Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 223570.38 kilometrów w tym 7915.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.35 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2324726 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 119.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 23.03km/h
  • VMAX 73.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 185 ( 94%)
  • HRavg 140 ( 71%)
  • Kalorie 2532kcal
  • Podjazdy 3000m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 94

Niedziela, 25 sierpnia 2019 · dodano: 26.08.2019 | Komentarze 0

Jedna z najtrudniejszych tras jakie przejechałem z życiu. Plan był nieco bardziej ambitny ale nie był to idealny dla mnie dzień i odpuściłem tylko jeden podjazd głównie ze względu na brak czasu a także warunki na drodze. Po sobotnim treningu sprawdziłem dokładnie sprzęt i stwierdziłem problem z przednim kołem, nie chciało mi się zakładać kół karbonowych wiec po lekkim poluzowaniu hamulca dało się normalnie jechać na wysłużonych już kołach treningowych. Zabrałem duży zapas jedzenia i w sklepach miałem tylko napełniać bidony.
Ruszyłem przed 7 co było optymalną dla mnie porą, nie byłem w stanie wstać odpowiednio wcześnie aby wyjechać np. 30 minut szybciej a wtedy może przejechałbym całą zaplanowaną trasę. Po wyjeździe szybko zorientowałem się, ze nie wziąłem żadnych pieniędzy i pierwszym postojem miał być bankomat w Straconce. Po kilku minutach dojechał do mnie kolarz z Jaworza i wspólnie dojechaliśmy do Orlenu przy skręcie na Straconkę. Ruch na drogach był niewielki wiec pojechałem głównymi drogami. Za Orlenem się rozdzieliliśmy, towarzysz czekał na kolegów a ja samotnie ruszyłem w kierunku Przegibka. Po drodze zatrzymałem się wyciągnąć pieniądze z bankomatu i ruszyłem dalej. Podjazd na Przegibek szedł jak po grudzie, tętno wysokie, moc słaba, rower nie chciał współpracować i wydawało mi się, że na górę toczyłem się bardzo długo. Nie zatrzymywałem się i już na początku zjazdu pojawił się kolejny, dobrze znany mi problem. Każda próba wrzucenia na blat kończyła się wyrzuceniem łańcucha poza korbę. Ostatecznie postanowiłem zjechać na małej tarczy, zaniepokoił mnie głośny trzask i musiałem się zatrzymać, na szczęście nic się nie stało i mogłem kontynuować jazdę. Dalsza część zjazdu już bardziej asekuracyjna z dwukrotną próbą wrzucenia łańcucha na blat, przy drugim razie odczepił się czujnik od miernika mocy i przestał działać. Po zjeździe do Międzybrodzia próbowałem coś z tym zrobić ale bezskutecznie i musiałem się pogodzić z faktem jazdy bez wskazań mocy co znacznie obniżyło moją motywacje i przyjemność z jazdy. Mocno zniechęcony ruszyłem na Nowy Świat. Jechało się fatalnie, czułem się jakbym jechał na rowerze zrobionym z gumy, nie czułem mocy pod nogą a rower nie pracował jak powinien. Chyba zbytnio przyzwyczaiłem się do sztywnych kół karbonowych i jazda na dużo gorszych, wysłużonych kołach aluminiowych ze zużytymi oponami działa na mnie jak tortury. Mimo wszystko całkiem nieźle wjechałem na szczyt, ostatnim razem końcówkę jechałem już na oparach a tym razem miałem sporo sił a czas nie wyszedł dużo gorszy, brakowało tylko danych o mocy. Zjazd składał się z dwóch części, pierwszej asekuracyjnej i drugiej szybkiej i technicznej z mocnym hamowaniem przed skrzyżowaniem. Puściłem się trochę zbyt odważnie i dobrze, że nic nie jechało bo mogłoby się skończyć nieciekawie. Po zjeździe spotkałem grupkę kolarzy ale nie zabrałem się z nimi tylko ruszyłem w kierunku kolejnego wymagającego podjazdu. Nie było zbytnio czasu na odpoczynek bo po około 5 minutach dotarłem do początku kolejnej wspinaczki. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że przed podjazdem musiałem skręcić ostro w lewo i zaczynałem praktycznie z zatrzymania. Nachylenie od razu jest wysokie i łańcuch szybko powędrował w górę kasety. W ten dzień komfort jazdy kończył się przy nachyleniu 12 % a na przeważającej części podjazdu było stromiej i często musiałem jechać w stójce zostawiając rezerwy na kolejne podjazdy. Będąc przyzwyczajony do jazdy z miernikiem nie wiedziałem czy dobrze rozkładam siły i czy jazda nie jest za mocna. Nie wiedząc dokładnie gdzie kończy się nawierzchnia odpowiednia do roweru szosowego jechałem cały czas z rezerwami. Po niecałych dwóch kilometrach od zjazdu z głównej drogi miarę równa nawierzchnia zmieniła się w żwir z niewielką domieszką asfaltu co uznałem za koniec szosowego podjazdu. Fragment podjazdu na Hrobaczą Łąkę jechałem ostatni raz około 8 lat temu i nie pamiętam czy wtedy szło wjechać wyżej czy do tego samego miejsca. Przy końcu podjazdu czekała na mnie ławeczka i skorzystałem z okazji i odpocząłem na moment. Na liczniku miałem dopiero 30 kilometrów z 1000 metrów przewyższenia. Po odpoczynku bardzo asekuracyjnie zjechałem w dół i ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu. Pomimo faktu, że droga prawie cały czas prowadziła do góry to następny trudniejszy podjazd czekał na mnie po około 10 kilometrach. Jechałem na tyle spokojnie, na ile pozwalały nogi i krótki podjazd w kierunku Targanic także pokonałem z rezerwą. Po zjeździe bardzo równą drogą zatrzymałem się w sklepie, w bidonach już prawie pusto i zakupiłem wodę i próbowałem dostać baterie do Miernika Mocy. Niestety nie udało się ich kupić i kontynuowałem jazdę bez wskazań mocy. Podjazd na Kocierz rozpocząłem bardzo spokojnie, mocniej pojechałem drugą, trudniejszą część podjazdu i na szczycie znowu krótka przerwa. Na zjeździe znowu próba wrzucenia na blat i nieco agresywniejszej jazdy, po trzykrotnym spadnięciu łańcucha gdy nie mogłem już go nałożyć i musiałem kontynuować jazdę bez kręcenia odpuściłem sobie harce. Na luzie dojechałem do zwężenia gdzie musiałem się zatrzymać i dopiero wtedy nałożyłem łańcuch. Mając chwile czasu spojrzałem na mapę i wypatrzyłem ciekawy podjazd. Postanowiłem go sprawdzić. Po kilkuset metrach jazdy od zwężenia drogi skręciłem w prawo w boczną drogę. Podjazd wyglądał ciekawie, kilka fragmentów z nachyleniem kilkunastoprocentowym i ciekawa serpentyna prowadząca przez las. Po małym przerywniku w postaci płyt trudność się skończyła i droga zaczęła minimalnie opadać w dół. Dojechałem do końca asfaltu, po drodze kilka krótkich podjazdów i sporo zjazdu w tym odcinek z nachyleniem około 10 %. Profil bardzo przypominający końcówkę podjazdu na Pietraszonke. Droga prowadzi dalej ale nawierzchnią jest żwir wiec nie pchałem się dalej i wróciłem do punktu wyjścia. Ciekawy podjazd odkryty chociaż dosyć łatwy i krótki. Po zjeździe zatrzymałem się po raz drugi w sklepie, kupiłem zapas wody na resztę treningu i nie udało się dostać baterii wiec pojechałem dalej. Czekały na mnie jeszcze trzy podjazdy ale ze względu na małą ilość czasu musiałem z jednego zrezygnować. Nie chciałem odpuścić Łysiny która była kolejnym celem. Z Kocierza do Okrajnika dojechałem boczną drogą z ominięciem kolizyjnego skrzyżowania w Łękawicy. Krótki odcinek był zamknięty dla samochodów ale utrudnieniem była duża liczba pieszych i wyszło na to samo. Podjazd w kierunku Gilowic dał mi w kość, męczyłem się strasznie a wspinaczka na Łysinę jeszcze się nie zaczęła. O mały włos nie przejechałem skrzyżowania na którym miałem skręcić w lewo, zatrzymałem się na moment i powoli ruszyłem do góry. Nie wiem czemu ale lubię ten podjazd, zawsze mi się tam podoba i dobrze podjeżdża. W dalszym ciągu nie czułem moc pod nogą i jechałem na pewno słabiej niż pozawalają na to moje możliwości. Nie pamiętałem dokładnie długości podjazdu i zaskoczyło mnie, że dosyć szybko dojechałem do zabudowań po prawej stronie. Na początku ścianki miałem drobne problemy ale im dalej tym jechałem mocniej i sam koniec trudnego odcinka to już jazda prawie na maksa. Na wypłaszczeniu specjalnie nie dokręcałem i musiałem walczyć z dużą liczbą pieszych. Przed zjazdem znowu krótki postój i jazda w dół. W drugiej części znowu puściłem się odważniej i miałem problem z wyhamowaniem roweru przed skrzyżowaniem. Już wtedy musiałem podjąć decyzje o kolejnym podjeździe, miałem w planie Górę Żar i na dobicie Magurkę. Zaliczenie tych dwóch podjazdów pozwoliłoby mi na dokończenie Korony Beskidu Małego z wszystkimi ważniejszymi i trudniejszymi podjazdami regionu. Nie zastanawiałem się długo i zrezygnowałem z podjazdu na znany, niezbyt lubiany i zwykle meczący mnie podjazd na Żar i ruszyłem w kierunku Magurki. Jechało się ciężko, topornie, z ulgą zatrzymałem się na moment w Tresnej. Dojazd do Wilkowic to głównie walka z łańcuchem, niemocą a w końcówce także wiatrem, solidnie ujechany dotarłem do podnóża Magurki. Ruszyłem nieźle ale po chwili już wszystko wyglądało gorzej. Jechałem już na oparach, poprzednie podjazdy, warunki, niesprawny sprzęt i brak danych z mocy na których zwykle bazowałem rozkładając siły miały duży wpływ na moją dyspozycję. Poza walką z własnymi słabościami musiałem stawić czoła dużej liczbie pieszych, rowerzystów a nawet samochodów. Nie byłem zadowolony, zachowałem trochę sił na końcówkę i ostatnie 1300 metrów jechałem już na maksa. Nie pamiętałam jaki mam najlepszy czas, wiedziałem, że jest to około 17 minut i byłem zaskoczony, że pomimo względnie słabej jazdy przez sporą cześć podjazdu miałem szanse na podobny rezultat. Nie wiem czy dobrze zmierzyłem ale stoper zatrzymał się na 16:58. Na szczycie chwile dochodziłem do siebie i ruszyłem powoli w dół, zjechałem spokojnie, bezpiecznie, z umiejętnym hamowaniem. Podświadomie miałem ochotę na drugi wjazd ale nie miałem na to czasu i spokojnie ruszyłem w kierunku Bielska. Przez Bielsko z problemami, duży ruch, utrudnienia a także resztka picia w bidonach nie ułatwiały powrotu. Po wjechaniu na ostatni podjazd zauważyłem, że niewiele brakuje do 3000 metrów w pionie i postanowiłem dokręcić. Nadrobiłem tylko kilometr zaliczając krótki ale wymagający podjazd w Jaworzu. Nogi dostały nieźle w kość co w połączeniu z nie najlepszym samopoczuciem spowodowało duże uczucie zmęczenia.
Niby przejechałem tylko 120 kilometrów ale z przewyższeniem 3000 metrów. Mniej więcej do 70 kilometra utrzymywałem wartość 3 % w stosunku przewyższenie do dystansu, dopiero mniejsza liczba podjazdów na ostatnich 50 kilometrach zaniżyła tą wartość. Szkoda, że noga nie była tak dobra jak np. tydzień temu wtedy moja jazda pozwoliłaby na zaliczenie także Góry Żar i wtedy byłaby to najtrudniejsza trasa jaką przejechałem. Słaba jazda, wolne zjazdy, nienajlepsza dyspozycja na pagórkowatych odcinkach, problemy z rowerem a także duża liczba przerw spowodowała, że jechałem wolno i nie mogę być do końca zadowolony z treningu. Ciekawy jak wyglądały moje moce z poszczególnych podjazdów, wydaje mi się, że te trudniejsze przejechałem z podobną intensywnością. Muszę kupić nowe baterie do czujników mocy a po sezonie wymienić część osprzętu bo w tym tkwi problem który powtarza się już od dłuższego czasu.
Informacje o podjazdach:






Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa assal
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]