Piotr92blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(13)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

linki

Miasto 19

Poniedziałek, 7 czerwca 2021 Kategoria Miasto
Km: 66.00 Km teren: 4.00 Czas: 03:04 km/h: 21.52
Pr. maks.: 49.00 Temperatura: 17.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: 1890kcal Podjazdy: 650m Sprzęt: Hercules Aktywność: Jazda na rowerze

Podsumowanie 23 tygodnia 2021

Niedziela, 6 czerwca 2021
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: min/km:
Pr. maks.: Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m
Na początku tygodnia nie sądziłem, że już w środę wsiądę na rower. Nie jest to powrót do tego co było wcześniej ale sama możliwość jazdy na rowerze w tym momencie już jest dobrym znakiem, że powoli wracam na właściwe tory. Bez sprawnego układu oddechowego męczyłem się strasznie przy mocniejszym wysiłku, kiedyś zmęczenie łapało mnie po trzech, czterech podjazdach na mocy powyżej FTP a w tym roku już po jednym byłem ujechany i nic się nie zmieniało przez dłuższy czas. Ostatecznie zdecydowałem się na konsultację lekarską, odwiedziłem kilku specjalistów którzy zalecili mi trzy dniową kurację antybiotykową. Od marca zrobiłem kilka testów na przeciwciała i za każdym razem wynik wyszedł pozytywny, ilość przeciwciał była zbyt duża aby poddać się szczepieniu. Wychodzi na to, że Covida miałem w okresie Grudzień-Luty i od tego momentu czułem się znacznie gorzej, byłem osłabiony, spadła moja odporność a od kwietnia obserwowałem stały spadek wydajności płuc która po badaniu wyszła tak niska, że gdyby nie to, że prowadziłem przez lata aktywny tryb życia i miałem ponad przeciętne Vo2Max to musiałbym na jakiś czas zostać podpięty na stałe pod tlen. Moja wydolność w krytycznym momencie była na granicy i niewiele brakowało abym musiał poddać się hospitalizacji. Jak sobie przypomnę walkę z wirusem który powoli zajmował mój organizm i dwa tygodnie w śpiączce w szpitalu to mi ciarki po plechach przechodzą. Od tego momentu minęło ledwie 2,5 roku, wówczas moja wydolność spadła do 0, obawiałem się powtórki bo przy ograniczonym dostępie do medycyny, rehabilitacji wracałbym do siebie przez kilka miesięcy. Po bezobjawowym zakażeniu Covid i silnych powikłaniach w najlepszym wypadku na jesień organizm wróci do normy ale w zasadzie ten sezon mam już z głowy. Walczyłem dzielnie z Covidem, robiłem wszystko aby się nie zakazić ale się nie udało. Tego co mnie spotkało w ostatnim czasie czy 2,5 roku temu nie życzę nikomu, nawet najgorszemu wrogowi. Czasem myślę, że swoje już wycierpiałem, limit pecha wyczerpałem ale życie pisze własny scenariusz i wychodzi na to, że moje jest pełne przeszkód i trudności. Wiem, że nie wszyscy tak na to patrzą, sądzą, że mają pecha bo np. nie są w stanie wycisnąć z własnego organizmu tyle ile ja byłem w stanie wycisnąć w 2019 i 2020 roku. Nic tak bardzo innych nie uwiera jak dobrobyt czy moc rywala, to jest typowe nie tylko dla kolarzy ale i innych ludzi w naszym kraju. Szukając pozytywów w tej sytuacji idzie wyciągnąć dobry wniosek, dla wielu poziom jaki obecnie prezentuję będąc bez formy i zdrowia jest nieosiągalny w szczycie możliwości.
Nie mogąc skupiać się na treningach i śrubowaniu FTP czy mocy szczytowych w krótszym czasie zająłem się techniką którą wciąż można poprawić. Korzystając z Garmina Edge 830 dostałem masę danych z miernika mocy których nie było na innych licznikach. Na pierwszy rzut wziąłem kadencję, już na starcie musiałem skorygować ustawienie bloków, konieczna była wymiana podkładki pod prawym blokiem z 2 na 1 mm i udało się równomiernie ustawić bloki względem osi pedału. Sama zmiana nie wpłynęła na komfort jazdy ale balans zmienił się i odchyłki rzędu 8 czy 10 % miedzy nogami spadły do maksymalnie 4 % co zdarzało się bardzo rzadko ponieważ zazwyczaj kręciłem równomiernie. Wszystko zależało jednak od kadencji, na podjeździe przetestowałem cztery pozycje. Pierwsza z nich to trzymanie kadencji 90-100 rpm na siedząco. Efektywność pedałowania wyszła na poziomie około 85 %. Uważam to za dobry wynik, stosując inną technikę wyszło mniej, ugniatając mięśnie na siedząco przez kilkanaście sekund efektywność nie przekraczała 70 %, przepychając korby na stojąco przez niecałą minutę efektywność była kolejne 10 % niższa a dodatkowo bujając rower na boki było jeszcze kilka % mniej. W tych wypadkach kadencja nie była wyższa niż 75 rpm. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że jeżdżąc na wysokiej kadencji wykorzystywałem w najwyższym stopniu moc jaką byłem w stanie generować. Kolejny dowód na to jest taki, że kiedyś jeżdżąc na niskich kadencja po każdym treningu bolały mnie nogi i mięśnie a obecnie przy jeździe na kadencji ponad 90 nie bolą mnie nogi, obciążając układ oddechowy czy serce organizm szybciej się regeneruje niż przy siłowej jeździe gdy całe obciążenie idzie w mięśnie. Taki wniosek wyciągnąłem już w czasach gdy byłem kompletnym laikiem i łatwiej było znaleźć moje nazwisko studiując listę wyników od końca. Długo zajęło mi wyeliminowanie tego błędu ale obecnie siłowa jazda w ogóle mi nie podchodzi i nawet jak nie jestem w stanie jeździć miękko, 90 rpm nie jest problemem. Obecnie w tym elemencie nie widzę rezerw ale pewnie jakieś są i aby je wykorzystać musiałbym się udać na profesjonalny bike fitting, dokładniej ustawić bloki i zmienić nieco kąt ułożenia nogi podczas kręcenia korbą ale czy dałoby to wynik lepszy niż 1-2 % to nie jestem przekonany. Garmin Edge 830 daje dużo danych które uzyskiwałem dopiero podczas analizy treningu w programie np. przy dwóch bardzo podobnych treningach przy intensywności około 65 %, TSS około 150 i różnych kadencjach licznik podał różne czasy regeneracji. Różnica wyniosła 5 godzin na korzyść wyższej kadencji. Przy 95 czas regeneracji był niższy niż przy 91. To tylko potwierdza wcześniej wyciągnięte wnioski, pomijam już fakt, że jeżdżąc na wysokich kadencjach jestem w stanie również jeździć na dużo niższych, natomiast ugniatając mięsnie na kadencjach 70 czy przepychając korby na stojąco podczas większości aktywności mogę mieć problemy przy wyższych i nawet przy braku mocy jestem w stanie robić różnicę kadencją. Technika pedałowania jest bardzo ważna, w moim przypadku nie ma już praktycznie żadnych rezerw w tym aspekcie i przy obecnej technice pracują wyłącznie mięśnie nóg i mimo stałych ćwiczeń nad pozostałymi partiami mięśni bardzo rzadko zmuszam je do pracy podczas jazdy na rowerze.
Druga rzecz nad jaką pracowałem to technika zjazdu. Ostatnio przekonałem się, że dobry zjazd niekoniecznie musi być szybki, wystarczy go dobrze pokonać technicznie a dopiero później dołożyć nieco szybkości. Technika zjazdu wywodzi się w zasadzie od techniki pokonywania zakrętów, dodatkowo należy nauczyć się tzw. Refleksu czyli momentu w którym zacząć hamowanie i z jaką siłą to robić. Trening zjazdu zacząłem od jazdy po ścieżce rowerowej wokół lotniska gdzie znajduje się kilka wymagających łuków. Podczas kilku okrążeń wyćwiczyłem dobre nawyki których brakowało przez ostatnie miesiące. Jako testowy odcinek wziąłem sobie zjazdy z Przegibka. Początki oczywiście były trudne ale ostatnie zjazdy technicznie już wyglądały całkiem nieźle, znacznie ograniczyłem ilość naciśnięć na klamki do kolejno 2 na zjeździe do Międzybrodzia czy 3 na odcinku do Bielska. Zrezygnowałem z dokręcania na maksa na prostych ale i na to przyjdzie czas. Po treningu zawierającym po 5 zjazdów z Przegibka do Międzybrodzia I Straconki mógłbym już te zjazdy pokonywać z zamkniętymi oczami. Dobrym zjazdowcem nigdy nie byłem ale zawsze mogę się w tym elemencie poprawić. Motywować powinien mnie fakt, że zdesperowane osoby na zjeździe nadrabiają nade mną 20-40 % czasu jaki straciły na podjeździe. Już dawno nie biorę pod uwagę innych osób i skupiam się tylko na sobie. Zadowoli mnie każdy progres w technice bo tutaj mam ogromne rezerwy, może kiedyś spróbuję swoich sił w MTB gdzie technika ma chyba większe znaczenie niż siła czy moc a tej mi nie brakuje nawet w gorszym dla mnie momencie.
Obecnie moja technika pokonywania podjazdów jest na tyle dobra że nie ma co poprawiać. Do dobrego poziomu brakuje jedynie lepszej wydolności organizmu.
Mimo wyeliminowania wielu błędów w technice nie widać wyraźnego progresu. Kolarstwo jak każdy sport wymaga jednak dopasowania wielu elementów, w moim przypadku brakuje zdrowia co przekłada się na znacznie gorszą wydolność organizmu ale i tak wielu kolarzy chciałoby znaleźć się na poziomie jaki obecnie prezentuję będąc bez formy i daleki od szczytu możliwości które pozwalały nawet walczyć o zwycięstwo OPEN w czasówkach czy miejsce w TOP 20 w dosyć mocno obstawionym wyścigu. Już sam fakt, że byłem w stanie walczyć na takim poziomie mówi wiele i jeżeli miałbym wybierać pomiędzy stałą przeciętnością a dnem z okresem w którym miałem swoje 5 minut i zaliczyłem kilka wartościowych wyścigów czy czasówek to zdecydowanie wybieram tą drugą opcję. Przez ostatnie kilka lat nigdy nie olałem treningów z lenistwa czy na siłę wymyślanych powodów a jedyne przerwy zafundowały mi jedynie problemy zdrowotne. Biorąc pod uwagę to, że nie miałem styczności z profesjonalnym trenerem, wszystkie treningi opieram na własnym doświadczeniu, wnioskach wyciągniętych z kilku lat treningów prowadzonych metodą prób i błędów mogę czuć się spełnionym kolarzem. Słabszy okres w jakim się znalazłem może być dla mnie tylko motywacją do powrotu do tego co było wcześniej. Sport zawsze był moją wielką pasją ale tylko pasją, dodatkiem do życia, co odróżnia mnie od wielu osób które są w stanie zaniedbać pracę czy rodzinę tylko po to by zrobić wynik na jakimś wyścigu. Kiedyś też za bardzo przejmowałem się kolarstwem, niepowodzeniami których doznałem więcej niż inni ale w porę się opamiętałem, obecnie nie wymagam od siebie cudów, nie stawiam celów których nie jestem w stanie zrealizować, nie mam oczekiwań wynikowych. Jeżeli w ostatnich latach zawodziła mnie głowa to tylko przez „ Gwizdy Kolarskie”, do takich należą osoby które po zajęciu 7 czy 9 miejsca OPEN podczas TRR chciały rzucać rowerem i rezygnować z kolarstwa czy szpanowały wyższą średnią prędkością czy współczynnikiem mocy do tętna by na zawodach tracić po 30 minut czy godzinę na 100 kilometrowych wyścigach lub minutę na kilometr podczas kilkunastominutowych czasówek. Jeżeli byłem zły po zawodach to tylko na siebie, że popełniałem głupie błędy czy na to, że inni dawali mi zmiany na kresce po przejechaniu całej trasy na kole. Nie należę do wszechstronnych kolarzy ale moc miałem w najlepszym czasie ponad przeciętną i potwierdziłem to nie tylko podczas czasówek ale i treningowych przejazdów gdzie notowałem wiele życiówek na podjazdach. Osiągnąłem dobry poziom maksymalny i dlatego ciężko mi się pogodzić z tym, że obecnie nie jestem w stanie do niego nawiązać. Wiele osób się ze mnie obecnie śmieje nie biorąc pod uwagę faktu, że nawet teraz nie jest w stanie się utrzymać na moim kole nie mówiąc już o zostawieniu mnie w tyle. Gdybym mógł postawić wszystko na kolarstwo to mój poziom maksymalny pewnie by jeszcze wzrósł, dotarłem jednak do momentu w życiu, że wartościami nadrzędnymi są zdrowie, praca czy rodzina i to chyba już się nie zmieni. Jeden rok poświeciłem wyłącznie na kolarstwo i miałem z tego powodu same problemy, nie żałuję tego ale drugi raz tak bym nie postąpił. Moje poświęcenie było nic nie warte i dlatego nie zamierzam się już w ten sport za bardzo angażować. Inni są ważniejsi ale ich pracy nie widać. Jeżeli po raz kolejny miałbym wybierać pomiędzy kolarstwem i pracą za najniższą krajową a pracą za kilku krotnie wyższą pensję to bez zastanowienia wybrałbym opcję drugą, z roweru poza coraz mniej przyjemnymi wspomnieniami nie ma nic a bez pracy nie da się uczciwie żyć, zwłaszcza, że spokojna starość zależy tylko od tego ile uda się za życia oszczędzić i na to już zacząłem pracować. Rower dał mi dużo radości ale nie może być najważniejszy im jestem starszy tym bardziej to rozumiem. Przez większość życia uczyłem się, poświeciłem na to ponad 20 lat i w zasadzie nauka cały czas trwa i nie robiłem tego po to aby jeździć na rowerze tylko pracować za konkretne pieniądze nawet jeżeli wymaga to z mojej strony dużego poświęcenia.
Przez ostatnie 6 miesięcy miałem dużo czasu na przemyślenia, z pewnych względów było to potrzebne, mogłem przekonać się po raz kolejny, że piekło na ziemi może zdarzyć się więcej niż raz w życiu, mam nadzieję, że wyjdę z tej sytuacji silniejszy i z większą motywacją do dalszego życia, obfitującego w mniejszą ilość problemów i styczności z mniejszą ilością ludzi którzy nie będą w stanie zaakceptować tego, że mi coś wyszło lepiej niż im.
1.Waga w ostatnim tygodniu:
Chyba jedyny plus dni spędzonych w łóżku to spadek wagi o kilogram, straciłem głównie mięsnie i od razu to odczułem. Dane o tętnie spoczynkowym czy ciśnieniu nie odbiegały od normy, natlenienie też nie spadło poniżej 95 %. Powoli wracam do pełni zdrowia i może przy niższej wadze nie będę się tak męczył.
2.Obciążenie treningowe:
Przy przerwie w treningach pojawiły się wahania wartości ATL czy CTL oraz TSB którego wartości były cały czas dodatnie.
3.Najlepsze wartości mocy:
Nie było mocnych treningów więc i dobrych wartości mocy.
4.Dane liczbowe:
5.Informacje o podjazdach:
Podjazdów wyszło sporo ale katowałem tylko przełęcz Przegibek. Jakość może słaba ale obecnie muszę nadrabiać ilością.

Trening 52

Niedziela, 6 czerwca 2021 Kategoria 50-100, avg>30km\h, Cube '21, Samotnie, Szosa, Trening 2021
Km: 91.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:01 km/h: 30.17
Pr. maks.: 49.00 Temperatura: 19.0°C HRmax: 155155 ( 79%) HRavg 129( 66%)
Kalorie: 2131kcal Podjazdy: 500m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Wyjazd przed którym miałem dużo wątpliwości. Bardzo ciągło mnie w góry ale nie chciałem znów przesadzić. Miałem opcję jechać po płaskim w grupie ale bałem się tego, że tempo narzucone przez konie pociągowe będzie zbyt mocne, nawet będąc zdrowy i dużo mocniejszy zostawałem za grupą prędzej czy później, z różnych powodów. Nie widziałem innej opcji jak samotna pętla po płaskim. Nakreśliłem ciekawą pętlę, z postojem w Pszczynie. Tak długo się zbierałem, zastanawiałem, że wyjechałem 15 minut później niż planowałem, miałem jednak bufor czasowy który był większy niż wspomniane 15 minut. Przed jazdą tradycyjne sprawdzenie sprzętu, m.in. ciśnienia w szytkach, wszystko było w normie więc ruszyłem spokojnym tempem. Po odpoczynku i dużej ilości snu noga podawała już od startu. Przez Bielsko przejechałem najkrótszą drogą zahaczając m.in. o nieotwarty jeszcze odcinek ulicy Cieszyńskiej, zaskoczył mnie za to brak asfaltu przed Hulanką gdzie o mało nie wpadłem w dziurę którą zauważyłem w ostatniej chwili. Ogólnie przez Bielsko przejechałem bez większych problemów, pomijając samochód który zatrzymał się na środku wiaduktu na podwójnej ciągłej nie musiałem ryzykować zdrowia na jakieś gwałtowne manewry. Za Bielskiem niemal zerowy ruch i tak przez wiele kilometrów, gdyby nie świtała w Jawiszowicach czy Brzeszczach nie musiałabym się zatrzymywać aż do Chrzanowa. Jazda głównymi drogami w weekend jest nawet przyjemna, nawierzchnia na większości trasy do Chrzanowa była niemal idealna. Dalej też nie było gorzej, po prawie 60 kilometrów zdecydowałem się na krótki postój który przedłużył się do kilku minut. Miałem jechać inną drogą na Chełm Śląski ale nawigacja poprowadziła mnie na Chełmek, odcinek przez las znam bardzo dobrze ale jechałem go tylko w drugim kierunku. W pewnym momencie nawigacja wyprowadziła mnie w las a konkretnie na szuter, odcinek według mapy nie był długi ale nie chciałem ryzykować i pojechałem inną ale ciekawą drogą, widoki były ładne ale nawierzchnia już niekoniecznie, nawigacja prowadziła mnie jakimiś drogami i miałem wrażenie, że kręcę się w kółko, szyb kopalni Bieruń raz był z lewej, raz z prawej strony, w końcu dojechałem do Bierunia gdzie coś schrzaniłem i znowu zaufałem za bardzo nawigacji aż w końcu trafiłem na właściwy szlak. Nie przypuszczałem, że moja jazda skończy się za kilka minut. Zwykle do Pszczyny jeździłem przez Wolę i inny wybór okazał się dużym błędem. W pewnym momencie jadąc równą drogą bez dziur strzeliła szytka, zatrzymałem się, próbowałem ją załatać na różne sposoby, stwierdziłem, że uszkodzenie jest przy wentylu, posmarowałem odruchowo klejem aby coś chwyciło, wlałem sporą ilość uszczelniacza do środka. Próbowałem lekko pompować, ale bezskutecznie, pomoc osób trzecich nic nie pomogła, w bezsilności i zrezygnowaniu zrobiłem kolejną głupią rzecz i wpakowałem cały nabój CO2. Pozostało szukać transportu do domu, najpierw minęła chwila aż miłe państwo z rowerami zatrzymało się i podwiozło mnie do Pszczyny, tam chwilę czekałem na PKP do Bielska gdzie zostawiłem rower u znajomego w centrum, do domu wróciłem komunikacją miejską a później już samochodem podjechałem po rower. Cała akcja ewakuacyjna trwała ponad 2 godziny, wykorzystałem w ten sposób cały bufor czasowy. Czasami zastanawiam się co mnie jeszcze trzyma przy tym sporcie, z formą jestem na dnie, zdrowia nie ma za grosz a problemy sprzętowe przypominają mi „najlepsze lata”, każdy z nich byłby dobrym pretekstem aby rzucić kolarstwo w kąt. Jeszcze nie zdobyłem nowej śruby do korby a już muszę kupić nową szytkę, już chyba na zawsze wyleczyłem się z firmy Continental, wiele osób chwali produkty tej firmy a ja mam najgorsze z nimi wspomnienia. Nie tylko w rowerze ale i w samochodzie opony Continentala kończyły żywot szybciej niż powinny. Na razie zmienię koła na aluminiowe gdzie mam dobre opony i przy najbliższej okazji wymienię tą uszkodzoną szytkę. Gdyby nie ten defekt ten wyjazd byłby całkiem udany i przyjemny. Szukając jednak plusów, po raz pierwszy w tym roku na końcu jazdy miałem więcej niż 30 km/h na liczniku. Nie jeżdżę dla średnich i mają one dla mnie charakter statystyczny, ostatni taki rok w którym nie byłem w stanie do czerwca osiągnąć 30 km/h to był 2009 kiedy byłem jeszcze żółtodziobem. Nie przywiązuję do tego jednak wagi bo jakby to miało jakieś znaczenie to zamiast ponad 30 miejsc na podium w zawodach miałbym znacznie więcej lokat w ogonie stawki a takich mam tylko kilka, zazwyczaj zajmowanych po mniejszych lub większych defektach na trasie.

Rozjazd 12

Sobota, 5 czerwca 2021 Kategoria 0-50, blisko domu, Cube '21, Samotnie, Szosa
Km: 40.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:36 km/h: 25.00
Pr. maks.: 55.00 Temperatura: 22.0°C HRmax: 126126 ( 64%) HRavg 107( 54%)
Kalorie: 777kcal Podjazdy: 280m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Luźny wyjazd z konkretnymi celami do zrealizowania. Ostatnio polubiłem jazdę ścieżką rowerową wokół lotniska wiec postanowiłem zrobić aż 10 okrążeń co dawało ponad godzinę jazdy plus dojazd. Postawiłem tego dnia na ścieżki rowerowe i tylko niecałe 5 kilometrów prowadziło zwykłą szosą. Wyjechałem o niezbyt sprzyjającej porze, było już ciepło a w słońcu nawet gorąco a ludzi wszędzie cała masa, ze słońcem poradziłem sobie szybko, posmarowałem się kremem z filtrem i zabrałem dwa bidony wody, z ludźmi jednak musiałem walczyć przez prawie cały czas. Po kilku tygodniach a nawet miesiącach walki z układem oddechowym muszę sobie wyrobić na nowo nawyki i podczas jazdy ćwiczyłem oddech. Kwestie techniczne czy dane na liczniku olałem ale mimo to nie jechałem za mocno, nie musiałem często hamować, przyśpieszać. Przełożenia jednak zmieniałem cały czas, przyzwyczaiłem się do jazdy na wysokiej kadencji i nawet nie zwracając na nią uwagi kręciłem cały czas 95-100 obrotów na minutę. Po godzinie wpadłem w monotonię z której wybił mnie dopiero spadnięty łańcuch na końcu 9 okrążenia, musiałem się zatrzymać by go nałożyć. Ostatnie okrążenie okazało się najszybszym z 9 pokonanych w prawie identycznym czasie. Miałem ochotę na szybki zjazd z lotniska ale nie tym razem. Na więcej okrążeń nie miałem już ochoty więc wróciłem do domu. Czasami trzeba takich spokojnych wyjazdów, nie czuję by w jakiś szczególny sposób mi to pomogło ale próbować trzeba, gorzej już chyba być nie może.

Trening 51

Czwartek, 3 czerwca 2021 Kategoria Trening 2021, Szosa, Samotnie, Cube '21, 100-200
Km: 100.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:21 km/h: 22.99
Pr. maks.: 70.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 164164 ( 84%) HRavg 141( 72%)
Kalorie: 2698kcal Podjazdy: 2500m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Nie mogąc trenować mocno podjąłem decyzję aby zająć się czymś co nawet w dobrych czasach nie wychodziło mi za dobrze czyli zjazdami. Postanowiłem poćwiczyć to na odcinku który znam bardzo dobrze czyli zjeździe z Przegibka. Wyjechałem dosyć wcześnie aby uniknąć dużego ruchu i tłoku na podjeździe czy zjeździe z Przegibka. Całą drogę do Straconki zastanawiałem się czy dam radę i czy ma to w ogóle sens przy osłabieniu jakie towarzyszy mi w ostatnich dniach. Pierwszy podjazd szedł bardzo topornie, starałem się trzymać wysoką kadencję i się udało. Skupiałem się na zjazdach więc czas podjazdu nie miał jakiegokolwiek znaczenia. Zjazd potraktowałem rozpoznawczo, nie wiedziałem jak wygląda droga i jakie są warunki, na szczęście było sucho, czystko a wiatr nieodczuwalny więc mogłem się skupić wyłącznie na technice. Nawet ruchu nie było i samochody ani inni rowerzyści czy kolarze nie przeszkadzali ale tylko na początku. Drugi podjazd już poszedł łatwiej, z automatu trzymałem wysoką kadencję i nawet nie musiałem tego pilnować. Zjazd do Bielska ponownie wziąłem na rozpoznanie i dopiero kolejny poświeciłem na ćwiczenie techniki. Skupiłem się na tym w którym momencie rozpocząć oraz w jakim skończyć hamować. Każdy kolejny pod tym względem był lepszy oraz szybszy. Po 8 podjazdach nogi odmówiły posłuszeństwa ale przemęczyłem jeszcze dwa tylko dlatego aby mieć więcej okazji do zjazdu. Tylko jeden zjazd mi nie wyszedł, nie maiłem wpływu na zachowanie innych na zjeździe a szarpać się na podjeździe by za wszelką cenę wjechać szybciej od innych nie miałem zamiaru, na ostatnim zjeździe tylko dwa razy musiałem delikatnie dotknąć klamek. Nie dokręcałem na prostych, w łuki wchodziłem płynnie i całkiem szybko. W Straconce musiałem zwolnić bo partol kontrolował prędkość, wracając do domu dołożyłem kilka podjazdów po to aby dokręcić do 2500 metrów w pionie, przy okazji dokręciłem do setki. Dawno po treningu nie bolały mnie nogi, teraz nadrobiłem za wszystkie czasy. Zdecydowanie przedobrzyłem z długością i trudnością treningu, mimo tego, że nie zbliżyłem się do FTP byłem zmęczony jak po wyścigu. Powrót do zdrowia jest ciężki ale szukanie formy jeszcze gorsze. Po tej przerwie ogólnie czuję się lepiej ale na rowerze zupełnie odwrotnie. Musi minąć jakiś czas aby wszystko wróciło do normy.


Rozjazd 12

Środa, 2 czerwca 2021 Kategoria 0-50, blisko domu, Cube '21, Samotnie, Szosa
Km: 44.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:56 km/h: 22.76
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 138138 ( 70%) HRavg 115( 58%)
Kalorie: 922kcal Podjazdy: 610m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Po dwóch dniach w łóżku, wypoceniu około kilograma i wypluciu sporej ilości wydzieliny z płuc czułem się już dużo lepiej ale dałem organizmowi jeszcze 36 godzin zanim zdecydowałem się wsiąść na rower. Obecnie rower ma mi służyć tylko jako forma rehabilitacji dla płuc a nie narzędzie treningowe więc muszę się bardzo pilnować i przedłużyć czas kiedy jeżdżę sam bo tylko w ten sposób jestem w stanie się całkowicie kontrolować. Bardzo ciągło mnie na Przegibek więc nie odmówiłem sobie tej przyjemności. Nogi niestety zapominały jak się kręci, czułem się jak po kilkutygodniowym roztrenowaniu a nie kilku dniach przerwy. Wystarczyło spojrzeć na tętno które przy lekkiej jeździe wskazywało przynajmniej strefę wyżej niż zazwyczaj. Podjazd na Przegibek przemęczyłem, inaczej tego nazwać nie można, zjazd też musiałem odpuścić. Wiedziałem, że lekko nie będzie ale było gorzej niż myślałem. Przed powrotem do domu dołożyłem jeszcze trzy pętelki wokół lotniska, tutaj jechało się już lepiej. Tak się złożyło, że wszystkie pętle pokonałem w identycznym czasie. Nie chciało mi się już dokręcać do 2 godzin ale wróciłem dłuższą drogą. Dużo pracy mnie czeka i najbliższe tygodnie to będzie raczej praca nad układem oddechowym ale mogę to robić nawet podczas jazd trwających kilka godzin byle nie jeździć za mocno bo wtedy może być znowu gorzej.

Podsumowanie Maja

Poniedziałek, 31 maja 2021 Kategoria Podsumowanie Miesiąca
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: min/km:
Pr. maks.: Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m
Maj zwykle był miesiącem w którym dochodziłem do najwyższej formy która była już ze mną w drugiej połowie czerwca, tak było przez dobre kilka lat z rzędu. Tym razem sytuacja wygląda zupełnie inaczej, zamiast pracować nad formą sportową walczę o swoje zdrowie. Zwykle jest tak. Że zwyczajne przeziębienia czy grypy omijają mnie szerokim łukiem a jak już zachoruję to poważnie i od kilku dni do nawet kilku tygodni mam wyjęte z życia. To że coś jest nie tak czułem już od kilku miesięcy, byłem dziwnie osłabiony, odnawiały mi się stare urazy miałem problemy z wagą, nie byłem w stanie normalnie się regenerować, musiałem ograniczyć wysiłek fizyczny ale nic nie pomogło. Dopiero po wizycie u lekarza i zdiagnozowaniu problemu z płucami mającego ogromy wpływ na moje samopoczucie i wydolność mojego organizmu pojawiła się jakaś nadzieja, że wyjdę z tego. Oczywiście nie należę do największej grupy ryzyka a to, że prowadziłem przez lata bardzo aktywny tryb życia pozwoliło mi uniknąć hospitalizacji ale przez trzy dni bardzo cierpiałem. Po tym jestem w stanie powoli wracać do tego co było, muszę się pilnować, traktować rower jako formę rehabilitacji dla płuc i przynajmniej na razie zapomnieć o mocnych treningach. Najważniejsze, że zauważyłem poprawę stanu mojego zdrowia i jedyne czego mogę żałować to fakt, że tak późno poszedłem do lekarza zdiagnozować ten problem. Zdrowie od pewnego czasu jest dla mnie najważniejsze ale przy każdej kontrolnej wizycie u lekarza nie było żadnych przesłanek o tym, że coś jest nie tak, dopiero ostatnie 7 tygodni znacznie ograniczyło wydajność moich płuc i chyba w ostatnim momencie wziąłem się za leczenie. Nikt już nie ma złudzeń i potwierdza, że jest to silne powikłanie po bezobjawowym zakażeniu Covid 19. Prawdziwym testem dla organizmu będzie jednak szczepienie któremu poddam się w połowie czerwca. Nie myślę na razie o treningach, będę jeździł, być może tak samo regularnie jak wcześniej ale bez napinki na moce, czasy czy powtórzenia i dopiero jak będę całkowicie zdrowy i zdolny do wysiłku pozwolę sobie na coś mocniejszego. Ostatnio miałem bardzo stresujący czas nie tylko ze względu na własne zdrowie, w rodzinie jest kilka równie poważnych spraw i żadnej nie można lekceważyć. Dodatkowy stres przyniosła zmiana pracy czy w niedalekiej przyszłości stanu cywilnego czy miejsca zamieszkania. Ostatnie miesiące to dla mnie istny koszmar i nie widziałem nawet najmniejszej szansy na poprawę tej sytuacji. Teraz już jest nieco lepiej i widzę przysłowiowe światło w tunelu, nie wiem jakiego koloru bo jest daleko, czerwone oznacza, że jadę za pociągiem w dobrym kierunku a żółte mówi o tym, że przysłowiowy pociąg zaraz mnie rozjedzie i pozostanę w tym tunelu na zawsze. Przed tym sezonem miałem jeden główny cel – być zdrowy, chyba to była za wysoko powieszona poprzeczka bo ciężko ten cel zrealizować.
Poza walką o zdrowie były też inne nieco bardziej przyjemne rzeczy jakie udało się w maju zrobić. Przetestowałem wreszcie koła karbonowe na nowych szprychach czy miernik mocy po wymianie łożysk i korpusów. Mam też przyjemność testować licznik Garmin Edge 830 i na razie jestem z niego bardziej niż zadowolony, spełnia wszystkie moje oczekiwania i ma funkcje których musiałem szukać w bardzo rozbudowanych programach do analizy treningu. W tym momencie wpisuję się w grupę o której potocznie mówi się „ więcej sprzętu niż talentu” ale mam nadzieję, że jest to tylko stan chwilowy o którym na koniec roku nie będę pamiętał.
1.Waga majowa:
Wahania wagi na przestrzeni maja były duże, próby powrotu do wagi jaką miałem przez cały zeszły rok kończyły się powrotem do punktu wyjścia. Nie było problemów z ciśnieniem a mierzony od jakiegoś czasu poziom dostarczania tlenu do organizmu był niższy niż dla zdrowej osoby zazwyczaj o kilka % poniżej przyjętej normy wynoszącej 95-100 %.
2.Obciążenie treningowe:
Niskie jak na maj TSS wpłynęły w dużym stopniu na słabsze wartości ATL i CTL, odkąd korzystam z miernika mocy zawsze na koniec maja miałem ponad 90 CTL. Nie mogąc trenować na 100 % i nie będąc w stanie zastąpić intensywności objętością nie mogłem spodziewać się niczego innego.
3.Najlepsze wartości mocy:
Poza bardzo dobrą mocą na 5 minut i życiową na 30 minut nie ma się czym chwalić. Nie było powtarzalności na żadnym poziomie a pojedyncze strzały nic nie znaczą w kontekście formy której nawet nie wiem gdzie szukać.
4.Dane liczbowe:
5.Podjazdy:
Do pewnego momentu podjazdy to była jedyna rzecz którą próbowałem nawiązać do poprzedniego roku. Ich ilość w połowie maja była podobna jak rok wcześniej ale później nie udało się tego podtrzymać. Zaliczyłem kilka nowych odcinków i poprawiłem niewyśrubowane czasy na mniej znanych i popularnych podjazdach.

Podsumowanie 22 tygodnia 2021

Niedziela, 30 maja 2021 Kategoria Podsumowanie Tygodnia
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: min/km:
Pr. maks.: Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m
Ostatni tydzień był dla mnie bardzo trudny ale jednocześnie najgorszy sportowo od bardzo długiego czasu. Udało się zrobić aż jeden trening, co prawda długi ale nie ratuje to z w żaden sposób tego tygodnia. Z drugiej strony jest to może punkt zwrotny w tym roku ponieważ musiałem podjąć kilka ważnych decyzji i jedną z nich jest rezygnacja z treningów na rowerze. Przez ostatnie 6 miesięcy nic mi nie wychodziło, po lepszym okresie który trwał całe 18 miesięcy wróciłem tam gdzie byłem przez większość życia czyli na drogę pełną przeszkód i problemów i ostania rzecz jaką na tej ścieżce mogę spotkać to choćby najmniejsza ilość szczęścia. W zasadzie od momentu w którym odstawiłem rower po zeszłym sezonie nic nie działo się tak jak powinno. Problemy zdrowotne i tragedie w rodzinie, duża ilość pracy obciążająca organizm i głowę, upadek na rowerze będący początkiem walki z organizmem, odnowienie się starych urazów takich jak staw skokowy, kolano czy plecy, problemy z wagą aż wreszcie spadek odporności organizmu i wydolności układu oddechowego a w konsekwencji zmiany płucne to wszystko wpływa na moje codzienne życie i eliminuje mnie z wytężonego wysiłku fizycznego. Trochę za dużo tego nazbierało się w tak krótkim czasie tylko na moich barkach. Niestety zdrowie ostatnio mi nie dopisuje a że jest na pierwszym miejscu zbyt dużo czasu i nerwów tracę na myślenie i szukanie rozwiązań które wpłyną na znaczną poprawę mojego samopoczucia.
1.Dane o wadze:

Gdy ostatnio waga zaczęła iść w dół byłem zadowolony, przy obecnym stanie zdrowia kolejny wzrost masy ciała jest dla mnie obojętny.
2.Obciążenie treningowe:
Po kilku dobrych tygodniach ze wzrostem ATL czy CTL teraz pojawił się wierzchołek i początek spadku wartości.
3.Najlepsze moce:
Wśród trzech jazd znalazły się dwie regeneracyjne i jeden trening tlenowy. W takim wypadku nie ma czego analizować.
4.Dane liczbowe:
5.Podjazdy:
Jak ostatni tydzień był bardzo dobry pod względem podjazdów ten wyszedł najgorszy od dłuższego czasu.
6.Porównanie danych między licznikami:
Testując topowy licznik Garmin Edge 830 zwracam dużą uwagę na porównanie danych z drugim licznikiem. Różnice pomiędzy urządzeniami nie zawsze były takie same. W ostatnim tygodniu dwukrotnie porównywałem dane z dwóch liczników. Pierwszy raz podczas jazdy regeneracyjnej a drugi raz podczas 8 godzinnej jazdy do Krakowa.
W pierwszym przypadku dane na obu urządzeniach były pobierane z czujnika mocy oraz GPS:
Liczniki włączyłem w bardzo zbliżonym czasie, różnice wyszły dosyć zauważalne, szczególnie w przypadku TSS oraz temperatury.
Drugi przypadek przyniósł już większe różnice w przypadku wielu parametrów. Dane o prędkości pobierane były z różnych protokołów, Garmin Edge 830 pobierał dane z czujnika prędkości a IGPSPORT IGS 620 z GPS:

W przypadku długiej, względnie płaskiej trasy największa różnica wyszła w przypadku przewyższenia, zauważyłem, że temperatura w Garminie zawsze jest wyższa o dokładnie 4,3 ‘C niż w IGPSPORT. Dużo mniejsza ilość kalorii może wynikać z większej ilości danych o ciele niż w IGPSORT i być bardziej dokładna. Różnica w średniej wartości mocy czy TSS też jest zauważalna. Z punktu widzenia treningowego dużo bardziej rozbudowany i dokładny jest Garmin więc dane z tego licznika są bardziej prawdopodobne.

Rozjazd 10

Czwartek, 27 maja 2021 Kategoria 0-50, blisko domu, Cube '21, Samotnie, Szosa
Km: 24.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:02 km/h: 23.23
Pr. maks.: 52.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: 660kcal Podjazdy: 190m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Krótki wyjazd po wczorajszej trasie. Nie czułem w nogach tego co przejechałem, spokojne tempo i wysoka kadencja zrobiły swoje. Mój organizm jednak jest w złej kondycji. Marnuję drugi tydzień urlopu na wizyty u specjalistów, testy Covidove i inne zabiegi szukając rozwiązania problemów z którymi zmagam się już blisko 2 miesiące. Przy spokojnych jazdach nie ma problemu, mocny wysiłek jednak stwarza znaczne problemy. Nie chciałem znów przeforsować organizmu więc wybrałem możliwe prostą trasę, kilka okrążeń wokół lotniska było idealnym wyborem. Po trzech pętlach prawoskrętnych zmieniłem kierunek, warunki wietrzne bardziej sprzyjały na ostatnich 3 pętlach. Myślałem nad tym aby dołożyć jeszcze jedną ale rozmyśliłem się w trakcie i wróciłem do domu. Ponownie nie zabrałem opaski tętna i tylko jeden licznik, tym razem iGPSPORT.
Po tej jeździe zdecydowałem się na konkretniejsze badania i moje przypuszczenia zostały potwierdzone. Obecny stan to efekt silnych powikłań po zakażeniu Sars-Cov 2. Już chyba wolałbym przejść tą chorobę objawowo niż męczyć się z powikłaniami po czymś o czego istnieniu nie miałem pojęcia. Dla mnie jest to po prostu kolejna choroba z którą walczę, w zasadzie od małego nie byłem okazem zdrowia a to, że przez dłuższy czas zwykłe przeziębienia, grypy, itp. mnie omijały jest efektem solidnej odporności jaką udało mi się zbudować. Ostatnia choroba jaką musiałem leczyć w szpitalu była bardzo poważna i kolejnego jej nawrotu który może zdarzyć się w każdej chwili mój organizm może już nie przetrwać. Tym razem objawy jednak były inne, spadek odporności do zera, niewydolność układu oddechowego nie biorą się z niczego. Muszę ograniczyć aktywność fizyczną do minimum, poddać się leczeniu które przywróci mój organizm do pełni funkcjonalności. Przez kilka tygodni walczyłem z organizmem, szybko się męczyłem, nie potrafiłem złapać oddechu po wysiłku i znacznie dłużej dochodziłem do siebie. Gdyby nie to, że przez lata prowadziłem aktywny tryb życia nie leżę teraz w szpitalu pod tlenem czy respiratorem i to jest jasny punkt tej całej sytuacji.

Trening 50

Środa, 26 maja 2021 Kategoria 200-300, Cube '21, Samotnie, Szosa, Trening 2021
Km: 229.00 Km teren: 0.00 Czas: 08:11 km/h: 27.98
Pr. maks.: 53.00 Temperatura: 20.0°C HRmax: 163163 ( 83%) HRavg 130( 66%)
Kalorie: 4844kcal Podjazdy: 1250m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Już dawno planowałem odwiedzić Kraków, zwykle coś nie pasowało, teraz pojawiły się sprzyjające okoliczności i zdecydowałem się je wykorzystać. Już niedługo Kraków być może będzie mi bliższy niż obecnie ale do jazdy rowerem nie jest to najlepsze miejsce. Wyjeżdżając z domu nie przypuszczałem, że jazda skończy się już po 300 metrach. Miałem spory zapas czasowy, planowałem wyjechać o 8 ale byłem gotowy już 40 minut szybciej i ruszyłem. Był to pierwszy wyjazd po serwisie miernika mocy i ponownie na karbonowych kołach więc wyjazd miał także charakter testowy. Po 300 metrach wstałem z siodełka, mocniej nacisnąłem na pedał i coś strzeliło, sekundę później lewe ramię odpadło od reszty korby, śruba mocująca pękła i musiałem zawrócić. Ponad 30 minut walczyłem z wymianą, założyłem ponownie Ultegrę R8000, to duża zmiana, nie tylko mniejsza sztywność mechanizmu ale także krótsze ramię i mniejsze tarcze. Większy problem pojawił się w przypadku miernika mocy, nie umiał się połączyć z licznikiem, po kilku próbach się udało. Po około kilometrze miernik zaczął działać poprawnie, włączyłem więc pomiar na dwóch licznikach. Do Karkowa w zasadzie miało być cały czas z wiatrem więc nie miałem obaw, że nie zdążę na 12. Nie wziąłem pod uwagę tego, że na trasie mogą być korki a także pojawić się może jakiś defekt a cały zapas czasowy wykorzystałem startując blisko godzinę później. Początek jazdy dosyć szybki, dopiero za miastem na podjeździe musiałem wyraźnie zwolnić, moce nie były jakieś piorunujące ale składałem to na ramię silnego wiatru w plecy, starałem się jechać spokojnie i przez długi czas nie wchodziłem nawet do 2 strefy. Zaskoczeniem były niemal puste drogi aż do Zabrzega, przelot przez wał też był bezproblemowy. Gdy skręciłem na wschód już co jakiś czas pojawiały się boczne podmuchy wiatru co na stożkach oznaczało walkę o utrzymanie na szosie. Po 35 minutach jazdy wrzuciłem wyższy bieg i nawet nie musiałem się co chwila zatrzymywać na skrzyżowaniach. Z wiatrem jechało się lekko i przyjemnie, nie czułem żadnych oporów i w związku z tym był problem z utrzymaniem mocy, balansowałem między 1 a drugą strefą ale na wysokiej kadencji. Jazda z wiatrem miała swoje plusy, kilometry szybko uciekały. Już po 40 kilometrach od domu musiałem się zatrzymać, postój był wymuszony przez problemy zdrowotne. Trochę żałowałem, że wybrałem tą trasę bo już w Bieruniu pojawił się komunikat o zamkniętym przejeździe kolejowym w Chełmku, miałem jednak nadzieję, że da się to objechać nie nadkładając kilkunastu kilometrów przez Oświęcim lub Jaworzno. Nawigacja prowadziła mnie jakoś bokiem ale znowu trafiłem na zamkniętą drogę i tak czy siak dojechałem do przejazdu w remoncie. Dało się obejść to bokiem ale musiałem się zmagać z grupą emerytek mających sporo czasu i idących sobie bardzo wolno, próba zwrócenia uwag skończyła się tym, że dostałem solidny ochrzan, wolałem już nie dolewać kolejnej oliwy do ognia i przemęczyłem się jakoś. Gdy ostatni raz byłem w Krakowie, jakieś 10 lat temu wracałem do domu przez Kryspinów i Alwernię, kiedyś był to najlepszy wariant dojazdu i chyba nic się nie zmieniło. Zmienił się za to kierunek wiatru który wiał już coraz częściej z boku, szczególnie w lasku przed Babicami było to odczuwalne, nie skorzystałem tym razem z obwodnicy i jechałem cały czas prosto, koło zamku w Wygiełzowie. Od nowego ronda kończącego obwodnicę był drogowskaz, że do centrum Krakowa zostało jeszcze 36 kilometrów. Czasowo byłem na styk, nie wiedziałem jak dalej sytuacja będzie wyglądać na drogach więc nieco stresu się już pojawiło. Całkiem sprawnie pokonałem jednak pagórkowaty odcinek do Liszek. Po drodze zrobiłem drugi przymusowy postój, dokładnie 25 kilometrów przed Krakowem. Jak ruszałem miałem już tylko godzinę. Nie spodziewałem się dużego korka jaki zastałem w Liszkach, nie byłem tam lata więc trochę zdziwiony byłem wiejskim targiem jaki działał w centrum miejscowości. Musiałem szybko przedostać się przez korek więc slalomem między samochodami jakoś przejechałem. Z ulgą odetchnąłem gdy bezpiecznie dojechałem do Kryspinowa, skąd już tylko chwila do Karkowa. Tablicę z nazwą miasta minąłem mając ponad 20 minut czasu by dostać się na rynek. W mieście już szukałem ścieżek rowerowych i się ich trzymałem, popełniłem jeden błąd nawigacyjny który kosztował mnie sporo nerwów, w stresie włączyłem nawigację która uporczywie kierowała mnie do wyjazdu z Krakowa bo znalazłem się na ścieżce którą miałem wyjechać z miasta. Dostałem się pod Wawel a potem nieco błądząc dotarłem na rynek z kilkuminutowym opóźnieniem. Mając za sobą długą drogę nie było w tym nic dziwnego. Sprawy załatwiłem szybko, wypiłem szybko kawę, odpocząłem na chwilę na rynku i ruszyłem w drogę powrotną. Ponownie nawigacja nie działała jak trzeba i po kilku minutach zastanawiania się gdzie mam jechać trafiłem na właściwy trakt. Najpierw jechałem lewą stroną Wisły ale gdy szlak się skończył musiałem dostać się na prawo, po drodze nie trafiłem na otwarty sklep więc zatrzymałem się na stacji by uzupełnić puste już bidony. Kolejne minuty były nerwowe, kurs prowadził mnie po bezdrożach lub szutrach, na szytkach bałem się jechać takimi odcinkami wiec do Czernichowa dojechałem głównymi drogami ale bez dużego ruchu. Okolica okazała się bardzo ciekawa zarówno pod względem widoków jak i dróg których nie znałem. Powrót bocznymi drogami okazał się jednak dobrym wyborem bo na głównych o tej porze ruch jest ogromny. Za Czernichowem trafiłem na około 500 metrowy odcinek szutrowy ale przejechałem go całkiem pewnie, chwilę później znowu miałem kilkukilometrowy odcinek bez samochodów poprzedzający dojazd do ścieżki wzdłuż Wisły, nie wiem gdzie zaczyna się ten odcinek ale w pobliżu Krakowa próżno było szukać asfaltowej dróżki tuż przy Wiśle. Przed wjazdem na ścieżkę zrobiłem krótki postój po którym poczułem silniejsze podmuchy wiatru w twarz. Z żywiołem miałem walczyć aż do samego Bielska, jechało się jednak o dziwo dobrze, wiatr nie robi już na mnie wrażenia i nie ma dużego znaczenia, od niego zależy dobór przełożenia aby utrzymać założoną moc i kadencję. Jedyny problem jaki dawał o sobie znać to nawigacja, kurs robiłem na szybko, punkty znajdowały się poza ścieżką i kilka razy omyłkowo z niej zjechałem. Ścieżką jechało się przyjemnie ale wszystko co dobre szybko się kończy i w pobliżu Oświęcimia ścieżka kończy się nagle i ten kto ją projektował powinien siedzieć za to w kryminale, najpierw trzeba jechać pod prąd wzdłuż ruchliwej drogi a później przejechać na drugą stronę w niebezpiecznym i nieoznakowanym miejscu, ciekawe ile wypadków już w tym miejscu było. Ja na bezpieczne włączenie się do ruchu czekałem prawie 5 minut a później wlekłem się w korkach przez cały Oświęcim. Przejechałem bezpiecznie ale miłe przeżycie to nie było, w międzyczasie bidony znowu zrobiły się suche więc zatrzymałem się w pierwszym napotkanym sklepie. Postój nie był zbyt długi mimo dużego już zmęczenia, w dalszym ciągu musiałem zmagać się z dużą ilością samochodów. Raz nawet zatrzymałem się na moment ale niewiele to dało. Wiatr był coraz bardziej uciążliwy ale to chyba ze względu na zmęczenie i duży dystans w nogach. Po 205 kilometrach wysiadł mi tyłek, za mało jechałem na stojąco i nawet najlepsze spodenki nie pomogły. Ostatnie 20 kilometrów to była już walka o dojechanie do domu. Nogi już powoli miały dość, warunki na trasie były trudne, zdrowie i problemy jakie mi doskwierają miały w tym również swój udział. Najważniejsze, że przejechałem tą trasę bez większych problemów, taki stan przed wyjazdem mogłem brać w ciemno. Wyjazd do Karkowa był jednym z ostatnich punktów na mojej rozpisce które chciałem odwiedzić, w tym roku zacząłem odwiedzać miejsca gdzie nie było mnie x lat, w zasadzie od momentu jak zacząłem jeździć po wyścigach nie byłem w tych miejscach. Odwiedzić mi pozostało tylko okolice Ogrodzieńca i przypomnę sobie wszystkie sentymentalne miejsca. Ten rok jest idealny na tego typu wojaże, spinam w ten sposób klamrą ostatnie 11 lat bo być może do ścigania które zatruwało mi życie przez ostatnie lata już nie wrócę. Podczas jazdy znowu korzystałem z dwóch liczników, rozbieżność danych wyszła dosyć duża. Tym razem Garmin był połączony z wszystkimi czujnikami a IGPSORT pobierał dane o prędkości z GPS, w Garminie kilka razy włączyła się auto-pauza, m.in. wtedy gdy przechodziłem przez zamknięty przejazd w Chełmku czy krążąc po centrum Krakowa. Są to jednak różnice rzędu kilkuset metrów i 2-3 minut czasu pomiaru, reszta już zależy od licznika. Podobnie jak wcześniej pojawiły się odchyłki danych i są to % podobne różnice niż podczas wcześniejszych porównań.

kategorie bloga

Moje rowery

TCR Advanced 2 2021 10148 km
Zimówka 9414 km
Litening C:62 Pro 18889 km
Triban 5 54529 km
Astra Chorus 2022 12644 km
Evo 2 8629 km
Hercules 13228 km
Ital Bike 9476 km
Trek 17743 km
Agree GTC SL 21960 km
Cross Peleton 44114 km
Scott 9850 km

szukaj

archiwum