Wpisy archiwalne w kategorii
50-100
Dystans całkowity: | 90857.50 km (w terenie 1680.50 km; 1.85%) |
Czas w ruchu: | 3331:11 |
Średnia prędkość: | 26.62 km/h |
Maksymalna prędkość: | 92.00 km/h |
Suma podjazdów: | 967996 m |
Maks. tętno maksymalne: | 202 (103 %) |
Maks. tętno średnie: | 179 (89 %) |
Suma kalorii: | 1868942 kcal |
Liczba aktywności: | 1331 |
Średnio na aktywność: | 68.26 km i 2h 33m |
Więcej statystyk |
Trening 5
Środa, 24 lutego 2021 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa, Trening 2021, Zima, Zima 2021
Km: | 61.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:06 | km/h: | 29.05 |
Pr. maks.: | 59.00 | Temperatura: | 13.0°C | HRmax: | 155155 ( 79%) | HRavg | 134( 68%) |
Kalorie: | 1359kcal | Podjazdy: | 400m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po najdłuższym tegorocznym dniu w pracy który trwał 13 godzin nie miałem siły na nic, specjalnej ochoty na trening nie było ale pogoda zachęcała do jazdy więc po obiedzie podjąłem decyzję o tym by jednak jechać. Zaplanowałem jedną ze standardowych tras zahaczającą o Chybie czy Pierściec ale już po wyjeździe musiałem ją wyraźnie skorygować. Wybrałem dosyć ciepły strój mimo wysokich wskazań temperatury która jednak o tej porze roku jest bardzo zdradliwa i lepiej przegrzać się niż zmarznąć. Ostatecznie wybrany zestaw ciuchów okazał się bardzo optymalny na panujące warunki. Po raz kolejny przekonałem się, że popołudniowe wyjazdy mają coraz mniejszy sens ze względu na dużą ilość samochodów na drogach i spore utrudnienia które wpływają w dużym stopniu na bezpieczeństwo. Już po pierwszym kilometrze zdecydowałem się na zmianę trasy, kolejny raz wprowadzono ruch wahadłowy na ulicy Cieszyńskiej i utworzył się spory korek więc postanowiłem od razu skręcić w boczną drogę co oznaczało zmianę trasy. Przez moment miałem trochę spokoju ale po około minucie już pojawiło się kilka samochodów. Boczne dróżki bywają strasznie zdradliwe i w dwóch miejscach trafiłem na spore kałuże i mimo zwolnienia ubrudziłem rower. Po kilku kilometrach bocznych i mniej głównych dróg znalazłem się na trasie w kierunku Strumienia. Tutaj dało się już jechać szybciej a samochody mimo dużej ilości nie były uciążliwe. Podjazd przy wyższej wadze szedł znowu bardzo topornie ale do połowy udało się wjechać z rozpędu po zjeździe. Następnie mimo odczuwalnego, przeszkadzającego wiatru jechało się całkiem przyjemnie, nie miałem problemów z utrzymaniem kadencji, moc momentami była za niska, momentami za wysoka ale starałem się opanować ten problem i ustabilizować wskazania na poziomie 190 – 210 Wat. Nieco szczęścia miałem w Chybiu gdzie trafiłem na otwarty przejazd kolejowy czego się nie spodziewałem. Zatrzymał mnie za to sygnalizator przed mostem na Wiśle w Strumieniu. Kiedyś tam wahadła nie było ale od tego czasu jest kilka razy więcej samochodów na drogach i pewnie nie jedna kolizja by miała tam miejsce gdyby nie sygnalizacja świetlna. Postój nie trwał jednak zbyt długo, ruszyłem spokojnie i wolno ponieważ jechałem za radiowozem który jednak w Strumieniu skręcił w lewo a ja skierowałem się na Pszczynę. Nie planowałem tej trasy ale jakoś samo tak wyszło. Czułem , że jadę z wiatrem więc momentami było bardzo szybko. Zauważyłem, że ścięte drzewa przy drodze powoli znikają ale prace postępują wolno i takim tempem to sprzątanie tego pobojowiska potrawa dłużej niż miesiąc. Gdzieś po drodze wyłączyło mi się myślenie i zamiast jechać przez rondo w Pszczynie i tamę w Goczałkowicach skręciłem w boczną drogę przez pola w Łące która okazała się być rzeką. Mimo wolnej jazdy cały byłem brudny a dodatkowo trafiłem na sporą ilość samochodów. Na ścieżce w Goczałkowicach musiałem użerać się z wolno jadącymi rowerzystami do których nie trafiały żadne uwagi i dopiero po 300 metrach udało się ich wyprzedzić. Miałem spory zapas czasowy wiec postanowiłem jechać przez centrum Goczałkowic, w tym celu skręciłem w pierwszą ulicę w lewo i trafiłem na kolejne miejsca z dużą ilością wody. Byłem już cały brudny więc specjalnie nie zwalniałem. Trochę żałowałem, że wybrałem akurat tą drogę ale gdy dojechałem do tunelu pod torami i przedostałem się na drugą stronę to zauważyłem, że przejazd kolejowy jest zamknięty i musiałbym czekać a tak mogłem jechać dalej. Chyba jedyny plus jaki przyniosła wyższa waga to lepsza niż zwykle jazda po kostce brukowej. Szybko i pewnie pokonałem cały 500 metrowy odcinek, gdyby na końcu dostawczak nie wymusił na mnie pierwszeństwa a później nie wlekł się 20 km/h to byłoby naprawdę dobrze. Jeszcze mało głupich rzeczy zrobiłem tego dnia więc dołożyłem kolejną. Zamiast cierpliwie czekać na otwarcie przejazdu kolejowego skręciłem w boczną drogę która przechodzi pod torami. Zapomniałem o jednym, że w zeszłym roku cała linia kolejowa była remontowana a znak droga bez przejazdu nie dał mi do myślenia. Wpakowałem się po uszy, nie chciało mi się wracać i postanowiłem krótki odcinek bez asfaltu pokonać pieszo. Gdy podniosłem rower aby nie nabiło się błota we wszystkie newralgiczne miejsca w rowerze, zanurzyłem się na kilka centymetrów w błocie, momentami było lepiej ale musiałem prowadzić rower aby błoto i woda nie wlały mi się do butów od góry. Musiałem się zatrzymać po pokonaniu tego toru przeszkód, chwilę trwało oczyszczenie bloków abym w ogóle mógł się wpiąć. Nowy smar do łańcucha spowodował, że jechałem dużo wolniej a sama jazda była toporna. Liczyłem na to, że uda się przejechać trasę w 2 godziny. Niestety zabrudzony sprzęt oraz wymagający podjazd na trasie skutecznie mi to utrudniły ale z całej jazdy mogę być zadowolony. Pierwsze oznaki wiosny wykorzystane w możliwy sposób, pracując po 12 godzin już któryś tydzień z rzędu ciężko znaleźć motywację do treningów w domu i taki przerywnik sprawdził się idealnie.






Miasto 8
Poniedziałek, 22 lutego 2021 Kategoria 50-100, Miasto, Zima, Zima 2021
Km: | 70.00 | Km teren: | 21.00 | Czas: | 03:14 | km/h: | 21.65 |
Pr. maks.: | 51.00 | Temperatura: | 1.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 1515kcal | Podjazdy: | 520m | Sprzęt: Hercules | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miasto 5
Poniedziałek, 1 lutego 2021 Kategoria 50-100, Miasto, Zima, Zima 2021
Km: | 64.00 | Km teren: | 18.00 | Czas: | 02:50 | km/h: | 22.59 |
Pr. maks.: | 42.00 | Temperatura: | 6.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 1270kcal | Podjazdy: | 1280m | Sprzęt: Hercules | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miasto 4
Poniedziałek, 25 stycznia 2021 Kategoria 50-100, Miasto, Zima, Zima 2021
Km: | 51.00 | Km teren: | 11.00 | Czas: | 02:13 | km/h: | 23.01 |
Pr. maks.: | 46.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 1010kcal | Podjazdy: | 730m | Sprzęt: Hercules | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miasto 3
Poniedziałek, 18 stycznia 2021 Kategoria 50-100, Miasto, Zima, Zima 2021
Km: | 61.00 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 02:56 | km/h: | 20.80 |
Pr. maks.: | 41.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 1210kcal | Podjazdy: | 990m | Sprzęt: Hercules | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trening 2
Sobota, 2 stycznia 2021 Kategoria Zima 2021, Zima, Trening 2021, teren, Szosa, Samotnie, 50-100
Km: | 60.00 | Km teren: | 8.00 | Czas: | 02:23 | km/h: | 25.17 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 3.0°C | HRmax: | 160160 ( 82%) | HRavg | 147( 75%) |
Kalorie: | 1870kcal | Podjazdy: | 310m | Sprzęt: Hercules | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nowy rok rozpocząłem w dobry sposób od treningu poza domem. Przed jazdą miałem bardzo mało czasu na przygotowanie sprzętu i decyzję o wyjeździe podjąłem w zasadzie w jednej chwili, nie zastanawiając się nad niczym. Przygotowanie sprzętu na szybko wpłynęło na kilka drobiazgów które sprawiły, że jazda nie należała do przyjemności. Tym razem nie popełniłem błędów w przygotowaniu do jazdy i nie zapomniałem niczego. Wyjechałem dokładnie o tej godzinie kiedy planowałem przy całkiem niezłej pogodzie. Już po starcie czułem, że nogi są całkiem dobre ale widząc tętno w okolicy 130 już po kilkuset metrach mogłem myśleć inaczej. Jechałem jednak swoje trzymając się wskazań mocy i przede wszystkim kadencji. Z tym nie było problemu, utrzymywanie 90-100 obrotów na minutę jeszcze kilka miesięcy temu było problemem a teraz nawet bez pilnowania jechałem na takiej kadencji. Tętno utrzymywało się na przełomie 2 i 3 strefy, moc zazwyczaj w 2 strefie. Krajobraz na trasie się zmieniał, raz było mokro, raz sucho, raz mgła, potem chmury, słońce, raz dało się oddychać bez maski by chwilę później mieć problem z swobodnym oddychaniem. Nie miałem zaplanowanej trasy i chciałem się trzymać raczej bocznych dróg, ostatni wyjazd sprzed 7 tygodni wyrzuciłem już z pamięci ale mimo to nie czułem się bezpiecznie. W pewnym momencie skręcając w zapomniane kompletnie drogi pogubiłem się i wybrałem złą dróżkę, dojechałem do zamkniętej bramy i musiałem zawrócić. Wiązało się to z dwukrotnym przejazdem przez głęboką kałużę w której za drugim razem koło straciło przyczepność. Wybrnąłem z tej sytuacji dosyć sprawnie i trafiłem na właściwą ścieżkę. Dojeżdżając do wału nad Wisłą zauważyłem problem z siodełkiem, okazało się, że sztyca opadła o kilka centymetrów i jechało się bardzo niekomfortowo. Poprawiłem to ustawienie ale liczyłem się, z faktem, że z tego powodu jeszcze kilka razy będę musiał się zatrzymać. Wał nad Wisłą był najtrudniejszym technicznie odcinkiem, na tym rowerze przejechałem całkiem sprawnie ale niezbyt szybko. Mimo braku pieszych i innych rowerzystów kilka razy musiałem zwalniać i raz nawet się zatrzymać. Nie jestem zwolennikiem postojów po drodze a dzisiaj było ich całkiem sporo. Ścieżka do Ochab okazała się na kilku odcinkach bardzo zatłoczona i raz nawet zjeżdżając na pobocze utraciłem przyczepność, ratując się przed upadkiem. Później przez wiele kilometrów nie minął mnie żaden samochód. Gdyby nie kolejny przymusowy postój byłoby całkiem znośnie. Cały czas mimo wysokiego tętna trzymałem wysoką kadencję i moc w 2 strefie mocy. Po kolejnym postoju przez 5 kilometrów jechało się komfortowo a później coraz gorzej i mniej więcej 10 kilometrów było dystansem jaki pokonywałem bez postoju. Jestem daleki od formy i nawet droga prowadząca lekko w górę przez Mazańcowice okazała się wymagająca. Trudniejszy podjazd ominąłem jadąc najkrótszą drogą z kilometrowym odcinkiem rozmokniętej drogi terenowej gdzie koło buksowało kilkukrotnie. Po około 2 godzinach miałem już dość i mimo redukcji mocy nie zwiększył się komfort jazdy. Niby nie było źle ale z taką jazdą nie mam czego szukać na treningach grupowych gdzie nawet najsłabsi jeżdżą 2 klasy lepiej ode mnie. Nie stać mnie na razie na więcej ale mając wybierać miedzy przyjemną jazdą w zimie czy formą latem wybieram tą drugą opcję. Już z głębszego dna wychodziłem na wysokie szczyty formy i dlatego uważam, że może być tylko lepiej.








Trening 1
Sobota, 21 listopada 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa, Zima, Trening 2021
Km: | 50.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:54 | km/h: | 26.32 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 3.0°C | HRmax: | 163163 ( 83%) | HRavg | 144( 73%) |
Kalorie: | 1438kcal | Podjazdy: | 350m | Sprzęt: Hercules | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dokładnie po 22 dniach przerwy wsiadłem na rower, ostatnio tylko kilka krótkich jazd do pracy ale również po kilkunastu dniach zastoju. Sezonowy rower przygotowałem już do zimy a raczej do tego, że będzie stał przynajmniej do początku marca, treningowa szosa która służyła głównie jako rower dojazdowy do pracy lub rezerwowy w przypadku jakiś awarii lepszego sprzętu, czeka obecnie na przegląd więc w ruch poszedł rower zimowy. Zastanawiałem się nad zakupem roweru MTB, przełajowego lub gravela ale obecne ceny nawet rowerów używanych odstraszyły mnie skutecznie, bardzo trzyma mnie budżet i wolałem zrobić z tego co mam jakiś rower niż inwestować w kolejny. Ściągnąłem więc ze strychu rower który kiedyś przerobiłem na szosę po zniszczeniu pierwszej jaką posiadałem. Ma dokładnie 40 lat i stał co najmniej 8. Trochę trwało zanim doprowadziłem go do ładu, z poprzedniej zimówki w której stale odkręcał się suport wziąłem kilka rzeczy takich jak prowadnica do linek bo przerzutka która tutaj była miała zupełnie inne a musiałem ją wymienić. Tak naprawdę wymieniłem sporo rzeczy. Na początek korba, aby zastosować starą musiałem wymienić cały suport i oś korby. Znalazłem w sieci dokładnie taki suport jak potrzebuję z gwintem włoskiem ale osi odpowiedniej długości nie było nawet używanej. Kiedyś kupiłem omyłkowo suport z gwintem włoskim przystosowany do korb Hollowtech 2 i teraz się przydał. Wrzuciłem więc starą korbę trzyrzędową, tarcze przejechałem pilnikiem bo były już trochę zjechane. Wymieniałem łańcuch, koła nie nadawały się do niczego więc włożyłem jedne z tych które miałem w zapasie z 9 rzędową kasetą. Manetki na ramie spokojnie obsługiwały pełen zakres biegów i nie było problemów z regulacją. Do tego musiałem wymienić wszystkie linki i pancerze, tego akurat mam zawsze pod dostatkiem i nie musiałem nic dokupować, nasmarowałem stery, założyłem opony które kilka lat leżały w garażu o szerokości 32 mm, spokojnie do tej ramy weszłoby nawet 40 mm. Na starych kolach rower ważył prawie 16 kilogramów z błotnikami i bagażnikiem, nie wyrzucałem go bo dodatkowo stabilizował błotnik. Nie pozbyłem się dynama ale nie byłem w stanie go uruchomić bo nie znalazłem w domu żarówek. Po założeniu lepszych kół waga spadła o kilkaset gram i może wynosi teraz 15 kilogramów. Ten rower ma również jedną wadę, brak mocowania koszyków na bidon, mi to akurat nie przeszkadza bo zimą nigdy nie korzystam z bidonów. Pierwszy krótki test wypadł pomyślnie ale schody zaczęły się na dłuższej trasie. Przed jazdą wymieniłem jeszcze pedały na zatrzaskowe, miernik mocy nie był mi dzisiaj niezbędny i wolałem go nie ruszać. Uchwyt na licznik nie pasował do tego roweru ale poradziłem sobie z tym stosując adapter do kierownicy. Kolejny dylemat to montaż torebki podsiodłowej, nijak nie pasowała a nie wiem gdzie schowałem pozostałe wśród których była pasująca do tego roweru. Schowałem więc do plecaka w którym znalazł się m.in. bukłak z wodą. Plecak jak zwykle schowałem pod kurtkę, ubrałem się na około 0 stopni zabierając cieplejsze rękawiczki do plecaka. Samo ubieranie się i przygotowanie zajęło około 20 minut ale o tej porze roku inaczej być nie może. Chęć jazdy była tak duża, że w niczym to nie przeszkodziło. Upewniłem się czy wszystko mam i wyjechałem. Już na starcie problemy z przełożeniami, dopiero po chwili udało mi się dojść do tego jak je zmienić, zapomniałem już o tym, że gorzej zmienia się biegi przy pomocy manetek na ramie niż klamkomanetek bo trzeba to robić z wyczuciem a nie liczyć kliknięcia. Chwilę zajęło rozkulanie roweru ale jak już się udało to trzymanie prędkości nie było tak trudne. Szukałem punktu odniesienia ale brak miernika mocy nie ułatwiał zadania, trzymając się tętna powinienem znacznie zwolnić bo wartości były już wysokie. Nie mogłem skupić się na tego typu duperelach tylko musiałem orientować się co dzieje się na drodze. Bezpiecznie to było może na kilku odcinkach a tak to cały czas musiałem mieć ręce na klamkach hamulcowych. Pierwsza sytuacja już po kilku kilometrach gdy z pobocza wyjechał samochód wprost pod moje koła, gdyby kierowca z tyłu nie zahamował to uderzyłby w ten samochód a przy okazji zgniótł mnie i mój rower. Jedną taką sytuację idzie przeboleć i o niej zapomnieć ale chwilę później kolejna bardzo podobna. Po zjeździe na którym się rozpędziłem musiałem hamować niemal do zera bo z bocznej drogi wyjechał samochód który nie miał zamiaru się zatrzymywać, miałem jednak czas na reakcję i zwolniłem do zera przy okazji tracąc orientację przy zmianie przełożeń co skończyło się spadniętym łańcuchem. Przy okazji dowiedziałem się, że na kilku koronkach łańcuch przeskakuje a z małej tarczy 30 nie mogę korzystać bo również przeskakuje łańcuch. Miałem wiec do dyspozycji dwie tarcze z przodu i 6 koronek z tyłu co jednak w pełni mi wystarczyło i jechałem na dosyć dużej kadencji mimo tego, że czujnik który zamontowałem nie działał. Ta sytuacja wybiła mnie nieco z rytmu ale później już było lepiej. Nie czułem się bezpiecznie na drodze, przed każdym niewidocznym łukiem zwalniałem, nie puszczałem maksymalnie roweru na zjeździe, na nielicznych odcinkach byłem w stanie jechać równym tempem. Nie czułem zmęczenia ani żadnych oznak słabości które zwykle towarzyszyły mi podczas pierwszych jazd po przerwie. Myślałem, że najgorsze sytuacje mam już za sobą ale pomyliłem się, dojeżdżając do Landka na dosyć widocznym odcinku wyprzedzał mnie samochód który jednak od razu odbił maksymalnie w prawo, ja również ale miałem obok siebie rów pełny wody, aby nie wpaść do wody wykonałem najbardziej bezpieczny z możliwych manewr czyli zamortyzowałem upadek kładąc się na lewą stronę, rower wpadł do wody ale ja byłem suchy ale o centymetry od samochodu który wciąż się poruszał. Było mega niebezpiecznie ale żaden z nas nie był odpowiedzialny za tą sytuację, z przeciwka jechał samochód na czołówkę któremu gdzieś się śpieszyło. Po tym wszystkim chwilę dochodziłem do siebie, odjechało mi się dalszej jazdy ale jakoś musiałem dojechać do domu. Na ostatnich 8 kilometrach miały miejsce dwie kolejne podobne sytuacje. Po kilku spokojnych kilometrach gdzie walczyłem z wiatrem i często także przeskakującym łańcuchem znowu przeżyłem moment grozy. Na ostatnim szybkim zjeździe postanowiłem przełamać się i nieco rozpędzić ale znowu musiałem hamować aby uniknąć czołowego zderzenia z samochodem wyprzedzającym na trzeciego. Musiałem uciec z drogi, straciłem panowanie nad rowerem przy niemal zerowej prędkości i poleciałem na pobocze, wybrudziłem i tak brudne już ciuchy, poczułem lekki ból barku ale nic poważnego i szybko się pozbierałem. Ostatniej na trasie czołówki uniknąłem w podobny sposób ale miałem czas na reakcje i udało się utrzymać równowagę, nie chcę myśleć co byłoby gdybym jechał na karbonowej szosie z węższymi i bardziej łysymi oponami. Na moje szczęście wyszedłem z tych sytuacji ciało, roweru nie szkoda, ciuchy się wypierze, z głowy wyrzuci wszystkie myśli a ewentualne bóle szybko miną. Co rok jest mniej bezpiecznie na drogach, gdy mogę to uciekam na ścieżki lub boczne drogi ale nie zawsze się da. Niektórzy ludzie chyba stracili umiejętność myślenia bo pewnych sytuacji nie da się logicznie wytłumaczyć. Egoizm i zaspokojenie własnego ego bierze górę nad zdrowym rozsądkiem i bezpieczeństwem. Wszystkich decyzji i własnych błędów nie da się zwalić na Rząd co próbuje się robić w obecnej sytuacji. Od tego marasu medialnego i rządkowego staram się trzymać z daleka ale czasami nie da się tego uniknąć. Dobrze na tym Świecie już było, nie umieliśmy tego docenić i mamy to na co zasłużyliśmy.


Roztrenowanie 7
Czwartek, 29 października 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 67.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:37 | km/h: | 25.61 |
Pr. maks.: | 70.00 | Temperatura: | 9.0°C | HRmax: | 163163 ( 83%) | HRavg | 141( 72%) |
Kalorie: | 1832kcal | Podjazdy: | 1400m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Chciałbym napisać, że jaki sezon taki jego koniec ale tak niestety nie było. Na zakończenie bardzo dobrego sezonu trafił się słabszy dzień albo trasa jaką wybrałem okazała się za trudna. Chciałem ten sezon zakończyć z przytupem i zdecydowałem się na dosyć wymagającą trasę z podjazdami. Wyjechałem już o 8 rano, nie liczyłem na to, że później będzie wiele lepiej i cieplej wiec 10 stopni na termometrze i zmienny wiatr uznałem za optymalne warunki do których dostosowałem swój ubiór. Jakoś specjalnie nie chciało mi się jechać, mój organizm dzisiaj był wyjątkowo słaby i nieprzygotowany na wysiłek. Od wyjazdu z domu czułem zmęczenie ale nie chciałem zawracać ani zmieniać trasy bo to chyba ostatnia okazja aby pojechać w góry. Przejazd przez Bielsko tym razem zajął mi więcej czasu niż zwykle, na zjazdach nie było dobrej techniki i szybkości a najczęściej powtarzanym zachowaniem było hamowanie w najmniej spodziewanych momentach. Mimo wczesnej pory duży ruch na drogach utrudniał wyraźnie jazdę. Gdy wjechałem w boczne dróżki i ścieżki rowerowe przed Straconką musiałem uważać na służby porządkowe usuwające nadmiar liści z chodników i jezdni. Pieszych nie było i mogłem skupić się na jeździe a nie rozpraszać uwagi na rozglądanie się wokół. Schody pojawiły się gdy zacząłem podjazd na Przegibek. Długo szukałem optymalnego przełożenia i pozycji na rowerze. W końcu się udało ale podjazd nie dawał mi tyle przyjemności jak zwykle, mocy w nogach wyraźnie brakowało a dodatkowa warstwa ciuchów też robiła swoje. Jakoś przemęczyłem podjazd i skupiłem się na zjeździe, poza dwoma momentami zrobiłem wszystko jak trzeba i nie był to najgorszy zjazd w moim wykonaniu, w Międzybrodziu mimo starań jechałem wolno, południowy wiatr utrudniał jazdę. Mimo wszystko biorąc pod uwagę wszystkie składowe w dobrym tempie dojechałem do Międzybrodzia. Najtrudniejsze momenty jeszcze były przede mną, drugi podjazd na trasie to Góra Żar którą chciałem zaliczyć po raz 10 w tym roku. Przed podjazdem krótka przerwa, później drobne utrudnienia na drodze i zupełnie wolne od przeszkód ponad 7 kilometrów podjazdu. Zwykle ten podjazd mnie meczy, łapie mnie kryzys którego nie ma na innych podjazdach, tym razem czułem się nie gorzej niż na Przegibku. Jeszcze nigdy nie było takich pustek na Górze Żar, zupełnie odwrotna sytuacja niż ostatnio na Białym Krzyżu. Wykorzystałem to na krótki postój, był jednak za długi bo rozpoczynając zjazd czułem chłód. Mimo to puściłem się odważnie w dół, gdyby nie wiatr w twarz mógłbym powiedzieć, że był to mój najlepszy zjazd z tej góry, technicznie wszystko było w porządku ale brakowało szybkości i przełożenia aby dokręcać na prostych. Po zjeździe przez moment jechało się odrobine lepiej ale gdy tylko skierowałem się na Bielsko i Przegibek znów brakowało mocy a zmęczenie brylowało. Lepszy chyba brak mocy niż bolące mięsnie z którymi walczyłem w ostatnim czasie i szukałem przyczyny dolegliwości. Podjazd na Przegibek znów przemęczyłem licząc na szybki zjazd. Wycinając pierwsze 700 metrów gdzie bezskutecznie próbowałem wyprzedzić ciężarówkę która minęła mnie na początku zjazdu gdy nie zdążyłem nabrać jeszcze prędkości to zjazd wyglądał dobrze. Do domu wróciłem już najkrótszą drogą bo kończył mi się wolny czas. Fajna trasa na koniec sezonu ale z tak słabymi nogami nie była dzisiaj przyjemnością, słabość odczuwalna byłaby nawet na płaskim i chyba ostatecznie wygrałem z pokusą która często u mnie występowała czyli w słabszych momentach starałem jak najbardziej ułatwić sobie trasę, w tym roku tak nie było i nawet na roztrenowaniu gdy skupiałem się tylko na ułamku ważnych rzeczy i elementów nie wróciłem do starych nawyków i błędów. To dobry znak przed kolejnym sezonem. Na razie jednak czas na zasłużony odpoczynek , domowe zabiegi i masaże oraz przygotowanie miejsca na zimowy trening. Jak nic nie stanie na przeszkodzie to 11 listopada startuje misja 2021.

Roztrenowanie 5
Niedziela, 25 października 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 65.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:26 | km/h: | 26.71 |
Pr. maks.: | 71.00 | Temperatura: | 11.0°C | HRmax: | 173173 ( 88%) | HRavg | 135( 69%) |
Kalorie: | 1590kcal | Podjazdy: | 1098m | Sprzęt: Litening C:62 Pro | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nieco dłuższy wyjazd niż w ostatnich dniach. Nie miałem konkretnego planu na trasę ale bardzo ciągnęło mnie w góry. Wyjeżdżając z domu postanowiłem jechać do Lipowej i doliny Zimnika gdzie jeszcze nie dotarłem. Miałem jechać z samego rana ale warunki pogodowe nie zachęcały do wyjścia z domu przed południem. Ubrałem się ciepło, zabrałem duży zapas jedzenia i ruszyłem w drogę. Nie czułem się najlepiej o czym świadczyło wiele rzeczy, m.in. bardzo nierówna i szarpana jazda i problemy z utrzymaniem kadencji. Nie było to jednak najważniejsze i starałem się czerpać przyjemność z jazdy. Zwykle odpuszczałem jazdy w niedzielne popołudnia z bardzo prostego powodu, na ulicach, chodnikach i w parkach jest znacznie więcej ludzi niż przed południem czy w inne dni tygodnia i tak też było tym razem. Mimo utrudnień starałem się jak najlepiej zjeżdżać i pierwszy zjazd na trasie wyszedł bardzo dobrze, musiałem w pewnym momencie zwolnić ale nie wybiło mnie to z rytmu jak zazwyczaj. Niestety kolejne zjazdy już tak fajnie nie wyglądały, musiałem w głównej mierze jechać na klamkach i często używać hamulców. Przed wyjazdem z Bielska nie było już wiele przeszkód na drodze. Za miastem już zacząłem kombinować jak sobie urozmaicić trasę. W Bystrej skręciłem w prawo i zupełnie nieznaną mi drogą dojechałem do Mesznej, na mapie było jeszcze kilka dróg którymi dałoby się ominąć główną drogę na Szczyrk. W Buczkowicach podjąłem decyzje o zaliczeniu po raz kolejny podjazdu na Salmopol, być może po raz ostatni w tym roku. Jadąc przez Szczyrk strasznie męczyłem się, nie tylko droga mi się dłużyła ale i warunki na trasie nie należały do najłatwiejszych. Zupełnie odzwyczaiłem się od jazdy w grubych ciuchach i na podjeździe strasznie mi to przeszkadzało, w sumie sam sobie jestem winien bo wszyscy których mijałem byli ubranie jeszcze w letnie stroje. Z drugiej strony jednak czułem komfort termiczny i nie żałowałem, że ubrałem ciepłą bluzę i nogawki. Na Salmopol wjechałem w równym tempie ale nie wiem po co. Widok jaki zobaczyłem na przełęczy zaskoczył mnie bardzo. Jeszcze nigdy nie widziałem tyle samochodów na przełęczy a podobną ilość ludzi chyba tylko na TDP. Oczywiście większość z nich nie miała masek i nie zachowywała odległości. To jest typowe dla Polaków, jak czegoś zakażą to nie trzeba się stosować do przepisów ale jak zwolnią z pełnienia obowiązków to od razu wszyscy się stosują. Przez chwile szukałem miejsca na krótki postój, znalazłem go dopiero na zjeździe do Wisły miedzy zaparkowanymi wzdłuż drogi samochodami. Nie zabawiłem tam długo i ruszyłem w drogę powrotna, po słabym początku zjazdu jechałem stopniowo coraz lepiej, najpierw poprawiłem technikę a w końcówce pojawiła się jeszcze szybkość. Nie byłbym sobą gdybym poprzestał na jednym podjeździe i zaliczyłem jeszcze drugi, krótki, z kilkoma ściankami podjazd w kierunku Malinowa. Z rytmu wybijały mnie rynny odprowadzające wodę, jechałem spokojnym tempem ale i tak musiałem się postarać aby nie poprawić swojego najlepszego czasu na tym podjeździe. Wyjeżdżałem całe 2 sekundy dłużej niż poprzednim razem, nie zależało mi na kolejnym rekordzie. Zjazd bardzo asekuracyjny i wolny i szybka ucieczka ze Szczyrku, udało się sprawnie przejechać kilkanaście kilometrów aż do Bystrej. Tam postanowiłem zafiniszować na krótkim podjeździe, można powiedzieć, że powtórzyłem sprint sprzed 2 dni, przez 30 sekund wygenerowałem dokładnie taką samą moc. Najlepsi generują podobne na finiszach ale przy pomocy jednej nogi, tyle brakuje do sprinterów. Jestem po prostu słaby i każdy kolejny sprint to potwierdza. Do domu wróciłem już spokojniejszym tempem, dołożyłem dwa krótkie podjazdy. Warunki też robiły się trudniejsze, coraz gorsza widoczność i niższa temperatura były wystarczającym powodem aby wrócić do domu. Być może było to pożegnanie z górami na kolejne 4-5 miesięcy. Formy już nie ma, męczę się coraz szybciej, idealny moment na koniec sezonu.


Roztrenowanie 1
Niedziela, 18 października 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: | 51.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:53 | km/h: | 27.08 |
Pr. maks.: | 60.00 | Temperatura: | 8.0°C | HRmax: | 182182 ( 93%) | HRavg | 140( 71%) |
Kalorie: | 1298kcal | Podjazdy: | 820m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy wyjazd od tygodnia. W sumie byłem już gotowy aby wyjechać przed południem ale kolejna dawka deszczu zniechęciła mnie skutecznie. Wyjechałem przed 14 gdy główne drogi były już zupełnie suche, na termometrze było 8 stopni, na więcej nie było już co liczyć, we znaki dawał się wiatr ale lepsze to niż deszcz. Już po kilku minutach żałowałem, że czyściłem rower, po przejechaniu przez pierwszą kałużę znowu rower był cały brudny. Później było lepiej ale samochody robiły swoje i nie czułem się zbyt bezpiecznie, zapomniałem lampki z którą zawsze jeżdżę w dzień. Z Bielska wyjechałem możliwie szybko ale pierwszy podjazd na trasie zweryfikował moje obecne możliwości. Z ostatniej czasówki nic w nogach nie zostało, bardzo męczyłem się na krótkim i stosunkowo łatwym podjeździe. Liczyłem, że jak zazwyczaj w drugiej połowie jazdy nogi pozwolą na więcej. Przed jazdą przygotowałem sobie ekran na liczniku na którym była tylko godzina, czas jazdy, temperatura, prędkość oraz kadencja. Wszystkie dane o mocy czy tętnie były na kolejnych ekranach na które nie zajrzałem podczas jazdy. Pierwszy zjazd na trasie był szybki ale głownie dzięki pomocy wiatru. Na podjeździe nawet wiatr w plecy mi nie pomógł, znowu męczyłem się jakbym dawno nie jeździł podjazdów. Po niezbyt dobrym podjeździe podobnie wyglądał zjazd, niby początek był szybki ale końcówka wolna, na klamkach, po mokrej drodze. Na płaskim czułem się nieco lepiej, liczyłem, że trzeci podjazd będzie już dobry ale okazał się najgorszy z pierwszych trzech. Dalej męczyłem się już nie tylko na podjazdach ale i łatwiejszych odcinkach. Coś ewidentnie nie grało ale nie szukałem przyczyn słabszej dyspozycji bo już jest po sezonie i dobra noga wiele by nie zmieniła. Nie byłbym sobą gdybym szukał ułatwień i maksymalnie utrudniłem sobie trasę, dokładając kilka podjazdów a zarazem nie jechałem po kilka razy tymi samymi drogami. Na jednym z podjazdów przepaliłem nieco nogę, krótki podjazd, niezbyt trudny ale cały pod silny wiatr. Lekka rezerwa jeszcze była ale nie na wybranym przełożeniu z którego wycisnąłem niemal wszystko. Na ostatnich 15 kilometrach wskoczyło ponad 300 metrów w pionie. Większość jednak z wiatrem i dosyć szybko poszło. Najważniejsze, że po tygodniu w domu udało się pojeździć na zewnątrz. Do domu wróciłem akurat na finisz Flandrii i ostatnie 15 kilometrów Giro. Było co oglądać.



