Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 229777.38 kilometrów w tym 8243.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.36 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2421965 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Trening 2021

Dystans całkowity:6984.00 km (w terenie 97.00 km; 1.39%)
Czas w ruchu:263:46
Średnia prędkość:26.48 km/h
Maksymalna prędkość:81.00 km/h
Suma podjazdów:103620 m
Maks. tętno maksymalne:189 (179 %)
Maks. tętno średnie:164 (84 %)
Suma kalorii:174390 kcal
Liczba aktywności:95
Średnio na aktywność:73.52 km i 2h 46m
Więcej statystyk
  • DST 109.00km
  • Czas 04:10
  • VAVG 26.16km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 159 ( 81%)
  • HRavg 131 ( 67%)
  • Kalorie 2549kcal
  • Podjazdy 1520m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 48

Piątek, 21 maja 2021 · dodano: 25.05.2021 | Komentarze 0

Kolejny wyjazd bez fajerwerków. Tym razem zrezygnowałem z dwóch liczników i zabrałem tylko Garmina. Udało się wyjechać już po 12 i dzięki temu miałem czas aby po drodze stanąć w bufecie. Już dawno miałem ochotę na najlepszą Szarlotkę w okolicy ale dopiero kilka dni temu otwarto lokale gastronomiczne i teraz już nic nie stało na przeszkodzie i była większa motywacja aby zaliczyć Ochodzitą gdzie pojawiam się stosunkowo rzadko. Przez Bielsko przejechałem głównymi drogami ale w dosyć dużym ruchu więc wcale szybciej i lepiej nie było niż jadąc dobrze znaną trasą przez Kamienicę. Tym razem podarowałem sobie podjazd pod Piekło w Bystrej i ruszyłem na Wilkowice. Gdy tylko wyjechałem z Bielska poczułem jak mocno dmucha z południa. Aby zasłużyć na ciasto i kawę musiałem się dwie godziny męczyć z wiatrem. Postanowiłem nie patrzeć na licznik i w dużej mierze się to udawało, włączyłem sobie różne komunikaty i sygnały dźwiękowe przypominały mi gdy moc wykraczała poza 3 strefę, gdy łańcuch z tyłu lądował na największej koronce, pojawił się problem z komunikatami z telefonu i niestety nie widziałem ich na liczniku. Wiatr nie zelżał ani na chwilę, w Szczyrku zaszła potrzeb krótkiego postoju więc się nie wahałem i stanąłem na około 2 minuty. Nic to nie pomogło i strasznie męczyłem się pod Salmopol, nie potrzebnie włączyłem segmenty Strava w liczniku, na przełęczy licznik powiadomił mnie o tym, że wykręciłem swój trzeci czas na Strava, od końca, gorzej tylko było podczas kryzysowych Pętli Beskidzkich w 2013 i 2015 roku. Nie miało to jednak znaczenia i po krótkim postoju ruszyłem w dół, wiatr nie pozwolił na zbyt wiele, przy silnych podmuchach nawet nie byłem w stanie dobrze ułożyć się technicznie o szybkości już nie wspominając i 6 minut na tym zjeździe to wciąż granica nie do przejścia dla mnie w tym roku. W Wiśle dojechałem do dwójki kolarzy którzy od razu pojawili się na moim kole, nie czułem się bezpiecznie ale musiałem przetrwać aż do skrętu na Czarne. Jazda po nowym asfalcie była przyjemna ale ostanie 1500 metrów przez Zameczkiem to już stare, dobrze znane dziury i wyboje. Podjazd na Zameczek z czystym sumieniem sobie odpuściłem i wybrałem najłatwiejszy wariant dojazdu do Istebnej czyli Czarną Wisełkę. W lesie wiatr nie był tak odczuwalny jak wcześniej i dopiero ostatnie 600 metrów po lepszej jakości nawierzchni było wymagające. Zjazd do Istebnej zanieczyszczony a zadania nie ułatwiały również rynny na wodę więc bezpiecznie zjechałem, inaczej się nie dało. Objeżdżanie Złotego Gronia sensu nie miało, pchanie się za wszelką cenę do Istebnej również, Koczy był za trudny jak na lekką jazdę więc została Jasiówka, tej wersji podjazdu nie jechałem już kilka lat. Po drodze do pokonania były dwie wymagające ścianki i musiałem pogodzić się z tym, że kadencja była niska. Na szczęście kolana i plecy nie protestowały i jakoś przetrwałem tą męczarnię. Ostatnie 1500 metrów główną drogą już szybko przeleciało, wiatr zaczął w końcu pomagać. Po ponad 2 i półgodzinnej walce z wiatrem i protestującym organizmem byłem na Ochodzitej. Widoczność była całkiem niezła i w oddali widać było Tatry. Przerwa na kawę nie była tak długa jak się spodziewałem. Zjadłem pyszną szarlotkę i ruszyłem w stronę Kamesznicy. Zjazd ściankami nie był najlepszym pomysłem, skupiłem się raczej na tym by nie zwiało mnie z drogi niż na rozwinięciu jak największej prędkości. Przejazd przez Kamesznicę za to był szybki, nie byłem w stanie dokręcać bardziej, wiatr miał być sprzyjający na 80 % trasy powrotnej ale nie wziąłem pod uwagę tego, że na drogach będą korki. Już w Milówce pojawił się ciągnik rolniczy i nie mogąc go wyprzedzić gdy z przeciwka był sznurek samochodów zatrzymałem się na chwilę. Jak na drodze zrobiło się pusto to ruszyłem, sielanka nie trwała długo, wjeżdżając do Węgierskiej Górki już był korek, jakoś go minąłem jadąc slalomem i uciekłem w kierunku Cięciny. Po drodze w końcu zdjąłem rękawki by złapać trochę opalenizny. Na dłuższe, szybsze odcinki liczyć nie mogłem, raz musiałem hamować po czym na moment była pusta droga. Przejazd przez Żywiec nie był przyjemny ale na dłuższe postoje się nie załapałem. Za Żywcem wiatr już bardziej wiał z boku i musiałem się znów męczyć. Uratował mnie postój pod sklepem gdzie musiałem zatankować bidony. Po krótkim odpoczynku jechałem dalej, nie spodziewałem się sparaliżowanego Bielska jakie zastałem kilkanaście minut później. Jak się okazało w okolicy było kilka poważnych zdarzeń drogowych i stąd większość dróg w okolicy Olszówki było zakorkowanych. Część utrudnień udało się minąć ścieżkami rowerowymi. Duży ruch i korki towarzyszyły mi już do końca. Gdyby nie to, że celem była Ochodzitą i postój na deser nie wyciągnął bym żadnych pozytywów z jazdy, podjazdy słabe, zjazdy fatalne a ogólna dyspozycja jeszcze gorsza niż w ostatnim czasie a już wtedy było źle. Nie wiem co w tym roku dzieje się z moim organizmem, nie pomaga pogoda, ogólna sytuacja i szczęście którego znowu mi brakuje. Mam nadzieję, że powoli sięgam dna, będę w stanie szybko się odbić i powoli wracać na właściwe tory chociaż na razie na to się nie zanosi.




  • DST 101.00km
  • Czas 03:53
  • VAVG 26.01km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 161 ( 82%)
  • HRavg 135 ( 69%)
  • Kalorie 2442kcal
  • Podjazdy 1700m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 47

Czwartek, 20 maja 2021 · dodano: 23.05.2021 | Komentarze 0

Po wczorajszym treningu szybko rozwiązałem problem z nieszczelnym zaworem w szytce, powietrze trzyma ale by go spuścić muszę odkręcać zawór bo naciskając jest bardzo duży opór, nie przeszkadza mi to ale tak chyba być nie powinno. Najważniejsze, że powietrze nie schodzi, resztą zajmę się w odpowiednim czasie. Wreszcie pogoda poprawiła się na tyle, że można cieszyć się jazdą a nie zastanawiać czy uda się objechać na sucho. Zasłużony urlop trzeba jak najlepiej wykorzystać bo w lecie nie będzie takiej możliwości. Mój organizm dalej nie działa jak trzeba i postawiłem na trening tlenowy ale na wymagającej trasie. Ostatnio udało się załatwić na testy licznik Garmin Edge 830 i chciałem przetestować go podczas jazdy. Od samego działania bardziej ciekawy byłem porównania z IGPSPORT z którego nie jestem zbytnio zadowolony. Wyjechałem w ostatniej chwili by uniknąć korków i spowolnień w Bielsku. Pomiar w licznikach uruchomiłem w jednej chwili i już po 2 kilometrach były rozbieżności. Jedyna różnica to pomiar prędkości, Garmina nie połączyłem z czujnikiem prędkości i dane pochodziły z GPS a IGPSORT pobierał je z czujnika prędkości. Rozbieżności w tym aspekcie nie były duże ale w czasie prawie 4 godzin jazdy widoczna była różnica. Od samego startu szwankował czujnik tętna, często pokazywał głupoty a chwilowe rozbieżności sięgały nawet 20 bpm przy równej mocy. Założeniem było nieskupianie się na cyferkach i jedyne co śledziłem to różnice wartości danych. Już po 30 minutach było wiadomo, że żaden z parametrów na obu urządzeniach nie zgadza się. IGPSPORT pokazywał więcej niż Garmin i tylko średnia wartość tętna na Garminie była wyższa niż na IGS 620. Przy okazji sprawdziłem wiele funkcji Garmina których nie posiada IGPSPORT IGS 620. Jest to urządzenie dużo bardziej rozbudowane i pozwalające przeprowadzić bardzo dokładny trening oraz zaoszczędzić sporo czasu na analizy po treningu które licznik wykonuje sam. Już po 2 godzinach jazdy byłem bardziej zadowolony z działania Garmina niż po 4 tygodniach z IGPSORT. Żeby nie okazało się, że jedynym celem jazdy był test licznika starałem się zjeżdżać jak najlepiej technicznie. Miałem do pokonania 3 podjazdy i zarazem zjazdy. Pierwszy z nich nie wyszedł najlepiej, drugi był już lepszy ale nie na tyle aby być z niego zadowolonym , ze swojej strony zrobiłem wszystko ale na czołowy wiatr i dużą ilość samochodów wpływu nie miałem. Po raz kolejny doceniłem karbonowe koła na końcówce zjazdu i dojeździe do Andrychowa, mimo walki z czołowym wiatrem nie miałem problemu z utrzymaniem prędkości, jedynym utrudnieniem po raz kolejny okazały się samochody. Mimo odpuszczenia przejazdu przez Wielką Puszczę zaliczyłem kilka krótszych podjazdów i już w Andrychowie miałem 1000 metrów w pionie. Różnica między urządzeniami wynosiła około 30 metrów na korzyść IGPSPORT. Po wyjeździe z Andrychowa złapał mnie lekki kryzys, jechało się ciężko ale gdy zaczął się zjazd problemy zniknęły. W Czańcu włączyłem nawigację po śladzie, skręciłem gdzieś w boczną dróżkę i objechałem cały Czaniec od północnej i zachodniej strony, drogi były wąskie ale całkiem dobrej jakości i co najważniejsze puste, wyjechałem w takim miejscu, ze jadąc główną byłbym tam po 500 metrach od zmiany kierunku a w tym czasie przejechałem ponad 4 kilometry. Kolejnym testem była nawigacja do punktu startu, nim do tego przystąpiłem przetestowałem jeszcze jedną rzecz, w tym samym momencie włączyłem kurs w Garminie i IGPSPORT, IGP od razu załapał trasę a Garmin przeliczał ją około 45 sekund. Jednak nie wszystkie funkcje lepiej działają w Garminie. Po drodze też cały czas Garmin gubił kontakt z telefonem i nie mogłem sprawdzać na bieżąco powiadomień. Jednak muszę jeździć cały czas z włączonym głosem w telefonie aby wiedzieć co się dzieje. W Porąbce zorientowałem się, że jeszcze nie miałem żadnego postoju, zatrzymałem się więc na moment rozprostować kości. To był chyba błąd bo później nie jechało się już tak dobrze a tętno osiągało wartości wręcz kosmiczne. Nie zmieniło to jednak nic w moich założeniach i dalej jechałem w podobnym tempie. Zjazd z Przegibka tym razem znowu był niezły technicznie ale szybkości brakowało, w Bielsku kilka razy musiałem hamować. Zdecydowałem się wrócić dłuższą drogą by trasa liczyła minimum 100 kilometrów. Około 500 metrów przed domem wyłączyłem pomiar w IGPSPORT a Garmina dopiero pod domem. Porównując wartości wyszły mniejsze lub większe rozbieżności. Na razie będę testował Garmina pod kątem treningowym i od czasu do czasu porównywał go z IGPSPORT. Ten test był wspaniałą odskocznią, nie myślałem tyle o tym co zrobić aby organizm wrócił na właściwe tory.
Porównanie danych z dwóch liczników:

Większość danych różni się między sobą. W Garminie Edge 830 prędkość pochodziła z GPS, średnia wartość kadencji nie uwzględniała zer, przy średniej mocy brane pod uwagę były również zera. Rozbieżność w wartościach spalonych kalorii czy temperaturze są znaczne. Pomiar tętna w obu urządzeniach jest identyczny i wartości wyszły takie same. Biorąc pod uwagę opinie użytkowników Garmina przewyższenia są nieco zaniżone wobec właściwych, pomiar z GPS jest dosyć dokładny. IGPSPORT z kolei zawyża nieco metry w pionie a długość odcinka pokonywanego przez koło podczas pełnego obrotu jest wpisywana ręcznie i wygląda na to, że jest zawyżona. Czas mimo dużych rozbieżności podczas jazdy jest niemal identyczny po prawie 4 godzinach jazdy. Rozbieżności w danych o mocy czy kadencji zależą pewnie tylko od tego jakie wartości są brane pod uwagę i stąd różnice w Watach, obrotach na minutę czy TSS. Pośrednio wpłynęło to na moc znormalizowaną. Pomiar mocy kalibrowany był za pomocą Garmina Edge 830, wartości mocy jakie pojawiały się na urządzeniach wydawały mi się za niskie, na podjazdach przy podobnych czasach jak ostatnio potrzebowałem 10 Wat mniej przy bardzo podobnej wadze. Warunki jakieś znaczenie miały ale po tym jak zacząłem używać Garmian Edge 830 wartości watów spadły ale ma to także swoje plusy, znacznie więcej czasu spędziłem w 2 strefie niż zwykle gdy sporo było 3 strefy. Kolejne porównanie nastąpi chyba na płaskie trasie lub treningu z przynajmniej jednym mocnym podjazdem na trasie.




  • DST 85.00km
  • Czas 03:15
  • VAVG 26.15km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 180 ( 92%)
  • HRavg 135 ( 69%)
  • Kalorie 2213kcal
  • Podjazdy 1410m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 46

Środa, 19 maja 2021 · dodano: 23.05.2021 | Komentarze 0

Pierwszy dzień urlopu w którym normalnie dało się wyjechać z domu bez większych obaw o pogodę. Przed wyjazdem popełniłem duży błąd dopompowując 0,5 bara do każdej szytki. Zawór w przedniej jest dalej wadliwy o czym boleśnie przekonałem się na trasie. Gdy tylko ruszyłem już zaczęło padać ale po chwili przestało. Nie umaiłem wskoczyć na obroty, jakoś dziwnie pusto było na drogach ale to tylko złudzenie bo gdy dostałem się bliżej centrum już samochodów i pieszych więcej. Po rozgrzewce nie byłem zadowolony ze swojej dyspozycji ale zaplanowany trening należy do moich ulubionych więc nie chciałem z niego rezygnować. Za pierwszym błędem poszły kolejne, wybierając trasę nie wziąłem pod uwagę tego, że na drodze z ograniczeniem prędkości może pojawić się więcej samochodów i przez dłuższy czas częściej hamowałem niż kręciłem korbami. Ostatni strzał przed Przegibkiem pokazał już lepszą nogę ale jakoś przekonania nie miałem. Pierwszy podjazd szedł ciężko, jechałem głównie z wiatrem ale nie było tego w ogóle czuć, starałem się jechać równo i nie miałem problemów z utrzymaniem kadencji co oznaczało, że było dobrze. Zjazdy kompletnie mi nie wychodziły ale nie było to nadrzędnym celem. Po pierwszym zjeździe krótki postój który jednak przedłużył się do kilku minut. Dałem sobie 2 minuty na rozkręcenie i dopiero przyłożyłem w korby. Początek był trochę zbyt mocny ale później już złapałem rytm i trzymałem założony pułap mocy. Idealnie wymierzyłem odcinek bo na Przegibku pojawiłem się dokładnie po 8 minutach mocnej jazdy. Jeszcze się wahałem czy zjeżdżać do bielska czy Międzybrodzia. Ostatecznie wybrałem Międzybrodzie skąd podjeżdża mi się zazwyczaj lepiej. Po zjeździe zauważyłem brak powietrza w przednim kole, musiałem się zatrzymać i dopompować, nie chciało mi się machać ręczną pompką więc nabiłem powietrza z naboju. Jak się okazało problemem był wciąż nieszczelny zawór, nie sprawdziłem go jednak dokładnie i powietrze dalej uchodziło. Ostatni podjazd szedł znacznie ciężej ale zaczynając z tego samego miejsca byłem na Przegibku ponad 10 sekund szybciej. Końcówkę już jednak pokonałem na oparach, nie zatrzymywałem się na Przegibku tylko zjechałem kolejny raz na Międzybrodzie. Po zjeździe już powietrza w szytce nie było, dopompowałem tym razem ręczną pompką do około 5 bar, dokręciłem zawór ile się dało i ostrożnie jechałem dalej. Powietrze już nie schodziło ale jechało się ciężko, byłem ujechany po 3 podjazdach w S5, zwykle po takim treningu wracałem prosto do domu, tym razem miałem czas, pogoda też była dobra więc żal było nie wykorzystać tej sytuacji. Po drodze oczywiście masa niespodzianek, m.in. roboty drogowe na wielu odcinkach, typowe dla Polski jest to, że znaki informujące o robotach pojawiają się dopiero 100 metrów przed utrudnieniami a na skrzyżowaniach nie ma informacji, że skręcając w lewo trafimy na drogę bez przejazdu lub objazd. Jadąc objazdem jednej z zamkniętych dróg trafiłem na szuter, przy małej ilości powietrza w szytce i kołach karbonowych nie chciałem ryzykować i wybrałem inną drogę. Trafiłem na główną i musiałem się męczyć wśród ciężarówek. Przejazd przez miasto też przyniósł niespodzianki, jedną z nich był odcinek brukowy na którym radziłem sobie jednak całkiem nieźle jak na moje możliwości. Gdyby nie to, że mam urlop mógłbym narzekać, że trening trwał zbyt długo przez te nieplanowane atrakcje ale w tej sytuacji nie miało to znaczenia. Zmęczenie na trasie i problemy z szytką sprawiły, że nie był to całkiem przyjemny dzień.




  • DST 58.00km
  • Czas 02:04
  • VAVG 28.06km/h
  • VMAX 69.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 156 ( 80%)
  • HRavg 132 ( 67%)
  • Kalorie 1428kcal
  • Podjazdy 810m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 45

Niedziela, 16 maja 2021 · dodano: 18.05.2021 | Komentarze 0

Po dwóch dniach testów odczuwałem duże zmęczenie. W dalszym ciągu organizm potrzebuje więcej czasu na regenerację, nie zakładałem żadnego treningu ale po południu pogoda się poprawiła i patrząc na prognozy na kolejne dni, szkoda było tego nie wykorzystać. Mimo zachodniego wiatru wybrałem się w innym kierunku co okazało się jednym, wielkim błędem. Na początku było fajnie bo jechałem z wiatrem i bez przeszkód przez pierwsze 10 minut. Gdy tylko dojechałem do terenów rekreacyjnych przy lotnisku zaczęły się problemy. Ludzi było jak mrówek a większość z nich zachowywało się jak bydło wypuszczone na wybieg po zimie. Po kilku minutach jazdy slalomem wśród pieszych miałem dość, na tym odcinku prawie wogóle nie kręciłem korbą. Później próbowałem nadrobić trochę czasu na zjazdach, z wiatrem nie było to trudne. Na tych kołach nie czuję się jeszcze pewnie ale na prostych zjazdach jestem w stanie już puścić całkiem hamulce, gdyby nie było samochodów kilka sekund jeszcze bym urwał na końcówce ale i tak kolejny podjazd wjechałem z rozpędu. Tradycyjnie zatrzymywały mnie skrzyżowania ale i kolejny zjazd pokonałem szybko i pewnie, na końcu jednak musiałem się zatrzymać. Zatrzymały mnie wszystkie większe skrzyżowania ale nieco szczęścia miałem na przejeździe kolejowym gdzie sygnał pojawił się w momencie jak przez nie przejechałem. Za Bielskiem ruch samochodów jakby mniejszy ale lepiej przez to się nie jechało. Nogi po wczorajszym treningu nie pozwalały na zbyt wiele na podjazdach, łatwiej było utrzymywać wysoką kadencję. Z wiaterkiem jechało się fajnie ale co dobre szybko miało się skończyć. Już w Zarzeczu zaciągało z boku i częste zmiany przełożenia stały się faktem, widoków nie było więc nie było jak się oderwać od śledzenia cyferek na liczniku, podjazdy szły nieźle ale utrzymywanie się w 2 czy 3 strefie nie pozwalało na dynamiczne i szybkie pokonywanie kolejnych hopek. Z rytmu wybił mnie skutecznie odcinek brukowy w Tresnej, jak już poczułem się pewniej samochody zaczęły mnie wyprzedzać na centymetry i musiałem zmienić optymalny tor jazdy. Nie miałem ochoty na postoje i szybko chciałem dojechać do Międzybrodzia. Słusznie bałem się tego odcinka wzdłuż jezior, dziur cała masa, samochodów jeszcze więcej i ciężko było wszystkie omijać. Jakoś przetrwałem ale na horyzoncie pojawił się kolejny problem. Cały podjazd na Przegibek walczyłem z wiatrem a w końcówce także z rowerzystami próbującymi mi odjechać co im się nie udało i jeszcze do mnie mieli o to pretensje, jadąc spokojnym, równym tempem pod górę nie patrzę co dzieje się wokół a to, że inni chcą mnie za wszelką cenę objechać to już inna sprawa. Na zjeździe chciałem poćwiczyć trochę technikę ale nie wyszło, za dużo samochodów i rowerzystów, wiatr też robił swoje. Gdy tylko wjechałem do Bielska znowu zaczął się horror, co rusz jakiś pieszy pojawił się na drodze, najczęściej poza przejściem dla pieszych. Nie było to bezpieczne ale oczywiście winny byłem ja bo niby miałem obowiązek się zatrzymać, jak kierowcy wymuszają pierwszeństwo to też nie jest ich wina. Ten kraj przez ostatni rok stał się jeszcze bardziej chory o ile w ogóle to jest możliwe. Postanowiłem wrócić inną niż zwykle drogą, przez wiele kilometrów miałem spokój z pieszymi ale skumulowało się to na ostatnich 4 kilometrach. Moja głowa już miała dość ale musiałem jakoś przetrwać w tym tłumie pieszych. Mimo wszystko byłem zadowolony ze swojej jazdy, podjazdy faktycznie wyglądają coraz lepiej, nad zjazdami muszę pracować ale ogólnie nie jest już tak źle jak było jeszcze 2 tygodnie temu.




  • DST 81.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 27.00km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 189 ( 96%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 1928kcal
  • Podjazdy 1270m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 44

Sobota, 15 maja 2021 · dodano: 17.05.2021 | Komentarze 0

Pierwszy test FTP w terenie. Ze względu na prognozy pogody, czas, samopoczucie zrezygnowałem z testu który robiłem w tym roku już dwukrotnie obejmującego 5 prób czasowych, na 12 sekund, 1,6,12 oraz 30 minut. Wczoraj udało się zrobić próbę 5 minutową która niewiele różni się od 6 sekundowej i dwie imitacje „sprintu” które jednak mi nie wyszły. Zastanawiałem się czy robić próbę 20 czy 30 minutową i na jakim podjeździe, w grę wchodziły Równica od Jaszowca, Salmopol od Szczyrku, Salmopol od Wisły, Przegibek z Międzybrodzia, Żar czy Kocierz z Andrychowa. Tylko dwa z nich umożliwiały wysiłek 30 minutowy i ostatecznie na taki się zdecydowałem. Wyjechałem z lekkim opóźnieniem w kierunku Szczyrku. W ramach rozgrzewki miałem przeprowadzić jeszcze próbę 1 minutową. Ostatnio pobawiłem się ustawieniami licznika i coś omyłkowo przestawiłem, w efekcie po zakończeniu każdego okrążenia automatycznie zatrzymuje się zapis i jak nie nacisnę od razu drugi raz przycisku zapis nie jest kontynuowany. Tak właśnie kilka razy się stało na trasie i niektóre okrążenia nie zapisały się co jednak nie miało większego znaczenia. Już po rozgrzewce byłem zmęczony co nie wróżyło niczego dobrego. Próba 1 minutowa wyszła tragicznie ale złożyło się na to sporo czynników, pierwszy z nich to źle dobrany odcinek testowy na którym musiałem kilka razy wyraźnie korygować przełożenie i tak to nic nie dało bo zakres kadencji w ciągu minuty wyszedł bardzo duży. Wynik o 50 Wat słabszy niż w marcu osiągnąć mogłem tylko wtedy gdybym te dwa miesiące przeleżał na kanapie, nie dałem z siebie wszystkiego i minutowy maksymalny wysiłek jest do powtórzenia w najbliższym czasie albo całkowicie to oleję bo i tak nie jestem w tym na tyle dobry aby osiągać jakieś konkretne moce. Byłem zrezygnowany po tym teście ale i tak chciałem chociaż przystąpić do próby 30 minutowej nawet jeżeli musiałbym odpuścić w trakcie. Jakoś dojechałem do Buczkowic gdzie za rondem chciałem ruszyć mocno. Wybrałem nieco inny wariant który okazał się bardzo problematyczny. Już po kilku sekundach musiałem puścić korby więc zanotowałem falstart. Chwilę później jednak ruszyłem mocno, po skręcie w ulicę Grunwaldzką już wiedziałem, że popełniłem błąd w wyborze trasy. Okazało się, że droga jest w remoncie i trzeba uważać na przeszkody. Kilka minut testu wystarczyło aby stwierdzić, że nie jest to mój dzień. Gdyby było dobrze trzymanie kadencji ponad 90 niezależnie od mocy byłoby możliwe a teraz był z tym problem, jechałem dosyć twardo ale tylko to pozwoliło na generowanie przyzwoitej mocy. Pierwsze miejsce gdzie mogłem stracić prędkość, moc czy kadencję przejechałem dosyć płynnie ale przejazd przez centrum Szczyrku wyglądał naprawdę niebezpiecznie bo by jechać równym, mocnym tempem musiałem jechać środkiem a nieraz przekraczać oś jezdni. Trochę na tym straciłem ale gdy przekroczyłem skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną gdzie jedyny raz na trasie nie musiałem się zatrzymywać na czerwonym świetle już mogłem liczyć na jazdę bez większych przeszkód. Po niecałych 10 minutach generowałem średnio 330 Wat ale nie bardzo było z czego dołożyć więc trzymałem w miarę równe tempo. Jechałem całkiem szybko, koła robiły robotę a wiatr wiał z boku i na tym odcinku lekko w plecy więc warunki nieco utrudniały sprawę bo moc lepiej utrzymuje się jak jest ciąg w twarz. Kadencja dalej była jak na mnie niska ale każda próba jej zwiększenia przynosiła coraz gorsze rezultaty. Po kilkunastu minutach już miałem dość ale nie zamierzałem się poddawać zbyt łatwo. Po 20 minutach moc była wyższa niż po 10 o kilka Wat. W sumie mogłem już przerwać test ale zagiąłem się już na maksa, moja jazda przez ostatnie minuty była już strasznie szarpana, moc jednak nie spadła i utrzymałem ją w zasadzie do końca. Przez ostatnią minutę już niewiele myślałem, ledwo widziałem na oczy i po 30 minutach puściłem korby. Ostatnie 100 metrów podjazdu jechałem chyba z 40 sekund, brakło jakiś 20 do szczytu. Gdy dojechałem na pełną ludzi przełęcz musiałem się przytrzymać barierki aby nie spaść z roweru, tak ujechany nie byłem już dawno, za każdym razem taki stan po czasówkach towarzyszył mi gdy byłem bez formy. Pierwotnie myślałem o tym aby zjechać do Wisły i podjechać jeszcze raz Salmopol ale nie byłem w stanie się szybko zregenerować. Na przełęczy też długo nie zabawiłem, byłem tak zmęczony, że musiałem kompletnie odpuścić zjazd, omijanie dziur na dużej prędkości było ponad moje siły, w połowie dziurawego odcinka wypadła mi lampka z mocowania i musiałem się po nią wrócić. Dopiero gdy nawierzchnia się poprawiła puściłem hamulce, jak na pierwszy trochę asekuracyjny zjazd na tych kołach w tym roku nie było źle na ostatnim kilometrze. Przejazd przez Szczyrk znowu był tragiczny, bardziej przypominał „najlepsze lata” gdy zostawałem na zjazdach na całe minuty niż ostatnie gdy udało się nieco poprawić ten element. Postanowiłem wracać dłuższą drogą omijającą ścieżkę rowerową na wjeździe do Bielska. Po drodze krótki postój po którym znowu miałem okazję oglądać ciekawe przedstawienie. Jakieś 200 metrów przede mną jechał kolarz, po chwili zacząłem się do niego zbliżać, gdy brakowało 50 metrów zorientował się i próbował odjechać. Sposób jaki to robił jednak wcale mi nie imponował, pracował całym ciałem, kiwając się na tym rowerze, nie wytrzymywał jednak długo i gdy tylko zwiększył dystans do 100 metrów odpuszczał i tak w kółko. Na skrzyżowaniu ze światłami dojechałem do niego, sprzęt miał lepszy, wyglądał jak kolarz a nie takie straszydło jak ja ale odjechać nie był w stanie. Pomogłem mu i za skrzyżowaniem odpuściłem na tyle aby stracić go z oczu, kiedyś próbowałem zrozumieć takie zachowanie, obecnie mogę się już tylko z tego śmiać. Wjeżdżając do Bielska postanowiłem jeszcze wjechać na Przegibek bo jeszcze w tym tygodniu nie byłem. Po drodze zaliczyłem jeszcze ulicę Wczasową, bardzo polubiłem ten podjazd a przy okazji omija się ruchliwy fragment ulicy Górskiej. Na początku podjazdu znowu dojechałem do tego kolarza ale tym razem miałem przewagę i szybko odjechałem. Jechałem całkiem dobrym tempem, mimo tego, że nie śledziłem danych o mocy, kadencji czy czasu czułem, że jest nieźle, zmęczenie było jednak duże i na więcej raczej nie było mnie stać. Zjazd całkiem niezły technicznie ale niezbyt szybki, wydawało mi się, że nie było tak źle, w tym roku szybciej jednak nie zjechałem. Powrót do domu nieco trudniejszą trasą z przelotnymi opadami deszczu po drodze. Byłem jednak zmęczony i przyjemności z jazdy nie było. Mogę jednak znaleźć jakieś pozytywy, podjazdy wyglądały lepiej niż wcześniej, może sztywniejsze i lżejsze koła pomogły. Moja dyspozycja w tym roku jest jednak tak zmienna i na ogół słaba, że nawet niezła moc z testu nie przybliża mnie do formy której wciąż sporo brakuje . Na czasówkach gdzie wystarczy utrzymać moc przez kilkanaście minut mam jakieś szanse a podczas wyścigów gdzie trzeba m.in. powtarzalności moje akcje stoją bardzo nisko.




  • DST 16.00km
  • Czas 00:38
  • VAVG 25.26km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • HRmax 178 ( 91%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 370kcal
  • Podjazdy 230m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 43

Piątek, 14 maja 2021 · dodano: 17.05.2021 | Komentarze 0

Po 2 dniach gdy nie miałem czasu na trening za dnia przystąpiłem do kilku testów. Warunki do sprawdzenia sprzętu czy nogi były dokładnie takie jakich bardzo nie lubię czyli zimno, mokro a w trakcie także opady deszczu. Są to jednak idealne warunki na testy sprzętowe a takich miałem kilka. Po ostatniej jeździe gdy szwankował miernik mocy odkręciłem go z roweru, wyczyściłem, wysuszyłem czujniki, na nowo zainstalowałem oprogramowanie i zamontowałem. Drugi test to bloki które wymieniłem z czerwonych ze zbyt dużym dla mnie luzem na szare z połowę mniejszym. Ustawienie było dokładnie takie samo jak wcześniej i zauważyłem, że bloki już się nie wypinają w trakcie jazdy. Trzeci test to karbonowe koła, miałem je testować już jakiś czas temu ale cały czas zwlekałem, dopiero ostatnio udało się uszczelnić zawory w szytkach i przykleić je do obręczy, tylna niestety leży nierówno ale nie czuć tego podczas jazdy. Szkoda mi było nowych okładzin więc wykorzystałem te które zostały z zeszłego roku. Rower przed jazdą zważyłem i z miernikiem mocy, koszykami na bidon czy uchwytem na licznik wyszło 7,19 kg, czyli całkiem nieźle. Pierwsze wrażenie jakie miałem było takie, że rower sam jedzie mimo wiatru w twarz, na tych kołach jazda jest przyjemniejsza i chyba szybsza. Wskazania mocy wyglądały dobrze ale wydawało mi się, że są dosyć niskie, sprawdziłem jeszcze ustawienia miernika w liczniku i wszystko było w porządku więc po prostu potrzebowałem mniej mocy aby jechać szybciej niż zwykle. Kolejny test to nowa opaska tętna, tym razem na rękę. Ostatnie testy były już sprawdzianami dla organizmu. Niestety trochę zawaliłem sprawę, zachowałem się jakbym pierwszy raz przystępował do takiego testu. Znowu źle dobrałem trasę bo z planowanych 6 minut już po 5 byłem na końcu podjazdu którego w żaden sposób nie dało się przedłużyć nie zahaczając o terenowy odcinek. Już w trakcie byłem tego świadomy więc w końcówce dołożyłem kilka Wat, nie śledziłem średniej mocy ale wydawało mi się, że wyszła dosyć niska bo nie czułem się zbyt dobrze. Niestety ta próba była ostatnią o której mogę powiedzieć chociaż trochę dobrego. Kolejne dwie już w większym deszczu wyszły takie jak zwykle u mnie czyli żałosne. Nigdy nie byłem sprinterem ale minimum przyzwoitości to 10 W/kg przez kilkanaście sekund a ja nie potrafię nawet tego. Na siłowni sporo ćwiczeń wykonałem w tym kierunku a jak przychodzi do testu to nie potrafię się zagiąć, albo to jest maksimum moich możliwości albo potrzebuję innych czynników które pozwolą wygenerować 1oo Wat więcej, nie wygląda to w dalszym ciągu dobrze. Nawet po tak żałośnych sprintach czułem wyraźne zmęczenie to kolejna oznaka, że w tym roku z tej mąki nie będzie dobrego chleba. Zrezygnowany wróciłem do domu, rower do mycia, ciuchy do prania a nogi do wymiany tak w skrócie można ocenić to co działo się ze mną po tym treningu.




  • DST 47.00km
  • Czas 01:44
  • VAVG 27.12km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 152 ( 77%)
  • HRavg 124 ( 63%)
  • Kalorie 1182kcal
  • Podjazdy 580m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 42

Wtorek, 11 maja 2021 · dodano: 16.05.2021 | Komentarze 0

Szybki wyjazd z wieloma problemami. Czas nie pozwolił na wcześniejszy wyjazd i miałem niecałe 2 godziny na jazdę. Planowałem przetestować koła karbonowe ale nie zdążyłem przekręcić kasety i wymienić okładzin hamulcowych co zajęłoby kolejne kilka minut. Wyjechałem w niezbyt dobrym nastroju i wtedy stwierdziłem, że miernik mocy nie działa, pokazuje jakieś głupoty i nawet kolejne kalibracje nie przynosiły zmian. W pewnym momencie olałem już ten temat. Mimo niezbyt dobrego samopoczucia noga kręciła całkiem nieźle, powoli już przestaję rozumieć swój organizm, raz jest dobrze, innym razem wręcz fatalnie. W tym roku jest to bardziej odczuwalne i widoczne niż wcześniej. Jakby problemów było mało to musiałem się zatrzymać na każdym większym skrzyżowaniu, przejeździe kolejowym tracąc sporo cennego czasu. Samochodów na drogach było sporo i w zasadzie cały czas drżałem o bezpieczeństwo. Po raz kolejny postanowiłem sprawdzić jedną nieznaną drogę która na mapie wyglądała ciekawie, ale tylko na mapie bo po 300 metrach asfalt się skończył i musiałem zawrócić. Niewielką nagrodą za wysiłek był wiatr w plecy na kilku kilometrach. Po raz pierwszy od dawna zrezygnowałem z jazdy ścieżką rowerową i w pierwszym możliwym miejscu skręciłem w lewo w boczną drogę. Przejazd przez Bielsko już w mniejszym ruchu niż na przeważającej części trasy ale wiele mi to nie dało. Nie miałem już czasu aby dokręcić kilka dodatkowych kilometrów aby do domu wrócić po 2 godzinach jazdy. Bardzo słabo wygląda na razie ten tydzień a widoków na lepsze nie widać.




  • DST 137.00km
  • Czas 05:11
  • VAVG 26.43km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 156 ( 80%)
  • HRavg 132 ( 67%)
  • Kalorie 3660kcal
  • Podjazdy 2060m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 41

Niedziela, 9 maja 2021 · dodano: 13.05.2021 | Komentarze 0

Kończący wyjątkowo intensywny tydzień dzień był jednym z najlepszych w tym roku, zarówno pod względem pogody, dyspozycji jak i trasy jaką wybrałem. Niestety znowu nie ominęły mnie problemy techniczne z rowerem ale ich wpływ na jakość treningu nie był zbytnio odczuwalny. Wyjechałem względnie wcześnie w całkowicie letnim stroju, to zupełnie inna jazda niż w ciepłych ciuchach. Miałem zaplanowaną ciekawą trasę w dwóch wariantach ale tym razem poszedłem na łatwiznę i wybrałem ten łatwiejszy omijający dwa podjazdy. Na początek jednak musiałem przejechać całe Bielsko, w weekendy zwykle wybieram trasę głównymi szosami i tak też było tym razem. Standardowo w tym roku musiałem się zatrzymać na każdym większym skrzyżowaniu i ponad 20 minut zajął mi dojazd do ulicy Górskiej gdzie zaczyna się pierwszy dłuższy na trasie podjazd na Przegibek. Podobnie jak wczoraj podjazd pokonałem w spokojnym tempie a ograniczała mnie tylko korba, chciałem trzymać kadencję powyżej 80 i się udało, wczoraj na podjeździe wiatr miał większy wpływ na jazdę, dzisiaj cały czas było z bocznym a tylko momentami pod wiatr a w końcówce z wiatrem, czas wyszedł bardzo zbliżony, moc również. Zjazd był dobry technicznie ale mógł być szybszy, w końcówce pojawiło się sporo samochodów które nie były w stanie wyprzedzić dwóch rowerzystów jadących obok siebie, bez pedałowania i w całkowicie wyprostowanej pozycji. Dopiero za skrzyżowaniem się rozładowało, rowerzyści oczywiście jechali na topowych rowerach, z wygolonymi i wytatuowanymi łydami. Jakiś dziwny trend ostatnio się narodził, ja ze swoimi zarośniętymi nogami i sprzęcie poskładanym z komponentów różnych firm wyglądam przy innych jak dziad. Bez problemu jednak wyprzedziłem dwójkę „ zawalidróg” i w swoim tempie jechałem dalej. Temperatura rosła szybko i jak rano było mi zimno to po godzinie już całkiem komfortowo. Walka z wiatrem nie była tak uciążliwa jak mogło się wydawać, podjazdy chyba bardziej dawały w kość ale na ogół idą ciężko więc żadnej różnicy mi to nie zrobiło. Od wiatru mogłem odpocząć na kilkunastokilometrowym odcinku z Żywca do Koconia. Równym tempem fajnie się kręciło, szybko przejechałem ten odcinek i zbyt późno zorientowałem się, że powinienem włączyć nawigację bo miałem wjechać w nieznane mi drogi. Musiałem zwolnić na moment aby upewnić się, że dobrze jadę, nie bardzo było jak pomylić skrzyżowania bo było tylko jedno na którym można było skręcić w prawo na Kocoń. Trzymając się głównej trafiłem w zupełnie nieznany mi teren, nawigacja przegapiła gdzieś jedno skrzyżowanie na którym miałem trzy nieznane drogi do wyboru, w prawo do głównej drogi na Suchą, prosto na jakiś przysiółek Lasu lub w prawo na Hucisko. Spojrzałem na mapę by się upewnić, że mam jechać w prawo, po pokonaniu sztywnego podjazdu trafiłem na bardzo niebezpieczny zjazd, technicznie nie było źle ale jakość drogi pozostawiała do życzenia, w okolicy Jastrzębia takie wyboje są normą ale w górach i środku lasu to chyba skutek rozrośniętych korzeni drzew, droga w takim wypadku nadaje się do remontu bo nawet samochodem nie jest bezpiecznie. Po zjeździe do kolejnej głównej drogi zrobiłem pierwszy dłuższy postój na trasie. Na postoju popełniłem poważny błąd nawigacyjny, testując różne ustawienia licznika zmieniłem orientację mapy i północ zwykle znajdowała się na górze a tym razem była na dole czyli tam gdzie rzeczywiście się znajduje i omyłkowo skręciłem w lewo, nie żałowałem tej pomyłki mimo dodatkowych 6 kilometrów jakie musiałem przejechać. Dojechałem do Lachowic ale zawróciłem by nie jechać znów na Koszarawę gdzie byłem ledwie 3 tygodnie temu. Odcinek w lesie był bardzo przyjemny ale później znowu pojawił się wiatr który utrudniał jazdę przez wiele kolejnych kilometrów. Po raz ostatni tą drogą w tym kierunku jechałem w 2010 roku, walcząc z wiatrem nie było możliwości aby cieszyć się widokami górskich szczytów z ośnieżonym Pilskiem na czele. Zaległości miałem jednak okazję nadrobić później, wybrałem się do Sopotni gdzie po raz pierwszy zawitałem w ubiegłym roku. Jadąc cały czas na południe walczyłem z czołowym wiatrem, mając przed sobą Pilsko było łatwiej oderwać myśli od dłużącego się podjazdu. Dla urozmaicenia w połowie dogonił mnie jakiś „kolarz” na elektrycznej szosie. Próbował mnie wyprowadzić z równowagi swoimi opowieściami o sportowej przeszłości wyssanymi oczywiście z palca, na początku próbowałem go nawet słuchać ale gdy wykład zszedł na pomiar mocy to zrozumiałem, że w tym nie ma ziarenka prawdy, 30-40 lat temu gdy ten „kolarz” był w moim wieku nie było jeszcze mierników mocy a generując takie wartości odjeżdżał by na całe minuty zawodowemu peletonowi a takiego kolarza w Polsce chyba nawet nie było, inne aspekty rozmowy również sugerowały, że ten osobnik ma coś z głową bo zaczął wyjeżdżać z tym co powinien robić a czego nie robić kolarz i gdy powiedział, że kolarz powinien skupiać się tylko na rowerze nie zawracając sobie głowy pracą ostatecznie przestałem go słuchać, na szczęście droga zrobiła się węższa i trzeba było jechać slalomem między turystami. Do końca podjazdu miałem spokój, na postoju próbowałem wytracić się wśród pieszych i odjechać ale się nie udało. Szybko poczułem ogon za plecami, ostatecznie po dosyć szybkim zjeździe zgubiłem szkodnika. Niestety hamując przed skrzyżowaniem zrobiłem to szybciej niż rowerzysta jadący za mną i wjechał mi w tylną przerzutkę. Usłyszałem trzask i byłem pewny, że pozbyłem się haka tylnej przerzutki ale konsekwencje nie były tak drastyczne, strzeliła tylko szprycha i po poluzowaniu hamulca dało się normalnie jechać. To była cena za święty spokój na dalszej trasie. Tak się złożyło, że w ciągu kilku minut miałem dwa postoje, po przymusowym na oględziny roweru musiałem zatrzymać się w sklepie bo w bidonach już była susza. Jedzenia miałem sporo w zapasie więc kupiłem tylko dużą butelkę wody i szybko ruszyłem w dalszą drogę. Jechałem już w większości z wiatrem ale dosyć asekuracyjnie na zjazdach i dziurawych odcinkach, mogłem zyskać nawet kilka minut ale postawiłem na bezpieczną jazdę. Momentami było trochę niebezpiecznie, w każdym miejscu gdzie mogłem spodziewać się pieszych były ich dziesiątki, nie utrudniało to aż tak bardzo jazdy ale wymagało koncentracji której po prawie 5 godzinach jazdy już brakowało. Lepsza pogoda to od razu dobre samopoczucie i całkiem przyjemna jazda, spokojnie mogłem wybrać trudniejszy wariant bo w domu byłem ze sporym zapasem mimo tego, że ostatnie 45 kilometrów przejechałem na uszkodzonym kole, bez jednej szprychy, nie wpłynęło to jednak na większe rozcentrowanie się koła bo wymiana i przykręcenie szprychy zajęło mi dokładnie 5 minut, musiałem też niestety uszkodzić opaskę TL w kole ale i tak jeżdżę z dętką więc nie miało to aż tak dużego znaczenia. Koło po wymianie szprychy kręci się tak samo jak przed uszkodzeniem. Tym treningiem zakończyłem wymagający cykl treningowy.




  • DST 54.00km
  • Czas 02:21
  • VAVG 22.98km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • HRmax 182 ( 93%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 1639kcal
  • Podjazdy 1310m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 40

Sobota, 8 maja 2021 · dodano: 12.05.2021 | Komentarze 0

Krótki ale treściwy trening z podjazdami w roli głównej. Już na starcie problemy sprzętowe przez które wyjechałem kilka minut później. Po ostatniej jeździe rower stał ponad dobę i to wystarczyło aby zeszło powietrze z przedniego koła. Miałem do wyboru trzy opcje, zmienić dętkę, zmienić koło na karbonowe i dodatkowo klocki lub skorzystać z rezerwowego, wysłużonego i nie tak lekko kręcącego się koła jak pozostałe. Wybór padł na trzecią opcję bo była najszybsza w realizacji. Pogoda nieznacznie się poprawiła ale wciąż było zimno i wiało. Nie przeszkodziło mi to jednak w niczym, noga od startu była całkiem niezła. Mimo to pierwszy podjazd na Przegibek wjechałem bardzo spokojnie, zachodni wiatr sprawił, że raz było pod wiatr, raz z wiatrem ale nie było to to samo jakby wcale nie wiało. Na zjeździe trochę poszalałem ale samochody skutecznie utrudniały techniczną jazdę. Pierwszy mocny akcent nastąpił na lokalnym, krótkim ale wymagającym podjeździe pod Walusiów, jechałem bardzo mocno cały czas i podjazd skończył się szybciej niż myślałem, osiągnąłem lepszy czas niż w ubiegłym roku i także najlepszy na Stravie. Kolejny podjazd był blisko i nie zdążyłem się zregenerować. Na początku podjazdu miałem problemy z łańcuchem, tak się dzieje jak szybko zmieniam przełożenie i łańcuch spada na małą tarczę nie w tym miejscu gdzie powinien. Na starcie straciłem kilka sekund i nie umiałem się rozkręcić, podjazd był w kilku miejscach zakorkowany i kilka razy musiałem nawet przestać pedałować. Mimo to również poprawiłem swój czas na tym odcinku. Prawdziwy sprawdzian czekał mnie jednak chwilę później na jednym z najtrudniejszych odcinków w Międzybrodziu. Tam już jednak walczyłem z wiatrem ale także z grawitacją. Sam początek odpuściłem ale gdy zrobiło się stromo i łańcuch powędrował w górę kasety wzrosła moc. Równym tempem jechałem cały najtrudniejszy odcinek, wśród drzew nie czuć było wiatru który jednak dawał się we znaki w końcówce i wraz z narastającym zmęczeniem skutecznie utrudniał walkę z podjazdem, gdy zorientowałem się, że jadę niewiele gorzej od rekordu docisnąłem na końcówce, ostatecznie brakło kilkunastu sekund ale moc jaką wygenerowałem przez ponad 11 minut podjazdu była bardzo dobra nawet przy wyższej wadze. Cała ta sytuacja miała także drugą, bardziej ciemną stronę, po tym podjeździe mój organizm odmówił posłuszeństwa, nie umiałem zejść z tętna i początek podjazdu na Przegibek pokonałem na tętnie wyższym o strefę od mocy, nie miałem już czasu i musiałem ograniczyć się do jednego podjazdu, dołożyłem za to 25 Wat do mocy ale na nic to się zdało bo warunki nie pozwoliły na zbyt wiele, tegoroczny najlepszy czas na podjeździe poprawiłem o 6 sekund generując ledwie 30 Wat więcej niż przy tamtej próbie, zjazd do Straconki też nie był szybki ani nawet dobry technicznie. Przejazd przez Bielsko tez był walką o dojechanie w jakimś rozsądnym tempie i próba podniesienia kadencji która jedna nie była zbyt efektywna. Zmęczenie jakie towarzyszy mi po każdym, pojedynczym zrywie trwa zbyt długo i to wystarczający argument aby stwierdzić, że formy nie ma i nie ma widoków aby wkrótce pojawiła się na horyzoncie. Niestety w trakcie podjazdu pokonywanego siłowo i momentami na stojąco znowu poczułem ból w plecach.




  • DST 86.00km
  • Czas 03:16
  • VAVG 26.33km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • HRmax 178 ( 91%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 2259kcal
  • Podjazdy 1670m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 39

Piątek, 7 maja 2021 · dodano: 10.05.2021 | Komentarze 0

Pierwszy od dawna dzień w tygodniu pracy kiedy miałem do dyspozycji większą ilość czasu i postanowiłem wykorzystać tą sytuację. Przy wyborze podjazdu na trening FTP wziąłem pod uwagę m.in. wiatr, myślałem o tym aby zaliczyć trzy razy podjazd na Przegibek ale ale jakoś nie byłem przekonany do tego pomysłu, Równicę w tym roku już trenowałem, więc pozostał Salmopol do którego przekonał mnie silny wiatr z południowego - zachodu. Aby dojechać do Szczyrku czekało mnie wiele minut walki z wiatrem, pozwoliło to zrobić solidną rozgrzewkę. Jadąc przez Szczyrk zastanawiałem się czy miernik dobrze działa, trzymają podobną moc jak zwykle jechałem aż 5 km/h wolniej. Odpowiedzi na to pytanie nie znalazłem tak szybko, miałem na czym się skupić i przestałem myśleć o bzdurach. Pierwszy podjazd szedł topornie, był za to równy i moc odpowiadała 95 - 105 % FTP, starałem się trzymać równą kadencję ale tutaj już tak dobrze nie było. Źle oceniłem odcinek pomiarowy i trochę z musu wydłużyłem czas powtórzenia z 16 do 17 minut. Przed zjazdem zatrzymałem się tylko na moment, ubrałem kurtkę, zjadłem batona i zacząłem zjazd. Zjazd też nie wyglądał dobrze, nie umiałem się dobrze ułożyć technicznie i zbyt często korzystałem z hamulców. Zjazdy nie były celem na ten dzień więc szybko zapomniałem o tym co poszło nie tak. Na podjeździe nie czułem jakiegoś wyraźnego wpływu wiatru, momentami jechało się lżej ale końcówka znów nie szła tak dobrze jak powinna. Generowałem nieco wyższą moc i podjazd skończyłem niemal po 17 minutach wspinaczki. Nie jest to poziom jaki był w tamtym roku ale warunków na razie nie ma na lepsze czasy. Na Salmopolu tak wiało, że miałem problem by ubrać kurtkę i męczyłem się z tym chyba z 2 minuty, drugi zjazd nie różnił się w niczym od pierwszego. Ostatni podjazd poszedł chyba najlepiej, generowałem znowu kilka Wat więcej, kadencja była bardziej równa ale końcówka znów słaba. W tym roku tracę tam gdzie zwykle zyskiwałem czyli w samych końcówkach. Potrafię równiej pokonywać podjazdy ale na samym końcu tracę cenne sekundy. Ostatni zjazd jaki mnie czekał był strasznie dziurawy. Od zeszłego roku zmieniło się dużo na gorsze i w zasadzie dopiero po 2 kilometrach można puścić hamulce. Nagrodą z wysiłek była lufa w plecy aż do wyjazdu ze Szczyrku, przez wiele kilometrów jechałem około 50 km/h lekko pedałując ale w Szczyrku samochody przerwały tą sielankę, przed Buczkowicami wiatr zmienił się na boczny i już tak szybko nie było. Trochę czasu zyskałem na zjeździe więc postanowiłem wracać przez Rybarzowice, z wiaterkiem kręciło się całkiem fajnie ale skręciłem o jedno skrzyżowanie za wcześnie i musiałem kawałek przejechać nierówną i wąską drogą. Dojazd do Bielska również z wiaterkiem ale ostanie kilometry to już walka z żywiołem, nie taka jak na dojeździe do Salmopolu ale jednak walka. Nogi były już zmęczone i postanowiłem wracać najkrótszą drogą. Nawet zjazdy sobie odpuszczałem, w domu byłem nawet szybciej niż zamierzałem i to wydłużyło czas regeneracji przed weekendem.