Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 229777.38 kilometrów w tym 8243.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.36 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2421965 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200

Dystans całkowity:59511.00 km (w terenie 254.50 km; 0.43%)
Czas w ruchu:2164:55
Średnia prędkość:27.27 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:675554 m
Maks. tętno maksymalne:205 (179 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:1256018 kcal
Liczba aktywności:481
Średnio na aktywność:123.72 km i 4h 31m
Więcej statystyk
  • DST 101.00km
  • Czas 04:15
  • VAVG 23.76km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 179 ( 91%)
  • HRavg 134 ( 68%)
  • Kalorie 2719kcal
  • Podjazdy 2280m
  • Sprzęt Cross Peleton
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 42

Niedziela, 10 maja 2020 · dodano: 10.05.2020 | Komentarze 0

Najtrudniejsza w tym roku, prawdziwie górska trasa zaliczona. Ociągałem się z wyjazdem dosyć długo i byłem gotowy w sumie już o 8 a wyjechałem prawie 40 minut później i to chyba był błąd o czym przekonałem się później. Nie ubrałem się odpowiednio co również później dało się we znaki. Oprócz tego pojawiło się kilka niedociągnięć które również miały wpływ na jakość treningu. Od początku jechało się dosyć dobrze, pierwsze podjazdy w Bielsku poszły lepiej niż zwykle. Wszystko układało się do momentu gdy zatrzymało mnie czerwone światło a następnie trzy kolejne. Dopiero przed skrętem do Straconki trafiłem na dwa zielone światła i nie musiałem się zatrzymywać. Mimo to byłem przed podjazdem na Przegibek kilka minut niż wtedy gdy jeżdżę bocznymi drogami. Po raz pierwszy nie monitorowałem danych na liczniku, ten podjazd znam na pamięć i jechałem tak jak nogi chciały. Podjazd nie należał do najszybszych ale tragedii nie było, zwłaszcza, że jechałem na oko. Na zjeździe puściłem się odważniej i przy pustej drodze mogłem sobie pozwolić na bardziej techniczną jazdę, to był ostatni taki zjazd bo na kolejnych już się nie dało. Kolejnym wyzwaniem miał być krótki ale stromy podjazd łączący Porąbkę z Targanicami. Długi odcinek dojazdowy jechałem w równym tempie obserwując przyrodę na którą zwykle nie zwracałem uwagi. Podjazd wjechałem bez napinki ale nie na całkowitym luzie. Ograniczały mnie przełożenia których po prostu brakowało. Postój zrobiłem dopiero po zjeździe. Nie był długi a zaraz po nim zaczął się podjazd który interesował mnie najbardziej. Wiele razy podjeżdżałem na przełęcz Kościerską ale nigdy nie zwracałem uwagi na profil podjazdu. Jedyne dane na liczniku które monitorowałem to długość oraz nachylenie terenu. Zaskoczyła mnie ilość odcinków z nachyleniem ponad 10 %, dotąd uważałem ten podjazd jako jeden z najrówniejszych wcale taki równy nie jest. Na zjeździe znów chciałem skupić się na technice, niestety nie mogłem tego zrobić. Na początku zjazdu nie chciało mi się dokręcać i wtedy wyprzedziło mnie kilka motocykli za którymi jechałem do końca zjazdu ciągle używając hamulców. Po zjeździe ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu z bardzo wymagającą końcówką. Nie spodziewałem się tego co tam zobaczę ale jeszcze nie wyglądało to tak źle jak na ostatnim, najtrudniejszym podjeździe dnia. Ruszyłem spokojnie ale nachylenie szybko osiągnęło wartość dwucyfrową i trzymało dosyć długo. Jechałem mocno ale pod progiem i z wyraźną rezerwą. Gdy zrobiło się naprawdę stromo to droga była zablokowana przez turystów, jadąc slalomem musiałem dać z siebie więcej aby szybko wydostać się z tłoku. Przy punkcie widokowym też tłumy wiec szybko zwinąłem się na dół. Na początku zjazdu zaskoczył mnie komunikat o słabej baterii, przed wyjazdem sprawdzałem i było jeszcze prawie 50 %, coś jest ewidentnie nie tak. Chcąc czy nie chcąc ruszyłem dalej, zjazd również wolny za samochodami, nie miałem dużej tarczy i nie było jak dokręcić i wyprzedzić a takich momentów nie było dużo bo ruch pojazdów w obu kierunkach był spory. Pagórkowaty odcinek do Łodygowic na małej tarczy dało się spokojnie przejechać. Ostatnim podjazdem jaki chciałem zaliczyć była Magurka. Rzadko tam bywam, ostatnim razem pokonywałem ją na dużym zmęczeniu, tym razem czułem się nieźle ale chciałem tylko wjechać na szczyt i skupić się na bezpiecznym zjeździe. Gdy tylko skręciłem w kierunku Magurki to już zauważyłem tłumy ludzi. Powodów do odpuszczenia było kilka, oprócz tłoku i słabej baterii byłem także nieodpowiednio ubrany, nie przewidywałem temperatur powyżej 20 stopni a na termometrze było 5 stopni więcej. Ruszyłem dosyć mocno i początek był w miarę dobry. Później jechałem slalomem miedzy pieszymi, wolniej jadącymi rowerzystami kilka razy przepuszczając zjeżdżające z góry samochody. Zacząłem się gotować, było mi ciepło, zacząłem się męczyć, mimo to na trudniejszych fragmentach dokładałem nawet 30 Wat więcej. Z czasem męczyłem się bardziej, coraz więcej trudu kosztowało mnie wymijanie pieszych a w nagrodę za to musiałem się zatrzymać na około kilometr do szczytu. Droga była w całości zablokowana, duża grupa licząca około 25 osób, zjeżdżający z góry samochód a za nim kilka rowerzystów. Próbowałem to minąć poboczem ale rowerzyści mieli podobny plan i cudem uniknęliśmy czołówki, ledwo się wypiąłem, tylne koło buksowało w żwirze. Cały chaos trwał kilkanaście sekund, jak tylko się dało ruszyłem dalej. Dalsza cześć podjazdu już na wjechanie, w tym stanie i warunkach wiele szybciej jechać nie mogłem. Na szczyt wjechałem mimo wszystko w dobrym stanie, zwykle prawie spadałem z roweru. Czas wyszedł najgorszy z 5 szosowych wjazdów, wszystkie pozostałe kończyłem ponad minutę szybciej i dzisiaj na taki czas przy takiej jeździe nie miałem szans. Zjazd to była jeszcze większa tragedia w moim wykonaniu, najważniejsze, że zjechałem bezpiecznie, tylu ludzi na żadnym podjeździe nigdy nie widziałem i chyba sobie odpuszczę jeżdżenie takich górek w niedzielę, chyba, że wcześnie rano bo później to nie ma nic wspólnego z przyjemnością. Po zjeździe do głównej drogi tylna przerzutka przestała reagować wiec 70 % drogi do domu pokonałem bez kręcenia, jedynie na podjazdach musiałem dawać z siebie dużo a i tak jechałem za twardo. Mimo sporych problemów jakie mi towarzyszyły udało się przejechać całą trasę bez kryzysu, organizm dzisiaj współpracował, moc była pod nogą ale poza krótkimi wyjątkami na podjazdach pod Łysinę i Magurkę nie zdecydowałem się uwolnić pokładów mocy. Jazda bez patrzenia na cyferki na podjazdach też może być fajna. Ten trening zakończył trudny cykl treningowy po którym jedyną opcją jest luźniejszy tydzień i kolejne wyzwania.


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 107.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 26.75km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 181 ( 92%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 2674kcal
  • Podjazdy 1920m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 34

Niedziela, 26 kwietnia 2020 · dodano: 26.04.2020 | Komentarze 0

Nie tak wyobrażałem sobie ten dzień. Wczoraj bardzo obciążyłem swoje ciało, zwłaszcza plecy i ręce wieczorem miały dość. Zafundowałem sobie kilka zabiegów regeneracyjnych, m.in. kąpiel w wannie z hydromasażem, od razu było lepiej. Dużo czasu poświeciłem nogom, po raz pierwszy w tym roku wygoliłem je do zera i posmarowałem maścią regeneracyjną czego z reguły nie robię. Po ponad 8 godzinach snu czułem się nieźle. Nie wpychałem w siebie zbyt dużo jedzenia, wziąłem więcej na trasę. Zwlekałem jeszcze kilkanaście minut z wyjazdem, upewniłem się czy wszystko mam i czy i tym razem któraś bateria się po drodze nie rozładuje. Temperatura nie zachęcała do jazdy, było wyraźnie chłodniej niż np. w piątek. Ubrałem ciepłą bluzę, nogawki oraz zaryzykowałem i wziąłem nowe spodenki których jeszcze nie używałem. Po wyjeździe czułem, że noga podaje dosyć dobrze, zdanie zmieniłem po pierwszym podjeździe na którym trochę się męczyłem. Skierowałem się najkrótszą drogą w kierunku wyjazdu z Bielska na Szczyrk. Zauważyłem dosyć wzmożony ruch w tym kierunku ale tragedii nie było. Pierwszą cześć rozgrzewki zrobiłem na odcinku Bielsko-Szczyrk. Po 3 minutach mocniejszej jazdy jechało się odrobine lepiej. Przez Szczyrk przejechałem bez zatrzymywania się. Podjazd na Salmopol zacząłem dosyć spokojnie, dopiero ostatnie 1600 metrów pojechałem mocniej w celu przepalenia nogi. Na sczycie już sporo ludzi i samochodów, ubrałem kurtkę aby nie zmarznąć na zjeździe ale to się nie udało i wychłodziłem się strasznie na tym zjeździe. Ostatnie 3 kilometry do ronda to istna walka z wiatrem i walka z samym sobą czy na rondzie nie zawrócić i zrezygnować z próby czasowej. Kolejną rzeczą która wybiła mnie z rytmu to zaparowane okulary i brak chusteczek do czyszczenia. Chcąc czy nie chcąc musiałem zatrzymać się w sklepie. Kupiłem jakieś chusteczki nawilżające, jedną z nich przetarłem twarz, drugą okulary a pozostałe 8 schowałem na zapas. Przy okazji rozebrałem kurtkę i spokojnym tempem ruszyłem dalej. Nie byłem jeszcze gotowy do mocnej jazdy, na kolejnym postoju rozebrałem nogawki, wyrzuciłem opakowania z batonów które już zjadłem i ruszyłem jak na ścięcie. Spodziewałem się męczarni i walki z czasem o poprawę wyniku sprzed 2 lat. Zwykle mierze czas na odcinku 3400 metrów odpuszczając pierwszy kilometr podjazdu na Kubalonkę który jest łatwy. Dłuższy odcinek byłby dzisiaj dal mnie zabójczy i niemożliwy do przejechania w równym i mocnym tempie. Nim ruszyłem mocniej odkryłem twarz aby móc swobodnie oddychać. Ruszyłem dosyć mocno i przez pierwsze 30 sekund generowałem średnio 6 W/kg co było zdecydowanie za dużo. Założyłem, ze dobrze będzie jak utrzymam 350 Wat na całym podjeździe i takiej mocy się trzymałem, jechałem równo, mocno walcząc z czasem, zmiennym wiatrem który w większości był sprzyjający i sporą liczbą samochodów utrudniających pokonywanie podjazdu. Czułem, że dobrego czasu nie będzie i tak było aż do ostatniego łuku w prawo gdzie dojechałem w niecałe 8 minut. Miałem zapas mocy który zamierzałem wykorzystać w samej końcówce, zbierałem się długo do tego i nic nie wyszło. Około 200 metrów przed końcem odcinka wyprzedził mnie samochód który później wyraźnie zwolnił, na szczęście nie musiałem hamować ale gdybym był sekundę szybciej na szczycie to wylądowałbym na zderzaku tego samochodu, kończyłem podjazd w tempie które trzymałem przez większą cześć podjazdu. Nie było kryzysu, dałem z siebie wszystko, nie znałem czasów czołówki poza najlepszym do którego brakło ledwie kilka sekund. Nie musiałem strasznie długo dochodzić do siebie, szybko się ubrałem rezygnując z nogawek które na kolejnych podjazdach mogły tylko przeszkadzać a było kilka stopni cieplej niż w momencie wyjazdu. Zjechałem do Istebnej nie szarżując tempa i znowu musiałem się zatrzymać. Rozebrałem kurtkę i ruszyłem na Kubalonkę w wyraźnie słabszym tempie i z zakrytą twarzą. Sporo osób mnie mijało pod drodze, zdarzyły się nawet grupy wieloosobowe. Gdy wdrapałem się na Kubalonkę to zatrzymałem się na dłuższą chwile, później tego żałowałem bo noga kręciła coraz gorzej. Na zjeździ znów mijałem wiele osób w tym duet Jas-Kółkowy który mijałem już na pierwszym zjeździe z Białego Krzyża. To właśnie ten szczyt było ostatnim celem na ten dzień. Zjechałem do ronda w Wiśle gdzie znów chwila poświęcona na rozebranie kurtki. Przez 7 kilometrów jechało się nieźle, głownie z jednego powodu, sprzyjającego wiatru. Podjazd na Salmopol chciałem wjechać równym tempem z mocą 300 Wat. Na początku był to nieosiągalny pułap ale z czasem noga pozwoliła na więcej. Spodziewałem się czasu około 17 minutowego a wyszło prawie 30 sekund mniej. Jednak goła noga pozwala coś zyskać nad zarośniętą. Na szczycie tłumy jakich się nie spodziewałem, brak choćby jednego wolnego miejsca parkingowego, ludzi jak mrówek, uciekałem stamtąd jak najszybciej. Zjazd zacząłem asekuracyjnie ale później zjeżdżałem już technicznie i sporo szybciej. Przez Szczyrk przejechałem najszybciej jak mogłem, warunki nie pozwalały na zbyt wiele a nie chciałem się zbytnio forsować. W końcu zdecydowałem się na rozebranie kurtki i jechało się nieco lepiej. Dobre tempo utrzymałem do wjazdu do Bielska. Z postojem który zajął mi około minut wjeżdżałem do Bielska przed upływem 30 minut od rozpoczęcia zjazdu z Salmopolu. Dalej również jechałem dosyć mocnym tempem. Na jednym z ostatnich podjazdów pokazano mi moje miejsce w szeregu i słabe możliwości moich mięśni w odniesieniu do rowerów elektrycznych. W nagrodę za to jeden z delikwentów wylądował na asfalcie bo nie zauważył, że wjechał na rondo wprost pod koła samochodu. Nic mu się nie stało wiec jechałem dalej swoim tempem. Po ostatnim zjeździe już odpuściłem. Jeszcze musiałem się przebić przez zatłoczony Park ale nie miałem z tym problemów. Nie był to mój najlepszy dzień, dyspozycja na pewno mogłaby być lepsza, nawet w takich momentach jestem w stanie się zmobilizować na jeden mocny odcinek. Poprawiłem swój czas na podjeździe o ponad 50 sekund lądując wśród najlepszych z niedużymi szansami na wypadnięcie z najlepszej 10 co znaczy dla mnie więcej niż kilkanaście „KOM-ów” na płaskich odcinkach gdzie moc w nogach jest tylko jednym z czynników ( wcale nie najważniejsza ) o tym kto osiągnie najlepszy czas a w górach już trzeba prezentować jakiś poziom aby się liczyć na segmentach. Po pierwszym sprawdzianie wiem, że może być tylko lepiej, mam jeszcze rezerwy, także sprzętowe i chrapkę na poprawę kolejnych rekordów na podjazdach. Dzisiaj nie było idealnie a koniec końców wyszedł topowy czas.
Informacje o podjazdach:


Kategoria Szosa, Samotnie, 100-200


  • DST 110.00km
  • Czas 04:11
  • VAVG 26.29km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 175 ( 89%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 2860kcal
  • Podjazdy 1990m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 29

Niedziela, 29 marca 2020 · dodano: 29.03.2020 | Komentarze 0

Kolejny kluczowy moment w roku czyli zmiana czasu na letni już za nami. Teraz więcej czasu będzie na popołudniowe treningi bo dłużej będzie można jeździć za dnia, bez oświetlenia. Mimo zmiany czasu poranek był cieplejszy niż w poprzednich dniach. Zjadłem szybkie ale wartościowe śniadanie i szybko byłem gotowy do jazdy. Miałem dylemat jak się ubrać ale wybrałem chyba najbardziej optymalny zestaw ciuchów i przed 9 ruszyłem w drogę. Drogi puste, żywej duszy wiec nie musiałem przykładać zbyt dużej uwagi do obserwacji otoczenia. Po kilku minutach stwierdziłem, że noga jest całkiem niezła i zacząłem się nawet zastanawiać nad utrudnieniem trasy ale zostałem przy wcześniej ustalonym planie. Pierwszy podjazd wjechałem w niezłym tempie z dosyć niską kadencją. Przy lotnisku natknąłem się na dużą ilość biegaczy i ludzi z psami. Mimo pustej drogi zdecydowałem się na jazd ścieżką rowerową co było błędem bo musiałem uważać na zwierzęta i ludzi niepotrafiących rozróżnić ścieżki rowerowej od ciągu pieszego. Pierwszy samochód minął mnie dopiero po 4 kilometrach od wyjazdu z domu. Kolejnym był radiowóz a następnym karetka pogotowia. Ulice były niemal zupełnie puste. Nie chciałem tracić czasu na jazdę bocznymi drogami i w obecnej sytuacji zdecydowałem się na jazdę główną drogą na Szczyrk. Bardzo dziwnie czułem się jadąc tak pustymi drogami, na pewno było bezpieczniej ale jakoś tak „nienormalnie”. Przy wyjeździe z Bielska wiatr miał już duży wpływ na jazdę, wiało z kierunku w którym jechałem i byłem gotowy na wiele kilometrów walki z żywiołem. Podjazd na Piekło odpuściłem, wjechałem bardzo średnim tempem z niezbyt wysoką kadencją. Po zjeździe już jechało się ciężej, droga pięła się lekko do góry a wiatr utrudniał jazdę. Po raz pierwszy od dawna jadąc tą trasą nie wjechałem na ścieżkę rowerową biegnącą wzdłuż drogi. Przejazd przez Szczyrk to już prawdziwa walka z czołowym wiatrem. Przed Salmopolem zatrzymałem się upewnić czy na pewno zabrałem wiatrówkę aby nie zamarznąć na zjazdach. Kurtka była pod ręką wiec mogłem bez obaw ruszyć w góry. Po godzinie jazdy od domu byłem przy wyciągu w Solisku. Miałem wjechać spokojnie na przełęcz ale wyszło jak zwykle i ruszyłem mocno. Jak już ruszyłem to trzymałem stałą moc w okolicy FTP. Nieźle noga podawała, czułem komfort termiczny i nawet w końcówce podjazdu gdy było wyraźnie chłodniej nie było mi zimno. W niezłym czasie pokonałem podjazd, na szczycie więcej osób niż na trasie. Przerwa na założenie kurtki i uzupełnienie energii trochę się przedłużyła. Zjazd zacząłem wolno, asekuracyjnie, dopiero w połowie pozbierałem się i poprawiłem techniczną stronę. Mimo wiatrówki czułem przenikający chłód, długi zjazd nie pozwolił na powrót komfortu termicznego. Mimo to zatrzymałem się by zdjąć kurtkę przed kolejnym podjazdem. Według planu miałem jechać na Zameczek i tak też kierował mnie licznik. Postanowiłem jechać inną drogą, znalazłem na mapie ciekawą alternatywę i chciałem ją sprawdzić. Za bardzo zaufałem licznikowi który kazał zawrócić i tak też zrobiłem. Szukałem drogi w prawo ale jej nie było i znowu musiałem zawrócić i pojechać w kierunku ronda w Wiśle. W końcu znalazłem tą wąską dróżkę w którą chciałem skręcić. Początek nie wyglądał ciekawie, im dalej tym lepiej. Po kilkuset metrach nachylenie gwałtownie poszło do góry i pojawiły się płyty miedzy którymi był pasek nierównego asfaltu. To taki znak charakterystyczny dla tych okolic w których takich dróżek jest więcej. Nie zamierzałem „iść w trupa” i szybko wrzuciłem największą koronkę w kasecie a kadencja spadła poniżej 70 na nachyleniu dochodzącym do 18 %. Odcinek płyt nie był długi i pojawił się znowu asfalt z serpentyną. Spodziewałem się, że za zakrętem nachylenie wzrośnie a tam nie było nawet 10 %, przed końcem podjazdu pojawiły się jeszcze wie krótkie ścianki a nawet odcinek zjazdu. Za skrzyżowanie na szczycie zatrzymałem się podziwiając widoki. Widoczność była słaba i po chwili ruszyłem na południe. Dojechałem do skrzyżowana na którym mogłem odbić w lewo na ściankę lub w prawo i zjechać do głównej drogi. Moje nogi jeszcze są za słabe i nieprzygotowane do jazdy po sztajfach i wybrałem łatwiejszy wariant. Szybko znalazłem się na głównej drodze tuż przed początkiem podjazdu na Kubalonkę. Podjazd pokonałem równym tempem zbliżonym do tego jakie trzymałem podczas wspinaczki na Biały Krzyż. Wjechałem w czasie który nie bardzo odbiegał od rekordu a rezerwy jeszcze były. Zjazd tradycyjnie niezbyt szybki i podzielony na słabszą i lepszą część z tych samych powodów co poprzednio. W Istebnej znowu się zatrzymałem i rozebrałem kurtkę i ruszyłem na najdłuższy ale składający się z kilku sekcji podjazd. Próbowałem trzymać równą moc także na wypłaszczeniach ale nie było to możliwe i nawet wyższa moc niż FTP na trudniejszych fragmentach nie dała takiej średniej mocy jak na poprzednich podjazdach. Na mierzonym odcinku poprawiłem swój najlepszy czas o 2 minuty chociaż nigdy nie jechałem całego odcinka tak mocnym tempem to i tak jest nieźle. Na ostatnim odcinku zbliżyłem się do rekordu z czasu gdy będąc w wysokiej formie pokonałem go na maksa. Przy Karczmie na Ochodzitej pustki, zaraz za mną dojechał jakiś kolarz ale byłem w bezpiecznej od niego odległości. Przerwa znowu lekko się przedłużyła i po prawie 5 minutach przestoju ruszyłem na ostatnie kilka kilometrów trasy z wiatrem w plecy. Postanowiłem jechać przez Kamesznicę gdzie czekał krótszy zjazd na którym musiałem się niemal zatrzymać przez służby porządkowe robiące coś przy drodze. Pozwoliło to na rozwiniecie mniejszej prędkości przez co było bezpieczniej. Odcinek przez Kamesznicę podzielony był na dwie części, przez koło 2 kilometry wiatr wiał w plecy a na kolejnych 4 zmagałem się z bocznymi podmuchami. Ostatni postój na trasie zrobiłem w Milówce gdzie zdjąłem kurtkę, przepakowałem kieszonki aby jedzenie było pod ręką i ruszyłem na ostatnie 45 kilometrów. Do ronda w Milówce z wiatrem dojechałem szybko a później walka z żywiołem który był jedyną przeszkodą. Nogi po mocnych podjazdach też już nie pracowały tak dobrze jak wcześniej, drogi i wioski były zupełnie opustoszałe, zwykle szybki przejazd przez Węgierską Górkę był niemożliwy a teraz pokonałem cały odcinek bez zatrzymania. Czułem się jakbym był w „Innym Świecie” który niekoniecznie jest lepszy niż znany wcześniej. Przed podjazdem na głównej drodze odbiłem w lewo na Przybędzę. Zapomniałem jak stromy jest ten podjazd, nie miałem zbytnio sił na mocną jazdę wiec oszczędnie wjechałem, w połowie tylna przerzutka nie chciała mi zrzucić przełożenia ale po chwili wszystko wróciło do normy. Lekki kryzys złapał mnie w Radziechowach, wsunąłem żela energetycznego, podjazdy przemęczyłem nie mogąc złapać rytmu ale dalej szło już lepiej. Starałem się jechać równo i nawet się to udawało a większe wahania wynikały głównie ze zmian siły wiatru i ukształtowania terenu. Za rondem w Buczkowicach prawie wypuściłem bidon z ręki nie mogąc trafić do koszyka, na szczęście nic nie jechało i jadąc wzdłuż linii dzielącej pasy nie stwarzałem zagrożenia dla innych użytkowników drogi. Do Bielska dojechałem w dobrym tempie, tam trafiłem na jedynego nerwowego kierowcę który musiał mnie strąbić jak omijałem studzienkę lewą stroną. Po chwili zjechałem na ścieżkę rowerową i próbowałem nią jechać szybkim tempem ale nie było to możliwe. Do domu wróciłem dłuższą drogą mijając wiele miejsc rekreacyjnych gdzie ludzi mimo zakazów było co nie miara. Po dojeździe do lotniska odpuściłem i dobrze bo na ostatnich 2 kilometrach musiałem bardzo uważać na pieszych którzy byli wszędzie, nawet na krótkim odcinku ścieżki rowerowej mimo faktu, że obok mili do dyspozycji równie szeroki chodnik. W domu pojawiłem się szybciej niż zamierzałem mimo sporej ilości czasu straconego na postojach. Ze względu na warunki była to najtrudniejsza trasa jaką pokonałem w tym sezonie. Dyspozycja była dzisiaj zmienna, dobrze noga podawała na podjazdach, zjazdy odpuściłem a z wiatrem nie umiałem dzisiaj skutecznie walczyć i ostatnie 40 kilometrów było bardziej przemęczone niż przejechane, mam co poprawiać w swojej jeździe ale biorąc pod uwagę fakt, że dopiero kończy się marzec to moja dyspozycja jest dobra. W sumie nie liczyłem na nic więcej. Zaczynam czerpać przyjemność z jazdy i dlatego warto było pomęczyć się trochę w zimie.


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 107.00km
  • Czas 03:45
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • HRmax 162 ( 83%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 1382kcal
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 25

Niedziela, 22 marca 2020 · dodano: 22.03.2020 | Komentarze 0

Zapowiadał się pogodny ale chłodny dzień. Miałem dosyć dużo czasu na trening i dlatego nie śpieszyłem się z wyjazdem. Mogłem na spokojnie wszystko przygotować, o 8 już byłem gotowy ale przeciągnąłem wyjazd o 20 minut gdy temperatura przekroczyła 0 stopni. Zabrałem lepszy rower ale znowu musiałem skorzystać z zimowych ciuchów w których nie jeździ mi się najlepiej. Gdy już wyjechałem to czułem, że noga nie jest najlepsza ale liczyłem na to, że się rozkręci po drodze. Przejazd przez opustoszałe ale i trochę rozkopane Bielsko nie był ta szybki i przyjemny głównie ze względu na odczuwalny lodowaty wiatr wiejący w twarz. Za rondem w Komorowicach ruszyłem mocniej i trochę przepaliłem nogę. Później czułem, że z rowerem jest coś nie tak ale nie potrafiłem zlokalizować problemu. Po kolejnym podjeździe gdy wjechałem już na łatwiejszy fragment drogi to zauważyłem, że sztyca mi wyraźnie opadła. Na końcu lekkiego podjazdu zatrzymałem się i problemem było poluzowane mocowanie, na szczęście pamiętałem na jakiej wysokości powinna znajdować się sztyca i szybko usunąłem usterkę. Krótka przerwa nie była bez wpływu na dyspozycje, musiałem na nowo się rozkręcić i pagórkowaty odcinek w kozach to była lekka męczarnia. Po przejeździe przez Kety zaczął się bardziej wymagający odcinek na którym chciałem kilka razy przepalić nogi. Już pierwszy podjazd w kierunku Witkowic pokonałem mocniejszym tempem. Później musiałem się zatrzymać na moment bo znów miałem problem z wyciągnięciem jedzenia z kieszeni. Przy okazji zdążyłem powciskać coś na liczniku, za bardzo przyzwyczaiłem się do dotykowego ekranu i duża liczba przycisków na razie stanowi dla mnie problem. Zatrzymałem przez przypadek trening i musiałem zacząć nowy. Po tym postoju noga się rozkręciła, temperatura poszła do góry i jechało się wyraźnie lepiej. Każdy podjazd na trasie pokonywałem mocniejszym tempem, wszystkie podjazdy były dosyć krótkie, najwyżej 3 - 4 minutowe i nie zdążyłem się na nich zmęczyć. Nic nie zapowiadało pogorszenia pogody jakie nadciągało. Po 50 kilometrach walki z wiatrem skręciłem na zachód i wiatr miał pomagać aż do samego domu. Wiele dróg jakimi jechałem było dla mnie nowych, niektóre miały złą nawierzchnie ale to przy niemal zerowym ruchu zupełnie mi nie przeszkadzało. Czerpałem przyjemność z jazdy, kolejne kilometry przez opustoszałe wioski szybko mijały. W pewnym momencie miałem lekki dylemat którą drogą jechać. Ostatecznie wybrałem tą którą już znam i dojechałem do Osieka. Nie chciałem wjeżdżać na drogę Kety – Oświęcim i skierowałem się na Malec a następnie Bielany. Przed Jaszowicami zatrzymałem się by sprawdzić zapasy jedzenia i gdy ruszałem dalej to z nieba zaczynały lecieć pojedyncze płatki śniegu. Z Każdą chwilą padało coraz mocniej ale prawdziwy armagedon zaczął się przed Kaniowem. Zrobiło się szaro, widoczność znacznie pogorszyła się i padało naprawdę mocno. Zdecydowałem się na krótki postój, zjadłem podwójną dawkę węglowodanów i ruszyłem mocnym tempem w kierunku domu. Skróciłem maksymalnie trasę ale za wiele to nie dało, jazda w tych warunkach była bardzo niebezpieczna, momentami drogi były śliskie. Drugą stroną medalu był fakt, że wreszcie przetestowałem ciuchy w warunkach zimowych i zdały egzamin. Mimo prawie godziny jazdy w śnieżycy ubranie nie przemokło i jedynie rękawiczki nie wytrzymały tych warunków. Dosyć dobrze zniosłem te warunki i organizm nie złapał żadnego kryzysu. Trening oczywiście skróciłem ale zaledwie o 15 minut ale znaczenia dla mnie to nie ma żadnego. Powoli mam dosyć tych ciągłych huśtawek pogody, chyba wolałbym cały czas jeździć przy 8-10 stopniach niż raz przy 18 a drugi przy 0 stopniach. Pierwszy raz od kilku lat miałem „przyjemność” jechać w takich warunkach i w dalszym ciągu nie lubię ani deszczu ani zimna a takie sytuacje pogodowe to dla mnie prawdziwy dramat i totalny brak komfortu psychicznego a także okazja do popełniania wielu błędów których w normalnych sytuacjach unikam. Zaliczyłem kolejną ciekawą trasę w dobrym tempie. Mam nadzieje, że w kolejnych tygodniach pogoda pozwoli już na swobodną jazdę po górach a sytuacja nie wymusi zawieszenia treningów na szosie.





  • DST 103.00km
  • Czas 04:04
  • VAVG 25.33km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 180 ( 92%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 2748kcal
  • Podjazdy 2070m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 24

Piątek, 20 marca 2020 · dodano: 20.03.2020 | Komentarze 0

Długo czekałem na dzień w którym uda się wyskoczyć w góry. Cały tydzień ciężko było znaleźć czas na 4 godzinną jazdę i dopiero dzisiaj się udało. Przed jazdą ściągnąłem ślad na licznik aby sprawdzić czy nawigacja po śladzie działa, nie chciało m się tworzyć nowego wiec wgrałem taki który częściowo pokrywa się z trasą którą chciałem jechać. Miałem z głowie trzy trasy w dwóch różnych regionach i ostatecznie wybór padł na rundę z Równicą, Kubalonką i Salmopolem. Dosyć długo się zbierałem, musiałem ubrać cieplejsze ciuchy bo było chłodniej niż przez ostatnie dni a brak słońca dodatkowo zmniejszał temperaturę odczuwalną. Wyjechałem w sumie około 10 minut później niż zamierzałem ale nie musiałem się zbytnio spieszyć do domu. Nogi podobnie jak wczoraj były słabe, wciąż nie doszły do siebie po dużej dawce tlenowych treningów i liczyłem na to, że górska trasa z mocnymi akcentami pobudzi je do lepszej pracy. Celowo wybrałem drogę do Ustronia z dużą ilością podjazdów. Pierwsze hopki ciężko wchodziły w nogi. Dopiero podjazd wśród pól do Ustronia poszedł lepiej. Pierwszy poważniejszy sprawdzian to miał być Poniwiec ale ze względu na to, ze wszystkie restauracje, hotele są obecnie zamknięte bałem się, że droga nie będzie przejezdna i wybrałem alternatywny podjazd. Po raz ostatni jechałem go chyba dwa lata temu i dlatego niezbyt dobrze pamiętałem jak wygląda. Zacząłem spokojnie i gdy zrobiło się stromo to łańcuch szybko wylądował na największej koronce kasety. Jechałem bardzo oszczędnie i na najtrudniejszym fragmencie z nachyleniem ponad 10 % po prostu przepychałem korby. Dojechałem do końca asfaltowej drogi i nawrót, początek zjazdu po dziurawej, brudnej i nierównej nawierzchni nie był przyjemny ale druga cześć już zupełnie odmienna. Szybko zjechałem w dół gdzie skonsumowałem batona i ruszyłem w kierunku Równicy. Tego podjazdu już odpuścić nie mogłem, chciałem go wjechać równym i mocnym tempem i dlatego u podnóża zatrzymałem się na moment. Znikąd pojawił się siwy dym wiec ograniczyłem postój do minimum i gdy byłem gotowy ruszyłem w kierunku szczytu. Niezbyt się rozpędziłem i szybko zrzuciłem z blatu. Łańcuch stopniowo szedł w górę kasety, starałem się trzymać kadencji ponad 80 i do kostki brukowej nawet się to udawało. Na kostce kadencja spadła poniżej 80 ale były momenty, że była wyższa. Po 6 minutach byłem już na rozwidleniu dróg przy końcu kostki co jest dobrym jak na mnie czasem. Na dalszym fragmencie podjazdu trzymałem równe tempo, nawet na łukach nie odpuszczałem. Pilnowałem cały czas kadencji i dzięki temu drogi ubywało jakby szybciej. Na ostatnim kilometrze minimalnie podkręciłem tempo i po ponad 18 minutach walki z podjazdem byłem na szczycie. Nie jechało się dobrze i przyjemnie a nogi wciąż były zamulone, czas jak na końcówkę Marca i pierwsze zetkniecie z tej długości podjazdem jest nawet przy moich możliwościach bardzo dobry. Niestety musiałem od razu zawracać, służby porządkowe zastawiły dojazd do schroniska i wspinaczki na Skibówke. Chwile czasu straciłem na ubranie się na zjazd. Nie czułem się pewnie i dlatego zjazd był bardzo asekuracyjny i momentami słaby technicznie. Trochę zmarzłem bo nie było zbyt ciepło ale już po zjeździe zatrzymałem się by rozebrać jedną warstwę ciuchów. Kolejny podjazd jaki chciałem zaliczyć to Kubalonka. Kawałek drogi mnie jeszcze od niego dzielił wiec zdążyłem się namyślić i skręciłem wcześniej w prawo w kierunku Gahury. Jechałem znów spokojniej a gdy zrobiło się stromiej to znów próbowałem utrzymać równe tempo co udało się. Ostatnim razem szlaban był zamknięty a tym razem udało się dojechać do końca asfaltowej drogi . Zjazd znów wolny i asekuracyjny a po nim przedzieranie się przez rozkopaną Wisłę. Na szczęście za rondem już spokojniej i mogłem zacząć myśleć o podjeździe na Kubalonkę. Podjazd nie poszedł po mojej myśli, wjechałem równym tempem ale nogi pracowały jeszcze gorzej niż wcześniej, nie próbowałem nawet przyśpieszać bo raczej nic dobrego z tego by nie wynikło. Na szczycie nie zatrzymywałem się tylko skręciłem w lewo na Szarculę. Tam napotkałem na ekipy remontujące bardzo dziurawą i zanieczyszczoną nawierzchnie. Przed zjazdem zrobiłem kolejny postój na założenie dodatkowej warstwy. Zjazd z Zameczka wygląda fatalnie, dużo gorzej niż w ubiegłym roku ale to tylko namiastka tego co napotkałem kawałek dalej. Nad Wisłą jest już nowy most a za nim zwężenia, brak asfaltu i ekipy remontowe. Sporo czasu straciłem na wahadłach i wtedy wykorzystałem chwile czasu na włączenie nawigacji. Znajdowałem się poza kursem i dopiero gdy wjechałem na główną drogę w kierunku Malinki znalazło kurs. Przed właściwym podjazdem zatrzymałem się, znowu rozebrałem jedną warstwę i zdecydowałem również o pozbyciu się nogawek. To był strzał w 10 bo jechało się lżej. Podjazd zaczynałem w nienajlepszej kondycji ale później było lepiej. Złapałem dobry rytm, trzymałem stałą moc i kadencję. W drugiej połowie jeszcze podkręciłem tempo, miałem zamiar finiszować ale w ostatniej chwili rozmyśliłem się i dlatego ostatnie kilkaset metrów podjazdu pokonałem z niższą kadencją. Dla takiej nogi jak na podjeździe pod Salmopol warto było męczyć się wcześniej przez ponad 2 godziny. Na szczycie kontrola tożsamości związana z epidemią i wyłapywaniem osób które powinny przebywać na kwarantannie domowej. Mnie to na szczęście na razie nie dotyczy i spokojnie mogłem jechać dalej. Na zjeździe znowu nie poszalałem, dopiero gdy pojawiła się nowa nawierzchnia to pozwoliłem sobie na bardziej odważną jazdę. Na długim zjeździe pod wiatr do Szczyrku trochę zmarzłem. W mieście niewiele się zmieniło, sporo samochodów i pieszych, uciekałem stamtąd tak szybko jak mogłem. Na trasie do Bielska mijałem kilka radiowozów i musiałem się pilnować. W Bielsku wyłączyłem nawigację po śladzie i zafundowałem sobie jeszcze jeden mocniejszy podjazd a ostatnie kilka kilometrów pokonałem już na luzie. Gdy kończyłem jazdę to pojawiło się słońce i było kilka stopni cieplej niż rano. W sumie to mogę być zadowolony z dyspozycji, myślę, że po 2-3 takich treningach lub innych ukierunkowanych na podjazdy moja noga rozkręci się i będzie podawać przynajmniej tak jak na podjeździe pod Salmopol. Najważniejsze, że widać efekty wielomiesięcznej pracy jaką wykonałem po zakończeniu ubiegłego sezonu. Jutro odpoczynek dla nóg a w niedziele spokojniejsza jazda, jak nie będzie padać to na szosie, jak pogoda nie pozwoli to dwie godziny trenażera na zmiennej kadencji.


Informacje o zaliczonych podjazdach:



Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 143.00km
  • Czas 05:02
  • VAVG 28.41km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • HRmax 157 ( 80%)
  • HRavg 130 ( 66%)
  • Kalorie 1834kcal
  • Podjazdy 1450m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 21

Niedziela, 15 marca 2020 · dodano: 15.03.2020 | Komentarze 0

Zmuszony byłem zmienić pierwotne plany i zrezygnować z pierwszej w tym roku jazdy w grupie i wyszła kolejna ciekawa samotnie przejechana trasa. Zgodnie z prognozami pogody poranek był mroźny ale już po 7 temperatura zaczęła rosnąć wiec szykowałem się do jazdy. Wczoraj próbowałem reanimować miernik mocy ale niespecjalnie się to udało, pierwsza diagnoza jest taka, że jeden z czujników jest wadliwy i powoduje zakłócenia pomiaru, kupiłem już nowy, nie jest to duży koszt a nawet jeżeli nie będzie konieczna wymiana to może być w zapasie. Skonfigurowałem pomiar z jednym czujnikiem ale nie byłem w stanie go skalibrować aby podwajał moc z jednego czujnika wiec dane dotyczą tylko prawej nogi. Rzeczywista moc w przybliżeniu jest dwa razy większa. Po weekendzie zrobię dokładny przegląd miernika, zainstaluje na nowo oprogramowanie i może wtedy uda się go przywrócić do stanu w którym pokazuje poprawne wartości. Nie zapowiadało się na wysoką temperaturę wiec nie miałem problemu z ubiorem. Zabrałem odpowiedni zapas jedzenia i picia i nie planowałem żadnych postojów w celu dokupienia prowiant np. na stacji benzynowej. O 8 byłem gotowy do jazdy i chwile później wyjechałem. Na zewnątrz nie było tak przyjemnie jak to wyglądało przez okno. Niewątpliwą zaletą tej pory był zerowy ruch na drogach. Po kilku minutach jazdy temperatura spadła poniżej 0 i zrezygnowałem z jazdy przez Przegibek i skierowałem się na Żywiec. Gdy skręciłem na południe to pojawił się lodowaty wiatr którego nie było w prognozach. Jechało się nieźle, noga podawała wiec nie przejmowałem się zbytnio tym faktem. Były jednak inne złe efekty niskiej temperatury i wiatru, marzły mi dłonie i miałem problem z podstawowymi czynnościami takimi jak wyciąganie jedzenia z kieszonek. Pierwszą porcje węglowodanów wyciągnąłem bez problemu ale przy drugiej miałem już problemy i zdecydowałem się zatrzymać. Byłem akurat na drodze z szerokim poboczem i zerowym ruchem więc był to optymalny moment. Po chwili ruszyłem dalej i na rondzie doszło do nieprzyjemnej sytuacji. Samochód włączył migacz ale nie zjechał z ronda i w ostatniej chwili się zatrzymałem aby z nim się nie zderzyć. Wina nie była po mojej stronie ale na szczęście na strachu się skończyło i mogłem jechać dalej. Za rondem zaczął się wymagający podjazd, udało się złapać dobry rytm i wjechać równym tempem na szczyt. Po zjeździe wzdłuż jeziora miałem dylemat czy jechać pagórkowatym odcinkiem z dala od miejscowości czy wybrać odcinek prowadzący cały czas w górę do Ślemienia. Miałem mało czasu do namysłu i w ostatniej chwili odbiłem w prawo na Ślemień, trudno mi było uwierzyć ale znów jechałem pod wiatr. Dobrałem odpowiednie przełożenie i jechałem równym tempem przez opustoszałe miejscowości. Przy Kościołach bardzo mało samochodów, pieszych mogłem policzyć na placach jednej ręki a na całym ponad 10 kilometrowym odcinku minął mnie tylko jeden samochód. Za Ślemieniem skręciłem w prawo i zaczął się dosyć wymagający podjazd z nachyleniem przekraczającym 10 %. Postanowiłem go wjechać bardziej siłowo z kadencją 70-80 i byłem zaskoczony jak sprawnie wjechałem na szczyt. Później miałem moment zawahania czy skręcić w prawo czy jechać prosto. Jadąc prosto dojechałem do głównej drogi. Na niewielkim skrzyżowaniu maiłem kiepską widoczność, jakiś kierowca mając do dyspozycji cały parking stanął w takim miejscu, że nie wiedziałem czy nadjeżdża jakiś samochód z lewej strony czy nie. Zaryzykowałem i wjechałem na pustą drogę, czekał mnie długi zjazd do kolejnego ważniejszego skrzyżowania na trasie. Wiatr wiejący w twarz spowodował, że zjazd nie należał do przyjemnych. Pojawiło się też kilka samochodów ale nie było to problemem na szerokiej drodze. Do skrzyżowania było bliżej niż myślałem i po kilku kilometrach jazdy główną drogą znów zjechałem na mniej ważną drogę. Podjazd też był krótki i niezbyt trudny a później kolejny, ciągnący się zjazd z wiatrem wiejącym w twarz. W końcu dojechałem do głównej drogi Wadowice – Sucha Beskidzka. Nawet na tej drodze ruch był znikomy i krótki odcinek tej drogi jaki musiałem pokonać nie był uciążliwy. Skrzyżowanie na którym miałem skręcić w lewo w ostatniej chwili zauważyłem i wykonałem gwałtowny skręt, przed kolejnym skrzyżowaniem zrobiłem pierwszy dłuższy postój. Znalazł się czas na zdjęcia i analizę mapy, chciałem sprawdzić jedną z nieznanych dróg i miałem do wyboru drogę prowadzącą wzdłuż jeziora do głównej drogi na Wadowice lub któryś z łączników z drogą 52 Wadowice – Kraków. Miałem jeszcze trochę czasu na decyzje i ruszyłem na kolejny odcinek z wiatrem w twarz. Na płaskim odcinku wzdłuż jeziora wiatr hulał dosyć mocno ale złapałem dobry rytm i dzielnie z nim walczyłem. Po kilku kilometrach droga skręciła na wschód i zaczął się łagodny ale ciągnący się podjazd. Po wypłaszczeniu skręciłem w pierwszą z nieznanych dróg i przed oczami pojawiła się ściana do nieba. Nie było tak źle jak początkowo wyglądało, nachylenie nieznacznie przekroczyło 10 % a podjazd nie był zbyt długi. Później zjazd i kolejna hopka prowadząca już do Kalwarii. Nawet w takim miejscu były pustki, mało samochodów i ludzi, można było spokojnie przejechać. Na zjeździe przyjąłem kolejną dawkę energii i nie byłem w stanie skupić się na technice. Na głównym skrzyżowaniu znowu się wahałem czy jechać bocznymi drogami czy wskoczyć na główną do Wadowic. Impuls spowodował, że skręciłem w lewo na główną drogę. Od tego momentu jechałem z wiatrem aż do Bielska. Warto było męczyć się z wiatrem tyle kilometrów aby ostatnie 60 było z wiatrem. Szybko mijały kolejne kilometry, co jakiś czas mijałem lub wyprzedzały mnie pojedyncze samochody i dobrze, że nie włóczyłem się bocznymi drogami jak mogłem szybko dostać się do Wadowic. Tam zorientowałem się, że podręczny zapas jedzenia i picia się skończył i musiałem wyjąć z plecaka zapasy. Zatrzymałem się w bocznej uliczce i ruszając zauważyłem brak reakcji na zmianę przełożeń. Czyżby bateria już nie dawała rady lub któryś z przewodów nie łączył. Udało się ustawić optymalny bieg i dzięki temu nie przepychałem podjazdów z kadencją 60 ale na zjazdach musiałem puszczać korby. Nie mogłem w pełni wykorzystać wpływu wiatru i na pewno straciłem trochę czasu ale posuwałem się do przodu. Podjazdy były pewnym utrudnieniem bo nie lubię jeździć z niską kadencją ale musiałem zacisnąć zęby i jechać swoje. Za Kętami udało się zmienić ustawienie przerzutki i dzięki temu na bardziej odpowiadającej mi kadencji pokonałem najdłuższy podjazd na trasie do Kóz. Później udało się znów zmienić przełożenie ale była to ostatnia zmiana i na jednym biegu pokonałem już ostatnie kilkanaście kilometrów. Dopiero ostatni podjazd na trasie sprawił trudności, mocy pod nogą nie brakowało ale przełożenie było zdecydowanie za twarde. Pod domem brakowało 1 minuty do 5 godzin i zdecydowałem się dokręcić. Była to pierwsza długa jazda w tym roku bez żadnego kryzysu, z dobra nogą ale kolejnym problemem ze sprzętem. Brak danych z miernika mocy również można dopisać do minusów. Po tej jeździe i całym tygodniu zasłużyłem na kilka dni odpoczynku.




  • DST 153.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 28.78km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • HRmax 157 ( 80%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 2131kcal
  • Podjazdy 750m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 17

Niedziela, 8 marca 2020 · dodano: 11.03.2020 | Komentarze 0

Kolejny trening bazowy zaliczony. Kilka razy przekładałem godzinę wyjazdu ze względu na huśtawkę pogodową. Ostatecznie wyjechałem o 9 z małą rezerwą czasową. W przeciwieństwie do zeszłego tygodnia temperatura miała być stała i nie miałem problemu z ubiorem. Zapakowałem taką samą ilość jedzenia i picia jak przy poprzedniej 5 godzinnej jeździe. Ze względu na bardzo mokre drogi i ogólnie niepewną aurę po raz kolejny wyjechałem na rowerze treningowym. Zmieniłem trochę początek trasy i zamiast przez dwa wiadukty i dłuższy odcinek ścieżki rowerowej pojechałem przez Jasienicę. Już po kilku kilometrach na drodze pojawiła się spora ilość oleju który towarzyszył mi aż do Strumienia gdzie drogi były już obeschnięte. Dużym plusem był fakt, ze prawie nie wiało i nie musiałem się martwić czy obrany kierunek był właściwy. Do Pszczyny dojechałem bez postojów, nie zapominając o regularnym jedzeniu i piciu. W Pszczynie chciałem jechać prosto na Bieruń ale nie chciało mi się zatrzymywać i szukać dróg na mapie w liczniku wiec błądziłem w bocznych uliczkach wokół Rynku. Gdy trafiałem na właściwą drogę i omyłkowo skręciłem w prawo a nie w lewo i Pszczynę opuściłem drogą 933 a nie jak chciałem 931. Dużego znaczenia to jednak nie miało, noga się rozkręciła i równym i dosyć szybkim tempem pokonywałem kolejne kilometry. Pierwszy raz zatrzymałem się po 2 godzinach jazdy na kilka minut. Gdy ruszyłem w dalszą drogę zaczęło padać ale po chwili już przestało i drogi były raz suce, raz mokre. Po przekroczeniu drogi Kraków – Gliwice znalazłem się na nieznanej mi drodze. Wiedziałem, gdzie mam jechać i trzymając się drogi 780 dojechałem do znanego mi ronda w Libiąży. Odcinek przez las do Babic mogę jechać z zamkniętymi oczami, znam go na pamięć. Mimo, że znajduje się daleko od Bielska to lubię nim jeździć i jechałem już tam 10 razy. Po wyjeździe z lasu skręciłem w prawo na obwodnicę. Gdy wyjechałem na otwarty teren zauważyłem, że mocniej wieje niż wcześniej. Jechałem jednak swoje i nie przejmowałem się tym, że będzie ciężko. Kawałek dalej zauważyłem samochód stojący na poboczu, zatrzymałem się. Kierowca zapomniał telefonu w domu a samochód odmówił mu posłuszeństwa. Użyczyłem mu swojego i dzięki temu miałem chwilę na odpoczynek. Zyskane siły pozwoliły w dobrym tempie dotrzeć do Zatora a dalej zaczęły się schody. Wiatr był coraz bardziej odczuwalny a dodatkowo teren był bardziej pagórkowaty niż wcześniej. Chciałem zaliczyć nowe drogi i dlatego zamiast w kierunku Polanki Wielkiej pojechałem prosto na Głębowice. Po chwili zauważyłem na poboczu kolarza z kapciem w kole. Okazało się, że ma szytki i nie wiedziałem czy będę w stanie mu pomóc. W podręcznym zestawie miałem uszczelniacz który wożę od zeszłego roku i użyczyłem go. Pompka nie była potrzebna i mogłem jechać dalej, trochę żałowałem, że wybrałem tą trasę, nierówne, wąskie i dziurawe drogi a także wiatr wiejący z dosyć dużą prędkością nie ułatwiały sprawy. Na znaną drogę wjechałem w Osieku i skierowałem się już najkrótszą trasą do Bielska. Most na Sole dalej zamknięty dla ruchu, nie chciało mi się sprawdzać czy da się przejechać i jechałem dalej na Bielany, znalazłem skrót na mapie i dzięki temu byłem szybciej w Województwie Śląskim. Ostatnia godzina już strasznie się dłużyła. Na około 30 minut przed domem wyłączyło prąd mimo regularnego jedzenia i picia. Na końcówce jadłem częściej ale to nie pomogło. Jakoś dowlekłam się do domu. Super trening zaliczony, mimo niepewnej pogody, dosyć wymagającej trasy i kryzysu na końcówce jestem zadowolony ze swojej jazdy. Do dobrego jeszcze brakuje ale jak na początek sezonu jest nieźle.





  • DST 118.00km
  • Czas 04:01
  • VAVG 29.38km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • HRmax 157 ( 80%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 1621kcal
  • Podjazdy 550m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 15

Czwartek, 5 marca 2020 · dodano: 06.03.2020 | Komentarze 0

Nocą chwycił niewielki mróz ale się wypogodziło i drogi obeschły. Ciężko było wstać rano z łóżka po krótkim śnie ale znalazłem w sobie dużo motywacji. Nie miałem za to motywacji aby przełożyć miernik mocy do drugiego roweru i pojechałem kolejny raz na treningowym. Szybko się zebrałem i o 7 byłem gotowy do jazdy. Niewielki mróz i powolny wzrost temperatury skłonił mnie do wyboru zimowych ciuchów. Zabrałem dużo jedzenia, w sumie ponad 200 gram węglowodanów i 1,5 litra picia, tym razem napoju izotonicznego. Ruszyłem z bardzo słabymi nogami, na początek musiałem się zmagać z utrudnieniami na drodze a później z marznącymi dłońmi. Dopóki temperatura utrzymywała się poniżej zera cierpiałem okrutnie. W drodze do Skoczowa musiałem się zatrzymać na każdym skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Liczyłem że na kolejnych uda się przejeżdżać bez zatrzymywania. W Skoczowie zdecydowałem się na wjazd na dwupasmówkę. Wtedy też zorientowałem się że jeszcze nic nie jadłem i szybko nadrobiłem zależności i wsunąłem ponad 30 gram węglowodanów. Szybko żałowałem że wybrałem tą drogę. Zanieczyszczone pobocze i dosyć duży ruch komunikacyjny dałoby się przeżyć ale zatrzymywanie się na każdym możliwym skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną skutecznie wybijało mnie z rytmu. Miałem w głowie ciekawą trasę i dlatego nie opuściłem tej drogi przy pierwszej okazji. W Żorach skręciłem o jedno skrzyżowanie za daleko i przez to musiałem jechać drogą z dużą ilością progów zwalniających, później zatrzymałem się na moment i wtedy pojawiły się kolejne utrudnienia. Myślałem że szybko uda się przejechać przez wiadukt i wydostać z Żor. Niestety wiadukt jest w remoncie i w okolicy ronda przy nim tworzą się gigantyczne korki.
Ciężko byłoby się przedostać a nawet dostać na rondo. Mój czas był mocno ograniczony i zdecydowałem się na zmianę trasy. Skierowałem się na Rybnik a później Knurów. Droga w większości prowadziła przez las ale była dosyć dziurawa więc nie nudziłem się. Po dojeździe do ronda odbiłem na wschód i wtedy zauważyłem że dosyć mocno wieje co zwiastowało ciekawy powrót. Dojeżdżając do Orzesza przypomniałem sobie tą drogę, nie jechałem nią kilka lat ale dobrze pamiętałem że za chwilę będę musiał skręcić ostro w prawo i tak też było. Czekało mnie kilka kilometrów z wiatrem wiejącym w twarz. To nie jedyna atrakcja, ominąłem remont i korki w Żorach a władowałem się w kolejne utrudnienia. Oczywiście na każdym zwężeniu musiałem się zatrzymać i straciłem trochę czasu. Kolejny postój w Woszycach przy dwupasmówce. Skontrolowałem przy okazji ilość jedzenia i picia, nie brakowało i postój w sklepie nie był konieczny. Nie byłem zdecydowany na konkretną trasę powrotną do domu. Do Suszca prowadzi tylko jedna, nierówna droga. Noga zaczynała się powoli rozkręcać i nie chciało mi się kluczyć bocznymi drogami i wybrałem najprostszą drogę do Pszczyny. Wiatr próbował utrudniać jazdę, w lesie nie był odczuwalny, później się zatrzymałem i do Pszczyny było już lekko z górki. Remont skrzyżowania dalej w toku i zdecydowałem się jechać objazdem. Miałem jeszcze czas i skierowałem się na Goczałkowice a następnie najprostszą drogą do domu. Mogą kręciła już fajnie, pogoda zrobiła się naprawdę przyjemna. Szkoda że nie miałem już czasu na dłuższą jazdę.




  • DST 149.00km
  • Czas 05:07
  • VAVG 29.12km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • HRmax 163 ( 83%)
  • HRavg 144 ( 73%)
  • Kalorie 2271kcal
  • Podjazdy 750m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 13

Niedziela, 1 marca 2020 · dodano: 02.03.2020 | Komentarze 0

Najdłuższy trening w tym roku zaliczony. Rano gdy wstawałem to jeszcze padało, po chwili przestało ale drogi były koszmarnie mokre. Zdecydowałem, że jadę na aluminiowej treningówce która i tak jest do czyszczenia i nie będę brudził drugiego roweru dokładając sobie roboty na którą i tak ciężko będę mógł znaleźć czas. Przygotowałem dużo jedzenia i ponad 2 litry picia. Nie byłem głodny i zamiast zjeść tyle ile powinienem, zjadłem tylko połowę tego a dokładnie taki posiłek jak jadam w dni nie treningowe. Temperatura wynosiła około 5 stopni a odczuwalna jeszcze kilka stopni niższa. Wybrałem zestaw ciuchów na temperatury do 4 stopni i to był błąd. Wyjechałem około 7:30 i szybko wydostałem się z Bielska. Noga nawet nieźle podawała, pilnowałem czasu bo co 20 minut miałem przyjmować dawki węglowodanów. W każdej porcji było 10-20 g, w sumie miałem ze sobą ponad 350 gram węgli. Kluczowo się tego trzymałem, regularnie piłem i dzięki temu byłem spokojny o to, że żaden kryzys mnie nie złapie. Nic bardziej mylnego. Wiatr nie był zbyt odczuwalny, jadąc z bocznym lub lekko przeciwnym wiatrem cały czas trzymałem około 30 km/h przy 180 - 200 Watach. Mocniej zaczęło wiać dopiero w Czechach gdy zbliżałem się do przejścia granicznego w Chałupkach. Nie przeszkadzało mi to bo za chwile miałem zmienić kierunek. Przez klika minut jechałem z wiatrem wiejącym idealnie w plecy ale nie trwało to zbyt długo. Temperatura wzrosła i zrobiło mi się za ciepło, nie miałem za bardzo czego rozebrać i przyjemność z jazdy powoli zamieniała się w męczarnie. Ciągnący się podjazd wjechałem w niezłym tempie, na szczycie zorientowałem się, że biorę ostatni batonik i będę musiał się zatrzymać i wyciągnąć kolejne z plecaka. Pierwszy postój zrobiłem po 80 kilometrach. Wyciągnąłem kilka batonów oraz kanapkę. Szybko ją zjadłem i wróciłem do batonów i bananów. Zapas picia był idealny, nie powinno go braknąć i nie widziałem potrzeby zatrzymywania się. Coraz bardziej wilgotne ciuchy zaczynały przeszkadzać, nogi się gotowały, nie pracowały tak dobrze jak wcześniej. Nie zamierzałem jednak skracać treningu i trzymałem się wyłącznie wskazań mocy na liczniku. W Jastrzębiu popełniłem mały błąd nawigacyjny, zamiast skręcić w lewo a następnie w prawo na Libowiec odbiłem w prawo na Zebrzydowice. Minimalnie dłuższą i trudniejszą drogą dojechałem do Golasowic gdzie zrobiłem kolejny postój, tym razem na opróżnienie zbiornika. Przez kilka kilometrów jechałem z wiatrem w plecy. Na moment zatrzymały mnie światła na skrzyżowaniu z dwupasmówką a później już bez przeszkód do Łąki. Tam zaczęły o sobie dawać znać moje cztery litery, nie umiałem jechać na stojąco wiec zrobiłem krótki postój. Ostatnie 20 kilometrów to już jazda przez mękę. Na tym odcinku wyprzedziło mnie kilka osób i nie byłem w stanie nawet złapać ich koła. Ostatni postój zrobiłem w Międzyrzeczu gdy znowu podręczny zapas energii się skończył i musiałem sięgnąć po batona z plecaka. Jakoś dowlekłam się do podjazdu, przemęczyłem go i poczułem ulgę gdy dojechałem do domu. Z ciuchów można było wodę wykręcać, nawet kilka godzin na trenażerze nie było tak meczące jak trzy ostatnie godziny tego treningu. Mam nadzieje, że wiosna przyjdzie wkrótce i będzie można jeździć w lżejszych ciuchach. Wiosną czy latem takich błędów nie popełniam, zimą czy jesienią jest z tym gorzej bo wiatry czy duże różnice temperatur regulują odczucie zimna a ja nigdy za zimnem nie przepadałem. Po raz pierwszy na treningu przyjmowałem ponad 50 g węglowodanów na godzinę. Jest to wystarczająca ilość aby nie złapać energetycznej „bomby”. Duży wpływ na przebieg jazdy ma także fakt, że mam określoną ilość czasu i chcąc jeździć po kilka godzin muszę wyjeżdżać z domu o świcie gdy jest zimno a później robi się cieplej.





  • DST 100.00km
  • Czas 03:37
  • VAVG 27.65km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • HRmax 158 ( 81%)
  • HRavg 140 ( 71%)
  • Kalorie 1549kcal
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 12

Sobota, 22 lutego 2020 · dodano: 22.02.2020 | Komentarze 0

Na starcie już komplikacje z powodu których wyjechałem dopiero po 10 i miałem niecałe 4 godziny na trening. Było to o tyle ważne, że z każdą godziną miało mocniej wiać co dla mnie ma kolosalne znaczenie. W dalszym ciągu korzystam z zimowych ciuchów rowerowych w których o komforcie jazdy nie może być mowy i jedyne co można powiedzieć o tym stroju to, że skutecznie chroni przed wiatrem i zimnem. Wyjazd z Bielska w kierunku Międzyrzecza już tradycyjnie utrudniony. Po raz kolejny skorzystałem ze ścieżki rowerowej, zaraz po wjeździe na nią z impetem wjechałem w kupkę rozbitego szkła, na całe szczęście nie złapałem w tym miejscu gumy. Dalsza jazda ścieżką już bezpieczna ale niezbyt szybka. Samochodów było umiarkowanie dużo i sprawnie przedostałem się przez dwa ronda. Pierwszy podjazd zweryfikował moje możliwości. Nogi dzisiaj nie tak dobre jakbym mógł się spodziewać ale nie zamierzałem się poddawać. Jazda z wiatrem zawsze jest przyjemna ale co dobre, kiedyś się kończy. Takim miejscem w którym musiałem nastawić się na walkę z żywiołem było rondo w Ligocie. Starałem się trzymać stałą moc, często zmieniałem biegi, nie potrafiłem utrzymać stałej kadencji. Jechało się coraz ciężej a powód szybko zlokalizowałem. Prędkość jazdy spadała wraz z ciśnieniem w tylnym kole. Byłem pewny, że to skutek wcześniejszej jazdy po szkle. Gdy zdjąłem oponę to stwierdziłem, że zakładając łataną dętkę trafiłem jak kulą w płot, łata puściła a opona była cała, założyłem nową dętkę. To był pierwszy ze starych błędów jakie znowu popełniłem. Wymiana w wietrznych warunkach i kilku stopniach na termometrze nie była niczym przyjemnym i ostatni raz musiałem bawić się w wymianę dętki w takich warunkach kilka lat temu. Straciłem sporo czasu ale nie zamierzałem zbytnio skracać trasy. Gdy już ruszyłem to nie mogłem się rozkręcić, mało piłem, dosyć regularnie jadłem, przez warunki wietrzne droga dłużyła się strasznie. Przez kilkanaście kilometrów walczyłem z bocznym lub czołowym wiatrem i dopiero po krótkim, przymusowym postoju w Kaczycach mogłem przez chwile poczuć wiatr wiejący w plecy. Wtedy również zmieniłem trasę, zamiast jechać na Karwinę i Cieszyn pojechałem przez Kaczyce w kierunku Pogwizdowa i Cieszyna. W dalszym ciągu starałem się jechać równo co w takich warunkach nie było łatwym zadaniem, w końcu dotarłem do Cieszyna gdzie musiałem się zatrzymać. Na moment wjechałem do Czech. Szybko zrezygnowałem z jazdy drogami na rzecz ścieżki rowerowej i właśnie ścieżką dostałem się znowu do Polski. Zbliżał się moment w którym wiatr miał już nie przeszkadzać. Czułem już zmęczenie w nogach i ostatnie kilka kilometrów na południe strasznie mi się dłużyło. W drodze do Bielska czekało na mnie kilka podjazdów. Ubite już nogi nie pozwalały na harce ale mimo to nie było najgorzej. Wiatr w znacznym stopniu wpłynął na prędkość jazdy w ostatniej części trasy. Momentami boczne podmuchy wybijały z rytmu ale na ogół podmuchy wiatru sprzyjały szybszej jeździe. Ostatecznie nie zmieściłem się w założonym czasie, myślałem, że uda się przejechać trasę poniżej 3,5 godziny, zabrakło 7 minut. Jakiś wpływ miał defekt i mniejsze ciśnienie w tylnym kole a także kierunek i siła wiatru. Trasa też była najtrudniejsza w tym roku. Kolejna setka wpadła na konto. Niestety to był ostatni trening w tym tygodniu, niedziela ma być deszczowa i szykuje się pierwsza w tym roku dłuższa sesja na trenażerze.