej okazji do zjazdu. Tylko jeden zjazd mi nie wyszedł, nie maiłem wpływu na zachowanie innych na zjeździe a szarpać się na podjeździe by za wszelką cenę wjechać szybciej od innych nie miałem zamiaru, na ostatnim zjeździe tylko dwa razy musiałem delikatnie dotknąć klamek. Nie dokręcałem na prostych, w łuki wchodziłem płynnie i całkiem szybko. W Straconce musiałem zwolnić bo partol kontrolował prędkość, wracając do domu dołożyłem kilka podjazdów po to aby dokręcić do 2500 metrów w pionie, przy okazji dokręciłem do setki. Dawno po treningu nie bolały mnie nogi, teraz nadrobiłem za wszystkie czasy. Zdecydowanie przedobrzyłem z długością i trudnością treningu, mimo tego, że nie zbliżyłem się do FTP byłem zmęczony jak po wyścigu. Powrót do zdrowia jest ciężki ale szukanie formy jeszcze gorsze. Po tej przerwie ogólnie czuję się lepiej ale na rowerze zupełnie odwrotnie. Musi minąć jakiś czas aby wszystko wróciło do normy.


Trening 48

Piątek, 21 maja 2021 Kategoria 100-200, Cube '21, Samotnie, Szosa, Trening 2021
Km: 109.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:10 km/h: 26.16
Pr. maks.: 67.00 Temperatura: 17.0°C HRmax: 159159 ( 81%) HRavg 131( 67%)
Kalorie: 2549kcal Podjazdy: 1520m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny wyjazd bez fajerwerków. Tym razem zrezygnowałem z dwóch liczników i zabrałem tylko Garmina. Udało się wyjechać już po 12 i dzięki temu miałem czas aby po drodze stanąć w bufecie. Już dawno miałem ochotę na najlepszą Szarlotkę w okolicy ale dopiero kilka dni temu otwarto lokale gastronomiczne i teraz już nic nie stało na przeszkodzie i była większa motywacja aby zaliczyć Ochodzitą gdzie pojawiam się stosunkowo rzadko. Przez Bielsko przejechałem głównymi drogami ale w dosyć dużym ruchu więc wcale szybciej i lepiej nie było niż jadąc dobrze znaną trasą przez Kamienicę. Tym razem podarowałem sobie podjazd pod Piekło w Bystrej i ruszyłem na Wilkowice. Gdy tylko wyjechałem z Bielska poczułem jak mocno dmucha z południa. Aby zasłużyć na ciasto i kawę musiałem się dwie godziny męczyć z wiatrem. Postanowiłem nie patrzeć na licznik i w dużej mierze się to udawało, włączyłem sobie różne komunikaty i sygnały dźwiękowe przypominały mi gdy moc wykraczała poza 3 strefę, gdy łańcuch z tyłu lądował na największej koronce, pojawił się problem z komunikatami z telefonu i niestety nie widziałem ich na liczniku. Wiatr nie zelżał ani na chwilę, w Szczyrku zaszła potrzeb krótkiego postoju więc się nie wahałem i stanąłem na około 2 minuty. Nic to nie pomogło i strasznie męczyłem się pod Salmopol, nie potrzebnie włączyłem segmenty Strava w liczniku, na przełęczy licznik powiadomił mnie o tym, że wykręciłem swój trzeci czas na Strava, od końca, gorzej tylko było podczas kryzysowych Pętli Beskidzkich w 2013 i 2015 roku. Nie miało to jednak znaczenia i po krótkim postoju ruszyłem w dół, wiatr nie pozwolił na zbyt wiele, przy silnych podmuchach nawet nie byłem w stanie dobrze ułożyć się technicznie o szybkości już nie wspominając i 6 minut na tym zjeździe to wciąż granica nie do przejścia dla mnie w tym roku. W Wiśle dojechałem do dwójki kolarzy którzy od razu pojawili się na moim kole, nie czułem się bezpiecznie ale musiałem przetrwać aż do skrętu na Czarne. Jazda po nowym asfalcie była przyjemna ale ostanie 1500 metrów przez Zameczkiem to już stare, dobrze znane dziury i wyboje. Podjazd na Zameczek z czystym sumieniem sobie odpuściłem i wybrałem najłatwiejszy wariant dojazdu do Istebnej czyli Czarną Wisełkę. W lesie wiatr nie był tak odczuwalny jak wcześniej i dopiero ostatnie 600 metrów po lepszej jakości nawierzchni było wymagające. Zjazd do Istebnej zanieczyszczony a zadania nie ułatwiały również rynny na wodę więc bezpiecznie zjechałem, inaczej się nie dało. Objeżdżanie Złotego Gronia sensu nie miało, pchanie się za wszelką cenę do Istebnej również, Koczy był za trudny jak na lekką jazdę więc została Jasiówka, tej wersji podjazdu nie jechałem już kilka lat. Po drodze do pokonania były dwie wymagające ścianki i musiałem pogodzić się z tym, że kadencja była niska. Na szczęście kolana i plecy nie protestowały i jakoś przetrwałem tą męczarnię. Ostatnie 1500 metrów główną drogą już szybko przeleciało, wiatr zaczął w końcu pomagać. Po ponad 2 i półgodzinnej walce z wiatrem i protestującym organizmem byłem na Ochodzitej. Widoczność była całkiem niezła i w oddali widać było Tatry. Przerwa na kawę nie była tak długa jak się spodziewałem. Zjadłem pyszną szarlotkę i ruszyłem w stronę Kamesznicy. Zjazd ściankami nie był najlepszym pomysłem, skupiłem się raczej na tym by nie zwiało mnie z drogi niż na rozwinięciu jak największej prędkości. Przejazd przez Kamesznicę za to był szybki, nie byłem w stanie dokręcać bardziej, wiatr miał być sprzyjający na 80 % trasy powrotnej ale nie wziąłem pod uwagę tego, że na drogach będą korki. Już w Milówce pojawił się ciągnik rolniczy i nie mogąc go wyprzedzić gdy z przeciwka był sznurek samochodów zatrzymałem się na chwilę. Jak na drodze zrobiło się pusto to ruszyłem, sielanka nie trwała długo, wjeżdżając do Węgierskiej Górki już był korek, jakoś go minąłem jadąc slalomem i uciekłem w kierunku Cięciny. Po drodze w końcu zdjąłem rękawki by złapać trochę opalenizny. Na dłuższe, szybsze odcinki liczyć nie mogłem, raz musiałem hamować po czym na moment była pusta droga. Przejazd przez Żywiec nie był przyjemny ale na dłuższe postoje się nie załapałem. Za Żywcem wiatr już bardziej wiał z boku i musiałem się znów męczyć. Uratował mnie postój pod sklepem gdzie musiałem zatankować bidony. Po krótkim odpoczynku jechałem dalej, nie spodziewałem się sparaliżowanego Bielska jakie zastałem kilkanaście minut później. Jak się okazało w okolicy było kilka poważnych zdarzeń drogowych i stąd większość dróg w okolicy Olszówki było zakorkowanych. Część utrudnień udało się minąć ścieżkami rowerowymi. Duży ruch i korki towarzyszyły mi już do końca. Gdyby nie to, że celem była Ochodzitą i postój na deser nie wyciągnął bym żadnych pozytywów z jazdy, podjazdy słabe, zjazdy fatalne a ogólna dyspozycja jeszcze gorsza niż w ostatnim czasie a już wtedy było źle. Nie wiem co w tym roku dzieje się z moim organizmem, nie pomaga pogoda, ogólna sytuacja i szczęście którego znowu mi brakuje. Mam nadzieję, że powoli sięgam dna, będę w stanie szybko się odbić i powoli wracać na właściwe tory chociaż na razie na to się nie zanosi.

Trening 47

Czwartek, 20 maja 2021 Kategoria 100-200, Cube '21, Samotnie, Szosa, Trening 2021
Km: 101.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:53 km/h: 26.01
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 16.0°C HRmax: 161161 ( 82%) HRavg 135( 69%)
Kalorie: 2442kcal Podjazdy: 1700m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Po wczorajszym treningu szybko rozwiązałem problem z nieszczelnym zaworem w szytce, powietrze trzyma ale by go spuścić muszę odkręcać zawór bo naciskając jest bardzo duży opór, nie przeszkadza mi to ale tak chyba być nie powinno. Najważniejsze, że powietrze nie schodzi, resztą zajmę się w odpowiednim czasie. Wreszcie pogoda poprawiła się na tyle, że można cieszyć się jazdą a nie zastanawiać czy uda się objechać na sucho. Zasłużony urlop trzeba jak najlepiej wykorzystać bo w lecie nie będzie takiej możliwości. Mój organizm dalej nie działa jak trzeba i postawiłem na trening tlenowy ale na wymagającej trasie. Ostatnio udało się załatwić na testy licznik Garmin Edge 830 i chciałem przetestować go podczas jazdy. Od samego działania bardziej ciekawy byłem porównania z IGPSPORT z którego nie jestem zbytnio zadowolony. Wyjechałem w ostatniej chwili by uniknąć korków i spowolnień w Bielsku. Pomiar w licznikach uruchomiłem w jednej chwili i już po 2 kilometrach były rozbieżności. Jedyna różnica to pomiar prędkości, Garmina nie połączyłem z czujnikiem prędkości i dane pochodziły z GPS a IGPSORT pobierał je z czujnika prędkości. Rozbieżności w tym aspekcie nie były duże ale w czasie prawie 4 godzin jazdy widoczna była różnica. Od samego startu szwankował czujnik tętna, często pokazywał głupoty a chwilowe rozbieżności sięgały nawet 20 bpm przy równej mocy. Założeniem było nieskupianie się na cyferkach i jedyne co śledziłem to różnice wartości danych. Już po 30 minutach było wiadomo, że żaden z parametrów na obu urządzeniach nie zgadza się. IGPSPORT pokazywał więcej niż Garmin i tylko średnia wartość tętna na Garminie była wyższa niż na IGS 620. Przy okazji sprawdziłem wiele funkcji Garmina których nie posiada IGPSPORT IGS 620. Jest to urządzenie dużo bardziej rozbudowane i pozwalające przeprowadzić bardzo dokładny trening oraz zaoszczędzić sporo czasu na analizy po treningu które licznik wykonuje sam. Już po 2 godzinach jazdy byłem bardziej zadowolony z działania Garmina niż po 4 tygodniach z IGPSORT. Żeby nie okazało się, że jedynym celem jazdy był test licznika starałem się zjeżdżać jak najlepiej technicznie. Miałem do pokonania 3 podjazdy i zarazem zjazdy. Pierwszy z nich nie wyszedł najlepiej, drugi był już lepszy ale nie na tyle aby być z niego zadowolonym , ze swojej strony zrobiłem wszystko ale na czołowy wiatr i dużą ilość samochodów wpływu nie miałem. Po raz kolejny doceniłem karbonowe koła na końcówce zjazdu i dojeździe do Andrychowa, mimo walki z czołowym wiatrem nie miałem problemu z utrzymaniem prędkości, jedynym utrudnieniem po raz kolejny okazały się samochody. Mimo odpuszczenia przejazdu przez Wielką Puszczę zaliczyłem kilka krótszych podjazdów i już w Andrychowie miałem 1000 metrów w pionie. Różnica między urządzeniami wynosiła około 30 metrów na korzyść IGPSPORT. Po wyjeździe z Andrychowa złapał mnie lekki kryzys, jechało się ciężko ale gdy zaczął się zjazd problemy zniknęły. W Czańcu włączyłem nawigację po śladzie, skręciłem gdzieś w boczną dróżkę i objechałem cały Czaniec od północnej i zachodniej strony, drogi były wąskie ale całkiem dobrej jakości i co najważniejsze puste, wyjechałem w takim miejscu, ze jadąc główną byłbym tam po 500 metrach od zmiany kierunku a w tym czasie przejechałem ponad 4 kilometry. Kolejnym testem była nawigacja do punktu startu, nim do tego przystąpiłem przetestowałem jeszcze jedną rzecz, w tym samym momencie włączyłem kurs w Garminie i IGPSPORT, IGP od razu załapał trasę a Garmin przeliczał ją około 45 sekund. Jednak nie wszystkie funkcje lepiej działają w Garminie. Po drodze też cały czas Garmin gubił kontakt z telefonem i nie mogłem sprawdzać na bieżąco powiadomień. Jednak muszę jeździć cały czas z włączonym głosem w telefonie aby wiedzieć co się dzieje. W Porąbce zorientowałem się, że jeszcze nie miałem żadnego postoju, zatrzymałem się więc na moment rozprostować kości. To był chyba błąd bo później nie jechało się już tak dobrze a tętno osiągało wartości wręcz kosmiczne. Nie zmieniło to jednak nic w moich założeniach i dalej jechałem w podobnym tempie. Zjazd z Przegibka tym razem znowu był niezły technicznie ale szybkości brakowało, w Bielsku kilka razy musiałem hamować. Zdecydowałem się wrócić dłuższą drogą by trasa liczyła minimum 100 kilometrów. Około 500 metrów przed domem wyłączyłem pomiar w IGPSPORT a Garmina dopiero pod domem. Porównując wartości wyszły mniejsze lub większe rozbieżności. Na razie będę testował Garmina pod kątem treningowym i od czasu do czasu porównywał go z IGPSPORT. Ten test był wspaniałą odskocznią, nie myślałem tyle o tym co zrobić aby organizm wrócił na właściwe tory.
Porównanie danych z dwóch liczników:

Większość danych różni się między sobą. W Garminie Edge 830 prędkość pochodziła z GPS, średnia wartość kadencji nie uwzględniała zer, przy średniej mocy brane pod uwagę były również zera. Rozbieżność w wartościach spalonych kalorii czy temperaturze są znaczne. Pomiar tętna w obu urządzeniach jest identyczny i wartości wyszły takie same. Biorąc pod uwagę opinie użytkowników Garmina przewyższenia są nieco zaniżone wobec właściwych, pomiar z GPS jest dosyć dokładny. IGPSPORT z kolei zawyża nieco metry w pionie a długość odcinka pokonywanego przez koło podczas pełnego obrotu jest wpisywana ręcznie i wygląda na to, że jest zawyżona. Czas mimo dużych rozbieżności podczas jazdy jest niemal identyczny po prawie 4 godzinach jazdy. Rozbieżności w danych o mocy czy kadencji zależą pewnie tylko od tego jakie wartości są brane pod uwagę i stąd różnice w Watach, obrotach na minutę czy TSS. Pośrednio wpłynęło to na moc znormalizowaną. Pomiar mocy kalibrowany był za pomocą Garmina Edge 830, wartości mocy jakie pojawiały się na urządzeniach wydawały mi się za niskie, na podjazdach przy podobnych czasach jak ostatnio potrzebowałem 10 Wat mniej przy bardzo podobnej wadze. Warunki jakieś znaczenie miały ale po tym jak zacząłem używać Garmian Edge 830 wartości watów spadły ale ma to także swoje plusy, znacznie więcej czasu spędziłem w 2 strefie niż zwykle gdy sporo było 3 strefy. Kolejne porównanie nastąpi chyba na płaskie trasie lub treningu z przynajmniej jednym mocnym podjazdem na trasie.

Trening 41

Niedziela, 9 maja 2021 Kategoria 100-200, Cube '21, Samotnie, Szosa, Trening 2021
Km: 137.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:11 km/h: 26.43
Pr. maks.: 70.00 Temperatura: 13.0°C HRmax: 156156 ( 80%) HRavg 132( 67%)
Kalorie: 3660kcal Podjazdy: 2060m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Kończący wyjątkowo intensywny tydzień dzień był jednym z najlepszych w tym roku, zarówno pod względem pogody, dyspozycji jak i trasy jaką wybrałem. Niestety znowu nie ominęły mnie problemy techniczne z rowerem ale ich wpływ na jakość treningu nie był zbytnio odczuwalny. Wyjechałem względnie wcześnie w całkowicie letnim stroju, to zupełnie inna jazda niż w ciepłych ciuchach. Miałem zaplanowaną ciekawą trasę w dwóch wariantach ale tym razem poszedłem na łatwiznę i wybrałem ten łatwiejszy omijający dwa podjazdy. Na początek jednak musiałem przejechać całe Bielsko, w weekendy zwykle wybieram trasę głównymi szosami i tak też było tym razem. Standardowo w tym roku musiałem się zatrzymać na każdym większym skrzyżowaniu i ponad 20 minut zajął mi dojazd do ulicy Górskiej gdzie zaczyna się pierwszy dłuższy na trasie podjazd na Przegibek. Podobnie jak wczoraj podjazd pokonałem w spokojnym tempie a ograniczała mnie tylko korba, chciałem trzymać kadencję powyżej 80 i się udało, wczoraj na podjeździe wiatr miał większy wpływ na jazdę, dzisiaj cały czas było z bocznym a tylko momentami pod wiatr a w końcówce z wiatrem, czas wyszedł bardzo zbliżony, moc również. Zjazd był dobry technicznie ale mógł być szybszy, w końcówce pojawiło się sporo samochodów które nie były w stanie wyprzedzić dwóch rowerzystów jadących obok siebie, bez pedałowania i w całkowicie wyprostowanej pozycji. Dopiero za skrzyżowaniem się rozładowało, rowerzyści oczywiście jechali na topowych rowerach, z wygolonymi i wytatuowanymi łydami. Jakiś dziwny trend ostatnio się narodził, ja ze swoimi zarośniętymi nogami i sprzęcie poskładanym z komponentów różnych firm wyglądam przy innych jak dziad. Bez problemu jednak wyprzedziłem dwójkę „ zawalidróg” i w swoim tempie jechałem dalej. Temperatura rosła szybko i jak rano było mi zimno to po godzinie już całkiem komfortowo. Walka z wiatrem nie była tak uciążliwa jak mogło się wydawać, podjazdy chyba bardziej dawały w kość ale na ogół idą ciężko więc żadnej różnicy mi to nie zrobiło. Od wiatru mogłem odpocząć na kilkunastokilometrowym odcinku z Żywca do Koconia. Równym tempem fajnie się kręciło, szybko przejechałem ten odcinek i zbyt późno zorientowałem się, że powinienem włączyć nawigację bo miałem wjechać w nieznane mi drogi. Musiałem zwolnić na moment aby upewnić się, że dobrze jadę, nie bardzo było jak pomylić skrzyżowania bo było tylko jedno na którym można było skręcić w prawo na Kocoń. Trzymając się głównej trafiłem w zupełnie nieznany mi teren, nawigacja przegapiła gdzieś jedno skrzyżowanie na którym miałem trzy nieznane drogi do wyboru, w prawo do głównej drogi na Suchą, prosto na jakiś przysiółek Lasu lub w prawo na Hucisko. Spojrzałem na mapę by się upewnić, że mam jechać w prawo, po pokonaniu sztywnego podjazdu trafiłem na bardzo niebezpieczny zjazd, technicznie nie było źle ale jakość drogi pozostawiała do życzenia, w okolicy Jastrzębia takie wyboje są normą ale w górach i środku lasu to chyba skutek rozrośniętych korzeni drzew, droga w takim wypadku nadaje się do remontu bo nawet samochodem nie jest bezpiecznie. Po zjeździe do kolejnej głównej drogi zrobiłem pierwszy dłuższy postój na trasie. Na postoju popełniłem poważny błąd nawigacyjny, testując różne ustawienia licznika zmieniłem orientację mapy i północ zwykle znajdowała się na górze a tym razem była na dole czyli tam gdzie rzeczywiście się znajduje i omyłkowo skręciłem w lewo, nie żałowałem tej pomyłki mimo dodatkowych 6 kilometrów jakie musiałem przejechać. Dojechałem do Lachowic ale zawróciłem by nie jechać znów na Koszarawę gdzie byłem ledwie 3 tygodnie temu. Odcinek w lesie był bardzo przyjemny ale później znowu pojawił się wiatr który utrudniał jazdę przez wiele kolejnych kilometrów. Po raz ostatni tą drogą w tym kierunku jechałem w 2010 roku, walcząc z wiatrem nie było możliwości aby cieszyć się widokami górskich szczytów z ośnieżonym Pilskiem na czele. Zaległości miałem jednak okazję nadrobić później, wybrałem się do Sopotni gdzie po raz pierwszy zawitałem w ubiegłym roku. Jadąc cały czas na południe walczyłem z czołowym wiatrem, mając przed sobą Pilsko było łatwiej oderwać myśli od dłużącego się podjazdu. Dla urozmaicenia w połowie dogonił mnie jakiś „kolarz” na elektrycznej szosie. Próbował mnie wyprowadzić z równowagi swoimi opowieściami o sportowej przeszłości wyssanymi oczywiście z palca, na początku próbowałem go nawet słuchać ale gdy wykład zszedł na pomiar mocy to zrozumiałem, że w tym nie ma ziarenka prawdy, 30-40 lat temu gdy ten „kolarz” był w moim wieku nie było jeszcze mierników mocy a generując takie wartości odjeżdżał by na całe minuty zawodowemu peletonowi a takiego kolarza w Polsce chyba nawet nie było, inne aspekty rozmowy również sugerowały, że ten osobnik ma coś z głową bo zaczął wyjeżdżać z tym co powinien robić a czego nie robić kolarz i gdy powiedział, że kolarz powinien skupiać się tylko na rowerze nie zawracając sobie głowy pracą ostatecznie przestałem go słuchać, na szczęście droga zrobiła się węższa i trzeba było jechać slalomem między turystami. Do końca podjazdu miałem spokój, na postoju próbowałem wytracić się wśród pieszych i odjechać ale się nie udało. Szybko poczułem ogon za plecami, ostatecznie po dosyć szybkim zjeździe zgubiłem szkodnika. Niestety hamując przed skrzyżowaniem zrobiłem to szybciej niż rowerzysta jadący za mną i wjechał mi w tylną przerzutkę. Usłyszałem trzask i byłem pewny, że pozbyłem się haka tylnej przerzutki ale konsekwencje nie były tak drastyczne, strzeliła tylko szprycha i po poluzowaniu hamulca dało się normalnie jechać. To była cena za święty spokój na dalszej trasie. Tak się złożyło, że w ciągu kilku minut miałem dwa postoje, po przymusowym na oględziny roweru musiałem zatrzymać się w sklepie bo w bidonach już była susza. Jedzenia miałem sporo w zapasie więc kupiłem tylko dużą butelkę wody i szybko ruszyłem w dalszą drogę. Jechałem już w większości z wiatrem ale dosyć asekuracyjnie na zjazdach i dziurawych odcinkach, mogłem zyskać nawet kilka minut ale postawiłem na bezpieczną jazdę. Momentami było trochę niebezpiecznie, w każdym miejscu gdzie mogłem spodziewać się pieszych były ich dziesiątki, nie utrudniało to aż tak bardzo jazdy ale wymagało koncentracji której po prawie 5 godzinach jazdy już brakowało. Lepsza pogoda to od razu dobre samopoczucie i całkiem przyjemna jazda, spokojnie mogłem wybrać trudniejszy wariant bo w domu byłem ze sporym zapasem mimo tego, że ostatnie 45 kilometrów przejechałem na uszkodzonym kole, bez jednej szprychy, nie wpłynęło to jednak na większe rozcentrowanie się koła bo wymiana i przykręcenie szprychy zajęło mi dokładnie 5 minut, musiałem też niestety uszkodzić opaskę TL w kole ale i tak jeżdżę z dętką więc nie miało to aż tak dużego znaczenia. Koło po wymianie szprychy kręci się tak samo jak przed uszkodzeniem. Tym treningiem zakończyłem wymagający cykl treningowy.

Trening 37

Poniedziałek, 3 maja 2021 Kategoria 100-200, Cube '21, Samotnie, Szosa
Km: 110.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:18 km/h: 25.58
Pr. maks.: 65.00 Temperatura: 4.0°C HRmax: 155155 ( 79%) HRavg 131( 67%)
Kalorie: 2867kcal Podjazdy: 1720m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Mimo niepewnej pogody wyjechałem na kolejny długi trening. Już na początku straciłem godzinę na zastanawianie się czy w ogóle jechać i zdecydowałem się na skrócenie trasy o 20 kilometrów czyli jakieś 50 minut jazdy. Na termometrze było ledwie kilka stopni więc znowu sięgnąłem po cieplejsze ciuchy chowając jeszcze wiatrówkę czy grubsze rękawice do kieszeni. Ostatnio unikam płaskich tras i raczej staram się zaliczyć na trasie przynajmniej jeden podjazd, tym razem w planie była Ochodzita która pominąłem ostatnim razem. Po ostatniej jeździe nie zdemontowałem błotników które na trasie sprawdziły się połowicznie. Do Milówki postanowiłem dojechać unikając głównej drogi od Żywca, najpierw trzymałem się blisko gór zaliczając sporo bocznych, pustych uliczek w Lipowej czy Ostrem, na mapie była ciekawa przecinka z Przybędzy do Węgierskiej Górki więc skusiłem się na jazdę tą drogą, nie wziąłem pod uwagę faktu, że właśnie trwa budowa obwodnicy Węgierskiej Górki i trafiłem na zamknięty dla ruchu odcinek, nie było żadnych znaków informacyjnych na skrzyżowaniu i dopiero tablica z zakazem wjazdu spowodowała, że musiałem zawrócić. Jazda główną drogą nie była taka zła, ruchu praktycznie nie było. Ostatnio wpadam na pomysły które nie należą do najlepszych i takim wyborem był zjazd na Trakt Cesarski, przez kilka kilometrów ledwie 500 metrów prowadziło po równym asfalcie a momentami brnąłem w kilkucentymetrowym błocie. Rower wyglądał jak po kąpieli i napęd stał się bardzo głośny. Pominąłem ostatni fragment Traktu i ostatnie 1500 metrów do ronda pokonałem już w dużym ruchu główną drogą. Gdy skręciłem na zachód dostałem silny, zimny podmuch wiatru w twarz. Cały podjazd na Ochodzitą to walka z wiatrem a w końcówce także ze śniegiem. Po drodze kilka razy padało ale nie tak mocno jak na podjeździe, gdy dojechałem do końca podjazdu przestało sypać a droga zrobiła się nagle sucha. Podjąłem decyzję o powrocie przez Wisłę zamiast objechania Ochodzitej i jazdy przez Kiczorę czy Nieledwię. Pomysł z początku wydawał się dobry ale później znowu żałowałem, że wybrałem trudniejszy wariant. Przed podjazdem na Kubalonkę znowu zaczęło padać, w połowie podjazdu deszcz zamienił się w śnieg. Na zjeździe jechałem bardzo wolno ale i tak zmarzłem okrutnie, w Wiśle zatrzymałem się na moment by dać odjechać samochodom które jechały strasznie wolno. Odechciało mi się powrotu przez Salmopol, długiego zjazdu do Szczyrku i przedzierania się przez korki. Jadąc przez Wisłę spotkało mnie tylko to ostatnie, większość korków minąłem bocznymi drogami i tylko wjazd na główną zabrał mi trochę czasu. Później już cały czas jechałem i to całkiem niezłym tempem, o dziwo dobrze mi się kręciło w tych warunkach. Ostatnia godzina jazdy wyglądała podobnie jak poprzednie, temperatura wahała się od 2 do 6 stopni, co chwilę padało, w bidonie woda była lodowata i piłem zdecydowanie za mało. O dziwo nie było żadnego kryzysu a przejechanie tej trasy nie sprawiło żadnych, większych problemów. W nagrodę za wytrwałość ostatnie 10 kilometrów jechałem z wiatrem w plecy. Po drodze walcząc z warunkami chciałem już całkowicie rzucić kolarstwo ale będąc już w domu szybko mi przeszło i poświęciłem się regeneracji.

Trening 33

Niedziela, 25 kwietnia 2021 Kategoria Trening 2021, Szosa, Samotnie, Cube '21, 100-200
Km: 134.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:11 km/h: 25.85
Pr. maks.: 72.00 Temperatura: 4.0°C HRmax: 158158 ( 81%) HRavg 135( 69%)
Kalorie: 3483kcal Podjazdy: 2140m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Tradycyjnie na koniec tygodnia wybrałem się na dłuższy trening tlenowy, tym razem mimo niemal zimowych warunków pojechałem w góry podnosząc sobie poprzeczkę trudności trasy minimum poziom wyżej. Wyjechałem dosyć wcześnie w niskiej temperaturze, wczoraj wyczyściłem napęd w rowerze i zamontowałem błotniki w lepszym rowerze. Ciągnęło mnie bardzo w góry i skierowałem się na Salmopol. W nowym liczniku jest funkcja mówiąca o całkowitym dystansie pokonanym na podjazdach. Byłem ciekaw ile właściwie podjazdu jest na Salmopol z Bielska. Przejazd przez miasto był trudny, wybrałem najłatwiejszy wariant ale na wielu odcinkach asfalt pozostawiał do życzenia. Już po kilku kilometrach coś dziwnego zaczęło się dziać z rowerem. Okazało się, że kaseta nie była dostatecznie dokręcona i się odkręciła, od tego momentu na każdej nierówności rower dzwonił na każdej nierówności, z czasem przestało mi to przeszkadzać. Jakoś dziwnie lekko się jechało w kierunku Szczyrku, mimo małego ruchu skorzystałem ze ścieżki rowerowej która w pewnym momencie się zwężyła i musiałem zjechać na chodnik a później pokonać wysoki krawężnik. Na szczęście ścieżka wkrótce się skończyła i musiałem jechać drogą. Na rondzie w Buczkowicach byłem szybciej niż zakładałem, przejazd przez Szczyrk równie szybki a schody zaczęły się w momencie gdy zaczął się podjazd na Salmopol, wtedy też droga skręciła bardziej na zachód i poczułem boczny wiatr który dotąd wiał w plecy. To cała tajemnica względnie szybkiej dotychczasowej jazdy. Podjazd poszedł mi słabo ale więcej się po sobie nie spodziewałem. Przed zjazdem zdecydowałem się założyć kurtkę bo czekał mnie długi zjazd. Na 30 kilometrów jakie już pokonałem tylko 23 prowadziły pod górę, w tym czasie pokonałem już ponad 700 metrów przewyższenia. Zjazd do Wisły był zimny i w większości mokry, momentami jechałem całkiem nieźle technicznie i szybko a były fragmenty gdzie wyglądało to fatalnie. Chwila grozy miała miejsce w tunelu pod skocznią, wpadłem w dużą, niewidoczną dziurę i cudem uniknąłem gleby, na szczęście nie poważnego się nie stało i po chwili postoju ruszyłem dalej na walkę z wiatrem. Dmuchało nieźle w twarz, dzięki temu jednak lepiej było trzymać założoną moc ale kadencji nie byłem w stanie utrzymać. W Wiśle postanowiłem pojechać tak jak wskazują znaki, może gdyby ruch był mniejszy przejechałbym przez stację i zyskał prawie kilometr i kilka minut czasu. Za rondem zatrzymałem się rozebrać kurtkę, postój nie był jednak długi i szybko nadrobiłem stracony czas jadąc z wiatrem w plecy. Ostatnie 3500 metrów podjazdu na Kubalonkę przejechałem w równym tempie, jak na te warunki podjazd poszedł nie najgorzej, miałem w dodatku towarzystwo i podjeżdżało się łatwiej. Zjazd do Istebnej jednak znowu słabi i wolny a na końcu spadł łańcuch i kolejna przerwa. Nie rozebrałem jednak kurtki bo czekał mnie jeszcze jeden szybki zjazd a temperatura nie przekraczała 5 stopni. Podjazdy w Istebnej pokonałem bardzo spokojnie, przy okazji przyjąłem określoną porcję węglowodanów i sprawdziłem jaki mam czas. Miałem wciąż delikatny zapas ale nie przewidziałem tego, że ostanie 50 kilometrów będzie pod wiatr. Zjazd z Istebnej wcale taki szybki nie był ze względu na bardzo nierówną nawierzchnię i spory ruch. Ostatni dłuższy postój zrobiłem na rondzie w Jaworzynce, rozebrałem kurtkę, sprawdziłem, czy znów coś się nie stało z rowerem i ruszyłem w dalszą drogę. Wybranie trasy biegnącej przez Krężelkę miało swoje plusy i minusy. Momentami nawierzchnia była słabej jakości lub bardzo zanieczyszczona ale ruch samochodowy był niemal zerowy. Krótki postój znów musiałem zrobić w Lalikach gdzie nie byłem w stanie wrzucić na blat, byłem pewny, że bateria jest już słaba ale poziom naładowania wskazywał na 40 % więc problem leżał gdzie indziej. Jak się zatrzymałem to już bez problemu wrzuciłem na blat ale niepotrzebnie bo za chwilę czekał mnie kolejny podjazd. Jeszcze 30 minut mogłem cieszyć się jazdą z wiatrem w plecy, nawet podjazd na trasie do Rajczy dosyć lekko mi poszły. Od Rajczy już walka z wiatrem do samego Bielska, mimo to wybrałem trudniejszy wariant powrotu. Walka z wiatrem na płaskim była uciążliwa a podjazdy dały mi mocno w kość, w Lipowej skręciłem w drogę którą nie jechałem chyba 10 lat i zaliczyłem ciekawy podjazd. Momentami nie byłem w stanie jechać 30 km/h na zjeździe co mówiło wszystko o warunkach. W Bielsku kolejne postoje na skrzyżowanych czy przejściach do pieszych. Nazbierało się już ponad 2000 metrów w pionie więc wróciłem do domu najbardziej optymalną dla mnie drogą. Z dyspozycji na treningu jestem zadowolony, w tych warunkach nie byłem w stanie dać z siebie więcej. Rok temu już atakowałem podjazdy na czas a teraz nie ma na to szans i warunki nie mają z tym wiele wspólnego.

Trening 27

Niedziela, 11 kwietnia 2021 Kategoria 100-200, Cube '21, Samotnie, Szosa, Trening 2021
Km: 158.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:39 km/h: 27.96
Pr. maks.: 62.00 Temperatura: 16.0°C HRmax: 160160 ( 82%) HRavg 139( 71%)
Kalorie: 3810kcal Podjazdy: 2080m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Na koniec tygodnia a zarazem cyklu treningowego zafundowałem sobie ciekawą i długą trasę. Przed jazdą przygotowałem kilka wariantów podobnej pętli przebiegającej m.in. przez Lanckoronę ale tylko jedną z nich udało mi się wgrać do licznika. Był to chyba najgorszy wariant bo przebiega przez centrum Wadowic i prowadził przez spory odcinek bez asfaltu, po drodze jeszcze były inne podobne atrakcje. Wyjechałem kilka minut przed 8 i dzięki temu przez wiele kilometrów miałem niemal zupełnie puste drogi. Na początku wydawało mi się, że organizm jest w lepszym stanie niż w poprzednich dniach ale było to złudne wrażenie. Już pierwszy podjazd na trasie powiedział całą prawdę, dalej mój organizm jest osłabiony. Musiałem się pilnować aby nie jechać za mocno podjazdów co z kolei wiązało się z faktem, że pokonywałem je na niskiej kadencji. Kolejne złudzenie jakie miałem to słaby wiatr, jak tylko wyjechałem z Bielska pojawiły się mocniejsze podmuchy ale kierunek wiatru nie był stały, przejeżdżając przez kolejne miejscowości raz wiało bardziej z boku, raz w plecy, raz w twarz. Znana mi trasa przez Witkowice, Nidek czy Wieprz była zupełnie pusta co przy dobrej jakości nawierzchni pozwoliło czerpać przyjemność z jazdy. Przed Wadowicami coś mi nie pasowało bo powinienem gdzieś skręcić w lewo aby nie wjeżdżać do miasta. Jednak ślad jaki miałem wgrany w liczniku prowadził mnie na Wadowice, tym samym władowałem się w remont który nie bardzo dało się objechać ale jakoś trafiłem na właściwą trasę. Kawałek musiałem przejechać główną drogą na Kraków ale później znowu czekało mnie kilkanaście kilometrów zupełnie nieznanymi mi drogami, ich jakość w wielu miejscach pozostawiała do życzenia. W pewnym momencie nie byłem pewny czy dobrze jadę i zatrzymałem się na moment. Za bardzo trzymałem się śladu wgranego do licznika i trafiłem na kolejny odcinek bez asfaltu. Zyskałem na tym 50 metrów trasy ale straciłem dobre pół minuty. Później już bez tego typu przygód dojechałem do głównej drogi i nieznaną mi drogą z dosyć długim podjazdem dotarłem do Lanckorony. To był punkt zwrotny na trasie i dlatego zrobiłem tam kolejny postój, wyrzuciłem wszystkie nagromadzone śmieci, przelałem wodę do bidonu i ruszyłem w zupełnie nie znanym mi kierunku, na południe. Tam spotkało mnie kolejne rozczarowanie, po zaliczeniu ciekawego i wymagającego podjazdu asfalt się skończył i musiałem wrócić tą samą drogą, ślad prowadził przez kilka kilometrów terenu który jednak był podmokły i nawet rowerem MTB chyba bym nie pokonał tego odcinka. Bez kombinowania i szukania skrótów dojechałem do drogi 953 w kierunku Zembrzyc i w tym miejscu już zabawa się skończyła. Czekało mnie ponad 40 kilometrów walki z wiatrem a także podjazdami. Podmuchy jednak były zmienne, droga prowadziła najpierw głównie w dół a później po płaskim więc jakoś szybko przeleciało ponad 10 kilometrów. W bidonach już były pustki a zapasy jedzenia na wyczerpaniu więc szukałem bufetu. W tym celu zamiast na Tarnawę Górną pojechałem na Suchą Beskidzką gdzie zatrzymałem się na stacji. Po postoju starałem się trzymać równą moc, tętno już od dłuższego czasu było kosmiczne ale noga całkiem nieźle podawała więc nie sugerowałem się tym. Walcząc z wiatrem miałem problem z utrzymaniem właściwej kadencji i strasznie szarpałem. Po raz pierwszy od dawna podjąłem decyzję aby sobie ułatwić trasę i zamiast pagórkowatego odcinka do Żywca wybrałem ten bardziej płaski przez Ślemień. Wiatr jednak nie dawał za wygraną i walczyłem z nim jakby to był kolejny, długi podjazd. Moje męczarnie miały się skończyć w Żywcu ale zanim tam dojechałem czekało mnie jeszcze kilka utrudnień. Na zjeździe wzdłuż jeziora musiałem hamować, później musiałem przepuścić karetkę pogotowia a na koniec uciec z drogi aby uniknąć czołówki z samochodem z przeciwka, mi się udało uniknąć dzwona ale samochód jadący za mną nie miał tyle szczęścia. Nie zatrzymywałem się jednak tylko jechałem dalej. Za rondem w Żywcu wreszcie poczułem, że nie ma przeciągu w twarz. Szybko dojechałem do Bielska i ostatnie kilometry pokonałem już na luzie, udało się być szybciej niż zaplanowałem, trochę zmienioną trasę pokonałem w dobrym tempie. Powoli zaczynam się przekonywać do długich dystansów, dają one więcej radości niż wymagające treningi i wyścigi których zaliczyłem już dziesiątki. Nawet jakbym miał jeszcze mniej czasu i dał rady jeździć tylko w weekendy to takie trasy nie byłyby wyzwaniem a na wyścigi przygotować się nie byłbym w stanie. 

Trening 22

Piątek, 2 kwietnia 2021 Kategoria 100-200, Cube '21, Samotnie, Szosa, Trening 2021
Km: 147.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:01 km/h: 29.30
Pr. maks.: 57.00 Temperatura: 9.0°C HRmax: 155155 ( 79%) HRavg 130( 66%)
Kalorie: 3039kcal Podjazdy: 1050m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
Wczoraj dałem organizmowi odpocząć co nie oznacza że nic nie robiłem. Zwykle gdy jest kilka dni dobrej pogody pod rząd jeden z nich wykorzystuję na prace w ogródku i tak też było tym razem. Dobre dwie godziny sprzątałem koło domu po zimie, znalazłem też chwilę na wyczyszczenie rowerów. Jak się okazało był to najcieplejszy dzień tego roku ale nie żałuję, że nie wykorzystałem go na rower. Co nie udało się w czwartek wyszło w piątek. Wykorzystałem pierwszy dzień urlopu w tym roku i zaliczyłem kolejną, ciekawą i długą trasę. Rano miałem kilka rzeczy do zrobienia a później próbowałem bezskutecznie wgrać trasę do licznika i wyjechałem w samo południe, jak się okazało przynajmniej 30 minut za wcześnie. Przez pierwszą godzinę było zimno, wietrznie a miejscami nawet mokro. Ubrałem się na 10 stopni a przez dłuższą chwilę na termometrze były ledwie 4 stopnie i zmarzłem. Można powiedzieć, że po przekroczeniu Wisły pogoda się zmieniła, zrobiło się cieplej, niebo było coraz bardziej pogodne aż wyszło słońce. Noga pracowała bardzo dobrze ale trzymałem się założeń i starałem się nie przekraczać 200 Wat, nie miałem problemów z jazdą na wysokiej kadencji, tętno było zadziwiająco niskie jak na mnie. Przez pierwszą godzinę nie robiłem zbędnych postojów, zatrzymywałem się tylko na skrzyżowaniach ze światłami. Pierwszy dylemat pojawił się po przekroczeniu drogi 933 gdy wjechałem na zapomniany nieco odcinek łączący dwie wojewódzkie drogi. Zatrzymałem się na moment ale po chwili byłem pewny, że muszę jechać na północny wschód i ruszyłem w dalszą drogę. Jak po sznurku dojechałem do drogi 931 na Bieruń, czekało mnie teraz kilkanaście kilometrów jazdy nudną, płaską drogą. Nawierzchnia była dobra, ruch niewielki, wiatr nieodczuwalny i drogi szybko ubywało. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się w Bieruniu na skrzyżowaniu z drogą 44. Miałem dwie opcje, skręcić w prawo i przejechać jakieś 300 metrów krajówką lub wybrać nieznany łącznik omijający tą drogę. Stanęło na tej drugiej opcji ale swoje musiałem na skrzyżowaniu odstać. Później miałem jednak zupełnie pustą drogę i nawet na główną na Lędziny wjechałem bezpiecznie i bez długiego stania. Teraz już byłem na drodze którą już jechałem ale ostatni raz blisko 12 lat temu, zaskoczyła mnie jakość tej drogi, bliska obecność kopalni zwykle wpływała na złą jakość nawierzchni a ta droga była dosyć równa i bez dziur. Wiedziałem, że mam jechać prosto aż do Mysłowic a najbardziej charakterystyczny punkt trasy to wzgórze Klimont znajdujące się po lewej stronie trasy. Wypatrywałem go z oddali ale gdzieś go przeoczyłem, trzymałem się jednak głównej drogi i dojechałem do skrzyżowania z drogą na Wesołą, zmylił mnie jednak jeden fakt, byłem pewny, że najpierw muszę przekroczyć S1 a później skręcić w lewo a okazało się, że to właśnie była ta droga którą najszybciej dostanę się na Katowice. Jechałem jednak prosto i coś mi nie pasowało, kierowałem się za bardzo na wschód wzdłuż drogi S1 i w końcu postanowiłem się zatrzymać. Moja pomyłka nie była tak kosztowana jak ostatnio i skręciłem w pierwszą dróżkę w prawo. Nawierzchnia była bardziej nierówna ale bez dziur i dojechałem do drogi która prowadziła na Kostuchnę. Na rondzie z charakterystycznym czerwonym diabelskim kołem zatrzymałem się by odebrać telefon, okazało się, że nawet 60 kilometrów od domu, na rowerze, w kasku i kolarskim stroju zostałem rozpoznany. Ten telefon trochę wybił mnie z rytmu, ale na szybkim odcinku przez las rozkręciłem się na nowo. Gdy minęły 2 i pół godziny jazdy pojawiło się to co zwykle działo się już kilkanaście minut szybciej czyli kryzys tętna, znowu przy podobnej mocy jak wcześniej wartości były o 10-20 uderzeń wyższe, już teraz wiem, że należy olewać ten temat bo na razie nie wymyśliłem na to sposobu. Katowice okazały się dla mnie pułapką nawigacyjną, chciałem jak najszybciej przejechać na Mikołów i dwa razy zjechałem z dobrej trasy na skróty. Druga pomyłka była o tyle kosztowna, że w Mikołowie wylądowałem na dwupasmówce i 300 metrów musiałem pokonać tą drogą. W mieście jakieś remonty, objazdy i ostatecznie lekka modyfikacja trasy, zamiast na Chudów pojechałem na Łaziska wspominając IC na które przyjeżdżałem 8-9 lat temu gdy w Bielsku nie było jeszcze regularnych ustawek. Hopki na trasie zmęczyły mnie bardzo, miałem chwilowy kryzys który minął jednak w Orzeszu, tam jednak popełniłem kolejną wpadkę. Zamiast na Zazdrość pojechałem na Zawiść, dawało to 2 kilometry więcej drogi do Królówki oraz bark otwartego sklepu. W efekcie przez kilka kilometrów jechałem z pustymi bidonami i bez jedzenia. Tam jednak uzupełniłem zapasy, odżyłem ale zmodyfikowałem trasę, zamiast jechać na Wisłę Wielką i Strumień pojechałem najkrótszą drogą na Pszczynę. Na tym odcinku przekonałem się jak zmienny może być wiatr, wiało raz z lewej, raz z prawej, chwilami nawet w plecy. Noga całkiem nieźle podawała, nie przejmowałem się wysokim tętnem i jechałem równym tempem trzymając założoną kadencję. Ostatni podjazd poszedł całkiem sprawnie a później już dobie odpuściłem i spokojnie dojechałem do domu. Zamknięcie Czech ma swoje plusy ponieważ można odwiedzić zapomniane tereny, nie trzeba wcale jeździć stale po tych samych drogach. Ta trasa była niby płaska ale wyszło ponad 1000 metrów w pionie głownie dzięki sekwencji hopek między Katowicami a Orzeszem. W tym roku chciałbym jeszcze odwiedzić Kraków i wtedy wszystkie stare trasy zostaną odświeżone, na drugą stronę GOP na razie nie będę się zapuszczał. Ta trasa mimo , że nie była zbyt atrakcyjna widokowo ale prowadziła w większości po bardzo dobrych asfaltach. Noga na całej trasie była co najmniej dobra ale wciąż czegoś brakuje do pełniej satysfakcji. Kolejne długie trasy już w trudniejszym terenie. Może w końcu waga nieco spadnie. Okres świąteczny będzie wyglądał jak zazwyczaj, sobota po takim dystansie będzie czasem na odpoczynek, w niedzielę jak pogoda pozwoli to atakuję Równicę z myślą o jak najlepszym czasie a w poniedziałek lekki rozjazd przed kolejnymi treningami.

Trening 19

Niedziela, 28 marca 2021 Kategoria 100-200, Cube '21, Samotnie, Szosa, Trening 2021
Km: 155.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:20 km/h: 29.06
Pr. maks.: 60.00 Temperatura: 7.0°C HRmax: 153153 ( 78%) HRavg 133( 68%)
Kalorie: 3444kcal Podjazdy: 1140m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny dobry trening zrealizowany. Już na starcie trochę problemów przez które wyjechałem później niż zakładałem. Gdybym miał czas to jeszcze bym opóźnił wyjazd po drogi po nocnych i porannych opadach były jeszcze mokre. Po wczorajszej jeździe wprowadziłem kilka poprawek odnośnie roweru i miało już być dobrze. Zaplanowałem ciekawą trasę która jednak w tych warunkach była wymagająca. Muszę w końcu zgubić te kilogramy które przeszkadzają mi na podjazdach i zdecydowałem się zabrać mniej jedzenia ale napój izotoniczny zamiast wody. Wydawało mi się, że jest to dobre rozwiązanie ale w trakcie jazdy przekonałem się, że tak nie było. Po raz pierwszy od dawna miałem taką sytuację, że najpierw jechałem z wiatrem a później walczyłem z silnym wiatrem w twarz. Jak ruszyłem to już czułem, że nogi są lepsze niż dzień wcześniej, To jednak był tylko słabszy dzień a nie jakiś dołek dyspozycji. Początkowo jechałem bardzo zachowawczo ze względu na mokre drogi i niską temperaturę, połączenie tych dwóch elementów mogło oznaczać śliskie drogi. Podczas jazdy pilnowałem by regularnie pić i jeść. Tym razem odpuściłem sobie pilnowanie kadencji i starałem się tylko jechać równo, często wstawałem z siodełka na kilka do kilkunastu sekund. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony ilością samochodów na drogach, było ich jak na lekarstwo, to pierwszy taki dzień w tym roku a na kolejne ciężko liczyć. Dobrze znane drogi chciałem jak najszybciej przejechać ale z tyłu głowy miałem to, że muszę oszczędzać siły na powrót. Pierwszy postój planowałem po około 90 minutach ale przeciągnąłem ten moment o kolejne 20. Jak po sznurku dotarłem do drogi Andrychów-Zator, nie znałem większości dróg od Osieka, jakość asfaltów bardzo różna ale mimo to ta okolica jest bardzo ciekawa i dzisiaj także zupełnie pusta więc miałem przez kilka kilometrów szosę tylko dla siebie. Na trasie jednak popełniłem kilka wpadek nawigacyjnych, pierwsza z nich trafiła się w Zatorze gdzie wybrałem zły pas i musiałem objechać rynek. Mimo jedzenia i picia dającego blisko 50 g węglowodanów na godzinę znowu dopadł mnie kryzys tętna. Tym razem nastąpił 15 minut później niż zwykle ale był chyba spowodowany wiatrem który od Zatoru wiał już bardziej w twarz niż w plecy. Odcinek Zator-Babice pokonywałem zwykle w przeciwnym kierunku i ten wariant po raz ostatni wybrałem 12 lat temu, szmat czasu. W tym właśnie momencie na niebo naszły ciemniejsze chmury a temperatura spadła z 9 do 7 stopni, odczuwalne było jeszcze mniej. Od Wygiełzowa do Płazy prowadzi popularny wśród kolarzy podjazd który okazał się najtrudniejszy na całej trasie. Nie planowałem kolejnego postoju w tak krótkim odstępie od poprzedniego ale gdy tylko zjechałem z trasy na Chrzanów zadzwonił telefon. Sprawa była ważna i musiałem odebrać, mimo pustej drogi postanowiłem się zatrzymać niż dzielić uwagę podczas jazdy. Po postoju nie umiałem się rozkręcić i popełniłem kolejną wpadkę nawigacyjną, tym razem okazała się ona kosztowna i nadrobiłem kilka kilometrów wjeżdżając nieplanowanie do Chrzanowa. Wróciłem na właściwą trasę i w nagrodę miałem dosyć szybki odcinek z wiatrem do drogi Kraków-Bieruń. Tam już taryfy ulgowej nie było i czekała mnie długa walka z wiatrem oraz narastającym zmęczeniem. W bidonach już pustki więc przy najbliższej okazji miałem napełnić bidon izotonikiem który miałem w butelce w kieszeni. Okazja trafiła się szybciej niż myślałem, w Bieruniu musiałem się zatrzymać na przejeździe kolejowym. Postój był długi i przy okazji zjadłem kolejnego batona. Postój po raz kolejny wybił mnie z rytmu i dalsza jazda była strasznie szarpana. Szukałem także otwartego sklepu ale na jedyne trafiłem w centrum Woli gdzie ludzi było jak mrówek i nie chciałem się tam zatrzymywać bojąc się o rower który musiałbym pozostawić bez opieki. Każda kolejna minuta to coraz trudniejsza jazda, wiatr robił swoje, z opresji wyrwał mnie kolejny telefon. Jakoś zmobilizowałem się do dalszej jazdy, z bidonu szybko ubywało a jedzenia już nie było. Sklepu nie było także w Miedźnej i dopiero w Ćwiklicach trafiłem na Biedronkę. Spotkałem tam też dwójkę kolarzy, jeden z nich przypilnował mi rower a później gdy on robił zakupy odwdzięczyłem się tym samym. W tym czasie zdążyłem uzupełnić braki energii, napełnić bidony i chwilę odsapnąć. Ostatnia godzina jazdy wyglądała o niebo lepiej niż poprzednia. Wciąż walczyłem z wiatrem ale noga lepiej podawała, jazda nie była już tak szarpana. Momentami wiatr się uspokajał ale chwilę później sytuacja wracała do normy. Po prawie 5 godzinach w siodle czułem się całkiem nieźle, nie żałuję, że pojechałem dłuższą drogą przez Bieruń a nie krótszą przez Brzeszcze. Ostatni podjazd na trasie nie zmęczył mnie tak jak często się zdarza ale nie wjechałem bez większego wysiłku. Zjazd do Bielska był jeszcze szybki a później mozolna walka z wiatrem i nachyleniem ze spadającą mocą i powoli opadającym tętnem, W domu byłem dokładnie o takiej godzinie jak planowałem, sporo straciłem na postojach ale chyba udało się nieco zredukować wagę. Mimo, że czułem się lepiej niż w sobotę ten dzień nie należał do najlepszych. Kolejna trasa już będzie trudniejsza gdzie pojawią się dodatkowe podjazdy, przejechałem ją już w 2019 roku i będzie okazja do porównania.


Trening 13

Sobota, 13 marca 2021 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Trening 2021, Zima, Zima 2021
Km: 143.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:10 km/h: 27.68
Pr. maks.: 56.00 Temperatura: 7.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: 3850kcal Podjazdy: 1000m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
Jedna z ciekawszych tras w ostatnim czasie. Taki rok, że dopiero w połowie marca udało się zaliczyć 5 godzinną jazdę. Celem tego treningu oprócz godzin w tlenie była także redukcja wagi która od listopada gdy miałem przymusową przerwę nie spadła nawet o 0,5 kilograma i jest 2 kilo wyższa niż rok temu na wiosnę, źle mi się jeździ z tym balastem i chciałbym się go szybko pozbyć. Warunki pogodowe miały być trudne, silny wiatr z południowego zachodu, normalnie w takiej sytuacji pojechałbym na Czechy ale obecnie jest to bardzo kłopotliwe więc musiałem sobie radzić inaczej. Przynajmniej raz w sezonie wybieram się w okolice Raciborza i dzisiaj był idealny dzień na ten kierunek. Zaplanowałem ciekawą trasę ale wyrysowanie jej w aplikacji umożliwiającej wgranie na licznik trwało bardzo długo, gdyby nie wiało to miałem wariant 10 kilometrów dłuższy i pewnie w podobnym czasie bym go przejechał. Po walce z aplikacją udało się stworzyć ślad który kończył się w Świerklanach, dalszy ciąg trasy znam i nawigacja nie była mi potrzebna. Zbierałem się długo i wyjechałem około 10 minut później niż zamierzałem. Już na starcie czujnik tętna nie złapał sygnału, pojawiła się informacja o słabej baterii, nie był to dla mnie problem bo tętno służy mi wyłącznie do tworzenia danych statystycznych i nie ma żadnego wymiaru treningowego. Ruszyłem więc bez danych o tętnie, początkowo nie umiałem się zorganizować ale gdy tylko wyjechałem na otwarty teren gdzie wiatr hulał niemiłosiernie to skończyła się zabawa a zaczęła ciężka praca, zrezygnowałem z dłuższej jazdy w 1 strefie bo wymagałoby to trzymania niskiej kadencji i utrzymywałem moc na poziomie 160-180 W pod wiatr, ustawiłem sobie mapę na ekranie i widziałem tylko dwa parametry które były mi potrzebne, moc i kadencję. Po 4 kilometrach walki z czołowymi podmuchami mogłem nieco odpocząć, nawet podjazdy jechałem lżej niż zwykle trzymając tylko określoną kadencję na najlżejszym przełożeniu. Pierwszy zjazd na trasie odpuściłem, przyjąłem możliwie aerodynamiczną pozycję ale nie kręciłem wcale, złapanie rytmu po zjeździe chwilę trwało ale jakoś się udało i już po chwili kręciłem z kadencją 95-100. Taki pułap utrzymywałem przez większość trasy, wiatr nie był stały i raz wiał mocniej, raz słabiej i delikatnie zmieniał kierunek, co jakiś czas mijałem wolniej jadących kolarzy i nawet jak złapali na moment koło to szybko zostawali z tyłu, nie urywałem ich siłą czy mocą ale kadencją której poziom pozwalał na dynamiczną jazdę bez nadmiernej utraty prędkości. Nie widząc prędkości czerpałem nawet przyjemność z jazdy, dobierałem przełożenie do warunków a moc i kadencja była względnie stała. Po 50 kilometrach wjechałem w zupełnie nieznaną mi drogę, jej stan pozostawiał do życzenia ale minąłem dzięki temu dwa duże skrzyżowania i odcinek drogi krajowej. Nieznane drogi towarzyszyły mi przez ponad 30 kilometrów, część z nich była ruchliwa a część pusta ale nawierzchnia na niektórych odcinkach była fatalna. Dokładnie w połowie drogi zatrzymałem się aby przepakować kieszonki, rozprostować kości i ruszyłem w dalszą drogę, jechałem już w większości z wiatrem lub bocznym który nieco przeszkadzał ale spodziewałem się, że będzie dużo ciężej. Przy wysokiej kadencji nawet silny wiatr nie jest taki straszny, mimo przejazdu przez kilka mniejszych miast nie musiałem się co chwilę zatrzymywać na skrzyżowaniach. Dopiero przed Rybnikiem gdy musiałem wjechać na drogę krajową pojawiły się problemy na drodze. Szybko jednak opuściłem główną drogę i w niewielkim ruchu dojechałem do Jankowic, gdzie trafiłem na ciekawy skrót i już wiedziałem gdzie jestem, chwilę później byłem już w Żorach. Wtedy też skończył się ślad w liczniku który zawiesił się na ekranie mapy. Zatrzymałem się na moment, sygnał dźwiękowy w liczniku działał ale nic nie dało się zrobić, nawet wyłączyć licznika. Postanowiłem dalej jechać na oko licząc na to, że dane których nie widzę są zapisywane. Motywacja nieco spadła, brakowało mi m.in. podglądu na godzinę według której przyjmowałem kolejne dawki jedzenia. Drogę z Żor na Pszczynę i dalej na Bielsko znam na pamięć i na oko wiedziałem kiedy mam jeść. Gorzej było z trzymaniem odpowiedniej kadencji i mocy, na to już wpływu nie miałem, starałem się jechać z wysoką kadencją ale moc skakała strasznie. Bez postojów przejechałem przez Pszczynę i Goczałkowice, na zaporze był istny slalom między pieszymi i rowerzystami. Krótki przerywnik nastąpił na wahadle w Zabrzegu gdzie na moment wyjąłem telefon i wiedziałem na czym stoję. W tym czasie dojechało do mnie trzech kolarzy, jechali w moim kierunku więc podpiąłem się pod nich. Jazda w grupce z bocznym wiatrem była przyjemniejsza, fajnie się jechało i postanowiłem wydłużyć trasę o 2 kilometry jadąc przez Mazańcowice. Dopiero ostatnie 5 kilometrów pokonałem samotnie walcząc już z przeciwnym wiatrem. Wybrałem taką drogę aby maksymalnie była osłonięta od wiatru, nawet się to udało i w domu byłem dokładnie o takiej porze jaką szacowałem na postoju w połowie trasy. Był to jeden z lepszych treningów w tym roku, noga cały czas podawała, regularnie jadłem i piłem, poćwiczyłem jazdę pod wiatr, dobór przełożeń do warunków oraz osłanianie się przed wiatrem podczas jazdy w grupie. Przy takich warunkach wyższa waga była sprzyjająca ale przy nieco niższej mocy przejechałem tą trasę w dłuższym czasie niż zakładałem. Chyba trzeba w końcu przesiąść się na karbonowy rower gdzie starty mocy są znacznie niższe a jazda mniej „toporna”. Przed jazdą miałem spore obawy, czy sobota jest dobrym wyborem na dłuższą „przelotową” rundę ale w trakcie okazało się, że nie było tak źle i w zasadzie żadna to różnica czy sobota czy niedziela. W inne dni nie mam szans na takie harce a jedna trasa kilkugodzinna na tydzień wystarczy. Sezon coraz bliżej i od najbliższych tygodni zależy jaki będzie. Po jeździe udało się odzyskać plik z aktywności ale zapis wysokości i śladu GPS zakończył się w Żorach gdy licznik się zawiesił. Po analizie okazało się, że jechałem z niższą kadencją ale nieco wyższą mocą, nie było jednak zbyt dużych skoków ani spadków kadencji więc egzamin polegający na jeździe bez patrzenia na dane zdałem bardzo dobrze. Na tym treningu skończył się kolejny cykl treningowy. Kolejny rozpocznę od 3 testów mocy, pierwszych na szosie, może uda się wpasować w okna pogodowe które mają się pojawić w prognozowanym nienajlepszym pogodowo tygodniu.

kategorie bloga

Moje rowery

TCR Advanced 2 2021 8666 km
Zimówka 9414 km
Litening C:62 Pro 18889 km
Triban 5 54529 km
Astra Chorus 2022 10946 km
Evo 2 8421 km
Hercules 13228 km
Ital Bike 9476 km
Trek 17743 km
Agree GTC SL 21960 km
Cross Peleton 44114 km
Scott 9850 km

szukaj

archiwum