Żal było marnować kolejny dzień dosyć dobrej pogody wiec pojechałem na kolejną przejażdżkę. Byłem dosyć mocno zmęczony i nie byłem w stanie czerpać 100 % przyjemności z jazdy. Wyjechałem tak szybko jak mogłem bo przed 18 musiałem być w domu a jazda miała trwać nie dłużej niż 2 godziny. Ubrałem się podobnie jak w niedzielę, z drobnymi zmianami, jesienno-zimowe ochraniacze na buty zastąpiłem letnimi i wziąłem grubsze rękawiczki. Pierwsze kilka kilometrów przejechałem ścieżką mijając częściowo korek do dwupasmówki a dalej już dobrze znaną drogą w kierunku Międzyrzecza i Mazańcowic. Dopiero po pierwszym zjeździe na trasie poczułem siłę zimnego, północnego wiatru i poczułem się jak na początku marca. Zerknąłem z ciekawości na licznik i zauważyłem, że pomiar mocy działa znów poprawnie mimo tego, że nic w tym temacie nie robiłem. Dobrałem optymalne przełożenie pozwalające na spokojną jazdę z kadencją około 90 ale nie byłem w stanie jechać równo i często zmieniałem przełożenia. W Zabrzegu wpadłem na głupi pomysł i zamiast jechać prosto na Goczałkowice skręciłem na Czechowice i zrobiłem dodatkową niepotrzebną pętle. Już wtedy wiedziałem, ze kierunek wiatru jest inny niż prognozowany i tak łatwo jak się spodziewałem nie będzie. Od Goczałkowic do Strumienia jechałem teoretycznie z wiatrem ale jakoś tego nie czułem, jechało się ciężko i czułem jakiś dziwny, lodowaty przeciąg. Przed Strumieniem dodatkowo pojawił się problem z butem i musiałem się zatrzymać. Naprawiłem drobną usterkę tracąc kilka minut cennego czasu i wtedy też uświadomiłem sobie, że czeka mnie trudna przeprawa przez Jasienicę lub dłuższa droga np. przez Łazy. Od razu wybrałem wariant drugi i jechało się jakoś lżej aż do początku podjazdu w Rudzicy. Po drodze małe spowolnienie na przejeździe w Chybiu, rzadko kiedy trafiam tam na otwarty szlaban. Podjazd pojechałem trochę mocniej i trochę się zgrzałem. Nie czułem mocy pod nogą, to chyba oznacza, że formy już nie ma i pozostają takie spokojne jazdy. Jazda bocznymi drogami w kierunku Łazów i Jasienicy poszła sprawnie i w międzyczasie temperatura spadła o kilka stopni i zaczynało się robić ciemno a ja oczywiście bez lampek. W dobrym tempie dojechałem do Bielska walcząc z nieprzyjemnymi podmuchami wiatru. Z dwugodzinnej planowanej jazdy zrobiło się nieco więcej, dobrze wykorzystałem ten dzień na chyba ostatni trening popołudniowy tej jesieni. Doszły mi pewne obowiązki przez które trudno będzie mi wygospodarować większą ilość czasu na jazdę. Może jeszcze przed weekendem uda się coś pojeździć aby w sobotę nie być całkiem świeżym.
Na koniec kiepskiego pogodowo weekendu udało się wyjechać na przejażdżkę. Dużej motywacji nie było zwłaszcza po sprawdzeniu temperatury na zewnątrz. Sięgnąłem głębiej do szafy i wyjąłem grubsze ale jeszcze nie zimowe ciuchy. Wyjechałem o bardzo nietypowej jak na niedziele godzinie i nie był to najlepszy pomysł. Mimo ciężkich warunków ciągnęło mnie w góry, nad szczytami były bardzo ciemne chmury i dlatego na początek postanowiłem zaliczyć kilka krótszych podjazdów. Już od samego początku jechało mi się ciężko, noga niby podawała nieźle ale warunki i grube ciuchy robiły swoje, moja jazda była bardzo asekuracyjna, w takich warunkach na mokrych drogach nietrudno i upadek. Po zjeździe z głównej drogi już żałowałem tej decyzji bo musiałem walczyć zarówno z samochodami jak i chmarą pieszych. Myślałem, że to chwilowy problem ale pomyliłem się. Po około 3 kilometrach na pierwszym zjeździe musiałem bardzo mocno hamować i niewiele brakowało abym wylądował na asfalcie. Nie lubię takich momentów ale gdyby kierowca jadący z naprzeciwka był ostrożny i dostosował prędkość do warunków to do tej sytuacji by nie doszło. Od tego momentu jechałem dużo bardziej asekuracyjnie i na każdym skrzyżowaniu czy łuku zwalniałem praktycznie do zera. Na poprawę warunków na drodze musiałem trochę poczekać, w Jaworzu wszystkie drogi były mokre i pełno pieszych i samochodów wiec postanowiłem jechać bardziej na zachód. Dalej nie było wiele lepiej, kolejne podjazdy po wąskich drogach były także przepychaniem się przez pieszych ale na szczęście nawierzchnia była już sucha wiec nie musiałem tak dużej uwagi skupiać na drodze. Wtedy też na liczniku pojawiła się informacja o braku połączenia z miernikiem mocy. Wyłączyłem wszystkie powiadomienia i nie zwracałem uwagi na niepoprawnie działający miernik. Kontynuowałem jazdę po mniej uczęszczanych drogach z podjazdami. Na dwóch kolejnych sytuacja wyglądała podobnie i dlatego po stwierdzeniu, że w kierunku ustronia nie ma się co puszczać zmieniłem zupełnie kierunek jazdy i czekało na mnie wiele praktycznie płaskich kilometrów z urozmaiceniem w postaci czołowego wiatru. Na bocznych drogach nie był on odczuwalny a gdy wyjechałem na drogę w kierunku Skoczowa to poza spowalnianiem skutecznie wychładzał organizm. Mimo to złapałem fajny rytm i trzymałem go przez dłuższy czas. Kilka trudniejszych fragmentów na płaskim odcinku było dzisiaj odczuwalne. Nie żałowałem jednak, że zrezygnowałem z jazdy po pagórkach i podjazdach bo miałem praktycznie puste drogi i mogłem się skupić tylko na jeździe bez odwracania uwagi na pieszych czy samochody. Dosyć szybko dojechałem do Ligoty gdzie postanowiłem sprawdzić stan robót na odcinku prowadzącym do Międzyrzecza. Już po chwili żałowałem, ze tam pojechałem, same uskoki i sporo miejsc bez asfaltu i tak aż do skrzyżowania z drogą na Bronów. Dalej już zupełny brak asfaltu i nie miałem chęci jazdy szutrowym odcinkiem wiec skręciłem w lewo i dobrze znanym odcinkiem z podjazdem dojechałem do Mazańcowic i Bielska gdzie wjechałem na ścieżkę rowerową. Temperatura już zaczęła spadać, robiło mi się zimno wiec skierowałem się w kierunku domu. Ostatnie kilka kilometrów ciągło mi się strasznie, dodatkowo przekonałem się, że jest już jesień bo jakość powietrza nie była najlepsza.
Po dniu wolnym spowodowanym brakiem czasu i niepewną pogodą znowu udało się zaliczyć spokojną rundkę w typowo jesiennej aurze. Tym razem już nie obyło się bez rękawiczek z długimi palcami i nogawek a dobrany zestaw ciuchów po raz kolejny okazał się idealny. Rano było jeszcze mokro i wyjechałem dopiero po 9 po przeschniętych już drogach. Jak tylko dojechałem do Jaworza to drogi były całkiem mokre i rower po chwili był brudny. Wiało słabiej niż w poprzednich dniach ale wciąż z podobnego kierunku wiec obrałem podobny kierunek jak podczas ostatnich dni. Na początek nieco łatwiejszy teren i mniej podjazdów aby noga mogła się odpowiednio rozkręcić. Już w Skoczowie kręciło się nieźle, lepiej niż w środę a poprawiająca się aura dodała mi skrzydeł. Główne drogi były już suche ale na bocznych było gorzej i cała uwaga musiała być skupiona na drodze a nie na otaczających widokach. W Ogrodzonej na końcu podjazdu zrobiłem krótki postój przed szybszą częścią trasy. Dobra i równa jazda, bez kryzysów pozwoliła czerpać bardzo dużo przyjemności i cieszyć się bardzo dobrą pogodą która nagle się pojawiła a rano nic na to nie wskazywało. Szybko znalazłem się w okolicy domu i na deser dołożyłem sobie trudniejszy wariant powrotu z długim podjazdem i odcinkiem terenowym. Szkoda, że nie miałem większej ilości czasu bo z chęcią pojeździłbym dłużej.
Druga typowa przejażdżka
jesienna. Pogoda i samopoczucie dużo gorsze a mimo to wybrałem się na Równice. Wiało
dosyć mocno i znowu zdecydowałem się na jazdę bocznymi drogami gdzie ten wiatr
nie był tak odczuwalny. Jechałem spokojnym tempem do momentu w którym po raz
pierwszy poczułem powiew wiatru w plecy. Nie potrafię wykorzystać w pełni wpływu
wiatru wiejącego w plecy i dlatego nie byłem zadowolony z szybkości jaką
rozwinąłem, wciąż w dużej mierze bazuje na możliwościach organizmu a z aerodynamiką
mam odczuwalny problem. Mimo to przy następnej okazji znowu próbowałem rozwinąć
jak najlepszą szybkość i także nie wyglądało to zbyt dobrze. Przez następne kilkadziesiąt
minut walczyłem z mniejszym lub mocniejszym wiatrem bocznym lub wiejącym w
twarz. Mimo starań nie byłem w stanie jechać cały czas równo i spokojnie i u
podnóża podjazdu na Równice już czułem zmęczenie. Podjazd szedł mi słabo, wysokie
tętno, niska moc i kadencja której nie lubię. Jakoś dotarłem się na szczyt
gdzie wiało jeszcze bardziej. Po krótkim postoju ruszyłem w dół. Nie wiem czy
to zasługa wiatru ale dosyć szybko zjeżdżałem zawalając techniczny aspekt
zjazdu. Za kostką nie byłem w stanie wykorzystać wiatru wiejącego w plecy i rozkręcić
roweru do wysokiej kadencji na której w ostatnim czasie czułem się dobrze. Myślałem,
że powrót do Bielska będzie przyjemny ale już po wjeździe do Ustronia musiałem
zwolnić i kilka razy się zatrzymać. Kilka osób jadących potężnymi samochodami
20 km/h przez Centrum wybiło mnie z rytmu. Lepiej było dopiero po przejechaniu
wszystkich rond. Wtedy też wpadłem na głupi pomysł i zacząłem sprint do skrzyżowania
z drogą w kierunku Brennej. Fatalna moc, uczucie miękkości roweru i słabe
możliwości spowodowały, ze ujechałem się strasznie bez żadnego efektu. To nie
był koniec głupich i złych decyzji podjętych tego dnia. Zamiast jechać lepszej
jakości drogą przez Brenną skręciłem w dziurawy i nierówny skrót do Górek gdzie
dodatkowo walczyłem z dużą ilością samochodów i pieszych. Kolejny błąd popełniłem
kilka minut później. Po podjeździe w Górkach Wielkich skręciłem w prawo w
boczną drogę tylko po to aby na kolejnym zjeździe przy maksymalnym możliwym rozpędzeniu
roweru pokazać jak słabym jestem kolarzem. Nawet z wiatrem w plecy nie potrafię
jeździć tak szybko jak inni. Chwile później po przemyśleniu sprawy
stwierdziłem, że jestem głupi i takimi rzeczami nie mogę się przejmować. Dużo
spokojniejszym tempem wróciłem do domu. Kolejny dzień pogody wykorzystany,
kolejne mają być gorsze i już chyba mogę powiedzieć, że sezon startowy mogę uznać
za zakończony.
Przełom września października zwykle u mnie oznacza początek okresu roztrenowania, nie inaczej jest w tym roku. Pierwszy luźny wyjazd bez patrzenia na cyferki i pilnowania tętna, mocy czy kadencji. Przed jazdą ustaliłem sobie jeden cel jakim była jak największa liczba przewyższeń bez wjazdu w góry. W tym celu zamiast w stronę głównej drogi skierowałem się na Jaworze. Od samego startu jechałem pod górę, godzina wyjazdu nie była najlepsza bo na drogach był spory ruch pojazdów, po przejechaniu obok przedszkola i szkoły już zrobiło się spokojniej. Po wjeździe na boczną drogę znowu więcej pojazdów ale dużego wpływu na moją jazdę to nie miało. Powoli zbliżałem się do wierzchołka z którego czekał mnie dłuższy zjazd. Po wjeździe na główną drogę zacząłem przyspieszać, wiatr wiejący w plecy pomógł w rozwinięciu niezłej prędkości której jednak nie byłem w stanie utrzymać do końca zjazdu. Po drodze musiałem bardzo uważać na samochody i pieszych wchodzących z pobocza na drogę. Chciałem uniknąć jazdy drogą Bielsko-Skoczów i wybrałem najbardziej optymalną trasę omijającą ten odcinek. Wjechałem na niego dopiero w Świętoszówce gdzie nie ma dogodnej alternatywnej drogi. Po około kilometrze znowu skręciłem w boczna drogę którą dojechałem do Górek Wielkich. Z kilku możliwych dróg prowadzących do Ustronia wybrałem tą z najmniejszym ruchem i podczas jazdy minął mnie tylko jeden samochód. Po szybkim zjeździe do Nierodzima nie wiedziałem gdzie jechać i skierowałem się na Bładnice a później Kisielów. Przegapiłem skrzyżowanie na którym miałem skręcić w lewo i pojechałem dłuższą i gorszej jakości drogą. Po odcinku prowadzącym lekko w dół wjechałem ponownie w pagórkowaty teren. Po około 10 kilometrach jazdy w zmiennym tempie i zaliczeniu kilku krótkich podjazdów dojechałem do Skoczowa gdzie zupełnie się pogubiłem i nie wiedziałem jak trafić na właściwą drogę. Ostatecznie wybrnąłem z niezręcznej dla mnie sytuacji i trafiłem na kolejne utrudnienia, najpierw spory zator przed rondem a następnie zamknięty przejazd kolejowy. Do domu wróciłem dłuższą drogą przez Bielowicko, Wieszczęta i Łazy. Po drodze jeszcze dwa razy przegapiłem drogi w które miałem skręcić, raz w porę się zorientowałem i zawróciłem a drugim razem straciłem trochę czasu. Najważniejsze, ze jazda była przyjemna a pogoda pozwoliła cieszyć się pięknymi, jesiennymi widokami.
Wyjazd przy bardzo niepewnej
pogodzie i już po około minucie jazdy zaczęło padać. Postanowiłem jechać mimo
trudnych warunków bo to była ostatnia okazja do sprawdzenia nogi przed sobotnią
czasówką. Początek był pod wiatr który w połączeniu z deszczem tworzył mieszankę
której nie lubię. Mimo to noga była znacznie lepsza niż we wtorek. Po
kilkunastu minutach jazdy w deszczu przestało padać ale drogi były bardzo mokre
i śliskie. Nie forsowałem tempa i starałem się jechać w 2 strefie na płaskich
odcinkach i nie wychodzić poza 3 na podjazdach. Mimo tego, że aktualnie nie
padało to wokół były ciemne chmury i określenie najbardziej optymalnego
kierunku jazdy było niemożliwe. Kręciłem się bocznymi drogami w okolicach Skoczowa
i wtedy stwierdziłem, że najjaśniejsze niebo jest nad Ustroniem i skierowałem się
w tamtym kierunku. Sporo dróg którymi podążałem było dziurawych i nierównych
wiec wypatrzenie wszystkich przeszkód wśród niezliczonej ilości kałuż było
trudne. Przed Ustroniem wjechałem na lepszej jakości drogę ale tylko na moment
bo później znowu jechałem dużo gorszą drogą. Sytuacja na niebie zmieniała się jak
w kalejdoskopie i w tym momencie dużo lepsze niebo było nad Strumieniem wiec
skierowałem się na północ. Mimo walki z wiatrem szybko dojechałem do Skoczowa i
bez większych problemów przejechałem przez miasto. Skręciłem na Pierściec ale
duży ruch na głównej drodze bardzo mnie irytował i zjechałem w pierwszą możliwą
drogę boczną. Nieznanymi lub zapomnianymi ale zupełnie pustymi drogami
dojechałem do Pierśćca. Znowu musiałem zmagać się z gorszej jakości drogami ale
ostatnie 12 kilometrów prowadziło już po dobrej jakości drogach. W całkiem
dobrym tempie dojechałem do Bielska. Dawno nie jeździłem w deszczu, zwykle
darowałem sobie jazdę w takich warunkach nie tylko ze względów zdrowotnych ale
także konieczności czyszczenia sprzętu na co brakuje mi czasu. Noga podawała
całkiem nieźle i może uda się wykrzesać z siebie więcej na sobotniej czasówce. Będzie
to prawdopodobnie ostatni start w tym roku i chciałbym pokazać się z jak
najlepszej strony.
Po wolnym dniu od roweru nie chciało się zbytnio wychodzić na zewnątrz. Temperatura oscylująca w okolicy 6 stopni nie była odpowiednim motywatorem ale w końcu wziąłem się za szukanie ciepłych ciuchów w szafie i skompletowanie odpowiedniego zestawu zajęło mi 15 minut. Musiałem ubrać kilka warstw i obrany zestaw okazał się odpowiedni do warunków: koszulka, bluza i kamizelka dawała uczucie komfortu, spodenki i ocieplane nogawki stwarzały pewien dyskomfort ale z czasem przestałem zwracać na to uwagę. Inne dodatki typu rękawiczki z długimi placami, ochraniacze na buty, buff, bandana czy nakładka na kask chroniły przed zimnem pozostałe części ciała. Zestaw okazał się idealny na 5-10 stopni, z taką temperaturą musiałem się dzisiaj zmierzyć. Jak już udało się wyjechać to nie mogłem się rozkręcić. Z miasta wyjechałem ścieżka rowerową, dużo razy musiałem hamować, zwalniać do zera a na bardziej równą i efektywniejszą jazdę musiałem poczekać aż do wyjazdu z Bielska. Na podjeździe zrobiłem tradycyjne schodki, tym razem tylko dwa razy zwiększałem tempo. Po tym krótkim przerywniku wróciłem do jazdy w strefie 1-2, organizm męczył się strasznie a ciężko miało być dopiero później. Dawno nie robiłem tempówek na płaskiej drodze z dużym wpływem wiatru, gdyby nie planowany start w płaskiej czasówce to nie zdecydowałbym się na taki trening. Po kilkunastu minutach walki z wiatrem ruszyłem mocno, nie umiałem się rozkręcić, ciężko było utrzymać moc na poziomie FTP. Z czasem szło lepiej ale do dobrego brakowało. Po 6 minutach siłowni z wiatrem zwolniłem do strefy 2 i powoli wracałem do pełni sił. Po dojeździe do Chybia zacząłem drugą tempówkę, tym razem chciałem jechać trochę mocniej w czasie 5 minut. Już początek był obiecujący a później gdy wiatr był boczny jechałem już dużo szybciej utrzymując stałą moc. Na koniec tempówki znowu zmagałem się z przeciwnym i bardzo silnym wiatrem. Jazda z bocznym wiatrem wyglądała nieźle, krety odcinek wzdłuż stawów do Ochab nie dawał szans na równą jazdę i dlatego przed trzecią tempówką nie byłem całkiem zregenerowany. Była ona zdecydowanie najtrudniejsza, do silnego wiatru, zmęczenia i chłodu doszła jeszcze nierówna nawierzchnia. Nie byłem w stanie jechać odpowiednio mocno i równo a gdy z przeciwka pojawił się samochód i musiałem zwolnić to odpuściłem po 4 minutach. Moc z tempówki wyszła niemal identyczna jak podczas wcześniejszej 5 minutowej próby, powinno wyjść więcej i dlatego nie byłem zadowolony. Kolejne tempówki były już dużo łatwiejsze bo na podjazdach i każda kolejna była krótsza. Po krótkim postoju w Dębowcu ruszyłem w kierunku Skoczowa z wiatrem wiejącym w plecy. Pierwszy podjazd odpuściłem i dopiero po przejechaniu drugiego newralgicznego i technicznego odcinka w Simoradzu ruszyłem mocniej. Jechałem cały czas równo trzymając moc na przełomie 5 i 6 strefy. Mogłem dać z siebie więcej ale takiej mocy nie utrzymałbym do końca tempówki a w końcówce nachylenie znacząco spadło co też znacznie utrudniało sprawę. Wiatr wiejący w plecy spowodował, ze musiałem jechać dosyć szybko. Ostatnie trzy odcinki testowe czekały na mnie na podjazdach w kierunku Bielska. Szybka jazda po płaskiej drodze za Skoczowem uświadomiła mi jak mocno wieje i dlatego start 2 minutowej próby był bardzo szybki. Jechałem cały czas równo aż do momentu gdy nachylenie spadło poniżej 3 % i musiałem dobrać bardziej odpowiednie przełożenie i nie byłem w stanie jechać już tak mocno. Zmęczenie było już duże a czas pomiędzy kolejnymi zrywami był coraz krótszy. Po kilku minutach lżejszej jazdy ruszyłem mocno, przyśpieszyłem już na zjeździe i z dużą prędkością zacząłem krótki i niewymagający podjazd. W końcówce już miałem problem aby utrzymać właściwą moc. Przed ostatnią próbą odpoczynek był bardzo krótki i popełniłem także mały błąd nie włączając okrążenia w liczniku. Po kilkunastu sekundach sprintu zorientowałem się i odpuściłem dalszą szarpaninę. Może i dobrze, bo moje wyniki na bardzo krótkich odcinkach są fatalne a rezultaty osiągane podczas kolejnych powtórzeń mówią o tym, że na wyścigach nie mam czego szukać. Nie jestem w stanie generować takich samych mocy na kolejnych powtórzeniach i ratuje mnie tylko skracanie czasu kolejnych akcentów. Jedna próba na maksa jeszcze wygląda u mnie nieźle i dlatego ten trening przekonał mnie do tego, że obrana droga i zaplanowanie startu w kilku czasówkach to był dobry pomysł na zakończenie tego sezonu. Duży wpływ na moją dyspozycje miała także pogoda, nigdy dobrze nie czułem się w niskich temperaturach a kilka warstw ubrań powoduje, że jeżdżę dużo gorzej niż przy kilkunastostopniowych temperaturach.