Wpisy archiwalne w kategorii
Szosa
Dystans całkowity: | 176758.50 km (w terenie 619.00 km; 0.35%) |
Czas w ruchu: | 6527:23 |
Średnia prędkość: | 26.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 750.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1954597 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (179 %) |
Maks. tętno średnie: | 198 (101 %) |
Suma kalorii: | 3659879 kcal |
Liczba aktywności: | 2604 |
Średnio na aktywność: | 67.88 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
Trening 74
Sobota, 4 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: | 147.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:00 | km/h: | 29.40 |
Pr. maks.: | 74.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 154154 ( 78%) | HRavg | 136( 69%) |
Kalorie: | 3297kcal | Podjazdy: | 1440m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po dwóch dniach przerwy spowodowanych głównie niepewną pogodą i frontami atmosferycznymi jakie krążyły po okolicy przynosząc opady i wyładowania atmosferyczne ruszyłem na jedną z ciekawszych tras jakie miałem okazje zaliczyć w tym roku. Idealnie pasowała na ten dzień. Zwykle w pierwszą sobotę lipca odbywała się tradycyjna Pętla Beskidzka, od kilku lat startująca z Wisły i prowadząca wieloma trasami. Objazd Beskidu Śląskiego planowałem już w zeszłym roku ale brakowało czasu, wybrałem prawie najłatwiejszy wariant który mogłem przejechać spokojnym tempem. Wyraźnie brakuje mi w tym roku wytrzymałości i nadrobienie braków w tym elemencie może wpłynąć na solidną formę w dalszej części sezonu. Już dzień wcześniej byłem przygotowany do jazdy, sprawdziłem rower, przygotowałem odpowiednią ilość jedzenia oraz napoje izotoniczne czy wszystkie potrzebne rzeczy, takie jak finanse czy dętki. Organizm działał jak w zegarku i obudziłem się minutę przed nastawionym budzikiem. Gotowy do jazdy byłem szybciej niż zamierzałem i na trasę ruszyłem 7 minut wcześniej. Gdyby była to niedziela to nie musiałbym się martwić o to, czy będzie ruch na drodze. Już w Bielsku miałem sporo utrudnień i postojów na skrzyżowaniach. Odcinek spokojnej jazdy wydłużyłem do 20 minut. Sprawdziłem prognozy pogody i miało wiać z północy wiec pierwsza połowa trasy miała być szybka. Pojawił się jeden problem, wiatru praktycznie nie było i dosyć ciężko jechało mi się przez Wilkowice. Później było więcej w dół niż w górę, ostatecznie noga się rozkręciła i przez Żywiec przejechałem bardzo szybko. Później zauważyłem pierwszy problem z rowerem, przykręcając koszyk na bidon zastosowałem za krótkie śruby które podczas ostatnich treningów na nienajlepszych nawierzchniach popuściły. Po niecałych 30 kilometrach zatrzymałem się by dokręcić koszyk, nie umiałem później złapać rytmu. W Węgierskiej Górce wydarzyło się to czego najbardziej się obawiałem czyli wjechałem w korek, na szczęście był on spowodowany samochodami które chciały skręcić w lewo i później się zluzowało. Do samej Rajczy ruch był niewielki a ja złapałem dobry rytm. Później zaczęły się schody, gorsza nawierzchnia, więcej podjazdów i samochodów. Najwięcej z nich wyprzedzało mnie tam, gdzie było najwięcej dziur. Pojawił się też delikatny kryzys który jednak szybko zażegnałem. Podjazd na Myto dłużył mi się niemiłosiernie, pilnowałem tempa aby nie jechać za mocno. Przed przekroczeniem granicy trochę podniosło mi się ciśnienie, nie wiedziałem czego się spodziewać zwłaszcza, ze zauważyłem spory tłok. Okazało się, że to tylko służby porządkowe i żadnych służb nie było. Z ulgą zjechałem na Słowacje a tak sporo ludzi w maseczkach, zastanawiałem się, czy nie powinienem zakryć twarzy ale stwierdziłem, że chyba nie jest to konieczne. Kolejne zaskoczenie pojawiło się na drodze, krótki odcinek z ruchem wahadłowym, w Polsce może bym zaryzykował i przejechał na czerwonym a poza terytorium RP grzecznie zatrzymałem się przed sygnalizatorem. Gdy zacząłem myśleć o postoju w sklepie ktoś zaczął na mnie trąbić, okazało się, że to mój znajomy wyjeżdżający na urlop. Lotny bufet uratował mi skórę i pozwolił zaoszczędzić kilka minut i nerwów bo zapomniałem zabrać Euro. Dosyć szybko jechałem w kierunku Czech ale zatrzymało mnie kolejne wahadło. Mimo to dosyć szybko pokonałem słowacki odcinek trasy i wjechałem do Cech. Tam również miałem dylemat, czy trzymać się głównej drogi czy jechać przez stacje bo znaki nie były jednoznaczne. Wybrany wariant okazał się trafny i za stacją wjechałem na starą drogę do Jabłonkowa. Był to idealny moment na kolejny postój. Niestety wjechałem w jakieś błoto które nagromadziło się miedzy widelcem a przednim hamulcem i musiałem odpiąć koło. Niezbyt dokładnie wyczyściłem ale jechało się lepiej. Podjazd w Mostach mimo że z wiatrem w twarz poszedł mi nieźle, gdy błoto trochę przyschło to odpadło i pełny komfort jazdy wrócił. Bidony to nie jest studnia bez dna i zbliżałem się do kolejnego postoju. Wolałem to zrobić w bardziej odludnym miejscu niż Jabłonków i dlatego dojechałem aż do Gródka gdzie zatrzymałem się pod sklepem. Postój był dłuższy bo poza napełnieniem bidonów wypiłem 500 ml Kofoli na miejscu i zjadłem dobrą drożdżówkę. Ruszając było już bardzo gorąco ale przeciwny wiatr przyjemnie chłodził. Jakoś znowu nie mogłem się rozruszać a kolejny kryzysowy moment trafił się przed samym wjazdem do Polski. Liczyłem, że uda się dojechać do Cisownicy bez przygód ale było inaczej. W Dzięgielowie zauważyłem pechowca z rozciętą oponą, zawsze wożę kawałek starej opony na takie sytuacje i zdecydowałem się go poratować. Pomogłem mu naprawić defekt i wspólnie ruszyliśmy dalej. Ja potrzebowałem po raz kolejny uzupełnić bidony a towarzysz pojechał w kierunku Cieszyna. Od postoju znowu jechało się lepiej, trochę czasu straciłem w kolejce do kasy i zdążyłem odpocząć. Nie sądziłem, że tak wymierzę trasę aby jazda trwała dokładnie 5 godzin. Ostatnie 15 minut już odpuściłem, całkiem nieźle noga podawała i mogę być zadowolony z tego dnia. Dawno nie przejechałem takiego dystansu, w nie najłatwiejszym terenie i w dobrym czasie. Pogoda była dobra i gdyby normalnie odbył się wyścig Pętla Beskidzka byłbym w stanie walczyć o coś więcej niż tylko dotarcie do mety. Wygląda na to, że najgorsze dni mam już za sobą. Daje sobie kolejny tydzień aby to potwierdzić.


Trening 73
Środa, 1 lipca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 79.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:52 | km/h: | 27.56 |
Pr. maks.: | 60.00 | Temperatura: | 30.0°C | HRmax: | 158158 ( 81%) | HRavg | 136( 69%) |
Kalorie: | 1873kcal | Podjazdy: | 960m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nowy miesiąc, nowe nadzieje, nowe możliwości. Z taką myślą wyjechałem na ten trening. Ostatnio bardzo nie lubię jazd tlenowych, są po prostu nudne, zazwyczaj staram się je urozmaicić podjazdami lub ciekawymi drogami i staram się nie dublować tras. Dzisiaj wyrysowałem ciekawie wyglądającą trasę którą nawigacja trochę poprawiła. Po raz pierwszy od dawna wgrałem ślad i zamierzałem się nim kierować. Miało być ciekawie również ze względu na warunki atmosferyczne a konkretnie wiatr który w pierwszej części trasy miał mnie spowalniać. Na starcie byłem już zmęczony wiec było jeszcze trudniej zwłaszcza, że miałem do wyboru basen lub prażenie się na rowerze. Zwykle łatwo się nie poddaje więc ruszyłem z niewielkim opóźnieniem na trasę. Już po starcie tętno osiągnęło wysokie wartości czyli norma zwłaszcza gdy wyjeżdżam w godzinach popołudniowych. Tętno było odwrotnie proporcjonalne do nogi, ta była całkiem niezła. Nawet silny wiatr w twarz przeszkadzał mniej niż zwykle, dużo większy problem to duży ruch na pierwszych kilometrach. Na szczęście w Jaworzu zniknęły kupy żwiru i można było bezpiecznie i pewnie przejechać. Całkiem nieźle radziłem sobie w tych warunkach, jedynie picia w bidonach szybko ubywało, to dobry znak, bo często odwadniałem się w wysokich temperaturach. Niestety na drogach panował istny chaos, kierowcy wyprzedzali się na centymetry, nawet na przejściach dla pieszych, dało się normalnie jechać chociaż z dużą ostrożnością i niezbyt wysoką prędkością aż do Skoczowa gdzie zauważyłem korek. Na skrzyżowaniu z drogą na Landek była stłuczka, postanowiłem ominąć newralgicznie miejsce bocznymi drogami i w tym celu musiałem zawrócić. Później też sporo utrudnień aż do wyjazdu ze Skoczowa. Podjazdy tego dnia były jeszcze trudniejsze, ze względu na silny wiatr. Musiałem się bardzo pilnować aby nie przekraczać progu FTP. Brakowało mi przełożeń aby pokonywać podjazdy z komfortową dla mnie kadencją. Gdy dojechałem do Iskrzyczyna zacząłem zastanawiać się czy wziąłem odpowiedni rower, jakość dróg pozostawiała sporo do życzenia, do tego sporo żwiru, żałowałem, że wziąłem koła na szytki. Taka nawierzchnia towarzyszyła mi przez wiele kilometrów z niewielkimi przerywnikami. Za Kostkowicami skręciłem w zupełnie nieznaną mi drogę, momentami wyglądało, że twardsza nawierzchnia jest podbudową do wierzchniej warstwy żwiru i kamieni, koła dostały nieźle w kość. Na zjeździe jechałem niewiele szybciej niż pod górę. Dwa rwące potoki przepływające przez drogę dodały uroku trasie. Z ulgą dojechałem do centrum Zamarsk, nawigacja kierowała mnie na Cieszyn wiec udałem się w tym kierunku. Po drodze jeszcze sporo słabej jakości nawierzchni a później znów większy ruch. Dojazd nad Olzę zajął mi dokładnie 7 minut więcej niż zakładałem, zacisnąłem żeby i ruszyłem w kierunku domu. Powrót wyglądał podobnie, pierwsze kilometry za Cieszynem to znów nierówna nawierzchnia a gdy tylko robiło się lepiej to pojawiało się więcej samochodów i tak w kółko. Już myślałem, że za mało pije, zwykle już po godzinie potrzebowałem się zatrzymać a tym razem dopiero 40 minut później pojawiły się sygnały. Bałem się, że moja wydajność w tych warunkach spadnie ale nic takiego nie zauważyłem. Po 2 godzinach zatrzymałem się na moment ale wiedziałem, ze kolejna przerwa jest blisko, w bidonie już były resztki. Nie musiałem wjeżdżać do centrum Ustronia wiec szybko przedostałem się przez Lipowiec do Brennej gdzie planowana przerwa na uzupełnienie płynów. Po kilku minutach ruszyłem na ostatnie 40 minut jazdy. Noga do końca podawała nieźle, delikatny kryzysy miałem na podjeździe ale to również skutek jazdy na wysokiej kadencji za czym także poszła wyższa moc i dlatego wydawało mi się, że idzie ciężej. Zbliżając się do domu zauważyłem, że niewiele mi brakuje do 3 godzin ale nie zdecydowałem się na krążenie po okolicy w celu dołożenia około 10 minut. Trening całkiem niezły, swoje zrobiły warunki, nawierzchnia na trasie oraz sprzęt który jeszcze ze mną nie współpracuje w 100 % i stąd dłuższy o kilka minut przejazd tej trasy.


Trening 71
Niedziela, 28 czerwca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: | 112.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:28 | km/h: | 25.07 |
Pr. maks.: | 61.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | 180180 ( 92%) | HRavg | 140( 71%) |
Kalorie: | 3087kcal | Podjazdy: | 2470m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj moja bezradność sięgnęła już zenitu. Wreszcie miałem czas, byłem przygotowany mentalnie na ciekawą i długą trasę z nowymi dla mnie podjazdami. W nocy nie spałem za dobrze i byłem pewny, że obudzi mnie budzik. Stało się inaczej, kilka minut przed planowaną pobudką przyszła burza i kolejna dawka deszczu. Nie zanosiło się na szybką poprawę pogody wiec poszedłem spać dalej. Jak już wstałem to było znów strasznie mokro. Na ta trasę mogłem jechać tylko wcześnie rano ze względu na ruch na drogach który z każdą godziną wzrasta. W tej sytuacji pozostało mi krążenie po okolicznych wzniesieniach. Nie miałem ochoty na przedzieranie się przez Szczyrk czy Wisłę i wybrałem Beskid Mały. Plan zastępczy był ambitny, jak najwięcej przewyższeń. Wyjechałem już dosyć późno i wysoki ruch i duża liczba turystów towarzyszyły mi już od samego początku. Na starcie wydawało mi się, że nogi są lepsze niż w ostatnich dniach. Takie uczucie miałem do podjazdu na Przegibek który brutalnie zweryfikował możliwości moich nóg. Na dodatek wiatr wiał ze wschodu czyli dokładnie z przeciwnego kierunku jaki był w prognozach. Po zjeździe do Międzybrodzia myślałem o zaliczeniu podjazdu na Nowy Świat, z tej drogi leciała normalna rzeka wiec pojechałem prosto, podobnie wyglądał podjazd na Hrobaczą Łąkę i liczyłem, że może do Targanic uda się dojechać lepszą drogą. Przejazd przez Wielką Puszcze dłużył mi się strasznie, żeby nie było nudno to musiałem mijać spore ilości naniesionego żwiru i luźnych kamieni. Jakoś dojechałem do ostatnich 700 metrów gdzie znów sporo wody i żwiru. Wjechałem nieco mocniej i poprawiłem najlepszy tegoroczny czas, chociaż do rekordowego zabrakło 30 sekund. Na zjeździe trochę nadrobiłem ale znowu straciłem przed skrzyżowaniem. Aby wjechać na główną drogę musiałem swoje odstać i przepuścić kilkadziesiąt samochodów. To ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że w kierunku Andrychowa czy Wadowic nie ma co się pchać. Ruszyłem wiec na Kocierz, podjazd dosyć wymagający z łatwiejszym początkiem na którym zwykle traciłem sporo czasu. Tym razem tam zyskałem a w końcówce już nie udało się nic zyskać i tylko dzięki dobremu początkowi wjechałem poniżej 15 minut. Dawno nie miałem sytuacji w której podjazd pod górę nawet niezłym tempem nie sprawiał mi nawet najmniejszej przyjemności. Przed podjazdem na Żar chciałem zaliczyć jeszcze dwa krótsze. Pierwszy to mało znane osiedle Wysokie w Kocierzu Moszczanickim. Jechałem tam w zeszłym roku i chciałem poprawić czas. Jechałem równo, mocno i mimo tego, że kręciłem dzisiaj wyłącznie głową jechałem nie tylko po rekord ale i najlepszy czas w rankingu Strava, nawet wypięty blok po drodze mnie nie zatrzymał. Niestety segment jest tak ulokowany, że kończy się w środku osiedla już po zjeździe, byłem pewny, że tak nie jest i przed zjazdem zawróciłem tracąc pierwszego Koma w tym roku. Do kolejnego podjazdu było stosunkowo blisko ale najpierw trzeba było zjechać, gdyby nie rowki odprowadzające wodę które skutecznie utrudniają jazdę pewnie ta droga byłaby cała zalana wodą i nie miałbym możliwości tam wjechać. Udało się całkowicie bezpiecznie zjechać i wjechać spowrotem na główną. Na kolejnym wzniesieniu również chciałem atakować rekord. Podjazd sprawdziłem 4 tygodnie temu i wiedziałem, że najtrudniej jest w drugiej części. Zanim tam dojechałem to przyjąłem kolejną dużą dawkę węglowodanów. Moje zapędy już skutecznie zostały zweryfikowane na początku podjazdu gdzie musiałem zwolnić by minąć dużą grupę pieszych. Później również mogłem dać z siebie więcej, gdy zrobiło się stromiej to nie zostawiłem już żadnych rezerw, resztkami sił utrzymałem dobre tempo do końca, wcześniejszy czas poprawiłem o ponad 40 sekund. Po wartościach mocy widziałem, że przy dobrej nodze stać mnie na więcej. Przed zjazdem musiałem złapać oddech. Po chwili ruszyłem w dół a następnie w kierunku kolejnego podjazdu. Znowu coś zjadłem, picia w bidonie ubywało i zacząłem myśleć o wizycie w sklepie. Popełniłem błąd i zamiast zatrzymać się przy najbliższej okazji czekałem do momentu gdy moja dyspozycja jeszcze spadła. Przed podjazdem na Żar zaliczyłem jeszcze jeden krótszy na którym symbolicznie poprawiłem rekord. Na Żar ruszałem z niewielką ilością picia i celem był bufet na szczycie. Podjazd był męczarnią, kiedyś zwykle miałem problemy na tym podjeździe. Mimo wszystko w dobrym czasie pokonałem podjazd ale to co zobaczyłem na szczycie skłoniło mnie do natychmiastowego zjazdu. Na zjeździe jechałem slalomem mijając pieszych i w końcu mogłem zatrzymać się przy wodopoju. Niestety lokal był zamknięty i musiałem zadowolić się napojami ze sklepu. Napełniłem bidony, uzupełniłem kalorie, wypiłem ponad 500 ml płynów na miejscu i ruszyłem w dalszą drogę. Trochę odżyłem ale dyspozycja była daleka od oczekiwanej i zrezygnowałem z trzech podjazdów jakie chciałem jeszcze zaliczyć. Dwa z nich to ściany które pewnie by mnie pokonały i ruszyłem w kierunku Przegibka. Na ostatnich 3 kilometrach przepaliłem trochę nogę. Wiele rezerw już nie było a czas i moc jak na ten dzień wyszła niezła. Po mocnym podjeździe odpuściłem zjazd i już myślałem o odpoczynku który czekał mnie za kilkadziesiąt minut. Musiałem jeszcze przejechać przez Bielsko i pokonać kilka podjazdów. Poszły dosyć dobrze biorąc pod uwagę wcześniejsze problemy na trasie. Musze coś zrobić z nogami bo dopiero połowa sezonu a takie nogi miałem zwykle w końcówce sierpnia lub września i rzadko coś z nich później wyciskałem. Trening mimo wszystko udany, chciałoby się więcej ale nie zawsze jest to możliwe.

Podjazdy:


Podjazdy:

Trening 70
Sobota, 27 czerwca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 56.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:04 | km/h: | 27.10 |
Pr. maks.: | 61.00 | Temperatura: | 26.0°C | HRmax: | 164164 ( 84%) | HRavg | 137( 70%) |
Kalorie: | 1369kcal | Podjazdy: | 820m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Słabszej dyspozycji ciąg dalszy. Nie wiem dlaczego ale wciąż nogi nie kręcą jak powinny. Nie chciało mi się za bardzo jechać ale już wczoraj niewiele pojeździłem i nie chciałem pozwolić na kolejną przerwę która znowu odbiłaby się czkawką. Wyjechałem dosyć późno ale rano to mogłem co najwyżej popływać, po kolejnej dawce deszczu ulice zamieniły się w rzeki. Nie miałem planu na trasę a czas również był mocno ograniczony więc pojechałem standardową pętlę przez Przegibek, Zarzecze, Wilkowice. Staram się nie dublować tras treningowych i musiałem zmodyfikować chociaż fragment aby różniła się od tej którą przejechałem dwa tygodnie temu. Nogi znów słabe, bez mocy i tak przez cały trening. Apogeum trafiło się na podjeździe pod Przegibek gdzie walczyłem z bezsilnością. Innym problemem tego dnia był brak współpracy, jechałem z kilkoma kolarzami fragmenty trasy i doczekałem się tylko dwóch zmian. Pierwszą z nich dostałem na finiszu podjazdu na Przegibek a drugą w Wilkowicach również na końcu podjazdu. Miałem jeszcze jeden cel treningu, sprawdzić czy jazda w bardzo jasnym i widocznym stroju coś zmieni w kulturze jazdy kierowców. Nic to nie dało, na trasie znowu przytrafiło się kilka bardzo niebezpiecznych sytuacji z których tylko jedna była moją winą a pozostałe powstały z winy kierowców łamiących przepisy ruchu drogowego. Po 2 godzinach jazdy w wysokiej jak na ostatnie tygodnie temperaturze wystarczyło abym wylał z siebie sporo potu mimo niezbyt mocnego tempa jakim jechałem. Nie na taką dyspozycje liczyłem na tym etapie sezonu i ciężko mi jest pogodzić się z tym, że jak inni szczytują ja zaczynam dołować.

Rozjazd 19
Piątek, 26 czerwca 2020 Kategoria 0-50, blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: | 16.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:42 | km/h: | 22.86 |
Pr. maks.: | 50.00 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 259kcal | Podjazdy: | 170m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny wyjazd o którym chciałbym szybko zapomnieć. Nie udało się przejechać zbyt wielu kilometrów ale to wystarczyło aby wydarzyło się kilka nieprzyjemnych sytuacji. Zamiast tradycyjnie jechać na Przegibek postanowiłem kręcić blisko domu z prostego powodu, zbierało się na burze. Liczyłem na to, że uda się pokręcić przynajmniej godzinę. Można powiedzieć, że jazda dla mnie skończyła się już po kilku minutach. Po wczorajszej ulewie na drogach znowu sporo żwiru i kamieni. Przy dużym ruchu ciężko było ominąć wszystkie takie miejsca i w jednym z nich dobiłem tylną oponę, było to trudne zadnie bo jechałem na wysokim ciśnieniu ale dla chcącego nic trudnego. Pomijam już fakt, że było to na skrzyżowaniu z przejściem dla pieszych i byłem wyprzedzany przez samochód i nic nie mogłem zrobić poza uderzeniem w krawężnik co nie byłoby zbyt rozsądnym działaniem. Trochę czasu straciłem na wymianę dętki, ostatniego kapcia złapałem w tym samym miejscu również podczas jazdy regeneracyjnej, tym razem skończyło się na uszkodzonej dętce. Kolejny cel jaki musiałem to stacja benzynowa i kompresor. Dopompowałem około 5 bar małą pompką i to musiało wystarczyć. Nie udało się tam dojechać bez przygód po drodze, przed jednym ze skrzyżowań na którym miałem pierwszeństwo musiałem gwałtownie hamować i byłem pewny, że mała ilość ciśnienia w tylnym kole wystarczy aby uszkodzić dętkę. Na szczęście nic się nie stało. Gdy dojechałem na stacje i dopompowałem koło zaczęło padać. W drobnym deszczu jechałem w kierunku domu, nie zmokłem ale chęci do jazdy spadły do zera wiec wróciłem do domu. Kilkanaście minut później przyszła burza z ulewnym deszczem. Chyba w tym roku nie będzie dobrej pogody, najdłuższe przerwy od deszczu trwają kilkanaście godzin a to mało aby drogi wyschły i były czyste od żwiru czy kamieni. Moja chęć do sportowej jazdy spada z każdym tygodniem a takie dni jak dzisiaj zdarzają się coraz częściej. Zawsze staram się szukać pozytywów ale tym razem ich nie znalazłem.


Trening 69
Czwartek, 25 czerwca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: | 121.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:26 | km/h: | 27.29 |
Pr. maks.: | 62.00 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 183183 ( 93%) | HRavg | 141( 72%) |
Kalorie: | 3108kcal | Podjazdy: | 1860m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dawno planowałem przejechać tą trasę, ciągle coś nie pasowało, albo nie było czasu, pogody czy chęci. Dzisiaj trafił się idealny moment wic pojechałem. Na początek postanowiłem objechać zalaną przez wodę drogę, później wjechałem na stałą trasę do Bielska. W porównaniu do wczoraj ruch był mniejszy ale jechało się strasznie ciężko. Pogoda wreszcie letnia, kiedyś taką preferowałem a dzisiaj od samego startu się gotowałem, zupełnie odwykłem od jazdy w upale. Nie takiej dyspozycji się spodziewałem ale jechałem dalej licząc się z tym, że ten dzień może być dla mnie kryzysowy. Z Bielska chciałem wyjechać jak najszybciej, nie udało się, przytrzymały mnie wszystkie skrzyżowania z sygnalizacjami. Dopiero gdy wjechałem do Bystrej nie traciłem czasu na postojach. Do pierwszego konkretniejszego podjazdu na trasie było daleko co nie znaczy, że miałem łatwo. Pagórkowaty odcinek dał mi nieźle w kość. Cały czas zastanawiałem się gdzie podziały się moje nogi sprzed 1-2 tygodni, czułem się jakbym kilka tygodni nie siedział na rowerze. Dziwne uczucie ale prawdziwe, i towarzyszyło mi przez cały dzień. Na zjeździe myślałem trochę odpocząć ale czy tak się stało, to nie wiem, chciałem szybko przedostać się przez ruchliwą drogę Żywiec-Milówka, samochodów nie było zbyt dużo i sprawnie znalazłem się w Wieprzu. Od tego momentu miałem już pod górę przez prawie 12 kilometrów. Dopiero 4 ostatnie kilometry podjazdu są bardziej wymagające. Nim tam dojechałem musiałem się na moment zatrzymać, źle oceniłem początek podjazdu i nie zdążyłem skonsumować całego batona. Chciałem poprawić swój czas na tym podjeździe, głównie ze względu na to, że ma już prawie 8 lat. Rozpocząłem dosyć spokojnie, kilka razy musiałem zwalniać przez wolno jadące samochody. Z każdą minutą jechałem mocniej i ostatnie 3 były już na limicie, nie miałem już z czego dołożyć, czas poprawiłem o ponad minutę a jakieś rezerwy jeszcze były zwłaszcza patrząc na wskazania mocy. Na zjeździe nie miałem za bardzo możliwości przyjąć dawki węglowodanów. Zrobiłem to dopiero w Sopotni, przez nieuwagę prawie pomyliłem drogę i w ostatniej chwili powstrzymałem się od skręcenia w lewo a miałem jechać prosto. Obiema drogami dojechałbym w to samo miejsce, ta którą wybrałem była krótsza. Po chwili dojechałem do skrzyżowania z drogą do Sopotni Wielkiej. Już dawno chciałem tam pojechać, ostatni raz byłem tam kilkanaście lat temu, nigdy nie dojechałem jednak do końca drogi. Na mapie droga asfaltowa miała prawie 10 kilometrów, jeden z dłuższych podjazdów w okolicy. Niestety moje wcześniejsze spostrzeżenia okazały się trafne, na ciągnącym się odcinku złapał mnie kryzys, walczyłem z samym sobą. Udało się wjechać bez postojów, niestety asfalt kończy się nagle, nic ciekawego w tym miejscu nie było i nie zatrzymywałem się. Postój zrobiłem przy wodospadzie gdzie panował przyjemny chłodek, w potoku płynącym wzdłuż szosy poziom wody był wysoki, adekwatny do ilości opadów jakie zanotowano przez ostatnie dni. Nie miałem ustalonej drogi powrotnej i jechałem na spontana, przestrzeliłem jedno skrzyżowanie, nawet nie wiem kiedy i dojechałem do miejsca z którego zaczynałem podjazd. Odbiłem w prawo i pagórkowatą drogą dojechałem do Jeleśni. Później znowu trochę zjazdu i postój w sklepie. Uzupełniłem bidony, 500 ml wody wypiłem na miejscu i ogień pod kolejną górę. Zapomniałem, że wybierając alternatywny podjazd pod Rychwałdek czeka mnie ściana, dałem z siebie prawie maksa, upał zrobił swoje i nieźle się ujechałem poprawiając swój najlepszy czas o kilkanaście sekund. Dwa rekordy na podjazdach to jedne z niewielu plusów jakie mogę wyciągnąć z tego dnia. Myślałem, że uda się zaliczyć jeszcze przynajmniej 2 podjazdy ale moja dyspozycja siadła na tyle, że wybrałem najkrótszą drogę do domu. Podjazd na Przegibek dłużył mi się strasznie, pokonałem go już na oparach. Nogi nie pozwoliły na więcej, brakowało dodatkowego chłodzenia i skutkiem był dosyć słaby czas. Na zjeździe trochę technicznej jazdy a później walka z upierdliwymi pieszymi a w końcówce samochodami. Zbliżając się do domu zbierało się na burze ale udało się dojechać na sucho. Patrząc na trzy ostatnie dni mogę powiedzieć, że może być tylko lepiej. Widać światło w tunelu w postaci dobrych podjazdów ale do dyspozycji sprzed kilkunastu dni brakuje sporo, spodziewałem się tego ale liczyłem, że nogi będą ze mną współpracować. Liczę na to, że kolejne treningi będą lepsze.
Podjazdy:


Podjazdy:

Trening 68
Środa, 24 czerwca 2020 Kategoria 0-50, Samotnie, Szosa
Km: | 40.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:41 | km/h: | 23.76 |
Pr. maks.: | 62.00 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | 152152 ( 77%) | HRavg | 126( 64%) |
Kalorie: | 943kcal | Podjazdy: | 780m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jedna niezbyt intensywna jazda wystarczyła aby stwierdzić, że w ostatnim czasie za dużo odpoczywałem. Nogi zupełnie się nie zregenerowały, były twarde i za bardzo nie chciało mi się wyjeżdżać bo wiedziałem, że jazda na pewno nie będzie przyjemna. Ostatecznie wyjechałem z myślą, że w trakcie jazdy nogi puszczą i będzie lepiej. Już po starcie duży problem, ostatnie deszcze znowu zalały okoliczne drogi i musiałem przejechać przez dwie duże kałuże, na moje szczęście nie było wtedy żadnych samochodów i mogłem zwolnić prawie do zera i tylko lekko zbrudzić rower. Później kilka akcji kierowców przez które musiałem awaryjnie hamować, dwa razy zablokowało mi koło i cudem uniknąłem bliskiego spotkania z asfaltem. Nie wiem czy kierowcy jeszcze myślą, wyprzedzanie na wąskiej niewidocznej drodze a później gwałtowne hamowanie zdarza się już któryś raz, na razie miałem dużo szczęścia i z każdej sytuacji wyszedłem cało. Później próbowałem jechać ścieżką rowerową ale i tam kierowcy nie dawali mi spokoju, najpierw jeden zatrzymał się i otworzył drzwi, na szczęście było pod górę i jechałem wolno, dalej wyjeżdżający z posesji samochód strąbił mnie po czy z impetem wjechał na drogę wprost pod jadący samochód, mało brakowało aby był dzwon. Dalej zrezygnowałem z jazdy ścieżką, naliczyłem chyba 5 samochodów zaparkowanych na ścieżce na odcinku 700 metrów. Te samochody stoją tam dosyć często, było to już zgłaszane odpowiednim służbom i zero reakcji. Straciłem na tym sporo czasu i nerwów ale jechałem dalej. Po raz pierwszy od dawna na bulwarze w Straconce były pustki, niepewna pogoda i odpowiednia godzina miały wpływ na taki stan rzeczy. Trochę czasu zyskałem ale chyba tylko po to aby stracić na podjeździe. Męczyłem się niemiłosiernie na podjeździe pod Przegibek, w międzyczasie okazało się, że mam jednak mniej czasu i muszę skrócić trasę. Jak wdrapałem się na opustoszały Przegibek podjąłem decyzje, że po 3 kilometrach zjazdu zawracam. Początek zjazdu wyglądał bardzo dobrze od strony technicznej, po 1000 metrach dojechałem do wolno jadących samochodów i dobra jazda się skończyła. Dosyć wolno dojechałem do miejsca w którym chciałem zawrócić, niestety samochody wymusiły na mnie zmianę decyzji, było ich tak dużo, że musiałem pokonać 500 metrów dodatkowego zjazdu a później także podjazdu. Drugi podjazd poszedł lepiej ale nie znaczy, że dobrze. Nogi jakie były na stracie takie były przez cały trening. Słabszą dyspozycje próbowałem sobie powetować na zjeździe, można powiedzieć, że zjazd był bliźniaczy do poprzedniego. Po obiecującym początku dojechałem do samochodów które wyprzedziły mnie na przełęczy i wlekłem się połowę zjazdu, dopiero na ostatnich 500 metrach przed Straconką samochody jechały dużo szybciej i ja również. Na Bulwarach znowu pustki i dlatego szybko przejechałem, w porę kapnąłem się, że lepiej będzie wrócić inną drogą aby minąć te dwie kałuże. Tak też zrobiłem ale żałowałem, lepiej było przejechać mniej ruchliwą drogą z utrudnieniami niż być strąbionym z góry na dół za tamowanie ruchu na bocznej, wąskiej, dziurawej drodze którą sporo osób jeździ z Bielska do Jaworza. Po krótkim przerywniku ścieżki rowerowej znowu walczyłem z samochodami także na lokalnych dróżkach. Była to kolejna męcząca jazda, na słabe nogi niewiele mogłem poradzić a sytuacja na drogach jest jaka jest i trzeba się do tego przyzwyczaić, lepiej raczej w najbliższym czasie nie będzie.


Trening 67
Wtorek, 23 czerwca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 91.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:06 | km/h: | 29.35 |
Pr. maks.: | 66.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 159159 ( 81%) | HRavg | 138( 70%) |
Kalorie: | 2091kcal | Podjazdy: | 870m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po kilku nieprzyjemnych dniach wreszcie wyszło słońce i można było z czystym sumieniem wyjechać na szosę. Czekałem na ten dzień z tego względu, że miałem w planie przetestowanie roweru na nowej ramie. Przed wyjazdem jeszcze kilka poprawek m.in. delikatna korekta ustawienia siodła czy montaż miernika mocy i w drogę. Nie mam ostatnio zaufania do prognoz pogody i wolałem ubrać się cieplej niż zmarznąć i dlatego ubrałem potówek, rękawki i rękawiczki których w okresie letnim zazwyczaj nie używam. Ostatnio wymieniałem bloki i coś jest z nimi nie tak bo potrafią się wypinać podczas jazdy w najmniej oczekiwanym momencie i już na starcie miałem z nimi problem. Pierwsze metry na tym rowerze wystarczyły aby stwierdzić, że rama jest niesamowicie sztywna, poprzednia w porównaniu z tą była miękka. Wiedziałem, że po drodze może mnie czekać wiele przerw na zmianę ustawień i pierwsza nastąpiła już po kilometrze. Za nisko ustawiłem siodło i musiałem podnieść sztycę o około 1 centymetr. Brak klucza dynamometrycznego spowodował, że musiałem bardzo ostrożnie dokręcać śrubę by zarówno trzymała sztycę jak i nie była dociągnięta za mocno. Udało się bo nie miałem już później problemów z opadającą sztycą. Znowu dopisało mi szczęście i od samego początku jechałem z wiatrem wiejącym w twarz. Dzielenie sobie radziłem z warunkami obserwując zachowanie roweru. Przez pierwsze 40 minut wyszły kolejne niedociągnięcia, zapomniałem sprawdzić zaciski kół przed jazdą a tylny nie trzymał zbyt dobrze i musiałem go poprawić. Drugi problem to poprowadzenie przewodu od Di2, musiałem go owinąć wokół pancerza bo latał na boki wydając irytujące dźwięki. Później nic się nie działo, wybrałem wymagającą trasę z wieloma podjazdami oraz odcinkami o złej nawierzchni. Kilka razy kierowcy podnieśli mi ciśnienie wykonując niebezpieczne manewry przez które musiałem awaryjnie hamować. Na kilku odcinkach dróg ruch był spory i żałowałem, że tamtędy jechałem. Noga nie była zbyt dobra i ogólnie jazda nie układała się po mojej myśli. Jadłem regularnie i dużo piłem przez co musiałem zrobić awaryjny postój w niezbyt komfortowym miejscu. Na jednym z wielu dziurawych odcinków najpierw wypadła mi pompka, zapomniałem zabezpieczenia i zdecydowałem się schować ją do kieszeni, później podczas konsumpcji batona jego połowa wylądowała na jezdni, podbiło mi rower i to wystarczyło, niby tylko połowa batona ale miałem wszystko wyliczone na styk i tego później brakowało. Kolejny dziurawy odcinek znowu mnie załatwił, popuściły stery a w dodatku wyprzedziło mnie kilku kolarzy z taką prędkością, ze wydawało mi się, że stoję w miejscu. Nim przedostałem się na drugą stronę Wisły zatrzymałem się ostatni raz i dokręciłem stery, widocznie zapomniałem dokręcić jedną ze śrub kluczem dynamometrycznym i przy pełnej nierównych i dziurawych odcinków trasie stery poluzowały się. Później mimo tego, że jeszcze towarzyszyły mi gorsze nawierzchnie nic się niepokojącego nie działo. Nie byłem zdecydowany którą drogą wrócić do domu i skierowałem się na Chybie. Po drodze dojechałem do ciągnika rolniczego, nie wiem czemu nie wyprzedziłem go, trochę odpocząłem jadąc za nim ale gdy skręcił na stacje benzynową przyśpieszyłem po to aby zwolnić przed skrzyżowaniem. Zjadłem ostatnią dawkę węglowodanów która musiała wystarczyć jeszcze na minimum 40 minut jazdy. Jechałem cały czas znanymi drogami, trochę na pamięć i dopiero gdy na rondzie w Ligocie skręciłem w prawo zorientowałem się, że lepiej było jechać na Mazańcowice. Pojechałem jednak na Międzyrzecze i później na Jasienicę. Dopiero
wtedy poczułem, że wiatr mi sprzyja, wcześniej walczyłem z bocznymi i
przeciwnymi podmuchami. Na podjeździe mocy już brakowało, czułem, ze bomba nadchodzi ale udało się bez niej dojechać do Jaworza skąd już blisko miałem do domu. Wracałem do domu z myślą, że za 2 godziny będę już w pracy a okazało się, że już dzisiaj mam wolne, gdybym wiedział to rano to wybrałbym się na dłuższą trasę. Po pierwszej jeździe jestem zadowolony, nie podoba mi się jedynie praca suportu i kilka mniejszych rzeczy które uda się poprawić. Po przyjeździe czyszczenie i dociągniecie śrub. Przez najbliższe dni zrobię kolejne testy ramy m.in. w górach czy na dłuższym dystansie. Ustawiona pozycja na początku jazdy okazała się optymalna i na razie nie będę w nią ingerował. Po dzisiejszej jeździe mam mieszane uczucia w odniesieniu do formy. Niby moc w nogach pozostała ale zmęczyłem się na tej trasie bardziej niż zwykle.

Trening 66
Środa, 17 czerwca 2020 Kategoria 0-50, blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: | 39.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:32 | km/h: | 25.43 |
Pr. maks.: | 52.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 179179 ( 91%) | HRavg | 133( 68%) |
Kalorie: | 951kcal | Podjazdy: | 670m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po wczorajszym przepaleniu dzisiaj ciągnęło mnie w góry,
chciałem zrobić nietypowy trening i ćwiczyć finisze na podjazdach z czym zwykle
miałem problemy. Jak to ostatnio często bywa musiałem zadowolić się dużo
krótszą jazdą w pobliżu domu. Nie miałem czasu aby wyjechać wcześniej a pogoda
była bardzo niepewna, deszcze i burze wisiały w powietrzu i w każdej chwili mogły
zaatakować. Postanowiłem objechać prawie wszystkie pagórki w okolicy. Jest ich
kilka idealnie się nadają na sprinty 1-3 minutowe. Na rozgrzewkę pokonałem
jeden długi podjazd, ciągnie się od samego domu przez ponad 2 kilometry.
Kolejny już nie był spokojny. Na początek 1 minuta w 6 strefie mocy a dokładnie
w okolicy 400 Wat. Nie zbiegło się to dokładnie z segmentem i kiedyś wjechałem
go kilka sekund szybciej. Przed kolejnym miałem trochę czasu na odpoczynek.
Następne dwa wyglądały bardzo podobnie, również nie było w tym miejscu
segmentów a na pozostałych fragmentach podjazdów jechałem dużo wolniej i
spokojniej. Kolejna próba już miała być dłuższa. Zbyt późno się do niej
zabrałem i mało brakowało abym przestrzelił skrzyżowanie na którym skręcałem w
lewo. Wysiłek dłuższy niż minuta był już odczuwalny i czas regeneracji dłuższy.
Przed kolejnym już 3 minutowym akcentem nie miałem zbyt dużo czasu na
odpoczynek. Miałem dużo szczęścia, że na skrzyżowaniu które znajduje się przed
początkiem podjazdu nie musiałem się zatrzymywać i mogłem ruszyć z kopyta. Nie
byłem zadowolony z tego powtórzenia, na łatwym fragmencie wypiął mi się blok i
przez kilka sekund nie kręciłem tracąc na mocy i prędkości. Później jechałem
już odpowiednio mocno ale słabszego momentu nie dało się zamaskować. Pogoda
znacznie się pogorszyła, nad głową pojawiły się ciemne chmury a coraz bliżej
słychać było grzmoty. Liczyłem, że uda się zaliczyć jeszcze 2,3 podjazdy.
Pierwszy z nich był nijaki, za długi na 2 minuty a za krótki na 3 minuty mocnej
jazdy. Po dwóch minutach odpuściłem mocną jazdę, kolejny krótki podjazd również
pojechałem spokojniej. Po drodze musiałem zatrzymać się na moment, robiło się
coraz bardziej nieciekawie ale nie poddawałem się. Cały czas czułem moc w
nogach co mnie zaskoczyło bo zwykle po takich obciążeniach byłem już zmęczony.
Mimo wszystko skracając kolejny podjazd o połowę poczułem ulgę bo nie byłem
pewny czy wytrzymam 2 minuty. Zbliżając się do zjazdu zaczynało kropić, z każda
chwilą padało coraz mocniej. Chciałem już jechać w kierunku domu ale
zmotywowałem się do ostatniego mocniejszego podjazdu. To był chyba błąd, w
deszczu musiałem się zatrzymać przed skrzyżowaniem i przepuścić kilkanaście
samochodów. Ruszając z zatrzymania szybko osiągnąłem dobrą moc, trzymałem ją
przez 2 minuty gdy zaczęły się schody, zagiąłem się i utrzymałem do końca.
Słabszy moment był na skrzyżowaniu na którym trafiłem na wolniej jadącego
rowerzystę i musiałem na moment przestać kręcić. Później już ciężko było
osiągnąć dobrą moc. Wracając do domu modliłem się aby nie przyszło oberwanie
chmury które nastąpiło jednak kilkanaście minut później gdy byłem już w domu. Z
kolejnego dnia wycisnąłem co mogłem, przy kilku godzinach pracy i innych
obowiązkach bardzo trudno znaleźć czas na rower a zmieszczenie się w oknie
pogodowym to już nie lada sztuka. Miałem dużo szczęścia które zostało
zrównoważone przez sekundowe straty do najlepszych czasów na kilku podjazdach.
Noga solidnie przepalona ale patrząc na prognozy pogody to chyba na trening w
normalnych warunkach trzeba będzie poczekać do przyszłego tygodnia.






Trening 65
Wtorek, 16 czerwca 2020 Kategoria 0-50, Samotnie, Szosa
Km: | 44.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:49 | km/h: | 24.22 |
Pr. maks.: | 59.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 182182 ( 93%) | HRavg | 132( 67%) |
Kalorie: | 1122kcal | Podjazdy: | 830m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny dzień w którym miałem mniej czasu niż się spodziewałem.
Wyjechałem dosyć późno i nie liczyłem na nic więcej jak na kolejne 2 godziny
tlenowej jazdy. Nie czułem się na siłach aby jechać mocniej, pogoda również nie
zachęcała do jazdy, było znów chłodniej niż w ostatnich dniach, pochmurno i
wiało. Gdy wyjechałem to nic się nie składało, nie potrafiłem trzymać mocy, szarpałem
się strasznie, na mieście duży, rozpraszający całkowicie ruch pojazdów. W
Straconce nawet miałem w głowie myśli aby zawrócić i nie męczyć się z
Przegibkiem. Podjazd nie poszedł mi najlepiej, jechałem spokojnie ale czułem zmęczenie
i nie byłem zadowolony ze swojej dyspozycji. Na zjeździe wpadłem na głupi
pomysł i postanowiłem sprawdzić się na segmencie z Międzybrodzia na Przegibek w
ramach rywalizacji #BikeStoreStravaChallenge. Nie byłem rozgrzany, miałem za
dużo niepotrzebnych rzeczy, rower tez nie był przygotowany do ataku na podjazd.
Ta decyzja była całkowicie spontaniczna i dlatego nie miałem żadnych oczekiwań.
Zatrzymałem się na moment przed początkiem podjazdu. Ruszyłem mocno ze skrzyżowania
ale nie potrafiłem znaleźć odpowiedniego rytmu, ciężko było zmotywować się do
mocniejszej jazdy. Dłużyło mi się strasznie i czekałem na trudniejszy fragment
podjazdu. O dobrym czasie mogłem zapomnieć, miałem około minutę straty do najlepszych
w połowie podjazdu. Postanowiłem dać z siebie wszystko na ostatnich 3 kilometrach.
Jechałem bardzo mocno, bez żadnej kalkulacji i w końcówce mnie brakowało, dałem
z siebie absolutne maksimum i prawie poprawiłem swój rekord na tym segmencie
ale jednak kilku sekund brakowało. Nie pamiętałem czasów innych osób na odcinku
i byłem pewny, że mój czas nie daje miejsca w najlepszej 10. Nie zatrzymywałem się
przed zjazdem, na odcinku w dół odpoczywałem i spokojnie wróciłem do domu.
Wiem, że lepszego czasu nie byłbym w stanie w tym dniu, warunkach, na tym sprzęcie
i bez rozgrzewki uzyskać i mimo niedosytu byłem zadowolony. Czekam już na pierwszą
jazdę na nowej ramie, aby uzyskać lepszy czas na tym rowerze musiałbym zmienić korbę
i suport, waga byłaby trochę lepsza a starty mocy mniejsze i kilkanaście sekund
dałoby się urwać. Nie planuje kolejnych prób, zrobiłem swoje i ostatecznie na
ten moment znalazłem się w najlepszej 10 klasyfikacji. Z tego nie najlepszego
dnia udało się coś wycisnąć. Lubię takie momenty w których nie trzymię się planu treningowego bo często wychodzą wtedy fajne rzeczy.





