Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 229777.38 kilometrów w tym 8243.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.36 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2421965 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Cube '21

Dystans całkowity:7447.00 km (w terenie 3.00 km; 0.04%)
Czas w ruchu:282:11
Średnia prędkość:26.39 km/h
Maksymalna prędkość:81.00 km/h
Suma podjazdów:116490 m
Maks. tętno maksymalne:189 (179 %)
Maks. tętno średnie:178 (91 %)
Suma kalorii:184790 kcal
Liczba aktywności:110
Średnio na aktywność:67.70 km i 2h 33m
Więcej statystyk
  • DST 256.00km
  • Czas 10:21
  • VAVG 24.73km/h
  • VMAX 71.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 172 ( 88%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 7386kcal
  • Podjazdy 5540m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Małopolska 250tka

Sobota, 17 lipca 2021 · dodano: 26.07.2021 | Komentarze 0

Kiedy tylko usłyszałem o tej imprezie już wiedziałem, że nie może mnie na niej zabraknąć. Lubię trudne wyzwania oraz górskie trasy najeżone sporą ilością podjazdów. Zaliczyłem już ich wiele ale tak trudnej jeszcze nie miałem okazji przejechać. Do zawodów byłem przygotowany na tyle na ile pozwoliły mi warunki i sytuacje jakie miały miejsce w tym roku. Wiedziałem, że brakuje mi mocy, z czasem na trening i odpoczynek jest różnie ale nie jestem znany z tego, że łatwo z czegoś rezygnuję i mimo wielu przeciwności postanowiłem stanąć na starcie. Byłem jednym z czterech śmiałków którzy podjęli wyzwanie, z różnych przyczyn dwie osoby musiały zrezygnować więc jechaliśmy ledwie we dwójkę ale to w niczym nie umniejszało trudności zadania jakie nas czekało. Przed startem uniknąłem wielu błędów i dzięki temu do rywalizacji przystąpiłem rozluźniony, zmotywowany i wypoczęty, zazwyczaj tak nie było. Skupiłem się na kilku kluczowych sprawach a część niestety zaniedbałem, jedną z nich była kwestia sprzętu. Na teście przed wyjazdem wszystko grało jak trzeba a już w dzień zawodów okazało się, że tylna przerzutka nie działa jak należy i niestety nie mogłem korzystać z największej zębatki z tyłu, w kołach treningowych mam kasetę 11-32 więc największa koronka na której przerzutka działała jak trzeba to 28. Pogodziłem się z tym, że wiele podjazdów będę musiał pokonać siłowo, bardzo nie lubię takiej jazdy i dawno tego nie praktykowałem, reakcja organizmu była przed startem dużą niewiadomą. Przed startem nie zrobiłem żadnej rozgrzewki, na 250 kilometrach nie było to potrzebne ponieważ noga rozgrzeje się na pierwszych podjazdach. Od startu coś nie grało, najpierw delikatny problem z GPS który dopiero po kilku próbach udało się włączyć. Później już po starcie zupełnie nieumyślnie poprowadzono mnie śladem 500 kilometrów. Dopiero wtedy kapnąłem się, że powinienem jechać w drugą stronę, wtedy też włączyłem nawigację po śladzie. Ładowała się tak długo, że jeszcze trzy razy pomyliłem drogę, dopiero po 20 kilometrach nawigacja działała jak należy. Po godzinie jazdy noga zaczęła podawać lepiej, wielu podjazdów przed Suchą nie znałem, trzymałem się wskazań mocy, jechałem trochę za mocno aby utrzymać to tempo na kolejnych podjazdach. Na jednej z nieznanych dróg zobaczyłem przed sobą Romka który również walczył z tą trasą. Przez pomyłki na początku straciłem kilka minut i nie sądziłem, że tak szybko zobaczymy się na trasie. W Suchej trochę samochodów utrudniało jazdę, musiałem zwolnić aby nie zbliżyć się za mocno do Romka ponieważ założeniem było pokonanie trasy solo. Najlepszy podjazd na trasie rozpoczął się już w Suchej, dobra nawierzchnia, nachylenie i tempo pozwoliły mi wyjechać na czoło i od tego momentu trzymałem niewielką przewagę. Podjazd na Przysłop poszedł mi nieźle, jechałem swoje, nie za mocno, nie za lekko. Zjazdy postanowiłem odpuszczać i przed Zawoją na serpentynach nie puściłem klamek nawet na moment. Po zjeździe zaczęło padać, było całkiem przyjemnie, kilometry z wiatrem szybko uciekały i po 50 kilometrach musiałem się pierwszy raz zatrzymać. Postój był szybki, zrobiłem co trzeba, szybciej się nie dało i jechałem dalej. Krowiarki w deszczu nie zrobiły na mnie wrażenia, lubię takie podjazdy, nie forsowałem tempa wiedząc, że czeka na mnie jeszcze ponad 180 kilometrów ciężkiej trasy. Zbliżając się do przełęczy na liczniku było już 1800 metrów w pionie na zaledwie 67 kilometrach. Zastanawiałem się przez moment czy nie założyć kurtki na zjazd, ostatecznie tego nie zrobiłem, straciłbym tylko czas a dzięki szybkiej jeździe w dół jeszcze zyskałem kilka sekund. Bufet zajął mi mniej czasu niż zakładałem, w międzyczasie przestało padać, nie sądziłem, że będę później żałował tego, że nie było naturalnego chłodzenia. Po bufecie rozleniwiłem się i dopiero końcówka kolejnego już podjazdu na trasie zmotywowała mnie do mocniejszej jazdy. Zjazdy mogłem pokonać szybciej ale postawiłem wyłącznie na bezpieczeństwo. Musiałem zacząć oszczędzać siły więc kolejne podjazdy pokonałem spokojniej, na razie niczego nie brakowało ale miałem za sobą jedynie 90 kilometrów. Na kolejnych kilometrach brakowało jakiegoś dłuższego bądź trudniejszego podjazdu, samochody i korki w kilku miejscach nie były tak atrakcyjne. Zapomniałem o regularnym jedzeniu i musiałem się poprawić w tym względzie. Gdy tylko trafiłem na otwarty sklep po wjeździe na krajową 28 postanowiłem zatankować jeden bidon bo picia by brakło na ostatnie 2 wspinaczki przed Makowem. Pagórkowaty odcinek między Naprawą a Makowem uatrakcyjniła mnie kolejna sytuacja której chciałem uniknąć. Tego dnia spotkało mnie chyba wszystko, krótki przerywnik na trasie mogę opisać jednym sformułowaniem – „ Syndrom Domoulina”. Od razu zrobiło mi się lepiej, w tym czasie pozwoliłem także Romkowi na znaczne ograniczenie dystansu między nami. Nie na tyle jednak aby złapać kontakt wzrokowy na trasie. Kolejne kilkanaście kilometrów wyglądało bardzo podobnie, trochę podjazdu, zjazd, zmieniała się jedynie nawierzchnia, miejscami była dobra, czasami gorsza. Ogólnie ciekawa okolica do treningów interwałowych ale trudniejszych podjazdów brakowało. Bardzo byłem ciekawy jednego z najdłuższych odcinków pod górę na trasie – Juszczyna Polany. Tam po raz kolejny pojawił się problem którego się nie spodziewałem. Dopadł mnie jakiś kryzys poprzedzony bardzo fajną i równą jazdą. Gdy nachylenie było równe, około 5 % jechało się fajnie, w końcówce gdy zrobiło się stromo moje nogi odmówiły posłuszeństwa. W dawnych czasach towarzyszyło mi to często i było spowodowane po prostu deficytem energetycznym. Przez kilka minut walczyłem z tym dzielnie ale gdy nie byłem w stanie już jechać siłowo, ani na siedząco i prawie spadłem z roweru musiałem się zatrzymać. Może gdybym miał lżejsze przełożenie jakoś bym przemęczył ten odcinek, chwila postoju pomogła, doładowałem energii ale było za stromo aby ruszyć z miejsca, w końcu zygzakiem jakoś wystartowałem i przemęczyłem podjazd. Na zjeździe planowo miałem odpocząć ale nawierzchnia na to nie pozwoliła, musiałem dobrze trzymać klamki aby nie wypaść z drogi na zakrętach lub nie wpaść w dziurę na prostym. Wcisnąłem kolejnego batona i kolejny podjazd już poszedł lepiej, po nim musiałem tylko zjechać do Makowa na bufet. Niestety nie było to takie proste, spory korek na wjeździe do miasta i szukanie najbardziej optymalnego toru jazdy miedzy samochodami spowodowały, że prawie przegapiłem punkt żywieniowy. Najłatwiejszy fragment trasy miałem już za sobą ale straciłem sporo czasu na sytuacje których dało się uniknąć. Bufet zajął mi już więcej czasu niż zakładałem ale byłem na nim nieco wcześniej więc i tak ruszyłem na ostatni fragment trasy o 14:30. Czekało mnie najtrudniejsze 80 kilometrów, z wieloma podjazdami oraz narastającym zmęczeniem. Już Makowska Góra dała popalić i w końcówce powtórka z Juszczyna, jechałem chyba trochę za mocno a przyjęte kalorie na bufecie nie zdążyły się jeszcze dobrze wchłonąć. Nie wiedziałem co jeszcze mnie czeka na trasie więc wolałem znowu się zatrzymać na chwilę niż jechać na siłę do końca i później cierpieć na kolejnych podjazdach. Przygody towarzyszyły mi niemal do końca rywalizacji. Po zjeździe po raz kolejny musiałem się zatrzymać za potrzebą. Był to jednak ostatni taki postój i po nim znów jechało się lepiej. Następny podjazd mimo, że miał trudną końcówkę pokonałem sprawnie, bardziej męczyłem się na zjazdach gdzie nie potrafiłem się skoncentrować. Traciłem na tym sporo czasu. Nie bardzo wiedziałem gdzie jadę, trzymałem się śladu który zaprowadził mnie do Lanckorony. Nie odmówiłem sobie krótkiego postoju przy rynku, to był błąd po na zjeździe się rozluźniłem, nie zauważyłem, że na drodze leży duży kamień, najechałem na niego przednim kołem i 400 metrów dalej musiałem się zatrzymać by zmienić dętkę. Dłużej trwało szukanie dziury w dętce i oponie niż wymiana i pompowanie. Nabój Co2 zrobił za mnie połowę roboty ale musiałem nieco upuścić z opony aby nie ryzykować kolejnego defektu. Na trasie planowałem jeszcze 1 postój w sklepie na około 35 kilometrów przed metą. Trafił się jednak szybciej, jakoś nie miałem motywacji do jazdy. Po tym defekcie uszła ze mnie reszta powietrza. Po wizycie w sklepie gdzie wlałem w siebie preparat witaminowy, schłodziłem głowę wodą i dolałem napoju izotonicznego do bidonu mogłem jechać dalej. Dosyć szybko uciekały kolejne kilometry, atrakcji też nie brakowało. Na podjeździe przed wjazdem na główną drogę do Zembrzyc zakrztusiłem się batonikiem, sytuację udało się szybko opanować ale musiałem się zatrzymać. Mogłem tego batona wyciągnąć nieco później ale nie znałem tego podjazdu na tyle dobrze i zaskoczyła mnie sztywniejsza końcówka. Na ostatnią godzinę planowałem doładować się żelem energetycznym, głowa już nie pracowała jak należy stąd kolejny, ostatni już postój na głównej drodze. Po przyjęciu żela dostałem kolejne życie, podjazdy jechałem jednak zachowawczo aby sił starczyło do końca. Zjazdy odpuszczałem, na jednym z nich przejechałem sobie skręt w lewo i musiałem się wrócić 100 metrów. Takich sytuacji na trasie było sporo, nawet nie wiem ile na tym straciłem czasu. Trzy ostatnie podjazdy pokonałem sprawnie, zwłaszcza ostatni poszedł mi nieźle jak na to co miałem już w nogach. Bardziej bałem się zjazdu, przed metą człowiek często się rozluźnia i popełnia głupie błędy. Ja jednak ich uniknąłem i bezpiecznie zmierzałem w kierunku mety. Po prawie 11 i pół godzinach minąłem linię mety. Samo powitanie było warte poświęcenia. Czułem się na tyle dobrze, że byłem w stanie jeszcze podnieść rower nad głowę i stanąć przy banerze reklamowym. Nie ukrywam, że był to mój cel na ten rok, wystartować i ukończyć rywalizację na tej trasie. Mimo wielu niepowodzeń, sporej ilości błędów na trasie i znaczenie słabszej nogi niż przez ostatnie 2 sezony przejechałem tą trasę w dobrym i równym tempie. Po raz drugi zapisałem się w historii imprez organizowanych przez Klub Kolarski Aquila Peleton Wadowice, w ubiegłym roku ustanowiłem rekord trasy na czasówce wygrywając OPEN, teraz dołożyłem zwycięstwo na pierwszej edycji Małopolskiej 250-tki zwanej także Małopolską Bitwą z Podjazdami i to mój czas będzie do pobicia w następnym roku.. Za rok chyba nie będę miał wyjścia i będę musiał spróbować sił na dystansie 500 kilometrów lub poprawić czas na dystansie 250.
Organizacja zawodów na najwyższym poziomie. Sporo osób bezinteresownie zajęło się organizacją zawodów i pomocą na trasie, gdzie indziej ciężko spotkać się z czymś podobnym, zwykle robi się to po kosztach aby każdy coś z tego miał. Punkty żywieniowe bogato wyposażone i miła obsługa, regulamin przejrzysty i czytelny, szybkie załatwianie formalności w biurze zawodów. Na mecie każdy zawodnik powitany tak samo, nie ważne czy przyjechał pierwszy czy w końcu stawki, trasa bardzo trudna i wymagająca ale o to chodziło w tej zabawie. Można znaleźć także minusy, najważniejszy z nich to frekwencja na dystansie 250 kilometrów, na dłużej trasie było widać wyraźną różnicę między najlepszymi a tymi co potrzebowali więcej czasu na pokonanie dystansu. Na krótszym nie było to tak widoczne a trasa była naprawdę trudna. Trudniejszej wyznaczyć chyba się nie dało. Wielkie brawa dla organizatorów za przygotowanie tej imprezy, w obecnych czasach pandemicznych i dobie imprez komercyjnych często docenić mniejsze imprezy. Organizatorzy naprawdę wykonali dobrą robotę ale dzięki uczestnikom nie byłoby to możliwe. Mam nadzieję, że za rok mimo słabej frekwencji na górskiej trasie również będą do wyboru dwa dystanse. Każda trasa ma swój klimat, na własnej skórze przekonałem się, że można zmęczyć się na krótszym ale bardziej wymagającym dystansie niż na dłuższej trasie o łatwiejszym profilu. Kiedyś przejechałem 500 kilometrów w trudnych warunkach i znam ten ból. Po przejechaniu tej trasy ustanowiłem swój osobisty rekord przewyższeń oraz zaliczyłem jedną z 10 najdłuższych tras w życiu. Spełniłem kolejne marzenie i mogę szukać kolejnych wyzwań. Przy tak trudnym dla mnie roku już mogę powoli myśleć o przyszłym sezonie i z czystym sumieniem mogę wpisać tą imprezę w kalendarz startów.




  • DST 40.00km
  • Czas 01:38
  • VAVG 24.49km/h
  • VMAX 69.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • HRmax 161 ( 82%)
  • HRavg 132 ( 67%)
  • Kalorie 1077kcal
  • Podjazdy 760m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 72

Wtorek, 13 lipca 2021 · dodano: 26.07.2021 | Komentarze 0

Przed zbliżającym się maratonem postanowiłem odpocząć i skumulować siły na sobotę. Miałem jechać w kierunku Skoczowa ale już na trasie plany się pozmieniały. Jakieś roboty drogowe na głównej drodze spowodowały korki i zablokowanie pasa w kierunku Skoczowa więc pojechałem w kierunku Bielska a później nogi same poniosły na Przegibek. Jechałem inaczej niż zwykle i zmuszony byłem skorzystać z nierównych ścieżek rowerowych a także straciłem sporo czasu aby przekroczyć ulicę Bystrzańską w niezbyt dogodnym miejscu. Po wielu godzinach pracy byłem zmęczony, nogi także mówiły o tym, że nie jest to najlepszy dzień. Podjazdy wjechałem jednak nieźle, pierwszy zjazd skopany ale drugi już znacznie lepszy, brakowało trochę szybkości na prostych ale na razie nie skupiam się na tym tak jak na technicznym pokonywaniu zakrętów. Na podjazdach miałem okazję oglądać kolejne przedstawienie, walka niektórych osób o to by wjechać przede mną na Przegibek jest materiałem do kabaretu. Nie wiem co wyglądało śmieszniej, upadek z wycieńczenia jazdą w trupa czy dym z silnika roweru elektrycznego. Przy mojej słabej jeździe po górach w tym roku objechać mnie to nie żadna sztuka a takie sytuacje zdarzały się już w poprzednich latach. Po zjeździe z Przegibka zatrzymałem się jeszcze na lody i wróciłem trudniejszą trasą. Szybki i krótki wyjazd ale na więcej nie było ani czasu ani ochoty.




  • DST 122.00km
  • Czas 04:27
  • VAVG 27.42km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 185 ( 94%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 3209kcal
  • Podjazdy 2300m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 71

Niedziela, 11 lipca 2021 · dodano: 21.07.2021 | Komentarze 3

Niedzielny trening na podjazdach połączony z Rozpoczęciem Sezonu Jas-Kółkowego. Niestety nogi w niczym nie przypominały tych z 2 ostatnich dni. Planowałem zaliczyć 6-8 podjazdów w różnym tempie. Popełniłem kilka błędów które odbiły się później czkawką. Pierwszy z nich to podłączenie się do Twomarka który jechał w kierunku Wisły. Założeniem była spokojna jazda do Szczyrku. Dla innych może była spokojna, ja miałem spore problemy z utrzymaniem koła, nie mówiąc już o wyjściu na zmianę. W końcu stwierdziłem, że nie ma to sensu i puściłem koło tracąc dobre 5 minut na kilku kilometrach. Salmopol wjechałem spokojnie ale niczego to nie zmieniło, na zjeździe znów zostałem na kilkaset metrów, nic nie układało się jak trzeba. Żadnej poprawy nie było i kolejne wspólne kilometry to pokazały, podjazd pod zaporę w Czarnem znów odseparował mnie od grupy, tak źle zemną nie było już dawno. Na Zameczku postanowiłem nieco przepalić nogę, początek jechałem jeszcze spokojnie ale od górnej bramy już dołożyłem do pieca, kiedyś taki podjazd byłem w stanie cisnąć ponad 370 Wat a teraz 340 było maksimum jakie byłem w stanie utrzymać, przełożenia nie brakowało ale nie mogłem być z siebie zadowolony. Miałem jeszcze czas i gdybym wiedział jak później rozwiną się sprawy zaliczyłbym jeszcze jeden podjazd przed rywalizacją z Jas-Kółkami. Byłem kilka minut przed czasem a oczekiwanie przedłużyło się do blisko 30 minut. Do rywalizacji podszedłem na spokojnie, bez specjalnego przygotowania, parcia na wynik czy oczekiwań. Wiedziałem, że w tym roku jestem znacznie słabszy niż przez ostatnie 2 lata i dlatego nie liczyłem nawet na nawiązanie walki z czołówką. Od rana czułem się niezbyt dobrze a gdy siadłem na rower moje przypuszczenia potwierdziły się. Gdy przez różne sprawy losowe start się opóźniał zacząłem zajmować się innymi sprawami. Gdy usłyszałem słowo start byłem kompletnie nieprzygotowany, ustawiłem się tradycyjnie z tyłu aby inni nie mówili, że nie dałem im szansy. Zanim wystartowałem, pierwsi mieli już kilkanaście sekund przewagi. Po starcie kolejny zawód, moc którą w zeszłym roku utrzymywałem bez problemu przez ponad 15 minut byłem w stanie utrzymać ledwie kilkadziesiąt sekund. Początek jechało mi się wręcz fatalnie, z trudem dojechałem do grupy numer 4, długo trwało zanim dociągnąłem do kolejnej a przez pół podjazdu zbliżałem się do grupki pościgowej. Przez kilka sekund wiozłem się na kole ale później jechałem już swoje, oczywiście na tyle ile było mnie stać. Po chwili na kole został już tylko Marcin a odległość do samotnie jadącego Otfina stopniowo się zmniejszała. Na Kubalonce brakowało dosłownie kilku metrów które udało się zniwelować na zjeździe. Zależało mi przede wszystkim na tym aby nikt z tyłu już nie dojechał, zjazdu nie mogłem odpuścić ale ryzykować też nie zamierzałem. Do Otfina i Marcina miałem kilka metrów starty po zjeździe które niestety powiększyły się po tym jak zaliczyłem dwie duże, widoczne dziury po skręcie z głównej drogi. Obrałem zły tor jazdy i dlatego tak się stało, zrobiło się za to ciekawiej bo nie potrafiłem zniwelować niewielkiej straty na płaskim . Na szczęście nie zapomniałem jak się podjeżdża i na ostatnim podjeździe dałem już z siebie wszystko co miałem pod nogą. Nie było tego dużo ale wystarczyło na selekcję dzięki której każdy wjechał w bezpiecznej odległości. Przez moment widziałem nawet podium na horyzoncie ale starta była zbyt duża. Podjazd na Olecki poszedł mi znacznie lepiej niż Kubalonka ale i tak poniżej tego na co mnie stać, nie wspominając już o najlepszych latach. W końcówce trochę się pogubiłem, słyszałem, że meta jest na końcu ostatniej ściany ale nikogo tam nie było, odpuściłem ostatni odcinek ale na ostatnie 200 metrów znów się zagiąłem bo nie byłem pewny, czy zza pleców ktoś mi nie wyskoczy i przegram 4 miejsce jak frajer. Dowiozłem jednak pozycję do mety, powinienem być niezadowolony z 4 miejsca ale tym razem musiałem o nie ostro walczyć a zwykle przegrywałem podium nieznacznie mając znacznie większą przewagę nad kolejnymi miejscami. W tym roku jednak jestem słaby, od życiowej formy dzieli mnie przepaść, nie potrafię wyjść z przeciętności i muszę cieszyć się z tego co jest bo równie dobrze mógłbym nie zmieścić się w TOP 10 patrząc na to ile osób właśnie teraz jest w życiowej formie. Nie traktowałem tych zawodów jako wyścigu sezonu tylko dobrego treningu przed tym co czeka mnie w kolejny weekend.
Po rywalizacji szybko się zebrałem i zjechałem do Istebnej by wjechać po raz czwarty na Kubalonkę, podjazd pokonałem spokojnie czując jeszcze zmęczenie po dwóch poprzednich. Na przełęczy jeszcze czekałem na resztę Jas-Kółek, ci co mnie mijali mieli inne plany i nie zatrzymali się przy karczmie. Gdy dotarła grupa która miała zamiar się zatrzymać byłem już spragniony i dlatego zamówiłem sporo płynów. Po 30 minutowym postoju ruszyłem w 3 osobowej grupce w dół, zjazd odpuściłem, po wizycie w sklepie już byłem przygotowany na deszcz ale takiego rozwoju sytuacji się nie spodziewałem. W ciągu 15 minut spadło tyle deszczu ile normalnie przez kilka godzin ciągłych opadów. Byłem przemoknięty, nie było już motywacji, nogi nie chciały kręcić. Podjazd pod Salmopol szedł strasznie topornie i dlatego jechałem go tak długo, w żaden sposób nie potrafiłem się zagrzać i postój na przełęczy tylko pogłębił ten stan. Zjazd nie był miłym przeżyciem ale w tych warunkach jamie panowały dojazd do domu z Salmopolu zajął niecałą godzinę, zwykle jadąc identyczną drogą nie mieściłem się w tym czasie. Jazda grupką też miała w tym swój udział. Ogólnie nie był to mój najlepszy dzień ale założenia treningowe zrealizowałem, zszedłem też na ziemię widząc ile mi brakuje do najlepszych a w zeszłym roku deptałem im już po piętach. Strasznie przewrotny jest ten sport, ze szczytu łatwo spaść w dół, gorzej jest się podnieść. Cieszę się z tego co jest bo wiem ile kosztowało mnie czasu i zdrowia aby w ogóle wrócić do mocnych aktywności, jeżeli prawdą jest, że po kilku dobrych sezonach każdemu trafia się słabszy a później jest znów lepiej to mogę stwierdzić, że w moim przypadku może być tylko lepiej. Walczyłem do końca o swoje i myślę, że dałem z siebie wszystko. Będąc w formie często nie byłem w stanie wycisnąć z siebie wszystkich rezerw a miałem już dni kiedy będąc bez formy robiłem rzeczy wydające się niemożliwe do wykonania, np. Rajd z Metą na Równicy w 2014 roku. Spory czas bez treningu, dobry rajd a tydzień później umieranie na trasie Rajczy Tour. Oceniam ten dzień jednak tylko jako dobry trening co było najważniejszym celem.




  • DST 38.00km
  • Czas 01:28
  • VAVG 25.91km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • HRmax 157 ( 80%)
  • HRavg 128 ( 65%)
  • Podjazdy 720m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 70

Sobota, 10 lipca 2021 · dodano: 20.07.2021 | Komentarze 0

Szybki trening w przerwie od obowiązków w domu. Postanowiłem sprawdzić jak szybko da się zajechać do Międzybrodzia najkrótszą drogą i wrócić, sobotnie popołudnie było dobrym momentem na taki test ponieważ ruch na drogach jest relatywnie mniejszy niż w innych dniach. Noga tego dnia była jeszcze lepsza niż w piątek, jechało się całkiem dobrze. Już w Bielsku zatrzymały mnie skrzyżowania z sygnalizacją świetlną i straciłem ponad 2 minuty na postojach. Podjazd na Przegibek jednak poszedł na tyle dobrze, że po 45 minutach od wyjazdu z domu byłem na przełęczy. Zjazd był dobry technicznie ale bez specjalnej napinki na prędkość i po 49 minutach od wyjazdu z domu już podjeżdżałem od drugiej strony. Jechało się jak zazwyczaj lepiej niż za pierwszym razem, niewiele brakło aby przełęcz minąć dokładne po godzinie od wyjazdu z domu. Na zjeździe znów dałem z siebie dużo pod względem technicznym ale nie dokręcałem na maksa na prostych, dopiero w końcówce dołożyłem nieco do pieca, powrót przez Bielsko niestety był walką z wiatrem ale podjazdy szły sprawnie, na zjazdach nieco dokręcałem aby nie tracić czasu i po 95 minutach byłem już po treningu. To dobry wynik jak na mnie i trasę o przewyższeniu wynoszącym  prawie 2 % dystansu. Co jakiś czas będę powtarzał tą trasę, jest szybka, daje dobre przewyższenie i pozwala zaliczyć dwa podjazdy i zjazdy. Dojazd bokami jest dobry gdy na głównych jest spory ruch ale w weekendy można ciągnąć najkrótszą drogą co daje zysk na dojeździe do Przegibka nawet 5 minutowy. Kolejny dobry trening ale ostatni z dobrą nogą w tym tygodniu.




  • DST 101.00km
  • Czas 03:49
  • VAVG 26.46km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 169 ( 86%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 2670kcal
  • Podjazdy 1700m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 69

Piątek, 9 lipca 2021 · dodano: 20.07.2021 | Komentarze 0

Po ostatnim treningu Garmin zalecał 2,5 dnia odpoczynku, skróciłem go do 45 godzin i wyjechałem na kolejny trening, tym razem tlenowy ale w trudnym terenie. Od samego początku jechało mi się dobrze, nawet przejazd przez Bielsko nie był tak uciążliwy jak zwykle, dosyć szybko byłem w Straconce, przed pierwszym podjazdem na Przegibek. Podjazd poszedł mi nieźle, noga podawała jak należy, trzymałem założone tempo, kadencję, moc nie była za wysoka, tętno trochę skakało ale za nim nie jestem w stanie nadążyć. Zjazd nie był tak dobry jak mógłbym się spodziewać, kilka błędów popełniłem a w końcówce swoje wtrącił wiatr i odpuściłem równą i szybką jazdę. Planowałem standardową trasę przez Wielką Puszczę, Kocierz i Przegibek ale zmieniłem zdanie i pojechałem w Porąbce na Kozubnik, podjazd był walką z wiatrem, od zeszłego roku nic się nie zmieniło, nawierzchnia w kilku miejscach dobra a miejscami bardzo zła, część budynków dawnego ośrodka wypoczynkowego dalej odstrasza swoim widokiem, nie miałem jednak czasu na postój i gdy skończył się asfalt zawróciłem i zjechałem w dół. Zjazd z wiatrem był dosyć szybki, miejscami ponad 60 km/h, co oznacza, że fragmentami jest tam około 10 %, pod gorę nie było tego czuć tak jak na zjeździe. Aby zachować bilans podjazdów na właściwym poziomie do Czańca pojechałem przez Bukowiec. Kolejny niezły podjazd w moim wykonaniu, oczywiście biorąc na tapetę ten rok, zjazd znów nie tak dobry ale nie było to najważniejsze. Kolejne kilometry też nie należały do nudnych, najpierw ciągnący się łagodny podjazd aż do Małopolski a następnie sekcja krótkich podjazdów w rejonie Andrychowa, dopiero odcinek wojewódzkiej drogi do Targanic był czymś mniej ciekawym, w tym czasie jednak przeczytałem kilka e-maili które przyszły w trakcie jazdy, doładowałem energii i już byłem pod Kocierzem. Podjazd pokonałem równym ale nie mocnym tempem, tak jak zakładałem, nie zbliżyłem się nawet na moment do FTP. Wiatr się jednak odwrócił i po raz pierwszy od dawna na tym podjeździe jechałem z wiatrem w plecy co pozwoliło szybko wdrapać się na przełęcz, zwykle by wjechać na przełęcz minutę szybciej potrzebowałem prawie 50 Wat więcej przy podobnej wadze. Lubię tak kalkulować ale dokładne to nie jest i nie da się jednoznacznie określić ile Wat potrzeba aby wjechać w określonym czasie. Kocierz była dla mnie tego dnia szczęśliwa bo i zjazd był dobry. Początek jednak odpuściłem, dopiero po kilkuset metrach puściłem klamki, na łagodnych łukach w ogóle nie hamowałem, płynnie składałem się, jadąc w dobrej pozycji, nie dokręcałem na prostych ale i tak najtrudniejszy technicznie fragment zawaliłem, wytracając sporo prędkości. Mimo to Garmin potwierdził najlepszy mój czas na tym zjeździe więc zadowolony być z niego mogę, jechałem już wtedy bez wody więc postój w sklepie był konieczny. Był nieco dłuższy niż zakładałem i pogoda zdążyła się w tym czasie zmienić, wiatr wiał z różnych kierunków, w oddali widać było pioruny i słychać grzmoty, musiałem ewakuować się w stronę domu. Zrezygnowałem z Przegibka bo czas mnie już gonił a szybciej było objechać prawie całe jezioro Żywieckie i wrócić przez Łodygowice, nie obyło się bez różnych atrakcji po drodze, m.in. wymiana nawierzchni w Tresnej czy zablokowana droga przez kury w Biernej. Wyrobiłem się jednak na czas zaliczając po drodze jeszcze kilka podjazdów i niezłych zjazdów. Kolejna setka wpadła i ciekawa trasa przejechana. Jeden z ostatnich treningów przez Małopolską 250 tką, na więcej nie miałem czasu, gdyby nie postój w sklepie i trochę leniwe wybieranie się na trening dałoby się dokręcić do 4 godzin co pozwoliłoby wrócić przez Przegibek. Noga jednak po raz kolejny podawała więc powodów do narzekań nie ma żadnych.




  • DST 84.00km
  • Czas 03:14
  • VAVG 25.98km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 2247.0°C
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 143 ( 73%)
  • Kalorie 30kcal
  • Podjazdy 1590m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 68

Środa, 7 lipca 2021 · dodano: 19.07.2021 | Komentarze 0

Nie ukrywam, że czekałem na ten trening. Przed wyjazdem mimo wcześniej pory było już gorąco, w zasadzie nigdy jakoś nie narzekałem na upały i teraz też nie zamierzałem. Zabrałem dokładnie 1,5 litra wody i sporo jedzenia, m.in. żel energetyczny. Na dojeździe przepaliłem nieco nogę opróżniając już jeden bidon. Tętno od rana było wysokie więc nie zamierzałem nim się sugerować. Niepotrzebnie zatrzymałem się przed pierwszym podjazdem bo od razu cały pokryłem się potem. Zacząłem zbyt mocno co odbiło się w drugiej części podjazdu na Równicę. Jechałem cały czas mocno ale w końcówce zaczęło mnie lekko brakować. Dojechałem jednak ten podjazd w dobrym tempie ale później zaczęły się schody. Zjazd sobie podarowałem i myślami byłem już przy kolejnym podjeździe. Wzorem ubiegłego roku postanowiłem podjechać najpierw po kostce od Jaszowca a na koniec zostawić sobie łatwiejszy wariant w całości asfaltowy. Nic tak dawno mi nie szło jak jazda po bruku, trzymałem średnio 15 Wat mniej niż zakładałem, druga część podjazdu nieco mocniejsza ale całościowo nie nawiązałem do pierwszego podjazdu, w ubiegłym roku byłem w stanie pokonać ten podjazd ponad minutę szybciej. W tym upale popełniłem błąd oszczędzając wodę tylko po to by dojechać jeszcze trzeci podjazd. Po kolejnym słabym zjeździe podczas którego wcisnąłem w siebie żel energetyczny dałem z siebie więcej na podjeździe. Podjazd wyglądał bardzo podobnie jak pierwszy, cisnąłem do końca ale czułem już zmęczenie. Na Równicy zatrzymałem się w pierwszym napotkanym wodopoju i od razu wlałem w siebie 500 ml płynu. Zjazd nieco lepszy niż dwa poprzednie ale tym razem zjechałem do mostu gdzie w sklepie uzupełniłem dwa bidony. Pijąc całą drogę w niezłym tempie dojechałem do domu. Po drodze musiałem się raz zatrzymać ale nie miało to żadnego wpływu i znaczenia na moje samopoczucie. Po raz kolejny przecierałem oczy ze zdumienia widząc wartości tętna rzędu 160-170, nie ważne czy generowałem 150 Wat czy ponad 250, tętno nie różniło się. Po raz kolejny mam dowód na to, że trening na tętnie nie ma sensu bo wystarczą trudniejsze warunki i już trafiają się takie anomalia. W domu szybko schłodziłem organizm przyjmując kolejny litr płynów. Jeden z najcieplejszych dni w tym roku, ciężko się jeździ w takich warunkach, moja jazda jednak wyglądała dobrze więc mogę być z tego treningu zadowolony.




  • DST 42.00km
  • Czas 02:01
  • VAVG 20.83km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 137 ( 70%)
  • HRavg 112 ( 57%)
  • Kalorie 1125kcal
  • Podjazdy 750m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd 18

Wtorek, 6 lipca 2021 · dodano: 19.07.2021 | Komentarze 0

Brakowało mi w ostatnim czasie podjazdów więc zaliczyłem aż dwa Przegibki podczas jazdy regeneracyjnej. Jakoś specjalnie nie chciało mi się kręcić, nogi jakoś nie chciały współpracować. Udało się w miarę dobrze przejechać przez miasto. Podjazdy na Przegibek wyglądały różnie, pierwszy szedł bardzo ciężko, drugi mimo, że trudniejszy jechało mi się lepiej. Na zajadach nie byłem w stanie dać z siebie 100 %, za dużo sił wyższych się pojawiło. Przed domem gdy brakowało nieco do 2 godzin postanowiłem przejechać jeszcze rundkę wokół lotniska. Był to zły pomysł ponieważ trzy razy musiałem awaryjnie hamować, blokowało się koło i zdzierała zużyta już mocno opona, chyba będę musiał ją wymienić przed końcem sezonu a nie miałem tego w planach.




  • DST 139.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 05:51
  • VAVG 23.76km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 175 ( 89%)
  • HRavg 131 ( 67%)
  • Kalorie 4050kcal
  • Podjazdy 2990m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 67

Niedziela, 4 lipca 2021 · dodano: 13.07.2021 | Komentarze 0

Ostatnio tak się układa, że ciężko zrobić dwa treningi dzień po dniu. Sobota przyniosła sporo obowiązków, najpierw 8 godzin w pracy a później trochę zajęć w domu więc na rower czasu nie było. Na niedzielę plan był inny ale nie byłem w stanie dopiąć wszystkich spraw organizacyjnie i musiałem zrezygnować z wyjazdu w Jeseniki m.in. ze względu na to, że zapomniałem okularów potrzebnych do prowadzenia samochodu w pracy a nie miałem klucza aby dostać się do biura. Postanowiłem więc na solidny trening w okolicy. Wyjechałem znacznie później niż myślałem ale kompletnie nic mnie nie trzymało więc nie miało to aż tak dużego znaczenia. Do Ustronia dojechałem możliwie trudną trasą odpuszczając tylko jeden podjazd w Zawodziu, przed Równicą miałem już ponad 350 metrów w pionie. Nie miałem dokładnie sprecyzowanego planu trasy ale wstępne założenia były takie aby zaliczyć jak najwięcej podjazdów których w obecnym sezonie jeszcze nie jechałem. Na start jednak zafundowałem sobie Równicę, bardzo lubię ten podjazd a nie było mnie na nim ponad 2 miesiące. Poziom jaki zaprezentowałem na Równicy miał być wyznacznikiem przed kolejnymi. Jechało się całkiem dobrze ale z czasu zadowolony nie byłem bo liczyłem w tym wypadku na złamanie 18 minut. Nie wiem czy wiatr miał jakieś znaczenie czy miernik znowu szwankował ale moc z podjazdu wyszła dobra więc nie mam na co narzekać. Po zjeździe postanowiłem napełnić pusty już bidon bo nie byłem pewny kiedy znów trafię na otwarty sklep przy trasie. Drugi podjazd już wyjaśnił warunki, mimo bardzo podobnej jazdy moc miała znacznie lepsze przełożenie na czas co oznaczało, że wiatr pomagał a na Równicy gdzie jechało się głównie w przeciwnym kierunku utrudniał jazdę. Kolejny podjazd był już trudniejszy i trochę żałowałem, że wziąłem koła z kasetą 11-28. Podjazd na Budzin już nie był tak równy jak poprzednie, ścianki pokonałem możliwie mocno ale z jakąś rezerwą a łatwiejsze fragmenty odpuszczałem, do końca walczyłem o to aby zaliczyć najwolniejszy wjazd ale nie udało się. Może dzięki temu, że mi to nie wyszło podjąłem kolejną super decyzję i postanowiłem zjechać bezpośrednio do Nydka. To był najwolniejszy zjazd w ostatnim czasie ale na karbonowych kołach i fatalnie nawierzchni inaczej się nie dało. Na kolejnym już podjeździe na trasie zrobiłem to co nie udało się na Budzinie. Zaliczyłem najwolniejszy wjazd ale z niezłą mocą, mocną końcówką i w trudnych warunkach. Nie był to jednak słaby podjazd bo moc wyszła najwyższa ze wszystkich a sama jazda wydawała mi się dobra. Zjazd również był najlepszy na trasie, mało razy musiałem hamować, płynnie wchodziłem w zakręty, nie musiałem przejmować się pieszymi których nie było. W dalszym ciągu improwizowałem przebieg trasy i postanowiłem uderzyć na Javorovy gdzie nie było mnie ponad 4 lata, od czasu zawodów w których brałem udział. Tak się złożyło, że prawie cały czas jechałem z wiatrem i szybko pokonałem Karpętną i nudną dojazdówkę pod Javorovy. Zupełnie nie pamiętałem jak wygląda ten podjazd, zaczął się niewinnie i zastanawiałem się co nastąpi szybciej, pogorszenie się nawierzchni czy wzrost nachylenia. Oczywiście gorsza droga pojawiła się szybciej a wraz z nią coraz więcej pieszych i pieszych. Jechałem więc spokojnie, dociskając na trudniejszych fragmentach by puszczać korby na lżejszych. Cały podjazd to był slalom między pieszymi a dziurami w drodze których było jednak znacznie mniej. Kojarzyło mi się, że Javorovy był dosyć zalesionym podjazdem, albo pamięć mnie zawiodła albo przez ostatnie lata wycięto sporo drzew. Do szczytu dojechałem szybciej niż się spodziewałem ale znacznie wolniej niż na zawodach kilka lat temu. Na szczycie byłem w samo południe, w ponad 30 stopniowym upale i w tłumie pieszych więc czym prędzej zaczynałem zjeżdżać. Zjazd był wolny, asekuracyjny ale bezpieczny, Strava pokazała, że wcześniej zjeżdżałem jeszcze wolniej. Dojazd do Trzyńca nie były miłym przeżyciem bo cały czas wiatr stawiał opór, myślałem już o bufecie który czekał w Lesznej ale musiałem się jeszcze trochę pomęczyć. Szybko jednak zleciało i mogłem zrobić zasłużony postój. Później jechało się całkiem dobrze i postanowiłem zaatakować kolejny podjazd na Budzin. Symbolicznie poprawiłem swój najlepszy czas mimo tego, że specjalnie się na to nie nastawiałem i nie walczyłem. Zjazd jednak wyglądał jak większość tego dnia czyli po prostu słabo. Po drodze do domu musiałem jeszcze zatankować bidony. Do domu znów wróciłem możliwe trudną trasą. Do końca jechało się dobrze i mogę uznać ten dzień jako jeden z lepszych w tym roku. Już dawno chciałem zabić ponad 300 Tss w ciągu dnia i musiałem czekać aż do lipca. Ten wyjazd był próbą generalną przed Małopolską 250-tką. Sprawdziłem ustawienie sprzętu, spodenki w których mam zamiar jechać, koła i przełożenia a także zachowanie się organizmu podczas długiego wysiłku w trudnym terenie i wysokiej temperaturze. Egzamin zdałem w 80 %, na pewno zrezygnuję z kół karbonowych i założę kasetę 11-32. Spodenki są dobrze na dłuższą trasę, lepszy rozkład sił oraz pilnowanie jedzenia i picia powinno wystarczyć aby tą trasę przejechać, kondycyjnie jestem przygotowany, mocy brakuje ale nie jest ona tak potrzebna na dystansie jak wytrzymałość.




  • DST 103.00km
  • Czas 03:38
  • VAVG 28.35km/h
  • VMAX 69.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 156 (179%)
  • HRavg 128 ( 65%)
  • Kalorie 2419kcal
  • Podjazdy 1120m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 66

Piątek, 2 lipca 2021 · dodano: 13.07.2021 | Komentarze 0

Po kolejnym dniu wolnym od roweru w którym poświeciłem się obowiązkom domowym wyjechałem na ciekawą trasę. Ten dzień zapamiętam długo bo był pierwszym od prawie 4 lat gdy po pracy byłem w stanie zagospodarować na rower blisko 4 godziny. Mimo ciężkiego tygodnia czułem się nieźle, przez ostatnie dni mało trenowałem i to wystarczyło aby nieco zregenerować siły po tym jak zdecydowałem się na powrót do normlanych obciążeń treningowych. Nie miałem planu na trasę ale szybko ustalił się sam, kolejne zmiany w obostrzeniach i przepisy regulujące przekraczanie granic Polska – Czechy spowodowały, że zdecydowałem się wykorzystać jedną z ostatnich szans na wjazd do Czech przed przyjęciem szczepionki które wciąż odkładam na kolejne tygodnie. Odkurzyłem więc trasę którą kilka lat temu jeździłem regularnie a później już jej nie jechałem. Postanowiłem jednak wprowadzić drobne zmiany wymuszone m.in. pogodą która okazała się bardzo kapryśna. Dzięki temu szybciej byłem w Czechach gdzie pomyliły mi się drogi ale dzięki temu poznałem nową dróżkę. Remonty na trasie spowodowały, że dużego wyboru nie miałem i musiałem jechać głównymi do Olbrachcic gdzie zmieniłem po raz kolejny trasę. Zamiast jechać najkrótszą drogą na Cieszyn pojechałem na Cierlicko gdzie było świeżo po deszczu i przez kilka kilometrów jechałem bo bardzo mokrej drodze. Jazda główną drogą nie była tak uciążliwa jak się mogło wydawać, całkiem sprawnie pokonałem wszystkie pagórki i na zjeździe przed Cieszynem rozpędziłem się do 70 km/h, nie dokręcałem ale szybciej chyba już się nie dało. Noga mimo ciężkiego tygodnia podawała całkiem nieźle, musiałem trochę pokombinować aby Cieszyn przejechać bez korków i postojów, prawie się udało. Lekki kryzys za Cieszynem spowodowany był brakiem wody i jedzenia które uzupełniłem dopiero w Międzyświeciu. Atrakcji było jednak mało i po drodze dwa razy spotkał mnie krótkotrwały prysznic, ciuchy były jednak suche. Późno wracając do domu na drogach nie było wcale spokojniej jak w innych godzinach. Z roku na rok samochodów przybywa i nawet tak nadzwyczajne sytuacje jakie mają przez ostatni rok tego nie zmieniły.




  • DST 56.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 26.46km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 176 ( 90%)
  • HRavg 132 ( 67%)
  • Kalorie 1383kcal
  • Podjazdy 830m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 65

Środa, 30 czerwca 2021 · dodano: 08.07.2021 | Komentarze 0

Wieczorny trening na pagórkowatej trasie. Znowu nie chciało się wyjeżdżać po 10 godzinach pracy ale zmotywowałem się jakoś i pojechałem. W zasadzie nie miałem żadnego planu, ten tydzień miał być luźniejszy aby w kolejnym wykonać większą pracę przed zbliżającym się maratonem po górach. Jechałem głównie bocznymi drogami obserwując znów bardzo niskie Waty na liczniku. Jazda bocznymi drogami ma swoje plusy i minusy, do tych drugich należy fakt, że wiele skrzyżowań i miejsc jest kompletnie niewidocznych i trzeba uważać na zjazdach o czym raz się przekonałem cudem unikając zderzenia z samochodem którego wyniosło na zakręcie na drugi pas. W tym momencie mi się odechciało dalszej jazdy ale dopiero wyjechałem z domu i przerwanie treningu sensu nie miało. Kolejne podjazdy jechałem spokojnie, na zjazdach i płaskim nie dokręcałem a na bocznych dróżkach gminy Skoczów wlekłem się strasznie. Przed Skoczowem dałem z siebie więcej na podjazdach a później postanowiłem przepalić nogę w Iskrzyczynie. Mogłem na zjeździe rozpędzić się jeszcze bardziej i od razu ruszyć z grubej rury, na samym początku straciłem kilka sekund i później mocna jazda wydawała mi się wolna i byłem pewny, że kiedyś mocniej i szybciej byłem w stanie pokonać ten podjazd, dosyć szybko doszedłem do siebie i kolejne podjazdy pokonywałem już spokojniej. Znowu zabrakło mi wody i musiałem dotankować bidony. Po postoju drugi przepał nogi, tym razem za późno zebrałem się na segment ale i tak poprawiłem najlepszy na nim najlepszy czas. Moc jaką generowałem była słaba albo po prostu miernik znów zaniżył Waty. Na tym skończyłem mocne zaciągi i spokojnie dojechałem do domu. Powrót był znacznie szybszy niż pierwsza połowa trasy ale nic to nie dało. Stać mnie na pojedyncze zrywy ale to wciąż mało, mocy brakuje, ciężko się zmotywować ale to na co się zdecydowałem dało czołowe czasy na segmentach więc całkiem źle nie jest. Wyjazd zasadniczo miał być luźny ale w trakcie nieco zweryfikowałem założenia, nie żałuję jednak tego bo fajnie było przepalić nogę na pagórkach.