Piotr92blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(13)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Maraton

Dystans całkowity:4876.00 km (w terenie 14.00 km; 0.29%)
Czas w ruchu:172:50
Średnia prędkość:28.21 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:73677 m
Maks. tętno maksymalne:205 (103 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:115378 kcal
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:121.90 km i 4h 19m
Więcej statystyk

Pętla Beskidzka 2023

Niedziela, 2 lipca 2023 Kategoria 100-200, Basso '23, Góry, Maraton, Samotnie, Szosa, w grupie, Zawody 2023
Km: 102.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:12 km/h: 31.88
Pr. maks.: 75.00 Temperatura: 20.0°C HRmax: 178178 ( 91%) HRavg 157( 80%)
Kalorie: 2948kcal Podjazdy: 1730m Sprzęt: Astra Chorus 2022 Aktywność: Jazda na rowerze
Rozgrywaną po 3 latach przerwy Pętlę Beskidzką ukończyłem jako 6 zawodnik kategorii B i trzeci z grupy startowej. Osiągnięty czas dał dopiero 21 miejsce open. Formuła zawodów i trasa nie bardzo mi odpowiadały więc pojechałem treningowo. Na pierwszym podjeździe nie byłem w stanie utrzymać tempa czołówki i zostałem sam po zjeździe do Wisły. Szczęście mi tego dnia wybitnie nie sprzyjało i tuż za rondem wybiegł mi pies na drogę. Od tego momentu dawałem z siebie więcej tylko na podjazdach. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak dobrze pokonywałem podjazdy na wyścigu. Salmopol poszedł mi wyjątkowo dobrze ale Szczyrk rozwiał wszelkie wątpliwości. Kilka razy musiałem zwolnić prawie do 0 i straciłem mnóstwo czasu. Później złapałem koło mocnych zawodników kategorii C ale pojawił się próg zwalniający na którym niemal nie zaliczyłem efektownej gleby. Poczekałem na kolejną grupę w której szczególnych chęci do jazdy nie było. Zostałem z tyłu na pozornie prostym odcinku i musiałem gonić pod górę. Kolejny odcinek dojazdowy do podjazdu to znowu bardzo niemrawa jazda i w efekcie dojazd czołówki kolejnej grupy. Nie było szans się z nimi utrzymać więc jechałem swoje do mety. Stać mnie jeszcze było na 3 podjazdy z poziomem dochodzącym do 5 W/kg. Dobry to był trening mimo, że start słaby w moim wykonaniu. Przyjechałem na te zawody zrobić dobry trening i to się udało. Sezon już na półmetku ale wciąż jest gdzie startować i próbować walczyć o realizację własnych celów ale niekoniecznie o wynik.
S#12 - Pętla Beskidzka 2023 - 21 open, 6 kat. | Ride | Strava

Bike Atelier Maraton Trzebinia 2022

Niedziela, 4 września 2022 Kategoria 0-50, Maraton, Samotnie, Szosa, teren, w grupie, Zawody 2022
Km: 20.00 Km teren: 9.00 Czas: 00:48 km/h: 25.00
Pr. maks.: 44.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 184184 ( 94%) HRavg 171( 87%)
Kalorie: 881kcal Podjazdy: 250m Sprzęt: Evo 2 Aktywność: Jazda na rowerze
Dzień po Tatrach wybrałem się na kolejną edcyje BAM – do Trzebini. Nie planowałem tego startu wiec wyjazd był zupełnie spontaniczny do tego stopnia, że dopiero przed starem zauważyłem, że nie działa mi przedni hamulec a raczej hamuje nawet wtedy gdy puszczona jest klamka, próby regulacji nic nie dawały a zestaw do odpowietrzania został w domu. Pogodziłem się z faktem, że nie powalczę o czołowy wynik ale chciałem jak najlepiej się rozgrzać. Nie było już czasu na zaplanowaną rozgrzewkę wiec trochę po improwizowałem. Niemal spóźniłem się na start i znalazłem się w końcu sektora i musiałem się liczyć z tym, że po starcie może nastąpić zator. Mała kraksa też nie mogła mnie dziwić ale sprawiła, że zostałem daleko z tyłu. Jechałem swoje ale rower nie pozwalał na zbyt wiele, w trenie trochę zyskiwałem ale tam szybkość nie miała takiego znaczenia. Stopniowo zyskiwałem kolejne pozycje ale tez musiałem zejść z roweru na podjeździe gdzie inni prowadzili rowery środkiem a przepychanie korby z prędkością rzędu 3 km/h nie miało dla mnie racji bytu. W pewnym momencie zajmowałem nawet 4 pozycję ale na szybkich szosowych fragmentach znowu straciłem. Na koniec organizator zafundował nam darmową kąpiel w potoku który trzeba było pokonać. Udało mi się bez zejścia z roweru ale do mety dojechałem cały mokry. Ostatecznie ukończyłem zawody jako 5 zawodnik open ale z dużą stratą do czołówki. Porównując ten start do pierwszego w Rybniku zająłem to samo miejsce ale z zupełnie inną dyspozycją na trasie, wtedy dużo zyskałem szybkością a teraz przez niesprawny rower traciłem w tym elemencie dużo lepiej radząc sobie technicznie. Był to dla mnie ostatni start w maratonie MTB w tym roku więc mogę być z niego zadowolony bo przez cały sezon prezentowałem dobry poziom i zrobiłem niezłą bazę przed atakiem na dłuższe dystanse.

Małopolska 250tka

Sobota, 17 lipca 2021 Kategoria 200-300, Cube '21, Maraton, Samotnie, Szosa
Km: 256.00 Km teren: 0.00 Czas: 10:21 km/h: 24.73
Pr. maks.: 71.00 Temperatura: 24.0°C HRmax: 172172 ( 88%) HRavg 137( 70%)
Kalorie: 7386kcal Podjazdy: 5540m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Kiedy tylko usłyszałem o tej imprezie już wiedziałem, że nie może mnie na niej zabraknąć. Lubię trudne wyzwania oraz górskie trasy najeżone sporą ilością podjazdów. Zaliczyłem już ich wiele ale tak trudnej jeszcze nie miałem okazji przejechać. Do zawodów byłem przygotowany na tyle na ile pozwoliły mi warunki i sytuacje jakie miały miejsce w tym roku. Wiedziałem, że brakuje mi mocy, z czasem na trening i odpoczynek jest różnie ale nie jestem znany z tego, że łatwo z czegoś rezygnuję i mimo wielu przeciwności postanowiłem stanąć na starcie. Byłem jednym z czterech śmiałków którzy podjęli wyzwanie, z różnych przyczyn dwie osoby musiały zrezygnować więc jechaliśmy ledwie we dwójkę ale to w niczym nie umniejszało trudności zadania jakie nas czekało. Przed startem uniknąłem wielu błędów i dzięki temu do rywalizacji przystąpiłem rozluźniony, zmotywowany i wypoczęty, zazwyczaj tak nie było. Skupiłem się na kilku kluczowych sprawach a część niestety zaniedbałem, jedną z nich była kwestia sprzętu. Na teście przed wyjazdem wszystko grało jak trzeba a już w dzień zawodów okazało się, że tylna przerzutka nie działa jak należy i niestety nie mogłem korzystać z największej zębatki z tyłu, w kołach treningowych mam kasetę 11-32 więc największa koronka na której przerzutka działała jak trzeba to 28. Pogodziłem się z tym, że wiele podjazdów będę musiał pokonać siłowo, bardzo nie lubię takiej jazdy i dawno tego nie praktykowałem, reakcja organizmu była przed startem dużą niewiadomą. Przed startem nie zrobiłem żadnej rozgrzewki, na 250 kilometrach nie było to potrzebne ponieważ noga rozgrzeje się na pierwszych podjazdach. Od startu coś nie grało, najpierw delikatny problem z GPS który dopiero po kilku próbach udało się włączyć. Później już po starcie zupełnie nieumyślnie poprowadzono mnie śladem 500 kilometrów. Dopiero wtedy kapnąłem się, że powinienem jechać w drugą stronę, wtedy też włączyłem nawigację po śladzie. Ładowała się tak długo, że jeszcze trzy razy pomyliłem drogę, dopiero po 20 kilometrach nawigacja działała jak należy. Po godzinie jazdy noga zaczęła podawać lepiej, wielu podjazdów przed Suchą nie znałem, trzymałem się wskazań mocy, jechałem trochę za mocno aby utrzymać to tempo na kolejnych podjazdach. Na jednej z nieznanych dróg zobaczyłem przed sobą Romka który również walczył z tą trasą. Przez pomyłki na początku straciłem kilka minut i nie sądziłem, że tak szybko zobaczymy się na trasie. W Suchej trochę samochodów utrudniało jazdę, musiałem zwolnić aby nie zbliżyć się za mocno do Romka ponieważ założeniem było pokonanie trasy solo. Najlepszy podjazd na trasie rozpoczął się już w Suchej, dobra nawierzchnia, nachylenie i tempo pozwoliły mi wyjechać na czoło i od tego momentu trzymałem niewielką przewagę. Podjazd na Przysłop poszedł mi nieźle, jechałem swoje, nie za mocno, nie za lekko. Zjazdy postanowiłem odpuszczać i przed Zawoją na serpentynach nie puściłem klamek nawet na moment. Po zjeździe zaczęło padać, było całkiem przyjemnie, kilometry z wiatrem szybko uciekały i po 50 kilometrach musiałem się pierwszy raz zatrzymać. Postój był szybki, zrobiłem co trzeba, szybciej się nie dało i jechałem dalej. Krowiarki w deszczu nie zrobiły na mnie wrażenia, lubię takie podjazdy, nie forsowałem tempa wiedząc, że czeka na mnie jeszcze ponad 180 kilometrów ciężkiej trasy. Zbliżając się do przełęczy na liczniku było już 1800 metrów w pionie na zaledwie 67 kilometrach. Zastanawiałem się przez moment czy nie założyć kurtki na zjazd, ostatecznie tego nie zrobiłem, straciłbym tylko czas a dzięki szybkiej jeździe w dół jeszcze zyskałem kilka sekund. Bufet zajął mi mniej czasu niż zakładałem, w międzyczasie przestało padać, nie sądziłem, że będę później żałował tego, że nie było naturalnego chłodzenia. Po bufecie rozleniwiłem się i dopiero końcówka kolejnego już podjazdu na trasie zmotywowała mnie do mocniejszej jazdy. Zjazdy mogłem pokonać szybciej ale postawiłem wyłącznie na bezpieczeństwo. Musiałem zacząć oszczędzać siły więc kolejne podjazdy pokonałem spokojniej, na razie niczego nie brakowało ale miałem za sobą jedynie 90 kilometrów. Na kolejnych kilometrach brakowało jakiegoś dłuższego bądź trudniejszego podjazdu, samochody i korki w kilku miejscach nie były tak atrakcyjne. Zapomniałem o regularnym jedzeniu i musiałem się poprawić w tym względzie. Gdy tylko trafiłem na otwarty sklep po wjeździe na krajową 28 postanowiłem zatankować jeden bidon bo picia by brakło na ostatnie 2 wspinaczki przed Makowem. Pagórkowaty odcinek między Naprawą a Makowem uatrakcyjniła mnie kolejna sytuacja której chciałem uniknąć. Tego dnia spotkało mnie chyba wszystko, krótki przerywnik na trasie mogę opisać jednym sformułowaniem – „ Syndrom Domoulina”. Od razu zrobiło mi się lepiej, w tym czasie pozwoliłem także Romkowi na znaczne ograniczenie dystansu między nami. Nie na tyle jednak aby złapać kontakt wzrokowy na trasie. Kolejne kilkanaście kilometrów wyglądało bardzo podobnie, trochę podjazdu, zjazd, zmieniała się jedynie nawierzchnia, miejscami była dobra, czasami gorsza. Ogólnie ciekawa okolica do treningów interwałowych ale trudniejszych podjazdów brakowało. Bardzo byłem ciekawy jednego z najdłuższych odcinków pod górę na trasie – Juszczyna Polany. Tam po raz kolejny pojawił się problem którego się nie spodziewałem. Dopadł mnie jakiś kryzys poprzedzony bardzo fajną i równą jazdą. Gdy nachylenie było równe, około 5 % jechało się fajnie, w końcówce gdy zrobiło się stromo moje nogi odmówiły posłuszeństwa. W dawnych czasach towarzyszyło mi to często i było spowodowane po prostu deficytem energetycznym. Przez kilka minut walczyłem z tym dzielnie ale gdy nie byłem w stanie już jechać siłowo, ani na siedząco i prawie spadłem z roweru musiałem się zatrzymać. Może gdybym miał lżejsze przełożenie jakoś bym przemęczył ten odcinek, chwila postoju pomogła, doładowałem energii ale było za stromo aby ruszyć z miejsca, w końcu zygzakiem jakoś wystartowałem i przemęczyłem podjazd. Na zjeździe planowo miałem odpocząć ale nawierzchnia na to nie pozwoliła, musiałem dobrze trzymać klamki aby nie wypaść z drogi na zakrętach lub nie wpaść w dziurę na prostym. Wcisnąłem kolejnego batona i kolejny podjazd już poszedł lepiej, po nim musiałem tylko zjechać do Makowa na bufet. Niestety nie było to takie proste, spory korek na wjeździe do miasta i szukanie najbardziej optymalnego toru jazdy miedzy samochodami spowodowały, że prawie przegapiłem punkt żywieniowy. Najłatwiejszy fragment trasy miałem już za sobą ale straciłem sporo czasu na sytuacje których dało się uniknąć. Bufet zajął mi już więcej czasu niż zakładałem ale byłem na nim nieco wcześniej więc i tak ruszyłem na ostatni fragment trasy o 14:30. Czekało mnie najtrudniejsze 80 kilometrów, z wieloma podjazdami oraz narastającym zmęczeniem. Już Makowska Góra dała popalić i w końcówce powtórka z Juszczyna, jechałem chyba trochę za mocno a przyjęte kalorie na bufecie nie zdążyły się jeszcze dobrze wchłonąć. Nie wiedziałem co jeszcze mnie czeka na trasie więc wolałem znowu się zatrzymać na chwilę niż jechać na siłę do końca i później cierpieć na kolejnych podjazdach. Przygody towarzyszyły mi niemal do końca rywalizacji. Po zjeździe po raz kolejny musiałem się zatrzymać za potrzebą. Był to jednak ostatni taki postój i po nim znów jechało się lepiej. Następny podjazd mimo, że miał trudną końcówkę pokonałem sprawnie, bardziej męczyłem się na zjazdach gdzie nie potrafiłem się skoncentrować. Traciłem na tym sporo czasu. Nie bardzo wiedziałem gdzie jadę, trzymałem się śladu który zaprowadził mnie do Lanckorony. Nie odmówiłem sobie krótkiego postoju przy rynku, to był błąd po na zjeździe się rozluźniłem, nie zauważyłem, że na drodze leży duży kamień, najechałem na niego przednim kołem i 400 metrów dalej musiałem się zatrzymać by zmienić dętkę. Dłużej trwało szukanie dziury w dętce i oponie niż wymiana i pompowanie. Nabój Co2 zrobił za mnie połowę roboty ale musiałem nieco upuścić z opony aby nie ryzykować kolejnego defektu. Na trasie planowałem jeszcze 1 postój w sklepie na około 35 kilometrów przed metą. Trafił się jednak szybciej, jakoś nie miałem motywacji do jazdy. Po tym defekcie uszła ze mnie reszta powietrza. Po wizycie w sklepie gdzie wlałem w siebie preparat witaminowy, schłodziłem głowę wodą i dolałem napoju izotonicznego do bidonu mogłem jechać dalej. Dosyć szybko uciekały kolejne kilometry, atrakcji też nie brakowało. Na podjeździe przed wjazdem na główną drogę do Zembrzyc zakrztusiłem się batonikiem, sytuację udało się szybko opanować ale musiałem się zatrzymać. Mogłem tego batona wyciągnąć nieco później ale nie znałem tego podjazdu na tyle dobrze i zaskoczyła mnie sztywniejsza końcówka. Na ostatnią godzinę planowałem doładować się żelem energetycznym, głowa już nie pracowała jak należy stąd kolejny, ostatni już postój na głównej drodze. Po przyjęciu żela dostałem kolejne życie, podjazdy jechałem jednak zachowawczo aby sił starczyło do końca. Zjazdy odpuszczałem, na jednym z nich przejechałem sobie skręt w lewo i musiałem się wrócić 100 metrów. Takich sytuacji na trasie było sporo, nawet nie wiem ile na tym straciłem czasu. Trzy ostatnie podjazdy pokonałem sprawnie, zwłaszcza ostatni poszedł mi nieźle jak na to co miałem już w nogach. Bardziej bałem się zjazdu, przed metą człowiek często się rozluźnia i popełnia głupie błędy. Ja jednak ich uniknąłem i bezpiecznie zmierzałem w kierunku mety. Po prawie 11 i pół godzinach minąłem linię mety. Samo powitanie było warte poświęcenia. Czułem się na tyle dobrze, że byłem w stanie jeszcze podnieść rower nad głowę i stanąć przy banerze reklamowym. Nie ukrywam, że był to mój cel na ten rok, wystartować i ukończyć rywalizację na tej trasie. Mimo wielu niepowodzeń, sporej ilości błędów na trasie i znaczenie słabszej nogi niż przez ostatnie 2 sezony przejechałem tą trasę w dobrym i równym tempie. Po raz drugi zapisałem się w historii imprez organizowanych przez Klub Kolarski Aquila Peleton Wadowice, w ubiegłym roku ustanowiłem rekord trasy na czasówce wygrywając OPEN, teraz dołożyłem zwycięstwo na pierwszej edycji Małopolskiej 250-tki zwanej także Małopolską Bitwą z Podjazdami i to mój czas będzie do pobicia w następnym roku.. Za rok chyba nie będę miał wyjścia i będę musiał spróbować sił na dystansie 500 kilometrów lub poprawić czas na dystansie 250.
Organizacja zawodów na najwyższym poziomie. Sporo osób bezinteresownie zajęło się organizacją zawodów i pomocą na trasie, gdzie indziej ciężko spotkać się z czymś podobnym, zwykle robi się to po kosztach aby każdy coś z tego miał. Punkty żywieniowe bogato wyposażone i miła obsługa, regulamin przejrzysty i czytelny, szybkie załatwianie formalności w biurze zawodów. Na mecie każdy zawodnik powitany tak samo, nie ważne czy przyjechał pierwszy czy w końcu stawki, trasa bardzo trudna i wymagająca ale o to chodziło w tej zabawie. Można znaleźć także minusy, najważniejszy z nich to frekwencja na dystansie 250 kilometrów, na dłużej trasie było widać wyraźną różnicę między najlepszymi a tymi co potrzebowali więcej czasu na pokonanie dystansu. Na krótszym nie było to tak widoczne a trasa była naprawdę trudna. Trudniejszej wyznaczyć chyba się nie dało. Wielkie brawa dla organizatorów za przygotowanie tej imprezy, w obecnych czasach pandemicznych i dobie imprez komercyjnych często docenić mniejsze imprezy. Organizatorzy naprawdę wykonali dobrą robotę ale dzięki uczestnikom nie byłoby to możliwe. Mam nadzieję, że za rok mimo słabej frekwencji na górskiej trasie również będą do wyboru dwa dystanse. Każda trasa ma swój klimat, na własnej skórze przekonałem się, że można zmęczyć się na krótszym ale bardziej wymagającym dystansie niż na dłuższej trasie o łatwiejszym profilu. Kiedyś przejechałem 500 kilometrów w trudnych warunkach i znam ten ból. Po przejechaniu tej trasy ustanowiłem swój osobisty rekord przewyższeń oraz zaliczyłem jedną z 10 najdłuższych tras w życiu. Spełniłem kolejne marzenie i mogę szukać kolejnych wyzwań. Przy tak trudnym dla mnie roku już mogę powoli myśleć o przyszłym sezonie i z czystym sumieniem mogę wpisać tą imprezę w kalendarz startów.

Pętla Beskidzka 2017

Sobota, 1 lipca 2017 Kategoria 100-200, Maraton, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 161.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:29 km/h: 29.36
Pr. maks.: 90.00 Temperatura: 19.0°C HRmax: 183183 ( 93%) HRavg 152( 77%)
Kalorie: kcal Podjazdy: 3000m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny nieszczęśliwy dzień, nieoczekiwany zbieg kilku zdarzeń spowodował, że znowu straciłem realną szansę na walkę o podium. Trudno, co się odwlecze to nie uciecze. Pogoda też dołożyła swoje trzy grosze. Spodziewałem się upału a było nieco chłodniej i przez większą część trasy nie padało. Ustawiłem się z przodu sektora i oczywiście kilka osób by być zauważonym musiało przed samym startem wejść od przodu. Początkowo tempo było mocno szarpane, ku mojemu zdziwieniu nie straciłem zbyt wiele na odcinku startowym i przed Zameczkiem byłem na dobrej pozycji. Marek był nawet nieco bardziej z przodu i myślałem, że dobrze pojedzie pierwszy podjazd. od początku dosyć mocne tempo, oczywiście swoją "moc" musiał pokazać Krzysztof Kubik, jednak szybko został doścignięty. Niepotrzebne przyśpieszenie z przodu, Piotrek Tomana postanowił rozerwać peleton już na pierwszym podjeździe. Ja byłem nieco przyblokowany i dopiero za bramą przesunąłem się na przód. Na czele były 4 osoby i później luka. Stopniowo wyprzedzałem kolejne osoby i nieco zbyt mocno wjechałem na szczyt. Na kole był tylko Przemek Szlagor a m.in. Janek Grzempa parę sekund z tyłu. Nie zorientowałem się czy przejechaliśmy przez matę, okazało się, że maty jeszcze nie było i można było się dołączyć w dowolnej chwili. Jakoś mnie przytkało i Przemek mi odjechał a na kole  znikąd pojawił się Zdzisław Prochoń. Nie interesowało mnie to, oszukuje głownie sam siebie stosując tego typu manewry. Na zjeździe trochę straciłem i dojechało kilka osób. Po drodze minęliśmy jakiegoś dziadka na trekingowym rowerze, nie zwróciłem uwagi czy jedzie za nami. Dalszą część zjazdu pokonałem w grupie i będąc już w Zaolziu przy niedużej prędkosci poczułem zgrzyt w tylnym kole, byłem pewny, że to szprycha. Ten dziadek wjechał mi w tylną przerzutkę i musiałem się zatrzymać, przerzutka przestała działać poprawnie i do dyspozycji miałem już tylko 21 z tyłu. Wiedziałem, że przy tej formie powinno to wystarczyć, grupa oczywiście odjechała na sporą odległość i podjąłem próbę gonitwy. Jechałem parwie na maksa, tętno cały czas 170-180 i nie mogłem dojechać do grupki. Udało się na końcu Koczego Zamku ale po szybkim zjeździe, rekord prędkości pobity, 90 km/h miałem stratę około 100-200 metrów. Odpuściłem i lżejszym tempem jadąc czekałem na kolejną grupę, dogonili mnie dopiero za Milówką i mogłem chwilę odpocząć w środku grupy. Ruch spory i dosyć szybkie tempo. Gdy zaczęły się hopki przesunąłem się na przód i zaczęłem wychodzić na zmainy. Współpraca nie była wzorowa ale jako tako to wyglądało. Przed Szczyrkiem starta wynosiła 8 minut. Pomimo sporego rozluźnienia w grupie nie traciliśmy do czołówki. Gdy tylko wychodziłem na zmainę to od razu robiła się przerwa więc odpuszczałem. Na Salmopol, wjechaliśmy równym tempem, ja miałem spore rezerwy, towarzysze niekoniecznie, kilka osób odpadło a jeden odjechał. Po drodze wypadł mi bidon i się zatrzymałem, szybko jednak dogoniłem resztę. Na Salmopolu starta 8 minut i bardzo szybki zjazd w dół. Był to chyba mój najszybszy zjazd w ostatnim czasie a i tak zostałem sporo za resztą. Dzięki Łukaszowi Kramarczykowi dojechałem przed Zameczkiem do grupki. Podjazd wjechałem swoim tempem i zyskałem nad grupą około 20 sekund. Złapałem też jednego z moich głównych rywali i walka toczyła się już o 3 miejsce. Na bufecie złapałem kubek i banana i w dalszą drogę. Złapała mnie dwójka z ActivJet w tym jeden bez numeru. Znowu kolejny cwaniak się znalazł, ja za takie coś już dostałem karę a teraz nawet nie ma upomnienia. Odjechali mi na 100 metrów ale w Zaolziu znowu jechałem w grupce i szybko ich dogoniliśmy. Początek Koczego Zamku pojechałem mocno, przełożenie mi nie pozwalało jechać wolniej i na końcu ścianki strzelił łańcuch, poleciałem na lewą stronę na trawę i wiedziłęm, że już po ptokach. Nikt nie miał skuwacza więc zacząłem się wspinać na Koczy Zamek piechotą. Po 10 minutach z ciekawości sprawdziłem czy nie mam chociaż spinki a w torebce był skuwacz. Znalazłem kawałek płaskiego i wziąłem się za robotę. Nie wiem ile osób mnie minęło ale sporo i gdy myślałem, że już mogę jechać okazało się, że łańcuch przeskakuje i muszę go skrócić. Skuwacz już się nie nadawał do użytku i musiałem od kogoś pożyczyć. Jechać sie nie dało i w końcu Zbyszek mnie poratował, skróciłem łańcuch trochę zbyt dużo i miałem ograniczone pole manewru. Nie udało się za pierwszym razem i po 100 metrach znowu musiałem się brać za skuwanie. Tym razem poszło szybko  po kolejnym skróceniu łańcucha na szczyt doszedłem już pieszo. Wyprzedziło mnie sporo osób i byłem pewny, że jestem jednym z ostatnich i gdy szykowałem się do zjazdu, zauważyłem, że nie mam okularów. Trudno, nie będę się wracał i zacząłem zjazd w dół. Chęci do jazdy nie było i wyprzedziły mnie jeszcze 2 osoby. Niemrawo dojechałem do Milówki i tam zobaczyłem jednego z rywali na poboczu. Zatrzymałem się ale mówił, że organizm odmówił mu posłuszeństwa i musiał się wycofać. Chęci do jazdy wróciły i dosyć dobrze mi się jechało, jak na samotną jazdę to jechałem dosyć szybko i nawet nie wiem kiedy znalazłem się na bufecie. Chwila przerwy i już bez nadzieji, że kogoś dogonię ruszyłem w dalszą drogę. Do Szczyrku jakoś dojechałem i tam zacząłem doganiać kolejno zawodników. Jechałem równym tempem i droga szybko zleciała. Na Salmopol wjechałem dosyć mocno i pozostał zjazd w dół. Żeby było ciekawie droga była mokra a w połowie zjazdu zaczęło padać a w Wiśle już lało. Zmotywowałem się do dalszej jazdy i dosyć sprawnie przejechałem ostatni odcinek notując kolejny czas poniżej 10 minut na Zameczek. Wynik nie wyszedł taki zły jak na te przygody, jeszcze 2,3 lata temu taki wynik był szczytem możliwości. Z taką jazdą to podium dzisiaj było w zasięgu. Patrząc na poziom jaki niektórzy prezentują to dosyć dużo pracy jeszcze mnie czeka lub trzeba będzie sięgnąć po inne metody poprawy wydolności. Jutro rewanż na czasówce, nic nie ruszam w rowerze, przejechałem tak 70 kilometrów i wytrzymało to jeden podjazd też wytrzyma. Po weekendzie wymiana łańcucha na nowy.

Klasyk Radkowski 2017

Sobota, 20 maja 2017 Kategoria 100-200, Maraton, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 195.00 Km teren: 0.00 Czas: 06:49 km/h: 28.61
Pr. maks.: 69.00 Temperatura: 13.0°C HRmax: 178178 ( 91%) HRavg 154( 78%)
Kalorie: 4768kcal Podjazdy: 3550m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny start w tym sezonie. Tym razem przyszła kolej na Klasyk Radkowski. Impreza zaliczana do cyklu Pucharu Polski w Supermaratonach Szosowych 2017 oraz do Klasyfikacji Górskiej. Jestem zadowolony z formy, jazdy oraz wyniku. Największy minus to znowu brak szczęścia i dawka pecha. 
Przed startem pojechałem na krótką rozgrzewkę, z rowerem wszystko w porządku i mogłem ustawić się na stracie. Przez omyłkę załączyłem licznik dwie minuty szybciej. Powinno być nas 10 ale ostatecznie w grupie startowało 9 osób. Na początku lekko zostałem z tyłu, wszystkie Jas-Kółki startowały razem. Już po starcie mocniejsze pociągnięcie i dwójka lekko odjechała. Paweł znalazł się z przodu, ja jakoś odruchowo szarpnąłem i zacząłem spawać grupę. W całym tym zamieszaniu zgubiliśmy Andrzeja i nie mógł dogonić nas. Zostało nas 5, jeden zawodnik dał jedną zmianę i spłynął i było nas 4, Zdzisław Kalinowski nie dawał zmian, ze względu na szacunek do niego nie przeszkadzało mi to i we 3 współpraca się układała dobrze. Na pierwszym podjeździe lekko odskoczyłem ale po asekuracyjnym zjeździe straciłem trochę do kolegów. Zaczął się podjazd pod Batorów, dosyć długi ze spokojnym początkiem i trudniejszą końcówką. Paweł po chwili został, wolał jechać swoim tempem niż się szarpać, Artur Paterek jakoś się trzymał. Na nieco trudniejszym fragmencie odjechałem na jakieś 30 sekund. Wypatrywałem numeru 27 lub 25 i nie zauważyłem. Na horyzoncie widziałem dwóch zawodników, nie mogłem się zbliżyć więc musieli to być Łukasz Łaszczuk i Remigiusz Ornowski. Przed końcem podjazdu powiedziano mi o niecałych 2 minutach straty do prowadzącej dwójki. Kilka sekund nadrobiłem na pierwszych 18 kilometrach. Zaczął się zjazd, jechałem wolno i asekuracyjnie. Po pierwszej sekcji dziur zauważyłem latająca klamkomanetkę, zatrzymałem się na nieco lepszej nawierzchni, szukałem imbusa w kieszeni, nie znalazłem, z mijających nikt nie posiadał i dopiero Paweł mnie poratował. Dwie minuty stałem bezczynnie. Nerwowo zabrałem się do pracy, zerwałem niepotrzebnie owijkę i zdjąłem gumę z klamkomanetki, dokręciłem i na szybko i byle jak założyłem gumę i owijkę. Zauważyłem też wyłamany koszyk na bidon, szybkie przepakowanie kieszonek i jeden bidon wylądował w kieszeni. W międzyczasie sporo osób mnie minęło. Nie zauważyłem Andrzeja, okazało sie, że złapał kapcia trochę wcześniej.  Ruszyłem dalej, nie ujechałem 100 metrów i wpadłem w dziurę, podbiło mi koło i poczułem obręcz, po chwili nie było powietrza w przednim kole. Na szczęście nie jechałem szybko i mogłem się szybko zatrzymać, chwilę się mocowałem ze zdjęciem opony i szybko wymieniłem dętkę, nie było dziury w oponie i nawet bez problemów udało się założyć oponę. Miałem pompkę na naboje CO2, ale tylko z jednym nabojem, bojąc się o kolejny defekt, trochę powietrza napompowałem ręcznie i około pół naboju wykorzystałem. Oba defekty zabrały mi 15 minut. Spora strata, dwie grupy z Mega przejechały i trafiłem tak, że musiałem jechać sam. Po zjeździe było kilka spokojniejszych odcinków, nogi przez ten postój zrobiły się twarde, miałem nadzieję, że popuszczą później i nadrobię trochę czasu. Pierwsze miejsce już odjechało ale o drugim mogłem realnie myśleć, brakowało kogoś do współpracy, jeżeli do kogoś dojeżdżałem to za chwilę zostawał z tyłu, dojechałem do bufetu. Był tam wóz serwisowy i skorzystałem z pompki i dopompowałem koło. Wypiłem kubek wody i ogień dalej. Stojąc na bufecie minęła mnie 2 zawodników. Jedną koszulkę poznałem i wiedziałem, że jest to mocny zawodnik. Zjechałem do Kudowy a tam trochę inaczej poprowadzona trasa niż w ubiegłym roku. Zaczął się podjazd tzw. Drogą Stu Zakrętów w kierunku Karłowa. Pojechałem dosyć mocno i dogoniłem tych 2 zawodników a dodatkowo wyprzedziłem kilka osób. Na zjeździe zostałem, nie chciałem ryzykowac zbytnio, za duży ruch i koledzy odjechali a ja zablokowany przez samochody wlekłem się do samego Radkowa. Pierwszą rundę przejechałem w nieco ponad 2 godziny i 10 minut, dodając czas stracony na defekty i bufet było to 2:26. Najwolniejsze okrążenie, niestety byłem sam i miałem spory odcinek czasówki. W Wambierzycach zatrzymała mnie pielgrzymka. W Chocieszowie dogoniłem kogoś i chwile na kole. Na podjeździe pod Batorów dogoniłem sporą grupę i z nimi przejechałem prawie całe okrążenie. Straty na zjazdach odrabiałem na podjazdach, dałem kilka zmian by odciążyć kolegów, większość czasu spędziłem jednak z tyłu odpoczywając przed 3 okrążeniem. Przed bufetem dogoniłem Krzyśka Kubika, już miałem tylko dwie minuty straty do drugiego miejsca. Na bufecie lekko zostałem z tyłu i dopiero na podjeździe byłem w podzielonej już grupie, jechałem swoim tempem i wszyscy zostawali w tyle. W połowie góry dogoniłem Pawła, dopingował mnie i jechałem dalej. Zjazd znowu samotny i wjazd na 3 okrążenie. Jechało się dalej dobrze, trochę zaczęły boleć nogi. Na moje oko byłem gdzieś jako 10 z Giga i miałem szansę trochę podgonić. Nie jechałem za szybko, z przodu nikogo, z tyłu nikogo, w Chocieszowie ktoś się pojawił ale złapałem go dopiero na podjeździe pod Batorów. Dogoniłem Szymona Koziatka i jakoś dojechałem do szczytu. Miałem chwilowy kryzys, dobrze, że był zjazd, postanowiłem trochę ryzykować na zjazdach, najgorsze były te długie niezbyt strome odcinki, brakowało kogoś do współpracy. Dojechałem do bufetu. Podobno tylko 4 z Giga było z przodu. Trochę dychnąłem, wypiłem izo, zabrałem pół bidonu wody i dwa banany, zostawiłem drugi bidon i zbędne rzeczy z kieszonek i ruszyłem na ostatnie 23 kilometry. Już w Kudowie spory ruch, spowolnienia i strata cennego czasu. Cały podjazd wjechałem równym tempem, nie chciałem jechać na maksa, jechało się lepiej niż przez pierwszą część okrążenie, minąłem dwóję z Giga i wiedziałem, że muszę szybko zjechać by być prawdopodobnie 4 w OPEN. Dojechałem do szczytu i tam czas 6:48. Założenie było by zejść poniżej 7:05. Już przed Karłowem wlekłem się przez samochody, jeden prawie wyrzucił mnie z drogi, bez kierunkowskazu skręcił w prawo. Za Karłowem trafiłem na autobus który sobie chyba wyznaczył cel, nie jechać więcej niż 25 km/h. Długo się wlekłem za nim i w końcu nie wytrzymałem i na jedej z serpentyn go wyprzedziłem. Od tej pory już był ogień do mety. Jakieś 3 minuty straciłem na tym zjeździe i udało się dowieźć 4 miejsce w OPEN i 2 w M2. Nie byłem jakoś szczególnie zmęczony, trochę czułem w nogach dystans i przewyższenie ale byłem zadowolony. Koledzy też dobrze pojechali, Paweł pojechał równym tempem a Andrzej miał czasówkę i ostatecznie też źle nie wypadł. Może będzie okazja do rewanżu, kiedyś ktoś musi objechać Remigiusza Ornowskiego. To był jego 5 z rzędu wygrany Klasyk Radkowski. Organizacja maratonu na plus. Może kiedyś uda się polepszyć jakość dróg bo to chyba jedyna zła rzecz która mi przychodzi do głowy. Kolejny start w tym cyklu to prawdopodobnie Klasyk Kłodzki. Chciałbym być na podium OPEN w Klasyfikacji Górskiej tego cyklu w tym sezonie. W maju już więcej nie startuję, za tydzień w sobotę jest czasówka na Pradziada, w niedzielę kilka ciekawych imprez tylko wtedy nie mogę jechać, więc najbliższy start to Rajcza Tour. Z tą formą i odrobiną szczęścia jestem w stanie przyjechać bardzo wysoko.
https://www.strava.com/activities/997676391

Maraton Liczyrzepa 2016

Sobota, 3 września 2016 Kategoria 100-200, avg>30km\h, Maraton, Samotnie, w grupie, Szosa
Km: 163.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:17 km/h: 30.85
Pr. maks.: 63.00 Temperatura: 21.0°C HRmax: 190190 ( 97%) HRavg 153( 78%)
Kalorie: 4897kcal Podjazdy: 2500m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatni maraton górski z cyklu Supermaratonów. Jak dla mnie względnie udany, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności to mogę być zadowolony z wyniku. Startowałem w 2 grupie o 7:05. Na poczatek zjazd i względnie płaski kilkukilometrowy odcinek, po zjeździe odpadły 2 osoby a później już więcej osób odstawało i dwukrotnie musiałem dociągać do grupy przez nieuwagę, kiedy zaczął się pierwszy podjazd to nie przyśpieszałem a mimo to zostałem sam i nawet wyprzedziłem już wszystkich z pierwszej grupy. O pierwszym podjeździe był zjazd i później poprawka, widziałem, że mnie ktoś goni ale nie czekałem tylko jechałem cały czas swoje. Po dwóch podjazdach przyszła kolej na dojazd do pętli którą mieliśmy pokonywać trzy razy. Przed wjazdem na pętlę złapał mnie jeden zawodnik i a później jeszcze dwóch i w tej grupce dojechałem do pętli ale na podjeździe do głównej drogi zostałem znowu sam i miałem trochę przewagi przed długim zjazdem i dalszym łatwym odcinkiem, na punkt kontrolny wjechałem pierwszy jakieś 30 sekund przed tą trójką która mnie goniła. Niestety im się to udało i odcinek do kolejnego trudniejszego podjazdu przejechaliśmy razem, jechałem sobie spokojnie pod górę i znowu zostawiłem wszystkich w tyle i od tego momentu już praktycznie jechałem sam do mety. Po zjeździe na drugą pętlę co prawda widziałem kogoś z mojej grupy jakieś 300 metrów z tyłu, ale zaczął się podjazd i zaczęły się problemy z plecami i sprzętem, zaczęło coś strzelać w korbie i miałem problem z wrzuceniem na blat przez co traciłem cenne sekundy na początku każdego zjazdu.. 
Po podjeździe miałem znowu na tyle dużą przewagę, że nikogo z mojej grupy nie widziałem za sobą, zjazd minął bez problemów i w momencie skrętu w kierunku bufetu i punktu kontrolnego dogoniła mnie grupa z MEGA i do bufetu dojechałem z nimi. Na bufecie uzupełniłem bidony i jazda dalej, próbowałem gonić tą grupę, nie udało się i tylko się niepotrzebnie wyszarpałem. Na długim podjeździe widziałem ich przed sobą ale jechali trochę szybciej ode mnie i mając w perspektywie jeszcze ponad 60km jazdy nie podkręciłem tempa i jechałem swoje wyprzedzając pojedynczych kolarzy. Przed zjazdem znowu się męczyłem z wrzucenie na blat i straciłem kolejne sekundy, po wjeździe na 3 rundę pierwszy podjazd do głównej drogi pojechałem spokojnie i w końcówce trafiłem na mały zator, jakieś 30-40 kolarzy na końcowej ściance i cudem wjechałem bez zatrzymania. Zjazd i dojazd do bufetu bez szaleństw, na tym odcinku straciłem najwięcej czasu bo trzykrotnie jechałem go samotnie. Na długim podjeździe wyprzedziłem kilka osób i po drodze mnie minęło kilka grup z MINI, ich tempo było znacznie wyższe niż moje i nawet nie próbowałem się podpinać, w którejś z grupek było kilku rywali z dystansu GIGA i już wiedziałem ,że nie będę na czele stawki ale miałem nadzieję, że te osoby były z innej kategorii. Na zjeździe znowu się męczyłem z napędem i straciłem kolejne sekundy. Plecy dalej bolały i często musiałem zmieniać pozycje co też wybijało z rytmu. Droga do mety zaczęła mi się dłużyć i w końcu dojechałem do Karpacza, na ostatnim podjeździe jeszcze przycisnąłem i w końcu minąłem metę. Czas 5:17:46 wystarczył na 2 miejsce w kategorii M2( znowu nie udało się wygrać) i 7 w OPEN(najlepsze z mojej grupy startowej). Przegrałem tylko z "cwaniakiem" i politykiem Krzyśkiem Kubikiem z Interkolu który startował w dużo lepszej grupie i sporo zyskiwał tam gdzie ja traciłem. Niech się cieszy chłopak, że wygrał, ciekawie by było gdybyśmy startowali w jednej grupie i na trudniejszej trasie. Za rok jak będę wogóle jeździł na maratony i wyścigi to chciałbym w końcu gdzieś wygrać bo w Ustroniu nie ma na to najmniejszych szans. Po tym maratonie awansowałem na 5 miejsce w  Klasyfikacji Generalnej oraz wygrałem nieoficjalną Generalkę Górską w cyklu.
https://www.strava.com/activities/698837057

Klasyk Kłodzki 2016

Sobota, 23 lipca 2016 Kategoria w grupie, Szosa, Samotnie, Maraton, 100-200
Km: 161.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:36 km/h: 28.75
Pr. maks.: 80.00 Temperatura: 23.0°C HRmax: 186186 ( 95%) HRavg 153( 78%)
Kalorie: 4915kcal Podjazdy: 3080m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
Drugi start z cyklu Supermaratonów, z opowiadań słyszałem, że jest to fajna impreza i tak też było, jednak patrząc na poprzednie lata w tym sezonie przyjechało dużo mocnych zawodników. W mojej grupie startowej był tylko jeden  bardzo dobry zawodnik i chciałem się go trzymać. Przyjazd w piątek był chyba strzałem w dziesiątkę, bo nie czułem zbytniego zmęczenia przed startem. Na start przyjechałem o 8 czyli miałem 4 minuty zapasu. Okazało się, że startują z nami też trzy tandemy olimpijskie i kilku zawodników z dystansu rodzinnego, było ciasno i musiałem stać z tyłu. Po starcie ledwo ruszyliśmy i już ktoś zahamował i musiałem mijać a czołówka napędzana przez tandemy odjechała, fajnie, już na starcie straty. Zacząłem gonić, jazda ponad 50km/h cały czas a nikogo z przodu nie widziałem, odechciało mi się jazdy i wiedziałem, że wyniku nie będzie. Po drodze ktoś do mnie dojechał i kilka osób złapaliśmy i jakoś dojechaliśmy do granicy. Przed pierwszym podjazdem już byłem tylko 50 metrów przed grupą startującą o 8:06, postanowiłem ten podjazd wjechać na maksa, nie potrafiłem wejść na wyższe tętno i tylko się męczyłem, ostatnio ciągle jestem zmęczony pomimo niewielu treningów. Na pierwszym podjeździe wyprzedziłem tylko kilka osób, na zjeździe znowu straciłem i kolejny podjazd wjechałem znowu mocno ale tym razem już mnie ktoś dogonił i ja dogoniłem jeszcze rozbitków z mojej grupy. Na zjeździe znowu trochę straciłem i zaczął się podjazd na bufet, wyprzedziłem Tomka i większość jego grupy, zatrzymałem się na bufecie, uzupełniłem bidony i zapas bananów i jechałem dalej, na zjeździe dogonił mnie tandem, wcześniej mieli defekt i musieli stanąć. Cały podjazd wjechałem razem z nimi doganiając połowę pierwszej grupy z Krzysztofem Kubikiem i jeszcze im dołożyłem. Kiedy zaczął się zjazd, najlepszy na całej trasie to udało mi się rozpędzić do 80km/h, tandem odjechał w siną dal a po chwili złapała mnie 4 osobowa grupka z Kubikiem i jechałem razem z nimi. Nawet dobrze się współpraca układała, w pewnym momencie Krzysiek zaczął rzadziej wychodzić na zmiany więc ustaliliśmy, że na podjeździe go urywamy, przed podjazdem jest jakiś 2 kilometrowy odcinek dziurawej drogi, tam wyszedł na zmianę i ciągnął nas aż do podjazdu, tam zaatakowałem pierwszy a reszta za mną. Odjechałem na jakieś 250 metrów a Krzysiek został z tyłu. Na dziurawym zjeździe się zjechaliśmy i w 4 jechaliśmy po zmianach. Kiedy zaczął się podjazd w kierunku Gniewoszowa znowu zacząłem mocno i odjechałem reszcie próbując nadrobić jak najwięcej czasu. Szybko minęło i pojawił się bufet. Znowu tankowanie bidonów i zabranie bananów i kiedy stałem na bufecie to przemknął Remigiusz Ornowski i tyle go widziałem. Na zjeździe za bufetem złapała mnie 3 osobowa grupka z Tomkiem Grabowym i późniejszym zwycięzcą kategorii M2 Andrzejem Smolińskim. Kawałek z nimi jechałem, ale jazda prawie 50km/h na odcinku kilku kilometrów mnie wykończyła. Przed dziurawym odcinkiem zostałem i od tego momentu już nie miałem sił jechać dalej, nie wiem czym spowodowane jest to osłabnięcie ale wiem, że straciłem na tym sporo czasu. Na podjeździe pomimo średniego tempa odrabiałem do nich ale ich nie dogoniłem, od tego momentu jechałem już tylko po to by dojechać do mety. Na zjeździe  prawie wypadła mi pompka, pomimo tego złapałem jeszcze kilka osób. Odcinek do następnego podjazdu przejechałem w 10 osobowej grupce, nikt nie chciał dawać zmian i na początku podjazdu się urwałem. Ten podjazd to była mordęga, jechałem bardzo wolno, pomimo tego wyprzedzałem innych i złapałem przed bufetem Andrzeja i Tomka Grabowego. Andrzej miał swojego człowieka na bufecie który podał mu bidon i nie musiał się zatrzymywać. Ja zrobiłem to co na każdym bufecie i zacząłem zjeżdżać. Jechałem sam i na tych łatwiejszych odcinkach nie mogłem przekroczyć 30km/h a wcześniej tam jechałem około 40km/h. Pierwszy podjazd wjechałem spokojnie, nikogo z GIGA przed sobą nie widziałem, zjazd też bardzo asekuracyjny i znowu starty czasu. Do podjazdu jakoś dojechałem i wjechałem go trochę mocniejszym tempem łapiąc Mikołaja z którym miałem walczyć o 2 miejsce w M2. Na bufet przyjechałem parę sekund przed nim i kiedy dojechał to wziął już napełniony bidon i jechał dalej a ja czekałem aż mi napełnią i ruszyłem z jakąś 20 sekundową stratą do Mikołaja. Cały czas jechałem jego tempem i nie mogłem go złapać, na zjeździe ledwo uniknąłem kraksy z gościem który skręcał w lewo na rundę a ja jechałem prosto, zamiast trzymać się środka to on szeroko wchodził w zakręt. Mikołaj już odjechał i jechałem dalej samotnie, po drodze jeszcze musiałem kilka razy zwalniać i do mety już ledwo jechałem. Na ostatnim kilometrze jest trochę trudniejszy odcinek i tam jeszcze przyśpieszyłem ile mogłem i wjechałem na metę zaraz za Mikołajem. Czas 5:37:50 wystarczył na 2 miejsce w M2 i 9 w OPEN. Starta 30 minut do zwycięzcy jest spora ale mogło być gorzej. Biorąc pod uwagę ilość treningów w ostatnim tygodniu, sporo zawirowań w moim życiu, lekki spadek formy w ostatnim czasie, trochę pecha oraz ten nagły kryzys na trasie to mogę być zadowolony z wyniku. Starta do 1 miejsca w M2 jest spora Jeszcze jeden start w Supermaratonach mnie czeka w tym sezonie. Może w Karpaczu uda się wygrać, zobaczymy, narazie muszę się więcej trenować i przygotować się jak najlepiej do Road trophy. Kolejny start w Nowym Sączu jako dobry trening przed etapówką.
https://www.strava.com/activities/650476501

Klasyk Radkowski-Pętla Stołowogórska 2016

Sobota, 21 maja 2016 Kategoria 100-200, Maraton, Samotnie, w grupie
Km: 196.00 Km teren: 0.00 Czas: 06:53 km/h: 28.47
Pr. maks.: 60.00 Temperatura: 22.0°C HRmax: 189189 ( 96%) HRavg 159( 81%)
Kalorie: 6028kcal Podjazdy: 3850m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
Pierwszy ważniejszy start w tym sezonie już za mną. Nie ukrywam, że przygotowywałem się do tego maratonu i wszystko wyszło tak jak powinno i od razu pojawił się wynik. Maraton w Radkowie jest całkiem inną imprezą niż zawody z cyklu RM, nie ma ostrego ścigania, zbytniego cwaniactwa,pretensji oraz szpanowania, jacy to wszyscy są super i najlepsi. 
 Na maraton pojechałem trochę zmęczony i nie wyspany, na przyszłość chyba lepiej pojechać z noclegiem niż wstawać o 2 w nocy. Grupa w której startowałem chyba była najsilniejszą z wszystkich grup na dystansie GIGA. Nie wiem czy to było losowanie czy przypadkowe ułożenie grupy, ale wszystkie JAS-KÓŁKI startowały razem. Od startu od razu mocne tempo i jazda po zmianach, pod pierwszą górkę odjechałem z jednym zawodnikiem, na zjeździe nas dogonili i po rozprowadzeniu przez kolegów z drużyny na drugim podjeździe za Chocieszowem pojechałem na maksa, przez chwilę na kole siedział mi zawodnik z numerem 25, pod koniec podjazdu już został i jeszcze wyprzedziłem około 10 kolarzy i zaczął się zjazd, dziurawy zjazd na którym straciłem sporo czasu i te 10 osób mnie wyprzedziło. Dogoniłem ich po zjeździe i jechałem z nimi kawałek, szarpali strasznie i na kolejnym podjeździe już zostali z tyłu. Mijały kolejne kilometry, jechałem sam, na zjeździe dogoniło mnie 2 zawodników, 25 i ktoś z Interkolu. Przed bufetem dogoniliśmy będącego na czele zawodnika z numerem 6 który złapał kapcia. W trzech dojechaliśmy do Kudowy i zaczęliśmy podjazd na Karłów, narzuciłem dobre tempo i po chwili Interkolowiec odpadł a zawodnik z numerem 25 wytrzymał połowę podjazdu, strasznie się szarpał by utrzymać koło. Przez kilka kilometrów jechałem na czele maratonu, z przodu tylko Policja.Przed szczytem podjazdu wyprzedził mnie Bartek Czyż(nr.6) i odjechał. Zaczął się zjazd do Karłowa, jechałem sam aż do krótkiego podjazdu w Karłowie. Dojechało mnie 2 zawodników (nr.25 i 338) i po zmianach jechaliśmy aż do Radkowa gdzie złapaliśmy Bartka. Bardzo mocne zmiany dawane przez rywali zmusiły mnie do puszczenia koła jeszcze przed Chocieszowem. Bartek samotnie odjechał a ja równym tempem dojechałem do dwójki i podjazd zaczęliśmy we trzech. Jechałem swoim tempem i znowu odjechałem od towarzyszy. Na zjeździe o dziwo mnie nie dogonili, tym razem zjechałem szybciej i samotnie jechałem do bufetu. Po 100km brakło wody w bidonach, zjadłem ostatniego banana i na bufecie zatankowałem, zabrałem jeszcze banany i zapomniałem bidonu,wróciłem po niego 50m i w tym czasie dojechało do mnie 4 zawodników, 3 z MEGA i nr.25. Podjazd rozpoczęliśmy mocno, kiedy skończyłem swoją zmianę zaczęła się znowu szarpanina, odpuściłem i jechałem dalej tym samym tempem, cały podjazd jechałem równo i wyprzedziłem 2 zawodników a 2 była jakieś 100 metrów z przodu. Na zjeździe do Radkowa jadąc ponad 50km/h samochód przede mną zahamował i cudem go wyminąłem i zmieściłem się w zakręcie 180 stopni który był 50 metrów dalej. Za zakrętem już domnie dojechał jeden zawodnik i dojechałem z nim do Radkowa,gdzie znowu musiałem się zatrzymać, tym razem na zakręcie zatrzymał się samochód a z przeciwka jechał autobus. Odechciało mi się jechać, byłem pewny, że na trzeciej rundzie stracę całą wypracowaną przewagę nad rywalami, za Radkowem dojechał do mnie Remigiusz Ornowski, zwycięzca maratonu w latach 2013-16. Jechałem z nim do dziurawgo zjazdu. Na podjeździe nawet odstawał trochę ode mnie, na zjeździe próbował mnie wyeliminować z dalszej jazdy i prawie mu się to udało, w ostatniej chwili skręcił a ja już się nie zmieściłem na drodze i na szczęście zatrzymałem się na żwirowym szerokim poboczu i straciłem kontakt z Ornowskim. Kolejne kilometry były kryzysowe, cały czas się nawadniałem i jadłem i nie myślałem o czekającym mnie jeszcze dystansie. Nerwowo obracałem się do tyłu i w końcu dojechałem do bufetu. Chwila przerwy i ostatnie 20km. Na podjeździe za Kudową widziałem przed sobą Bartka,musiał to być on bo jadąc prawie 20km/h nie mogłem go dogonić, to był błąd, niepotrzebnie się szarpałem i końcówkę podjazdu już ledwo jechałem i pewnie na tym straciłem. Na zjeździe też jeszcze straciłem przez samochody, w końcu wjechałem do Radkowa i przekroczyłem metę. Ciężki maraton w niełatwym terenie. Obstawa w tym roku silniejsza niż w poprzednich latach. W zeszłym roku spokojnie wygrałbym w kategorii M2, w tym roku byłem 2 i 3 w OPEN. Do Bartka starciłem niecałe 2 minuty, niedużo,biorąc pod uwagę, że na każdym zjeździe traciłem średnio 1 minutę do najlepszych.
Maraton oceniam bardzo dobrze, wynik wywalczony ciężką pracą i walką do ostatnich metrów, nikt mi tego nie dał w prezencie. Niektórzy będą twierdzić, że przy takiej obsadzie nie jest trudno być wysoko. Jedynym minusem jaki zauważyłem to usytuowanie bufetu, powinien być jakieś 20km wcześniej i byłoby ok. Kolejnym moim wyzwaniem jest czasówka na Koczy Zamek. Jak wszystko będziedobrze to i wynik powinien być dobry. 
https://www.strava.com/activities/583154933

Rajcza Tour 2015

Sobota, 19 września 2015 Kategoria 100-200, avg>30km\h, Maraton, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 103.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:20 km/h: 30.90
Pr. maks.: 75.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 182182 ( 93%) HRavg 162( 83%)
Kalorie: 2237kcal Podjazdy: 2000m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
https://www.strava.com/activities/395417852
Ostatni maraton w tym sezonie, patrząc na wynik to mogę być zadowolony, pozostaje lekki niedosyt z powodu 1 pkt starty do podium w generalce, po prostu rywale byli lepsi i trzeba się z tym pogodzić.
Pogoda w dniu startu była taka jak zwykle w Rajczy, czyli pochmurno, mokro i chłodno, z tego powodu też nie robiłem rozgrzewki i od razu ustawiłem się na starcie.
Po starcie staram się trzymać z przodu, nie do końca się to udaje, co chwilę spowolnienia i przyspieszenia, trochę sił straciłem i u podnóża podjazdu pod Glinkę byłem dosyć daleko od czuba peletonu. Na podjeździe sporo nadrobiłem i byłem na bardzo dobrej pozycji w samej czołówce. Na zjeździe nic nie widziałem, zaparowane okulary i mgła i trochę zacząłem tracić, przed Rajczą zrobił się już dosyć duży peleton a niezbyt mocne tempo na kolejnych kilometrach spowodowało, że przed podjazdem na Kotelnicę było w peletonie około 60 osób. Byłem z tyłu i to był błąd, straciłem kontakt z pierwszą grupą i jechałem na początku drugiej grupy, zjazd potraktowałem spokojnie i przez Tarliczne jechałem w środku grupy. Przed kolejnym podjazdem w Lalikach przez zbyt agresywny ruch manetką spadł mi łańcuch, chwilę z nim walczyłem i straciłem kontakt z grupą. Próbowałem gonić i na Ochodzitej miałem jakieś 50m starty do grupy, nie byłem w stanie się przepchać z powodu dużej ilości samochodów i musiałem się nawet zatrzymać. Motywacja spadła do zera. Na zjeździe jem batona i dołączam do kolejnej grupki, trzymam się do podjazdu pod Zapasieki, tam postanowiłem zaatakować, udało się przeskoczyć do ogona drugiej grupy w której jechał m.in. Marek, jechaliśmy równo po zmianach i na podjeździe w kierunku Krężelki wszystko się rwie, łapię dwie osoby z poprzedniej grupy i staram się na zjeździe utrzymać ich tempo, średnio się to udaje i mam lekką stratę. Dociągam do grupki przed granicą, daję zmianę na podjeździe i kiedy zaczął się zjazd to spadł mi łańcuch, udało się go nałożyć bez zatrzymywania, ale grupa odjechała, przegapiłem skręt w lewo i musiałem zawracać tracąc kilkanaście sekund. Jechałem średnim tempem i przed podjazdem w kierunku granicy zobaczyłem przed sobą grupę, znowu przegapiłem skręt i musiałem zawrócić. Na podjeździe doganiam kilka osób, jem batona i biorę pełny bidon. Kiedy zaczął się zjazd to znowu spadł mi łańcuch, trochę trwało zanim go nałożyłem i wyprzedziła mnie w tym czasie grupa z którą mogłem jechać dalej, pozostała mi jazda indywidualna na czas. Jechałem spokojnym tempem, dopiero przed samą metą przyspieszyłem i wyprzedziłem jeszcze dwie osoby.  Ostatecznie straciłem 20 minut do zwycięzcy i niecałe 5 minut do tej grupy z którą mogłem dojechać do mety. W następny weekend jadę jeszcze do Żmigrodu, czasowiec ze mnie marny, może w parze uda się wykręcić jakiś dobry czas.

Road Trophy 2015 etap 3

Sobota, 15 sierpnia 2015 Kategoria 100-200, avg>30km\h, Maraton, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 133.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:20 km/h: 30.69
Pr. maks.: 74.00 Temperatura: 27.0°C HRmax: 180180 ( 92%) HRavg 155( 79%)
Kalorie: 3117kcal Podjazdy: 2000m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny etap, bałem się go bardzo, zwykle drugiego dnia miałem słabszy dzień i najczęściej traciłem sporo czasu. W tym roku było inaczej, od początku jechało mi się dobrze, na Koczy Zamek wjechałem w czołówce. Na zjeździe straciłem trochę, nie potrafiłem wejść na właściwe obroty i odstawałem. Przed Milówką złapałem małą grupkę i równe mocne zmiany przyniosły efekt, przed Rajczą złapaliśmy zasadniczą grupę i mogłem trochę odpocząć, po zjeździe na boczną drogę, żwir i wyboje powodują, że znowu się trochę dzieli i zostaję. Za rondem w Rajczy tuż pod koła kolarzy wjeżdża samochód, jeden z zawodników wpada nie niego i urywa mu lusterko i ląduje na asfalcie. Nic mu się nie stało, ale nie jedzie dalej, starta do grupy to już około 300-400metrów, nawet nie próbowałem gonić i straciłem szansę na dobry wynik, motywacja spadła do zera, myślałem nawet, że ten wyścig będzie ostatnim w mojej "karierze" i rzucę ten sport w ... . Zwolniłem i czekałem na kolejną grupę w której jechali m.in. Darek i Marek z JAS-KÓŁEK. Było nas 8 osób i nawet współpraca się układała, w Zakamenem niebezpiecznie, samochody znowu blokują drogę kolarzom. Za Orawską Lesną grupa się dzieli, dwójka odjeżdża i ostatecznie jedziemy w 5. Na bufecie stajemy po wodę, na zjeździe mijamy podjeżdżającego Petera Sagana, po zjeździe zaczęło mocno padać. Kolejne kilometry szybko mijały, równe mocne zmiany spowodowały, ze szybko znaleźliśmy się w Oszczadnicy. Tam podjazd każdy pokonał swoim tempem, na bufecie znowu zatankowałem bidony i dalej jechaliśmy we trzech. Po zjeździe do Skalite czekaliśmy na Marka, kiedy dojechał do nas to razem jechaliśmy w kierunku granicy, Jaworzynki. Na podjeździe się odrywam od grupy, jechałem swoim tempem, zjazd odpuściłem i dojechał do mnie jeden zawodnik, nie był to nikt z JAS-KÓŁEK. Pod Istebną jakoś wjechałem, na przedodtatnim podjeździe zaczęło mnie brakować, minął mnie Marek który nagle doznał jakiegoś odświeżenia, bo wcześniej wyraźnie od grupki odstawał. Do mety jakoś się dokulałem , niedosyt pozostał, ale trudno, na takiej trasie utrata kontaktu z czołówką to od razu starta kilkunastu minut. Ostatecznie skończyłem 30 OPEN i 10 w kategorii A, niewiele brakowało a byłbym ostatni w kategorii.
https://www.strava.com/activities/370480570

kategorie bloga

Moje rowery

TCR Advanced 2 2021 7779 km
Zimówka 9414 km
Litening C:62 Pro 18889 km
Triban 5 54529 km
Astra Chorus 2022 9586 km
Evo 2 7927 km
Hercules 13228 km
Ital Bike 9476 km
Trek 17743 km
Agree GTC SL 21960 km
Cross Peleton 44114 km
Scott 9850 km

szukaj

archiwum