Wpisy archiwalne w kategorii
100-200
Dystans całkowity: | 62709.00 km (w terenie 254.50 km; 0.41%) |
Czas w ruchu: | 2286:11 |
Średnia prędkość: | 27.22 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.00 km/h |
Suma podjazdów: | 721674 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (179 %) |
Maks. tętno średnie: | 198 (101 %) |
Suma kalorii: | 1343590 kcal |
Liczba aktywności: | 507 |
Średnio na aktywność: | 123.69 km i 4h 32m |
Więcej statystyk |
Trening 68
Niedziela, 30 czerwca 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 131.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:04 | km/h: | 25.86 |
Pr. maks.: | 64.00 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | 184184 ( 94%) | HRavg | 136( 69%) |
Kalorie: | 2380kcal | Podjazdy: | 2330m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po tym jak w sobotę nie udało się solidnie sprawdzić na trudnej trasie chciałem zrobić to w niedzielę. Miałem kilka koncepcji i nie wiedziałem którą wybrać. Przez drobne niedopatrzenie nie zdążyłem na trening z Twomark, startowali 15 minut wcześniej i mój budzik zadzwonił za późno aby się wyrobić. Wyjechałem sam kilka minut po 6 w bardzo przyjemnej temperaturze. Skierowałem się na zachód z myślą objazdu trasy Pętli Beskidzkiej. Nie miałem tyle czasu aby całą przejechać wiec chciałem sprawdzić tylko zapomniane podjazdy. Jakbym miał zmienić zdanie to wziąłem również ze sobą korony i to był przyczynek to zmiany trasy. Dojeżdżając do Ustronia postanowiłem pojechać na Czechy, szybko rosnąca temperatura oraz zbyt duży ruch pojazdów w kierunku Wisły były decydującym czynnikiem. Sprawdziłem również nową drogę do Cisownicy. Fajna alternatywa dla głównej ale odcinek prowadzący do osiedli położonych na wzniesieniu miał złą nawierzchnie która w końcu przeszła w żwir i zawróciłem. Przez Cisownicę nie minął mnie żaden samochód a gdy tylko skręciłem w kierunku Budzina to pojawiły się trzy. Ruszyłem mocno i na ściankach dałem z siebie dużo, noga dopiero się rozkręcała i podjazd szybko się skończył. Na zjeździe nie czułem się pewnie i dojazd do przejścia granicznego w Lesznej też nie był zbyt dobry. Chcąc minąć Trzyniec skręciłem w boczną drogę i trafiłem na remontowany odcinek, dało się przejechać ale musiałem strasznie uważać. Na krótkiej ściance przepaliłem nogę. Czułem, że jeszcze to nie jest to, czego oczekiwałem i trochę bałem się kolejnego, nieznanego mi podjazdu. Słyszałem, że jest bardzo trudny i zaraz miałem się o tym przekonać. Trafiłem na niego od strzału bez zbędnych postojów i dogłębnego studiowania mapy. Nie wiedziałem, gdzie dokładnie zacząć mierzyć czas i pierwszy kilometr za rondem w Bystrzycy wydawał mi się zbyt łatwy. Dopiero za łukiem w prawo pojawiło się większe nachylenie i wtedy stoper wystartował. Starałem się trzymać cały czas moc progową. Szło całkiem nieźle, poprzednie podjazdy były potrzebne aby się rozkręcić i móc wykorzystać pełnie możliwości organizmu. Początek podjazdu prowadził szeroką i równą drogą, nachylenie nie było wysokie i tylko momentami dochodziło do 10 %. Wiedziałem, że druga cześć odcinka jest dużo trudniejsza i starałem się jechać równo a dopiero tam dać z siebie maksa. Po około 3 kilometrach pojawiła się zatoczka, restauracja po lewej i ściana do nieba. Z daleka wyglądało to gorzej a gdy zacząłem podjeżdżać to nie było tak tragicznie. Jechałem bardzo mocno, nachylenie nie spadało poniżej 15 % a maksymalnie przekroczyło 20, na bardzo trudnych 500 metrach do pełni komfortu zabrakło 34 zębów z tyłu. Jazda na przełożeniu 36x32 to było już przepychanie, nie lubię tego ale od czasu to czasu można się pomęczyć. Dalsza część podjazdu ma zmienne nachylenie oraz pogarszającą się nawierzchnię. Warunki były już piekielne a mój organizm nie dawał żadnych oznak kryzysu. Powoli zbliżałem się do końca podjazdu, jechałem już prawie na maksa, byłem maksymalnie zlany potem co później miało swoje skutki na szczycie. Po niecałych 20 minutach dotarłem do miejsca gdzie asfalt przechodzi w żwir i jeszcze około minutę męczyłem się aby dostać się na szczyt. Nie wiedziałem czy czas jaki uzyskałem był dobry ale gdybym miał tam jechać na czas i odpuścić inne podjazdy to niewiele mógłbym dołożyć, zbyt mocna jazda w pierwszej części mogłaby poskutkować odcięciem w końcówce. Na ostatnich kilometrach nie byłbym w stanie urwać więcej niż kilka sekund. Nagrodą za wysiłek były piękne widoki ale i plaga much które od razu mnie oblazły i szybko musiałem się ewakuować. Celem na zjazd było tylko bezpieczne dostanie się na dół. Na stromej wąskiej drodze starałem się nie rozpędzać a umiejętne posługiwanie się dźwigniami hamulców nie doprowadziło do przegrzania obręczy. Na szerszej drodze pozwoliłem sobie na więcej fantazji ale na dwóch ostatnich zakrętach bałem się zaryzykować i wytracałem zbyt dużo prędkości. Odcinek kapitalny, nie sądziłem, że w okolicy jest taki podjazd. Nie byłbym sobą gdybym nie dołożył kolejnego podjazdu. Wiedziałem, że blisko jest krótki ale trudny podjazd. Znalazłem na mapie odcinek który wyglądał mi właśnie na ten podjazd i ruszyłem w jego kierunku. Po drodze zaliczyłem ciekawy podjazd, przegapiłem skręt w boczną, wąską i niebezpieczną drogę prowadzącą w dół do głównej szosy. Trafiając na właściwy tor zauważyłem już bardzo małą ilość picia w bidonach. Na podjazd miało wystarczyć dlatego nie szukałem na razie bufetu. Po dwukrotnym kontrolnym sprawdzeniu mapy trafiłem od strzału na właściwą drogę. Podjazd wyglądał na ciekawy. Zmienne nachylenie i nienajlepsza nawierzchnia sprawiła, że odcinek był ciężki do pokonania. Jechałem cały czas bardzo mocno, prawie na maksa i nie wiedząc dokładnie gdzie podjazd się kończy zacząłem niepotrzebnie kalkulować. Koniec odcinka asfaltowego zaskoczył mnie bardzo, sadziłem, że podjazd kończy się w bardziej cywilizowanym miejscu. Po zjeździe do centrum Nydka miałem dylemat, czy jechać na Koziniec czy dłuższy ale łatwiejszy podjazd w Gródku. Po dojeździe do Bystrzycy gdzie nie wypatrzyłem otwartego sklepu skierowałem się w kierunku Gródka i uzupełniłem bidony na stacji benzynowej. Odcinek do początku podjazdu dłużył mi się strasznie, gdy tam już dotarłem to nie umiałem złapać rytmu. Dopiero po kilkuset metrach zaczęło mi się kręcić lepiej. Jechałem odrobine za mocno i po 3 kilometrach wspinaczki zaczęło mnie brakować. Cisnąłem do końca podjazdu ale byłem już nieźle ujechany. Dałem z siebie wszystko i na kolejny podjazd brakowało już sił i motywacji. Motywował mnie już zasłużony bufet w Lesznej. Zjechałem dosyć szybko i z wiatrem fajnie leciało się aż do Trzyńca. Pod Leszną podjeżdżało mi się ciężko. Z ulgą stanąłem na bufecie i po raz pierwszy w tym roku miałem okazję napić się Kofoli. Nigdy nie smakowała tak dobrze. Przerwa 10 minutowa była wskazany a gdy chciałem ruszać dalej to zauważyłem flak w przednim kole. Zdecydowałem się dopompować powietrza i ruszyć dalej. Tak też zrobiłem i musząc stanąć w sklepie po wodę nie wiedziałem jaki dystans przejadę bez dopompowywania. Po szybkiej wizycie w sklepie dopompowałem powietrza i ruszyłem najkrótszą drogą do domu. Nie chcąc uszkodzić koła postanowiłem częściej dopompowywać aby jazda była bardziej komfortowa. Przez problemy z uciekającym powietrzem zapomniałem o jedzeniu i tętno z każdą chwilą rosło. Piłem w miarę regularnie a tempo jakie byłem w stanie trzymać było całkiem dobre. Większość podjazdów jechałem z mocą progową aby jeszcze bardziej dobić nogi. Z rytmu wybiły mnie tylko dwie przerwy poświęcone na dopompowanie koła. Na sam koniec tradycyjny rozjazd i w domu zjawiłem się równo o 12. Czasami opłaca się wyjechać wcześnie rano aby wrócić o takiej porze aby całe popołudnie przeznaczyć na odpoczynek.



Informacje o podjazdach:




Informacje o podjazdach:

Krakonošův Cyklomaraton 2019
Sobota, 15 czerwca 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig, Zawody 2019
Km: | 174.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:35 | km/h: | 31.16 |
Pr. maks.: | 81.00 | Temperatura: | 31.0°C | HRmax: | 179179 ( 91%) | HRavg | 152( 77%) |
Kalorie: | 2800kcal | Podjazdy: | 2800m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po nocnych problemach zdrowotnych i około 2 godzinach snu nie czułem się najlepiej. Chciałem zrezygnować ze startu ale osobisty motywator i odebrany dzień wcześniej pakiet startowy przesądził o tym, że zdecydowałem się na start. Udało się zjeść lekkie śniadanie co uznałem za dobry znak. Podczas rozgrzewki nie byłem w stanie generować takich mocy jak podczas treningów a rosnąca temperatura i wiejący w twarz silny wiatr nie ułatwiał zadania. Gdy już dojechałem do Trutnova i zauważyłem ile wszędzie jest ludzi to czym prędzej zająłem miejsce w sektorze. Przypadło mi miejsce w górnej połowie stawki co i jest dużą różnicą w porównaniu do poprzedniego wyścigu. Dodatkowo trafiłem na jedno z osłoniętych przed bezpośrednimi promieniami słonecznymi miejsce w sektorze co ułatwiło oczekiwanie na start. Ciekawostką jest, że sygnałem do startu był wystrzał z wojskowej armaty. Już na starcie ktoś przede mną miał problem z ruszeniem i zanim wyminąłem to straciłem kilka cennych pozycji. Przejazd przez miasto szybki i nerwowy, ruch niby zabezpieczony ale co jakiś czas pojawiały się samochody stanowiące problemy dla jadącego całą ławą peletonu kolarzy. Na rondach trzymałem się prawej strony, była to bezpieczniejsza ale powodująca straty pozycji opcja. Nie czułem się pewnie i z miasta wyjeżdżałem na bardzo odległej pozycji. Później stawka zaczynała się rozciągać a ja znalazłem lukę po prawej stronie. Byłem całkowicie osłonięty od wiatru i zaczynałem powoli przesuwać się do przodu. Tempo było konkretne i na dłuższym podjeździe peleton się podzielił. Mocna jazda pozwoliła mi się znaleźć tuż za zasadniczą grupą. Przed zjazdem miałem kilka metrów straty, jak się okazało nie do odrobienia. Szaleńcze tempo na zjeździe pozwoliło urwać wszystkich a także wyprzedzić kilku dodatkowych zawodników. Goniłem dalej bez większych efektów, w końcu złapałem jakąś grupkę i stwierdziłem, że dalsza pogoń nie ma sensu. Do mety ponad 150 kilometrów, żar leje się z nieba, mocna jazda wymusza przyjmowanie większej ilości płynów a na dobry wynik szans przy tym poziomie rywalizacji nie było. W Lubawce uformowała się fajna grupka w której współpraca układała się wzorowo. Na dłuższych prostych było widać dużą grupę z przodu ale szans na dogonienie nie było. Gdy pojawił się podjazd to trochę się porozrywało. Po zjeździe ponownie stworzyliśmy grupkę i przez kilkanaście kilometrów współpraca się układała, do czasu gdy dojechała do nas czołówka z krótszego dystansu. Z ciekawości zerknąłem na średnią. Na odcinku 50 kilometrów z około 300 metrowym przewyższeniem wynosiła ona ponad 36 km/h. Peleton krótszego dystansu startującego 5 minut po nas musiał mieć około 40 km/h, to jest kosmos. Nawet najlepsi kolarze świata rzadko osiągają takie prędkości na początku wyścigów. Niekorzystną stroną tej sytuacji był fakt, że wraz z czołówką krótszego dystansu dojechali do nas zawodnicy którzy zostali za nami przed wjazdem do Polski. Na szczycie ostatniego przed Lubawką podjazdu miałem dostać pełny bidon i zapas żeli energetycznych. Wypatrując czekającej na mnie dziewczyny przestałem się skupiać na drodze i sporo osób mi odjechało. Złapałem w locie bidon i szybko wrzuciłem żele do kieszeni, musiałem gonić grupę i dlatego nie kalkulowałem na zjeździe. Po wjeździe do Lubawki pojawiła się kostka brukowa a na niej cała masa bidonów zgubionych przez kolarzy. Po objechaniu rynku pojawił się wodopój na którym się zatrzymałem w celu schłodzenia. Ciężko było ruszyć dalej i fajna grupka odjechała. Goniłem dosyć długo, z tyłu nie było nikogo widać i jedyną opcją była próba pogoni. Kilka grup było w zasięgu i najpierw dojechałem do jednej, potem wraz z innymi przeskoczyłem do drugiej. Do początku trudniejszej części podjazdu na przełęcz Kowarską trzymałem się raczej z tyłu a gdy nachylenie wzrosło to zacząłem zbliżać się do czuba aż wyszedłem na czoło grupy. Nie narzuciłem wcale mocnego tempa a grupa zaczynała się dzielić. Przed skrętem na Okraj zaczynałem już doganiać pojedynczych zawodników z wcześniej jadących grup. W końcu znalazł się ktoś kto zdecydował się jechać moim tempem. Nie byłem zadowolony z tempa w jakim wjechałem na przełęcz Okraj. Za przełęczą był
pierwszy tego dnia bufet żywieniowy. Zaskoczony byłem szybkością obsługi,
kilkadziesiąt osób na bufecie obsługiwane było w tempie ekspresowym. Po
napełnieniu bidonów nie mogłem sobie odmówić kilku kawałków arbuza i
straciłem dodatkową minutę. Długi i nudny zjazd w stronę Czech zacząłem
samotnie. Nawierzchnia pozostawiała dużo do życzenia i na jednym z wybojów
spadł mi łańcuch. Szybko pozbyłem się usterki i już na wypłaszczeniu
wyprzedziłem jednego zawodnika. Odbiłem w prawo na dodatkową pętlę
obejmującą trzy podjazdy, czułem na plecach dużą grupę ale wiedząc, że
lada moment zacznie się bardzo trudny podjazd specjalnie nie czekałem na
nich. Przed rozpoczęciem wspinaczki zacząłem doganiać pojedynczych
zawodników, widząc przed sobą znak oznaczający początek podjazdu osoba
kierująca ruchem nakazała skręcić w lewo. Na horyzoncie pojawiła się
ściana do nieba. Przed podjazdem termometr wskazywał ponad 35 stopni a nic
nie wskazywało, że podjazd szybko się skończy. Chcąc mieć ten podjazd za
sobą postanowiłem jechać mocno, motywacją był wodopój na szczycie. Był to
jeden z mocniejszych akcentów w tym wyścigu, zostawiłem jeszcze rezerwy bo
odcięcie prądu w tym momencie nie było wskazane. Widząc ile osób jedzie
slalomem a nawet prowadzi rower pod ten morderczy podjazd moja motywacja
wzrosła. Na szczycie musiałem napełnić bidon a dobry litr wody poszedł na
schłodzenie ciała. Po wspinaczce zaczął się długi odcinek wyłączony z
ruchu. Początek prowadził bardzo złą, momentami szutrową nawierzchnią.
Nie widząc nikogo przed sobą nie wiedziałem jakie tempo trzymać, do mety
zostało około 60 kilometrów. Wiedziałem, że tempo jakie trzymałem przez
sporą część dystansu było odpiwiednie i starałem się trzymać podobną
moc. Lepiej zjeżdżający i być może lepiej znający teren zawodnicy
dojechali do mnie ale na początku kolejnego podjazdu swobodnie odjechałem.
Wtedy też wyłączył mi się licznik, okazało się, że to bateria. Wyłączyłem
aplikację w telefonie zapominając o konfiguracji czujników. Dojechałem do
bufetu na którym znowu straciłem cenny czas. Najedzony, nawodniony i
zaopatrzony w odpiwiednią ilość jedzenia i picia ruszyłem na ostatnie 44
kilometry. Gdy byczyłem się na bufecie to kilku zawodników zdołało
odjechać. Pomimo faktu, że ruszyłem w małej grupce do mety to na początku
kolejnego podjazdu już zostałem sam. Na około 20 kilometrów przed metą
profilaktycznie zażyłem magnez. Łyknąłem jeszcze kilku zawodników i gnałem
w kierunku mety. Gdy byłem pewny, że do mety dojadę sam to dojechała do
mnie dobrze współpracująca grupa. Zmotywowałem się do mocniejszej jazdy a na
ostatnim krótkim podjeździe przed wjazdem do Trutnova dałem na tyle mocną
zmianę, że rozerwałem grupę. Dwóch zawodników spokojnie odjechało a z tyłu
jechali pojedynczy zawodnicy. Nie dałem się już wyprzedzić a finisz o 75
miejsce na kostce brukowej nie miał sensu.Byłem bardzo zadowolony, że
przetrwałem w tych morderczych warunkach. Zachowałem dużo sił i nawet
gdyby dystans wyścigu miał ponad 200 kilometrów to spokojnie dałbym radę
go przejechać w podobnym tempie. Nie patrzyłem na wynik, wiedziałem, że do
czołówki starta jest ogromna a spodziewane miejsce oscylowało mniej więcej
w połowie stawki. Na mecie nie miałem ochoty na jedzenie i szybko dobrałem
się do butelki wody. Później postanowiłem coś zjeść ale z trudem wcisnąłem
porcje bardzo dobrego gulaszu. Dopiero kilka łyków bezalkoholowego piwa
przywróciło mój żołądek do normalnego stanu. Po około godzinie od wjazdu
na metę ruszyłem w rozjazdowym tempie w kierunku Lubawki.
Biorąc pod uwagę problemy jakie miałem w ciągu ostatnich kilkunastu godzin
przed startem, przyjętą taktykę i warunki pogodowe to spisałem się
całkiem dobrze. Po dokładnej analizie wyników stwierdziłem, że wiele
lepiej być nie mogło. Nie wiem jakby skończył się dla mnie ten wyścig
gdybym zaryzykował jazdę mocnym tempem od startu do mety. Starta do dużo
lepszych miejsc wyszła ogromna i ciężko jest powiedzieć czy dałbym rade
przejechać trasę np. 20 minut szybciej. Kolejny plus to trzeci już w tym
roku start w którym nie miałem problemów ze sprzętem, może pech mnie już
opuścił. Mniej istotną sprawą jest fakt, że kolejny wyścig przejechałem ze
średnią prędkością ponad 30 km/h. Dobrane tempo i ilość jedzenia i picia
było idealne i nie przytrafił mi się nawet najmniejszy kryzys który miałby
wpływ na moją jazdę. Jedyny minus to moja niedyspozycja zdrowotna i
niezbyt dobre przygotowanie do jazdy w upale.
Organizacja wyścigu jeszcze na wyższym poziomie niż podczas Mamut
Tour.Profesjonalnie zorganizowane biuro zawodów, podział startów na dwa
dystanse był dobrym ruchem ale start krótszego dystansu powinien być około
15 minut później aby zawodnicy z dłuższego dystansu mieli lepszy komfort
na trasie i pierwszych bufetach. Profesjonalnie oznaczona i zabezpieczona
trasa. Nie było żadnej dziury przed którą nie było oznaczenia, wszystkie
strzałki były widoczne. Ruch był zabezpieczony na całej długości trasy,
wszystkie skrzyżowania obstawione przez służby, na niebezpiecznych
zjazdach i zakrętach stali ludzie z gwizdkami i na trasie naliczyłem się
chyba tylko dwóch niebezpiecznych miejsc w których brakowało oznaczeń.
Służby były na trasie do ostatniego zawodnika co w Polsce rzadko się
zdarza. Bufety super zorganizowane i zaopatrzone. Dla najlepszych
zawodników przygotowane były bidony, oprócz tego duże baniaki z wodą z
kranikami do samoobsługi, masa kubków z wodą i izo oraz duża ilość
jedzenia. Bufetowi wykonywali swoją prace bardzo profesjonalnie. Mały
minus można postawić przy trasie ale dużo lepszych dróg w okolicy chyba
nie ma a układ trasy był ciekawy i przy spokojniejszej jeździe można było
podziwiać piękne widoki. Wyścigi w Czechach są godne polecenia.
Organizacja na wysokim poziomie, bardzo wysoki poziom sportowy i ciekawe
trasy. Po dwóch startach w Czechach mogę stwierdzić, że wole przyjechać na
70 miejscu w wyścigu z silną i międzynarodową obstawą niż zająć 5 miejsce
w lokalnych zawodach. Wiem, że dużo mi brakuje do najlepszych i podczas
tych dwóch wyścigów zebrałem całą masę cennego doświadczenia które mam
nadzieje zaprocentuje w przyszłości. Polecam każdemu wyścigi w Czechach,
poziom sportowy jest tak zróżnicowany, że każdy znajdzie odpowiednią grupę
a satysfakcja z udziału i ukończenia jednego z tych kultowych już wyścigów
jest ogromna.
pierwszy tego dnia bufet żywieniowy. Zaskoczony byłem szybkością obsługi,
kilkadziesiąt osób na bufecie obsługiwane było w tempie ekspresowym. Po
napełnieniu bidonów nie mogłem sobie odmówić kilku kawałków arbuza i
straciłem dodatkową minutę. Długi i nudny zjazd w stronę Czech zacząłem
samotnie. Nawierzchnia pozostawiała dużo do życzenia i na jednym z wybojów
spadł mi łańcuch. Szybko pozbyłem się usterki i już na wypłaszczeniu
wyprzedziłem jednego zawodnika. Odbiłem w prawo na dodatkową pętlę
obejmującą trzy podjazdy, czułem na plecach dużą grupę ale wiedząc, że
lada moment zacznie się bardzo trudny podjazd specjalnie nie czekałem na
nich. Przed rozpoczęciem wspinaczki zacząłem doganiać pojedynczych
zawodników, widząc przed sobą znak oznaczający początek podjazdu osoba
kierująca ruchem nakazała skręcić w lewo. Na horyzoncie pojawiła się
ściana do nieba. Przed podjazdem termometr wskazywał ponad 35 stopni a nic
nie wskazywało, że podjazd szybko się skończy. Chcąc mieć ten podjazd za
sobą postanowiłem jechać mocno, motywacją był wodopój na szczycie. Był to
jeden z mocniejszych akcentów w tym wyścigu, zostawiłem jeszcze rezerwy bo
odcięcie prądu w tym momencie nie było wskazane. Widząc ile osób jedzie
slalomem a nawet prowadzi rower pod ten morderczy podjazd moja motywacja
wzrosła. Na szczycie musiałem napełnić bidon a dobry litr wody poszedł na
schłodzenie ciała. Po wspinaczce zaczął się długi odcinek wyłączony z
ruchu. Początek prowadził bardzo złą, momentami szutrową nawierzchnią.
Nie widząc nikogo przed sobą nie wiedziałem jakie tempo trzymać, do mety
zostało około 60 kilometrów. Wiedziałem, że tempo jakie trzymałem przez
sporą część dystansu było odpiwiednie i starałem się trzymać podobną
moc. Lepiej zjeżdżający i być może lepiej znający teren zawodnicy
dojechali do mnie ale na początku kolejnego podjazdu swobodnie odjechałem.
Wtedy też wyłączył mi się licznik, okazało się, że to bateria. Wyłączyłem
aplikację w telefonie zapominając o konfiguracji czujników. Dojechałem do
bufetu na którym znowu straciłem cenny czas. Najedzony, nawodniony i
zaopatrzony w odpiwiednią ilość jedzenia i picia ruszyłem na ostatnie 44
kilometry. Gdy byczyłem się na bufecie to kilku zawodników zdołało
odjechać. Pomimo faktu, że ruszyłem w małej grupce do mety to na początku
kolejnego podjazdu już zostałem sam. Na około 20 kilometrów przed metą
profilaktycznie zażyłem magnez. Łyknąłem jeszcze kilku zawodników i gnałem
w kierunku mety. Gdy byłem pewny, że do mety dojadę sam to dojechała do
mnie dobrze współpracująca grupa. Zmotywowałem się do mocniejszej jazdy a na
ostatnim krótkim podjeździe przed wjazdem do Trutnova dałem na tyle mocną
zmianę, że rozerwałem grupę. Dwóch zawodników spokojnie odjechało a z tyłu
jechali pojedynczy zawodnicy. Nie dałem się już wyprzedzić a finisz o 75
miejsce na kostce brukowej nie miał sensu.Byłem bardzo zadowolony, że
przetrwałem w tych morderczych warunkach. Zachowałem dużo sił i nawet
gdyby dystans wyścigu miał ponad 200 kilometrów to spokojnie dałbym radę
go przejechać w podobnym tempie. Nie patrzyłem na wynik, wiedziałem, że do
czołówki starta jest ogromna a spodziewane miejsce oscylowało mniej więcej
w połowie stawki. Na mecie nie miałem ochoty na jedzenie i szybko dobrałem
się do butelki wody. Później postanowiłem coś zjeść ale z trudem wcisnąłem
porcje bardzo dobrego gulaszu. Dopiero kilka łyków bezalkoholowego piwa
przywróciło mój żołądek do normalnego stanu. Po około godzinie od wjazdu
na metę ruszyłem w rozjazdowym tempie w kierunku Lubawki.
Biorąc pod uwagę problemy jakie miałem w ciągu ostatnich kilkunastu godzin
przed startem, przyjętą taktykę i warunki pogodowe to spisałem się
całkiem dobrze. Po dokładnej analizie wyników stwierdziłem, że wiele
lepiej być nie mogło. Nie wiem jakby skończył się dla mnie ten wyścig
gdybym zaryzykował jazdę mocnym tempem od startu do mety. Starta do dużo
lepszych miejsc wyszła ogromna i ciężko jest powiedzieć czy dałbym rade
przejechać trasę np. 20 minut szybciej. Kolejny plus to trzeci już w tym
roku start w którym nie miałem problemów ze sprzętem, może pech mnie już
opuścił. Mniej istotną sprawą jest fakt, że kolejny wyścig przejechałem ze
średnią prędkością ponad 30 km/h. Dobrane tempo i ilość jedzenia i picia
było idealne i nie przytrafił mi się nawet najmniejszy kryzys który miałby
wpływ na moją jazdę. Jedyny minus to moja niedyspozycja zdrowotna i
niezbyt dobre przygotowanie do jazdy w upale.
Organizacja wyścigu jeszcze na wyższym poziomie niż podczas Mamut
Tour.Profesjonalnie zorganizowane biuro zawodów, podział startów na dwa
dystanse był dobrym ruchem ale start krótszego dystansu powinien być około
15 minut później aby zawodnicy z dłuższego dystansu mieli lepszy komfort
na trasie i pierwszych bufetach. Profesjonalnie oznaczona i zabezpieczona
trasa. Nie było żadnej dziury przed którą nie było oznaczenia, wszystkie
strzałki były widoczne. Ruch był zabezpieczony na całej długości trasy,
wszystkie skrzyżowania obstawione przez służby, na niebezpiecznych
zjazdach i zakrętach stali ludzie z gwizdkami i na trasie naliczyłem się
chyba tylko dwóch niebezpiecznych miejsc w których brakowało oznaczeń.
Służby były na trasie do ostatniego zawodnika co w Polsce rzadko się
zdarza. Bufety super zorganizowane i zaopatrzone. Dla najlepszych
zawodników przygotowane były bidony, oprócz tego duże baniaki z wodą z
kranikami do samoobsługi, masa kubków z wodą i izo oraz duża ilość
jedzenia. Bufetowi wykonywali swoją prace bardzo profesjonalnie. Mały
minus można postawić przy trasie ale dużo lepszych dróg w okolicy chyba
nie ma a układ trasy był ciekawy i przy spokojniejszej jeździe można było
podziwiać piękne widoki. Wyścigi w Czechach są godne polecenia.
Organizacja na wysokim poziomie, bardzo wysoki poziom sportowy i ciekawe
trasy. Po dwóch startach w Czechach mogę stwierdzić, że wole przyjechać na
70 miejscu w wyścigu z silną i międzynarodową obstawą niż zająć 5 miejsce
w lokalnych zawodach. Wiem, że dużo mi brakuje do najlepszych i podczas
tych dwóch wyścigów zebrałem całą masę cennego doświadczenia które mam
nadzieje zaprocentuje w przyszłości. Polecam każdemu wyścigi w Czechach,
poziom sportowy jest tak zróżnicowany, że każdy znajdzie odpowiednią grupę
a satysfakcja z udziału i ukończenia jednego z tych kultowych już wyścigów
jest ogromna.
Miasto 12
Poniedziałek, 10 czerwca 2019 Kategoria 100-200, Miasto
Km: | 138.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 26.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 2750kcal | Podjazdy: | 1270m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trening 58
Niedziela, 9 czerwca 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019, w grupie
Km: | 158.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:14 | km/h: | 25.35 |
Pr. maks.: | 74.00 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | 178178 ( 91%) | HRavg | 139( 71%) |
Kalorie: | 2873kcal | Podjazdy: | 3150m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kończący intensywny tydzień trening był jednym z najlepszych w tym sezonie. Było to połączenie długiego dystansu z podjazdami oraz walką z silnym wiatrem. Po sobotnim treningu o dziwo czułem się bardzo dobrze i nawet wczesna pora wyjazdu nie była problemem. Było przyjemnie chłodno a ten dzień miał być jednym z przyjemniejszych temperaturowo a mając czas góra do 14 musiałem się sprężyć. Na początek czekał mnie pagórkowaty odcinek do Cieszyna, warunki wietrzne pozwalały na szybką jazdę i już po godzinie jazdy znalazłem się w Czechach. Nieco mocniej pojechałem odcinek do Żukowa. Było to przetarcie przed czekającymi na mnie podjazdami. Zamiast jechać główną drogą do Trzanowic skręciłem w lewo i dojechałem do drogi Trzyniec-Gnojnik. Po drodze czekały mnie dwa krótkie ale dosyć wymagające podjazdy. Od początku podjazdu dzieliło mnie coraz mniej i zdecydowałem się na krótki postój. Bez problemów znalazłem skręt na Gadulę i ruszyłem spokojnie. Na pierwszym rozwidleniu omyłkowo skręciłem w lewo i musiałem zawrócić. Właściwy podjazd zaczął się kawałek dalej gdy nachylenie wzrosło. Trzymałem się założonej mocy i powoli zbliżałem się do końca podjazdu. W dwóch miejscach nachylenie było bardzo duże i musiałem wstać z siodełka. Nawierzchnia była całkiem dobra a jedyne problemy to rynienki odprowadzające wódę zabezpieczone metalowymi elementami. Udało się w dobrym tempie dojechać do końca podjazdu. Na górze nie zabawiłem zbyt długo i ruszyłem w dół. Nieznany mi zupełnie zjazd i utrudniające jazdę rynienki spowodowały, ze zjechałem wolno i spokojnie. Kolejny podjazd znajdował się niedaleko i konieczne było uzupełnienie energii. Przed właściwym podjazdem czekał mnie jeszcze krótszy a później zjazd. Mając jeszcze czas zjechałem aż do głównej drogi i nawrót. Początek jest dosyć spokojny a największe trudności dopiero w końcówce. W sumie to druga część podjazdu niewiele różniła się od wspinaczki na Godulę. Trzymałem się założonego pułapu mocy i musiałem zadowolić się nieco niższą kadencją. Prawie 15 minut trwało zanim pojawiłem się na górze. Nie mam porównania czy to dużo czy mało i dlatego byłem zadowolony z tempa w jakim wjechałem. Po krótkim odpoczynku zjechałem spokojnie i wolno ruszyłem w kierunku trzeciego, najdłuższego tego dnia podjazdu. Na moment musiałem poczekać na zbliżającą się grupę Jas-Kółek. Przerwa trochę się przedłużyła i gdy ruszyliśmy dalej to noga nie podawała zbyt dobrze. Równa jazda po zmianach do podnóża Łysej Góry pozwoliła złapać trochę rytmu ale nie wystarczyło to na dobry początek podjazdu. Tak się złożyło, że ruszyłem kilka minut za grupą i miałem kogo gonić. Jakoś przemęczyłem trudniejszy fragment przed zjazdem a potem już było tylko lepiej. Noga się rozkręciła i stopniowo zacząłem wyprzedzać kolejnych zawodników. Równe i założone na starcie tempo utrzymywałem przez cały czas, nawet najtrudniejsze fragmenty które pokonywałem zwykle z trudem poszły gładko. Ostatnie kilka minut jechałem trochę mocniej i na szczycie pojawiłem się po niespełna 34 minutach podjazdu. Nie jest to jakiś super czas ale solidny i co najważniejsze z rezerwami mocy. Później zjechałem jeszcze około kilometr w dół i ponownie wjechałem na szczyt. Tym razem mocniej, później był czas na odpoczynek i bufet. Zjazd był całkiem dobry, nawierzchnia nie pozwalała na szaleństwa ale specjalnie hamulców nie używałem. Ostatnie 70 kilometrów do domu to była ciągła walka z wiatrem. Na początek w grupie nie był tak odczuwalny a gdy zostałem już sam to musiałem nieźle się zmęczyć aby w miarę szybko dotrzeć do domu. Nie było tak ciepło jak w ostatnich dniach i całą trasę przejechałem na 5 bidonach i jednym napoju na Łysej Górze. Jedynym utrudnieniem w końcówce był zablokowany ruch w Jaworzu.
Bardzo dobry trening zaliczony. Zero oznak kryzysu i całkiem dobra jazda pod górę, pod wiatr czy w grupie. Idealny trening przed zbliżającymi się startami.


Bardzo dobry trening zaliczony. Zero oznak kryzysu i całkiem dobra jazda pod górę, pod wiatr czy w grupie. Idealny trening przed zbliżającymi się startami.


Trening 53
Niedziela, 2 czerwca 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 130.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:22 | km/h: | 24.22 |
Pr. maks.: | 67.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 182182 ( 93%) | HRavg | 139( 71%) |
Kalorie: | 2560kcal | Podjazdy: | 2820m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trochę inaczej miał wyglądać ten dzień. Niewiele spałem w nocy a popołudnie znowu miałem zarezerwowane na inne rzeczy i nie byłem w stanie pojawić się na wyścigu. Postanowiłem zrobić solidny trening w górach. Wyjechałem najwcześniej jak było to możliwe, po raz pierwszy nie brałem ze sobą ani rękawków ani wiatrówki.
Byłem zaskoczony swoją jazdą, noga była całkiem dobra i przez to przyszło mi do głowy kilka głupich pomysłów. Dosyć wczesna pora była idealna aby bez przeszkód przejechać przez miasto. Później tradycyjnie skorzystałem ze ścieżki rowerowej a na zwężeniu udało się przejechać bez dłuższego postoju. Zbliżając się do Szczyrku coraz bliżej było do pierwszego podjazdu. Potraktowałem go ulgowo, wjechałem na dużym luzie i będąc przy Sanktuarium na Orlim Gnieździe postanowiłem wjechać do końca asfaltu. Jazda nie była już spokojna ale nie mogę powiedzieć, że jechałem na maksa. Udało się poprawić czas na tym odcinku o kilkanaście sekund. Na szczycie długo nie zabawiłem i rozpocząłem zjazd, wydawało się, że jadę wolno i słabo a po analizie okazało się, że nie było tak tragicznie. Przyjemny chłodek na zjeździe ostudził trochę moje ambicje i podjazd na Salmopol potraktowałem bardziej ulgowo niż zamierzałem. Tempo jakie dobrałem było idealne bo byłem w stanie wjechać z podobną mocą kilka innych podjazdów. Na zjeździe znowu skupiłem się na technice i poza dwoma zakrętami wszystko wyglądało bardzo dobrze. Zawahałem się w miejscu gdzie na drodze była woda i na jednym z ostatnich zakrętów gdy z przeciwka wyskoczyło motocykl. Sam koniec zjazdu był dosyć szybki a później po raz drugi zweryfikowałem plany. Myślałem o zaliczeniu podjazdu na Kubalonkę przez Kozińce a wybrałem łatwiejszy podjazd na Cieńków od Malinki. Początek był obiecujący a im dalej tym gorzej. Gdy pojawiły się płyty to i nachylenie wzrosło. Na szczęście pomiędzy dwoma rzędami płyt był kawałek równiejszej nawierzchni. Dopóki nie pojawiły się samochody z przeciwka to jazda wyglądała dobrze, później gdy zmuszony byłem zjechać na płyty to zgubiłem rytm i miałem spory problem z utrzymaniem równowagi. Na całym podjeździe miałem trzy takie momenty. Gdy myślałem, że już koniec to pojawiła się jeszcze większa stromizna i po raz pierwszy wstałem z siodełka. Nachylenie wynosiło ponad 25 % i jazda w siodle przy zmęczeniu i nienajlepszej nawierzchni nie była możliwa. Na całe szczęście wjechałem cały podjazd i to w nienajgorszym czasie. Na szczycie chwila oddechu i spokojny zjazd do Czarnego. Tutaj nie miałem zbyt dużego wyboru i skierowałem się na Zameczek. Początkowo nie umiałem złapać rytmu a gdy zrobiło się stromiej to moja jazda wyglądała lepiej. Wjechałem z podobną mocą jak na Salmopol. Na zjeździe trochę odpocząłem i skierowałem się w kierunku kolejnego nieznanego podjazdu na Wilcze. Początek spokojny a gdy droga skręciła w prawo to pojawiło się dużo wyższe nachylenie i zdecydowałem się na mocniejszą jazdę. Całkiem dobrze przejechałem pierwszą stromiznę a po wypłaszczeniu pojawiła się druga ścianka z którą już miałem drobne problemy. Gdy dotarłem na szczyt to szybko ruszyłem w dół. Podczas przejazdu przez Istebną wypadł mi baton i nie uzupełniłem odpowiedniej ilości kalorii. Nie obyło się bez innych przeszkód, m.in. tłumu ludzi w Centrum czy robót drogowych przed dojazdem do ronda w Jaworzynce. To sprawiło, że dojechałem na rondo kilka minut z grupą Jas-Kółek, sądząc, że jeszcze nie jechali krążyłem w okolicy ronda przez 10 minut i samotnie ruszyłem w kierunku Ochodzitej. Nie miałem motywacji do mocnej jazdy i łatwiejszą część podjazdu przejechałem spokojnie. Po drodze minąłem Wojtka mającego duże problemy a reszta Jas-Kółek była daleko z przodu. Po wjeździe do Koniakowa nieco podkręciłem tempo i na ostatnich 2500 metrach wygenerowałem podobną moc jak na Salmopol i Zameczek. Niecałe 20 minut podjazdu od ronda jest wynikiem o ponad 2 minuty gorszym niż rekord. Gdybym się zagiął to spokojnie jest to czas do poprawienia. Na szczycie dłuższa przerwa i bufet. Później postój po wodę i droga powrotna do domu. Czekały na mnie jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy z nich zaczynał się jeszcze w Istebnej. Miałem kilka wariantów do wyboru, ale ze względu na dobrą pogodę i tłumy pieszych w okolicy Stecówki wybrałem wariant podjazdu główną drogą. Miałem sobie całkowicie odpuścić ten podjazd i wjechać na luzie i z taką myślą rozpoczynałem podjazd. Gdy pojawiło się wypłaszczenie podkręciłem tempo i dobrą moc generowałem do końca podjazdu. Dosyć szybko i efektywnie wjechałem na Przełęcz i chcąc minąć Wisłę zjechałem koło Zameczka do Czarnego. Zjazd był fatalny, dziury, sporo pieszych, rowerzystów i samochodów nie pozwoliło na szybką a ni techniczną jazdę. Zwężenie drogi minąłem bezproblemowo i skierowałem się w stron ostatniego tego dnia podjazdu – Salmopolu. Noga podawała całkiem nieźle wiec przesadnie się nie oszczędzałem i dosyć szybko znalazłem się u podnóża podjazdu. Ruszyłem dosyć mocno a później trochę popuściłem i trzymając moc w okolicy FTP. Przez 3 kilometry jechało się fajnie z później jakby ktoś nagle wrzucił mi na plecy worek pełny kamieni. Generując podobną moc jechałem sporo wolniej niż wcześniej. Byłem w stanie utrzymać dobrą moc do końca podjazdu. Spodziewałem się czasu w okolicy 16 minut, na tyle też wskazywała moja jazda w pierwszej części podjazdu. Przy dobrej mocy czas ponad 17 minut nie może mnie zadowolić. Końcówka podjazdu była dopiero zapowiedzią tego co będzie dalej. Już na początku zjazdu musiałem odpuścić, kilka samochodów i spory ruch z przeciwka nie pozwoliły na szybką jazdę. Później się nieco poprawiło ale przed Szczyrkiem pojawił się samochód który za punkt honoru postawił sobie nie przekroczenie 30 km/h. Wlekłam się za nim aż do Centrum gdzie wjechałem w korek. Przedzieranie się przez miasto nigdy nie było tak trudne i skomplikowane. Straciłem sporo czasu a kolejny problem w Buczkowicach na zwężeniu gdzie oczekiwałem 8 minut na przejazd. Później nie mając już czasu gnałem szybko przez miasto na koniec fundując sobie mocniejszy odcinek. Czułem w nogach podjazdy i o to chodziło. Problem z przejechaniem przez Szczyrk prawdopodobnie by zniknął gdybym jak zwykle był tam o godzinę szybciej. Odcinek od Salmopola do domu przejechałem o prawie 20 minut wolniej niż przeciętnie.
Całkiem dobry trening kończący ciężki ale dobry treningowo tydzień.



Informacje o podjazdach:

Byłem zaskoczony swoją jazdą, noga była całkiem dobra i przez to przyszło mi do głowy kilka głupich pomysłów. Dosyć wczesna pora była idealna aby bez przeszkód przejechać przez miasto. Później tradycyjnie skorzystałem ze ścieżki rowerowej a na zwężeniu udało się przejechać bez dłuższego postoju. Zbliżając się do Szczyrku coraz bliżej było do pierwszego podjazdu. Potraktowałem go ulgowo, wjechałem na dużym luzie i będąc przy Sanktuarium na Orlim Gnieździe postanowiłem wjechać do końca asfaltu. Jazda nie była już spokojna ale nie mogę powiedzieć, że jechałem na maksa. Udało się poprawić czas na tym odcinku o kilkanaście sekund. Na szczycie długo nie zabawiłem i rozpocząłem zjazd, wydawało się, że jadę wolno i słabo a po analizie okazało się, że nie było tak tragicznie. Przyjemny chłodek na zjeździe ostudził trochę moje ambicje i podjazd na Salmopol potraktowałem bardziej ulgowo niż zamierzałem. Tempo jakie dobrałem było idealne bo byłem w stanie wjechać z podobną mocą kilka innych podjazdów. Na zjeździe znowu skupiłem się na technice i poza dwoma zakrętami wszystko wyglądało bardzo dobrze. Zawahałem się w miejscu gdzie na drodze była woda i na jednym z ostatnich zakrętów gdy z przeciwka wyskoczyło motocykl. Sam koniec zjazdu był dosyć szybki a później po raz drugi zweryfikowałem plany. Myślałem o zaliczeniu podjazdu na Kubalonkę przez Kozińce a wybrałem łatwiejszy podjazd na Cieńków od Malinki. Początek był obiecujący a im dalej tym gorzej. Gdy pojawiły się płyty to i nachylenie wzrosło. Na szczęście pomiędzy dwoma rzędami płyt był kawałek równiejszej nawierzchni. Dopóki nie pojawiły się samochody z przeciwka to jazda wyglądała dobrze, później gdy zmuszony byłem zjechać na płyty to zgubiłem rytm i miałem spory problem z utrzymaniem równowagi. Na całym podjeździe miałem trzy takie momenty. Gdy myślałem, że już koniec to pojawiła się jeszcze większa stromizna i po raz pierwszy wstałem z siodełka. Nachylenie wynosiło ponad 25 % i jazda w siodle przy zmęczeniu i nienajlepszej nawierzchni nie była możliwa. Na całe szczęście wjechałem cały podjazd i to w nienajgorszym czasie. Na szczycie chwila oddechu i spokojny zjazd do Czarnego. Tutaj nie miałem zbyt dużego wyboru i skierowałem się na Zameczek. Początkowo nie umiałem złapać rytmu a gdy zrobiło się stromiej to moja jazda wyglądała lepiej. Wjechałem z podobną mocą jak na Salmopol. Na zjeździe trochę odpocząłem i skierowałem się w kierunku kolejnego nieznanego podjazdu na Wilcze. Początek spokojny a gdy droga skręciła w prawo to pojawiło się dużo wyższe nachylenie i zdecydowałem się na mocniejszą jazdę. Całkiem dobrze przejechałem pierwszą stromiznę a po wypłaszczeniu pojawiła się druga ścianka z którą już miałem drobne problemy. Gdy dotarłem na szczyt to szybko ruszyłem w dół. Podczas przejazdu przez Istebną wypadł mi baton i nie uzupełniłem odpowiedniej ilości kalorii. Nie obyło się bez innych przeszkód, m.in. tłumu ludzi w Centrum czy robót drogowych przed dojazdem do ronda w Jaworzynce. To sprawiło, że dojechałem na rondo kilka minut z grupą Jas-Kółek, sądząc, że jeszcze nie jechali krążyłem w okolicy ronda przez 10 minut i samotnie ruszyłem w kierunku Ochodzitej. Nie miałem motywacji do mocnej jazdy i łatwiejszą część podjazdu przejechałem spokojnie. Po drodze minąłem Wojtka mającego duże problemy a reszta Jas-Kółek była daleko z przodu. Po wjeździe do Koniakowa nieco podkręciłem tempo i na ostatnich 2500 metrach wygenerowałem podobną moc jak na Salmopol i Zameczek. Niecałe 20 minut podjazdu od ronda jest wynikiem o ponad 2 minuty gorszym niż rekord. Gdybym się zagiął to spokojnie jest to czas do poprawienia. Na szczycie dłuższa przerwa i bufet. Później postój po wodę i droga powrotna do domu. Czekały na mnie jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy z nich zaczynał się jeszcze w Istebnej. Miałem kilka wariantów do wyboru, ale ze względu na dobrą pogodę i tłumy pieszych w okolicy Stecówki wybrałem wariant podjazdu główną drogą. Miałem sobie całkowicie odpuścić ten podjazd i wjechać na luzie i z taką myślą rozpoczynałem podjazd. Gdy pojawiło się wypłaszczenie podkręciłem tempo i dobrą moc generowałem do końca podjazdu. Dosyć szybko i efektywnie wjechałem na Przełęcz i chcąc minąć Wisłę zjechałem koło Zameczka do Czarnego. Zjazd był fatalny, dziury, sporo pieszych, rowerzystów i samochodów nie pozwoliło na szybką a ni techniczną jazdę. Zwężenie drogi minąłem bezproblemowo i skierowałem się w stron ostatniego tego dnia podjazdu – Salmopolu. Noga podawała całkiem nieźle wiec przesadnie się nie oszczędzałem i dosyć szybko znalazłem się u podnóża podjazdu. Ruszyłem dosyć mocno a później trochę popuściłem i trzymając moc w okolicy FTP. Przez 3 kilometry jechało się fajnie z później jakby ktoś nagle wrzucił mi na plecy worek pełny kamieni. Generując podobną moc jechałem sporo wolniej niż wcześniej. Byłem w stanie utrzymać dobrą moc do końca podjazdu. Spodziewałem się czasu w okolicy 16 minut, na tyle też wskazywała moja jazda w pierwszej części podjazdu. Przy dobrej mocy czas ponad 17 minut nie może mnie zadowolić. Końcówka podjazdu była dopiero zapowiedzią tego co będzie dalej. Już na początku zjazdu musiałem odpuścić, kilka samochodów i spory ruch z przeciwka nie pozwoliły na szybką jazdę. Później się nieco poprawiło ale przed Szczyrkiem pojawił się samochód który za punkt honoru postawił sobie nie przekroczenie 30 km/h. Wlekłam się za nim aż do Centrum gdzie wjechałem w korek. Przedzieranie się przez miasto nigdy nie było tak trudne i skomplikowane. Straciłem sporo czasu a kolejny problem w Buczkowicach na zwężeniu gdzie oczekiwałem 8 minut na przejazd. Później nie mając już czasu gnałem szybko przez miasto na koniec fundując sobie mocniejszy odcinek. Czułem w nogach podjazdy i o to chodziło. Problem z przejechaniem przez Szczyrk prawdopodobnie by zniknął gdybym jak zwykle był tam o godzinę szybciej. Odcinek od Salmopola do domu przejechałem o prawie 20 minut wolniej niż przeciętnie.
Całkiem dobry trening kończący ciężki ale dobry treningowo tydzień.



Informacje o podjazdach:

Trening 47
Niedziela, 19 maja 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 104.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:03 | km/h: | 25.68 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na koniec ciężkiego tygodnia zafundowałem sobie trening z podjazdami w roli głównej. Nie miałem czasu i za bardzo ochoty na wyścig a noga tego dnia była całkiem dobra. Dobrze się zregenerowałem, poświeciłem więcej czasu na regeneracje i sen.
Wyjechałem z domu i już było ciepło. Warunki bardzo dobre a ruch na drogach umiarkowany. Spokojnie przejechałem przez Bielsko i zacząłem podjazd na Przegibek. Po nocnych opadach droga była jeszcze mokra i znowu wybrudziłem świeżo wyczyszczony rower. Wjechałem spokojnym tempem i nie zatrzymywałem się na szczycie. Zjazd do Międzybrodzia był jeszcze bardziej mokry, początkowo jechałem wolno i dopiero w połowie leśnego odcinka zacząłem się bardziej przykładać i dużo szybciej pokonałem pozostałą część zjazdu. Pomimo wiatru wiejącego w twarz bardzo sprawnie dojechałem do Międzybrodzia. Następnie obrałem kierunek Porąbka i dawno nie odwiedzana Wielka Puszcza. W dolinie nie było widać zbyt dużo negatywnych skutków niedawnych deszczy a już kilka razy szkody jakie były wyrządzone przez zbyt dużą ilość wody wymuszały remont drogi prowadzącej w górę doliny. Drugi bardziej znaczący podjazd potraktowałem jako przepalenie nogi. Zacząłem dosyć spokojnie a ostatnie 400 metrów pokonałem bardzo mocnym tempem. Nie byłem w stanie dać z siebie więcej a poprawiony czas o prawie 20 sekund ucieszył mnie bardzo. Zjazd odpuściłem i myślami byłem już przy kolejnej wspinaczce, na Kocierz. Ostatni raz jechałem ten podjazd ponad półtora roku temu i już zapomniałem, że w drugiej części nachylenie dochodzi do 10 % i trzyma cały czas. Zacząłem spokojnie a gdy zrobiło się stromiej to nieco podkręciłem tempo. Jazda na pograniczu 3 i 4 strefy była bardzo przyjemna i komfortowa. Na podjeździe zdołałem wyprzedzić kilka osób i z podjazdu byłem zadowolony. W ramach bonusu wjechałem jeszcze krótki odcinek w kierunku hotelu i zatrzymałem się na moment. Na zjeździe trochę wiało, po minięciu skrzyżowania z ulicą Widokową rozkręciłem się i zacząłem szybciej zjeżdżać. Zjazd wyglądał bardzo dobrze pomimo faktu, że trzykrotnie musiałem hamować z powodu samochodów i wolniej jadących kolarzy. Po zjeździe kolejna niespodzianka, ruch wahadłowy na odcinku 150 metrów. Swoje musiałem odczekać i przy okazji trochę odpocząłem. Przed kolejnym podjazdem czekał na mnie pagórkowaty odcinek wzdłuż jeziora Żywieckiego. Po drodze spotkałem dwóch ambitnie walczących z trasą uczestników maratonu Tour de Silesia. Następnie wyprzedziłem kolarza na rowerze elektrycznym. Zrobiłem kilkadziesiąt metrów przewagi którą zacząłem tracić, później straciłem go z oczu i bez większych problemów dojechałem do Tresnej. Zjazd po kostce nie był taki zły jak się spodziewałem a później aby nie było tak łatwo to skręciłem w boczną uliczkę. Nazwa Widokowa w tej okolicy nie mówi nic dobrego, przywitała mnie 20 % nachyleniem a później było trochę łatwiej. Podjazd nie był długi, nie zarzynałem się a i tak w dobrym tempie wjechałem na górę, na zjeździe musiałem hamować i niewiele szybciej jechałem w dół niż wcześniej w górę. Dotarłem do początku najdłuższego podjazdu i ruszyłem spokojnie w górę. Ostatnimi czasy ten na papierze łatwy podjazd sprawiał mi dużo problemów. Początek sobie odpuściłem i dopiero na pierwszej sekcji około 10 % nachylenia włożyłem trochę więcej mocy. Po przejechaniu parkingu przy dolnej stacji kolejki starałem się jechać równym tempem. Jak zwykle jazda była dosyć mecząca, zmienne nachylenie i ciągłe przeszkody nie pomagały w złapaniu jakiegoś sensownego rytmu. Powoli zbliżałem się do zjazdu. Ostatnie kilkaset metrów przed pierwszym wierzchołkiem prowadzi bardzo nierówną i dziurawą nawierzchnią, ominiecie wszystkich dziur było dużym wyzwaniem. Gdy dotarłem do zjazdu w niezłym czasie postanowiłem, że ostatnie 200 metrów pojadę bardzo mocno. Mocniej ruszyłem już około 500 metrów przed końcem podjazdu a ostatnie 200 metrów było już bardzo mocne, nie chciałem jechać na maksa i jakieś rezerwy jeszcze były. Po postoju na szczycie pełnym ludzi ruszyłem w dół. Po wdrapaniu się na krótki podjazd ruszyłem mocniej. Wiat i duża liczba pieszych nie pozwoliła na zbyt szybką jazdę i skupiłem się bardziej na technice. Wyszło całkiem nieźle i byłem zadowolony, że zjechałem w jednym kawałku. W sklepie zatankowałem bidony i ruszyłem w kierunku ostatniego tego dnia podjazdu na Przegibek. Czułem już w nogach poprzednie wspinaczki i długi dojazd do właściwego podjazdu potraktowałem ulgowo. Resztka sił pozwoliła na pokonanie podjazdu w strefach 3-4 w całkiem dobrym czasie. Na zjeździe znowu zaryzykowałem. Początek nie pozwalał na zbyt szybką jazdę a nie chciałem wkładać zbyt dużo sił. Pierwszą techniczną cześć zjazdu pokonałem bardzo efektywnie, technicznie i szybko, jeden z lepszych odcinków w dół w ostatnich 11 latach. Dalej nie było już tak dobrze, wiejący wiatr i samochody nie pozwalały na techniczne pokonywanie zakrętów przed którymi musiałem hamować. Mimo wszystko był to mój najszybszy zjazd tą drogą w ciągu ostatnich kilku lat. Przez Bielsko przejechałem bardzo interwałowym tempem z kilkoma mocnymi zaciągami. Wszystko to miało na celu zainkasowanie dodatkowych TSS których trochę brakowało. Ostatnie 10 minut to tradycyjny rozjazd. W domu pojawiłem się szybciej niż planowałem. Jeden z najlepszych treningów w tym roku zaliczony. Zadowolony jestem z dyspozycji na podjazdach a także zjazdów które poprawiłem i starty z tego powodu powinny być już mniejsze.



Informacje o podjazdach:

Dyspozycja na podjazdach jest coraz lepsza. Przyjemność wzrasta z każdym tygodniem a za tym idą coraz lepsze czasy które zbliżają się coraz bardziej do rekordów. Mocny zaciąg na krótkim ale stromym podjeździe pod Beskidek Targanicki pozwolił na wyśrubowanie rekordu. Tempo na pozostałych było niższe, na razie nie planuje jakiś ataków na rekordy. Dalej będę robił różne ćwiczenia na podjazdach i jeżeli wpadnie rekord to będzie to tylko następstwo treningu a nie walka o jak najlepszy czas.
Wyjechałem z domu i już było ciepło. Warunki bardzo dobre a ruch na drogach umiarkowany. Spokojnie przejechałem przez Bielsko i zacząłem podjazd na Przegibek. Po nocnych opadach droga była jeszcze mokra i znowu wybrudziłem świeżo wyczyszczony rower. Wjechałem spokojnym tempem i nie zatrzymywałem się na szczycie. Zjazd do Międzybrodzia był jeszcze bardziej mokry, początkowo jechałem wolno i dopiero w połowie leśnego odcinka zacząłem się bardziej przykładać i dużo szybciej pokonałem pozostałą część zjazdu. Pomimo wiatru wiejącego w twarz bardzo sprawnie dojechałem do Międzybrodzia. Następnie obrałem kierunek Porąbka i dawno nie odwiedzana Wielka Puszcza. W dolinie nie było widać zbyt dużo negatywnych skutków niedawnych deszczy a już kilka razy szkody jakie były wyrządzone przez zbyt dużą ilość wody wymuszały remont drogi prowadzącej w górę doliny. Drugi bardziej znaczący podjazd potraktowałem jako przepalenie nogi. Zacząłem dosyć spokojnie a ostatnie 400 metrów pokonałem bardzo mocnym tempem. Nie byłem w stanie dać z siebie więcej a poprawiony czas o prawie 20 sekund ucieszył mnie bardzo. Zjazd odpuściłem i myślami byłem już przy kolejnej wspinaczce, na Kocierz. Ostatni raz jechałem ten podjazd ponad półtora roku temu i już zapomniałem, że w drugiej części nachylenie dochodzi do 10 % i trzyma cały czas. Zacząłem spokojnie a gdy zrobiło się stromiej to nieco podkręciłem tempo. Jazda na pograniczu 3 i 4 strefy była bardzo przyjemna i komfortowa. Na podjeździe zdołałem wyprzedzić kilka osób i z podjazdu byłem zadowolony. W ramach bonusu wjechałem jeszcze krótki odcinek w kierunku hotelu i zatrzymałem się na moment. Na zjeździe trochę wiało, po minięciu skrzyżowania z ulicą Widokową rozkręciłem się i zacząłem szybciej zjeżdżać. Zjazd wyglądał bardzo dobrze pomimo faktu, że trzykrotnie musiałem hamować z powodu samochodów i wolniej jadących kolarzy. Po zjeździe kolejna niespodzianka, ruch wahadłowy na odcinku 150 metrów. Swoje musiałem odczekać i przy okazji trochę odpocząłem. Przed kolejnym podjazdem czekał na mnie pagórkowaty odcinek wzdłuż jeziora Żywieckiego. Po drodze spotkałem dwóch ambitnie walczących z trasą uczestników maratonu Tour de Silesia. Następnie wyprzedziłem kolarza na rowerze elektrycznym. Zrobiłem kilkadziesiąt metrów przewagi którą zacząłem tracić, później straciłem go z oczu i bez większych problemów dojechałem do Tresnej. Zjazd po kostce nie był taki zły jak się spodziewałem a później aby nie było tak łatwo to skręciłem w boczną uliczkę. Nazwa Widokowa w tej okolicy nie mówi nic dobrego, przywitała mnie 20 % nachyleniem a później było trochę łatwiej. Podjazd nie był długi, nie zarzynałem się a i tak w dobrym tempie wjechałem na górę, na zjeździe musiałem hamować i niewiele szybciej jechałem w dół niż wcześniej w górę. Dotarłem do początku najdłuższego podjazdu i ruszyłem spokojnie w górę. Ostatnimi czasy ten na papierze łatwy podjazd sprawiał mi dużo problemów. Początek sobie odpuściłem i dopiero na pierwszej sekcji około 10 % nachylenia włożyłem trochę więcej mocy. Po przejechaniu parkingu przy dolnej stacji kolejki starałem się jechać równym tempem. Jak zwykle jazda była dosyć mecząca, zmienne nachylenie i ciągłe przeszkody nie pomagały w złapaniu jakiegoś sensownego rytmu. Powoli zbliżałem się do zjazdu. Ostatnie kilkaset metrów przed pierwszym wierzchołkiem prowadzi bardzo nierówną i dziurawą nawierzchnią, ominiecie wszystkich dziur było dużym wyzwaniem. Gdy dotarłem do zjazdu w niezłym czasie postanowiłem, że ostatnie 200 metrów pojadę bardzo mocno. Mocniej ruszyłem już około 500 metrów przed końcem podjazdu a ostatnie 200 metrów było już bardzo mocne, nie chciałem jechać na maksa i jakieś rezerwy jeszcze były. Po postoju na szczycie pełnym ludzi ruszyłem w dół. Po wdrapaniu się na krótki podjazd ruszyłem mocniej. Wiat i duża liczba pieszych nie pozwoliła na zbyt szybką jazdę i skupiłem się bardziej na technice. Wyszło całkiem nieźle i byłem zadowolony, że zjechałem w jednym kawałku. W sklepie zatankowałem bidony i ruszyłem w kierunku ostatniego tego dnia podjazdu na Przegibek. Czułem już w nogach poprzednie wspinaczki i długi dojazd do właściwego podjazdu potraktowałem ulgowo. Resztka sił pozwoliła na pokonanie podjazdu w strefach 3-4 w całkiem dobrym czasie. Na zjeździe znowu zaryzykowałem. Początek nie pozwalał na zbyt szybką jazdę a nie chciałem wkładać zbyt dużo sił. Pierwszą techniczną cześć zjazdu pokonałem bardzo efektywnie, technicznie i szybko, jeden z lepszych odcinków w dół w ostatnich 11 latach. Dalej nie było już tak dobrze, wiejący wiatr i samochody nie pozwalały na techniczne pokonywanie zakrętów przed którymi musiałem hamować. Mimo wszystko był to mój najszybszy zjazd tą drogą w ciągu ostatnich kilku lat. Przez Bielsko przejechałem bardzo interwałowym tempem z kilkoma mocnymi zaciągami. Wszystko to miało na celu zainkasowanie dodatkowych TSS których trochę brakowało. Ostatnie 10 minut to tradycyjny rozjazd. W domu pojawiłem się szybciej niż planowałem. Jeden z najlepszych treningów w tym roku zaliczony. Zadowolony jestem z dyspozycji na podjazdach a także zjazdów które poprawiłem i starty z tego powodu powinny być już mniejsze.



Informacje o podjazdach:

Dyspozycja na podjazdach jest coraz lepsza. Przyjemność wzrasta z każdym tygodniem a za tym idą coraz lepsze czasy które zbliżają się coraz bardziej do rekordów. Mocny zaciąg na krótkim ale stromym podjeździe pod Beskidek Targanicki pozwolił na wyśrubowanie rekordu. Tempo na pozostałych było niższe, na razie nie planuje jakiś ataków na rekordy. Dalej będę robił różne ćwiczenia na podjazdach i jeżeli wpadnie rekord to będzie to tylko następstwo treningu a nie walka o jak najlepszy czas.
Trening 40
Sobota, 4 maja 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019, w grupie
Km: | 164.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:33 | km/h: | 25.04 |
Pr. maks.: | 67.00 | Temperatura: | 8.0°C | HRmax: | 179179 ( 91%) | HRavg | 144( 73%) |
Kalorie: | 3373kcal | Podjazdy: | 3260m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Długo czekałem na dzień w którym będę mógł pojechać w góry i zaliczyć kilka podjazdów. Prognoza na weekend nie napawała optymizmem i jedynym dniem w którym możliwa byłaby jazda w miarę sprzyjających warunkach była sobota. Chcąc zaliczyć dobry trening musiałem wyjechać o 6 aby wrócić o rozsądnej porze przed załamaniem pogody jakie miało przyjść wczesnym popołudniem. Temperatura nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz, nie chciałem ubierać się na zimowo i wybrałem opcję z mniejszą ilością cieńszych warstw. Po wyjeździe okazało się, że zestaw jest optymalny i nie było mi zimno.
Po raz pierwszy w tym roku wybrałem się na grupowy trening z TwomarkSport. Pod sklepem zjawiło się mało osób i w trzyosobowym składzie ruszyliśmy w kierunku Bielska. Już czułem, że nie jest to mój dzień i męczyłem się strasznie. Przed Straconką dołączyło kilka osób i tempo nieco wzrosło. Podjazd zaczęliśmy wspólnie a z czasem towarzystwo zaczynało się rozjeżdżać. Prawie wszyscy mi odjechali, męczyłem się strasznie a mając w głowie kolejne podjazdy nie próbowałem na siłę gonić reszty. Wtoczyłem się na szczyt i prawie od razu zaczęliśmy zjeżdżać, nie czułem się pewnie i niezbyt odważnie wchodziłem w zakręty. Mimo wszystko był to jeden z szybszych zjazdów tą drogą od kilku lat. Mimo to byłem najwolniejszy i drugi tego dnia podjazd zaczynałem jako ostatni. Dawno nie pokonywałem tego odcinka i zapomniałem jak tam jest stromo. Postanowiłem jechać mocniejszym tempem z trochę wyższą kadencją i dosyć dobrze pokonywałem ten podjazd. Im bliżej końca tym jechałem lepiej. Do rekordu brakowało ale byłem zadowolony, pod koniec gdy dojeżdżaliśmy do płyt zacząłem się zbliżać do dwójki która jechała z przodu. Na szczycie byłem tylko raz, około 5 lat temu i zapomniałem, że te płyty ciągną się przez około 200 metrów. Pogoda nie była zbyt dobra i widoki nie były tak ładne jak przy słonecznej aurze. Po dojechaniu wszystkich osób i chwili przerwy ruszyliśmy w dół. Jechałem dosyć asekuracyjnie i cały zjazd pokonałem bez najmniejszych problemów. Podczas kolejnego postoju zacząłem marznąć, termometr wskazywał niecałe 4 stopnie a na szybki wzrost temperatury nie było co liczyć. Podczas dojazdu do Międzybrodzia Żywieckiego nie mogłem się rozgrzać. Podjazd na Górę Żar nie poszedł mi dobrze. Męczyłem się i nie mogłem złapać odpowiedniego rytmu. Jakoś wjechałem na szczyt przed upływem 30 minut, podjazd nie poszedł dobrze a dodatkowym utrudnieniem był ból lewej nogi który się pojawił podczas jazdy. Na szczycie było trochę cieplej i po krótkim postoju ruszyliśmy w dół. Ubrałem dodatkowo kurtkę by nie zmarznąć na długim zjeździe. Zjazd poszedł lepiej niż podjazd, nie byłem ostatni na dole i to był mały pozytyw. Gdy rozebrałem kurtkę to musiałem gonić resztę. Dogoniłem przed kostką brukową a później zacząłem coraz bardziej czuć nogę. Tempo szło niezłe i miałem problemy by utrzymać się w grupie. Przed Zarzeczem odpadłem i gdyby nie konieczność zatrzymania się przy głównej drodze to nie dojechałbym do grupy. Mocniejsze tempo przed Lipową spowodowało podzielenie grupy, na szczęście byłem w stanie utrzymać się i nie musiałem jechać na maksa. Miałem już odpuścić dalszą część treningu i wrócić do domu. Postanowiłem jechać dalej i sprawdzić jak poradzę sobie z podjazdem na Orle Gniazdo. Podczas krótkiego postoju rozprostowałem nogę i później nie czułem już bólu. Do Szczyrku tempo było dosyć spokojne i mogłem trochę odpocząć. Na Orle wjechaliśmy krótszym ale trudniejszym podjazdem. Podobnie jak pod Nowy Świat jechałem nieco mocniejszym tempem. Z ciekawości chciałem sprawdzić nachylenie na podjeździe i w maksymalnym momencie pokazało 28 %. Poniżej 10 nie spadło na większej części podjazdu. Wjechałem dosyć dobrze, do czasów z ostatnich sezonów nie brakowało tak dużo. Po dosyć dobrym zjeździe, już w mniejszym składzie ruszyliśmy w kierunku Salmopola. Wiało dosyć mocno w twarz więc jechaliśmy wolno. Od wyciągu już każdy jechał swoim tempem. Nie pamiętam kiedy tak spokojnie wjeżdżałem na tą przełęcz. Przed szczytem zaczęło mi się robić ciepło i musiałem rozpiąć bluzę. Na szczycie kolejny krótki postój, kilka osób dojechało i podzieliliśmy się na dwie mniejsze grupki. Nie skupiałem się na szybkim zjeździe ale nie było tak całkiem wolno. Był to kolejny dobry zjazd w tym dniu. Po zjeździe zdecydowałem, że zdejmę trochę ciuchów bo zrobiło się cieplej a jazda w kilku warstwach nie była przyjemna. Jako kolejny podjazd wybrałem Zameczek. Przed dojazdem kolejna niespodzianka, ruch wahadłowy w dwóch miejscach. Po krótkim podjeździe do zapory zatrzymałem się i rozebrałem nogawki i kamizelkę oraz rozpiąłem bluzę. Nogi były tak zagotowane, że z nich parowało. Spodziewałem się lepszej dyspozycji na podjeździe pod Zameczek. Nie pomyliłem się, jechało się całkiem dobrze, w drugiej części podkręciłem nieco tempo i zrzuciłem ząbek niżej aby podjeżdżać na nieco niższej kadencji. Męczyła mnie taka jazda i na samą końcówkę zmieniłem przełożenie na lżejsze i dojechałem do szczytu. Po krótkim podjeździe w kierunku Stecówki znowu się zatrzymałem by ubrać kamizelkę i ruszyłem w kierunku Istebnej. Mało ludzi na drodze spowodowało, że szybko dotarłem na Stecówkę i zjechałem w kierunku Leszczyny. Jako bonus dołożyłem sobie odcinek przez Połom. Już zapomniałem, jakie tam są ścianki. Dosyć dobrze je wjechałem i pomimo drobnej pomyłki i złego skrętu dojechałem tam gdzie chciałem i zjechałem dosyć zanieczyszczoną i zatłoczoną przez pieszych drogą do Zaolzia. Postój w sklepie na uzupełnienie płynów i kalorii trwał dosyć długo ale dzięki temu trochę odpocząłem przed kolejnym podjazdem. Podjazd na Kubalonkę od Istebnej należy do moich ulubionych, udało mi się go wjechać w całkiem dobrym tempie, pomimo spokojnej jazdy szybko byłem na szczycie. Z szybkiego zjazdu nici, musiałem cały czas jechać za samochodem który nie przekraczał 60 km/h i często hamował. Dopiero na ostatniej prostej udało się dokręcić. Odpuściłem dalszą część zjazdu i do ronda dojechałem już w korku. Remont drogi powoduje spore utrudnienia w ruchu i zamiast skręcić w prawo na rondzie i boczną drogą dojechać do ul. Olimpijskiej wjechałem w korek. Jakoś lawirując między samochodami przedostałem się do miejsca w którym mogłem zjechać na boczną drogę. Wpadłem na pomysł aby minąć utrudnienia bocznymi drogami i bezpośrednio dostać się na podjazd pod Tokarnię. Zapomniałem, że droga prowadzi przez hotel i tam spotkały mnie spore utrudnienia. Nie dało się przecisnąć i musiałem spokojnie przejechać ten odcinek. Po skręcie na kostkę nie było wcale lepiej, sporo samochodów zaparkowanych wzdłuż drogi i jadących w obu kierunkach. Dosyć spokojnie dojechałem do drugiej, bardzo wymagającej części podjazdu. Ten podjazd chyba nigdy nie był dla mnie tak wymagający, nie chodziło o trudność ale o ruch pojazdów. Nigdy nie widziałem tam tak dużo samochodów, poruszających się jeden za drugim. Nie wiem co działo się za moimi plecami ale podczas prawie 5 minutowej wspinaczki minęło mnie ponad 20 samochodów zjeżdżających z góry. Musiałem jechać idealnie prostym torem jazdy a i tak znaleźli się tacy którym to przeszkadzało i musieli mnie otrąbić. Na szczycie znowu ulubiona czynność czyli zakładanie kamizelki i zjazd wśród samochodów. Na dole odetchnąłem z ulgą, ze udało się bez przeszkód zjechać i ruszyłem w dalszą drogę. Nie miałem już czasu na kolejny podjazd i skierowałem się w stronę Bielska. Zamiast jechać obwodnicą to władowałem się do zatłoczonego Ustronia i straciłem tam trochę czasu. Dalsza droga już bez przeszkód, dołożyłem kilka podjazdów które pokonałem w dobrym tempie. Na koniec treningu spadło kilka kropel deszczu.
Trening uważam za udany. Nie czułem się dobrze, noga nie podawała jak trzeba, mocy brakowało, pogoda nie należała do moich ulubionych. Kolejny długi trening bez odcięcia prądu jest dobrym prognostykiem przed zbliżającymi się wyścigami. Musze teraz popracować nad podjazdami i wyższymi strefami mocy. Moja dyspozycja na podjazdach nie była najlepsza, czasy są adekwatne do moich odczuć i myślę, że może być tylko lepiej. Mam jeszcze rezerwy w organizmie i przy odpowiednim treningu jestem w stanie zbliżyć się do dyspozycji z poprzednich lat kiedy podjazd był przyjemnością a nie koniecznością i walką o przetrwanie. W najbliższym czasie czekają mnie jeszcze 3 - 4 takie treningi.





Informacje o podjazdach:

Po raz pierwszy w tym roku wybrałem się na grupowy trening z TwomarkSport. Pod sklepem zjawiło się mało osób i w trzyosobowym składzie ruszyliśmy w kierunku Bielska. Już czułem, że nie jest to mój dzień i męczyłem się strasznie. Przed Straconką dołączyło kilka osób i tempo nieco wzrosło. Podjazd zaczęliśmy wspólnie a z czasem towarzystwo zaczynało się rozjeżdżać. Prawie wszyscy mi odjechali, męczyłem się strasznie a mając w głowie kolejne podjazdy nie próbowałem na siłę gonić reszty. Wtoczyłem się na szczyt i prawie od razu zaczęliśmy zjeżdżać, nie czułem się pewnie i niezbyt odważnie wchodziłem w zakręty. Mimo wszystko był to jeden z szybszych zjazdów tą drogą od kilku lat. Mimo to byłem najwolniejszy i drugi tego dnia podjazd zaczynałem jako ostatni. Dawno nie pokonywałem tego odcinka i zapomniałem jak tam jest stromo. Postanowiłem jechać mocniejszym tempem z trochę wyższą kadencją i dosyć dobrze pokonywałem ten podjazd. Im bliżej końca tym jechałem lepiej. Do rekordu brakowało ale byłem zadowolony, pod koniec gdy dojeżdżaliśmy do płyt zacząłem się zbliżać do dwójki która jechała z przodu. Na szczycie byłem tylko raz, około 5 lat temu i zapomniałem, że te płyty ciągną się przez około 200 metrów. Pogoda nie była zbyt dobra i widoki nie były tak ładne jak przy słonecznej aurze. Po dojechaniu wszystkich osób i chwili przerwy ruszyliśmy w dół. Jechałem dosyć asekuracyjnie i cały zjazd pokonałem bez najmniejszych problemów. Podczas kolejnego postoju zacząłem marznąć, termometr wskazywał niecałe 4 stopnie a na szybki wzrost temperatury nie było co liczyć. Podczas dojazdu do Międzybrodzia Żywieckiego nie mogłem się rozgrzać. Podjazd na Górę Żar nie poszedł mi dobrze. Męczyłem się i nie mogłem złapać odpowiedniego rytmu. Jakoś wjechałem na szczyt przed upływem 30 minut, podjazd nie poszedł dobrze a dodatkowym utrudnieniem był ból lewej nogi który się pojawił podczas jazdy. Na szczycie było trochę cieplej i po krótkim postoju ruszyliśmy w dół. Ubrałem dodatkowo kurtkę by nie zmarznąć na długim zjeździe. Zjazd poszedł lepiej niż podjazd, nie byłem ostatni na dole i to był mały pozytyw. Gdy rozebrałem kurtkę to musiałem gonić resztę. Dogoniłem przed kostką brukową a później zacząłem coraz bardziej czuć nogę. Tempo szło niezłe i miałem problemy by utrzymać się w grupie. Przed Zarzeczem odpadłem i gdyby nie konieczność zatrzymania się przy głównej drodze to nie dojechałbym do grupy. Mocniejsze tempo przed Lipową spowodowało podzielenie grupy, na szczęście byłem w stanie utrzymać się i nie musiałem jechać na maksa. Miałem już odpuścić dalszą część treningu i wrócić do domu. Postanowiłem jechać dalej i sprawdzić jak poradzę sobie z podjazdem na Orle Gniazdo. Podczas krótkiego postoju rozprostowałem nogę i później nie czułem już bólu. Do Szczyrku tempo było dosyć spokojne i mogłem trochę odpocząć. Na Orle wjechaliśmy krótszym ale trudniejszym podjazdem. Podobnie jak pod Nowy Świat jechałem nieco mocniejszym tempem. Z ciekawości chciałem sprawdzić nachylenie na podjeździe i w maksymalnym momencie pokazało 28 %. Poniżej 10 nie spadło na większej części podjazdu. Wjechałem dosyć dobrze, do czasów z ostatnich sezonów nie brakowało tak dużo. Po dosyć dobrym zjeździe, już w mniejszym składzie ruszyliśmy w kierunku Salmopola. Wiało dosyć mocno w twarz więc jechaliśmy wolno. Od wyciągu już każdy jechał swoim tempem. Nie pamiętam kiedy tak spokojnie wjeżdżałem na tą przełęcz. Przed szczytem zaczęło mi się robić ciepło i musiałem rozpiąć bluzę. Na szczycie kolejny krótki postój, kilka osób dojechało i podzieliliśmy się na dwie mniejsze grupki. Nie skupiałem się na szybkim zjeździe ale nie było tak całkiem wolno. Był to kolejny dobry zjazd w tym dniu. Po zjeździe zdecydowałem, że zdejmę trochę ciuchów bo zrobiło się cieplej a jazda w kilku warstwach nie była przyjemna. Jako kolejny podjazd wybrałem Zameczek. Przed dojazdem kolejna niespodzianka, ruch wahadłowy w dwóch miejscach. Po krótkim podjeździe do zapory zatrzymałem się i rozebrałem nogawki i kamizelkę oraz rozpiąłem bluzę. Nogi były tak zagotowane, że z nich parowało. Spodziewałem się lepszej dyspozycji na podjeździe pod Zameczek. Nie pomyliłem się, jechało się całkiem dobrze, w drugiej części podkręciłem nieco tempo i zrzuciłem ząbek niżej aby podjeżdżać na nieco niższej kadencji. Męczyła mnie taka jazda i na samą końcówkę zmieniłem przełożenie na lżejsze i dojechałem do szczytu. Po krótkim podjeździe w kierunku Stecówki znowu się zatrzymałem by ubrać kamizelkę i ruszyłem w kierunku Istebnej. Mało ludzi na drodze spowodowało, że szybko dotarłem na Stecówkę i zjechałem w kierunku Leszczyny. Jako bonus dołożyłem sobie odcinek przez Połom. Już zapomniałem, jakie tam są ścianki. Dosyć dobrze je wjechałem i pomimo drobnej pomyłki i złego skrętu dojechałem tam gdzie chciałem i zjechałem dosyć zanieczyszczoną i zatłoczoną przez pieszych drogą do Zaolzia. Postój w sklepie na uzupełnienie płynów i kalorii trwał dosyć długo ale dzięki temu trochę odpocząłem przed kolejnym podjazdem. Podjazd na Kubalonkę od Istebnej należy do moich ulubionych, udało mi się go wjechać w całkiem dobrym tempie, pomimo spokojnej jazdy szybko byłem na szczycie. Z szybkiego zjazdu nici, musiałem cały czas jechać za samochodem który nie przekraczał 60 km/h i często hamował. Dopiero na ostatniej prostej udało się dokręcić. Odpuściłem dalszą część zjazdu i do ronda dojechałem już w korku. Remont drogi powoduje spore utrudnienia w ruchu i zamiast skręcić w prawo na rondzie i boczną drogą dojechać do ul. Olimpijskiej wjechałem w korek. Jakoś lawirując między samochodami przedostałem się do miejsca w którym mogłem zjechać na boczną drogę. Wpadłem na pomysł aby minąć utrudnienia bocznymi drogami i bezpośrednio dostać się na podjazd pod Tokarnię. Zapomniałem, że droga prowadzi przez hotel i tam spotkały mnie spore utrudnienia. Nie dało się przecisnąć i musiałem spokojnie przejechać ten odcinek. Po skręcie na kostkę nie było wcale lepiej, sporo samochodów zaparkowanych wzdłuż drogi i jadących w obu kierunkach. Dosyć spokojnie dojechałem do drugiej, bardzo wymagającej części podjazdu. Ten podjazd chyba nigdy nie był dla mnie tak wymagający, nie chodziło o trudność ale o ruch pojazdów. Nigdy nie widziałem tam tak dużo samochodów, poruszających się jeden za drugim. Nie wiem co działo się za moimi plecami ale podczas prawie 5 minutowej wspinaczki minęło mnie ponad 20 samochodów zjeżdżających z góry. Musiałem jechać idealnie prostym torem jazdy a i tak znaleźli się tacy którym to przeszkadzało i musieli mnie otrąbić. Na szczycie znowu ulubiona czynność czyli zakładanie kamizelki i zjazd wśród samochodów. Na dole odetchnąłem z ulgą, ze udało się bez przeszkód zjechać i ruszyłem w dalszą drogę. Nie miałem już czasu na kolejny podjazd i skierowałem się w stronę Bielska. Zamiast jechać obwodnicą to władowałem się do zatłoczonego Ustronia i straciłem tam trochę czasu. Dalsza droga już bez przeszkód, dołożyłem kilka podjazdów które pokonałem w dobrym tempie. Na koniec treningu spadło kilka kropel deszczu.
Trening uważam za udany. Nie czułem się dobrze, noga nie podawała jak trzeba, mocy brakowało, pogoda nie należała do moich ulubionych. Kolejny długi trening bez odcięcia prądu jest dobrym prognostykiem przed zbliżającymi się wyścigami. Musze teraz popracować nad podjazdami i wyższymi strefami mocy. Moja dyspozycja na podjazdach nie była najlepsza, czasy są adekwatne do moich odczuć i myślę, że może być tylko lepiej. Mam jeszcze rezerwy w organizmie i przy odpowiednim treningu jestem w stanie zbliżyć się do dyspozycji z poprzednich lat kiedy podjazd był przyjemnością a nie koniecznością i walką o przetrwanie. W najbliższym czasie czekają mnie jeszcze 3 - 4 takie treningi.





Informacje o podjazdach:

Trening 38
Środa, 1 maja 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 124.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:17 | km/h: | 28.95 |
Pr. maks.: | 58.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 160160 ( 82%) | HRavg | 138( 70%) |
Kalorie: | 1978kcal | Podjazdy: | 810m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po wtorkowym mocnym treningu wymieniłem łańcuch na nowy i koła na lepsze. Czułem jeszcze nogi i dlatego wybrałem bardziej płaski teren na około 4 godzinny trening. Wyjeżdżając z domu było dosyć chłodno i wiał zimny wiatr. Ubrałem się za ciepło jak na warunki i później się męczyłem z jedną niepotrzebną warstwą. Przejazd przez miasto nie układał się najlepiej. Nie wiem skąd na drogach było tyle samochodów i z ulgą wyjechałem z zatłoczonych ulic Bielska. Jechało się całkiem dobrze pomimo wiatru utrudniającego jazdę. Dobre tempo utrzymałem do Jawiszowic. Później wjechałem na ścieżkę rowerową a dalej walczyłem z dziurami w drodze i większą ilością samochodów. Później doszły do tego problemy z licznikiem i dopiero po kilkunastu minutach się z tym wszystkim uporałem. Dobrze się jechało aż do Jaworzna gdzie skręciłem o jedną drogę za wcześnie i trafiłem na krótki odcinek bardzo zniszczonej drogi. Później trafiłem na wiatr wiejący idealnie w plecy i mogłem jechać nieco szybciej. Pomimo regularnego jedzenia i picia nogi pracowały coraz gorzej i zaczynałem się męczyć. Silny i zmieniający kierunek wiatr nie ułatwiał zadania, gdzie mogłem to korzystałem ze ścieżki rowerowej, ogólnie nazbierało się ponad 30 kilometrów tego typu drogą. Za Oświęcimiem trafiłem na otwarty sklep i napełniłem bidony. Dalej trzymałem niezłą moc ale jakoś nie jechałem zbyt szybko. Nogi były już bardzo zmęczone i z ulgą dojechałem do szczytu ostatniego podjazdu i czekał mnie upragniony rozjazd. Dobry trening zaliczony, pomimo gorszego dnia i słabych nóg w drugiej części trasy jestem zadowolony. Czegoś jeszcze brakuje aby cieszyć się jazdą w stu procentach.




Trening 34
Sobota, 20 kwietnia 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 133.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:41 | km/h: | 28.40 |
Pr. maks.: | 62.00 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | 182182 ( 93%) | HRavg | 143( 73%) |
Kalorie: | 2128kcal | Podjazdy: | 1680m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny ciężki trening zaliczony. Planowałem trasę z dużą ilością niezbyt długich podjazdów na około 5 godzin jazdy. Dawno nie byłem w Czechach i taki obrałem kierunek. Przed jazdą miałem kilka dylematów, jednym z nich była kwestia ubioru. Na starcie były zaledwie 3 stopnie a później miało być znacznie cieplej i ubrałem się tak, że na początku trochę marzłem a później już było dobrze. Letni strój, nogawki, rękawki i Warm Pack był idealnym zestawem. Wyjechałem dosyć wcześnie bo przed 7 tylko po to aby wrócić przed południem. Zaskoczył mnie spory ruch samochodów na drogach a to co działo się przy sklepach i piekarniach to był horror. Ludzi jak mrówek, kolejki po pieczywo jak za PRL, dobrze, że nie musiałem stawać po nic w sklepie. Początek trasy pojechałem trochę zachowawczo, rozkręcałem się z każdym kilometrem. Przed Cieszynem musiałem się na moment zatrzymać a później już jechałem bez niepotrzebnych postojów. Zaskakująco dobrze przejechałem przez Cieszyn. Po przekroczeniu granicy nieco mocniej pokonałem dwa podjazdy. Robiło się cieplej i czas w którym planowałem się rozebrać zbliżał się nieubłaganie. Po kilkunastu kilometrach główną drogą do Cierlicka skręciłem w prawo w boczną, zupełnie nieznaną mi drogę. Nawierzchnia nie była najlepsza ale na podjeździe to nie przeszkadzało. Szybko dojechałem do główniejszej drogi i po krótkim niemal płaskim odcinku zaczął się kolejny krótki podjazd. Szybko dojechałem do głównej drogi i skręciłem w prawo, czekał mnie krótki zjazd dosyć dobrą drogą i dotarłem do kolejnego skrzyżowania gdzie musiałem ustąpić pierwszeństwa. Droga dalej opadała w dół i tak aż do następnego skrzyżowania gdzie skręciłem w lewo. Po krótkim wypłaszczeniu na malutkiej zmarszczce podkręciłem dosyć mocno tempo. W nagrodę ukazał mi się widok na góry z ośnieżoną Łysą Górą jak na dłoni. Stwierdziłem, że to odpowiedni moment na postój. Rozebrałem kurtkę i nogawki, zrobiłem zdjęcie i ruszyłem dalej. Od tego momentu jechałem dosyć mocnym tempem. Wiatr wiejący w plecy pozwolił na osiągnięcie dobrej prędkości i tak jechałem przez Dobrą do Ligoty gdzie skręciłem w kierunku Ligotki Kameralnej. Cały czas trzymałem dobre tempo a na jednym z podjazdów dosyć wyraźnie przyśpieszyłem. Zwolnić musiałem dopiero w Ligotce i wtedy też wsunąłem batona. W bidonach już miałem mało picia i zacząłem myśleć o postoju w sklepie. Po chwilowym zwolnieniu ruszyłem znowu mocno, po skręcie w prawo minąłem dosyć dużą grupkę kolarzy, nie miałem czasu aby zawrócić i jechać z nimi. Po dojechaniu do kolejnej główniejszej drogi odbiłem w prawo na Rzekę i zwolniłem na moment by zrobić kilka zdjęć pięknych górskich szczytów. Po lewej widoczna była wieża na Jaworowym a na wprost Ropica. Tak sobie jechałem, że przegapiłem skręt w prawo na Guty. Nie chciało mi się wracać i po około kilometrze skręciłem w boczną dróżkę i szybko znalazłem się na właściwej drodze. Ruszyłem znowu mocniej pokonując w dobrym tempie krótki podjazd. Odcinek do Ołdrzychowic był bardzo interwałowy i na kilku trudniejszych fragmentach generowałem dosyć dobrą moc. Do Trzyńca postanowiłem jechać przez Karpętną i Wędrynię, zaliczając po drodze dwa podjazdy i krótki odcinek głównej drogi. Dosyć mało piłem i dopiero po niecałych 100 kilometrach skończyło mi się picie. Przed postojem w sklepie zafundowałem sobie podjazd który pojechałem na maksa. Początek był zbyt asekuracyjny a później już ogień do końca wzniesienia. Postój w sklepie był szybki i bezproblemowy, w nagrodę zafundowałem sobie podjazd na Chełm. Zapomniałem włączyć stoper po postoju i ucięło mi około kilometr trasy w tym początek podjazdu na Górę Chełm. Ostatnie 700 metrów podjazdu pokonałem w równym i dobrym tempie czując rezerwy. Po szybkim zjeździe obrałem kierunek Kozakowice i Ustroń. Czułem już trudy dystansu, mocnej jazdy i zbyt małej ilości jedzenia i picia na trasie. Trzymałem się stref mocy a tętno było znowu podwyższone. Po drodze pozbyłem się rękawków i do domu wróciłem już na krótko. Kilka podjazdów pokonałem w dobrym tempie. Mocy nie brakło do końca treningu. Na koniec krótki rozjazd, głównie w dół. Dzisiejszy trening to był pewien test, czy jestem gotowy do jazdy w mocnym tempie przez 5 godzin. Swoją dyspozycję i przygotowanie oceniam na 80 %. Jazda w okolicy FTP nie sprawia mi trudności, problem zaczyna się gdy dłużej jadę w 5 strefie a po każdym prawie maksymalnym wysiłku mam duży problem z odpowiednim odpoczynkiem. Może brakuje trochę treningów z powtórzeniami w 5 czy 6 strefie a może to tylko kwestia żywienia podczas treningu. Ostatnio jadłem za dużo, dzisiaj trochę za mało. Na razie nie planuję takich treningów. Kolejny dłuższy ponad 6 godzinny trening przewiduję za dwa tygodnie na typowo górskiej trasie z przewyższeniem w okolicy 3000 metrów. Na koniec tygodnia czeka mnie jeszcze test nowych kół na podjeździe i zjeździe z Równicy. Ja będę się dobrze czuł to spróbuję cały podjazd przejechać powyżej FTP, jak nie będę miał odpowiednich sił to wjadę w 3 strefie.



Informacje o zaliczonym podjeździe:




Informacje o zaliczonym podjeździe:

Trening 27
Niedziela, 7 kwietnia 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 163.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:50 | km/h: | 27.94 |
Pr. maks.: | 66.00 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | 171171 ( 87%) | HRavg | 141( 72%) |
Kalorie: | 2927kcal | Podjazdy: | 1810m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jedna z planowanych już jakiś czas temu tras zaliczona. Po wczorajszej jeździe musiałem całkowicie wyczyścić rower, na szczęście miałem ubrane stare buty a ciuchów mam więcej i wszystko musiałem wyprać i wysuszyć. Nie miałem żadnych innych planów na niedzielę i na jazdę mogłem przeznaczyć na jazdę. Obudziłem się przed 7 i godzinę później byłem już gotowy do jazdy. Zabrałem zapas jedzenia na całą trasę i dwa bidony picia które powinny wystarczyć na 3 godziny jazdy. Było dosyć chłodno i wybrałem nieco cieplejsze ciuchy które sprawdziły się na 70 % trasy.
Po wyjeździe z domu miałem prawie puste drogi, szybko przejechałem przez Bielsko i równie szybko znalazłem się w Kętach. Za miastem skręciłem w boczną dróżkę nienajlepszej jakości. Spora część trasy była pagórkowata i nie wiedziałem jak sobie poradzę. Noga podawała całkiem dobrze, po krótkim odcinku drogi krajowej skręciłem w kierunku Wysokiej. Kawałek dalej zrobiłem krótki postój w miejscu z widokiem na ośnieżony Beskid Mały. Gdy ruszyłem dalej na moment straciłem orientację, przegapiłem kilka nieoznakowanych skrętów i musiałem się wrócić. Trafiłem na wąską drogę z krótkim i bardzo sztywnym podjazdem. Wjechałem w dobrym tempie z niską kadencją i dopiero na szczycie zorientowałem się, że mam jeszcze jedną koronkę w zapasie. Kolejne podjazdy poszły nieco słabiej, do momentu wjazdu na główną drogę dłużyło mi się strasznie. Krótki podjazd główną drogą poszedł nieźle a następnie czekał mnie najdłuższy segment dnia. Początkowo nawierzchnia była w bardzo złym stanie a później bardzo równa. Cały podjazd wjechałem w dobrym tempie jak na moje tegoroczne możliwości. W centrum Lanckorony zrobiłem dłuższy postój. W bidonach było już niemal pusto i musiałem je uzupełnić. Po niespełna 30 minutowym odpoczynku ruszyłem w drogę powrotną, nieco dłuższą i trudniejszą drogą. Po fajnym zjeździe z kilkoma serpentynami znowu przegapiłem niewidoczny skręt w lewo. Jakbym nie skręcił to nic by się nie stało, poza nadrobieniem około 3 kilometrów. Na kolejnym podjeździe nie radziłem sobie tak dobrze jak na poprzednim, na szczęście szybko się skończył. Później czekał mnie długi i szybki odcinek aż do Zembrzyc. Przez prawie cały czas jechałem z wiatrem więc pokonałem go dosyć szybko. Po krótkim fragmencie drogi 28 skręciłem w znany mi już odcinek do Tarnawy Górnej. Zacząłem już odczuwać skutki ciągłej jazdy w siodle i zatrzymałem się rozprostować trochę kości. Temperatura podskoczyła do góry i zaczynało mi się robić ciepło. Moja jazda w dalszym ciągu wyglądała nieźle. W dalszym ciągu na trasie dominowały niezbyt długie podjazdy i pokonywałem je dobrym tempem. Po wjeździe na drogę w kierunku Żywca zaczynałem szukać otwartego sklepu. Znalazłem go dopiero w Gilowicach. Nie odczuwałem żadnych skutków kryzysu ale prowizorycznie zaaplikowałem sobie niewielką dawkę kofeiny. Uzupełniłem po raz drugi bidony i ruszyłem w dalszą drogę. Poza tym, ze było mi trochę za ciepło to nie było żadnych oznak kryzysu. Po dojeździe do Żywca czekał mnie długi odcinek pod wiatr aż do Bielska. Jechałem cały czas założonym tempem i brakowało mi niewiele do 300 TSS. Po wjeździe do Bielska dołożyłem sobie dodatkowy podjazd który wjechałem w całkiem niezłym tempie. Po pokonaniu ostatniego wzniesienia czekał na mnie zasłużony rozjazd. Moja dzisiejsza jazda wyglądała znacznie lepiej niż 3 tygodnie temu pomimo nieco dłuższej i dużo trudniejszej trasy. Wszystko zaczyna mieć ręce i nogi, podjazdy idą coraz lepiej, dystans nie jest już większym problemem a przyjemność z jazdy i forma wzrasta wraz z każdym treningiem. Udało się utrzymać dobre tempo i moc na całej trasie. W najbliższym czasie czeka mnie jeszcze sprawdzenie na trasie 7-8 godzinnej i powolne wdrażanie dłuższych podjazdów. Do istotniejszych startów zostało jeszcze dużo czasu i na razie wszystko wygląda tak jak powinno. Zobaczę jak szybko uda się zregenerować do tym treningu. Koła na dłuższej trasie spisały się kapitalnie. Zaliczyłem kilka bardzo złych nawierzchni i nie było żadnych problemów, zjazdy są przyjemniejsze a na podjazdach łatwiej utrzymać prędkość. Cała trasa była idealnym sprawdzeniem i ukazaniem wszystkich cech karbonowych stożkowych kół. Podczas dzisiejszego dnia całkowicie przekonałem się do tych kół a moje wcześniejsze wątpliwości zostały całkowicie rozwiane.


Po wyjeździe z domu miałem prawie puste drogi, szybko przejechałem przez Bielsko i równie szybko znalazłem się w Kętach. Za miastem skręciłem w boczną dróżkę nienajlepszej jakości. Spora część trasy była pagórkowata i nie wiedziałem jak sobie poradzę. Noga podawała całkiem dobrze, po krótkim odcinku drogi krajowej skręciłem w kierunku Wysokiej. Kawałek dalej zrobiłem krótki postój w miejscu z widokiem na ośnieżony Beskid Mały. Gdy ruszyłem dalej na moment straciłem orientację, przegapiłem kilka nieoznakowanych skrętów i musiałem się wrócić. Trafiłem na wąską drogę z krótkim i bardzo sztywnym podjazdem. Wjechałem w dobrym tempie z niską kadencją i dopiero na szczycie zorientowałem się, że mam jeszcze jedną koronkę w zapasie. Kolejne podjazdy poszły nieco słabiej, do momentu wjazdu na główną drogę dłużyło mi się strasznie. Krótki podjazd główną drogą poszedł nieźle a następnie czekał mnie najdłuższy segment dnia. Początkowo nawierzchnia była w bardzo złym stanie a później bardzo równa. Cały podjazd wjechałem w dobrym tempie jak na moje tegoroczne możliwości. W centrum Lanckorony zrobiłem dłuższy postój. W bidonach było już niemal pusto i musiałem je uzupełnić. Po niespełna 30 minutowym odpoczynku ruszyłem w drogę powrotną, nieco dłuższą i trudniejszą drogą. Po fajnym zjeździe z kilkoma serpentynami znowu przegapiłem niewidoczny skręt w lewo. Jakbym nie skręcił to nic by się nie stało, poza nadrobieniem około 3 kilometrów. Na kolejnym podjeździe nie radziłem sobie tak dobrze jak na poprzednim, na szczęście szybko się skończył. Później czekał mnie długi i szybki odcinek aż do Zembrzyc. Przez prawie cały czas jechałem z wiatrem więc pokonałem go dosyć szybko. Po krótkim fragmencie drogi 28 skręciłem w znany mi już odcinek do Tarnawy Górnej. Zacząłem już odczuwać skutki ciągłej jazdy w siodle i zatrzymałem się rozprostować trochę kości. Temperatura podskoczyła do góry i zaczynało mi się robić ciepło. Moja jazda w dalszym ciągu wyglądała nieźle. W dalszym ciągu na trasie dominowały niezbyt długie podjazdy i pokonywałem je dobrym tempem. Po wjeździe na drogę w kierunku Żywca zaczynałem szukać otwartego sklepu. Znalazłem go dopiero w Gilowicach. Nie odczuwałem żadnych skutków kryzysu ale prowizorycznie zaaplikowałem sobie niewielką dawkę kofeiny. Uzupełniłem po raz drugi bidony i ruszyłem w dalszą drogę. Poza tym, ze było mi trochę za ciepło to nie było żadnych oznak kryzysu. Po dojeździe do Żywca czekał mnie długi odcinek pod wiatr aż do Bielska. Jechałem cały czas założonym tempem i brakowało mi niewiele do 300 TSS. Po wjeździe do Bielska dołożyłem sobie dodatkowy podjazd który wjechałem w całkiem niezłym tempie. Po pokonaniu ostatniego wzniesienia czekał na mnie zasłużony rozjazd. Moja dzisiejsza jazda wyglądała znacznie lepiej niż 3 tygodnie temu pomimo nieco dłuższej i dużo trudniejszej trasy. Wszystko zaczyna mieć ręce i nogi, podjazdy idą coraz lepiej, dystans nie jest już większym problemem a przyjemność z jazdy i forma wzrasta wraz z każdym treningiem. Udało się utrzymać dobre tempo i moc na całej trasie. W najbliższym czasie czeka mnie jeszcze sprawdzenie na trasie 7-8 godzinnej i powolne wdrażanie dłuższych podjazdów. Do istotniejszych startów zostało jeszcze dużo czasu i na razie wszystko wygląda tak jak powinno. Zobaczę jak szybko uda się zregenerować do tym treningu. Koła na dłuższej trasie spisały się kapitalnie. Zaliczyłem kilka bardzo złych nawierzchni i nie było żadnych problemów, zjazdy są przyjemniejsze a na podjazdach łatwiej utrzymać prędkość. Cała trasa była idealnym sprawdzeniem i ukazaniem wszystkich cech karbonowych stożkowych kół. Podczas dzisiejszego dnia całkowicie przekonałem się do tych kół a moje wcześniejsze wątpliwości zostały całkowicie rozwiane.

