Spokojniejszy wyjazd bez akcentów technicznych, starałem się jechać jak najwięcej w terenie i nawet mi to wyszło. Zaliczyłem jeden nowy odcinek z Brennej do Ustronia. Już od samego początku nie miałem szczęścia, najpierw awaryjne hamowanie gdy z bocznej drogi wyjechał samochód nie zatrzymując się przy znaku STOP, następnie sprzeczka z kierowcą któremu blokowałem drogę a chciał wjechać wielką ciężarówką w drogę o nośności 3,5 tony aż w końcu piesi nie potrafiący się zdecydować w którym kierunku iść i mając do wyboru rozjechanie jednego z nich a niegroźną kontrolowaną glebę wybrałem to drugie. Oczywiście zostałem wyśmiany ale nie ma się co przejmować, szybko pojechałem dalej zostawiając pieszych w trudnej sytuacji, ja zmieściłem się na kładce z rowerem a oni mieli problem gdyż gabaryty ich ciała nie pozwalały na przejście wąską kładką dla pieszych, to ja z nich mógłbym się śmiać. Do domu mi się nie spieszyło więc znowu pozwiedzałem boczne uliczki w Górkach i pobłądziłem. Pozwoliłem sobie na nieco szaleństwa w lesie ale cały czas zachowując zdrowy rozsądek. Na koniec pojawił się problem z prawą dłonią więc nieco skróciłem trasę.
Po weekendzie znowu czułem się nieco lepiej i postanowiłem pojechać wreszcie pośmigać po ścieżkach w Cygańskim Lesie. Miałem w planie zaliczyć dwie ale znowu zapomniałem wgrać trasę w licznik i nie znając wszystkich ścieżek pobłądziłem. Trafiłem jednak na Kozią Górkę skąd ruszyłem w dół Twisterem. Jak na pierwszy raz źle nie było, co prawda nie kręciłem wcale ale też nie hamowałem w momentach gdy nie było to konieczne. Przejazd był bardzo wolny ale niezły od strony technicznej, w końcówce nawet żałowałem, że zjazd się skończył, to coś nowego dla mnie ale chyba nie jest to oznaką postępu. Powrót do domu już spokojniejszy i nieco bardziej asfaltowy.
Przy ciągłej walce o zdrowie i powrót do tego co było w 2019 i 2020 roku nie byłem w stanie zauważyć żadnej poprawy i co rusz pojawiały się dodatkowe problemy. W końcu trzeba się wziąć za siebie i zastosować inne metody skoro leczenie doraźne nie pomaga. W tym celu wybrałem się do Zakopanego na tydzień, nie był to wyjazd urlopowy ale leczniczy i m.in. odpocząłem od trudnej sytuacji życiowej w jakiej się znalazłem oraz doprowadziłem do normalności plecy z którymi mam stały problem od 2 miesięcy. To dopiero początek, czeka mnie jeszcze budowa od zera odporności i praca nad przywróceniem do pełnej sprawności płuc, zmian jakie się pojawiły po Covid 19 nie udało się odwrócić przy pomocy regularnych aktywności fizycznych i konieczne są dodatkowe zabiegi i inhalacje. Dopiero jak zdrowie będzie lepsze będę mógł myśleć o treningach, robienie czegoś na 50 czy 70 % bo zdrowie na więcej nie pozwala mija się dla mnie z celem. Przez ostatnie miesiące toczyłem nierówną walkę z organizmem i przy tym co dałem z siebie w danym momencie moje osiągnięcia były blade. Nie ma sensu tego dalej ciągnąć tylko trzeba wrócić najpierw na właściwe tory i ruszyć do przodu niż dalej próbować iść tą drogą.
Wykorzystując piękną pogodę wybrałem się na kolejny wyjazd w teren. Nie miałem zbyt dużo czasu i zdecydowałem się na jeden podjazd z technicznym zjazdem. Jakoś ostatnio ciągnie mnie na Błatnią, w ostatnim czasie byłem tam już 5 razy, za każdym razem wybierając inny wariant podjazdu. Tym razem postawiłem na jeden z łatwiejszych, po dobrej, niedawno uporządkowanej drodze. Podjeżdżało się naprawdę dobrze, mimo tego, że nie dawałem z siebie wszystkiego. Były jednak fragmenty, że musiałem nieco docisnąć ale też takie, gdzie nawierzchnia nie pozwalała przy mojej technice na pokonanie podjazdu w siodle. Ludzi było dosyć dużo na szlaku, przed samą Błatnią jest stromy, techniczny odcinek, za każdym razem schodzę z roweru później, bliżej końca i teraz znowu dołożyłem 50 metrów i dopiero na kamieniach zmuszony byłem zejść z roweru, później już było lżej i dojechałem pod same schronisko i ruszyłem w dół czerwonym szlakiem. Nie czułem się zbyt pewnie i zjazd wyglądał bardzo słabo, w końcówce było tak stromo i sporo liści, że zatrzymałem się na moment i bezpieczniej było pokonać trudny odcinek z buta niż glebnąc. Mając jeszcze czas zdecydowałem się sprawdzić jedną z ciekawych dróg na mapie. Oczywiście w rzeczywistości droga nie nadawała się do jazdy, najpierw bardzo stromo w górą a później zjazd bardzo rozmokniętym szlakiem ale dojechałem w miejsce gdzie chciałem, czasu już nie było i zrezygnowałem z ostatniego podjazdu i zjazdu. Po tej jeździe znowu nie posunąłem się w przód odnośnie techniki która na razie nawet nie raczkuje.
Po pięciu dniach leczenia, kilku zabiegach na kręgosłup wreszcie poczułem ulgę i większą ruchomość ciała. Postanowiłem więc wracać z Zakopanego na rowerze zaliczając m.in. ścieżkę rowerową z Chochołowa na Słowację. Rano było bardzo zimno i gdy na termometrze pojawiły się 2 stopnie ruszyłem, prawie nie wiało ale chłód był odczuwalny. Ciężko było wyjechać spod Tatr i dopiero za Chochołowem jechało się lepiej, temperatura nieco podskoczyła ale i pojawił się wiatr, jechałem cały czas równo podziwiając piękne jesienne widoki, noga podawała całkiem nieźle więc i drogi ubywało. Nie było czasu na postoje i zatrzymałem się dopiero wtedy gdy nie miałem już jedzenia i picia czyli jeszcze przed Korbielowem. Postój nieco się przedłużył ale szybko złapałem znowu dobry rytm i ostatnie kilometry do Korbielowa znowu minęły bardzo szybko. Zjazd musiałem nieco odpuścić, później już walka z wiatrem i sporym ruchem. Mimo wyższej temperatury niż w Zakopanem wcale nie było cieplej. Ciekawa trasa zaliczona na koniec sezonu szosowego i wreszcie bez bólu pleców.
Ten tydzień znowu okazał się przełomowy, po kilkunastu dniach walki z przeziębieniem znowu zgubiłem siłę i moc nad którą pracowałem od czerwca. Roztrenowanie w tym roku u mnie nie wyglądało jak należy więc zdrowie postanowiło mi pomóc i wychodzi na to, że w tak słabej kondycji jesienią po raz ostatni byłem w 2018 roku mając wówczas poważniejsze problemy ze zdrowiem. Trochę udało się pojeździć na trzech różnych rowerach, czarna bestia dostała już urlop po wymagającym sezonie pełnym różnorodnych, ciekawych tras i mocnych treningów oraz startów. Głównie jeździłem na MTB ale wyciągnąłem też z garażu starą szosę, niezniszczalnego B’twina. Najbliższy tydzień przeznaczam na rehabilitację kręgosłupa i zobaczę czy coś to pomoże a później biorę się za leczenie powikłań po Covid 19 i lekkie treningi przed sezonem 2022.
Po wielu miesiącach walki ze zdrowiem postanowiłem w końcu poddać się leczeniu które ma zażegnać wszystkie problemy będące skutkiem zakażenia Sars-Cov oraz powikłaniom które okazały się bardzo groźne dla mojego organizmu. Jedną z nich była kontuzja pleców będąca jak się okazuje skutkiem choroby zwanej rwą kulszową. Ze względu na trudną sytuację życiową nie byłem w stanie leczyć się w domu, do szpitala nie miałem ochoty się wybierać więc pozostało szukać zabiegów w różnych ośrodkach nie wymagających stałego pobytu. Postawione kryteria idealnie spełniało Zakopane gdzie dobrze się czuję i jest blisko do Nowego Targu gdzie przechodziłem rehabilitację. Planowałem jechać dopiero po weekendzie ale ze względu na L-4 przez które nie wolno było mi się swobodnie poruszać pojechałem już w niedzielę świadomie olewając zawody na Stożek. Miałem opcję jazdy rowerem więc ją wykorzystałem. Skróciłem sobie trasę dojeżdżając koleją do Rajczy skąd ruszyłem w trasę. Nie chciałem się przemęczać więc jechałem bardzo wolno. Świadomie zabrałem rower treningowy ważący 10 kilogramów zamiast lżejszego. Na początek podjazd pod Glinkę, nie jechałem tutaj chyba 3 lata, przy wolnej jeździe nie zdążyłem się spocić pod grubą warstwą ciuchów która była konieczna w temperaturze około 5 stopni. Zjazd w miarę szybki i bez hamowania nawet w łukach więc nieco czasu zyskałem. Później zaczęły się schody, zauważyłem, że w przednim kole jest mało powietrza, szukałem długo dziury w oponie i po kilku minutach zauważyłem ślad wypalony przez papierosa, ktoś zrobił mi psikusa. Niestety nie miałem ze sobą dobrej dętki, udało się napompować 4 bary i trzymało więc jechałem ostrożnie dalej. Przygody jednak mnie nie opuściły i najpierw nieco pobłądziłem, później ledwo uniknąłem spotkania z sarną. Po ponownym wjeździe do Polski natknąłem się na stłuczkę motocyklisty z samochodem osobowym, na szczęście bez ofiar. Zrobiłem się głodny więc zatrzymałem się w restauracji w Witowie a później padła bateria w liczniku. Brakowało mi nawigacji na ostatnich kilometrach ale bez błądzenia trafiłem pod właściwy adres gdzie czekały na mnie ciepłe ciuchy i rzeczy osobiste. W końcu mogłem trochę odpocząć i myślę, że ten wyjazd zamknie trudny dla mnie czas o którym chciałbym szybko zapomnieć.
Kolejna niezbyt długa przejażdżka ze sporą ilością terenu, nowych odcinków jak i błota. Na początek dobrze znane ścieżki i trochę technicznej jazdy, zwłaszcza w lesie między Bierami a Grodźcem, później wjechałem w całkiem nieznany mi las i oczywiście pomyliłem drogi, jednak w końcu dojechałem do Górek gdzie postanowiłem odwiedzić Bucze, kilka lat temu tam byłem ale jazda tam po ostatnich deszczach nie była zbyt dobrym pomysłem. Podjazd w otwartym terenie jeszcze jakoś poszedł ale zjazd w błocie to już walka o przetrwanie, jechałem bardzo wolno ale wiele szybciej się nie dało. Odcinek był bardzo techniczny a na takich sobie na razie nie radzę więc odpuściłem dalszą jazdę ścieżkami i miałem wracać asfaltem przez Szpotawice i lasem do Jaworza ale będąc już w Górkach sprawdziłem jedną drogę, kolejny ciekawy asfaltowy podjazd odkryłem ale następnie musiałem wjechać w teren lub wrócić tą samą drogą, jadąc przez las trafiłem na szlak którym jakieś 2 tygodnie temu. W tym momencie znowu walczyłem z błotem w terenie i znowu pojawiła się blokada techniczna. Później już nie kombinowałem i jechałem już znanymi drogami zaliczając sporo kilometrów w terenie. Wyjazd mocno techniczny po którym nie jestem zadowolony ze swojej postawy.
Godzinny trening w terenie. Czułem się nieco lepiej więc postanowiłem sprawdzić się na dwóch podjazdach. Już pierwszy odcinek w terenie wyglądał dobrze od strony technicznej i pokonałem go w niezłym tempie. Później tak dobrze już nie było, podjazd pod Dębowiec pokazał, że jednak brakuje mi mocy, później złapałem rytm ale tempo nie było takie na jakie mogłem sobie pozwolić jeszcze kilka tygodni temu, wjechałem jednak w równym tempie, bez zejścia z roweru. Przed zjazdem krótki postój i później wybrałem taką wersję zjazdu, że momentami nie dało się jechać. Większość zjazdu jednak pokonałem bez schodzenia z roweru. Ostatni podjazd na trasie to znowu nieco lepsza jazda i na koniec zjazd chyba jedyną ścieżką na której sobie jakoś radzę, tym razem jednak pojawili się tam piesi przez których musiałem ciągle hamować. Niemal po godzinie byłem w domu, sporo przewyższenia się uzbierało i tempo było całkiem niezłe.