Wpisy archiwalne w kategorii
Wyścig
Dystans całkowity: | 5600.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 190:29 |
Średnia prędkość: | 29.68 km/h |
Maksymalna prędkość: | 92.00 km/h |
Suma podjazdów: | 97430 m |
Maks. tętno maksymalne: | 202 (103 %) |
Maks. tętno średnie: | 181 (92 %) |
Suma kalorii: | 137168 kcal |
Liczba aktywności: | 78 |
Średnio na aktywność: | 74.67 km i 2h 26m |
Więcej statystyk |
Przełomy Wisłoka 2017
Sobota, 29 lipca 2017 Kategoria 100-200, avg>30km\h, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig
Km: | 103.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:04 | km/h: | 33.59 |
Pr. maks.: | 69.00 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 182182 ( 93%) | HRavg | 157( 80%) |
Kalorie: | 2507kcal | Podjazdy: | 1300m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wyścig o którym chciałbym szybko zapomnieć, nic nie zagrało jak powinno i przez większość trasy walczyłem z samym sobą. Do tego jakieś lekkie przeziębienie. Ogólnie to ta impreza zrobiła na mnie dosyć dobre wrażenie,mimo wszystko opłacało się jechać prawie pół Polski. Organizacyjnie też to sobie nieźle ogarnąłem, nie byłem do końca pewny czy czegoś nie wymyślą w pracy i wolałem jechać na własny rachunek. Znalazłem atrakcyjne połączenie autobusowe z Rymanowem i się skusiłem. Musiałem jedynie być o 14 w piątek w Katowicach. Jak tylko wsiadłem to zadzwonił kolega, że będzie miał miejsce w samochodzie. Mając już zarezerwowany nocleg odmówiłem mu. Całą podróż przespałem, był to przyśpieszony kurs z 3 postojami po drodze i po trochę ponad 4 godzinach byłem w Rymanowie. W nocy nie umiałem spać, nie wiem czemu i rano byłem trochę niewyspany, nogi też zmęczone, nie wiem dlaczego, jak trenowałem dużo nie miałem takich problemów, ostatnio jeżdżę sporo mniej i zmęczenie występuje. Rano po śniadaniu pojechałem do biura zawodów. Miałem do przejechania ponad 10 kilometrów i wybrałem wariant bocznych dróg, w przeciwnym kierunku do trasy. Po spokojnej jeździe dojechałem do biura zawodów i tam już trochę ludzi. Ogólnie nazbierało się około 120 zawodników. Z początku myślałem, że to nie jest Road Maraton. Sektor startowy został tak skonstruowany, że wjechać dało się tylko od tyłu a na przodzie była mata pomiarowa. Po krótkiej rozgrzewce stanąłem w sektorze. Na 15 minut przed startem zostało mi miejsce w 2 połowie stawki, jednak widok m.in Piotra Tomany w środku sektora był bezcenny. Skończyło się cwaniactwo. Jedynie zawodnicy Rogelli team znaleźli sposób jak znaleźć się z przodu. Po starcie czekał nas 15 kilometrowy odcinek honorowy. Tempo było wycieczkowe i całą grupą dojechaliśmy do momentu startu ostrego. Na rundzie honorowej nic ciekawego się nie działo, jednak przetasowania były cały czas, ja raz byłem bliżej z przodu, chwilę później w środku i tak w kółko. W pewnym momencie pilot odjechał i zanim cokolwiek zaczęło się dziać, znalazłem lukę w peletonie i przesunąłem się na sam przód i zacząłem dyktować tempo. Na moment była lekka dziura za mną, jednak po chwili usłyszałem trzask, duża kraksa miała miejsce na przodzie peletonu, dobrze, że byłem z przodu i bezpiecznie mogłem przejechać ten nerwowy odcinek. Nie puścili mnie, byłem wręcz pewny, że pozwolą mi odjechać, bo podobno jestem "cienias". Tempo dyktowałem dosyć mocne, tak mi się wydawało, w pewnym momencie poszedł atak, dwójka zawodników z mojej kategorii odjechało, nie goniłem ich a gdy różnica była już duża z tyłu zaczęli mnie wyprzedzać kolejni zawodnicy. Nastąpiło zwolnienie i znowu wszystko się zjechało, byłem nawet za kilkoma emerytami i to takimi których potrafiłem dublować na wyścigach z rundami. Kiedy zrobiło się nieco stromiej to nastąpiło podkręcenie tempa, peleton zaczął się naciągać i rozrywać. Byłem bardzo daleko z tyłu a zawodników z czołówki już nie widziałem. Dałem z siebie prawie maksa i na szczycie byłem tuż za 2 grupą z dużą przewagą nad 3 grupą. Na zjeździe goniłem i po kilku płaskich kilometrach dzięki współpracy m.in. z Jackiem Piątkiem byłem w 2 grupie która była podzielona na 2. Szybko się to połączyło i w niedalekiej odległości było widać czołówkę. Tempo było bardzo mocne i pomimo tego faktu nie udało się zbliżyć do najlepszych. Mogłem trochę złapać oddech i przesunąłem się bliżej czuba i próbowałem dawać zmiany. Dwa razy się udało i to na tyle mojej pracy. Za pierwszym bufetem złapał mnie kryzys, cierpiałem i chciałem zejść z trasy. Nie wiem jakim cudem utrzymałem się w grupie. Po chwili trochę odżyłem ale próba przejścia do przodu była nieskuteczna i skupiłem się na jak najlepszej osłonie przed wiatrem z tyłu grupy. Słabłem z każdym kilometrem i na około 30 kilometrów przed metą zaczynało mnie przytykać. Na jednej z krótkich i wrednych hopek już nie wytrzymałem i puściłem koło. Kilka kilometrów nieco spokojniejszej jazdy trochę sił wróciło i postanowiłem jechać do mety ile mogę. Były momenty, że widziałem grupę niedaleko z przodu. Ponad 15 kilometrów samotnej szarpaniny z wiatrem czekało mnie ostatnie 10 kilometrów niby z wiatrem. Co z tego, jak sił już nie było i do tego czułem już zbliżające się skurcze w nogach. Maskara,ledwo 20 stopni, regularne odżywianie i nawadnianie i skurcze. Ostatni odcinek przed metą chciałem przejechać mocno, nie udało się, przed metą mnie ścięło ostatecznie i dowlekłem się do mety. Do tej grupki straciłem 4 minuty. Chyba nie dużo jak na samotną czasówkę prawie 30 kilometrową. Na mecie długo dochodziłem do siebie, mam nadzieję, że to tylko chwilowy kryzys i na Road Trophy będzie lepiej. Pierwsze miejsce już niemal na pewno przegrałem, na podium jeszcze są szanse. Gdybym przyjechał w tej grupce to byłbym zadowolony, a tak to nie jestem do końca usatysfakcjonowany tym wynikiem. Trasa była kompletnie nie dla mknie, będąc w super formie to pewnie bym nie musiał się przejmować trasą, nie mogłem urwać się na podjeździe bo takie górki to nawet słabi górale są w stanie przejechać w dobrym tempie. Cały czas szedł gaz i moim zdaniem nawet w Wilczycach są trudniejsze podjazdy. Trudno przyjmuję to jak kolejną lekcję i trenuję dalej. Parę osób nie dawało zmian i się chwalili na mecie, że objechali innych a o tym, że nie pracowali to już nie wspomnieli. Po wyścigu dobre jedzenie i grill w Puławach Górnych. Podczas jedzenie miałem okazję się przysłuchiwać rozmowie Piotrka Tomany z komentatorem Jerzym. Sposób w jaki ten "amator" opowiadał o kolarstwie trochę mnie rozbił. Nie każdy może zajmować się tylko rowerem, wyścigami, itp. Jak ktoś normalny może z nim wygrać, ja przez całe życie nie włożyłem tyle w rower co on wkłada w niecały sezon. Już nie mówiąc, że ja bym musiał kupić 7 rowerów dobrej klasy by mieć równowartość jego jednego. Odszedłem w momencie kiedy zaczął opowiadać o taktyce. On powinien ścigać się z Elitą a nie z amatorami, chociaż raz dał wygrać komuś innemu świadomie i to było spore zaskoczenie. Szkoda, że tylko garstka osób została do końca. Tyle dobrego jedzenia się zmarnowało.
FORCE SPAC - Tour de Javorovy 2017
Niedziela, 18 czerwca 2017 Kategoria 0-50, Szosa, w grupie, Wyścig
Km: | 8.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:23 | km/h: | 20.87 |
Pr. maks.: | 36.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 192192 ( 98%) | HRavg | 179( 91%) |
Kalorie: | 404kcal | Podjazdy: | 500m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na ten dzień nie szykowałem się jakoś specjalnie. Na starcie kilka niezbyt sprzyjających aspektów, zmieniona godzina startu, "twarde nogi" oraz nienajlepsza pogoda. Po rozgrzewce przyjechaliśmy na start. Sporo ludzi i start prawie z końca. W ostatniej chwili zdjąłem rękawki, okularów już nie zdążyłem i w pośpiechu wystartowaliśmy. Nogi nie pracowały najlepiej ale koło jakoś trzymałem, Jarek przesunął się do przodu, mi to ciężko szło i przed właściwym podjazdem musiałem skorzystać z pobocza, komuś spadł łańcuch, drugi kolarz go omijał i dla mnie brakło miejsca. Nie straciłem na tym wiele, gdy zrobiło się wężej to byłem prawie na końcu. Na szczęście były luki i przesuwałem się do przodu. Kiedy w końcu zaczął się trudniejszy fragment to wszyscy zaczęli zrzucać z blatu. Ja zrobiłem to wcześniej i na początku ścianki wyprzedziłem sporo osób. Jarek od początku jechał swoim tempem, z przodu było jeszcze sporo osób. Jechałem cały czas równo, po drodze wyprzedziłem Kamila Białończyka i po pierwszym trudniejszym fragmencie miałem wyraźną stratę do czołówki. Na wypłaszczeniu uformowała się 4 osobowa grupka i w niej we 2 dawaliśmy zmiany. Jedną z osób wiozących się na kole był kolarz którego pamiętam z jednego treningu z Twomark Sport. Kiedy skręciliśmy w lewo to będąc na zmianie lekko podkręciłem tempo, po chwili byłem są, zaczęły mi przeszkadzać okulary, zdjąłem je i w tym momencie 2 zawodników dojechało. Nie trwało to długo, na następnym wystromieniu znowu odjechałem tym razem na dobre. Z przodu widziałem 5 osób. Trzy z nich wyprzedziłem dosyć szybko. Trzymałem dosyć mocne tempo i okazało się, że nadrabiam do rywali. Przed szczytem stał Wojtek i dopingował, zebrałem się w sobie i postanowiłem pojechać już na maksa. Mając 200 metrów do mety wyprzedziłem 2 osoby i z przodu widziałem kolejną dwójkę. Na ostatniej ściance wrzuciłem ząbek niżej i ogień do mety. Zabrakło 100 może 200 metrów podjazdu i pewnie bym ich wyprzedził. Ich tempo było niższe niż moje. Na finiszu miałem 20 km/h. Na kreskę wpadłem po niecałych 23 minutach od startu. Czas o ponad minutę lepszy niż w tamtym roku, na górze było 5-6 osób. Do zwycięscy ponad minuta straty a do podium całe 6 sekund. Gdyby to była czasówka to kto wie. Poziom wyższy niż w ubiegłym roku. Na starcie ponad 140 kolarzy i miejsce w 10 OPEN w takiej stawce jest bardzo dobre.
Na szczycie nie potrzebowałem zbyt dużo czasu by dojść do siebie. Szybko się ubrałem by nie wychłodnąć zbytnio. Dojechał Jarek a później Andrzej i wspólnie stanęliśmy przed kreską by dopingować Angelikę. Była pierwszą z kobiet i dosyć szybko pokonała ostatnią ściankę. Poczekaliśmy aż wszyscy wjadą na górę i powoli zjechaliśmy do biura zawodów. Posiłek i czekanie na dekorację. W tym roku bez przygód z wynikami i szybka i sprawna dekoracja. Na szybko przejrzałem wyniki i z takim czasem byłbym 3 w kategorii B a wystarczył na 5 miejsce w kategorii A i 7 OPEN. Forma dobra, przed Pętlą Beskidzką kilka rzeczy do poprawy i można walczyć. Myślałem, że będzie to spokojny maraton a zapowiada się niezłe ściganie.
Na szczycie nie potrzebowałem zbyt dużo czasu by dojść do siebie. Szybko się ubrałem by nie wychłodnąć zbytnio. Dojechał Jarek a później Andrzej i wspólnie stanęliśmy przed kreską by dopingować Angelikę. Była pierwszą z kobiet i dosyć szybko pokonała ostatnią ściankę. Poczekaliśmy aż wszyscy wjadą na górę i powoli zjechaliśmy do biura zawodów. Posiłek i czekanie na dekorację. W tym roku bez przygód z wynikami i szybka i sprawna dekoracja. Na szybko przejrzałem wyniki i z takim czasem byłbym 3 w kategorii B a wystarczył na 5 miejsce w kategorii A i 7 OPEN. Forma dobra, przed Pętlą Beskidzką kilka rzeczy do poprawy i można walczyć. Myślałem, że będzie to spokojny maraton a zapowiada się niezłe ściganie.
Rajcza Tour 2017
Sobota, 3 czerwca 2017 Kategoria 50-100, avg>30km\h, Szosa, w grupie, Wyścig
Km: | 90.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:47 | km/h: | 32.34 |
Pr. maks.: | 80.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 190190 ( 97%) | HRavg | 165( 84%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 1630m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny wyścig przejechany, mogę stwierdzić, że był to chyba najlepszy jaki przejechałem, praktycznie wszystko zagrało jak trzeba i nie miałem pecha, zabrakło jedynie trochę "cwanictwa" z mojej strony przed startem i mogłoby być jeszcze lepiej. Ogólnie to cała drużyna pojechała rewelacyjnie, wygrany wyścig OPEN wśród mężczyzn i kobiet i kilka dobrych miejsc, jednak na te lokaty pracowała cała drużyna.
Po krótkiej rozgrzewce stanąłem na starcie, ustawiłem się na samiutkim końcu i wiedziałem, że sporo będę musiał zyskać już przed podjazdem. Jeszcze przed wyjazdem z sektora już miałem minutę w plecy, zyskałem kilka miejsc i później do Milówki jazda "w stylu Masters" gaz-hamulec-gaz-hamulec... . Sporo zyskałem na tym odcinku i podjazd zaczynałem już z lepszej pozycji. Nawet byłem zaskoczony, że większość osób mnie puszczała i sukcesywnie przesuwałem się bliżej czuba. Na szczyt Kotelnicy wjechałem około 20 pozycji. Po szybkim zjeździe byłem w środku około 10 osobowej grupy, z przodu było 15 osób. Jazda w drugiej grupie, w której jechał m.in Kamil Maj już dawała do myślenia, że jest dobrze. W Tarlicznem dojechało jeszcze kilkanaście osób i była spora grupa. Jechałem kawałek na czele dyktując tempo i później schodząc ze zmiany prawie wpadłem na kolarza z MTB Pressing Team i musiałem zjechać na pobocze. Spadłem na drugi koniec grupy i tak jechałem przez cały podjazd i zjazd. Pod górę mogłem jechać ze sporą rezerwą i tak bez problemu trzymałem tempo grupy. Zjazd wzdłuż ekspresówki dał mi odpowiedź co do dyspozycji na zjazdach, nie straciłem praktycznie nic do reszty i z tego byłem zadowolony. Później dawałem jakieś zmiany na podjazdach i kolejne kilometry uciekały. Odpadło kilka osób, m.in. szalejący na zjazdach Marek Adamczyk który na każdym podjeździe odstawał mocno od reszty. Na zjeździe do Skalitego miałem problemy, jazda na wysokiej kadencji i cudem się utrzymałem w grupie, jednak muszę zmienić korbę na 52 z przodu. Odcinek dziur bez problemów, chociaż Jacek Piątek złapał gumę i selekcyjny podjazd pod granicę. Odpadło kilka osób i zostało nas około 15. Strata do czołówki oscylowała w granicach 2 minut i zdarzały się momenty, że widzieliśmy grupę. Na zjeździe do Soli znowu lekko odstałem ale nie na tyle by stracić kontakt z grupą. Odbiłem sobie na dojeździe do Kiczory dając zmianę i od tego momentu starałem się trzymać bliżej przodu grupy. Cały czas noga kręciła bardzo dobrze i nie martwiłem się niczym. Przy ekspresówce na atak zdecydował się Kamil Maj, zastanawiałem się czy jechać za nim czy nie, dobrze się czułem, ale taki stan mógł się szybko zmienić i nie reagowałem. Nikt nie gonił i przed bufetem się trochę podzieliliśmy, dwie osoby odjechały, dwie odpadły od grupy i w takim składzie dojechaliśmy do dziurawego odcinak na Słowacji. Tam niestety upadek zaliczył Bogusław Kramarczyk, na szczęście nic poważnego mu się nie stało, zwolniłem nawet ale machnął ręką, że da sobie radę i dojechałem do grupy przed podjazdem. Tam było podkręcenie tempa i dosyć mocno musiałem pracować by wjechać w grupie na szczyt. Przez Sól bardzo szybko przejechaliśmy i później wyszedłem na zmianę i dojechałem na czele do skrętu na metę. Tam nagle poszedł mocny zaciąg i 5 osób odjechało, nie chciałem ich gonić, jeszcze w niedzielę jadę czasówkę i trochę trzeba sił zaoszczędzić, jechałem swoim tempem, wiedziałem, że jeden zawodnik z mojej kategorii jedzie w tej grupce i jechałem swoim tempem, równa jazda pozwoliła wyprzedzić jeszcze 1 osobę a resztę grupy zostawiłem na ponad pół minuty. Jestem zadowolony z jazdy, formy i wyniku. Przed startem taki wynik brałby w ciemno. Najważniejsze, że zwycięzca w kategorii M2 z Radkowa przyjechał ponad 10 minut po mnie na metę.
https://www.strava.com/activities/1019360030
Po krótkiej rozgrzewce stanąłem na starcie, ustawiłem się na samiutkim końcu i wiedziałem, że sporo będę musiał zyskać już przed podjazdem. Jeszcze przed wyjazdem z sektora już miałem minutę w plecy, zyskałem kilka miejsc i później do Milówki jazda "w stylu Masters" gaz-hamulec-gaz-hamulec... . Sporo zyskałem na tym odcinku i podjazd zaczynałem już z lepszej pozycji. Nawet byłem zaskoczony, że większość osób mnie puszczała i sukcesywnie przesuwałem się bliżej czuba. Na szczyt Kotelnicy wjechałem około 20 pozycji. Po szybkim zjeździe byłem w środku około 10 osobowej grupy, z przodu było 15 osób. Jazda w drugiej grupie, w której jechał m.in Kamil Maj już dawała do myślenia, że jest dobrze. W Tarlicznem dojechało jeszcze kilkanaście osób i była spora grupa. Jechałem kawałek na czele dyktując tempo i później schodząc ze zmiany prawie wpadłem na kolarza z MTB Pressing Team i musiałem zjechać na pobocze. Spadłem na drugi koniec grupy i tak jechałem przez cały podjazd i zjazd. Pod górę mogłem jechać ze sporą rezerwą i tak bez problemu trzymałem tempo grupy. Zjazd wzdłuż ekspresówki dał mi odpowiedź co do dyspozycji na zjazdach, nie straciłem praktycznie nic do reszty i z tego byłem zadowolony. Później dawałem jakieś zmiany na podjazdach i kolejne kilometry uciekały. Odpadło kilka osób, m.in. szalejący na zjazdach Marek Adamczyk który na każdym podjeździe odstawał mocno od reszty. Na zjeździe do Skalitego miałem problemy, jazda na wysokiej kadencji i cudem się utrzymałem w grupie, jednak muszę zmienić korbę na 52 z przodu. Odcinek dziur bez problemów, chociaż Jacek Piątek złapał gumę i selekcyjny podjazd pod granicę. Odpadło kilka osób i zostało nas około 15. Strata do czołówki oscylowała w granicach 2 minut i zdarzały się momenty, że widzieliśmy grupę. Na zjeździe do Soli znowu lekko odstałem ale nie na tyle by stracić kontakt z grupą. Odbiłem sobie na dojeździe do Kiczory dając zmianę i od tego momentu starałem się trzymać bliżej przodu grupy. Cały czas noga kręciła bardzo dobrze i nie martwiłem się niczym. Przy ekspresówce na atak zdecydował się Kamil Maj, zastanawiałem się czy jechać za nim czy nie, dobrze się czułem, ale taki stan mógł się szybko zmienić i nie reagowałem. Nikt nie gonił i przed bufetem się trochę podzieliliśmy, dwie osoby odjechały, dwie odpadły od grupy i w takim składzie dojechaliśmy do dziurawego odcinak na Słowacji. Tam niestety upadek zaliczył Bogusław Kramarczyk, na szczęście nic poważnego mu się nie stało, zwolniłem nawet ale machnął ręką, że da sobie radę i dojechałem do grupy przed podjazdem. Tam było podkręcenie tempa i dosyć mocno musiałem pracować by wjechać w grupie na szczyt. Przez Sól bardzo szybko przejechaliśmy i później wyszedłem na zmianę i dojechałem na czele do skrętu na metę. Tam nagle poszedł mocny zaciąg i 5 osób odjechało, nie chciałem ich gonić, jeszcze w niedzielę jadę czasówkę i trochę trzeba sił zaoszczędzić, jechałem swoim tempem, wiedziałem, że jeden zawodnik z mojej kategorii jedzie w tej grupce i jechałem swoim tempem, równa jazda pozwoliła wyprzedzić jeszcze 1 osobę a resztę grupy zostawiłem na ponad pół minuty. Jestem zadowolony z jazdy, formy i wyniku. Przed startem taki wynik brałby w ciemno. Najważniejsze, że zwycięzca w kategorii M2 z Radkowa przyjechał ponad 10 minut po mnie na metę.
https://www.strava.com/activities/1019360030
Puchar Równicy 2016
Sobota, 24 września 2016 Kategoria 50-100, Samotnie, w grupie, Wyścig
Km: | 51.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 24.48 |
Pr. maks.: | 67.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 185185 ( 94%) | HRavg | 161( 82%) |
Kalorie: | 1894kcal | Podjazdy: | 1500m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatni wyścig w tym sezonie, jak to można nazwać wogóle wyścigiem, na trasie panował starszny haos, nikt nie wiedział gdzie ma jechać, zabezpieczenie też nie było dobre jak na krótką rundę, cwanictwo też jakby się powiększa i jakby nie patrzeć to 70% zawodników powinna zostać zdyskwalifikowana za jazdę po chodniku, przepisy ruchu drogowego zakazują jazdy rowerem po chodniku, chyba, że występują sytuacje wyjątkowe, a takich dzisiaj nie było, z tego powodu się śmiano ze mnie na mecie, że jak głupek jechałem po kostce brukowej a nie po chodniku, albo jeżdżę zgodnie z regulaminem i przepisami albo nie jeżdżę wcale. Po tym wyścigu a konkretnie po kilku głupich komentarzach osób których uważałem za sprzymierzeńców odechciało mi się ścigania, jeżeli to tak ma wyglądać to ja nie widzę w tym sensu, nie wyszedł mi dzisiejszy wyścig ale ja się nie poddaję i jeszcze kiedyś może takie osoby odszczekają swoje i zobaczymy kto jest lepszy.
Do Ustronia przyjechałem z Bartkiem z Jaworza który debiutował w wyścigu i sam mówił, że to chyba jego pierwszy i ostatni raz. Na miejscu byliśmy tuż po 8, na początek do biura załatwić formalności, później przygotowanie i na rozgrzewkę. Zrobiłem długą rozgrzewkę i po 9, wróciłem do biura zawodów na herbatę bo było mi zimno. Później pojechałem poszukać kogoś z JAS-KÓŁEK, bo jeszcze nikogo nie spotkałem i po krótkim postoju pojechałem jeszcze na krótką pętlę i ustawiłem się na starcie, miałem dobrą pozycję, ale okazało się, że już tradycyjnie na Road Maraton cwaniaki ustawiły się poza sektorem i miały lepszą pozycję startową niż osoby które musiały stać i marznąć w sektorze. Po starcie tradycyjnie nerwówka i dwa razy prawie leżałem i przez długi czas jechałem pomiędzy dwoma kolarzami i nie mogłem nawet drgnąć kierownicą by się nie wysypać. Na dojeździe do podjazdu na Równicę straciłem sporo pozycji i byłem ostatni z JAS-KÓŁEK a za mną było około 50 osób, w sektorze przede mną było 30, po starcie już 70 i straciłem sporo na początkowych kilometrach. Kiedy zaczął się podjazd na Równicę to zacząłem stopniowo nadrabiać pozycje, jechało się o dziwo bardzo dobrze a tętno nie było wcale takie wysokie i jadąc równo cały czas nadrobiłem sporo i kiedy znalazłem się w grupie z którą jechałem na Road Trophy to trochę odpuściłem ale i tak im odjechałem i na nawrót wjechałem w trzeciej grupce, m.in. z Jankiem Grzempą i Mirkiem Sólnicą, po nawrocie lekko odstałem i musiałem gonić, na początku zjazdu ktoś wyleciał z drogi i musiałem sporo zwolnić by go minąć, wyprzedziło mnie kilka osób a później znowu ktoś się wlekł i musiałem hamować i dopiero w połowie zjazdu go wyprzedziłem a w tym czasie miałem już nma kole dużą grupę i na zjeździe do Jaszowca jechałem cały czas z nimi ale na podjeździe stało się coś co spowodowało, że już mi się odechciało ścigania, wszyscy skręcili na chodnik, kilku pieszych szło i ledwo zdążyli uciec by nie zostać potrąconym. Szkoda, że nie mam kamery bo gdybym to nagrał to byłby to fajny materiał dowodowy na permanentne łamanie przepisów, ten manewr spowodował, że straciłem sporo do tej grupy i musiałem jechać samotnie dalej. Na drugim okrążeniu lekko tracę a dodatkowo łapie mnie sporo osób w tym jedna JAS-KÓŁKA i wszyscy skręcają na chodnik, ja jadę swoje i nie kombinując jadę cały kilometrowy odcinek po kostce na końcu której będąc w grupce, część osób przez pomyłkę pojechała na trzecią rundę, ja się w porę kapnąłem i skręciłem w lewo, na tym zawahaniu znowu straciłem kilka pozycji. Nogi dalej podawły ale tempo na zjeździe to paranoja, jadąc prawie 70km/h nie potrafiłem złapać koła grupki i później po zakręcie jakoś cudem dospawałem i w tej grupie jechałem prawie 3 okrążenia. Okrążenie krótkie i dla mnie bardzo nieciekawe, niebezpieczny zjazd i znak stop na którym ledwo się utrzymałem bo kierowca nie patrzył wogóle na kolarzy i jechał, dobrze, że za mną nikogo nie było bo cudem się zmieściłem. Przez dwie rundy nic szczególnego się nie działo, jedynie nie miałem za bardzo kiedy jeść i jadłem mało i to pewnie była jedna z przyczyn tego nagłego zasłabnięcia. Na początku trzeciego okrążenia zjechały się dwie grupy i część była słabsza, na zjeździe w boczną uliczkę o mało co nie leżałem, jadący bez numeru Przemek Szlagor wyprzedził mnie zaraz przed zakrętem i tak skręcił, że prawie zahaczyłem o jego tylne koło. Po zjeździe zostałem z tyłu i okazało się, że zrobiła się luka i grupa z którą jechałem jest z przodu i próbując ich gonić tylko się zajechałem. Na podjeździe zdublowałem kilka osób w tym jednego z Road Maraton Team i dwie JAS-KÓŁKI, grupy już nie dogoniłem i czułem, że będzie dalej ciężko jechać tym tempem i zacząłem odpuszczać. Dwie ostatnie rundy już przejechałem niby spokojniej ale sił już nie było i cierpiałem. Przed Równicą wyprzedził mnie Marek i widząc jak on jedzie wiedziłem, że na podjeździe stracę wiele minut. Do kostki brukowej jakoś dojechałem, w połowie odcinka bruku musiałem stanąć, na chwilę straciłem obraz przed oczami i miałem chwilę zwątpienia, biłem się z myślami, zwrócić czy jechać dalej. Pojechałem i jadąć bardzo wolno(był to jeden z wolniejszych moich wjazdów na Równicę) dokulałem się do mety. Po drodze wyprzedziło mnie jakieś 30 osób w tym kilka JAS-KÓŁEK. Gdybym nie jeździł w JAS-KÓŁKACH to bym nie ukończył tego wyścigu. Zrobiłem to dla drużyny.
Na mecie długo dochodziłem do siebie i już sobie postanowiłem, że muszę się wsiąść za siebie i coś zrobić ze sobą, muszę przyznać, że ostatnio się trochę zaniedbałem, nie tylko treningi ale także odżywianie i odpoczynek i dobrze, że tak się to skończyło, zawsze mogłoby być gorzej. Na mecie nasłuchałem się sporo uwag na swój temat, mam to w nosie co mówią inni, jeżdżę głównie dla siebie i ja wiem co mogę w danym momencie a nie inni, zawodowcem już nie będę, wiele osób zachowuje się jak zawodowcy, z tym już nic nie zrobię, różni są ludzie. Z jednym tylko mogę się zgodzić, że nudne robi się to, że każdy wyścig wygrywa ta sama osoba.
W przyszłym sezonie chyba sobie odpuszczę ściganie, przestało mi się podobać a także mnie bawić, szkoda zdrowia, nerwów i pieniędzy, są inne, piękniejsze dziedziny kolarstwa i może przerzucę się na turystykę i zacznę jeździć długie dystanse.
Jutro chyba tylko przejadę czasówkę, wątpię, że będę miał siły walczyć, jestem w dołku formy i się do tego przyznaję a nie szukam wymówek.
https://www.strava.com/activities/723255247
Do Ustronia przyjechałem z Bartkiem z Jaworza który debiutował w wyścigu i sam mówił, że to chyba jego pierwszy i ostatni raz. Na miejscu byliśmy tuż po 8, na początek do biura załatwić formalności, później przygotowanie i na rozgrzewkę. Zrobiłem długą rozgrzewkę i po 9, wróciłem do biura zawodów na herbatę bo było mi zimno. Później pojechałem poszukać kogoś z JAS-KÓŁEK, bo jeszcze nikogo nie spotkałem i po krótkim postoju pojechałem jeszcze na krótką pętlę i ustawiłem się na starcie, miałem dobrą pozycję, ale okazało się, że już tradycyjnie na Road Maraton cwaniaki ustawiły się poza sektorem i miały lepszą pozycję startową niż osoby które musiały stać i marznąć w sektorze. Po starcie tradycyjnie nerwówka i dwa razy prawie leżałem i przez długi czas jechałem pomiędzy dwoma kolarzami i nie mogłem nawet drgnąć kierownicą by się nie wysypać. Na dojeździe do podjazdu na Równicę straciłem sporo pozycji i byłem ostatni z JAS-KÓŁEK a za mną było około 50 osób, w sektorze przede mną było 30, po starcie już 70 i straciłem sporo na początkowych kilometrach. Kiedy zaczął się podjazd na Równicę to zacząłem stopniowo nadrabiać pozycje, jechało się o dziwo bardzo dobrze a tętno nie było wcale takie wysokie i jadąc równo cały czas nadrobiłem sporo i kiedy znalazłem się w grupie z którą jechałem na Road Trophy to trochę odpuściłem ale i tak im odjechałem i na nawrót wjechałem w trzeciej grupce, m.in. z Jankiem Grzempą i Mirkiem Sólnicą, po nawrocie lekko odstałem i musiałem gonić, na początku zjazdu ktoś wyleciał z drogi i musiałem sporo zwolnić by go minąć, wyprzedziło mnie kilka osób a później znowu ktoś się wlekł i musiałem hamować i dopiero w połowie zjazdu go wyprzedziłem a w tym czasie miałem już nma kole dużą grupę i na zjeździe do Jaszowca jechałem cały czas z nimi ale na podjeździe stało się coś co spowodowało, że już mi się odechciało ścigania, wszyscy skręcili na chodnik, kilku pieszych szło i ledwo zdążyli uciec by nie zostać potrąconym. Szkoda, że nie mam kamery bo gdybym to nagrał to byłby to fajny materiał dowodowy na permanentne łamanie przepisów, ten manewr spowodował, że straciłem sporo do tej grupy i musiałem jechać samotnie dalej. Na drugim okrążeniu lekko tracę a dodatkowo łapie mnie sporo osób w tym jedna JAS-KÓŁKA i wszyscy skręcają na chodnik, ja jadę swoje i nie kombinując jadę cały kilometrowy odcinek po kostce na końcu której będąc w grupce, część osób przez pomyłkę pojechała na trzecią rundę, ja się w porę kapnąłem i skręciłem w lewo, na tym zawahaniu znowu straciłem kilka pozycji. Nogi dalej podawły ale tempo na zjeździe to paranoja, jadąc prawie 70km/h nie potrafiłem złapać koła grupki i później po zakręcie jakoś cudem dospawałem i w tej grupie jechałem prawie 3 okrążenia. Okrążenie krótkie i dla mnie bardzo nieciekawe, niebezpieczny zjazd i znak stop na którym ledwo się utrzymałem bo kierowca nie patrzył wogóle na kolarzy i jechał, dobrze, że za mną nikogo nie było bo cudem się zmieściłem. Przez dwie rundy nic szczególnego się nie działo, jedynie nie miałem za bardzo kiedy jeść i jadłem mało i to pewnie była jedna z przyczyn tego nagłego zasłabnięcia. Na początku trzeciego okrążenia zjechały się dwie grupy i część była słabsza, na zjeździe w boczną uliczkę o mało co nie leżałem, jadący bez numeru Przemek Szlagor wyprzedził mnie zaraz przed zakrętem i tak skręcił, że prawie zahaczyłem o jego tylne koło. Po zjeździe zostałem z tyłu i okazało się, że zrobiła się luka i grupa z którą jechałem jest z przodu i próbując ich gonić tylko się zajechałem. Na podjeździe zdublowałem kilka osób w tym jednego z Road Maraton Team i dwie JAS-KÓŁKI, grupy już nie dogoniłem i czułem, że będzie dalej ciężko jechać tym tempem i zacząłem odpuszczać. Dwie ostatnie rundy już przejechałem niby spokojniej ale sił już nie było i cierpiałem. Przed Równicą wyprzedził mnie Marek i widząc jak on jedzie wiedziłem, że na podjeździe stracę wiele minut. Do kostki brukowej jakoś dojechałem, w połowie odcinka bruku musiałem stanąć, na chwilę straciłem obraz przed oczami i miałem chwilę zwątpienia, biłem się z myślami, zwrócić czy jechać dalej. Pojechałem i jadąć bardzo wolno(był to jeden z wolniejszych moich wjazdów na Równicę) dokulałem się do mety. Po drodze wyprzedziło mnie jakieś 30 osób w tym kilka JAS-KÓŁEK. Gdybym nie jeździł w JAS-KÓŁKACH to bym nie ukończył tego wyścigu. Zrobiłem to dla drużyny.
Na mecie długo dochodziłem do siebie i już sobie postanowiłem, że muszę się wsiąść za siebie i coś zrobić ze sobą, muszę przyznać, że ostatnio się trochę zaniedbałem, nie tylko treningi ale także odżywianie i odpoczynek i dobrze, że tak się to skończyło, zawsze mogłoby być gorzej. Na mecie nasłuchałem się sporo uwag na swój temat, mam to w nosie co mówią inni, jeżdżę głównie dla siebie i ja wiem co mogę w danym momencie a nie inni, zawodowcem już nie będę, wiele osób zachowuje się jak zawodowcy, z tym już nic nie zrobię, różni są ludzie. Z jednym tylko mogę się zgodzić, że nudne robi się to, że każdy wyścig wygrywa ta sama osoba.
W przyszłym sezonie chyba sobie odpuszczę ściganie, przestało mi się podobać a także mnie bawić, szkoda zdrowia, nerwów i pieniędzy, są inne, piękniejsze dziedziny kolarstwa i może przerzucę się na turystykę i zacznę jeździć długie dystanse.
Jutro chyba tylko przejadę czasówkę, wątpię, że będę miał siły walczyć, jestem w dołku formy i się do tego przyznaję a nie szukam wymówek.
https://www.strava.com/activities/723255247
Pętla Beskidzka 2016
Sobota, 2 lipca 2016 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig
Km: | 100.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:48 | km/h: | 26.32 |
Pr. maks.: | 73.00 | Temperatura: | 31.0°C | HRmax: | 192192 ( 98%) | HRavg | 165( 84%) |
Kalorie: | 3500kcal | Podjazdy: | 2500m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo fajny wyścig w sezonie. 10 jubileuszowa Pętla Beskidzka przeszła do historii. Moim zdaniem pojechałem dobry wyścig, chociaż mój wynik wygląda marnie przy wynikach kolegów ale ja się tym nie przejmuję, przecież nie jestem zawodowcem i jeżdżę dla siebie a nie dla wyników. Ogólnie to jestem trochę zawiedziony, to co wydarzyło się na i po starcie to spowodowało spadek mojej motywacji do zera. Zaryzykowałem i ustawiłem się na starcie już o 9:40. Miałem fajną pozycję startową i co z tego. Gotowałem się przez 20 minut a inni przyjechali kilka minut przed startem i wepchnęli się do przodu przed samochód organizatora. Po starcie udało się wpiąć ale okazało się, że jestem za połową stawki i jadąć lewą stroną musiałem zjechać na chodnik, po kilkuset metrach ledwo uniknąłem zderzenia z koszem na śmieci a później jakiś kolarz wjechał mi w tylną przerzutkę która od razu się rozregulowała i wiedziałem, że będę miał problemy z napędem. Dodatkowo spadł mi łańcuch i musiałem się zatrzymać. Zanim uporałem się z usterką to zostałem sam na końcu peletonu. Do czołówki strata była już spora jednak się nie poddałem i jechałem swoje cały czas. Pierwszych zawodników dogoniłem zaraz po wyjeździe na główną drogę i cały czas nadrabiałem. Przed Zameczkiem nie byłem na dobrej pozycji ale równa jazda w czasie 7:40 dała mi spory awans i dogoniłem m.in. Tomka Matogę. Kolejne kilometry przejechałem chyba trochę za mocno i pomimo dobrej pozycji na Kubalonce, po lekkim zgapieniu na zjeździe odstałem od grupy i próbując ich dojść w Dolinie Czarnej Wisełki zagotowałem się i nogi nie chciały podawać. Druga runda to była istna katorga, woda z bufetu, prysznic na Połomiu i pomoc mojej koleżanki Ani na Kubalonce sprawiły, że odżyłem i na 4 rundzie oderwałem się od grupy i do mety jechałem równym tempem łapiąc zawodników z grup poprzedzających. Na ostatnim podjeździe pod Kubalonkę złapałem Tomka Matogę i od razu siadł mi na koło, nie dawał zmian aż do kreski gdzie wyszedł mi z koła. Ostatecznie byłem 11 w kategorii A i 33 w OPEN, na takim wyścigu to jest dobry wynik, wyprzedziłem ponad 90 osób, pomimo tego, że patrząc na wyniki byłem jednym z gorszych JAS-KÓŁEK to jestem zadowolony. Niewiele straciałem do zawodników którzy zwykle są w czołówce i wiem, że pojechałem dobry wyścig. Co prawda na początku trochę straciłem przez pecha i cwaniactwo, ale w końcu to jest Road Maraton i tutaj uczciwi ludzie głosu nie mają. Jutro czasówka i mam spore nadzieje na podium ale pewnie to tylko marzenia. Po drugiej rundzie chciałem zejść z trasy.
Dolina Opatówki 2016
Niedziela, 26 czerwca 2016 Kategoria 100-200, avg>30km\h, Samotnie, w grupie, Wyścig
Km: | 102.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:54 | km/h: | 35.17 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 35.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 820m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo fajny wyścig w okolicach Sandomierza. W tym roku przyciągnął więcej kolarzy niż rok temu, trzy grosze dołożyła pogoda i dla wielu zawodników była to walka o przetrwanie. Pomimo faktu, że nie miałem tego wyścigu w planach postanowiłem jednak pojechać i zrobić mocny trening przed Pętlą Beskidzką.
Na miejscu w Sandomierzu byliśmy już w sobotę wczesnym popołudniem i był czas na odpoczynek, mecz, zakupy i sprawdzenie sprzętu i organizmu przed wyścigiem. W tym tygodniu i sprzęt i mój organizm uległ uszczerbku i nie wiedziałem czy wogóle pojadę na ten wyścig. Na szczęście ze sprzętem zdążyłem na czas a rany po upadku już nie bolały i mogłem skupić się na jeździe. Po przejażdżce zauważyłem problem z przednią przerzutką który towarzyszył mi do końca wyścigu. Podczas wyścigu doszedł problem z wypinającym się blokiem. Pogoda była niezbyt sprzyjająca do jazdy, ponad 30 stopni i słońce. Dla mnie nie była to duża przeszkoda. Na start dojechaliśmy rowerami w dosyć mocnym tempie co potraktowałem jako pierwszą część rozgrzewki. Przed startem jeszcze szukaliśmy cienia i dopiero 30 minut przed startem pojechałem na rozgrzewkę. Pojechałem w przeciwnym kierunku trasy wyścigu i tak sobie jechałem a czas uciekał, kiedy byłem pewny, że już nie zdążę na start udało się znaleźć szybszą drogę i byłem na około 10 minut przed 11 na miejscu startu. Do sektora wjechałem razem z Krzyśkiem Sikorą, stanąłem uczciwie z tyłu a on jakoś dostał się na przód, to kolejne cwane zagranie z jego strony.
Startowałem z samego końca peletonu i zaraz po starcie ktoś przede mną leżał i zanim na dobre ruszyłem to czołówka już była na końcu podjazdu. Odechciało mi się ścigania a nawet jazdy, byłem pewny, że będę jednym z ostatnich na mecie. Powoli się rozkręcałem i mijałem, nie zabrałem pulsometru i jechałem na oko, wyprzedzałem kolejnych zawodników, jechałem mocno i w końcu udało sie znaleźć w peletonie. Było nas około 60-70 osób, tempo było strasznie szarpane, miałem problemy by nawet sięgnąć po bidon, przy mocniejszym naciśnięciu na pedały blok mi się wypinał i znowu traciłem. Nie byłem w stanie nawet regularnie sięgać po bidon by nie tracić dystansu. Trzymałem tyły peletonu a przejście do przodu nawet nie wchodziło w grę, po pierwszym kółku już wiedziałem, że będzie ciężko, nie dało się jechać równo cały czas i przez to traciłem sporo sił, jazda na samym końcu nie należy do łatwych. Pod koniec drugiego okrążenia na zjeździe mała kraksa i wtedy odpadłem od peletonu, do końca okrążenia dojechałem w grupie 4 zawodników a ostatnie okrążenie już jechałem sam, jechałem sobie równo i dystans szybko mijał, gdyby nie strażacy to ostatnie 20 kilometrów przejechałbym bez picia. W końcu meta. Ciężki wyścig i warunki ale dobry trening i wynik też wyszedł fajny. Kolejne miejsce w 10 w tym sezonie cieszy.
Po wyścigu jedzenie, picie, dekoracja i na kwaterę pod prysznic. Powrót do domu bez przygód. Teraz czas na odpoczynek przed Pętlą Beskidzką, czeka mnie dystans PRO i czasówka na Zameczek. Forma jakaś jest i spróbuję powalczyć przynajmniej na czasówce.
Ostatecznie udało się zająć 5 miejsce w kategorii A i 22 w OPEN.
https://www.strava.com/activities/621816606
Na miejscu w Sandomierzu byliśmy już w sobotę wczesnym popołudniem i był czas na odpoczynek, mecz, zakupy i sprawdzenie sprzętu i organizmu przed wyścigiem. W tym tygodniu i sprzęt i mój organizm uległ uszczerbku i nie wiedziałem czy wogóle pojadę na ten wyścig. Na szczęście ze sprzętem zdążyłem na czas a rany po upadku już nie bolały i mogłem skupić się na jeździe. Po przejażdżce zauważyłem problem z przednią przerzutką który towarzyszył mi do końca wyścigu. Podczas wyścigu doszedł problem z wypinającym się blokiem. Pogoda była niezbyt sprzyjająca do jazdy, ponad 30 stopni i słońce. Dla mnie nie była to duża przeszkoda. Na start dojechaliśmy rowerami w dosyć mocnym tempie co potraktowałem jako pierwszą część rozgrzewki. Przed startem jeszcze szukaliśmy cienia i dopiero 30 minut przed startem pojechałem na rozgrzewkę. Pojechałem w przeciwnym kierunku trasy wyścigu i tak sobie jechałem a czas uciekał, kiedy byłem pewny, że już nie zdążę na start udało się znaleźć szybszą drogę i byłem na około 10 minut przed 11 na miejscu startu. Do sektora wjechałem razem z Krzyśkiem Sikorą, stanąłem uczciwie z tyłu a on jakoś dostał się na przód, to kolejne cwane zagranie z jego strony.
Startowałem z samego końca peletonu i zaraz po starcie ktoś przede mną leżał i zanim na dobre ruszyłem to czołówka już była na końcu podjazdu. Odechciało mi się ścigania a nawet jazdy, byłem pewny, że będę jednym z ostatnich na mecie. Powoli się rozkręcałem i mijałem, nie zabrałem pulsometru i jechałem na oko, wyprzedzałem kolejnych zawodników, jechałem mocno i w końcu udało sie znaleźć w peletonie. Było nas około 60-70 osób, tempo było strasznie szarpane, miałem problemy by nawet sięgnąć po bidon, przy mocniejszym naciśnięciu na pedały blok mi się wypinał i znowu traciłem. Nie byłem w stanie nawet regularnie sięgać po bidon by nie tracić dystansu. Trzymałem tyły peletonu a przejście do przodu nawet nie wchodziło w grę, po pierwszym kółku już wiedziałem, że będzie ciężko, nie dało się jechać równo cały czas i przez to traciłem sporo sił, jazda na samym końcu nie należy do łatwych. Pod koniec drugiego okrążenia na zjeździe mała kraksa i wtedy odpadłem od peletonu, do końca okrążenia dojechałem w grupie 4 zawodników a ostatnie okrążenie już jechałem sam, jechałem sobie równo i dystans szybko mijał, gdyby nie strażacy to ostatnie 20 kilometrów przejechałbym bez picia. W końcu meta. Ciężki wyścig i warunki ale dobry trening i wynik też wyszedł fajny. Kolejne miejsce w 10 w tym sezonie cieszy.
Po wyścigu jedzenie, picie, dekoracja i na kwaterę pod prysznic. Powrót do domu bez przygód. Teraz czas na odpoczynek przed Pętlą Beskidzką, czeka mnie dystans PRO i czasówka na Zameczek. Forma jakaś jest i spróbuję powalczyć przynajmniej na czasówce.
Ostatecznie udało się zająć 5 miejsce w kategorii A i 22 w OPEN.
https://www.strava.com/activities/621816606
SPAC Javorovy 2016
Niedziela, 19 czerwca 2016 Kategoria 0-50, Samotnie, w grupie, Wyścig
Km: | 7.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:24 | km/h: | 17.50 |
Pr. maks.: | 34.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | 189189 ( 96%) | HRavg | 181( 92%) |
Kalorie: | 533kcal | Podjazdy: | 520m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny start w Czechach. Tym razem był to wyścig ze startu wspólnego na Javorovy. Nie bardzo dzisiaj czułem się na siłach, poranna kawa i lekkie śniadanie postawiło mnie na nogi i wyjechałem zgodnie z planem o 6:45. Po drodze miałem jeszcze kupić korony i na 8 być w Cieszynie. Po przejechaniu około 3 kilometrów zauważyłem kapeć w przednim kole, stało się to samo co przed Koczym Zamkiem. Udało się wrócić do domu bez dopompowania ale już 15 minut w plecy. Zmieniłem dętkę, sprawdziłem obręcz i nie mogłem zrozumieć dlaczego dętki się dziurawią koło wentyla i okazało się, że taśma już jest stara i na łączeniu ma ostry fragment który dziurawi dętki. Zakleiłem taśmą i mam nadzieję, że nie będzie już z tym problemu. Po wyjechaniu z domu o 7:15, o 7:30 byłem w kantorze i już jechałem spokojnym tempem by się nie zajechać. Do Cieszyna wjechałem o 8:10 i po chwili zaczęło dosyć mocno padać, przelało mnie ale jechałem dalej. Bez przygód dojechałem do Tyry gdzie było biuro zawodów. Na starcie było już 9 JAS-KÓŁEK. Po załatwieniu formalności, krótkiej przerwie i rozgrzewce stanąłem na starcie. Nasza grupa startowała jako pierwsza i była najsilniejsza ze wszystkich. Po starcie już problem, znowu nie potrafiłem się wpiąć, w ważnych momentach często mam z tym problem i pomimo dobrej pozycji na starcie wylądowałem na końcu grupy. Pierwsze dwa kilometry były najłatwiejsze i tempo było dosyć wysokie, miałem problem z utrzymaniem się w grupie i nawet dwa razy z niej odpadłem by później gonić, coś nogi nie bardzo chciały kręcić. Przed właściwym podjazdem byłem kilka metrów za grupą a z przodu już odjeżdżali i ta strata się powiększała. Kiedy zaczął się właściwy podjazd to powoli zaczynałem nadrabiać ale czołówka zyskiwała kolejne sekundy. Jechałem bardzo mocno i w miarę równo co pozwoliło mi na wyprzedzenie sporej ilości kolarzy. Kiedy zaczął się końcowy fragment podjazdu miałem na kole pięciu kolarzy w tym 2 bez numerów i postanowiłem to rozerwać. Podkręciłem lekko tempo i po chwili zostało nas 3 a później 2, z przodu widziałem dużą grupę kolarzy i nawet powoli się do nich zbliżałem. Na 400 metrów przed metą tak osłabłem, że mając około 10 sekund starty do grupy musiałem odpuścić i z prędkością 11-12km/h dojechałem do mety. Czas bardzo dobry:24:07 a na odcinku 5,8 gdzie zwykle mierzę 20:11 czyli około 2 minuty lepiej niż dotychczasowy rekord, jest dobrze, oczywiście mogłoby być lepiej ale również i gorzej. Jestem zadowolony, nie ma jeszcze wyników ale myślę, że około 20 OPEN powinienem być. Reszta druzyny też pojechała na tyle ile potrafiła. Szkoda tej kary dla kolażanki, wina była ze strony kierowcy i tyle w temacie, ale z drugiej strony patrząc to dobrze, że są wyścigi gdzie nie boją się dawać kar za jechanie za samochodem pomimo nie zawsze słuszności tych kar. Za tydzień kolejny wyścig, tym razem dłuższy dystans i trasa pagórkowata.
https://www.strava.com/activities/613966709
https://www.strava.com/activities/613966709
Klasyk Annogórski 2016
Sobota, 7 maja 2016 Kategoria 50-100, avg>30km\h, w grupie, Wyścig
Km: | 77.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:18 | km/h: | 33.48 |
Pr. maks.: | 70.00 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 201201 (103%) | HRavg | 163( 83%) |
Kalorie: | 2383kcal | Podjazdy: | 910m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do końca nie wiedziałem czy pojadę na ten wyścig, ostatnio byłem chory i jeszcze nie doszedłem do pełni sił. Widząc listę startową wiedziałem, że nie ma szans na wysokie miejsce i miałem zamiar jechać mocno cały czas, nie wyszło to tak dobrze jak myślałem ale i tak byłem najbardziej pracującym zawodnikiem z 20 osobowej grupki w której jechałem prawie cały wyścig.
Po rozgrzewce ustawiłem się w sektorze, była 12:25, start o 13, pomimo czekania 35 minut w słońcu, nie miałem dobrej pozycji, wiele ludzi startowało z ulicy i chodników znajdujących się poza sektorem i pomimo pozycji na przodzie sektora wystartowałem w połowie stawki. Ta sytuacja jest kolejnym argumentem dla mnie, że nie ma czego szukać w takich wyścigach,ludzie kombinują jak mogą, nie wystarczy, że mają już wyjeżdżone powyżej 5000km w tym sezonie, wypasione rowery karbonowe, ogolone nogi i inne, to jeszcze wpychają się bezczelnie przed uczciwie czekających na start kolarzy.
Po starcie od razu peleton zajął całą szerokość jezdni, po pierwszym zakręcie musieliśmy się zmieścić na jednym pasie, nie udało się to i pachołki latały po drodze. Droga do autostrady wyglądała cały czas taka samo, gaz, hamulec, gaz, hamulec, itd. Przed wiaduktem kolarze z kategorii E pchający się do przodu już puszczali i robiła się luka, dospawałem jeden raz, do podnóża podjazdu na Górę Świętej Anny spawałem trzy razy. Na zakręcie jeden kolarz zjechał na pobocze i musiałem zwolnić i go mijać, początek podjazdu wolny, nie mogłem gonić czołówki przez motocykl który jechał lewą stroną, kiedy już miałem dużą stratę do jakiejś mocniejszej grupki przyśpieszyłem, cały podjazd pokonałem na maksa wyprzedzając około 100 kolarzy. Do rozciągniętej czołowej grupy miałem jakieś 20 metrów straty, na zjeździe próbowałem gonić, nie miało to sensu i poczekałem na kolejną grupę, dojechali mnie w połowie zjazdu do Leśnicy. Było nas około 10 osób w tym Grześ z JAS-KÓŁEK, współpraca się nie układała, na zmiany wychodziło 5 osób, reszta jak zwykle wiozła się na kole, na pierwszym bufecie nie złapałem kubka z wodą i musiałem sięgać po bidon na zjeździe, przez ten bardziej płaski odcinek jechaliśmy we dwóch po zmianach. Początek Anki znowu szarpanie a później nagłe zwolnienie, wyszedłem na zmianę i sam ciągnąłem grupę, dogoniliśmy kilka osób,m.in Dominika i wjechaliśmy na szczyt, na sam szczyt znowu wszyscy poszli jak na finisz, na zjeździe musiałem mocno dokręcać by się utrzymać i się udało, po zjeździe znowu zostałem z tyłu i z Leśnicy jechałem na końcu grupki. Ogólnie to trzecia runda spokojna, znowu pracowały 3 osoby i na Ankę znowu jechałem cały czas na zmianie. Czwarte okrążenie trochę sobie odpuściłem, złapaliśmy kilka osób i zaczeliśmy już dublować ostatnich kolarzy, najgorzej było na tym krótkim wąskim podjeździe. Złapałem kubek, jedyny na 4 próby i jechaliśmy dalej. W pewnym momencie na płaskim tempo spadło poniżej 30km/h i wyszedłem na zmianę i podkręciłem tempo, później ktoś poprawił i siadłem na koło, zrobiło się 20 metrów różnicy, nie było sensu odjeżdżać i przed Anką znowu byliśmy razem. Podjazd sobie popuściłem i wjechałem w środku grupy, ktoś z Bike Atelier zaatakował, nie był z kategorii A więc nie goniłem i już układałem sobie w głowie finisz na ostatniej rundzie. Ostatnia runda była podobna do czwartej, z tą różnicą, że zjadłem batonika przed tym krótkim podjazdem. Wtedy też spadł mi łańcuch, nałożyłem i wjechałem w środku tej grupki. Do podnóża ostatniego podjazdu dojechałem schowany w środku grupy. Od początku poszło takie tempo, że bałem się, że nie wytrzymam, po chwili znowu zwolnienie i wtedy zacząłem się przesuwać do przodu. Koło kościoła złapaliśmy jeszcze parę osób i wtedy też zdecydowałem się na atak, udało się zaskoczyć rywali i chwilę trwało nim ktoś zaspawał ale grupa była już rozciągnięta, później próby kolejnych ataków, na 500m przed metą poszedł końcowy atak,dwójka pojechała przodem, ja byłem na 5 pozycji i nim się zebrałem to było już kilka metrów różnicy, ruszyłem za nimi ale było już po ptokach.Dowiozłem 3 miejsce z tej grupki i fajnie zakończyłem wyścig.
Ogólnie to nie mogę narzekać, może jakbym był w głównej grupie po pierwszej rundzie to osiągnąłbym coś więcej. To co mogłem zrobić to zrobiłem i jest dobrze. Na wynik nie patrzę, 41 miejsce w kategorii A i 120 w OPEN nie może mnie satysfakcjonować, znowu kategoria A najsilniejsza, co z tego, że w kategorii B czy C było więcej osób jak ten czas dałby mi w tych kategoriach lepsze miejsce. Wyścig wygrał oczywiście zawodnik z licencją ELITY.
Ogólnie to organizacyjnie wypadło bez większych zastrzeżeń, jedynie dałbym przynajmniej kary czasowe zawodnikom startującym z ulicy i chodnika znajdującego się poza wyznaczonym sektorem.
https://www.strava.com/activities/568634948#137891...
Po rozgrzewce ustawiłem się w sektorze, była 12:25, start o 13, pomimo czekania 35 minut w słońcu, nie miałem dobrej pozycji, wiele ludzi startowało z ulicy i chodników znajdujących się poza sektorem i pomimo pozycji na przodzie sektora wystartowałem w połowie stawki. Ta sytuacja jest kolejnym argumentem dla mnie, że nie ma czego szukać w takich wyścigach,ludzie kombinują jak mogą, nie wystarczy, że mają już wyjeżdżone powyżej 5000km w tym sezonie, wypasione rowery karbonowe, ogolone nogi i inne, to jeszcze wpychają się bezczelnie przed uczciwie czekających na start kolarzy.
Po starcie od razu peleton zajął całą szerokość jezdni, po pierwszym zakręcie musieliśmy się zmieścić na jednym pasie, nie udało się to i pachołki latały po drodze. Droga do autostrady wyglądała cały czas taka samo, gaz, hamulec, gaz, hamulec, itd. Przed wiaduktem kolarze z kategorii E pchający się do przodu już puszczali i robiła się luka, dospawałem jeden raz, do podnóża podjazdu na Górę Świętej Anny spawałem trzy razy. Na zakręcie jeden kolarz zjechał na pobocze i musiałem zwolnić i go mijać, początek podjazdu wolny, nie mogłem gonić czołówki przez motocykl który jechał lewą stroną, kiedy już miałem dużą stratę do jakiejś mocniejszej grupki przyśpieszyłem, cały podjazd pokonałem na maksa wyprzedzając około 100 kolarzy. Do rozciągniętej czołowej grupy miałem jakieś 20 metrów straty, na zjeździe próbowałem gonić, nie miało to sensu i poczekałem na kolejną grupę, dojechali mnie w połowie zjazdu do Leśnicy. Było nas około 10 osób w tym Grześ z JAS-KÓŁEK, współpraca się nie układała, na zmiany wychodziło 5 osób, reszta jak zwykle wiozła się na kole, na pierwszym bufecie nie złapałem kubka z wodą i musiałem sięgać po bidon na zjeździe, przez ten bardziej płaski odcinek jechaliśmy we dwóch po zmianach. Początek Anki znowu szarpanie a później nagłe zwolnienie, wyszedłem na zmianę i sam ciągnąłem grupę, dogoniliśmy kilka osób,m.in Dominika i wjechaliśmy na szczyt, na sam szczyt znowu wszyscy poszli jak na finisz, na zjeździe musiałem mocno dokręcać by się utrzymać i się udało, po zjeździe znowu zostałem z tyłu i z Leśnicy jechałem na końcu grupki. Ogólnie to trzecia runda spokojna, znowu pracowały 3 osoby i na Ankę znowu jechałem cały czas na zmianie. Czwarte okrążenie trochę sobie odpuściłem, złapaliśmy kilka osób i zaczeliśmy już dublować ostatnich kolarzy, najgorzej było na tym krótkim wąskim podjeździe. Złapałem kubek, jedyny na 4 próby i jechaliśmy dalej. W pewnym momencie na płaskim tempo spadło poniżej 30km/h i wyszedłem na zmianę i podkręciłem tempo, później ktoś poprawił i siadłem na koło, zrobiło się 20 metrów różnicy, nie było sensu odjeżdżać i przed Anką znowu byliśmy razem. Podjazd sobie popuściłem i wjechałem w środku grupy, ktoś z Bike Atelier zaatakował, nie był z kategorii A więc nie goniłem i już układałem sobie w głowie finisz na ostatniej rundzie. Ostatnia runda była podobna do czwartej, z tą różnicą, że zjadłem batonika przed tym krótkim podjazdem. Wtedy też spadł mi łańcuch, nałożyłem i wjechałem w środku tej grupki. Do podnóża ostatniego podjazdu dojechałem schowany w środku grupy. Od początku poszło takie tempo, że bałem się, że nie wytrzymam, po chwili znowu zwolnienie i wtedy zacząłem się przesuwać do przodu. Koło kościoła złapaliśmy jeszcze parę osób i wtedy też zdecydowałem się na atak, udało się zaskoczyć rywali i chwilę trwało nim ktoś zaspawał ale grupa była już rozciągnięta, później próby kolejnych ataków, na 500m przed metą poszedł końcowy atak,dwójka pojechała przodem, ja byłem na 5 pozycji i nim się zebrałem to było już kilka metrów różnicy, ruszyłem za nimi ale było już po ptokach.Dowiozłem 3 miejsce z tej grupki i fajnie zakończyłem wyścig.
Ogólnie to nie mogę narzekać, może jakbym był w głównej grupie po pierwszej rundzie to osiągnąłbym coś więcej. To co mogłem zrobić to zrobiłem i jest dobrze. Na wynik nie patrzę, 41 miejsce w kategorii A i 120 w OPEN nie może mnie satysfakcjonować, znowu kategoria A najsilniejsza, co z tego, że w kategorii B czy C było więcej osób jak ten czas dałby mi w tych kategoriach lepsze miejsce. Wyścig wygrał oczywiście zawodnik z licencją ELITY.
Ogólnie to organizacyjnie wypadło bez większych zastrzeżeń, jedynie dałbym przynajmniej kary czasowe zawodnikom startującym z ulicy i chodnika znajdującego się poza wyznaczonym sektorem.
https://www.strava.com/activities/568634948#137891...
Ślężański Mnich 2016
Niedziela, 3 kwietnia 2016 Kategoria 50-100, avg>30km\h, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig
Km: | 54.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:31 | km/h: | 35.60 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | 184184 ( 94%) | HRavg | 168( 86%) |
Kalorie: | 1535kcal | Podjazdy: | 580m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy start w tym sezonie. Start potraktowałem treningowo, forma jest dobra ale nie na takie wyścigi, tutaj nawet jakbym dojechał w pierwszej grupce to byłby to jej ogon, dlatego nie nastawiałem się na wynik. W tym roku wyścig bardzo licznie obstawiony, nawet dobrej rozgrzewki nie udało się zrobić bo wszędzie pełno kolarzy. Do sektora dojechałem prawie 20 minut przed startem i byłem prawie na jego końcu. Rozejrzałem się wokół siebie i stwierdziłem, że tam nie pasuję, byłem jednym z kilku zawodników którzy nie posiadają roweru karbonowego. Po starcie od razu nerwówka,przepychanki i już dwie osoby leżą przede mną, sam też ledwo uniknąłem upadku. Zanim ruszyłem to już miałem 20m starty do grupy, dojechałem przed pierwszym podjazdem i tam już się dzieliło, próbowałem się przepchnąć do przodu, kiedy już to się udało skończył się podjazd i tam kraksa, połamane ramy i koła i znowu muszę omijać. Zostało nas 5 kolarzy a grupa daleko z przodu, jechał w niej m.in.kolega Grzegorz, na zjeździe trochę tracimy, na płaskim wychodzę na zmianę i sam ciągnę już większą grupkę,nikt nie chce mi dać zmiany i w połowie kolejnego podjazdu dojeżdżamy do grupy. Na zjeździe nie miałem już sił kręcić i odstałem od grupy. Zostałem sam i z bocznym wiatrem jadąc mocno dojeżdżam do jakiejś większej grupki ale na kolejnym zjeździe znowu zostałem z tyłu i już sobie odpuściłem. Zjechało się parę osób i znowu współpraca się nie układała, chciałem trochę odpocząć, nie bardzo się dało bo z tyłu nie było nikogo i gdybym został za grupką to musiałbym samotnie jechać dalej. Po pierwszej rundzie miałem już prawie 2 minuty starty do czołówki, zaraz na początku drugiego okrążenia dojechała do mnie grupa startująca 2 minuty za mną, chwilę z nimi jechałem ale na zjeździe ktoś puścił koło i znowu w kilka osób bez współpracy pokonywaliśmy kolejne kilometry. Trochę odpuściłem, zjadłem batona i na zjeździe ktoś z przodu ląduje w rowie, jak się później okazało powodem był urwany hak od tylnej przerzutki i zostałem całkowicie sam. Kilka kilometrów samotnej jazdy i dogania mnie czołówka kategorii M40 startująca 4 minuty po mnie. Jakimś cudem złapałem ich koło i z ogona odpadło kilkanaście osób i stworzyła się grupka w której można było współpracować. Dobrze mi się jechało i dawałem mocne zmiany, na podjazdach przed metą wyszedłem na czoło i grupa się solidnie podzieliła. Ostatnie okrążenie dobrze mi się jechało,co prawda na początku znowu wszystko się zjechało i znowu było około 40 osób. Na podjeździe odjechało dwóch zawodników, ja od razu za nimi i jechałem mocno cały podjazd,grupa jakieś 300 metrów za mną a kolejna 50 metrów z przodu. Szybki jak na mnie zjazd i na płaskim dogoniłem. Kolejne kilometry znowu połączyły grupy i dopiero 3 mocniejsze zmiany spowodowały zmniejszenie grupy. Na przedostatnim podjeździe wyszedłem na zmianę i swobodnie odjechałem,po zjeździe miałem kilka metrów przewagi ale długi finisz zwiększył ją do ok.30s, wyprzedziłem jeszcze około 10 osób i wjechałem na metę, mogłem jeszcze jechać jedno okrążenie.
Dobre rozpoczęcie sezonu,na takich wyścigach liczy się szczęście,wiele ludzi nie daje wogóle zmian i przyjeżdżają z przodu,inni się napracują i tracą sporo czasu. Znowu wyciągnąłem kilka wniosków z wyścigu i będę mądrzejszy na przyszłość.
Organizacja wyścigu na bardzo wysokim poziomie, zabezpieczona trasa, dyskwalifikacje za podciąganie się za samochodami oraz za zmianę sektora startowego i dobrze wytyczona trasa.
Teraz czeka mnie tydzień regeneracyjny, jakiś mocniejszy trening w sobotę i czasówka w niedzielę, pojadę ją raczej treningowo.
https://www.strava.com/activities/534895281
Dobre rozpoczęcie sezonu,na takich wyścigach liczy się szczęście,wiele ludzi nie daje wogóle zmian i przyjeżdżają z przodu,inni się napracują i tracą sporo czasu. Znowu wyciągnąłem kilka wniosków z wyścigu i będę mądrzejszy na przyszłość.
Organizacja wyścigu na bardzo wysokim poziomie, zabezpieczona trasa, dyskwalifikacje za podciąganie się za samochodami oraz za zmianę sektora startowego i dobrze wytyczona trasa.
Teraz czeka mnie tydzień regeneracyjny, jakiś mocniejszy trening w sobotę i czasówka w niedzielę, pojadę ją raczej treningowo.
https://www.strava.com/activities/534895281
Zakończenie sezonu 2015
Sobota, 10 października 2015 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig
Km: | 98.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:27 | km/h: | 28.41 |
Pr. maks.: | 67.00 | Temperatura: | 8.0°C | HRmax: | 190190 ( 97%) | HRavg | 141( 72%) |
Kalorie: | 2247kcal | Podjazdy: | 1270m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatni mocny
akcent tego sezonu. Czuć już zmęczenie tym sezonem, był to najlepszy
sezon w mojej karierze, wnioski już wyciągnąłem, te dobre i złe i teraz
trzeba odpocząć i później dobrze przepracować zimę by następny sezon był
co najmniej tak dobry jak ten mijający.
Pogoda się zmieniła, pojawił się zimny wiatr który przyniósł ze sobą niskie temperatury. Dosyć mocno odczułem to w pracy gdzie mocno wymarzłem a później nie potrafiłem się rozkręcić. Z pracy wróciłem o 11:55 a o 13:00 miałem być w Dębowcu.
Z domu wyjechałem o 12:10, do Skoczowa jechałem z wiatrem, noga nie podawała zbytnio, ale byłem dobrej myśli. Ze Skoczowa pojechałem przez Międzyświeć w kierunku Iskrzyczyna i dalej Dębowca. Na starcie byłem o 13:00. Pojawiło się sporo zawodników w tym wszyscy najmocniejsi kolarze z naszego klubu. Zjawił się nawet Marek Adamczyk ale nie był klasyfikowany. Wystartowaliśmy o 13:20, początkowo jechałem z tyłu bardzo spokojnie. Już na samym początku odjechał Marek Adamczyk z Darkiem na kole, nikt nie był chętny do gonitwy, tempo też nie było jakieś szczególnie mocne i każdy patrzał na innych i nie było żadnej współpracy. W grupce było nas 7 osób. Taka sytuacja utrzymywał a się przez większość pierwszej rundy. Na początku drugiej rundy wyszedłem na czoło i zacząłem podkręcać tempo, później Grześ wyszedł na czoło, ja podkręciłem tempo i zostało nas 3. W tym składzie jechaliśmy już do końca. Współpraca z Grzesiem i Dominikiem dawała efekty. Pod koniec drugiej rundy złapaliśmy Darka, kawałek się trzymał, puścił koło na podjeździe pod Iskrzyczyn. Trzecia runda minęła szybko, współpraca się układała i w połowie rundy kiedy mieliśmy dosyć dużą przewag ę nad goniącymi nas Andrzejem i Darkiem jeszcze lekko podkręciliśmy tempo. Wspólnie dojechaliśmy do ostatniego podjazdu. Długo byłem na czele, jednak pod koniec zaczęło brakować sił i Dominik wydawał sie być mocniejszy, Grześ już został parę metrów za nami, zacisnalem zęby i zacząłem długi finisz i udało się wygrać. Z wyniku jestem bardzo zadowolony. Marek Adamczyk przejechał trasę 5 minut szybciej, jeszcze do niego mi trochę brakuje, może kiedyś uda mi się mu dorównać. Po wyścigu pojechaliśmy do Darka Puzonia na herbatę i ciasto. Po 16 większość osób pojechała, ja z Robertem siedzieliśmy do 17. Później czekał mnie tylko powrót pod wiatr do Bielska, ciężko się jechało. W domu byłem o 18:20.
Pogoda się zmieniła, pojawił się zimny wiatr który przyniósł ze sobą niskie temperatury. Dosyć mocno odczułem to w pracy gdzie mocno wymarzłem a później nie potrafiłem się rozkręcić. Z pracy wróciłem o 11:55 a o 13:00 miałem być w Dębowcu.
Z domu wyjechałem o 12:10, do Skoczowa jechałem z wiatrem, noga nie podawała zbytnio, ale byłem dobrej myśli. Ze Skoczowa pojechałem przez Międzyświeć w kierunku Iskrzyczyna i dalej Dębowca. Na starcie byłem o 13:00. Pojawiło się sporo zawodników w tym wszyscy najmocniejsi kolarze z naszego klubu. Zjawił się nawet Marek Adamczyk ale nie był klasyfikowany. Wystartowaliśmy o 13:20, początkowo jechałem z tyłu bardzo spokojnie. Już na samym początku odjechał Marek Adamczyk z Darkiem na kole, nikt nie był chętny do gonitwy, tempo też nie było jakieś szczególnie mocne i każdy patrzał na innych i nie było żadnej współpracy. W grupce było nas 7 osób. Taka sytuacja utrzymywał a się przez większość pierwszej rundy. Na początku drugiej rundy wyszedłem na czoło i zacząłem podkręcać tempo, później Grześ wyszedł na czoło, ja podkręciłem tempo i zostało nas 3. W tym składzie jechaliśmy już do końca. Współpraca z Grzesiem i Dominikiem dawała efekty. Pod koniec drugiej rundy złapaliśmy Darka, kawałek się trzymał, puścił koło na podjeździe pod Iskrzyczyn. Trzecia runda minęła szybko, współpraca się układała i w połowie rundy kiedy mieliśmy dosyć dużą przewag ę nad goniącymi nas Andrzejem i Darkiem jeszcze lekko podkręciliśmy tempo. Wspólnie dojechaliśmy do ostatniego podjazdu. Długo byłem na czele, jednak pod koniec zaczęło brakować sił i Dominik wydawał sie być mocniejszy, Grześ już został parę metrów za nami, zacisnalem zęby i zacząłem długi finisz i udało się wygrać. Z wyniku jestem bardzo zadowolony. Marek Adamczyk przejechał trasę 5 minut szybciej, jeszcze do niego mi trochę brakuje, może kiedyś uda mi się mu dorównać. Po wyścigu pojechaliśmy do Darka Puzonia na herbatę i ciasto. Po 16 większość osób pojechała, ja z Robertem siedzieliśmy do 17. Później czekał mnie tylko powrót pod wiatr do Bielska, ciężko się jechało. W domu byłem o 18:20.