Wpisy archiwalne w kategorii
100-200
Dystans całkowity: | 61642.00 km (w terenie 254.50 km; 0.41%) |
Czas w ruchu: | 2248:27 |
Średnia prędkość: | 27.20 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.00 km/h |
Suma podjazdów: | 708144 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (179 %) |
Maks. tętno średnie: | 198 (101 %) |
Suma kalorii: | 1315794 kcal |
Liczba aktywności: | 498 |
Średnio na aktywność: | 123.78 km i 4h 32m |
Więcej statystyk |
Trening 11
Wtorek, 9 marca 2021 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Trening 2021, Zima, Zima 2021
Km: | 100.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:35 | km/h: | 27.91 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 2.0°C | HRmax: | 160160 ( 82%) | HRavg | 138( 70%) |
Kalorie: | 2404kcal | Podjazdy: | 720m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałem okazję wyjechać nieco wcześniej i zaliczyć dłuższy trening i ją wykorzystałem. Myślałem, że uda się wyjechać nieco wcześniej ale wyjechałem dopiero po 13. Dosyć szybko się zebrałem, ale czas jaki zaoszczędziłem straciłem na przejeździe przez miasto. Nie miałem ochoty kolejny raz jechać tymi samymi drogami i wybrałem inny kierunek ale w obecnej sytuacji to był błąd. W Bielsku straciłem kilka minut, momentami było naprawdę nerwowo i z treningowego punktu widzenia był to czas stracony. Dopiero po wyjeździe z Bielska wskoczyłem na właściwe obroty. Warunki na trasie były co najmniej dziwne, wiało z różnych kierunków, niezbyt mocno ale jednak, samochodów było cały czas dużo a okresami nawet się korkowało. Wybrałem prosty wariant dojazdu do Oświęcimia aby nie wjeżdżać do miasta i uniknąć zwężeń na trasie. W pewnym momencie trafiłem na zupełnie nieznaną mi drogę, wyglądała ciekawie ale ruch na tym odcinku był spory i być może na innej drodze byłoby spokojniej. W Oświęcimiu na teoretycznie najgłówniejszej drodze na trasie było całkiem spokojnie, później wjechałem na ścieżkę rowerową. To spowodowało tylko wybicie z rytmu i kolejne straty czasowe. Za Oświęcimiem znów na moment zrobiło się spokojniej. Po 2 godzinach jazdy już tradycyjnie tętno skoczyło do góry i utrzymywało się na poziomie około 145. Nie jest to jeszcze krytyczny poziom ale wyższy niż być powinien. Wjeżdżając znów do Oświęcimia liczyłem, ze uda się sprawnie przejechać, poza kilkoma idiotami trąbiącymi bez powodu i utrudniającymi później jazdę było całkiem znośnie. Na trasie zatrzymałem się tylko raz bez przymusu i postój trwał kilka minut. Od tego momentu jechałem równym tempem na założonej kadencji. Wiatr cały czas mieszał szyki ale radziłem sobie z tym całkiem nieźle. Kolejne utrudnienia pojawiły się w Czechowicach, najpierw skrzyżowania a później przejazd kolejowy. To jednak nie ostatni postój na trasie. Musiałem się znów zatrzymać na kolejnym wahadle w Zabrzegu. Później już jechałem prosto do domu. Noga cały czas podawała i po raz kolejny jedyny czynnik który nie pasował do reszty to tętno. Mimo przeciwnego wiatru jechałem równym tempem z założoną kadencją. Pod względem treningowym to był kolejny dobry dzień, ogólnie niezbyt dobrze radzę sobie w niskich temperaturach, tym razem wracając do domu temperatura była najniższa. Wyjeżdżając w 5 stopniach było przyjemnie a wracając w okolicy 0 już marzłem. Na szczęście cieplejsze dni nadchodzą i wówczas problemy z regulacją temperatury znikną, najlepiej czuję się w temperaturach powyżej 15 stopni.



Trening 10
Niedziela, 7 marca 2021 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Trening 2021, Zima, Zima 2021
Km: | 112.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:10 | km/h: | 26.88 |
Pr. maks.: | 58.00 | Temperatura: | 6.0°C | HRmax: | 159159 ( 81%) | HRavg | 137( 70%) |
Kalorie: | 2800kcal | Podjazdy: | 900m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Standardowo w niedzielę wybrałem się na dłuższy trening wytrzymałościowy. Rano temperatura była mało zachęcająca, do tego mocno wiało ale bezchmurne niebo i piękne słońce spowodowało, że chciało się wyjść z domu. Postanowiłem jechać na szosie, po ostatniej jeździe gdy cudem uniknąłem gleby na zjeździe zmieniłem koła na lepsze i miałem do dyspozycji dwie większe koronki. Dosyć długo się zbierałem z domu, zabrałem spory zapas jedzenia jakby jazda się przedłużyła i postanowiłem jechać w masce ze specjalnym filtrem. Wyjechałem kilka minut po 9 i już wiedziałem, że łatwo nie będzie, przez pierwsze 40 kilometrów miałem jechać pod silny wiatr. Spodziewałem się dużego dyskomfortu wywołanego przez maskę ale było całkiem przyjemnie, dużo lepiej niż w tradycyjnych maskach jednorazowych. Jechało się ciężko, trzymałem założoną moc i kadencję ale szybkości nie było, wlekłem się. Momentami szło lżej ale zatrzymywały mnie wszystkie możliwe miejsca, sygnalizacje świetlne czy przejazdy kolejowe. Warunki skutecznie zweryfikowały moje zapędy i zamiast jechać przez Pruchną jechałem najkrótszą drogą przez Zbytków do Golasowic. Miałem jednak zapas czasowy i dołożyłem kilka kilometrów przez Libowiec i Ruptawę. Mimo walki z wiatrem nie czułem zmęczenia ale mogło pojawić się później gdyż miałem za sobą dopiero 40 % trasy. Po raz pierwszy miałem w tym roku jechać w grupie więc odrobina adrenaliny się pojawiła, brakowało mi tego bardzo. Nie pojawiło się dużo osób ale był czas na pogawędki, poznanie nowych dróg i jazdę po zmianach. W większym gronie przejechaliśmy około 20 kilometrów a następnie zostaliśmy we dwóch. Nasz poziom był wyrównany i po równych zmianach przejechaliśmy kolejne 30 kilometrów. Ostatnie 12 przejechałem już sam na narastającym zmęczeniu. Tętno prawie cały dystans było wysokie więc nie może być mowy o kryzysie. Noga po wczorajszym dniu nie podawała najlepiej ale wystarczająco aby być zadowolonym. Nie miałem problemów z utrzymaniem kadencji około 95 już podczas kolejnego treningu, to dobry znak.



Trening 3
Niedziela, 21 lutego 2021 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Trening 2021, Zima, Zima 2021
Km: | 100.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:22 | km/h: | 29.70 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 6.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 2429kcal | Podjazdy: | 590m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy od 7 tygodni trening na szosie. Dzień wcześniej przygotowałem dwa rowery do jazdy, stalowy z błotnikami oraz aluminiową szosę czekającą co prawda na wiosenny przegląd ale jej stan pozwala na normalną jazdę. Długo zastanawiałem się który rower wybrać, piękne słońce i suche drogi wokół domu przekonały mnie aby wyjechać na „szybszym rowerze”. Już zapomniałem ile czasu potrzeba na przygotowanie się do jazdy. Świadomie zrezygnowałem z bidonu zabierając plecak z bukłakiem, jedzenia zabrałem na maksymalnie 3 godziny jazdy i nie planowałem postojów po drodze. Wybór ubrania zajął chwilę ale już jego zakładanie trwało dłużej. Gdy w końcu byłem gotowy zorientowałem się, że nie zabrałem pompki. Musiałem się po nią wrócić bo nigdy nie wyjeżdżam nieprzygotowany. Podczas ostatniego sprawdzania roweru przed jazdą załączyłem tylną lampkę dla bezpieczeństwa. Gdy ruszyłem to żałowałem, że wybrałem ten rower bo drogi nie wyglądały tak dobrze jak widać to było z okna. Po kilku minutach zorientowałem się, że zapomniałem zmienić kasetę w kole i na niektórych koronkach łańcuch przeskakuje. Nie przeszkadzało mi to ani nie wpływało na jakość jazdy. Kolejny rok z rzędu potwierdziło się zjawisko które trwa już wiele lat. Z każdym rokiem przybywa samochodów na drogach i nawet w tym trudnym czasie nic się w tej kwestii nie zmieniało. Kiedyś w niedzielę można było spokojnie pojeździć na szosie w bardzo małym ruchu a obecnie takiej opcji nie ma. Szybko pogodziłem się z myślą, że spokojnie nie będzie i bezpieczeństwo jest najważniejsze. Zapomniałem o tym, że na drogach miejscami jest woda i po kilku kilometrach rower był już do mycia. Po drodze wydarzyło się jeszcze kilka niecodziennych sytuacji. Jedną z nich było zaskoczenie po widoku jaki zobaczyłem na drodze przed Pszczyną. Ponad 20 drzew rosnących przy drodze zostało wykopanych z korzeniami, krajobraz jak pobojowisku, niestety to coraz częsty obraz w naszym jakże pięknym kraju. Nie wiem czemu ma to służyć, jedyne co przychodzi mi do głowy to modernizacja drogi. Gdyby nie remont drogi 933 to w ogóle bym tamtędy nie jechał i nie widział tego. Planując maksymalnie trzy godzinną jazdę, każda zmiana trasy oznaczała kombinowanie aby szybciej nie wrócić do domu. Nie byłem przygotowany na dłuższą trasę ale coraz częściej wydłużam trasy i później cierpię z tego powodu. Tym razem typowej bomby głodowej nie było, jedyna oznaka zbliżającego się kryzysu to podwyższone tętno oraz problemy z utrzymywanie wysokiej kadencji. Wydłużając trasę trafiłem na odcinek bez asfaltu, na tym krótkim fragmencie trasy jeszcze bardziej wybrudziłem rower. Mimo wydłużenia trasy zakładałem, ze uda się być w domu o 13. Dojechałem nawet z lekkim zapasem który na wjeździe do miasta wynosił 5 minut. Jak na pierwszy wyjazd oraz zważając na to, ze jest dopiero luty to noga całkiem solidnie podawała. Każdy kolejny wyjazd u mnie jest zwykle coraz lepszy więc jestem spokojny o sezon mimo tego, że czasu w tym roku mam znacznie mniej. Na trasie spotkałem wielu rowerzystów lub kolarzy, niewielu z nich odwzajemniło pozdrowienia a tylko jeden już blisko domu jako pierwszy zawołał „cześć”. Wzajemny szacunek wśród kolarzy zanika, czasy są trudne ale nie można zamykać się w sobie i we własnych myślach




Trening 123
Sobota, 3 października 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: | 131.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:35 | km/h: | 28.58 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 177177 ( 90%) | HRavg | |
Kalorie: | 2610kcal | Podjazdy: | 1350m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po czasówce pozostało mi wrócić
do domu. Miałem do przejechania około 50 kilometrów co powinno zająć około 2
godziny. Miałem do zabrania dodatkowy bagaż którego nie było wcześniej. Wyjechałem
o 16:50 i pierwsze kilometry do jazda z silnym wiatrem w plecy. Na wjeździe do
Wadowic na liczniku miałem ponad 40 km/h mimo bardzo umiarkowanej średniej
mocy. Przez miasto przejechałem szybko i bez najmniejszych problemów. Takie
pojawiły się za miastem gdzie jeden z kierowców wyprzedził mnie na centymetry,
zjechałem odruchowo na bok gdzie było sporo liści i tylne koło na moment
straciło przyczepność. Miałem nieco strachu ale na tym się skończyło, za
Wadowicami walczyłem z dużym ruchem ale jechałem z bocznym, lekko pomagającym
wiatrem, momentami wiatr pomagał bardziej i jechałem około 40 km/h. Ta trasa mi
odpowiada, gdyby nie duży ruch to byłoby idealnie. Po niecałej godzinie jazdy
byłem już w centrum Ket gdzie straciłem najwięcej czasu na jednym skrzyżowaniu.
Swoje musiałem odczekać aby objechać rynek, później już znowu spokojnie na
drogach. Ciężko zrobiło się w lesie miedzy Ketami a Kozami gdzie wiatr
przeszkadzał ale później znów zmienił kierunek. Wjeżdżając do Kóz miałem za
sobą godzinę jazdy i ponad 30 kilometrów na liczniku. Dużo mniej dzieliło mnie
od domu. Jechałem cały czas równym tempem z wysokim tętentem które towarzyszyło
mi w zasadzie od rana ale wciąż była to 2, momentami 3 strefa. Będąc już w
Bielsku zapadał zmrok, nie chciało mi się zatrzymywać i wyciągać lampki i
postanowiłem dojechać ciągiem do domu. Na ostatnim zjeździe puściłem się
odważnie, mogłem dokręcić bardziej i kilka sekund szybciej bym zjechał ale i
tak było nieźle, w łuki wszedłem szybko, pewnie, optymalnym totem. Ostatnie
kilometry już na luzie, częściowo po ścieżce rowerowej. Przejechanie 50
kilometrów zajęło mi mniej niż 100 minut, nie należę do szybkich kolarzy,
jeżdżę wyraźnie wolniej niż inni i taki czas na tym dystansie jest dla mnie
dobry.
Tatra Road Race 2020
Sobota, 12 września 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Wyścig
Km: | 121.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:09 | km/h: | 29.16 |
Pr. maks.: | 75.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | 179179 ( 91%) | HRavg | 159( 81%) |
Kalorie: | 3550kcal | Podjazdy: | 2990m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy i jedyny wyścig w tym roku zaliczony. Wiele wskazywało na to że nie pojawię się na tym wyścigu. W terminie czerwcowy byłem w szczytowej formie i miałem spore szanse na dobry wyścig w moim wykonaniu. Gdy przełożono wyścig na wrzesień i ograniczono liczbę uczestników miałem małe szanse na to aby znaleźć się na liście startowej. Gdy w lipcu pojawiła się informacja o dodatkowych zapisach zapisałem się szybciej niż się zastanowiłem. To był pierwszy błąd, nie byłem przygotowany do startu ale było jeszcze kilka tygodni na poprawę formy. Wziąłem się za to zbyt późno i było mało czasu np. Na poprawę jazdy w grupie. Gdy zobaczyłem profil trasy to trochę się zdziwiłem szybkim odcinkiem po pierwszych 2 podjazdach, to nie pasowało do górskiego charakteru tego wyścigu. Mimo to postanowiłem pojawiać się na starcie i przez kilka tygodni wytrwale trenowałem m.in. jazdę w grupie. Byłem dobrze przygotowany fizycznie, mentalnie i wydawało się nie najgorzej technicznie. Nie zawaliłem BPS, sprzęt po serwisie był sprawdzony i przetestowany. Wydawało się że wszystko jest w porządku.
Miałem możliwość pojawić się pod Tatrami już w piątek więc ją wykorzystałem. Z domu zapomniałem kilku rzeczy ale nie były one niezbędne podczas wyścigu. Gdy pojechałem sprawdzić nogę i sprzęt to zapomniałem włączyć aktywność w liczniki. Gdy się zorientowałem to było już po ptokach. Wracając stawiłem się po pakiet startowy, trochę czasu ale także nerwów straciłem w biurze zawodów. Formalności załatwione i mogłem wrócić do pensjonatu. Przygotowałem rower, ubranie, jedzenie i picie na sobotę i przystąpiłem do kolejnego punktu programu. Kolejna sprawa to posiłek, nie chciało mi się gotować więc poszedłem do sprawdzonego lokalu na tradycyjne spaghetti. Później jeszcze krótki spacer po Zakopanem i pora na sen. O dziwo przespałem całą noc bez problemów. Rano zjadłem sporą dawkę węglowodanów, w sumie trzy 400 gramowe jogurty i drugie tyle owsianki. Byłem najedzony ale nie oznaczało to zmniejszenia częstotliwości jedzenia na trasie. Nie czułem adrenaliny i presji jaka zwykle mi towarzyszy przed zawodami, to kolejna dziwna i niecodzienna rzecz. Nie chciało mi się wychodzić i maksymalnie przeciągałem ten moment. W końcu musiałem wyjechać trochę podkręcić przed startem. Jakoś się rozgrzałem ale nie było czasu, warunków i głowy na pełną rozgrzewkę. Przysługiwał mi pierwszy sektor startowy, najmniej liczny więc nie martwiłem się o pozycję przed pierwszym podjazdem. W sektorze pojawiłem się 10 minut przed startem. Sprawy organizacyjne trochę się przeciągły i było widać i czuć nerwowość i niektórych zawodników.
W końcu nastąpił sygnał do startu. Tym razem start mi wyszedł, od razu się wpiąłem i nie straciłem dystansu, było lekko w górę co mi pasowało. Kilka pozycji straciłem na bruku i fatalnej nawierzchni na dojeździe do głównej drogi. Na starcie ostrym byłem na dobrej pozycji, pierwsze metry Salamandry pokonałem z mocą przekraczającą 500 Wat, dopiero po łuku w prawo moc spadła. Jechałem równo, mocno, na granicy tego co zakładałem, moje miejsce w szeregu zostało zweryfikowane, zwykle wyprzedzałem na takim podjeździe a tym razem nie byłem w stanie. W drugiej połowie podjazdu moja moc spadła, wtedy również zbliżyłem się do 3 innych zawodników a większa grupa była 10 - 15 sekund z przodu. Pierwszy zjazd na trasie był technicznie wymagający, jakoś sobie z nim poradziłem, wiele nie straciłem. W zakręt po którym zaczyna się trudny podjazd wszedłem pewnie i optymalnym torem. Już przed skrętem zmieniłem przełożenia i mogłem skupić się na jak najlepszym pokonaniu podjazdu. Ten podjazd faktycznie poszedł mi najlepiej, mało straciłem do czołówki, odrobiłem kilka sekund do grupy z przodu ale różnica była za duża. Nie przypuszczałem że wyścig skończy się dla mnie w tym momencie po 2 podjeździe na trasie. Początek długiego zjazdu nie wyglądał źle, złapałem koło ale za chwilę już zacząłem tracić dystans. Tempo było mocne, zacząłem przeklinać kompaktową korbę przy której brakowało mi ząbka z tyłu, nie potrafiłem utrzymać kadencji powyżej 100 na dłużej i traciłem coraz więcej.
Nie złapałem koła wyprzedzających mnie zawodników, na trudniejszych technicznie odcinkach zjazdu nawet nadrabiałem, to jedyny plus tej sytuacji. Zjazd do Cichego rozpocząłem samotnie, nie miałem motywacji do mocnej i szybkiej jazdy, postanowiłem zaczekać na kolejną grupę. Złapali mnie w połowie drogi od Zoków do ronda. Tam już jakoś to wyglądało i dołączyłem na jakiś czas do grupy. Tempo jak dla mnie było za szybkie, nie jechało mi się komfortowo ale nie poddawałem się. Przejazd przez rondo był nerwowy, udało się bezpiecznie przejechać ale technicznie nie wyglądało to dobrze. Byłem raczej z tyłu i zrobiła się luka, dospawałem dopiero na podjeździe. Gdy okazało się że poprzednia grupa jest w zasięgu wzroku to od razu tempo poszło do góry. Grupa się rozciągła, kilka osób odjechało ale chyba nikt nie został. Dla mnie był to zbyt łatwy podjazd na ataki. Na podjeździe miałem jeszcze nadzieję na niezłą pozycję bo najtrudniejsze podjazdy jeszcze na nas czekały. Prawdziwy dramat rozegrał się na zjeździe do Rogoźnika, gdy tylko droga zaczęła opadać w momencie straciłem dystans, dawałem z siebie niemal wszystko ale nie byłem w stanie nic zrobić. Na krótkim dystansie straciłem kilkanaście sekund a na całym zjeździe minutę. To jest przepaść, moje szanse na cokolwiek w tym wyścigu spadły już prawie do zera. Liczyłem że uda się nadrobić trochę czasu na kolejnych podjazdach. Pierwszy z nich to znana z Podhale Tour Maruszyna. Początek spokojny i trudniejsza końcówka. Jechałem już z taką mocą jaką założyłem przed wyścigiem, na podjeździe dogoniłem ledwie jedną osobę, kilka było bliski ale do grupy z przodu traciłem sporo. Interwałowy odcinek do Skrzypnego nie poszedł mi najlepiej mimo jazdy z wiatrem w plecy. Gdy tylko zrobiło się stromo jechałem znowu mocniej, nawet od tego co zakładałem, pojedyncze osoby jechały wolniej i udało się odrobić kilka pozycji. Dalej nie wyglądało to znów dobrze. Przed bufetem nie umiałem złapać rytmu i przemęczyłem ten krótki podjazd. Złapałem tylko banana, zdążyłem to zjeść w strefie bufetu. Miałem jeszcze jeden pełny bidon i trochę w drugim wiec nie pobierałem dodatkowego, w sumie popełniłem błąd na starcie zabierając dwa bidony, zawsze to 600-700 gram mniej ale nie miało to znaczenia, nie pozwoliłoby to na utrzymanie się w grupie. Na zjeździe z bufetu próbowałem się dobrze ułożyć ale nie było to łatwe, na łuku w prawo nie dobrałem zbyt optymalnej pozycji i musiałem hamować. Na podjeździe w kierunku Bustryku uformowała się grupka i miałem nadzieje na dobrą współprace. Gdy tylko wyszedłem na czoło to od razu zrobiła się luka, nie jechałem wcale mocno ale wydawało się, że jestem silniejszy od innych. Przed wjazdem na drugą rundę jechało mi się ciężko, byłem pewny, że złapałem gumę, zatrzymałem się nawet sprawdzić ale to było złudzenie, na moje szczęście droga jeszcze przez jakiś czas pięła się do góry wiec szybko dojechałem do grupy. Niestety nie na długo, gdy tylko zaczął się zjazd to tempo poszło do góry, po raz kolejny trafiłem na grupę w której ścigano się na zjazdach, w momencie straciłem dystans, nie umiałem się dobrze ułożyć, coś nie grało jak trzeba, nie miałem motywacji dokręcać ale też nie hamowałem. Na około 2 kilometrowym zjeździe odstałem o kilkadziesiąt sekund od grupy, to jest ogromna przepaść. Moja motywacja spadła już do zera, pogodziłem się z kolejną czasówką, blisko było do kolejnego podjazdu który zweryfikował rzeczywistość. Na początku jechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromo docisnąłem. Jechałem na granicy tego co założyłem ale czułem, że mogę mocniej. Odległość od mety skutecznie mnie odwiodła od próby podkręcenia tempa, moc jaką generowałem wystarczyła aby wyprzedzić wszystkich co mi uciekli na zjeździe a także dwie inne osoby. Niestety zyskując na podjeździe sporo straciłem na kolejnym zjeździe, trafiłem także na wolniej i gorzej technicznie zjeżdżającego zawodnika i dwa razy musiałem hamować a rozpędzenie roweru przy mojej wadze i pod wiatr to nie była łatwa sprawa. Druga część okrążenia nie bardzo mi pasowała, cały czas góra dół, na podjazdach nie umiałem złapać rytmu a na zjazdach jechałem potwornie wolno. W połowie dystansu nie czułem żadnych oznak kryzysu i nawet przy mocy przekraczającej FTP na podjazdach nie czułem dyskomfortu. Noga podawała nieźle ale co z tego jak została mi walka o TOP 50 na tym wyścigu co przy możliwościach mojego organizmu to wynik poniżej przeciętnego. Gdy robiło się stromiej dociskałem, na wypłaszczeniach popuszczałem zbyt mocno i traciłem cenne sekundy w bardzo prostacki sposób. Na łatwiejszym odcinku przed kończącymi pierwsze okrążenie traciłem nawet do zawodników z ogona dystansu Hard co potwierdza moją dyspozycje na tym wyścigu. Przed Budzem znów jechałem mocniej ale wszyscy których wyprzedzałem byli z dystansu Hard. Na bufet wjeżdżało mi się ciężko, chyba nigdy nie polubię tej ścianki przed Bachledówką. Po raz kolejny biłem się z myślami czy nie zejść z trasy. Wymieniłem bidon na bufecie, wziąłem kolejnego banana i ruszyłem dalej w samotną walkę z przeciwnościami. Motywacji już prawie nie było, początek drugiego okrążenia był bardzo słaby, pierwszy stromy zjazd również. Przed Pitoniówką już czułem lekki ból w plecach, gdy tylko zaczął się podjazd zjadłem kolejnego żela, przy każdym następnym miałem większe problemy, spora cześć opakowania zostawała albo na mnie albo na rowerze, odwykłem od jedzenia żeli ale nie chciałem się męczyć z batonami na wyścigu. Pusty już bidon rzuciłem kibicom domagającym się tego, to nagroda z doping który dodał mi skrzydeł, niepotrzebnie wrzuciłem po raz pierwszy 32 z tyłu bo jechałem wolniej a w nogach sił nie ubyło. Cały podjazd wyglądał słabiej niż pierwszy ale to nic w porównaniu z tym co wydarzyło się później. W żaden sposób nie zmotywowała mnie informacja o 45 miejscu jakie aktualnie zajmowałem. Na zjeździe pojechałem odrobinę lepiej niż za pierwszym razem ale ból w plechach był coraz większy. Próbowałem się rozruszać zmieniając pozycje na rowerze ale to nie pomagało, nogi cały czas pozwalały na trzymanie się założeń ale ból w plechach skutecznie torpedował zapędy. Przed najtrudniejszym fragmentem podjazdu do Czerwiennego już nie wytrzymałem i musiałem się zatrzymać. Chwila postoju zmniejszyła nieco dyskomfort ale nie na długo, przyjąłem magnez zgodnie z planem, na bufecie miałem wziąć tylko banana ale nieco zmodyfikowałem plany. Najpierw musiałem tam dojechać ale trwało to strasznie długo, na podjeździe jechałem dobrym tempem w żaden sposób nie czując spadku mocy w nogach. To potwierdzało dobre przygotowanie fizyczne do tego wyścigu i umiejętny rozkład sił. W sumie mogłem przyśpieszyć ale jeden szczegół mnie blokował, plecy. Największy dramat rozegrał się przed bufetem gdy nie umiałem jechać w żadnej pozycji a ból był tam ogromny, że cudem uniknąłem gleby, jak już się zatrzymałem to musiałem podejść kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałem ile takich sytuacji jeszcze mnie czeka wiec wymieniałem bidon na pełny, zjadłem kolejnego banana. Mijając strefę bufetu zobaczyłem krajobraz jak po wojnie, na drodze był zwyczajny śmietnik, strefa dawno się skończyła a puste butelki dalej się walały po drodze, przez jedną z nich musiałem hamować na zjeździe aby nie najechać i nie wyłożyć się na asfalcie. Robiłem wszytko aby nie zejść z roweru, walczyłem dzielnie z bólem i wciąż byłem w stanie generować 300 Wat na podjeździe czego przed wyścigiem nie zakładałem. Niestety większy ból wrócił wraz z początkiem zjazdu w kierunku Nowego Bystrego. Prezentowałem się tam tak jak za „najlepszych” lat, moja technika była fatalna a prędkość niska. Odcinek w dół do Ratułowa dłużył mi się strasznie, praktycznie nie pedałowałem, straciłem kolejne cenne minuty. W końcu zobaczyłem strzałkę w lewo na ostatni podjazd. Jechałem już tylko aby dotrzeć do mety, gdy tylko docisnąłem to 300 Wat było na budziku. Była mowa o 9 kilometrach podjazdu na koniec, po 2 pojawił się napis 5 kilometrów do mety. Przestałem myśleć o bólu i jechałem swoje do mety, nie był to mój normalny poziom ale było lepiej niż na wcześniejszych kilometrach. Wyprzedziłem nawet dwie osoby ale na metę wpadłem samotnie bez tradycyjnego sprintu. Na mecie miałem bardzo mieszane uczucia, wśród złych wniosków pojawiło się też kilka dobrych, najważniejszy jest taki, że dojechałem do mety, po drugie nie spisałem się gorzej jak rok temu, po trzecie cały czas byłem w stanie generować dobre moce. Sprzęt spisał się na medal. Inne odczucia i wnioski są już niestety złe. Moja jazda w grupie nie wygląda źle, wygląda tragicznie i ze świeczką można szukać osoby z którą w tym elemencie mogę konkurować, wszyscy jeżdżą dużo lepiej, zupełnie nie radze sobie na szybkich i pozornie łatwych odcinkach, tam traciłem zdecydowanie najwięcej. Miałem spore nadzieje na przełamanie i wreszcie dobry wynik na wyścigu ale po raz kolejny nie wyszło, moja cierpliwość jest duża ale jak każda ma swoje granice i już niedługo się skończy, chyba że pogodzę się z faktem, że poziomu przeciętnego nie przeskoczę. Z grubsza patrząc to na trasie straciłem około 10 minut przy niewielkim zysku na podjazdach, słabym dojeździe do rund i bardzo słabej końcówce, wolnych zjazdach i jeździe solo. Odjęcie tego od czasu zmieniłoby zupełnie moje spojrzenie na wyścig. To byłby już dobry wynik przy tej obsadzie. Forma była na pierwszą 20 OPEN a technika na ostatnią 20 OPEN. W czasówkach sobie radze bardzo dobrze, tam widać moje możliwości a na wyścigach nie, nie ma wyników, zawodnik nie może być określany jako dobry. Pomijam już fakt, że wyścigi nie wyglądają jak kiedyś, przyjdzie dzień w którym adrenalina przewyższy zdrowy rozsądek i nawet najlepsze zabezpieczenie trasy nie pomoże. Czas w których wyścigi rozgrywały się na podjazdach minęły już chyba bezpowrotnie, obecnie wyścigi wygrywa się na zjazdach, to nie jest ani bezpieczne ani normalne, żadna nagroda nie jest warta tego co może się wydarzyć na zjeździe gdzie prędkości są coraz większe, w skrajnych przypadkach nawet uszczerbek na zdrowiu nie daje do myślenia. Jak tam ma to wyglądać to ja wole nauczyć się grać w szachy, może tam będę miał więcej szczęścia i będę coś znaczył. Nie jestem w stanie postawić wszystkiego na kolarstwo, może mam inne, gorsze przez niektórych uważane za nienormalne podejście, może powinienem się leczyć ale uważam, że w amatorskim sporcie są rzeczy dużo ważniejsze od wyniku czy nawet podjęcia maksymalnego ryzyka a życie czy zdrowie mamy tylko jedno i czasami jedna zła decyzja może wpłynąć na następne kilka, kilkanaście lat. Ten wyścig po raz kolejny dał mi do zrozumienia, że zamiast przybliżać oddalam się od czołówki, nie jestem w stanie zrobić postępu a jedyną zauważalną i docenianą miarą poziomu są wyniki a te w moim przypadku są podobne lub gorsze niż w poprzednich latach. Musze przemyśleć kilka spraw, można walczyć rok, dwa ale prawie 10 lat walki o poprawę i brak wyraźnych postępów w technice to już jest za dużo nawet dla bardzo cierpliwego zawodnika. Trzeba chyba się pogodzić z rzeczywistością i tym, że dobrego kolarza ze mnie nie będzie. Na razie nie wiem czy będę się dalej ścigał, sporo się ostatnio dzieje i ciężko podjąć odpowiednią decyzję. Nie ma co zwalać niepowodzenia w wyścigu na pandemie bo zawiodła przede wszystkim głowa ale z drugiej strony wygrał zdrowy rozsądek i bezpiecznie dotarłem do mety wiec można powiedzieć, że medal ma dwie strony, jedną dobrą, drugą złą, staram się myśleć pozytywnie ale nie zawsze tak się da.
Organizacja tego wyścigu stała na wysokim poziomie. Było kilka niedociągnięć ale na nie Organizator nie miał wpływu. Perfekcyjne zabezpieczenie trasy, bogato wyposażone bufety, wozy serwisowe na trasie, świetny pomiar czasu i sprawnie działające mimo wielu dodatkowych czynności biuro zawodów. Inni mogą brać przykład z Tatra Cycling Events.

Miałem możliwość pojawić się pod Tatrami już w piątek więc ją wykorzystałem. Z domu zapomniałem kilku rzeczy ale nie były one niezbędne podczas wyścigu. Gdy pojechałem sprawdzić nogę i sprzęt to zapomniałem włączyć aktywność w liczniki. Gdy się zorientowałem to było już po ptokach. Wracając stawiłem się po pakiet startowy, trochę czasu ale także nerwów straciłem w biurze zawodów. Formalności załatwione i mogłem wrócić do pensjonatu. Przygotowałem rower, ubranie, jedzenie i picie na sobotę i przystąpiłem do kolejnego punktu programu. Kolejna sprawa to posiłek, nie chciało mi się gotować więc poszedłem do sprawdzonego lokalu na tradycyjne spaghetti. Później jeszcze krótki spacer po Zakopanem i pora na sen. O dziwo przespałem całą noc bez problemów. Rano zjadłem sporą dawkę węglowodanów, w sumie trzy 400 gramowe jogurty i drugie tyle owsianki. Byłem najedzony ale nie oznaczało to zmniejszenia częstotliwości jedzenia na trasie. Nie czułem adrenaliny i presji jaka zwykle mi towarzyszy przed zawodami, to kolejna dziwna i niecodzienna rzecz. Nie chciało mi się wychodzić i maksymalnie przeciągałem ten moment. W końcu musiałem wyjechać trochę podkręcić przed startem. Jakoś się rozgrzałem ale nie było czasu, warunków i głowy na pełną rozgrzewkę. Przysługiwał mi pierwszy sektor startowy, najmniej liczny więc nie martwiłem się o pozycję przed pierwszym podjazdem. W sektorze pojawiłem się 10 minut przed startem. Sprawy organizacyjne trochę się przeciągły i było widać i czuć nerwowość i niektórych zawodników.
W końcu nastąpił sygnał do startu. Tym razem start mi wyszedł, od razu się wpiąłem i nie straciłem dystansu, było lekko w górę co mi pasowało. Kilka pozycji straciłem na bruku i fatalnej nawierzchni na dojeździe do głównej drogi. Na starcie ostrym byłem na dobrej pozycji, pierwsze metry Salamandry pokonałem z mocą przekraczającą 500 Wat, dopiero po łuku w prawo moc spadła. Jechałem równo, mocno, na granicy tego co zakładałem, moje miejsce w szeregu zostało zweryfikowane, zwykle wyprzedzałem na takim podjeździe a tym razem nie byłem w stanie. W drugiej połowie podjazdu moja moc spadła, wtedy również zbliżyłem się do 3 innych zawodników a większa grupa była 10 - 15 sekund z przodu. Pierwszy zjazd na trasie był technicznie wymagający, jakoś sobie z nim poradziłem, wiele nie straciłem. W zakręt po którym zaczyna się trudny podjazd wszedłem pewnie i optymalnym torem. Już przed skrętem zmieniłem przełożenia i mogłem skupić się na jak najlepszym pokonaniu podjazdu. Ten podjazd faktycznie poszedł mi najlepiej, mało straciłem do czołówki, odrobiłem kilka sekund do grupy z przodu ale różnica była za duża. Nie przypuszczałem że wyścig skończy się dla mnie w tym momencie po 2 podjeździe na trasie. Początek długiego zjazdu nie wyglądał źle, złapałem koło ale za chwilę już zacząłem tracić dystans. Tempo było mocne, zacząłem przeklinać kompaktową korbę przy której brakowało mi ząbka z tyłu, nie potrafiłem utrzymać kadencji powyżej 100 na dłużej i traciłem coraz więcej.
Nie złapałem koła wyprzedzających mnie zawodników, na trudniejszych technicznie odcinkach zjazdu nawet nadrabiałem, to jedyny plus tej sytuacji. Zjazd do Cichego rozpocząłem samotnie, nie miałem motywacji do mocnej i szybkiej jazdy, postanowiłem zaczekać na kolejną grupę. Złapali mnie w połowie drogi od Zoków do ronda. Tam już jakoś to wyglądało i dołączyłem na jakiś czas do grupy. Tempo jak dla mnie było za szybkie, nie jechało mi się komfortowo ale nie poddawałem się. Przejazd przez rondo był nerwowy, udało się bezpiecznie przejechać ale technicznie nie wyglądało to dobrze. Byłem raczej z tyłu i zrobiła się luka, dospawałem dopiero na podjeździe. Gdy okazało się że poprzednia grupa jest w zasięgu wzroku to od razu tempo poszło do góry. Grupa się rozciągła, kilka osób odjechało ale chyba nikt nie został. Dla mnie był to zbyt łatwy podjazd na ataki. Na podjeździe miałem jeszcze nadzieję na niezłą pozycję bo najtrudniejsze podjazdy jeszcze na nas czekały. Prawdziwy dramat rozegrał się na zjeździe do Rogoźnika, gdy tylko droga zaczęła opadać w momencie straciłem dystans, dawałem z siebie niemal wszystko ale nie byłem w stanie nic zrobić. Na krótkim dystansie straciłem kilkanaście sekund a na całym zjeździe minutę. To jest przepaść, moje szanse na cokolwiek w tym wyścigu spadły już prawie do zera. Liczyłem że uda się nadrobić trochę czasu na kolejnych podjazdach. Pierwszy z nich to znana z Podhale Tour Maruszyna. Początek spokojny i trudniejsza końcówka. Jechałem już z taką mocą jaką założyłem przed wyścigiem, na podjeździe dogoniłem ledwie jedną osobę, kilka było bliski ale do grupy z przodu traciłem sporo. Interwałowy odcinek do Skrzypnego nie poszedł mi najlepiej mimo jazdy z wiatrem w plecy. Gdy tylko zrobiło się stromo jechałem znowu mocniej, nawet od tego co zakładałem, pojedyncze osoby jechały wolniej i udało się odrobić kilka pozycji. Dalej nie wyglądało to znów dobrze. Przed bufetem nie umiałem złapać rytmu i przemęczyłem ten krótki podjazd. Złapałem tylko banana, zdążyłem to zjeść w strefie bufetu. Miałem jeszcze jeden pełny bidon i trochę w drugim wiec nie pobierałem dodatkowego, w sumie popełniłem błąd na starcie zabierając dwa bidony, zawsze to 600-700 gram mniej ale nie miało to znaczenia, nie pozwoliłoby to na utrzymanie się w grupie. Na zjeździe z bufetu próbowałem się dobrze ułożyć ale nie było to łatwe, na łuku w prawo nie dobrałem zbyt optymalnej pozycji i musiałem hamować. Na podjeździe w kierunku Bustryku uformowała się grupka i miałem nadzieje na dobrą współprace. Gdy tylko wyszedłem na czoło to od razu zrobiła się luka, nie jechałem wcale mocno ale wydawało się, że jestem silniejszy od innych. Przed wjazdem na drugą rundę jechało mi się ciężko, byłem pewny, że złapałem gumę, zatrzymałem się nawet sprawdzić ale to było złudzenie, na moje szczęście droga jeszcze przez jakiś czas pięła się do góry wiec szybko dojechałem do grupy. Niestety nie na długo, gdy tylko zaczął się zjazd to tempo poszło do góry, po raz kolejny trafiłem na grupę w której ścigano się na zjazdach, w momencie straciłem dystans, nie umiałem się dobrze ułożyć, coś nie grało jak trzeba, nie miałem motywacji dokręcać ale też nie hamowałem. Na około 2 kilometrowym zjeździe odstałem o kilkadziesiąt sekund od grupy, to jest ogromna przepaść. Moja motywacja spadła już do zera, pogodziłem się z kolejną czasówką, blisko było do kolejnego podjazdu który zweryfikował rzeczywistość. Na początku jechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromo docisnąłem. Jechałem na granicy tego co założyłem ale czułem, że mogę mocniej. Odległość od mety skutecznie mnie odwiodła od próby podkręcenia tempa, moc jaką generowałem wystarczyła aby wyprzedzić wszystkich co mi uciekli na zjeździe a także dwie inne osoby. Niestety zyskując na podjeździe sporo straciłem na kolejnym zjeździe, trafiłem także na wolniej i gorzej technicznie zjeżdżającego zawodnika i dwa razy musiałem hamować a rozpędzenie roweru przy mojej wadze i pod wiatr to nie była łatwa sprawa. Druga część okrążenia nie bardzo mi pasowała, cały czas góra dół, na podjazdach nie umiałem złapać rytmu a na zjazdach jechałem potwornie wolno. W połowie dystansu nie czułem żadnych oznak kryzysu i nawet przy mocy przekraczającej FTP na podjazdach nie czułem dyskomfortu. Noga podawała nieźle ale co z tego jak została mi walka o TOP 50 na tym wyścigu co przy możliwościach mojego organizmu to wynik poniżej przeciętnego. Gdy robiło się stromiej dociskałem, na wypłaszczeniach popuszczałem zbyt mocno i traciłem cenne sekundy w bardzo prostacki sposób. Na łatwiejszym odcinku przed kończącymi pierwsze okrążenie traciłem nawet do zawodników z ogona dystansu Hard co potwierdza moją dyspozycje na tym wyścigu. Przed Budzem znów jechałem mocniej ale wszyscy których wyprzedzałem byli z dystansu Hard. Na bufet wjeżdżało mi się ciężko, chyba nigdy nie polubię tej ścianki przed Bachledówką. Po raz kolejny biłem się z myślami czy nie zejść z trasy. Wymieniłem bidon na bufecie, wziąłem kolejnego banana i ruszyłem dalej w samotną walkę z przeciwnościami. Motywacji już prawie nie było, początek drugiego okrążenia był bardzo słaby, pierwszy stromy zjazd również. Przed Pitoniówką już czułem lekki ból w plecach, gdy tylko zaczął się podjazd zjadłem kolejnego żela, przy każdym następnym miałem większe problemy, spora cześć opakowania zostawała albo na mnie albo na rowerze, odwykłem od jedzenia żeli ale nie chciałem się męczyć z batonami na wyścigu. Pusty już bidon rzuciłem kibicom domagającym się tego, to nagroda z doping który dodał mi skrzydeł, niepotrzebnie wrzuciłem po raz pierwszy 32 z tyłu bo jechałem wolniej a w nogach sił nie ubyło. Cały podjazd wyglądał słabiej niż pierwszy ale to nic w porównaniu z tym co wydarzyło się później. W żaden sposób nie zmotywowała mnie informacja o 45 miejscu jakie aktualnie zajmowałem. Na zjeździe pojechałem odrobinę lepiej niż za pierwszym razem ale ból w plechach był coraz większy. Próbowałem się rozruszać zmieniając pozycje na rowerze ale to nie pomagało, nogi cały czas pozwalały na trzymanie się założeń ale ból w plechach skutecznie torpedował zapędy. Przed najtrudniejszym fragmentem podjazdu do Czerwiennego już nie wytrzymałem i musiałem się zatrzymać. Chwila postoju zmniejszyła nieco dyskomfort ale nie na długo, przyjąłem magnez zgodnie z planem, na bufecie miałem wziąć tylko banana ale nieco zmodyfikowałem plany. Najpierw musiałem tam dojechać ale trwało to strasznie długo, na podjeździe jechałem dobrym tempem w żaden sposób nie czując spadku mocy w nogach. To potwierdzało dobre przygotowanie fizyczne do tego wyścigu i umiejętny rozkład sił. W sumie mogłem przyśpieszyć ale jeden szczegół mnie blokował, plecy. Największy dramat rozegrał się przed bufetem gdy nie umiałem jechać w żadnej pozycji a ból był tam ogromny, że cudem uniknąłem gleby, jak już się zatrzymałem to musiałem podejść kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałem ile takich sytuacji jeszcze mnie czeka wiec wymieniałem bidon na pełny, zjadłem kolejnego banana. Mijając strefę bufetu zobaczyłem krajobraz jak po wojnie, na drodze był zwyczajny śmietnik, strefa dawno się skończyła a puste butelki dalej się walały po drodze, przez jedną z nich musiałem hamować na zjeździe aby nie najechać i nie wyłożyć się na asfalcie. Robiłem wszytko aby nie zejść z roweru, walczyłem dzielnie z bólem i wciąż byłem w stanie generować 300 Wat na podjeździe czego przed wyścigiem nie zakładałem. Niestety większy ból wrócił wraz z początkiem zjazdu w kierunku Nowego Bystrego. Prezentowałem się tam tak jak za „najlepszych” lat, moja technika była fatalna a prędkość niska. Odcinek w dół do Ratułowa dłużył mi się strasznie, praktycznie nie pedałowałem, straciłem kolejne cenne minuty. W końcu zobaczyłem strzałkę w lewo na ostatni podjazd. Jechałem już tylko aby dotrzeć do mety, gdy tylko docisnąłem to 300 Wat było na budziku. Była mowa o 9 kilometrach podjazdu na koniec, po 2 pojawił się napis 5 kilometrów do mety. Przestałem myśleć o bólu i jechałem swoje do mety, nie był to mój normalny poziom ale było lepiej niż na wcześniejszych kilometrach. Wyprzedziłem nawet dwie osoby ale na metę wpadłem samotnie bez tradycyjnego sprintu. Na mecie miałem bardzo mieszane uczucia, wśród złych wniosków pojawiło się też kilka dobrych, najważniejszy jest taki, że dojechałem do mety, po drugie nie spisałem się gorzej jak rok temu, po trzecie cały czas byłem w stanie generować dobre moce. Sprzęt spisał się na medal. Inne odczucia i wnioski są już niestety złe. Moja jazda w grupie nie wygląda źle, wygląda tragicznie i ze świeczką można szukać osoby z którą w tym elemencie mogę konkurować, wszyscy jeżdżą dużo lepiej, zupełnie nie radze sobie na szybkich i pozornie łatwych odcinkach, tam traciłem zdecydowanie najwięcej. Miałem spore nadzieje na przełamanie i wreszcie dobry wynik na wyścigu ale po raz kolejny nie wyszło, moja cierpliwość jest duża ale jak każda ma swoje granice i już niedługo się skończy, chyba że pogodzę się z faktem, że poziomu przeciętnego nie przeskoczę. Z grubsza patrząc to na trasie straciłem około 10 minut przy niewielkim zysku na podjazdach, słabym dojeździe do rund i bardzo słabej końcówce, wolnych zjazdach i jeździe solo. Odjęcie tego od czasu zmieniłoby zupełnie moje spojrzenie na wyścig. To byłby już dobry wynik przy tej obsadzie. Forma była na pierwszą 20 OPEN a technika na ostatnią 20 OPEN. W czasówkach sobie radze bardzo dobrze, tam widać moje możliwości a na wyścigach nie, nie ma wyników, zawodnik nie może być określany jako dobry. Pomijam już fakt, że wyścigi nie wyglądają jak kiedyś, przyjdzie dzień w którym adrenalina przewyższy zdrowy rozsądek i nawet najlepsze zabezpieczenie trasy nie pomoże. Czas w których wyścigi rozgrywały się na podjazdach minęły już chyba bezpowrotnie, obecnie wyścigi wygrywa się na zjazdach, to nie jest ani bezpieczne ani normalne, żadna nagroda nie jest warta tego co może się wydarzyć na zjeździe gdzie prędkości są coraz większe, w skrajnych przypadkach nawet uszczerbek na zdrowiu nie daje do myślenia. Jak tam ma to wyglądać to ja wole nauczyć się grać w szachy, może tam będę miał więcej szczęścia i będę coś znaczył. Nie jestem w stanie postawić wszystkiego na kolarstwo, może mam inne, gorsze przez niektórych uważane za nienormalne podejście, może powinienem się leczyć ale uważam, że w amatorskim sporcie są rzeczy dużo ważniejsze od wyniku czy nawet podjęcia maksymalnego ryzyka a życie czy zdrowie mamy tylko jedno i czasami jedna zła decyzja może wpłynąć na następne kilka, kilkanaście lat. Ten wyścig po raz kolejny dał mi do zrozumienia, że zamiast przybliżać oddalam się od czołówki, nie jestem w stanie zrobić postępu a jedyną zauważalną i docenianą miarą poziomu są wyniki a te w moim przypadku są podobne lub gorsze niż w poprzednich latach. Musze przemyśleć kilka spraw, można walczyć rok, dwa ale prawie 10 lat walki o poprawę i brak wyraźnych postępów w technice to już jest za dużo nawet dla bardzo cierpliwego zawodnika. Trzeba chyba się pogodzić z rzeczywistością i tym, że dobrego kolarza ze mnie nie będzie. Na razie nie wiem czy będę się dalej ścigał, sporo się ostatnio dzieje i ciężko podjąć odpowiednią decyzję. Nie ma co zwalać niepowodzenia w wyścigu na pandemie bo zawiodła przede wszystkim głowa ale z drugiej strony wygrał zdrowy rozsądek i bezpiecznie dotarłem do mety wiec można powiedzieć, że medal ma dwie strony, jedną dobrą, drugą złą, staram się myśleć pozytywnie ale nie zawsze tak się da.
Organizacja tego wyścigu stała na wysokim poziomie. Było kilka niedociągnięć ale na nie Organizator nie miał wpływu. Perfekcyjne zabezpieczenie trasy, bogato wyposażone bufety, wozy serwisowe na trasie, świetny pomiar czasu i sprawnie działające mimo wielu dodatkowych czynności biuro zawodów. Inni mogą brać przykład z Tatra Cycling Events.

Trening 106
Niedziela, 30 sierpnia 2020 Kategoria Szosa, Samotnie, 100-200
Km: | 136.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:48 | km/h: | 23.45 |
Pr. maks.: | 66.00 | Temperatura: | 3922.0°C | HRmax: | 178178 ( 91%) | HRavg | 139( 71%) |
Kalorie: | 22kcal | Podjazdy: | 3500m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo wymagający trening. Tą trasę planowałem już dawno, miałem kilka nieudanych podejść ale w końcu musiało się udać. Nocna burza i deszcz nie były w stanie przeszkodzić i wyjechałem co prawda z opóźnieniem ale zaplanowanym szlakiem. Na trasie znajdowało się 7 podjazdów w tym kilka bardzo trudnych i 3 krótkie ścianki. W sumie prawie 3500 metrów w pionie na około 135 kilometrach, było gdzie dołożyć dystansu i przewyższenia ale nie zdecydowałem się na taki krok. Jak wyjeżdżałem to było chłodno, pochmurno a drogi były mokre, z każdą chwilą miało być ładniej i cieplej wiec nie brałem dodatkowych warstw ubrań i na początku nie było zbyt komfortowo. Po chwili miałem brudny rower, ciuchy, buty itp. Jak na porę dnia to na drogach i chodnikach było tłoczno, zwykle w niedziele lubiłem jeździć wcześnie rano ze względu na puste drogi. Na kilku skrzyżowaniach musiałem swoje odstać ale mimo to sprawnie wyjechałem z Bielska. Remonty w obrębie ulicy Żywieckiej spowodowały, że wolałem jechać przez Bystrą. Dokładnie 30 minut zajął mi dojazd do Wilkowic gdzie zaczynał się pierwszy podjazd dnia. Dojazd do właściwej wspinaczki zajął mi dodatkowe kilka minut. Bałem się tego podjazdu a konkretnie stanu nawierzchni, przy ładnej pogodzie leży na drodze sporo kamieni a liczba dziur stale rośnie. Miał to być też prawdziwy test dla opon. Chcąc trzymać się założeń zdecydowałem się rozpocząć podjazd spokojnym tempem, tak też było, jedynie na trudniejszych fragmentach z nachyleniem ponad 15 ?wałem z siebie więcej. Dużo dało mi przełożenie 34x32, ani na moment nie musiałem wstawać z siodełka. Chciałem wjechać w około 20 minut, udało się około 50 sekund szybciej. Tak spokojnie jeszcze nigdy nie pokonałem Magurki ale dzięki temu zachowałem sporo sił na kolejne podjazdy. Zjazd jak zwykle wolny, momentami robiło się niebezpiecznie, dobrze, że było mało ludzi i mogłem skupić się tylko na sobie. Po zjeździe do Wilkowic złapałem wiatr w żagle i szybko dostałem się do Łodygowic. Odcinek wzdłuż jeziora pokonałem spokojnie, zbliżając się do Góry Żar znów czułem jakby siły odchodziły. Krótki podjazd przed Żarem niewiele mi powiedział. Najdłuższy podjazd na trasie zacząłem znów spokojnie, na trudniejszych fragmentach dociskałem. Nie czułem żadnych oznak kryzysu ale nie byłem zadowolony ze swojej dyspozycji na podjeździe. Na Górze sporo ludzi jak na wczesną porę. Na zjeździe chciałem poćwiczyć technikę, na początku musiałem coś zjeść ale później już skupiłem się na założeniach. Połowa zjazdu wyglądała dobrze a druga dużo słabiej, jest nad czym pracować. Po zjeździe znów zaliczyłem krótką ściankę, na najtrudniejszym fragmencie po raz pierwszy wstałem z siodełka, tylne koło w momencie straciło przyczepność na mokrej i śliskiej nawierzchni. Dalej jechałem już w siodle. Miałem za sobą ponad 50 kilometrów i 1400 metrów w pionie. Czułem się nieźle wiec ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu. Po drodze planowałem uzupełnić prawie puste już bidony. Niestety nie znalazłem otwartego sklepu. Podjazd na Łysinę rozpoczynałem z resztką picia które przyjąłem w końcówce podjazdu. Znowu nie szalałem z tempem ale szczególnie wolno nie podjeżdżałem. Na ostatniej ściance dałem z siebie nieco więcej ale w granicach rozsądku. Nie przypuszczałem, że przez najbliższe 20 minut będę walczył z kryzysem, doga prowadziła głównie w dół ale brak wody doskwierał bardzo. Zjadałem w tym czasie żela i wypiłem magnez czyli zestaw na kryzysowy moment został w momencie wyczerpany. Wiele to nie dało i słabłem do momentu aż trafiłem na otwarty sklep przed podjazdem na Kocierz. Podjąłem decyzje o odpuszczeniu Widokowej i wjeździe główną bo później czekało na mnie jeszcze kilka podjazdów w tym dwa bardzo trudne. Kupiłem dużo wody, sporo wypiłem na poczekaniu, dobrałem też jedzenia i po około 10 minutach ruszyłem w dalszą drogę. Nie umiałem się rozkręcić, męczyłem się cały podjazd próbując złapać swój rytm. Nie udało się i miałem mieszane uczucia po podjeździe. Na Kocierzy sporo samochodów i ludzi, nie zabawiałem tam długo, zjazd znowu w połowie dobry a w połowie słaby technicznie. Złożyło się na to kilka elementów, m.in. przyjmowanie jedzenia czy żwir na niektórych fragmentach zjazdu. Kolejny podjazd był krótki ale następował szybko po zjeździe z Kocierza. Podobnie jak na poprzednich krótkich sztajfach trzymałem na podjeździe moc w okolicy progu FTP. Cały czas czułem rezerwy mocy ale nie zdecydowałem się ich użyć, nie zatrzymując się zjechałem wolnym tempem w stronę Wielkiej Puszczy. Tam męczyłem się szukając żela w kieszeni i ostatecznie postanowiłem się zatrzymać. W końcu wydobyłem żela na absolutnie czarną godzinę i ruszyłem dalej. Na zjeździe do Porąbki jechałem najwolniej jak się da, na tym odcinku zostawiłem dobre 2 minuty ale przynajmniej maksymalnie zregenerowałem siły przed trzema ostatnimi podjazdami. Tam chciałem dać z siebie maksymalnie dużo. Na początek Hrobacza Łąka czyli około 2 kilometrowy ciężki podjazd. Jeżdżę tam niezwykle rzadko ale jeszcze nigdy nie podjeżdżałem mając prawie 100 kilometrów w nogach. Na początku zablokował mnie samochód, mało brakowało abym musiał się zatrzymać. Wybiło mnie to z rytmu, trochę zrezygnowany pokonywałem pierwszy fragment podjazdu, później wrzuciłem 34x32 i na tym przełożeniu jechałem resztę podjazdu, tam gdzie nachylenie spadało malała także moc, ostatecznie wjechałem jednak z dobrą mocą średnią, kadencją oraz w niezłym czasie. Znowu czułem, że nie jechałem na maksa. Tym razem nie zatrzymywałem się przed zjazdem, postanowiłem sprawdzić drogę która dochodzi do podjazdu na pierwszym łuku. Dojechałem do drogi na Żarnówkę i chwile później byłem na głównej. Minąłem niebezpieczne skrzyżowanie z ostrym skrętem w prawo, znowu brakowało wody i ostatnie tankowanie na trasie miało miejsce w Międzybrodziu przed dwoma ostatnimi podjazdami na trasie. Po prawie 110 kilometrach czułem już nogi a Nowy Świat błędów nie wybacza wiec zacząłem zachowawczo, gdy tylko zrobiło się stromo to wrzuciłem 34x32 i jechałem swoje. Bałem się wstawać z siodełka oraz wydobywać z siebie więcej mocy i trzymałem poziom jaki prezentowałem na Hrobaczej Łące. W końcówce pojawiło się więcej pieszych i musiałem kilka razy odpuszczać, jakoś dojechałem do końca w nie najgorszym czasie i od razu szukałem cienia. Zrobiło się gorąco, było południe i temperatura prawie 30 stopni. Zbyt długo jednak nie odpoczywałem i zacząłem zjazd. Ten zjazd olałem totalnie, popełniłem jeden karygodny błąd który mógł zakończyć przedwcześnie trening. Udało się bezpiecznie wyjść z opresji ale trochę strachu miałem. Ostatni podjazd to dobrze znany Przegibek. Nie należy do najtrudniejszych ale po takim wysiłku jaki miałem w nogach wydawał się dużo trudniejszy. Na ostatnich 3 kilometrach chciałem dać z siebie wszystko, oczywiście niewiele z tego wyszło, nie umiałem dobrać przełożenia pozwalającego na równą i efektywną jazdę. Na łukach musiałem zwalniać, miałem dużo szczęścia, że na każdym trafiałem na wolniej jadących rowerzystów lub kolarzy i samochody z przeciwka co nie pozwalało na wyprzedzanie. Liczyłem na czas poniżej 10 minut ale musiałem się zadowolić o 10 sekund gorszym. Mimo to byłem zadowolony, zwykle w takich warunkach, na takim dystansie ostatnie podjazdy jechałem już resztką sił a tym razem było inaczej. Najwięcej dawałem z siebie na 3 ostatnich górach. Nie było czasu na myślenie bo zaczął się zjazd, mijałem sporo kolarzy, czując już zmęczenie po ciężkiej trasie i tak wyglądałem chyba lepiej niż większość mijanych kolarzy. Zjazd znów był dobry technicznie, nie hamowałem przed łukami, dopiero w końcówce gdy pojawiło się więcej samochodów musiałem zwolnić. W mieście sporo samochodów ale jakoś przedostałem się przez newralgiczne miejsca. Na koniec dołożyłem kilka podjazdów aby przewyższenie przekroczyło 3500 metrów. Nogi już odmawiały posłuszeństwa ale nie dziwiłem się, zdecydowanie zbyt rzadko jeżdżę trasy dłuższe niż 5 godzin. Był to kolejny test przed Tatra Road Race i zaliczyłem go na 5. Myślę, że byłbym w stanie dołożyć 10-15 Wat na każdym podjeździe, dużo szybciej i lepiej zjeżdżać i przede wszystkim efektywniej pokonywać odcinki miedzy podjazdami gdzie odpuszczałem najbardziej. W końcu zaliczyłem Koronę Beskidu Małego, zwykle brakowało jednego podjazdu, najdłuższe zrobiłem na początku ale w końcówce były dwa trudne które po 100 kilometrach dały mi nieźle w kość. Takiej trasy nie da się jechać na czas, wystarczy przesadzić na początku i później braknie sił i wiary na ostatnie podjazdy. Być może to ostatni tak trudny trening w tym roku, coraz bliżej ulubiony okres roztrenowania na który czekam cierpliwie.



Trening 100
Sobota, 22 sierpnia 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: | 120.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:51 | km/h: | 24.74 |
Pr. maks.: | 57.00 | Temperatura: | 26.0°C | HRmax: | 187187 ( 95%) | HRavg | 138( 70%) |
Kalorie: | 3234kcal | Podjazdy: | 2420m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo konkretny trening w ekstremalnych warunkach pogodowych. Nie mam dobrych wspomnień z ostatnich treningów w upałach i chciałem przełamać ten zły trend. Wstałem tak wcześnie jak byłem w stanie i po 7 wyjechałem z domu. Od samego początku czułem, że jest ciepło i dodatkowo wybrałem trasę z wieloma krótkimi podjazdami. Jechałem bardzo spokojnym tempem aby nie spalić się na samym początku. Bez mocniejszych zrywów dojechałem do Ustronia gdzie czekał mnie pierwszy podjazd dnia – Równica. Kiedyś bywałem tam dosyć często, w tym roku jakoś nie było wielu okazji i dlatego mając do wyboru kilka różnych podjazdów wybrałem Równicę. Podjazd zacząłem spokojnie a później złapałem dobry rytm i go trzymałem cały czas. Liczyłem na czas w okolicy 19 minut a udało się wjechać minutę szybciej niż wskazywał na to początek. Im bliżej końca tym wiatr wiejący w twarz był mniej odczuwalny. Nie zastanawiałem się nad tym czy warto jechać na Skibówkę i zawróciłem na wypłaszczeniu, początek zjazdu był dobry technicznie i szybki a później gdy dojechałem do samochodów zupełnie odpuściłem. To był jedyny zjazd na trasie na którym dało się potrenować technikę i oczywiście nic z tego nie wyszło. Kolejne podjazdy jakie chciałem zaliczyć były już krótsze ale trudniejsze. Pierwszy z nich to nielubiany przeze mnie Budzin od strony Cisownicy. Od zeszłego roku jakość nawierzchni jeszcze się pogorszyła. Na ściankach dawałem z siebie dużo ale traciłem na wypłaszczeniach i nie byłem zadowolony z całości podjazdu. Na zjeździe też pełno żwiru i musiałem bardzo uważać. Trochę czasu nadrobiłem w Lesznej ale ogólnie straciłem dużo na słabym początku i zjazdach. Temperatura była już wysoka i mogło być tylko gorzej. Kolejne podjazdy znajdowały się w Czechach i miałem chwile czasu aby odpocząć. Przez wiele kilometrów jechałem w pełnym słońcu bez cienia i czułem, że moja wydolność zaczyna spadać. Już przed podjazdem na Koziniec nie jechało mi się najlepiej, sam podjazd zacząłem mocno ale wiatr wiejący w twarz szybko ostudził moje zapędy. Dużo straciłem przed wjazdem do lasu. Ten podjazd należy do moich ulubionych, z reguły nie lubię ścianek ale Koziniec mi pasuje. Na najbardziej stromym odcinku dałem z siebie wszystko, poprawiłem swój czas na tym odcinku o 30 sekund. Przed ostatnim łukiem miałem czas lepszy od rekordowego o ponad 20 sekund, sporo straciłem na ostatnich 100 metrach gdzie ominiecie jednej dziury powodowało zaliczenie innej, jeszcze większej. Na zjeździe skupiłem się na technice, wąski i sztywny odcinek w dół poszedł mi nieźle, z reguły zupełnie odpuszczam w takich momentach. Po zjeździe musiałem już uzupełnić bidony, wypiłem sporo, napełniłem bidony, dokupiłem jedzenia i ruszyłem w dalszą drogę. Kolejny podjazd był równie wymagający jak Koziniec ale zanim tam dojechałem minęło prawie 30 minut. Cały czas walczyłem z wiatrem w twarz, czułem zbliżający się kryzys, robiłem wszytko aby do niego nie dopuścić. Najlepszym wyjściem byłoby odpuszczenie go i powrót do domu ale nie chciałem skracać trasy, wtedy byłaby powtórka sprzed 3 tygodni gdy w trudnym momencie odpuściłem jazdę zaplanowaną trasą. Dojeżdżając do początku podjazdu nie czułem się źle, początek wyglądał nieźle, po około 2 kilometrach już czułem się słabo, gdy próbowałem wstać z siodełka nogi odmówiły współpracy, zatrzymałem się, po chwili mogłem jechać dalej, byłem już blisko końca podjazdu i liczyłem, że dojadę, po 100 metrach sytuacja się powtórzyła, tym razem już nie byłem w stanie ruszyć, było za stromo i musiałem podejść ostatnie metry z buta, dawno nie miałem takiego stanu ale kiedyś zdarzało się to dosyć często. Jednym z czynników jaki jest odpowiedzialny za to są płuca z którymi znów mam problem. Nie zrozumie tego nikt kto sam przez to nie przeszedł. Na zjeździe odpocząłem ale przy okazji poćwiczyłem technikę, nie wyglądało to tak źle jak wcześniej. Po zjeździe wróciłem do Nydka skąd chciałem przejechać nieznaną drogą do Polski. Byłem ujechany, nie potrafiłem się skupić, trudniejsze fragmenty mnie męczyły i gdy tylko znalazłem kawałek cienia zatrzymałem się. Później przegapiłem skręt i straciłem nieco czasu aby wrócić na właściwą drogę, później znowu oznaczenia wyprowadziły mnie w las. Droga przypominała asfalt, gdyby nie rowki odprowadzające wodę można było nawet czuć przyjemność, dopiero ostanie 200 metrów już w Polsce prowadziły żwirową drogą. Taki odcinek można przemęczyć i byłem znów na Budzinie. Chwila przerwy i zjazd do Cisownicy. Bałem się tego zjazdu ale im bliżej końca tym jechało się lepiej. Po zjeździe do Cisownicy już jechało się lepiej, największy kryzys został przezwyciężony. W bidonach znowu były pustki wiec zatrzymałem się przy sklepie w Ustroniu. Tam kolejny incydent potwierdzający w jakim kraju żyjemy. Próbując założyć maseczkę, jakiś wariat wyrwał mi ją z ręki, nie miał swojej, gdyby poprosił dałbym mu nową, miałem dwie na zapas. Nie przejąłem się tym faktem, nie chciałem grzebać kijem w mrowisku, zaczekałem aż ten gagatek wyjdzie ze sklepu i kupiłem wodę i magnez. Po postoju z każdą chwilą jechało mi się lepiej, wody szybko ubywało, chciałem się schłodzić w rzece ale widząc ile ludzi tam jest odpuściłem i jechałem w kierunku domu. Myślałem już o kąpieli w basenie i zimnym piwie które czekało w lodówce. Nie wydłużałem wiec trasy i szybko dojechałem do domu. Nie popełniłem błędów z poprzednich jazd, pokonałem duży kryzys jaki spotkał mnie na trasie, pod tym względem jest dużo lepiej. Noga po ostatnich startach również lepiej kreci i wartości mocy są bardziej satysfakcjonujące. Czegoś wciąż brakuje do pełnej satysfakcji ale wierzę, że uda się przygotować swój organizm na wielogodzinny wysiłek jaki czeka mnie już za 3 tygodnie.


Podjazdy:



Podjazdy:

Trening 88
Niedziela, 26 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: | 145.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:20 | km/h: | 27.19 |
Pr. maks.: | 64.00 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | 183183 ( 93%) | HRavg | 136( 69%) |
Kalorie: | 3495kcal | Podjazdy: | 2400m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Następny sprawdzian formy zaliczony. Dwa wcześniejsze dni odpoczywałem po czwartkowym treningu w górach i liczyłem na solidną nogę i dobry wjazd na Łysą Górę. Ten podjazd zawsze daje mocno popalić i jest najlepszą weryfikacją formy. Najlepszy czas osiągnąłem tam w maju by w czerwcu na wyścigach notować ówczesne życiowe wyniki. Później nie umiałem się zbliżyć do tego wyniku nawet na 2 minuty i ostatnie kilka wjazdów to czasy rzędu 33:50 – 35:20. Miałem dużo czasu, najpóźniej o 15 chciałem być w domu. Nie miałem innych planów na ten dzień, chciałem zaliczyć tylko Łysą a zarazem 2230 metrów w pionie których brakowało do 10 kilometrów w całym tygodniu. Z obliczeń wynikało, że dojazd i powrót najkrótszą drogą na Łysą wystarczy aby spełnić ten cel. Z różnych doświadczeń wiem, że lepiej wyjechać wcześniej niż później forsować własny organizm po to aby na określoną godzinę być np. w Dobrej. Po obserwacji prognoz pogody stwierdziłem, że deszcz ma spaść dopiero popołudniu i w okolicy Łysej również nie był prognozowany. Ciekawie przedstawiały się wykresy wiatru, do 8 miało wiać z południowego wschodu a im później tym bardziej z zachodu. Prognoza sprawdziła się , na początku jechałem z wiatrem, później z bocznym aż w końcu z przeszkadzającym. Trasa na Cieszyn była opustoszała, do Skoczowa minął mnie jeden samochód, kolejny już za rogatkami Cieszyna a w samym mieście całe 3 samochody. Więcej czasami przepuszczam aby wyjechać z placu na drogę. Jadąc spokojnie dojazd do Czech zajął mi 3 minuty więcej niż zakładałem, miałem drobny zapas wiec trzymałem się spokojnego tempa. Podjazdy za Cieszynem nieźle wchodziły w nogi mimo spokojnego tempa, ostatecznie na tym odcinku nie straciłem już tak dużo i na skrzyżowaniu przed wjazdem do Dobrej byłem po 8:20. Niespodzianką były remonty nawierzchniowe na głównej drodze i objazd, wiedziałem, że obok biegnie równoległa droga, swoje musiałem odstać i po prawie 2 minutach mogłem jechać. Objazd był dobrze oznaczony ale tylko do pierwszego skrzyżowania, znałem tą drogę wiec wiedziałem, że trzeba jechać prosto a oznakowanie mówiło o skręcie w prawo. Pewnie objazd był poprowadzony drugą drogą do Raszkowic gdzie dochodzi główna szosa z Dobrej. Nie zastanawiałem się nad tym, po drodze wypatrywałem grupy do której miałem dołączyć, nigdzie ich nie było. W stałym miejscu spotkania byłem równo o 8:30, jak się okazało sporo przed czasem. Czekałem prawie 10 minut i dojechał Norbert. Myślał, że goni grupę i nawet ja zacząłem się poważnie zastanawiać czy faktycznie nie byłem za późno a grupa już daleko z przodu. Czekaliśmy jednak dalej, w końcu dojechały dwie osoby od których dowiedzieliśmy się o kłopotach na trasie i podziale grupy. Duże zamieszanie zrobiły roboty w Dobrej, tam znów się podzieliło i kilkoma różnymi drogami towarzystwo porozjeżdżało się. W końcu jednak ktoś dojechał i w niewielkiej grupce zgodnie współpracując dotarliśmy do Raszkowic. Tam krótki postój i kolejny podział, zbliżając się do Krasnej zobaczyliśmy w oddali znajome koszulki, zrobił się chaos bo nie wszyscy dojechali i brakowało 2 osób które zgubiły się w Dobrej. Kolejne minuty mijały i w końcu wszyscy się odnaleźli. Ciężko się zgubić w tych okolicach, przy dobrej pogodzie punktem orientacyjnym jest wieża na Łysej Górze widoczna z daleka. Jadąc w jej kierunku jest duże prawdopodobieństwo, że trafi się na właściwą drogę. Zanim jednak ruszyliśmy na podjazd minęła jeszcze chwila. Mi kolejne minuty postoju różnicy już nie zrobiły i postanowiłem rozpocząć podjazd o 10, dobre 3 minuty za resztą grupy. To była dobra motywacja dla mnie ale i dla innych. Ruszyłem dosyć mocno i trzymałem tempo. Jechało się zadziwiająco lekko, liczyłem, że taką moc uda się utrzymać do końca podjazdu. Nigdy nie lubiłem początku tego podjazdu, nachylenie jest zbyt nierówne aby złapać swój rytm. Tym razem jednak nie przeszkadzało to tak bardzo. Dojeżdżając do krótkiego zjazdu miałem bardzo dobry czas, na zjeździe może nieco straciłem ale później szło dalej dobrze i w charakterystycznym dla mnie punkcie miałem dużo lepszy czas niż zwykle co nakłoniło mnie do podjęcia próby walki o nowy rekord. Jechałem równo, mocno, agresywnie starając się trzymać niższą niż preferuje kadencje. Nie wychodziło to idealnie, moc również spadła, najgorsze było dopiero przede mną, długi odcinek w słońcu z nachyleniem około 10 % zawsze mnie męczył bardziej niż inne fragmenty podjazdu. Postanowiłem nie patrzyć jednak przed siebie tylko skupiłem wzrok na przednim kole, nie był do dobry pomysł, kilka razy w ostatniej chwili minąłem wolniej jadącego kolarza czy pieszego. Za zakrętem po którym jeszcze trzeba przez blisko 400 metrów męczyć się z wysokim nachyleniem nie udało mi się ominąć pieszych. Zwolniłem bardzo, miałem do tego delikatny kryzys, brakowało mocy, motywacji. Straciłem dobre 10 sekund za nim na nowo zmotywowałem się do jazdy, przez moment jechałem tak wolno, że w liczniku włączyła się pauza, później jechałem już asekuracyjnie ale wciąż walcząc o jak najlepszy czas. Niestety duża ilość rowerów i ludzi nie pozwalała na szybkie pokonywanie zakrętów i pewnie kilka sekund straciłem. Gdy przed oczami pojawił się napis 500 metrów do końca już nie kalkulowałem, jechałem już prawie na maksa, oszcesdajć siły na finisz. Na dwóch zakrętach znów musiałem zwolnić, ten drugi był kluczowy bo do końca zostało 150 metrów. Zanim na nowo złapałem rytm było już za późno i finisz nie była tak efektowny na jaki się przygotowałem. Mimo to wygenerowałem dobrą moc, po przekroczeniu linii zapomniałem wyłączyć stoper i zrobiłem to dopiero prawie 50 metrów dalej. Autopauza zabrała ostatecznie 16 sekund, do rekordu brakło 15 wiec przy pustej drodze i równie wysokiej motywacji mogłem pokusić się o poprawę czasu z 2017 roku. Nie ma jednak co wybrzydzać i patrząc na to z innej strony, przez ostatnie 2 lata nie wjechałem tak szybko a wcale nie generowałem wyższej mocy niż wtedy a przy super dniu dołożenie 10-15 Wat na tym odcinku jest jak najbardziej możliwe. Bezpośrednio po podjeździe musiałem ochłonąć, później podziwiałem widoki a gdy większość osób dojechała poszedłem do wodopoju. Siedząc nagle zrobiło się chłodno, ubrałem wiec rękawki i kamizelkę na zjazd. Jadać w dół odpuściłem, technikę hamowania na długich i trudnych zjazdach już opanowałem i nie zagrzałem obręczy. Zbliżając się do końca zjazdu droga była coraz bardziej mokra by przy parkingu być całkiem mokrą. Nie byłem ostatni na dole co też jest jakimś delikatnym plusem. Później moje możliwości i technika jazdy w grupie została wystawiona na próbę. W pewnym momencie tempo wzrosło, większość osób zaczęła współpracować na zmianach. Ja skupiłem się na utrzymaniu koła, na zmiany nie byłem w stanie wyjść, dysponując przełożeniem 50x12 byłem skazany na pożarcie. Spory czas utrzymywałem się na końcu pociągu, później zacząłem tracić, cały czas miałem grupę w zasięgu wzroku ale widziałem jak się oddala. Na szczęście był postój po którym było spokojniej i znów mogłem pracować na czele. Tempo było niemrawe, nie było dalszych prób rozerwania grupy. Na mojej zmianie jednak wszystko się porwało, nie jechałem mocno, nie przyśpieszyłem zbyt gwałtownie a mimo to zostało nas trzech. Później ktoś doskoczył i postanowiliśmy czekać, tempo siadło i po paru kilometrach znów dołączyłem do peletoniku. Na niebezpiecznym wąskim i szybkim odcinku jechałem asekuracyjnie, trzymałem się kilka metrów za grupką, gdy zrobiło się bezpieczniej to dociągnąłem kilka osób jadących z tyłu do reszty. Na podjeździe znów delikatny zryw ale nie rozwinęło się to w poważniejszy atak. Mocne tempo zrobiło się na zjeździe i płaskim odcinku. Tam już miałem większe problemy z utrzymaniem się i świadomie odpuściłem wiedząc, ze czeka mnie jeszcze 40 kilometrów najeżonej pagórkami trasy. Po prawie 4 godzinach jazdy nie wyczuwałem żadnego kryzysu, musiałem pilnować tylko regularnego jedzenia i picia. Podjazd pod Żuków jak zwykle dał mi popalić, w słońcu i wysokiej temperaturze nie wszedł tak dobrze jak się spodziewałem. Na zjeździe nie kręciłem, skupiłem się na przybraniu jak najbardziej aerodynamicznej pozycji, na tym rowerze mam z tym duży problem i tak też było tym razem. Ostatecznie jednak zjechałem dosyć szybko do Cieszyna. Po przekroczeniu granicy pojawiła się szansa na dojazd przed 14 do domu. Jadąc z wiatrem nawet podjazdy szybko szły. Traciłem za to na zjazdach czy skrzyżowaniach. Picia w bidonach ubywało ale miałem tak wyliczone, że nie braknie. Kilka kilometrów przed Bielskiem już odpuściłem. Przewyższeń wyszło ponad 100 metrów więcej niż zakładałem, dlatego nie zdecydowałem się na powrót przez pagórkowate Jaworze tylko jechałem główną. Nawet ruch wahadłowy na krótkim odcinku mi tak bardzo nie przeszkadzał. Sporo czasu straciłem na postojach, przejechanie tej trasy zajęło mi sporo mniej niż 6 godzin. Kolejny dobry dzień, pogoda pozwoliła na dobry trening a także relaks w ogrodzie i basenie. Więcej mi nie potrzeba, nawet na urlopie. Mimo dużego obciążenia treningami nie czułem zmęczenia, umiejętnie rozplanowałem czas przeznaczony na trening i odpoczynek. Może jeszcze coś więcej uda się wycisnąć z tych nóg, utrzymanie niskiej wagi może być zbyt dużym problemem i ewentualnych rezerw trzeba szukać gdzie indziej.




Trening 86
Czwartek, 23 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: | 141.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:05 | km/h: | 23.18 |
Pr. maks.: | 65.00 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | 181181 ( 92%) | HRavg | 133( 68%) |
Kalorie: | 3830kcal | Podjazdy: | 3020m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ciekawa a zarazem spontaniczna trasa zaliczona. Ostatecznie zrezygnowałem ze startu w Mamut Tour, powodów jest kilka a przede wszystkim pogarszająca się sytuacja epidemiologiczna w Czechach. Nie chciałem marnować kolejnego dnia urlopu wiec zaplanowałem trasę z wieloma podjazdami w okolicy Istebnej. Z taką myślą wyjechałem na ten trening. Pierwszy raz od dawna miałem przejechać trasę spokojnie z zaledwie kilkoma mocniejszymi akcentami. Było dosyć późno wiec odpuściłem jazdę głównymi drogami i do Mikuszowic dojechałem bocznymi drogami z kilkoma dodatkowymi podjazdami. Było chłodno i nie było słońca, nie są to moje wymarzone warunki ale zawsze może być gorzej. Bielsko przejechałem sprawnie, później też było znośnie, samochodów jakby mniej niż zwykle. Dopiero przed Szczyrkiem zorientowałem się, że jadę z wiatrem w plecy, wcześniej tego nie czułem a wiało dosyć mocno. Pierwszy podjazd na trasie to Orle Gniazdo ale tylko do sanktuarium, cały podjazd minął na omijaniu dziur i samochodów których było sporo. Bardzo spokojnie wjechałem i dlatego czas wyszedł gorszy niż zazwyczaj o niecałą minutę. Zjazd spokojny i dopiero w końcówce jak poczułem się pewniej to jechałem nieco szybciej. Powrót na główną drogę nie był tak szybki jak myślałem, zatrzymało mnie czerwone światło a następnie kierowca który postanowił zatrzymać się na środku skrzyżowania. Zbytnio nie utrudniło to ruchu ale było co najmniej niewłaściwe. Z wiatrem jechało się przyjemnie, nawet kilka sytuacji w których musiałem się zatrzymać nie wybiły mnie z rytmu. Podjazd na Salmopol rozpocząłem bardzo spokojnie, później jechałem nieco mocniej ale wciąż nie było to nawet średnie tempo. Wjechałem w dokładnie 17 minut, blisko 5 wolniej niż ostatnio, to jest przepaść ale dla mnie nie ma to znaczenia bo w rzeczywistości to dwa inne podjazdy, jeden na maksa a drugi, byle wjechać. Na Białym Krzyżu pierwszy postój na trasie, niezbyt długi i po chwili już zjeżdżałem, nie umiałem się dobrze poukładać i zjazd wyglądał słabo technicznie. Po zjeździe czekał mnie chyba najgorszy odcinek na trasie, nie spodziewałem się jednak, że i tam spotkam kilkanaście samochodów. Podjazd na Cieńków zacząłem wyjątkowo spokojnie, gdy zrobiło się stromiej wrzuciłem najlżejsze możliwe przełożenie i zdecydowałem się na jazdę na stojąco. Starałem się wykonywać jak najmniej zbędnych ruchów aby nie tracić sił i nawet to wychodziło. Pierwsze dwa samochody wyprzedziły mnie dosyć pewnie, zjeżdżające z góry też nie miały problemu by mnie minąć, mniej więcej w połowie podjazdu gdy na całej szerokości drogi były płyty dwa samochody próbowały się minąć. Mnie pozostało znalezienie najbardziej optymalnego miejsca na wypięcie się z pedałów, udało się to bezpiecznie zrobić i musiałem się zatrzymać. Ponowne ruszenie nie było możliwe i musiałem zrobić sobie spacer, dosyć długi bo nachylenie jeszcze przez około 300 metrów było zbyt duże aby ruszyć. Ta sytuacja wybiła mnie z rytmu i wtedy zdecydowałem się na zmianę trasy, chciałem wyjechać z Polski jak najszybciej a w Czechach również są ciekawe i trudne podjazdy, było ich mniej ale za to dłuższe. Zanim się tam dostałem to musiałem jeszcze dostać się do Istebnej. Po asekuracyjnym zjeździe z Cieńkowa miałem do wyboru dwie drogi, Zameczek lub Czarną Wisełkę. Bliższy mojemu sercu jest Zameczek i dlatego wybrałem ten podjazd. Postanowiłem przepalić nieco nogę i na pierwszym łuku przyśpieszyłem, kilka sekund w plecy na początku okazało się kluczowe w kontekście czasu. Nie kontrolowałem stopera i byłem pewny, że jadę na 8:30-9:00, około 150 metrów od końca podjazdu zerknąłem na czas i gdy zobaczyłem, że zamiast oczekiwanych 8 minut jest 40 sekund mniej żałowałem tego, że nie jechałem mocniej, w końcówce dałem z siebie wszystko ale do maksa brakowało. Do rekordu zabrakło co prawda 15 sekund ale był to czas osiągnięty na wyścigu, podczas samotnej walki z czasem wjechałem ledwie 6 sekund szybciej. Było to dzisiaj to urwania ale zbyt spontanicznie podszedłem do tego tematu. Najważniejsze, ze moc była dobra a to przede wszystkim się liczyło. Na parkingu było sporo samochodów, ciężko byłoby się przebić w kierunku Stecówki wiec pojechałem na Kubalonkę i zjechałem do Istebnej. Na Kubalonce nieco mnie przytrzymało, zagapiłem się na skrzyżowaniu i musiałem przepuścić kilkanaście samochodów. Później na szczęście miałem pustą drogę ale znów zjazd nie wyglądał najlepiej. Przestałem o tym myśleć, chciałem szybko dostać się do Czech i droga wzdłuż Olzy wydawała się najlepszą alternatywą. Nawet na tym leśnym odcinku samochodów było co nie miara, kilka z nich zatrzymało się po drodze ale większość musiała zawrócić bo przejechać do głównej drogi się nie dało. Dojeżdżając do głównej zauważyłem spore zamieszanie na drodze, widząc radiowóz na sygnale i sporo osób wokół nie żałowałem, że nie jechałem przez Jasnowice. Zacząłem także rozglądać się za otwartym sklepem, zapasy się kończyły, jednak miało ich wystarczyć jeszcze na jeden podjazd. Najbliższy jaki mnie czekał to Bahenec. Nie byłem tam kilka lat i prawie zapomniałem jak wygląda ten odcinek. Początek w otwartym terenie niezbyt ciekawy a później sporo atrakcji, najpierw mokra droga, później piesi szukający grzybów wzdłuż szosy a na ostatnich 2 kilometrach pełno ciężkiego sprzętu do zwózki drewna, nawierzchnia też nieciekawa, każda próba jazdy w korbach kończyła się buksowaniem tylnego koła. Tempo było bardzo spokojne wiec niecałe 24 minuty minęły zanim dojechałem do bramy przy zamkniętym hotelu, do końca asfaltu jeszcze był trudny odcinek który pokonałem już mocniej ale poniżej FTP. Gdy skończył się asfalt zatrzymałem się na moment. Zjazd był katorgą ale bezpiecznie dostałem się na dół. Wróciłem się kawałek w stronę Bukowca gdzie zatrzymałem się w sklepie. Ostatnio gdy byłem w Czechach maseczki nie były konieczne ale obowiązek wrócił co oznaczało, że rzeczywiście sytuacja się pogorszyła. Blisko 2 minuty szukałem maseczki, nie wiedziałem w której kieszonce ją miałem, gdy w końcu zguba się znalazła to zorientowałem się, że korony zostały w domu ale karta płatnicza załatwiła sprawę. Pod sklepem znowu trochę siedziałem i gdy zjadłem i wypiłem to ruszyłem dalej. Łatwiejszy odcinek wcale nie był przyjemny, żeby było ciekawiej wiało w twarz aż do Gródka. Tam czekał mnie kolejny podjazd na trasie, jechałem go już 2 razy, zawsze mocno i ciekawy byłem jaka różnica będzie gdy wjadę dużo spokojniej. Z pozoru ciężko trafić do drogi z której zaczyna się podjazd, skręciłem o jedno skrzyżowanie za wcześnie ale dzięki temu zaliczyłem nowy odcinek. Podjazd zacząłem spokojnie, miejscami brakowało przełożenia i wtedy dociskałem mocniej ale wciąż poniżej progu. Podjazd dłużył mi się, monitorowałem nachylenie i sporo było odcinków około 15 % ale wypłaszczenia zaniżały średnie nachylenie. Dojechałem znów do momentu w którym kończy się asfalt i zacząłem zjazd. To najgorsze ze wszystkiego, fajnie jest wjechać na górę ale później też trzeba zjechać. Po kilku takich odcinkach nie było w tym już nawet grama przyjemności. Do ostatniego podjazdu na trasie dojechałem boczną drogą, była nawet drewniana, wąska kładka dla rowerów oraz krótki odcinek bez nawierzchni ale udało się pokonać te przeszkody. Ciemne chmury wiszące nad górami już od jakiegoś czasu wydawały się zbliżać i wahałem się czy zaczynanie niełatwego podjazdu ma sens. Anim zdążyłem się zastanowić już podjeżdżałem pod Pasieki. Podjazd prowadzący główną drogą mimo kilku fragmentów z nachyleniem 10 % jest sporo łatwiejszy niż ostatnie 2200 metrów wspinaczki. Do zwężenia dojechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromiej to ruszyłem z kopyta. To drugi mocny akcent tego dnia. W nogach nie było już jednak mocy i mimo mocnego początku później nie byłem w stanie jechać mocno. Jazda na stojąco nie była możliwa, żwiru masa i każde mocniejsze naciśniecie na pedały skutkowało uślizgiem tylnego koła. Jechałem wiec w granicach rozsądku, może byłbym w stanie dołożyć około 10 Wat. Do najlepszego czasu na tym odcinku brakło mi prawie 30 sekund. Ostatnio jak tam jechałem to warunki na podjeździe były lepsze, miałem sporo mniej w nogach i dysponowałem większą mocą. Ze szczytu nie było tak pięknych widoków jak w zeszłym roku gdy byłem tam po raz ostatni. Mimo to coś było widać i cyknąłem kilka fotek. Nie wiem dlaczego ale lubię wspinać się na ten szczyt, zwłaszcza ostatnie kilometry mimo, że bardzo trudne mi pasują. Pewnie w tym roku jeszcze raz zaliczę Loukce. Bardzo bałem się zjazdu, nie było tak tragicznie jak myślałem i co najważniejsze bezpiecznie zjechałem do miejsca w którym droga robi się szersza. Na końcowym fragmencie zjazdu warunki dyktował wiatr i dlatego poza niezłą techniką ten zjazd nie był najlepszy. Po zjeździe nogi nie pracowały jak należy, żołądek też zaczynał o sobie znać, podobnie było ostatnim razem gdy jazda przekroczyła 4 godziny. Zapowiadał się bardzo ciężki powrót do domu, po drodze wydarzyło się kilka niespodziewanych sytuacji jak zamknięty przejazd kolejowy który wymusił zmianę trasy czy zorganizowana grupa pieszych w Trzyńcu. Problemy z żołądkiem powoli mijały, musiałem ograniczyć jedzenie ale więcej piłem i jak wjeżdżałem do Polski było już lepiej. Po wizycie w sklepie jechało się ciężko, cały czas pod wiatr do Skoczowa gdzie kolejne utrudnienia. Udało się bocznymi dróżkami objechać wszystkie zatory drogowe. Skontrolowałem przy okazji postęp prac na torach kolejowych, nowe szyny już leżą, została tylko kosmetyka, pytanie jak w dalszej odległości od przejazdu. Na podjeździe nogi już lepiej pracowały ale i tak podjąłem decyzje o tym, że jadę już typowo rekreacyjnym tempem do domu. Gdy cieszyłem się już że bezpiecznie objechałem trasę to strzeliła szprycha w tylnym kole. Bicie koła nie było zbyt duże i dało się jechać. Przejechałem jeszcze kawałek po czym wstąpiłem do znajomego pożyczyć klapki by móc spokojnie dojść do domu, wzywanie wozu technicznego nie miało sensu bo zanim by dojechał ja byłem już w domu. Trasa ciekawa i trudna zarazem. Poza dwoma podjazdami jechałem spokojnie, w sumie na podjazdach straciłem ponad 15 minut do przeciętnych czasów jakie wykręcałem na tych segmentach. Drugie tyle zostawiłem na zjazdach które były wolne i asekuracyjne. Na płaskich odcinkach również nie szalałam wiec z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że przejechałem trasę w tempie turystycznym z dużymi rezerwami. Mimo wszytko to pierwszy krok w kierunku poprawy dyspozycji przed Tatra Road Race, pierwszy i może najważniejszy. Kolejne będą już łatwiejsze. W tej chwili największy problem leży po stronie organizmu, sprzęt mogę przygotować lepiej, nad techniką zamierzam pracować do ostatniego tygodnia przed wyścigiem, moc w nogach jest niezła. Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie sezonem i dlatego plan treningowy jakiego będę chciał się trzymać będzie dostosowany wyłącznie do tego wyścigu. Kilka treningów w grupie pewnie zaliczę ale nie są one konieczne. Trasa wyścigu jest na tyle trudna, że nawet solowa jazda może dać dobry rezultat. Z takim podejściem np. podczas Mamuta przegrałbym wyścig już na starcie, a jak nie to na ostatnich kilometrach gdzie próżno szukać gór gdzie zwykle jestem w stanie wyrobić sobie przewagę nad rywalami. Dla mnie TRR to wyścig kompletny i tam nie ma miejsca na przypadki, jak nie ma pod nogą, nie ma wyniku.



Trening 85
Wtorek, 21 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: | 101.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:01 | km/h: | 25.15 |
Pr. maks.: | 65.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 181181 ( 92%) | HRavg | 139( 71%) |
Kalorie: | 2705kcal | Podjazdy: | 2150m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dawno
planowany trening, chodząc do pracy nie potrafiłem znaleźć odpowiedniej ilości
czasu a w weekendy starałem się jeździć inne, bardziej zróżnicowane trasy.
Jeszcze dwie godziny przed wyjazdem nic nie wskazywało na to, że uda się
wyjechać. Miałem rezerwowy plan i byłem pewny, że pozostanie mi wieczorny Bike
Wtorek na którym nie byłem już chyba 3 lata. Około 13 zaczęło się wypogadzać i
zdecydowałem się przygotować rower do jazdy. Założyłem znów lepsze koła i
jeszcze raz zważyłem rower, waga nie kłamie i udało się uzyskać poniżej 7 kg.
Dopompowałem powietrza, sprawdziłem co trzeba i mogłem jechać. Niestety przed
jazdą zauważyłem problem z lewym butem, zdecydowałem się jechać w starych
butach. Jakoś strasznie długo się zbierałem i wyjechałem kilka minut po 14. Do
Ustronia chciałem dojechać możliwie szybką i łatwą drogą. Początek musiał być
trudniejszy bo nie chciałem stać na wahadle przy ulicy Cieszyńskiej. Dosyć
szybko i sprawnie dojechałem jednak do głównej drogi. Na odcinku pod lekki
wiatr koła radziły sobie co najmniej dobrze. Oczywiście nie byłbym sobą jakbym
nie zaczął kombinować jakby sobie utrudnić trasę i już w Grodźcu skręciłem w
pierwszą możliwą, przelotową, boczną drogę. Później wybrałem niezbyt optymalny
łącznik z Ustroniem. Na około 1500 metrowym odcinku z wieloma zakrętami wśród
pól musiałem się minąć aż z trzema ciągnikami rolniczymi i jednym beczkowozem,
niewiele brakowało abym wylądował na poboczu. Przez to zapomniałem o jedzeniu i
przed zjazdem z Lipowca szybko nadrobiłem zaległości. Pierwszy mocniejszy
podjazd to dobrze mi znana ulica Źródlana. Wjechałem w niezłym tempie z równą
mocą. Później by minąć centrum Ustronia skręciłem w ulice Sanatoryjną. Przed
właściwymi podjazdami miałem już prawie 400 metrów przewyższenia, to pozwalało
na wybranie łatwiejszej trasy powrotnej do domu. Pierwszy podjazd to Poniwiec,
dawno tam nie byłem i zupełnie zapomniałem jak wygląda ten odcinek. W głowie
świtało mi, że jest krótki fragment płyt. Trochę problemów miałem z przedostaniem
się przez dwupasmówkę ale później niemal pustą drogę do końca podjazdu.
Zacząłem spokojnie i w pewnym momencie przyśpieszyłem. Zrobiłem to zbyt
pochopnie i szybko i zamiast 5 minut na progu jechałem ponad 7. Można
powiedzieć, że im dalej w las tym gorsza droga. Nawierzchnia nie była zła ale
bardzo zanieczyszczona a w lesie dodatkowo mokra, szytki radziły sobie dobrze
ale kilka razy nie byłem w stanie ominąć wszystkich kamieni, na szczęście nic
się nie stało. Byłem pewny, że podjazd poszedł mi słabo ale tak źle nie było,
po prostu ostatnim razem jak jechałem na rekord dawałem z siebie znacznie
więcej i stąd różnica. Zjazd to katorga, najpierw omijanie dziur i skupisk
żwiru a później jedzenie i picie. Tym razem główną drogę do Wisły przekroczyłem
sprawnie i bez postojów. Przed pierwszym wjazdem na Równice zatrzymałem się na
moment, w tym czasie minęło mnie kilkanaście samochodów. To była zapowiedź tego
co zobaczyłem prawie 20 minut później na szczycie. Podjazd nie był najlepszy w
moim wykonaniu, strasznie źle mi się podjeżdżało, zwykle odpuszczałem początek
którego nie lubię a później dawałem z siebie ile mogłem. Tym razem jechałem
równo cały czas, sam podjazd zajął mi około 17:30 czyli nie najgorzej, już po
wyjeździe z lasu zauważyłem samochody czekające na zaparkowanie, na samym
podjeździe wyprzedziło mnie ich kilkanaście. Chciałem dojechać do schroniska,
jeszcze 30 sekund darłem mocno a później już spokojnie, ludzi masa, samochodów
mniej niż się wydawało ale i tak próżno było szukać wolnych miejsc postojowych.
W tym tłoku ciężko było złapać oddech i uzupełnić energie wiec musiałem to
zrobić na początku zjazdu. Bardzo wolno zjeżdżałem w dół, samochodów było dużo
ale większość jechała w górę. W końcu dojechałem do Jaszowca. Już ostatnio
miałem jechać podjazd zaczynający się od bruku ale jakoś brakło motywacji. Tym
razem nie znalazłem wymówki i ruszyłem po kostce. Jechałem dosyć spokojnie,
miejscami było tak nierówno, że rower podskakiwał, nie poddałem się jednak i
nie skorzystałem z chodnika. Nawet na tym około kilometrowym odcinku
przejechało koło mnie kilkanaście samochodów, później było ich jeszcze więcej ale
wyprzedzały lub wymijały mnie w takich miejscach, że nie wybijało mnie to z
rytmu jak za pierwszym razem. Dojeżdżając do wypłaszczenia już czułem rekordowy
czas, mimo tego, że odpuściłem ostatnie 300 metrów to poprawiłem swój poprzedni
wynik o prawie 40 sekund i wskoczyłem na pierwsze miejsce w rankingu Strava. Tej
wersji podjazdu prawie nikt nie jeździ i dlatego jestem tak wysoko. Czekał mnie
jeszcze jeden podjazd wiec szybko ruszyłem w dół. Na zjeździe znów jadłem i
dopiero w drugiej połowę jechałem szybciej i lepiej technicznie. Trzeci podjazd
zacząłem w Jaszowcu i tym razem główną drogą kierowałem się w kierunku Skalicy.
Początek był szybki ale później zacząłem gubić sekundy i już w połowie
wspinaczki wiedziałem, że tego dnia rekordu nie będzie. Utrzymałem równe tempo
do końca podjazdu i postanowiłem zatrzymać się na dłuższą chwilę. To był jeden
z niewielu popełnionych błędów tego dnia. Po przerwie trudno było ruszyć, na
zjeździe znów pełno samochodów i pieszych których nie zawsze dało się minąć
szybko wiec znów sporo czasu na tym straciłem. Później zatrzymałem się w sklepie
po wodę i próbowałem rozkręcić nogi które nie pracowały tak dobrze jak wcześniej.
Trzy rozkręcenia na FTP niewiele pomogły i ostatnie 25 kilometrów to była walka
o dojechanie do domu. Nogi odmawiały współpracy, głowa też protestowała i nie
czułem żadnej przyjemności z jazdy. Mimo to postanowiłem dokręcić do 100 kilometrów
a następnie do 4 godzin. Wybrałem nawet trudniejszy wariant powrotny aby nie kręcić
się wokół domu. W statystykach lepiej wyglądają równe liczby chociaż dla mnie większego
znaczenia to nie ma. Pozostałe parametry na których mi zależało wyszły dobre.
Tego dnia moje nogi nie były takie jakich bym oczekiwał. Brakowało kilku Wat na
podjeździe ale mimo wszystko założenia zrealizowałem. Rozgrzewka była odrobinę za
mocna ale za to moc na powtórzeniach bardzo równa co zwykle mi się nie zdarzało.
Dawno nie robiłem długich powtórzeń i był to także test dla głowy. Zaliczyłem
go więc teraz powinno być łatwiej.


Podjazdy:



Podjazdy:
