Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 229777.38 kilometrów w tym 8243.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.36 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2421965 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200

Dystans całkowity:59511.00 km (w terenie 254.50 km; 0.43%)
Czas w ruchu:2164:55
Średnia prędkość:27.27 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:675554 m
Maks. tętno maksymalne:205 (179 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:1256018 kcal
Liczba aktywności:481
Średnio na aktywność:123.72 km i 4h 31m
Więcej statystyk
  • DST 104.00km
  • Czas 03:56
  • VAVG 26.44km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 176 ( 90%)
  • HRavg 140 ( 71%)
  • Kalorie 1950kcal
  • Podjazdy 2120m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 79

Wtorek, 30 lipca 2019 · dodano: 05.08.2019 | Komentarze 0

Drugi dzień tygodnia zaczął się obiecująco, całkiem dobra pogoda i dosyć ciepło. Tak było do około 8, później się rozpadało i nie widać było jakiejś poprawy aury. Lepiej zrobiło się po 9 i gdy tylko trochę drogi obeschły wyjechałem na około 4 godzinny trening. Z planowanej trasy na Słowacje musiałem zrezygnować. Nie miałem na tyle czasu aby zaliczyć wszystkie planowane podjazdy, trasa jaką chciałem przejechać nie była trudna ale zapowiadała się ciekawie. Postanowiłem zaliczyć dwa nowe podjazdy na Słowacji w okolicy Spiskiej Magury. Wyjechałem w kierunku Centrum i w górę Zakopanego. Musiałem jechać objazdem przez Drogę do Olczy, pomimo dużego ruchu sprawnie wydostałem się z Zakopanego. Pierwszy podjazd przejechałem spokojnie, z drogi rozprzestrzeniał się fajny widok na Zakopane ale nie chciało mi się zatrzymywać aby zrobić zdjęcie. Po kilku minutach podjazdu zrobiło się prawie płasko ale do zjazdu było jeszcze ponad kilometr drogi prowadzącej raz lekko w dół, raz w górę. Sprawnie przejechałem ten odcinek a na zjeździe próbowałem przyjąć możliwie najlepszą pozycje aerodynamiczną i technicznie pokonać kilka zakrętów które były później. Ostatnie kilka miesięcy pracy nad zjazdami przyniosły efekty, na zjazdach złożonych z długich prostych połączonych z ciasnymi zakrętami radze sobie znacznie lepiej niż wcześniej. Po zjeździe zaczął się kolejny podjazd, dobrze mi znana Głodówka. Podobnie jak wcześniej starałem się jechać spokojnie a mimo to szybko znalazłem się na rondzie na którym skręciłem w prawo, po krótkim zjeździe i niedługim łagodnym podjeździe byłem na Głodówce. Na 20 kilometrach pokonałem już 500 metrów w pionie co rzadko zdarza mi się podczas treningów w okolicach domu. Zjazd po nie najlepszej nawierzchni z dużym ruchem samochodowym nie należał do najprzyjemniejszych, mało brakowało abym przegapił skręt w prawo na Brzegi. Tam nawierzchnia jeszcze gorsza, trzęsło strasznie a zjazd ciągnął się ponad 4 kilometry. Po zjeździe skorzystałem po raz pierwszy z mapy by upewnić się którą dróżką jechać aby trafić na podjazd pod Rzepiska. Lepiej było jechać główną i tak też zrobiłem. Po około dwóch kilometrach łatwej drogi skręciłem w prawo, już wtedy wiedziałem, że może braknąć mi picia w bidonach a czekało mnie ponad 20 kilometrów jazdy po słowackich szosach. Początek podjazdu pod Rzepiska jest łagodny, później robi się coraz trudniej i tak aż do rozwidlenia dróg. Po raz pierwszy wybrałem krótszy ale bardziej wymagający wariant. Nachylenie nie spada poniżej 10 %, podjazd jest krótszy i nieco łatwiejszy niż ściana Bukowina w Gliczarowie ale potrafi dać w kość. Jechałem takim tempem aby mieć komfortową dla mnie kadencję. Zapomniałem jak wygląda końcówka podjazdu w kierunku Łapszanki, po drodze jeszcze dwa trudniejsze fragmenty które dały mi w kość. Po wjeździe na Słowację miałem problem na zjeździe, najpierw prawie wyprostowałem jeden zakręt próbując minąć psa który szwendał się po drodze a kawałek dalej na nierównej szosie zgubiłem bidon. Musiałem się po niego wrócić ale nie straciłem dużo czasu na szukanie zguby. Po dojeździe do Ostruni skręciłem w lewo w zupełnie nieznaną mi drogę. Pierwsze kilka kilometrów prowadzi prawie cały czas w dół a po dojeździe do miejscowości Wielka Frankowa zaczyna się kilkukilometrowy podjazd. Zupełnie nie znałem tego odcinka a był bardzo ciekawy, na podjeździe dałem z siebie dużo więcej niż na wcześniejszych wzniesieniach. W dobrym tempie wjechałem na szczyt i zacząłem kilkukilometrowy zjazd do Spiskich Hanuszowic. Po dojeździe do skrzyżowania z drogą prowadzącą w kierunku przejścia Granicznego z Polską lub Magurskiego Siodła zawróciłem. Na południowym wschodzie zbierały się ciemne chmury, miałabym jeszcze czas aby zaliczyć podjazd na Magurskie Siodło od północnej strony ale aura spowodowała, że wolałem zawrócić. Podjazd w kierunku Frankowskiej Góry od wschodniej strony wygląda ciekawiej niż wersja zachodnia. Pojechałem odrobinę mocniej a na szczycie zatrzymałem się i zrobiłem kilka zdjęć. Na zjeździe znowu poćwiczyłem trochę technikę a później czekał mnie długi i łagodny podjazd do Ostruni. Jazda była dosyć męcząca a odcinek dłużył się niemiłosiernie. Później wpadłam na pomysł powrotu przez Przełęcz Zdziarską, w jej kierunku prowadzi długi, ciekawy i widokowy podjazd. Dzisiaj widoków nie było a na podjeździe zacząłem walczyć z początkami kryzysu. Picia już prawie nie miałem, najbliższy sklep kilka kilometrów dalej i żeby tam dojechać trzeba było najpierw wjechać pod górę a później zjechać bardzo zniszczoną drogą w kierunku głównej szosy łączącej Polskę ze Spiszem. Bezpiecznie dotarłem na główną szosę a na zjeździe próbowałem po raz kolejny skupić się na technice, niestety był tak duży ruch, że przed każdym zakrętem musiałem hamować. Po skręcie w kierunku Jurgowa zaczynało kropić, w lekkim deszczu dojechałem do Polski i zacząłem szukać sklepu. Znalazłem go w Jurgowie. W międzyczasie zaczęło padać mocniej i wychodząc ze sklepu musiałem odczekać na chwilę a później zrobiło się lepiej. Na podjeździe przez Brzegi dałem z siebie dużo, w końcówce wyczerpała się bateria w mierniku mocy. Od poniedziałku pojawiał się komunikat o słabej baterii ale go zlekceważyłem. Po dojeździe do Bukowiny obserwowałem niebo by wybrać taki kierunek aby nie zmoknąć. Lepiej wyglądało niebo na południu niż na zachodzie i nie chcąc znów jechać przez Głodówkę zjechałem do Poronina i skręciłem w nieznaną mi drogę przez Murzasichle. Niebo robiło się coraz ciemniejsze, szansa na dojechani suchym malała z każdą minutą. Podjazd jechałem dosyć mocno z kilkoma spowolnieniami spowodowanymi przez pieszych czy samochody zatrzymujące się na środku drogi. Dosyć ciekawy odcinek prowadzi aż do drogi prowadzącej od Głodówki do Zakopanego. Po wjechaniu na tą drogę było już mokro a gdy tylko wjechałem do Zakopanego to zaczęło padać. Na drodze coraz więcej wody, samochodów sporo i jeszcze ten objazd który wydłużył dojazd do kwatery o kilka minut. W Zakopanem padało jakby mniej ale rower był w bardzo złym stanie, drugi komplet ciuchów całkiem mokry i brudny a w butach basen.
Drugi raz dojechałem w podobnych warunkach i znowu musiałem poświecić czas na doprowadzenie roweru do porządku a buty suszyły się dłużej niż dzień wcześniej. W sumie całkiem dobry trening, były wyraźne oznaki kryzysu, chyba niezbyt dobrze się zaaklimatyzowałem w otoczeniu bo nogi nie pracują na tyle dobrze abym czuł 100 % satysfakcję z jazdy.


Informacje o podjazdach:

Zaliczyłem aż cztery nowe dla mnie podjazdy a dodatkowo poprawiłem najlepsze czasy na dwóch podjazdach. Nie byłem zbytnio zadowolony ze swojej jazdy. Czułem, że nie jest najlepiej ale nie było tak źle o czym świadczą wyniki. 




  • DST 105.00km
  • Czas 03:28
  • VAVG 30.29km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 143 ( 72%)
  • HRavg 124 ( 63%)
  • Kalorie 1338kcal
  • Podjazdy 590m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 76

Sobota, 27 lipca 2019 · dodano: 03.08.2019 | Komentarze 0

Wreszcie przyszedł moment na który czekałem długo – urlop. Aby zrobić jakiś dłuższy trening musiałem wyjechać po 6 rano a i tak skróciłem jazdę o godzinę. Wybrałem stosunkowo łatwą trasę która w wietrznych warunkach była trudniejsza niż na papierze. Początek był ciężki, nigdy dobrze nie jeździłem o tak wczesnej porze ale po kilkunastu minutach jazdy było już dobrze. Na trasie tradycyjnie trochę utrudnień wymagających większej uwagi ale nie stanowiących większych problemów
Po około godzinie jazdy złapałem dobry rytm i od tego momentu jechałem równym i dobrym tempem. Nie było za ciepło i nie musiałem zatrzymywać się w sklepie. W Bielsku pojawiły się problemy, najpierw przedzieranie się przez zatłoczone ulice a później strzeliła linka od tylnej przerzutki. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że dzień wcześniej wymieniłem wszystkie linki. Podregulowałem przerzutkę tak aby łańcuch znajdował się na możliwie dużej koronce kasety i wróciłem wolnym i szarpanym tempem do domu.
Pierwszy poważniejszy defekt w tym roku na szczęście trafił się podczas treningu, ta linka chyba była felerna, strzeliła zaraz przy mocowaniu. Po wcześniejszych problemach z linkami dokładnie sprawdziłem prowadnice w klamkach. Są już zużyte i niedługo powinny zostać wymienione na nowe ale przyczyna ostatniego uszkodzenia linki została już wyeliminowana.







  • DST 101.00km
  • Czas 03:40
  • VAVG 27.55km/h
  • VMAX 71.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 178 ( 91%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 1660kcal
  • Podjazdy 1690m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 73

Niedziela, 21 lipca 2019 · dodano: 03.08.2019 | Komentarze 0

Po sobotniej czasówce przyszła kolej na mocny trening w niedziele. Miałem do wyboru kilka opcji: Lysa Hora, Kamenna Chata czy Beskid Mały w większej grupie. Po analizie prognoz pogody zdecydowałem się na pierwszy od prawie dwóch lat niedzielny trening z TwomarkSport. Wstałem o odpowiedniej porze, przygotowałem wszystko i dzięki temu o idealnej porze wyjechałem z domu. Stwierdziłem, że lepiej będzie dołączyć do grupy w Straconce gdzie mam dogodniejszy dojazd niż pod Twomark i bez objazdów na ul. Cieszyńskiej. Spokojnie dojechałem pod sklep Biegacza a tam już większość osób czekała, dojechały tylko dwie osoby spod sklepu Twomark i w ponad 10 osobowym gronie ruszyliśmy w kierunku Przegibka. Trzymałem się w środku grupy ale gdy tylko zaczął się podjazd to wszystko się podzieliło. Kilka osób swobodnie odjechało a ja postanowiłem wjechać swoim tempem. Pierwszy podjazd bez odpowiedniej rozgrzewki nigdy mi nie wychodzi i jak się okazało dla mnie był to najsłabszy podjazd dla części grupy najlepszy. Wjechałem gdzieś w środku stawki a na zjeździe pomimo całkiem niezłej technicznie jazdy zostałem nieco z tyłu. Im bliżej Międzybrodzia tym gorzej mi się jechało. Nie wiedziałem o co chodzi i zacząłem jechać coraz bardziej asekuracyjnie. Z czasem zorientowałem się w czym problem a całkowite wyeliminowanie problemu wymagało zatrzymania się. W pewnym momencie zostałem za grupą i wtedy zatrzymałem się. Przy szybkiej zmianie kół źle zamocowałem zacisk, nie dość, że był założony na odwrót to jeszcze nie trzymał odpowiednio i na wybojach popuścił na tyle, że koło się przesunęło i powodowało duży dyskomfort. Po około 30 sekundowym postoju ruszyłem dalej, grupa była za daleko aby szybko dogonić i jechałem swoim tempem. Cały czas widziałem peletonik z przodu a po drodze nie działo się nic co miałoby wpływ na powiększenie starty i podjazd na Kocierz zaczynałem około minutę za resztą. Już na samym początku bardzo miła niespodzianka w postaci nowiutkiej nawierzchni. Jadąc po takiej drodze zapomina się chociaż na moment o nachyleniu które nie spada poniżej 15 % na odcinku 800 metrów. Postanowiłem wjechać ten odcinek na maksa i szybko dojechałem do innych, z wyprzedzeniem był mały problem ale udało się bez przeszkód znaleźć odpowiedni tor jazdy. Gdy nachylenie spadło do przyjemniejszych 10 ?lej dawałem z siebie wszystko. Przy wjeździe na główną drogę widziałem przed sobą dwójkę z Jafi Sport a z przodu było trzech najlepszych zawodników. Do szczytu jechałem już nieco lżej ale wciąż z mocą wyższą niż FTP. Zjazd był niezły chociaż nie najszybszy, w kilku miejscach pojawił się żwir a ruch na drodze był już spory i to trochę utrudniało jazdę w dół. Kolejne podjazdy również pojechałem mocno. Po zjeździe z Kocierzy i skręcie na Porąbkę przesuwałem się do przodu. Gdy zrobiło się stromo to ruszyłem mocno i w dobrym tempie wjechałem krótki ale wymagający podjazd. Przed podjazdem miałem dużą stratę do najlepszych i dlatego wjechałem za nimi. Na zjeździe nieco odpuściłem i zostałem z tyłu, peletonik podzielił się na kilka grupek, jedna pojechała nieco inną drogą i zjechaliśmy się dopiero przed Przegibkiem. Od początku podjazdu tempo było mocne. W pewnym momencie zostało nas 7 osób, później 6, ja nie umiałem jechać tempem kolegów i odpuściłem. Gdy zrobiło się trudniej to zacząłem nadrabiać i ostatecznie wyprzedziłem jeszcze 3 osoby i wjechałem na szczyt za Aleksem i Michałem którzy tego dnia wiedli prym na podjazdach. Na zjeździe znowu starałem się jechać jak najlepiej technicznie i wyszło całkiem nieźle. Miałem jeszcze trochę czasu i postanowiłem objechać rundę którą przemierza TDP podczas etapu z metą w Bielsku. Spokojne pokonanie pętelki zajęło mi 15 minut. Później podjechałem jeszcze pod Szyndzielnie i gdy zorientowałem się, że niewiele brakuje mi do 100 kilometrów postanowiłem dokręcić. Wjechałem w Dolinę Wapienicy i przed podjazdem pod Krzywą Chatę zawróciłem. Zjazd w dół sprzyjał ćwiczeniu techniki i wykorzystałem to. Wróciłem do domu w momencie gdy było już dosyć ciepło.







  • DST 122.00km
  • Czas 04:23
  • VAVG 27.83km/h
  • VMAX 78.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 180 ( 92%)
  • HRavg 162 ( 83%)
  • Kalorie 2430kcal
  • Podjazdy 3200m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tatra Road Race 2019

Sobota, 13 lipca 2019 · dodano: 14.07.2019 | Komentarze 0

Najważniejszy start a zarazem jeden z głównych celów na ten rok mam już za sobą. Przygotowywałem się do tego wyścigu bardzo starannie i przy moim zdrowiu, ilości czasu jaki mogłem poświęcić na trening oraz możliwościach mojego organizmu zrobiłem wszystko aby się do tego wyścigu jak najlepiej przygotować i szczyt formy przypadł właśnie na ten wyścig. W ostatnim tygodniu walczyłem z silnym przeziębieniem a także przez trzy dni nie miałem możliwości jeździć na rowerze. Przy moim zdrowiu jazda w deszczu nie jest wskazana i dlatego długo wahałem się czy w ogóle jechać. Dopiero po 18 w piątek wyjechałem w towarzystwie znajomych w kierunku Zakopanego. Po dojeździe wykorzystałem moment i sprawdziłem sprzęt. Po dobrej kolacji długo nie mogłem zasnąć, poziom adrenaliny był tak wysoki, że nie byłem zmęczony przed startem. Rano pojechałem odebrać bogaty pakiet startowy i wróciłem na śniadanie. Czas szybko zleciał i musiałem jechać na rozgrzewkę. Ubrałem się zachowawczo, potówka, ochraniacze na buty oraz rękawki przydały się dopiero w końcowej fazie wyścigu. Rozgrzewka była odpowiednio długa i intensywna, zabrakło tylko dłuższego odcinka na FTP. Przed startem postawiłem przed sobą cele które w całości udało się zrealizować. Pierwszym z nich było pojawienie się na starcie i pomimo startu z ostatniego sektora w którym nie miałem dobrej pozycji, wolałem dobrze się rozgrzać i nadrabiać pozycje na trasie niż wystartować z lepszej pozycji i nie potrafić jechać odpowiednio mocno aby tą pozycję utrzymać. 
   Gdy nadeszła pora startu i sygnał to ponad minuta minęła zanim ruszyłem. Od startu jechałem mocno, przesuwałem się do przodu i gdy w peletonie zrobiły się dziury to nie musiałem spawać i dzięki temu oszczędziłem trochę sił. Przed podjazdem pod Salamandrę będącym pierwszą wspinaczką dnia byłem w dobrym miejscu, przede mną spora liczba osób a z tyłu nikogo. Odcinek dojazdowy do pierwszego podjazdu był jednym z najlepszych początków wyścigów w jakich brałem udział, zwykle popełniałem tam masę błędów a tym razem pomijając pozycję startową nie ma nic co mógłbym zrobić lepiej. Przy tym elemencie stawiam plusa, już drugiego tego dnia. Nie chcąc powtórzyć sytuacji z Pętli Beskidzkiej gdy pierwszy podjazd pojechałem za mocno a później długo cierpiałem i dochodziłem do siebie zacząłem podjazd na mocy progowej i cały czas się jej trzymałem. Wyprzedziłem sporo osób, w tym kilku startujących z pierwszego sektora a strata do najlepszych po 5 kilometrach wynosiła już ponad 2 minuty. Zaczął się zjazd a także pierwsze tego dnia problemy. Wróciły stare czasy gdy wszyscy zostawiali mnie na zjeździe jak chcieli, aby było jeszcze ciekawiej to na bardzo nierównej nawierzchni przy zmianie przełożenia spadł mi łańcuch, nałożenie go nie było łatwą sprawą i dobre 2 kilometry jechałem bez kręcenia. Dopiero gdy droga stała się równiejsza to udało się naprawić usterkę. Straciłem na tym trochę czasu a także sił na późniejszą gonitwę. Pogoń zakończyłem dopiero na podjeździe pod Ostrysz. O odpoczynku nie było mowy bo zaczął się zjazd na którym znowu prawie zostałem odczepiony. Na trzecim podjeździe dnia starałem się przesunąć do przodu ale nie bardzo mi to wyszło. Wjechaliśmy na dobrze znaną mi drogę w kierunku Ratułowa, moja jazda wyglądała już lepiej i mogłem chwilę odpocząć. Nie przeczuwałem, że już niedługo będę skazany na samotną jazdę. Podjazd w Czerwiennem przejechałem w środku grupy a gdy skręciliśmy w boczną drogę i zrobiło się stromiej to wyszedłem na czoło i nawet zrobiłem niewielką przewagę. Nie trwało długo jak zostałem złapany i znowu znalazłem się na tyle. Kolejny podjazd był krótki i stromy. Na takich sobie nie radzę najlepiej i wjechałem z tyłu a po minięciu premii górskiej popełniłem największy błąd. Odpuściłem na moment i zrobiła się różnica którą powiększył zjazd. Od tego momentu już jechałem głównie solo. Oczywiście próbowałem gonić, złapałem najpierw jednego a następnie drugiego zawodnika ale pogoń nie mogła się udać bo czekał nas trudny technicznie zjazd do Skrzypnego. Po zjeździe na moment zostałem zmieniony na czele i to był koniec współpracy w tej grupce. Na podjeździe pod Pitoniówkę chciałem wykrzesać z siebie więcej i gdy tylko nachylenie wzrosło to swobodnie odjechałem i dokładając do pieca zbliżyłem się do grupy której dałem wcześniej odjechać na około 15 metrów. Ta różnica była za duża do zniwelowania na zjeździe i byłem skazany na dalszą solową jazdę. Zjazdy mi tego dnia potwornie nie wychodziły i szybko straciłem grupę z pola widzenia. Przewaga jaką udało się im wypracować była tak duża, że pomimo mocnej jazdy i łapania pojedynczych zawodników większe skupisko kolarzy zobaczyłem dopiero na podjeździe pod Czerwienne. Gdy zaczynałem ten podjazd to grupka była już w połowie wzniesienia. Jechałem cały czas swoje, noga pracowała jakby lepiej niż wcześniej i dzięki temu dystans szybko leciał. Na bufecie wymieniłem bidon, zjazdem arbuza i jechałem dalej. Starałem się jechać cały czas równie mocno jak wcześniej i nawet to wychodziło. Zjazdy o ile to możliwe były jeszcze gorsze niż wcześniej co nie wpłynęło zupełnie na moją motywację a tylko powiększyło moją stratę do najlepszych. Z ulgą dojechałem do początku podjazdu na Pitoniówkę gdzie znowu mogłem nadrobić trochę czasu. Wjechałem równie mocno jak za poprzednim razem i zbliżyłem się po raz kolejny do grupy ale jej nie złapałem. Zjazd jakby poszedł odrobinę lepiej. Zbliżyłem się do kilku zawodników a na kolejnym podjeździe już ich miałem. Po trzech godzinach jazdy zaczęło padać. Byłem na to przygotowany i dlatego moja wydajność nie spadła. Przed Czerwiennem zbliżyłem się do grupy, na podjeździe wyprzedziłem i na ostatni bufet wjechałem samotnie Ponowna zmiana bidonu, banan i kierunek meta. Na rozjeździe miałem około 25 minut straty do najlepszego zawodnika. Pomimo deszczu sprawnie dostałem się do Zębu i zacząłem zjazd do Nowego Bystrego. Wyprzedziłem kilka osób, o dziwo w deszczu nie zjechałem gorzej niż w suchych warunkach. Do mety zostało około 20 kilometrów z kilkoma podjazdami. Pierwszy z nich to znany mi odcinek w kierunku Butorowego z inną, dosyć trudną końcówką. Wjechałem całkiem sprawnie i znowu wyprzedziłem kilka osób a czułem się cały czas dobrze. W międzyczasie przestało już padać ale ciężkie chmury wciąż wisiały w powietrzu. Odcinka do Butorowego nie znałem zupełnie, dwa kolejne podjazdy były ciekawe. Dokładnie takie jak lubię i na jakich tego dnia czułem się najlepiej. Jechałem swoje i wyprzedzałem kolejnych zawodników. Na szczycie ostatniej tego dnia premii górskiej znowu zaczęło padać i droga w dół przypominała rzekę. Dosyć szybko i bezpiecznie zjechałem do Dzianisza. Ostatni podjazd zupełnie mi nie podszedł. Nie umiałem jechać odpowiednio mocno a rezerwy sił były. Puściłem tylko jednego zawodnika, sam dogoniłem kilku, ktoś dojechał z tyłu i ostatni zjazd zaczynaliśmy w 7 osób. Puściłem się bardzo odważnie w dół i w Kościelisku było nas dwóch. Na finiszu nie miałem najmniejszych szans więcej postanowiłem dać mocną zmianę przed wjazdem na metę. Droga cały czas biegła w dół, utrudnienia na drodze spowodowały, że dwukrotnie musiałem hamować. Po skręcie na ostatnie 400 metrów zacząłem tracić. Na długim finiszu byłem w stanie wygenerować ponad 450 Wat co okazało się za mało i straciłem 5 sekund.
Na mecie byłem zadowolony ale i zmęczony. Zrobiłem swoje, popełniłem trochę błędów przez które straciłem trochę czasu, pod wieloma względami moja jazda nie była wzorowa ale byłem na tyle skuteczny aby pojechać na miarę ambicji, możliwości i oczekiwań. Mijając metę zrealizowałem kolejny cel, ukończyłem ten piekielnie trudny wyścig. W nagrodę dostałem piękny medal. Niestety szybko się wychłodziłem i nie czułem się za dobrze. Szybko oddałem numer z pleców, zjadłem kilka kawałków arbuza i zdecydowałem, że najpierw pójdę na posiłek a później pojadę na ciepły prysznic. Trochę czasu zajęło oddanie roweru do depozytu i zejście w miejsce gdzie dostępny był posiłek. Tutaj kolejne zaskoczenie, samoobsługa, można sobie było nabrać tyle makaronu i sosu z mięsem ile się chciało a i dokładka była możliwa. Ja wsunąłem jedną dużą porcję. Gdy chciałem sobie sprawdzić dane w liczniku to okazało się, że po raz kolejny licznik nie zapisał mi dobrze aktywności. Jest to już kolejny wyścig z którego nie mam pełnych danych a co za tym idzie, nie mogę dokładnie przeanalizować jazdy i wyszukać rzeczy które musze poprawić. Dużo lepiej mi się zrobiło gdy zobaczyłem wyniki. W kategorii zameldowałem się na 6 miejscu, tym samym co tydzień temu na Pętli Beskidzkiej z mniejszą stratą do podium. Trochę gorzej wyglądało to w OPEN gdzie sklasyfikowano mnie jako 40 zawodnika. Przed sezonem postawiłem sobie za cel miejsce w najlepszej 10 kategorii wiekowej na tym wyścigu i to się udało zrealizować. Na dzień dzisiejszy mam też zapewniony pierwszy sektor startowy na następny rok. Aby go utrzymać będę musiał zanotować solidne wyniki na początku przyszłego sezonu co przy odpowiednim treningu jest całkiem możliwe. Własne cele zrealizowałem, pojechałem całkiem dobry wyścig i jestem bardzo zadowolony. Wyciągnąłem też masę wniosków które myślę, że pomogą wyeliminować mi błędy i skuteczniej walczyć w następnym sezonie. Po posiłku szybko odebrałem rower i w luźnym tempie dojechałem na kwaterę pod ciepły prysznic. Buty i ciuchy do suszenia, w rowerze szybko przeczyściłem napęd i nasmarowałem aby nie zardzewiał i powoli piechotą ruszyłem w kierunku hotelu Merkury na dekoracje. Zdążyłem w odpowiednim momencie gdy zaczynali dekorować dystans HARD. Dla Jas-Kółek indywidualne podium wywalczyła tylko Angelika, poza tym trzy miejsca w 6 kategorii wiekowej i start 9 innych zawodników głownie na dystansie HELL pozwolił naszej drużynie stanąć na 3 miejscu podium. Było to pewne zaskoczenie bo sporo drużyn było liczniejszych a o ostatecznym układzie zdecydował wynik naszego najwytrwalszego zawodnika który pomimo bardzo małej ilości treningów zdecydował się na start na dystansie HELL i ukończył go zaledwie 10 minut przed regulaminowym czasem. Gdyby zdecydował się na HARD i go przejechał to także byłoby podium ale różnica byłaby zaledwie kilkukilometrowa. Wyniki drużynówki sprawdziłem tylko z ciekawości. Gdyby nikt ich nie sprawdził to byłoby zaskoczenie i brak czasu na przygotowanie do wejścia na pudło. Liczba dekoracji była tak ogromna, że na Drużynówkę czekać było trzeba ponad godzinę. Po wejściu na scenę byliśmy najmniej liczną drużyną ale te dwie pierwsze wyraźnie z nami wygrały i nie było szans na nic więcej. Był to bardzo przyjemny moment bo po kilku wyścigach z cyklu Road Maraton w których Jas-Kółka zdobywała najwięcej punktów nie było dekoracji Drużyn a dla niektórych była to pierwsza okazja do stanięcia na podium w tym sezonie a dla innych także pierwsza wśród Jas-Kółek. Na koniec czekały jeszcze nagrody przekazane przez sporą ilość sponsorów. Opłacało się zostać do końca bo ostatnim numerem jaki został wybrany był mój numer. Byłem trochę oszołomiony a zarazem zmęczony po całym dniu i nie byłem w stanie okazać zadowolenia tym faktem. Na scenę dotarłem z dużymi problemami a pytanie jakie dostałem było dosyć podchwytliwe ale udało się na nie odpowiedzieć. Nagroda jaką dostałem jest idealną rekompensatą za te wszystkie niepowodzenia jakie mnie spotkały w ostatnich latach. Jedynym problemem był rozmiar tej nagrody, maszerując z dużym Voucherem przez Zakopane wyglądałem co najmniej dziwnie. Pomimo wielu obaw i zwątpień zaliczam ten weekend do udanych.
Organizacja tego wyścigu stała na bardzo wysokim poziomie, najwyższym w Polsce. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Obsługa wszystkich stoisk, od biura zawodów, przez stoisko z pamiątkami, bufety czy osoby zabezpieczające miejsce depozytu rowerów byli bardzo mili i pozytywnie nastawieni w odniesieniu do wszystkich zawodników. Służby porządkowe, zabezpieczające trasę spisały się na medal a Organizatorzy wykonali kawał dobrej roboty za którą należą się duże brawa i podziękowania. Nie sądziłem, że w naszym kraju da się zorganizować wyścig na takim poziomie przewyższającym organizacje chwalonych przeze mnie wyścigów w Czechach. Dodając do tego trudną trasę jestem pełen podziwu i z wielką przyjemnością stanę na starcie za rok.
Podsumowując swój start dopatrzyłem się zarówno plusów jak i minusów:
Zacznę może od plusów:
Na duży plus rozgrzewka która była dla mnie idealna i od startu mogłem jechać mocno i przesuwać się do przodu.
Dobrze pojechałem pierwsze trzy kilometry do początku podjazdu na Salamandrę. Jakby tak wyglądały początki każdego wyścigu w moim wykonaniu to mógłbym mówić o dużym progresie w tym zakresie.
Dobra i równa jazda na podjazdach. Szczególnie dobrze czułem się na odcinkach o nachyleniu 7-12 %, trudniejsze sekcje były także niezłe a niezadowolony mogę być jedynie z ostatniego podjazdu pod Butorowy gdzie po prostu nie byłem sobą i nie potwierdziłem poziomu jaki prezentowałem na wcześniejszych podjazdach.
Bardzo dobra jazda w deszczu. Zwykle gdy było mokro to nie istniałem, traciłem sporo czasu, szybko się wychładzałem a zdarzyło się nawet, że wycofałem się z dalszej rywalizacji. Najwięcej zyskałem właśnie wtedy gdy padało, na podjazdach jechałem swoje a na zjazdach szytki Vredestein Fortezza Senso spisały się na medal i nie zjeżdżałem wcale wolniej jak w suchych warunkach.
Bardzo duża motywacja i walka do samego końca. Często jak miałem trudne początki to odpuszczałem. Pomimo problemów i słabej jazdy na początku wyścigu w dalszej części złapałem wiatr w żagle i jechałem swoim tempem. Znalazło się może kilka osób które potrafiło się ze mną utrzymać dłużej i dwie osoby które mnie dogoniły były przede mną na mecie. Wytrzymałościowo jestem bardzo dobrze przygotowany a umiejętne przyjmowanie kolejnych dawek jedzenia i picia nie spowodowało najmniejszego kryzysu.
W pewnym stopniu udało się przełożyć dyspozycję z treningów na wyścig, często się to nie udawało. Muszę jeszcze popracować nad tym elementem a efekty będą jeszcze większe.
Sprzęt po raz kolejny spisał się perfekcyjnie. Problemy z łańcuchem powtarzają się często i już wiem gdzie jest problem i dlatego tej usterki nie biorę pod uwagę przy ocenie.
Ostatni plus jest taki, że zaczynam się cieszyć z tych małych sukcesów. Wyniki może nie powalają na kolana, wiem, że stać mnie na więcej ale będąc niezadowolonym z osiąganych wyników mogę tylko pogorszyć sprawę. W ostatnich latach rzadko się cieszyłem z rezultatów i to było także przyczyną wielu błędów i porażek jakich doświadczyłem.
Z minusów na tym wyścigu mogę wymienić:
Słabą pozycje startową wynikającą z braku wyników wartych odnotowania w pierwszej części sezonu, debiutu na tym wyścigu który z automatu przypisywał mi miejsce w 4 sektorze startowym a także rozgrzewki którą skończyłem na tyle późno, że większość uczestników była już ustawiona w sektorze.
Bardzo słabe zjazdy, traciłem na tym sporo, szczególnie źle czułem się na wąskich, krętych i szybkich, stromych zjazdach. O dziwo lepiej było w końcówce gdzie na mokrych szosach nie traciłem prawie wcale.
Złą taktykę na pierwszy podjazd gdzie startując z dalekiej pozycji nie jadąc na maksa nie nadrobiłem tyle ile byłem w stanie.
Błędy techniczne powodujące, że kilka razy musiałem gonić grupę. W jednym momencie błąd był tak poważny, ze grupa odjechała na dobre i przez wiele kilometrów walczyłem samotnie. Pomijam problem z łańcuchem na pierwszym zjeździe bo tutaj problem leży zarówno po mojej stronie jak i złej nawierzchni .
Problemy z licznikiem który nie wiem czemu nie zapisał całości trasy. Miałem cały czas podgląd na licznik ale danych z drugiej połowy trasy nie mam. Kolejny wyścig z którego nie bardzo mam co analizować a na samych odczuciach z jazdy dużych postępów nie zrobię.
Podsumowując, był to zdecydowanie najtrudniejszy wyścig w jakim brałem udział. Dałem z siebie wszystko, walczyłem dzielnie i przy tych wszystkich okolicznościach jakie pojawiły się na trasie wiele lepiej być nie mogło. Poziom wyścigu dosyć wysoki, zawodnicy z którymi walczyłem na równi podczas Pętli tym razem okazali się lepsi. Musze być zadowolony z wyścigu bo wszystkie cele zrealizowałem, dojechałem cały i zdrowy, bez poważnego defektu sprzętu. Jedynie po raz kolejny zawiódł licznik który zapisał zaledwie połowę trasy pomimo tego, że podgląd na dane miałem cały czas, jedynie w deszczu wysokościomierz nie działał i dlatego nie miałem danych o nachyleniu i przewyższeniu w końcówce trasy. Mimo wszystko był to jeden z lepszych wyścigów jakie przejechałem. Aby prezentować lepszy poziom sportowy musze więcej i mocniej trenować aby w przyszłości spróbować nawiązać walkę z czołówką.

Informacje o podjazdach:

Nie mam wszystkich danych. 







  • DST 131.00km
  • Czas 05:04
  • VAVG 25.86km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 184 ( 94%)
  • HRavg 136 ( 69%)
  • Kalorie 2380kcal
  • Podjazdy 2330m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 68

Niedziela, 30 czerwca 2019 · dodano: 07.07.2019 | Komentarze 0

Po tym jak w sobotę nie udało się solidnie sprawdzić na trudnej trasie chciałem zrobić to w niedzielę. Miałem kilka koncepcji i nie wiedziałem którą wybrać. Przez drobne niedopatrzenie nie zdążyłem na trening z Twomark, startowali 15 minut wcześniej i mój budzik zadzwonił za późno aby się wyrobić. Wyjechałem sam kilka minut po 6 w bardzo przyjemnej temperaturze. Skierowałem się na zachód z myślą objazdu trasy Pętli Beskidzkiej. Nie miałem tyle czasu aby całą przejechać wiec chciałem sprawdzić tylko zapomniane podjazdy. Jakbym miał zmienić zdanie to wziąłem również ze sobą korony i to był przyczynek to zmiany trasy. Dojeżdżając do Ustronia postanowiłem pojechać na Czechy, szybko rosnąca temperatura oraz zbyt duży ruch pojazdów w kierunku Wisły były decydującym czynnikiem. Sprawdziłem również nową drogę do Cisownicy. Fajna alternatywa dla głównej ale odcinek prowadzący do osiedli położonych na wzniesieniu miał złą nawierzchnie która w końcu przeszła w żwir i zawróciłem. Przez Cisownicę nie minął mnie żaden samochód a gdy tylko skręciłem w kierunku Budzina to pojawiły się trzy. Ruszyłem mocno i na ściankach dałem z siebie dużo, noga dopiero się rozkręcała i podjazd szybko się skończył. Na zjeździe nie czułem się pewnie i dojazd do przejścia granicznego w Lesznej też nie był zbyt dobry. Chcąc minąć Trzyniec skręciłem w boczną drogę i trafiłem na remontowany odcinek, dało się przejechać ale musiałem strasznie uważać. Na krótkiej ściance przepaliłem nogę. Czułem, że jeszcze to nie jest to, czego oczekiwałem i trochę bałem się kolejnego, nieznanego mi podjazdu. Słyszałem, że jest bardzo trudny i zaraz miałem się o tym przekonać. Trafiłem na niego od strzału bez zbędnych postojów i dogłębnego studiowania mapy. Nie wiedziałem, gdzie dokładnie zacząć mierzyć czas i pierwszy kilometr za rondem w Bystrzycy wydawał mi się zbyt łatwy. Dopiero za łukiem w prawo pojawiło się większe nachylenie i wtedy stoper wystartował. Starałem się trzymać cały czas moc progową. Szło całkiem nieźle, poprzednie podjazdy były potrzebne aby się rozkręcić i móc wykorzystać pełnie możliwości organizmu. Początek podjazdu prowadził szeroką i równą drogą, nachylenie nie było wysokie i tylko momentami dochodziło do 10 %. Wiedziałem, że druga cześć odcinka jest dużo trudniejsza i starałem się jechać równo a dopiero tam dać z siebie maksa. Po około 3 kilometrach pojawiła się zatoczka, restauracja po lewej i ściana do nieba. Z daleka wyglądało to gorzej a gdy zacząłem podjeżdżać to nie było tak tragicznie. Jechałem bardzo mocno, nachylenie nie spadało poniżej 15 % a maksymalnie przekroczyło 20, na bardzo trudnych 500 metrach do pełni komfortu zabrakło 34 zębów z tyłu. Jazda na przełożeniu 36x32 to było już przepychanie, nie lubię tego ale od czasu to czasu można się pomęczyć. Dalsza część podjazdu ma zmienne nachylenie oraz pogarszającą się nawierzchnię. Warunki były już piekielne a mój organizm nie dawał żadnych oznak kryzysu. Powoli zbliżałem się do końca podjazdu, jechałem już prawie na maksa, byłem maksymalnie zlany potem co później miało swoje skutki na szczycie. Po niecałych 20 minutach dotarłem do miejsca gdzie asfalt przechodzi w żwir i jeszcze około minutę męczyłem się aby dostać się na szczyt. Nie wiedziałem czy czas jaki uzyskałem był dobry ale gdybym miał tam jechać na czas i odpuścić inne podjazdy to niewiele mógłbym dołożyć, zbyt mocna jazda w pierwszej części mogłaby poskutkować odcięciem w końcówce. Na ostatnich kilometrach nie byłbym w stanie urwać więcej niż kilka sekund. Nagrodą za wysiłek były piękne widoki ale i plaga much które od razu mnie oblazły i szybko musiałem się ewakuować. Celem na zjazd było tylko bezpieczne dostanie się na dół. Na stromej wąskiej drodze starałem się nie rozpędzać a umiejętne posługiwanie się dźwigniami hamulców nie doprowadziło do przegrzania obręczy. Na szerszej drodze pozwoliłem sobie na więcej fantazji ale na dwóch ostatnich zakrętach bałem się zaryzykować i wytracałem zbyt dużo prędkości. Odcinek kapitalny, nie sądziłem, że w okolicy jest taki podjazd. Nie byłbym sobą gdybym nie dołożył kolejnego podjazdu. Wiedziałem, że blisko jest krótki ale trudny podjazd. Znalazłem na mapie odcinek który wyglądał mi właśnie na ten podjazd i ruszyłem w jego kierunku. Po drodze zaliczyłem ciekawy podjazd, przegapiłem skręt w boczną, wąską i niebezpieczną drogę prowadzącą w dół do głównej szosy. Trafiając na właściwy tor zauważyłem już bardzo małą ilość picia w bidonach. Na podjazd miało wystarczyć dlatego nie szukałem na razie bufetu. Po dwukrotnym kontrolnym sprawdzeniu mapy trafiłem od strzału na właściwą drogę. Podjazd wyglądał na ciekawy. Zmienne nachylenie i nienajlepsza nawierzchnia sprawiła, że odcinek był ciężki do pokonania. Jechałem cały czas bardzo mocno, prawie na maksa i nie wiedząc dokładnie gdzie podjazd się kończy zacząłem niepotrzebnie kalkulować. Koniec odcinka asfaltowego zaskoczył mnie bardzo, sadziłem, że podjazd kończy się w bardziej cywilizowanym miejscu. Po zjeździe do centrum Nydka miałem dylemat, czy jechać na Koziniec czy dłuższy ale łatwiejszy podjazd w Gródku. Po dojeździe do Bystrzycy gdzie nie wypatrzyłem otwartego sklepu skierowałem się w kierunku Gródka i uzupełniłem bidony na stacji benzynowej. Odcinek do początku podjazdu dłużył mi się strasznie, gdy tam już dotarłem to nie umiałem złapać rytmu. Dopiero po kilkuset metrach zaczęło mi się kręcić lepiej. Jechałem odrobine za mocno i po 3 kilometrach wspinaczki zaczęło mnie brakować. Cisnąłem do końca podjazdu ale byłem już nieźle ujechany. Dałem z siebie wszystko i na kolejny podjazd brakowało już sił i motywacji. Motywował mnie już zasłużony bufet w Lesznej. Zjechałem dosyć szybko i z wiatrem fajnie leciało się aż do Trzyńca. Pod Leszną podjeżdżało mi się ciężko. Z ulgą stanąłem na bufecie i po raz pierwszy w tym roku miałem okazję napić się Kofoli. Nigdy nie smakowała tak dobrze. Przerwa 10 minutowa była wskazany a gdy chciałem ruszać dalej to zauważyłem flak w przednim kole. Zdecydowałem się dopompować powietrza i ruszyć dalej. Tak też zrobiłem i musząc stanąć w sklepie po wodę nie wiedziałem jaki dystans przejadę bez dopompowywania. Po szybkiej wizycie w sklepie dopompowałem powietrza i ruszyłem najkrótszą drogą do domu. Nie chcąc uszkodzić koła postanowiłem częściej dopompowywać aby jazda była bardziej komfortowa. Przez problemy z uciekającym powietrzem zapomniałem o jedzeniu i tętno z każdą chwilą rosło. Piłem w miarę regularnie a tempo jakie byłem w stanie trzymać było całkiem dobre. Większość podjazdów jechałem z mocą progową aby jeszcze bardziej dobić nogi. Z rytmu wybiły mnie tylko dwie przerwy poświęcone na dopompowanie koła. Na sam koniec tradycyjny rozjazd i w domu zjawiłem się równo o 12. Czasami opłaca się wyjechać wcześnie rano aby wrócić o takiej porze aby całe popołudnie przeznaczyć na odpoczynek.



Informacje o podjazdach:





  • DST 174.00km
  • Czas 05:35
  • VAVG 31.16km/h
  • VMAX 81.00km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • HRmax 179 ( 91%)
  • HRavg 152 ( 77%)
  • Kalorie 2800kcal
  • Podjazdy 2800m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krakonošův Cyklomaraton 2019

Sobota, 15 czerwca 2019 · dodano: 17.06.2019 | Komentarze 1

Po nocnych problemach zdrowotnych i około 2 godzinach snu nie czułem się najlepiej. Chciałem zrezygnować ze startu ale osobisty motywator i odebrany dzień wcześniej pakiet startowy przesądził o tym, że zdecydowałem się na start. Udało się zjeść lekkie śniadanie co uznałem za dobry znak. Podczas rozgrzewki nie byłem w stanie generować takich mocy jak podczas treningów a rosnąca temperatura i wiejący w twarz silny wiatr nie ułatwiał zadania. Gdy już dojechałem do Trutnova i zauważyłem ile wszędzie jest ludzi to czym prędzej zająłem miejsce w sektorze. Przypadło mi miejsce w górnej połowie stawki co i jest dużą różnicą w porównaniu do poprzedniego wyścigu. Dodatkowo trafiłem na jedno z osłoniętych przed bezpośrednimi promieniami słonecznymi miejsce w sektorze co ułatwiło oczekiwanie na start. Ciekawostką jest, że sygnałem do startu był wystrzał z wojskowej armaty. Już na starcie ktoś przede mną miał problem z ruszeniem i zanim wyminąłem to straciłem kilka cennych pozycji. Przejazd przez miasto szybki i nerwowy, ruch niby zabezpieczony ale co jakiś czas pojawiały się samochody stanowiące problemy dla jadącego całą ławą peletonu kolarzy. Na rondach trzymałem się prawej strony, była to bezpieczniejsza ale powodująca straty pozycji opcja. Nie czułem się pewnie i z miasta wyjeżdżałem na bardzo odległej pozycji. Później stawka zaczynała się rozciągać a ja znalazłem lukę po prawej stronie. Byłem całkowicie osłonięty od wiatru i zaczynałem powoli przesuwać się do przodu. Tempo było konkretne i na dłuższym podjeździe peleton się podzielił. Mocna jazda pozwoliła mi się znaleźć tuż za zasadniczą grupą. Przed zjazdem miałem kilka metrów straty, jak się okazało nie do odrobienia. Szaleńcze tempo na zjeździe pozwoliło urwać wszystkich a także wyprzedzić kilku dodatkowych zawodników. Goniłem dalej bez większych efektów, w końcu złapałem jakąś grupkę i stwierdziłem, że dalsza pogoń nie ma sensu. Do mety ponad 150 kilometrów, żar leje się z nieba, mocna jazda wymusza przyjmowanie większej ilości płynów a na dobry wynik szans przy tym poziomie rywalizacji nie było. W Lubawce uformowała się fajna grupka w której współpraca układała się wzorowo. Na dłuższych prostych było widać dużą grupę z przodu ale szans na dogonienie nie było. Gdy pojawił się podjazd to trochę się porozrywało. Po zjeździe ponownie stworzyliśmy grupkę i przez kilkanaście kilometrów współpraca się układała, do czasu gdy dojechała do nas czołówka z krótszego dystansu. Z ciekawości zerknąłem na średnią. Na odcinku 50 kilometrów z około 300 metrowym przewyższeniem wynosiła ona ponad 36 km/h. Peleton krótszego dystansu startującego 5 minut po nas musiał mieć około 40 km/h, to jest kosmos. Nawet najlepsi kolarze świata rzadko osiągają takie prędkości na początku wyścigów. Niekorzystną stroną tej sytuacji był fakt, że wraz z czołówką krótszego dystansu dojechali do nas zawodnicy którzy zostali za nami przed wjazdem do Polski. Na szczycie ostatniego przed Lubawką podjazdu miałem dostać pełny bidon i zapas żeli energetycznych. Wypatrując czekającej na mnie dziewczyny przestałem się skupiać na drodze i sporo osób mi odjechało. Złapałem w locie bidon i szybko wrzuciłem żele do kieszeni, musiałem gonić grupę i dlatego nie kalkulowałem na zjeździe. Po wjeździe do Lubawki pojawiła się kostka brukowa a na niej cała masa bidonów zgubionych przez kolarzy. Po objechaniu rynku pojawił się wodopój na którym się zatrzymałem w celu schłodzenia. Ciężko było ruszyć dalej i fajna grupka odjechała. Goniłem dosyć długo, z tyłu nie było nikogo widać i jedyną opcją była próba pogoni. Kilka grup było w zasięgu i najpierw dojechałem do jednej, potem wraz z innymi przeskoczyłem do drugiej. Do początku trudniejszej części podjazdu na przełęcz Kowarską trzymałem się raczej z tyłu a gdy nachylenie wzrosło to zacząłem zbliżać się do czuba aż wyszedłem na czoło grupy. Nie narzuciłem wcale mocnego tempa a grupa zaczynała się dzielić. Przed skrętem na Okraj zaczynałem już doganiać pojedynczych zawodników z wcześniej jadących grup. W końcu znalazł się ktoś kto zdecydował się jechać moim tempem. Nie byłem zadowolony z tempa w jakim wjechałem na przełęcz Okraj. Za przełęczą był
pierwszy tego dnia bufet żywieniowy. Zaskoczony byłem szybkością obsługi,
kilkadziesiąt osób na bufecie obsługiwane było w tempie ekspresowym. Po
napełnieniu bidonów nie mogłem sobie odmówić kilku kawałków arbuza i
straciłem dodatkową minutę. Długi i nudny zjazd w stronę Czech zacząłem
samotnie. Nawierzchnia pozostawiała dużo do życzenia i na jednym z wybojów
spadł mi łańcuch. Szybko pozbyłem się usterki i już na wypłaszczeniu
wyprzedziłem jednego zawodnika. Odbiłem w prawo na dodatkową pętlę
obejmującą trzy podjazdy, czułem na plecach dużą grupę ale wiedząc, że
lada moment zacznie się bardzo trudny podjazd specjalnie nie czekałem na
nich. Przed rozpoczęciem wspinaczki zacząłem doganiać pojedynczych
zawodników, widząc przed sobą znak oznaczający początek podjazdu osoba
kierująca ruchem nakazała skręcić w lewo. Na horyzoncie pojawiła się
ściana do nieba. Przed podjazdem termometr wskazywał ponad 35 stopni a nic
nie wskazywało, że podjazd szybko się skończy. Chcąc mieć ten podjazd za
sobą postanowiłem jechać mocno, motywacją był wodopój na szczycie. Był to
jeden z mocniejszych akcentów w tym wyścigu, zostawiłem jeszcze rezerwy bo
odcięcie prądu w tym momencie nie było wskazane. Widząc ile osób jedzie
slalomem a nawet prowadzi rower pod ten morderczy podjazd moja motywacja
wzrosła. Na szczycie musiałem napełnić bidon a dobry litr wody poszedł na
schłodzenie ciała. Po wspinaczce zaczął się długi odcinek wyłączony z
ruchu. Początek prowadził bardzo złą, momentami szutrową nawierzchnią.
Nie widząc nikogo przed sobą nie wiedziałem jakie tempo trzymać, do mety
zostało około 60 kilometrów. Wiedziałem, że tempo jakie trzymałem przez
sporą część dystansu było odpiwiednie i starałem się trzymać podobną
moc. Lepiej zjeżdżający i być może lepiej znający teren zawodnicy
dojechali do mnie ale na początku kolejnego podjazdu swobodnie odjechałem.
Wtedy też wyłączył mi się licznik, okazało się, że to bateria. Wyłączyłem
aplikację w telefonie zapominając o konfiguracji czujników. Dojechałem do
bufetu na którym znowu straciłem cenny czas. Najedzony, nawodniony i
zaopatrzony w odpiwiednią ilość jedzenia i picia ruszyłem na ostatnie 44
kilometry. Gdy byczyłem się na bufecie to kilku zawodników zdołało
odjechać. Pomimo faktu, że ruszyłem w małej grupce do mety to na początku
kolejnego podjazdu już zostałem sam. Na około 20 kilometrów przed metą
profilaktycznie zażyłem magnez. Łyknąłem jeszcze kilku zawodników i gnałem
w kierunku mety. Gdy byłem pewny, że do mety dojadę sam to dojechała do
mnie dobrze współpracująca grupa. Zmotywowałem się do mocniejszej jazdy a na
ostatnim krótkim podjeździe przed wjazdem do Trutnova dałem na tyle mocną
zmianę, że rozerwałem grupę. Dwóch zawodników spokojnie odjechało a z tyłu
jechali pojedynczy zawodnicy. Nie dałem się już wyprzedzić a finisz o 75
miejsce na kostce brukowej nie miał sensu.Byłem bardzo zadowolony, że
przetrwałem w tych morderczych warunkach. Zachowałem dużo sił i nawet
gdyby dystans wyścigu miał ponad 200 kilometrów to spokojnie dałbym radę 
go przejechać w podobnym tempie. Nie patrzyłem na wynik, wiedziałem, że do
czołówki starta jest ogromna a spodziewane miejsce oscylowało mniej więcej
w połowie stawki. Na mecie nie miałem ochoty na jedzenie i szybko dobrałem
się do butelki wody. Później postanowiłem coś zjeść ale z trudem wcisnąłem
porcje bardzo dobrego gulaszu. Dopiero kilka łyków bezalkoholowego piwa
przywróciło mój żołądek do normalnego stanu. Po około godzinie od wjazdu
na metę ruszyłem w rozjazdowym tempie w kierunku Lubawki.
Biorąc pod uwagę problemy jakie miałem w ciągu ostatnich kilkunastu godzin
przed startem, przyjętą taktykę i warunki pogodowe to spisałem się
całkiem dobrze. Po dokładnej analizie wyników stwierdziłem, że wiele
lepiej być nie mogło. Nie wiem jakby skończył się dla mnie ten wyścig
gdybym zaryzykował jazdę mocnym tempem od startu do mety. Starta do dużo
lepszych miejsc wyszła ogromna i ciężko jest powiedzieć czy dałbym rade
przejechać trasę np. 20 minut szybciej. Kolejny plus to trzeci już w tym
roku start w którym nie miałem problemów ze sprzętem, może pech mnie już
opuścił. Mniej istotną sprawą jest fakt, że kolejny wyścig przejechałem ze
średnią prędkością ponad 30 km/h. Dobrane tempo i ilość jedzenia i picia
było idealne i nie przytrafił mi się nawet najmniejszy kryzys który miałby
wpływ na moją jazdę. Jedyny minus to moja niedyspozycja zdrowotna i
niezbyt dobre przygotowanie do jazdy w upale.
Organizacja wyścigu jeszcze na wyższym poziomie niż podczas Mamut
Tour.Profesjonalnie zorganizowane biuro zawodów, podział startów na dwa
dystanse był dobrym ruchem ale start krótszego dystansu powinien być około
15 minut później aby zawodnicy z dłuższego dystansu mieli lepszy komfort
na trasie i pierwszych bufetach. Profesjonalnie oznaczona i zabezpieczona
trasa. Nie było żadnej dziury przed którą nie było oznaczenia, wszystkie
strzałki były widoczne. Ruch był zabezpieczony na całej długości trasy,
wszystkie skrzyżowania obstawione przez służby, na niebezpiecznych
zjazdach i zakrętach stali ludzie z gwizdkami i na trasie naliczyłem się
chyba tylko dwóch niebezpiecznych miejsc w których brakowało oznaczeń.
Służby były na trasie do ostatniego zawodnika co w Polsce rzadko się
zdarza. Bufety super zorganizowane i zaopatrzone. Dla najlepszych
zawodników przygotowane były bidony, oprócz tego duże baniaki z wodą z
kranikami do samoobsługi, masa kubków z wodą i izo oraz duża ilość
jedzenia. Bufetowi wykonywali swoją prace bardzo profesjonalnie. Mały
minus można postawić przy trasie ale dużo lepszych dróg w okolicy chyba
nie ma a układ trasy był ciekawy i przy spokojniejszej jeździe można było
podziwiać piękne widoki. Wyścigi w Czechach są godne polecenia.
Organizacja na wysokim poziomie, bardzo wysoki poziom sportowy i ciekawe
trasy. Po dwóch startach w Czechach mogę stwierdzić, że wole przyjechać na
70 miejscu w wyścigu z silną i międzynarodową obstawą niż zająć 5 miejsce
w lokalnych zawodach. Wiem, że dużo mi brakuje do najlepszych i podczas
tych dwóch wyścigów zebrałem całą masę cennego doświadczenia które mam
nadzieje zaprocentuje w przyszłości. Polecam każdemu wyścigi w Czechach,
poziom sportowy jest tak zróżnicowany, że każdy znajdzie odpowiednią grupę
a satysfakcja z udziału i ukończenia jednego z tych kultowych już wyścigów
jest ogromna.




  • DST 138.00km
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 2750kcal
  • Podjazdy 1270m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miasto 12

Poniedziałek, 10 czerwca 2019 · dodano: 19.09.2019 | Komentarze 0


Kategoria 100-200, Miasto


  • DST 158.00km
  • Czas 06:14
  • VAVG 25.35km/h
  • VMAX 74.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 178 ( 91%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 2873kcal
  • Podjazdy 3150m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 58

Niedziela, 9 czerwca 2019 · dodano: 13.06.2019 | Komentarze 0

Kończący intensywny tydzień trening był jednym z najlepszych w tym sezonie. Było to połączenie długiego dystansu z podjazdami oraz walką z silnym wiatrem. Po sobotnim treningu o dziwo czułem się bardzo dobrze i nawet wczesna pora wyjazdu nie była problemem. Było przyjemnie chłodno a ten dzień miał być jednym z przyjemniejszych temperaturowo a mając czas góra do 14 musiałem się sprężyć. Na początek czekał mnie pagórkowaty odcinek do Cieszyna, warunki wietrzne pozwalały na szybką jazdę i już po godzinie jazdy znalazłem się w Czechach. Nieco mocniej pojechałem odcinek do Żukowa. Było to przetarcie przed czekającymi na mnie podjazdami. Zamiast jechać główną drogą do Trzanowic skręciłem w lewo i dojechałem do drogi Trzyniec-Gnojnik. Po drodze czekały mnie dwa krótkie ale dosyć wymagające podjazdy. Od początku podjazdu dzieliło mnie coraz mniej i zdecydowałem się na krótki postój. Bez problemów znalazłem skręt na Gadulę i ruszyłem spokojnie. Na pierwszym rozwidleniu omyłkowo skręciłem w lewo i musiałem zawrócić. Właściwy podjazd zaczął się kawałek dalej gdy nachylenie wzrosło. Trzymałem się założonej mocy i powoli zbliżałem się do końca podjazdu. W dwóch miejscach nachylenie było bardzo duże i musiałem wstać z siodełka. Nawierzchnia była całkiem dobra a jedyne problemy to rynienki odprowadzające wódę zabezpieczone metalowymi elementami. Udało się w dobrym tempie dojechać do końca podjazdu. Na górze nie zabawiłem zbyt długo i ruszyłem w dół. Nieznany mi zupełnie zjazd i utrudniające jazdę rynienki spowodowały, ze zjechałem wolno i spokojnie. Kolejny podjazd znajdował się niedaleko i konieczne było uzupełnienie energii. Przed właściwym podjazdem czekał mnie jeszcze krótszy a później zjazd. Mając jeszcze czas zjechałem aż do głównej drogi i nawrót. Początek jest dosyć spokojny a największe trudności dopiero w końcówce. W sumie to druga część podjazdu niewiele różniła się od wspinaczki na Godulę. Trzymałem się założonego pułapu mocy i musiałem zadowolić się nieco niższą kadencją. Prawie 15 minut trwało zanim pojawiłem się na górze. Nie mam porównania czy to dużo czy mało i dlatego byłem zadowolony z tempa w jakim wjechałem. Po krótkim odpoczynku zjechałem spokojnie i wolno ruszyłem w kierunku trzeciego, najdłuższego tego dnia podjazdu. Na moment musiałem poczekać na zbliżającą się grupę Jas-Kółek. Przerwa trochę się przedłużyła i gdy ruszyliśmy dalej to noga nie podawała zbyt dobrze. Równa jazda po zmianach do podnóża Łysej Góry pozwoliła złapać trochę rytmu ale nie wystarczyło to na dobry początek podjazdu. Tak się złożyło, że ruszyłem kilka minut za grupą i miałem kogo gonić. Jakoś przemęczyłem trudniejszy fragment przed zjazdem a potem już było tylko lepiej. Noga się rozkręciła i stopniowo zacząłem wyprzedzać kolejnych zawodników. Równe i założone na starcie tempo utrzymywałem przez cały czas, nawet najtrudniejsze fragmenty które pokonywałem zwykle z trudem poszły gładko. Ostatnie kilka minut jechałem trochę mocniej i na szczycie pojawiłem się po niespełna 34 minutach podjazdu. Nie jest to jakiś super czas ale solidny i co najważniejsze z rezerwami mocy. Później zjechałem jeszcze około kilometr w dół i ponownie wjechałem na szczyt. Tym razem mocniej, później był czas na odpoczynek i bufet. Zjazd był całkiem dobry, nawierzchnia nie pozwalała na szaleństwa ale specjalnie hamulców nie używałem. Ostatnie 70 kilometrów do domu to była ciągła walka z wiatrem. Na początek w grupie nie był tak odczuwalny a gdy zostałem już sam to musiałem nieźle się zmęczyć aby w miarę szybko dotrzeć do domu. Nie było tak ciepło jak w ostatnich dniach i całą trasę przejechałem na 5 bidonach i jednym napoju na Łysej Górze. Jedynym utrudnieniem w końcówce był zablokowany ruch w Jaworzu.
Bardzo dobry trening zaliczony. Zero oznak kryzysu i całkiem dobra jazda pod górę, pod wiatr czy w grupie. Idealny trening przed zbliżającymi się startami.






  • DST 130.00km
  • Czas 05:22
  • VAVG 24.22km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 182 ( 93%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 2560kcal
  • Podjazdy 2820m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 53

Niedziela, 2 czerwca 2019 · dodano: 04.06.2019 | Komentarze 0

Trochę inaczej miał wyglądać ten dzień. Niewiele spałem w nocy a popołudnie znowu miałem zarezerwowane na inne rzeczy i nie byłem w stanie pojawić się na wyścigu. Postanowiłem zrobić solidny trening w górach. Wyjechałem najwcześniej jak było to możliwe, po raz pierwszy nie brałem ze sobą ani rękawków ani wiatrówki.
Byłem zaskoczony swoją jazdą, noga była całkiem dobra i przez to przyszło mi do głowy kilka głupich pomysłów. Dosyć wczesna pora była idealna aby bez przeszkód przejechać przez miasto. Później tradycyjnie skorzystałem ze ścieżki rowerowej a na zwężeniu udało się przejechać bez dłuższego postoju. Zbliżając się do Szczyrku coraz bliżej było do pierwszego podjazdu. Potraktowałem go ulgowo, wjechałem na dużym luzie i będąc przy Sanktuarium na Orlim Gnieździe postanowiłem wjechać do końca asfaltu. Jazda nie była już spokojna ale nie mogę powiedzieć, że jechałem na maksa. Udało się poprawić czas na tym odcinku o kilkanaście sekund. Na szczycie długo nie zabawiłem i rozpocząłem zjazd, wydawało się, że jadę wolno i słabo a po analizie okazało się, że nie było tak tragicznie. Przyjemny chłodek na zjeździe ostudził trochę moje ambicje i podjazd na Salmopol potraktowałem bardziej ulgowo niż zamierzałem. Tempo jakie dobrałem było idealne bo byłem w stanie wjechać z podobną mocą kilka innych podjazdów. Na zjeździe znowu skupiłem się na technice i poza dwoma zakrętami wszystko wyglądało bardzo dobrze. Zawahałem się w miejscu gdzie na drodze była woda i na jednym z ostatnich zakrętów gdy z przeciwka wyskoczyło motocykl. Sam koniec zjazdu był dosyć szybki a później po raz drugi zweryfikowałem plany. Myślałem o zaliczeniu podjazdu na Kubalonkę przez Kozińce a wybrałem łatwiejszy podjazd na Cieńków od Malinki. Początek był obiecujący a im dalej tym gorzej. Gdy pojawiły się płyty to i nachylenie wzrosło. Na szczęście pomiędzy dwoma rzędami płyt był kawałek równiejszej nawierzchni. Dopóki nie pojawiły się samochody z przeciwka to jazda wyglądała dobrze, później gdy zmuszony byłem zjechać na płyty to zgubiłem rytm i miałem spory problem z utrzymaniem równowagi. Na całym podjeździe miałem trzy takie momenty. Gdy myślałem, że już koniec to pojawiła się jeszcze większa stromizna i po raz pierwszy wstałem z siodełka. Nachylenie wynosiło ponad 25 % i jazda w siodle przy zmęczeniu i nienajlepszej nawierzchni nie była możliwa. Na całe szczęście wjechałem cały podjazd i to w nienajgorszym czasie. Na szczycie chwila oddechu i spokojny zjazd do Czarnego. Tutaj nie miałem zbyt dużego wyboru i skierowałem się na Zameczek. Początkowo nie umiałem złapać rytmu a gdy zrobiło się stromiej to moja jazda wyglądała lepiej. Wjechałem z podobną mocą jak na Salmopol. Na zjeździe trochę odpocząłem i skierowałem się w kierunku kolejnego nieznanego podjazdu na Wilcze. Początek spokojny a gdy droga skręciła w prawo to pojawiło się dużo wyższe nachylenie i zdecydowałem się na mocniejszą jazdę. Całkiem dobrze przejechałem pierwszą stromiznę a po wypłaszczeniu pojawiła się druga ścianka z którą już miałem drobne problemy. Gdy dotarłem na szczyt to szybko ruszyłem w dół. Podczas przejazdu przez Istebną wypadł mi baton i nie uzupełniłem odpowiedniej ilości kalorii. Nie obyło się bez innych przeszkód, m.in. tłumu ludzi w Centrum czy robót drogowych przed dojazdem do ronda w Jaworzynce. To sprawiło, że dojechałem na rondo kilka minut z grupą Jas-Kółek, sądząc, że jeszcze nie jechali krążyłem w okolicy ronda przez 10 minut i samotnie ruszyłem w kierunku Ochodzitej. Nie miałem motywacji do mocnej jazdy i łatwiejszą część podjazdu przejechałem spokojnie. Po drodze minąłem Wojtka mającego duże problemy a reszta Jas-Kółek była daleko z przodu. Po wjeździe do Koniakowa nieco podkręciłem tempo i na ostatnich 2500 metrach wygenerowałem podobną moc jak na Salmopol i Zameczek. Niecałe 20 minut podjazdu od ronda jest wynikiem o ponad 2 minuty gorszym niż rekord. Gdybym się zagiął to spokojnie jest to czas do poprawienia. Na szczycie dłuższa przerwa i bufet. Później postój po wodę i droga powrotna do domu. Czekały na mnie jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy z nich zaczynał się jeszcze w Istebnej. Miałem kilka wariantów do wyboru, ale ze względu na dobrą pogodę i tłumy pieszych w okolicy Stecówki wybrałem wariant podjazdu główną drogą. Miałem sobie całkowicie odpuścić ten podjazd i wjechać na luzie i z taką myślą rozpoczynałem podjazd. Gdy pojawiło się wypłaszczenie podkręciłem tempo i dobrą moc generowałem do końca podjazdu. Dosyć szybko i efektywnie wjechałem na Przełęcz i chcąc minąć Wisłę zjechałem koło Zameczka do Czarnego. Zjazd był fatalny, dziury, sporo pieszych, rowerzystów i samochodów nie pozwoliło na szybką a ni techniczną jazdę. Zwężenie drogi minąłem bezproblemowo i skierowałem się w stron ostatniego tego dnia podjazdu – Salmopolu. Noga podawała całkiem nieźle wiec przesadnie się nie oszczędzałem i dosyć szybko znalazłem się u podnóża podjazdu. Ruszyłem dosyć mocno a później trochę popuściłem i trzymając moc w okolicy FTP. Przez 3 kilometry jechało się fajnie z później jakby ktoś nagle wrzucił mi na plecy worek pełny kamieni. Generując podobną moc jechałem sporo wolniej niż wcześniej. Byłem w stanie utrzymać dobrą moc do końca podjazdu. Spodziewałem się czasu w okolicy 16 minut, na tyle też wskazywała moja jazda w pierwszej części podjazdu. Przy dobrej mocy czas ponad 17 minut nie może mnie zadowolić. Końcówka podjazdu była dopiero zapowiedzią tego co będzie dalej. Już na początku zjazdu musiałem odpuścić, kilka samochodów i spory ruch z przeciwka nie pozwoliły na szybką jazdę. Później się nieco poprawiło ale przed Szczyrkiem pojawił się samochód który za punkt honoru postawił sobie nie przekroczenie 30 km/h. Wlekłam się za nim aż do Centrum gdzie wjechałem w korek. Przedzieranie się przez miasto nigdy nie było tak trudne i skomplikowane. Straciłem sporo czasu a kolejny problem w Buczkowicach na zwężeniu gdzie oczekiwałem 8 minut na przejazd. Później nie mając już czasu gnałem szybko przez miasto na koniec fundując sobie mocniejszy odcinek. Czułem w nogach podjazdy i o to chodziło. Problem z przejechaniem przez Szczyrk prawdopodobnie by zniknął gdybym jak zwykle był tam o godzinę szybciej. Odcinek od Salmopola do domu przejechałem o prawie 20 minut wolniej niż przeciętnie. 
Całkiem dobry trening kończący ciężki ale dobry treningowo tydzień.



Informacje o podjazdach:





  • DST 104.00km
  • Czas 04:03
  • VAVG 25.68km/h
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 47

Niedziela, 19 maja 2019 · dodano: 21.05.2019 | Komentarze 0

Na koniec ciężkiego tygodnia zafundowałem sobie trening z podjazdami w roli głównej. Nie miałem czasu i za bardzo ochoty na wyścig a noga tego dnia była całkiem dobra. Dobrze się zregenerowałem, poświeciłem więcej czasu na regeneracje i sen.
Wyjechałem z domu i już było ciepło. Warunki bardzo dobre a ruch na drogach umiarkowany. Spokojnie przejechałem przez Bielsko i zacząłem podjazd na Przegibek. Po nocnych opadach droga była jeszcze mokra i znowu wybrudziłem świeżo wyczyszczony rower. Wjechałem spokojnym tempem i nie zatrzymywałem się na szczycie. Zjazd do Międzybrodzia był jeszcze bardziej mokry, początkowo jechałem wolno i dopiero w połowie leśnego odcinka zacząłem się bardziej przykładać i dużo szybciej pokonałem pozostałą część zjazdu. Pomimo wiatru wiejącego w twarz bardzo sprawnie dojechałem do Międzybrodzia. Następnie obrałem kierunek Porąbka i dawno nie odwiedzana Wielka Puszcza. W dolinie nie było widać zbyt dużo negatywnych skutków niedawnych deszczy a już kilka razy szkody jakie były wyrządzone przez zbyt dużą ilość wody wymuszały remont drogi prowadzącej w górę doliny. Drugi bardziej znaczący podjazd potraktowałem jako przepalenie nogi. Zacząłem dosyć spokojnie a ostatnie 400 metrów pokonałem bardzo mocnym tempem. Nie byłem w stanie dać z siebie więcej a poprawiony czas o prawie 20 sekund ucieszył mnie bardzo. Zjazd odpuściłem i myślami byłem już przy kolejnej wspinaczce, na Kocierz. Ostatni raz jechałem ten podjazd ponad półtora roku temu i już zapomniałem, że w drugiej części nachylenie dochodzi do 10 % i trzyma cały czas. Zacząłem spokojnie a gdy zrobiło się stromiej to nieco podkręciłem tempo. Jazda na pograniczu 3 i 4 strefy była bardzo przyjemna i komfortowa. Na podjeździe zdołałem wyprzedzić kilka osób i z podjazdu byłem zadowolony. W ramach bonusu wjechałem jeszcze krótki odcinek w kierunku hotelu i zatrzymałem się na moment. Na zjeździe trochę wiało, po minięciu skrzyżowania z ulicą Widokową rozkręciłem się i zacząłem szybciej zjeżdżać. Zjazd wyglądał bardzo dobrze pomimo faktu, że trzykrotnie musiałem hamować z powodu samochodów i wolniej jadących kolarzy. Po zjeździe kolejna niespodzianka, ruch wahadłowy na odcinku 150 metrów. Swoje musiałem odczekać i przy okazji trochę odpocząłem. Przed kolejnym podjazdem czekał na mnie pagórkowaty odcinek wzdłuż jeziora Żywieckiego. Po drodze spotkałem dwóch ambitnie walczących z trasą uczestników maratonu Tour de Silesia. Następnie wyprzedziłem kolarza na rowerze elektrycznym. Zrobiłem kilkadziesiąt metrów przewagi którą zacząłem tracić, później straciłem go z oczu i bez większych problemów dojechałem do Tresnej. Zjazd po kostce nie był taki zły jak się spodziewałem a później aby nie było tak łatwo to skręciłem w boczną uliczkę. Nazwa Widokowa w tej okolicy nie mówi nic dobrego, przywitała mnie 20 % nachyleniem a później było trochę łatwiej. Podjazd nie był długi, nie zarzynałem się a i tak w dobrym tempie wjechałem na górę, na zjeździe musiałem hamować i niewiele szybciej jechałem w dół niż wcześniej w górę. Dotarłem do początku najdłuższego podjazdu i ruszyłem spokojnie w górę. Ostatnimi czasy ten na papierze łatwy podjazd sprawiał mi dużo problemów. Początek sobie odpuściłem i dopiero na pierwszej sekcji około 10 % nachylenia włożyłem trochę więcej mocy. Po przejechaniu parkingu przy dolnej stacji kolejki starałem się jechać równym tempem. Jak zwykle jazda była dosyć mecząca, zmienne nachylenie i ciągłe przeszkody nie pomagały w złapaniu jakiegoś sensownego rytmu. Powoli zbliżałem się do zjazdu. Ostatnie kilkaset metrów przed pierwszym wierzchołkiem prowadzi bardzo nierówną i dziurawą nawierzchnią, ominiecie wszystkich dziur było dużym wyzwaniem. Gdy dotarłem do zjazdu w niezłym czasie postanowiłem, że ostatnie 200 metrów pojadę bardzo mocno. Mocniej ruszyłem już około 500 metrów przed końcem podjazdu a ostatnie 200 metrów było już bardzo mocne, nie chciałem jechać na maksa i jakieś rezerwy jeszcze były. Po postoju na szczycie pełnym ludzi ruszyłem w dół. Po wdrapaniu się na krótki podjazd ruszyłem mocniej. Wiat i duża liczba pieszych nie pozwoliła na zbyt szybką jazdę i skupiłem się bardziej na technice. Wyszło całkiem nieźle i byłem zadowolony, że zjechałem w jednym kawałku. W sklepie zatankowałem bidony i ruszyłem w kierunku ostatniego tego dnia podjazdu na Przegibek. Czułem już w nogach poprzednie wspinaczki i długi dojazd do właściwego podjazdu potraktowałem ulgowo. Resztka sił pozwoliła na pokonanie podjazdu w strefach 3-4 w całkiem dobrym czasie. Na zjeździe znowu zaryzykowałem. Początek nie pozwalał na zbyt szybką jazdę a nie chciałem wkładać zbyt dużo sił. Pierwszą techniczną cześć zjazdu pokonałem bardzo efektywnie, technicznie i szybko, jeden z lepszych odcinków w dół w ostatnich 11 latach. Dalej nie było już tak dobrze, wiejący wiatr i samochody nie pozwalały na techniczne pokonywanie zakrętów przed którymi musiałem hamować. Mimo wszystko był to mój najszybszy zjazd tą drogą w ciągu ostatnich kilku lat. Przez Bielsko przejechałem bardzo interwałowym tempem z kilkoma mocnymi zaciągami. Wszystko to miało na celu zainkasowanie dodatkowych TSS których trochę brakowało. Ostatnie 10 minut to tradycyjny rozjazd. W domu pojawiłem się szybciej niż planowałem. Jeden z najlepszych treningów w tym roku zaliczony. Zadowolony jestem z dyspozycji na podjazdach a także zjazdów które poprawiłem i starty z tego powodu powinny być już mniejsze.



Informacje o podjazdach:

Dyspozycja na podjazdach jest coraz lepsza. Przyjemność wzrasta z każdym tygodniem a za tym idą coraz lepsze czasy które zbliżają się coraz bardziej do rekordów. Mocny zaciąg na krótkim ale stromym podjeździe pod Beskidek Targanicki pozwolił na wyśrubowanie rekordu. Tempo na pozostałych było niższe, na razie nie planuje jakiś ataków na rekordy. Dalej będę robił różne ćwiczenia na podjazdach i jeżeli wpadnie rekord to będzie to tylko następstwo treningu a nie walka o jak najlepszy czas.