Wpisy archiwalne w kategorii
Zima 2020
Dystans całkowity: | 2241.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 225:31 |
Średnia prędkość: | 21.70 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.00 km/h |
Suma podjazdów: | 23740 m |
Maks. tętno maksymalne: | 193 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 154 (78 %) |
Suma kalorii: | 88280 kcal |
Liczba aktywności: | 142 |
Średnio na aktywność: | 48.72 km i 1h 35m |
Więcej statystyk |
Trenażer 5
Sobota, 19 grudnia 2020 Kategoria Trenażer, Zima 2020
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:40 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | 181181 ( 92%) | HRavg | 142( 72%) |
Kalorie: | 335kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy dzień próby. To nie był tylko test możliwości organizmu ale również głowy. Zwykle przed testami podobnie jak zawodami byłem podpalony, zestresowany, myślałem o końcowym wyniku, miałem bardzo podwyższone tętno i nie umiałem się skupić. Tym razem byłem zestresowany ale nie z powodu testu ale spraw które na mojej głowie się nagromadziły. Do testu podszedłem możliwie luźno skupiając się tylko na założeniach jakie miałem. Przed samym testem znowu problemy sprzętowe, jeden licznik znowu nie widział czujników po Ant+, drugi nie chciał się włączyć, jak się okazało poszedł wyłącznik i stary wysłużony Garmin poszedł do kosza, w ruch poszedł więc awaryjnie Mio którego używam tylko do przemieszczania się po mieście. Na szczęście to urządzenie widziało czujnik mocy a to było najważniejsze. Na Zwifcie znów omyłkowo wybrałem trasę w Innsbrucku i wywaliło mnie już po 3 minutach. Było to o tyle wnerwiające, że miałem rozpisane obciążenia i kilka minut poszło w plecy. Drugie podejście już na sprawdzonej trasie było udane. Po krótkiej rozgrzewce zacząłem stopniowo zwiększać moc, tętno powoli szło do góry a startowałem z dosyć wysokich wartości. Wybrana forma testu okazała się strzałem w 10 bo bardzo szybko czas leciał i ani się obejrzałem a już 300 Wat było na liczniku. Z każdym kolejnym miałem problem z doborem przełożenia pozwalającego na trzymanie kadencji ponad 90. Olałem ten temat wiedząc, że mam nad czym pracować w kolejnych tygodniach. Przy 340 Watach czułem się całkiem nieźle, przypuszczałem, że 360 Wat będzie maksymalnym jakie uda się utrzymać przez minutę. Było jednak inaczej, podjąłem kolejną próbę na 380 Wat i już nie jechałem tak płynnie jak wcześniej. Straszna szarpanina spowodowała, że zamiast 380 Wat wyszło ponad 390 z minuty. To był poważny błąd który wpłynął na ostateczną wartość FTP. Brakło trochę samozaparcia aby chociaż podjąć próbę utrzymania 400 Wat. Według wybranej formy testu powinienem jeszcze zwiększać obciążenie, na razie nie wiem jak manipulować czasami okrążeni podczas jazdy na Zwift i kolejne obciążenia leciały z równą mocą około 100 Wat. Po 15 minutach spokojnej jazdy zakończyłem trening. Z testu jestem zadowolony w połowie, wynik wyszedł zdecydowanie powyżej oczekiwań ale moja jazda nie była płynna i pozostawiała sporo do życzenia. Bardzo ciężko pracowałem w ostatnich latach nad kadencją i takie sytuacje nie powinny się zdarzać. Nie chce szukać przyczyn ale szybko ten problem wyeliminować aby na następnym teście trzymać równiejszą kadencję. Po tej przerwie spodziewałem się około 260-270 Wat na progu, według Zwifta wyszło dokładnie 298 Wat. Waga ostatnio poszła do góry ale wciąż jest to wynik około 4,5 W/kg, chyba najwyższy na starcie zimowych przygotowań. Teraz wiem na czym stoję i mogę się brać do roboty.
Siłownia 36
Czwartek, 26 marca 2020 Kategoria Zima, Zima 2020
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:00 | min/km: | |
Pr. maks.: | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | 120120 ( 61%) | HRavg | 76( 38%) | |
Kalorie: | 120kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Ciężary |
Trenażer 47
Środa, 25 marca 2020 Kategoria Trenażer, Zima, Zima 2020
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 9.0°C | HRmax: | 166166 ( 85%) | HRavg | 134( 68%) |
Kalorie: | 1168kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po wczorajszych przygodach nie miałem wystarczającej ilości czasu na doprowadzenie sprzętu do użytku i z dwojga złego wybrałem trenażer. Szybciej było przełożyć pomiar mocy do drugiego roweru który przystosowałem do trenażera niż bawić się w zmiany koła lub na szybko sprawdzać łańcuch. Czasu na jazdę też nie miałem dużo i nawet lepiej, że nie pojechałem na szosę bo raczej nie byłbym w stanie zrealizować wszystkich założeń treningowych. Na początku miałem drobne problemy z łącznością z czujnikami ale szybko się z tym uporałem i mogłem przystąpić bez przeszkód do treningu.
Zacząłem z wysokiej kadencji i dosyć dobrze noga podawała to utrzymywałem cały czas wysoki rytm. Musiałem jakoś rozgrzać nogę wiec po kilku minutach jazdy na stałej mocy zwiększyłem obciążenie i tak 4 razy aż doszedłem do mocy progowej. Później chwila na dostarczenie węglowodanów i byłem gotowy do pracy w 5 strefie. Chciałem trzymać kadencje w okolicy 70 ale nie byłem w stanie, zupełnie odzwyczaiłem się od niskich kadencji i nie lubię takiego przepychania, łatwiej wtedy utrzymać moc ale gorzej utrzymać koncentrację. Przedział 75-80 okazał się łatwiejszy do utrzymania. Początek to tradycyjne szukanie przełożenia na którym najlepiej utrzymać właściwą moc, po kilkudziesięciu sekundach się udało i mogłem się skupić na trzymaniu stałego tempa. Czas szybko leciał i już było po pierwszym powtórzeniu. Nie musiałem nawet zbytnio odpoczywać i do drugiego przystępowałem równie świeży jak do pierwszego. Zastosowałem lżejsze przełożenie ale większy opór trenażera i łatwiej było trzymać niższą kadencję, pod koniec odcinka już doszedłem do wyższej kadencji ale 80 nie przekroczyłem. Równie szybko jak wcześniej zregenerowałem siły przed ostatnimi 8 minutami w 5 strefie. Czas już się dłużył, obciążenie też zastosowałem większe przez co moc jaką generowałem była nieco wyższa niż podczas 2 pierwszych powtórzeń. Nie planowałem już żadnych akcentów ale brakowało mi do 100 TSS i dołożyłem dwa 60 sekundowe sprinty na bardzo wysokiej kadencji i mocy w okolicy FTP. Tętno podczas tych powtórzeń rosło dużo szybciej i różnica miedzy najniższym a najwyższym była większa niż w podczas wcześniejszych 8 minutowych prób. Kadencja ma wpływ na tętno, im wyższa tym zmiany tętna są większe. Ostatnie kilka minut to stopniowa redukcja obciążenia. Trening na papierze wyszedł mocny ale nie odczułem go zbytnio i pewnie gdybym trenował na zewnątrz obciążenie byłoby znacznie bardziej odczuwalne.
Zacząłem z wysokiej kadencji i dosyć dobrze noga podawała to utrzymywałem cały czas wysoki rytm. Musiałem jakoś rozgrzać nogę wiec po kilku minutach jazdy na stałej mocy zwiększyłem obciążenie i tak 4 razy aż doszedłem do mocy progowej. Później chwila na dostarczenie węglowodanów i byłem gotowy do pracy w 5 strefie. Chciałem trzymać kadencje w okolicy 70 ale nie byłem w stanie, zupełnie odzwyczaiłem się od niskich kadencji i nie lubię takiego przepychania, łatwiej wtedy utrzymać moc ale gorzej utrzymać koncentrację. Przedział 75-80 okazał się łatwiejszy do utrzymania. Początek to tradycyjne szukanie przełożenia na którym najlepiej utrzymać właściwą moc, po kilkudziesięciu sekundach się udało i mogłem się skupić na trzymaniu stałego tempa. Czas szybko leciał i już było po pierwszym powtórzeniu. Nie musiałem nawet zbytnio odpoczywać i do drugiego przystępowałem równie świeży jak do pierwszego. Zastosowałem lżejsze przełożenie ale większy opór trenażera i łatwiej było trzymać niższą kadencję, pod koniec odcinka już doszedłem do wyższej kadencji ale 80 nie przekroczyłem. Równie szybko jak wcześniej zregenerowałem siły przed ostatnimi 8 minutami w 5 strefie. Czas już się dłużył, obciążenie też zastosowałem większe przez co moc jaką generowałem była nieco wyższa niż podczas 2 pierwszych powtórzeń. Nie planowałem już żadnych akcentów ale brakowało mi do 100 TSS i dołożyłem dwa 60 sekundowe sprinty na bardzo wysokiej kadencji i mocy w okolicy FTP. Tętno podczas tych powtórzeń rosło dużo szybciej i różnica miedzy najniższym a najwyższym była większa niż w podczas wcześniejszych 8 minutowych prób. Kadencja ma wpływ na tętno, im wyższa tym zmiany tętna są większe. Ostatnie kilka minut to stopniowa redukcja obciążenia. Trening na papierze wyszedł mocny ale nie odczułem go zbytnio i pewnie gdybym trenował na zewnątrz obciążenie byłoby znacznie bardziej odczuwalne.
Trening 26
Wtorek, 24 marca 2020 Kategoria 0-50, blisko domu, Samotnie, Szosa, Zima, Zima 2020
Km: | 38.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:26 | km/h: | 26.51 |
Pr. maks.: | 52.00 | Temperatura: | 6.0°C | HRmax: | 173173 ( 88%) | HRavg | 140( 71%) |
Kalorie: | 982kcal | Podjazdy: | 650m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po niedzielnym treningu skończonym w trudnych warunkach wyczyściłem dokładnie cały rower. Nasmarowałem łańcuch ale długo się wahałem czy nie wybrać jednak trenażera. Ostatecznie nie chciało mi się na szybko przystosowywać roweru i wybrałem szosę. Szybko się ubrałem, wziąłem odpowiednią ilość jedzenia i picia i w drogę. Na drogach bardzo dużo samochodów i ciężko się jechało. Nogi zastane i nie umiałem się rozkręcić. Dobrze rozplanowałem rozgrzewkę i zacząłem ją realizować, niestety trzy grosze wtrącił wiatr i musiałem minimalnie zweryfikować założenia aby nie wpaść na pełnej prędkości na niebezpieczne skrzyżowanie. Ostatecznie ilość czasu we właściwych strefach była taka jak planowałem i mogłem przystąpić do treningu. Miał to być prawdziwy test dla organizmu ale i sprzętu i jak się okazało test nie wyszedł zupełnie. Pierwsze powtórzenie to jak zwykle próba doboru przełożenia, długo szukałem optymalnego i nie mieściłem się w ramach jeżeli chodzi o moc i kadencje. Zweryfikowałem długość powtórzenia do 2 minut bo 3 w tym terenie bym nie wytrzymał na takiej kadencji i mocy. Wiedziałem, że przy drugim muszę dołożyć i zrzucić ząbek niżej. Zjechałem dosyć wolno pod lodowaty wiatr i ruszałem praktycznie z zatrzymanie od razu z grubej rury. Przy pierwszej próbie zmiany przełożenia na twardsze spadł łańcuch i musiałem się zatrzymać. Ruszyłem drugi raz, trzymałem już taką moc jaką chciałem ale po około 80 sekundach strzelił łańcuch, dokładnie w ten sam sposób co poprzednimi razami, rozpadło się ogniwo i musiałem się znów zatrzymać. Nie chcąc się bawić w skuwanie, skróciłem łańcuch o 3 ogniwa i zastosowałem spinkę tak aby dokończyć trening i wrócić do domu. Straciłem trochę czasu ale i pomyliłem się w liczeniu i zamiast 3 zrobiłem jeszcze 2 powtórzenia ale już nie na takiej mocy jak chciałem. Przez skrócenie łańcucha tylna przerzutka działała poprawnie tylko na małej tarczy z przodu i korzystałem tylko z jednego przełożenia co na odcinku o tak nierównomiernym nachyleniu oznaczało bardzo szarpaną jazdę. Po krótkim luźniejszym odcinku zrobiłem kolejne 5 powtórzeń. Nie wyszły one za dobrze i nie były tak równe jak myślałem, ale na nic innego nie pozwalał sprzęt. Gdybym przez te 2 minuty generował 10-15 Wat więcej to byłbym zadowolony, wiem, że nie dałem z siebie wszystkiego. Na koniec treningu zafundowałem sobie jeszcze jeden podjazd w 5 strefie na kadencji ponad 90. Czułem jeszcze rezerwy pod nogą i dlatego nie było satysfakcji. Do domu wróciłem walcząc z lodowatym wiatrem czołowym. Treningu nie mogę zaliczyć do udanych, lepsze to niż trenażer ale za dużo przeszkód nie pozwoliło zrealizować założeń. Z drugiej strony lepiej więcej usterek podczas jednego treningu niż po jednej na kilku jazdach z rzędu. Po drodze jeszcze małe problemy z licznikiem ale przyczyny już wyeliminowałem i przy następnym razie muszę sprawdzić kilka rzeczy przed jazdą aby potem nie wyskakiwały sprawy które utrudniają jazdę lub późniejszą analizę. Myślę, że nie był to ostatni trening na zewnątrz, na razie według wszystkich ustaleń nie ma konieczności abym musiał zostać w domu i zaprzestać samotnych treningów na szosie.
Trening 25
Niedziela, 22 marca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Zima, Zima 2020
Km: | 107.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:45 | km/h: | 28.53 |
Pr. maks.: | 53.00 | Temperatura: | 0.0°C | HRmax: | 162162 ( 83%) | HRavg | 137( 70%) |
Kalorie: | 1382kcal | Podjazdy: | 1000m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zapowiadał się pogodny ale chłodny dzień. Miałem dosyć dużo czasu na trening i dlatego nie śpieszyłem się z wyjazdem. Mogłem na spokojnie wszystko przygotować, o 8 już byłem gotowy ale przeciągnąłem wyjazd o 20 minut gdy temperatura przekroczyła 0 stopni. Zabrałem lepszy rower ale znowu musiałem skorzystać z zimowych ciuchów w których nie jeździ mi się najlepiej. Gdy już wyjechałem to czułem, że noga nie jest najlepsza ale liczyłem na to, że się rozkręci po drodze. Przejazd przez opustoszałe ale i trochę rozkopane Bielsko nie był ta szybki i przyjemny głównie ze względu na odczuwalny lodowaty wiatr wiejący w twarz. Za rondem w Komorowicach ruszyłem mocniej i trochę przepaliłem nogę. Później czułem, że z rowerem jest coś nie tak ale nie potrafiłem zlokalizować problemu. Po kolejnym podjeździe gdy wjechałem już na łatwiejszy fragment drogi to zauważyłem, że sztyca mi wyraźnie opadła. Na końcu lekkiego podjazdu zatrzymałem się i problemem było poluzowane mocowanie, na szczęście pamiętałem na jakiej wysokości powinna znajdować się sztyca i szybko usunąłem usterkę. Krótka przerwa nie była bez wpływu na dyspozycje, musiałem na nowo się rozkręcić i pagórkowaty odcinek w kozach to była lekka męczarnia. Po przejeździe przez Kety zaczął się bardziej wymagający odcinek na którym chciałem kilka razy przepalić nogi. Już pierwszy podjazd w kierunku Witkowic pokonałem mocniejszym tempem. Później musiałem się zatrzymać na moment bo znów miałem problem z wyciągnięciem jedzenia z kieszeni. Przy okazji zdążyłem powciskać coś na liczniku, za bardzo przyzwyczaiłem się do dotykowego ekranu i duża liczba przycisków na razie stanowi dla mnie problem. Zatrzymałem przez przypadek trening i musiałem zacząć nowy. Po tym postoju noga się rozkręciła, temperatura poszła do góry i jechało się wyraźnie lepiej. Każdy podjazd na trasie pokonywałem mocniejszym tempem, wszystkie podjazdy były dosyć krótkie, najwyżej 3 - 4 minutowe i nie zdążyłem się na nich zmęczyć. Nic nie zapowiadało pogorszenia pogody jakie nadciągało. Po 50 kilometrach walki z wiatrem skręciłem na zachód i wiatr miał pomagać aż do samego domu. Wiele dróg jakimi jechałem było dla mnie nowych, niektóre miały złą nawierzchnie ale to przy niemal zerowym ruchu zupełnie mi nie przeszkadzało. Czerpałem przyjemność z jazdy, kolejne kilometry przez opustoszałe wioski szybko mijały. W pewnym momencie miałem lekki dylemat którą drogą jechać. Ostatecznie wybrałem tą którą już znam i dojechałem do Osieka. Nie chciałem wjeżdżać na drogę Kety – Oświęcim i skierowałem się na Malec a następnie Bielany. Przed Jaszowicami zatrzymałem się by sprawdzić zapasy jedzenia i gdy ruszałem dalej to z nieba zaczynały lecieć pojedyncze płatki śniegu. Z Każdą chwilą padało coraz mocniej ale prawdziwy armagedon zaczął się przed Kaniowem. Zrobiło się szaro, widoczność znacznie pogorszyła się i padało naprawdę mocno. Zdecydowałem się na krótki postój, zjadłem podwójną dawkę węglowodanów i ruszyłem mocnym tempem w kierunku domu. Skróciłem maksymalnie trasę ale za wiele to nie dało, jazda w tych warunkach była bardzo niebezpieczna, momentami drogi były śliskie. Drugą stroną medalu był fakt, że wreszcie przetestowałem ciuchy w warunkach zimowych i zdały egzamin. Mimo prawie godziny jazdy w śnieżycy ubranie nie przemokło i jedynie rękawiczki nie wytrzymały tych warunków. Dosyć dobrze zniosłem te warunki i organizm nie złapał żadnego kryzysu. Trening oczywiście skróciłem ale zaledwie o 15 minut ale znaczenia dla mnie to nie ma żadnego. Powoli mam dosyć tych ciągłych huśtawek pogody, chyba wolałbym cały czas jeździć przy 8-10 stopniach niż raz przy 18 a drugi przy 0 stopniach. Pierwszy raz od kilku lat miałem „przyjemność” jechać w takich warunkach i w dalszym ciągu nie lubię ani deszczu ani zimna a takie sytuacje pogodowe to dla mnie prawdziwy dramat i totalny brak komfortu psychicznego a także okazja do popełniania wielu błędów których w normalnych sytuacjach unikam. Zaliczyłem kolejną ciekawą trasę w dobrym tempie. Mam nadzieje, że w kolejnych tygodniach pogoda pozwoli już na swobodną jazdę po górach a sytuacja nie wymusi zawieszenia treningów na szosie.
Siłownia 35
Sobota, 21 marca 2020 Kategoria Zima, Zima 2020
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:10 | min/km: | |
Pr. maks.: | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | 117117 ( 60%) | HRavg | 82( 42%) | |
Kalorie: | 160kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Ciężary |
Pogoda od rana zupełnie nie przypominała ostatnich dni. Po wczorajszym treningu na podjazdach dałem nogom odpocząć i ćwiczyłem inne partie ciała. Na początek dobra rozgrzewka a później 4 serie ćwiczeń na bicepsy, tricepsy i barki a dodatkowo kilka ćwiczeń bez ciężarów, m.in. podciągnięcia na drążku które nigdy mi nie leżały i za wiele się w tym aspekcie nie zmieniło. Wydłużyłem czas przeznaczony na rozciąganie i rolowanie mięśni.
Trening 21
Niedziela, 15 marca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Zima, Zima 2020
Km: | 143.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:02 | km/h: | 28.41 |
Pr. maks.: | 65.00 | Temperatura: | 4.0°C | HRmax: | 157157 ( 80%) | HRavg | 130( 66%) |
Kalorie: | 1834kcal | Podjazdy: | 1450m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zmuszony byłem zmienić pierwotne plany i zrezygnować z pierwszej w tym roku jazdy w grupie i wyszła kolejna ciekawa samotnie przejechana trasa. Zgodnie z prognozami pogody poranek był mroźny ale już po 7 temperatura zaczęła rosnąć wiec szykowałem się do jazdy. Wczoraj próbowałem reanimować miernik mocy ale niespecjalnie się to udało, pierwsza diagnoza jest taka, że jeden z czujników jest wadliwy i powoduje zakłócenia pomiaru, kupiłem już nowy, nie jest to duży koszt a nawet jeżeli nie będzie konieczna wymiana to może być w zapasie. Skonfigurowałem pomiar z jednym czujnikiem ale nie byłem w stanie go skalibrować aby podwajał moc z jednego czujnika wiec dane dotyczą tylko prawej nogi. Rzeczywista moc w przybliżeniu jest dwa razy większa. Po weekendzie zrobię dokładny przegląd miernika, zainstaluje na nowo oprogramowanie i może wtedy uda się go przywrócić do stanu w którym pokazuje poprawne wartości. Nie zapowiadało się na wysoką temperaturę wiec nie miałem problemu z ubiorem. Zabrałem odpowiedni zapas jedzenia i picia i nie planowałem żadnych postojów w celu dokupienia prowiant np. na stacji benzynowej. O 8 byłem gotowy do jazdy i chwile później wyjechałem. Na zewnątrz nie było tak przyjemnie jak to wyglądało przez okno. Niewątpliwą zaletą tej pory był zerowy ruch na drogach. Po kilku minutach jazdy temperatura spadła poniżej 0 i zrezygnowałem z jazdy przez Przegibek i skierowałem się na Żywiec. Gdy skręciłem na południe to pojawił się lodowaty wiatr którego nie było w prognozach. Jechało się nieźle, noga podawała wiec nie przejmowałem się zbytnio tym faktem. Były jednak inne złe efekty niskiej temperatury i wiatru, marzły mi dłonie i miałem problem z podstawowymi czynnościami takimi jak wyciąganie jedzenia z kieszonek. Pierwszą porcje węglowodanów wyciągnąłem bez problemu ale przy drugiej miałem już problemy i zdecydowałem się zatrzymać. Byłem akurat na drodze z szerokim poboczem i zerowym ruchem więc był to optymalny moment. Po chwili ruszyłem dalej i na rondzie doszło do nieprzyjemnej sytuacji. Samochód włączył migacz ale nie zjechał z ronda i w ostatniej chwili się zatrzymałem aby z nim się nie zderzyć. Wina nie była po mojej stronie ale na szczęście na strachu się skończyło i mogłem jechać dalej. Za rondem zaczął się wymagający podjazd, udało się złapać dobry rytm i wjechać równym tempem na szczyt. Po zjeździe wzdłuż jeziora miałem dylemat czy jechać pagórkowatym odcinkiem z dala od miejscowości czy wybrać odcinek prowadzący cały czas w górę do Ślemienia. Miałem mało czasu do namysłu i w ostatniej chwili odbiłem w prawo na Ślemień, trudno mi było uwierzyć ale znów jechałem pod wiatr. Dobrałem odpowiednie przełożenie i jechałem równym tempem przez opustoszałe miejscowości. Przy Kościołach bardzo mało samochodów, pieszych mogłem policzyć na placach jednej ręki a na całym ponad 10 kilometrowym odcinku minął mnie tylko jeden samochód. Za Ślemieniem skręciłem w prawo i zaczął się dosyć wymagający podjazd z nachyleniem przekraczającym 10 %. Postanowiłem go wjechać bardziej siłowo z kadencją 70-80 i byłem zaskoczony jak sprawnie wjechałem na szczyt. Później miałem moment zawahania czy skręcić w prawo czy jechać prosto. Jadąc prosto dojechałem do głównej drogi. Na niewielkim skrzyżowaniu maiłem kiepską widoczność, jakiś kierowca mając do dyspozycji cały parking stanął w takim miejscu, że nie wiedziałem czy nadjeżdża jakiś samochód z lewej strony czy nie. Zaryzykowałem i wjechałem na pustą drogę, czekał mnie długi zjazd do kolejnego ważniejszego skrzyżowania na trasie. Wiatr wiejący w twarz spowodował, że zjazd nie należał do przyjemnych. Pojawiło się też kilka samochodów ale nie było to problemem na szerokiej drodze. Do skrzyżowania było bliżej niż myślałem i po kilku kilometrach jazdy główną drogą znów zjechałem na mniej ważną drogę. Podjazd też był krótki i niezbyt trudny a później kolejny, ciągnący się zjazd z wiatrem wiejącym w twarz. W końcu dojechałem do głównej drogi Wadowice – Sucha Beskidzka. Nawet na tej drodze ruch był znikomy i krótki odcinek tej drogi jaki musiałem pokonać nie był uciążliwy. Skrzyżowanie na którym miałem skręcić w lewo w ostatniej chwili zauważyłem i wykonałem gwałtowny skręt, przed kolejnym skrzyżowaniem zrobiłem pierwszy dłuższy postój. Znalazł się czas na zdjęcia i analizę mapy, chciałem sprawdzić jedną z nieznanych dróg i miałem do wyboru drogę prowadzącą wzdłuż jeziora do głównej drogi na Wadowice lub któryś z łączników z drogą 52 Wadowice – Kraków. Miałem jeszcze trochę czasu na decyzje i ruszyłem na kolejny odcinek z wiatrem w twarz. Na płaskim odcinku wzdłuż jeziora wiatr hulał dosyć mocno ale złapałem dobry rytm i dzielnie z nim walczyłem. Po kilku kilometrach droga skręciła na wschód i zaczął się łagodny ale ciągnący się podjazd. Po wypłaszczeniu skręciłem w pierwszą z nieznanych dróg i przed oczami pojawiła się ściana do nieba. Nie było tak źle jak początkowo wyglądało, nachylenie nieznacznie przekroczyło 10 % a podjazd nie był zbyt długi. Później zjazd i kolejna hopka prowadząca już do Kalwarii. Nawet w takim miejscu były pustki, mało samochodów i ludzi, można było spokojnie przejechać. Na zjeździe przyjąłem kolejną dawkę energii i nie byłem w stanie skupić się na technice. Na głównym skrzyżowaniu znowu się wahałem czy jechać bocznymi drogami czy wskoczyć na główną do Wadowic. Impuls spowodował, że skręciłem w lewo na główną drogę. Od tego momentu jechałem z wiatrem aż do Bielska. Warto było męczyć się z wiatrem tyle kilometrów aby ostatnie 60 było z wiatrem. Szybko mijały kolejne kilometry, co jakiś czas mijałem lub wyprzedzały mnie pojedyncze samochody i dobrze, że nie włóczyłem się bocznymi drogami jak mogłem szybko dostać się do Wadowic. Tam zorientowałem się, że podręczny zapas jedzenia i picia się skończył i musiałem wyjąć z plecaka zapasy. Zatrzymałem się w bocznej uliczce i ruszając zauważyłem brak reakcji na zmianę przełożeń. Czyżby bateria już nie dawała rady lub któryś z przewodów nie łączył. Udało się ustawić optymalny bieg i dzięki temu nie przepychałem podjazdów z kadencją 60 ale na zjazdach musiałem puszczać korby. Nie mogłem w pełni wykorzystać wpływu wiatru i na pewno straciłem trochę czasu ale posuwałem się do przodu. Podjazdy były pewnym utrudnieniem bo nie lubię jeździć z niską kadencją ale musiałem zacisnąć zęby i jechać swoje. Za Kętami udało się zmienić ustawienie przerzutki i dzięki temu na bardziej odpowiadającej mi kadencji pokonałem najdłuższy podjazd na trasie do Kóz. Później udało się znów zmienić przełożenie ale była to ostatnia zmiana i na jednym biegu pokonałem już ostatnie kilkanaście kilometrów. Dopiero ostatni podjazd na trasie sprawił trudności, mocy pod nogą nie brakowało ale przełożenie było zdecydowanie za twarde. Pod domem brakowało 1 minuty do 5 godzin i zdecydowałem się dokręcić. Była to pierwsza długa jazda w tym roku bez żadnego kryzysu, z dobra nogą ale kolejnym problemem ze sprzętem. Brak danych z miernika mocy również można dopisać do minusów. Po tej jeździe i całym tygodniu zasłużyłem na kilka dni odpoczynku.
Trening 20
Sobota, 14 marca 2020 Kategoria blisko domu, Samotnie, Szosa, Zima, Zima 2020
Km: | 52.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 26.00 |
Pr. maks.: | 59.00 | Temperatura: | 1.0°C | HRmax: | 176176 ( 90%) | HRavg | 141( 72%) |
Kalorie: | 940kcal | Podjazdy: | 1100m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Długo się wahałem czy w ogóle wyjeżdżać z domu czy odkurzyć trenażer. Ostatecznie zdecydowałem się na wyjazd i modyfikacje założeń treningowych i trasy. Jakbym się uparł to mógłbym jechać tak jak zaplanowałem na początku tygodnia bo czas mi na to pozwalał. Ostatecznie dosyć niska temperatura była ostatecznym czynnikiem jaki zdecydował. Wyjechałem o 11:30 w teoretycznie najcieplejszym momencie dnia gdy na termometrze były 3 stopnie Celsjusza. Po ostatniej jeździe wyeliminowałem problemy z przerzutką ale miernik mocy szwankował jeszcze bardziej ale mimo to jechałem tak jak zamierzałem. Dojazd do Przegibka zmodyfikowałem dlatego żeby nie jechać koło Szpitala i przez to lepiej się rozgrzałem. Pomiar moc nie działał i pokazywał złe wartości. Planowane 15 minutowe powtórzenia na FTP skróciłem do 13 minut bo ukształtowanie terenu nie pozwalało na więcej. Zakładałem jechać na Równice i tam 15 minut na progu nie jest problemem. Gdy ruszyłem mocniej to nie byłem w stanie stwierdzić na jakiej mocy jadę, ruszyłem chyba zbyt mocno a licznik pokazywał że jadę n a 0,6 - 0,9 FTP. W lesie gdy nachylenie wzrosło to były momenty, że pomiar pokazywał wartości zbliżone do poprawnych, sugerowałem się rozkładem mocy na obie nogi, momentami było to 80/20 a czasami nawet 50/50 i wtedy wskazania były chyba najbliższe prawdy. Cały podjazd zajął mi około 13:30 od kościoła w Straconce i niecałe 10 od miejsca w którym zawsze zaczynam mierzyć czas. Czułem zapas mocy pod nogą ale myślę, że pojechałem mocniej niż FTP. Na zjeździe uzupełniłem zapasy energii i nie skupiłem się na technice. Zjechałem aż do przystanku w Międzybrodziu skąd na szczyt jest dokładnie 4 kilometry podjazdu. Drugi podjazd rozpocząłem równie mocno jak pierwszy. Wskazania mocy były chyba bliższe prawdy bo rozkład mocy na poszczególne nogi wyglądał lepiej. Noga podawała całkiem nieźle mimo temperatury wynoszącej 0 stopni Celsjusza. Wjechałem dosyć szybko i ostatnie kilkanaście sekund mocnej jazdy wypadło już na zjeździe. Jadąc w dół walczyłem z dużą ilością samochodów i udało się nawet dostarczyć trochę energii ale o szybkiej i technicznej jeździe mogłem zapomnieć. Ostatni podjazd zacząłem jeszcze przed Kościołem w Straconce i podobnie jak za drugim wjazdem wskazania mocy wyglądały lepiej niż przy pierwszym powtórzeniu. Ostatnie kilka minut to już walka z samym sobą, nogi już słabe, nie byłem zdziwiony bo nie jestem przyzwyczajony do takich treningów w niskich temperaturach a przez problemy z miernikiem mocy pewnie jechałam za mocno. Na szczycie nie zatrzymywałem się tylko od razu zawróciłem i zacząłem zjeżdżać. Postawiłem na technikę jazdy a;e dosyć mocno wiało i dosyć wolno zjechałem. Przez miasto przejechałem sprawnie, tylko w kilku miejscach musiałem zwalniać. Na podjazdach trzymałem się w 3, 4 strefie a na łatwiejszych odcinkach więcej czasu to była 1 strefa. Miernik świrował do końca treningu. Mam nadzieje, że kolejne treningi będą w lepszych warunkach i okolicznościach. Na razie nie przewiduje zmian w planie treningowym. Zwykle forma przychodziła na początku lub w połowie czerwca a do tego momentu jeszcze wiele może się wydarzyć i nie widzę powodu aby coś zmieniać bo to może mnie niepotrzebnie rozregulować a tego bym nie chciał.
Basen 18
Piątek, 13 marca 2020 Kategoria Zima, Zima 2020
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:00 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Pływanie |
Trening 19
Czwartek, 12 marca 2020 Kategoria 200-300, Samotnie, Szosa, Zima, Zima 2020
Km: | 202.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:17 | km/h: | 27.73 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | 155155 ( 79%) | HRavg | 133( 68%) |
Kalorie: | 5172kcal | Podjazdy: | 1240m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Prawdziwie wiosenny dzień musiałem wykorzystać. Nic nie stało na przeszkodzie aby poświecić większą część dnia na trening. Po raz pierwszy zdecydowałem się na zabranie mniejszej ilości jedzenia i picia i uzupełnianie zapasów w trasie. Wybrałem optymalny zestaw ciuchów zabierając do kieszeni lżejsze rękawiczki i nogawki aby ewentualnie móc je zmienić po drodze. Po sytym śniadaniu byłem gotowy do jazdy i wyruszyłem nawet szybciej niż planowałem. Na starcie zmodyfikowałem trasę, zamierzałem zaliczyć ciekawą pętlę której spora cześć prowadziła przez Czechy ale zdecydowałem się nie wykraczać poza granice Polski wiec odkopałem projekt trasy który nakreśliłem już kilka lat temu, również musiałem go zmodyfikować bo fragment prowadził przez Czechy, odległościowo wyszło to samo ale pojawiło się kilka dodatkowych podjazdów. Rower przygotowałem już dzień wcześniej i nic nie stało na przeszkodzie aby jechać na rowerze startowym. Po starcie już odruchowo skręciłem na Jaworze a nie w kierunku głównej drogi i na rozgrzewkę miałem około kilometrowy odcinek prowadzący non stop po górę. Spokojną jazdę kontynuowałem aż do Jasienicy gdzie spodziewałem się kolejki samochodów ale o dziwo było pusto na drodze. Z wiatrem jechało się bardzo przyjemnie ale w końcu nadszedł moment aby mocniej przycisnąć i jechać w 2 strefie mocy. Podjazdy w Rudzicy przy wietrze w plecy poszły jak z płatka, po zjeździe kierunek wiatru się zmienił i wiał bardziej z boku, gdy zacząłem kierować się na zachód to było już znacznie ciężej, łatwiej utrzymywałem moc ale często musiałem zmieniać biegi a wcale szybko nie jechałem. Drugi newralgiczny punkt na trasie czyli Chybie również przejechałem dosyć sprawnie. Walcząc ze zmiennym wiatrem zostałem przystopowany dopiero w Zbytkowie i przekroczenie Wiślanki okazało się trudną sprawą bo na jednej zmianie świateł przejeżdżały maksymalnie 3 samochody. Za Wiślanką przekonałem się jak silny jest wiatr. Na prostym odcinku drogi trzymając 200 Wat nie byłem w stanie jechać szybciej niż 20-22 km/h. Czekało mnie wiele kilometrów z wiatrem wiejącym w twarz i to był dopiero początek. Podjazd w Golasowicach okazał się trudniejszy niż zwykle i ciężko było złapać swój rytm. Na nowym dla mnie odcinku z Pielgrzymowic do Libowca zaczynałem czuć potrzebę postoju ale opóźniałem ten moment jak tylko mogłem. Pagórkowaty odcinek Jastrzębski dał mi nieźle w kość, czułem się jakbym jechał w tempie wyścigowym a to był tylko wysoki tlen z prędkością jazdy regeneracyjnej. Postój zrobiłem dokładnie w tym samym miejscu co 2 tygodnie temu tylko przyjechałem z drugiej strony. Po postoju droga stopniowo zaczęła się piać w górę aż do węzła przy Autostradzie A1 w Łaziskach. Później jechało się bardzo dziwnie, raz byłem w stanie jechać 40 km/h by chwile później nie być w stanie przekroczyć 25 km/h przy tym samym nachyleniu drogi. Przed dojazdem do głównej drogi próbowałem włączyć nawigacje i ślad który wgrałem na wypadek gdybym nie był pewny jak jechać. Okazało się, że nawigacja nie działa i nie wiedziałem jak temu zaradzić. Na skrzyżowaniu zdecydowałem się skręcić w lewo i w Gorzycach w prawo. Dojechałem do skrzyżowania i okazało się, że droga jest nieprzejezdna i objazd prowadzi przez wały nad Odrą. Jechałem już tam kiedyś ale w drugą stronę i dosyć dobrze wspominam tą drogę. Długi zjazd do tego skrzyżowania tym razem był bardzo długi, cały czas pod silny wiatr i dosyć duży ruch wymuszający dwukrotne wytracenie prędkości spowodowały, ze był to najgorszy dla mnie odcinek tego dnia. Po skręcie w prawo na wały zacząłem czerpać przyjemność z jazdy, początek jeszcze nie był tak fajny bo boczne podmuchy wybijały mnie z rytmu. Za miejscowością Odra poczułem wiatr wiejący idealnie w plecy i 40 km/h z licznika nie schodziło, w końcówce nawet pojawiło się 50 km/h mimo zerowej różnicy wysokości na kilku kilometrach. Siła wiatru jest ogromna i nawet największy koń wśród rowerzystów z naturą nie wygra. Dobre skończyło się w momencie dojazdu do kolejnego skrzyżowania gdzie znów miałem dylemat, jechać w prawo i trzymać się objazdu do drogi którą planowałem jechać czy skręcić w lewo i wskoczyć na drogę krajową w kierunku Opola. Ostatecznym czynnikiem jaki zdecydował był fakt, że jadąc krajówką miałbym problem z przekroczeniem Odry, pierwszy most był w Raciborzu, następny w Cisku pod Kędzierzynem co znacznie wydłużyłoby trasę. Szybko dojechałem do drogi w kierunku Raciborza z mniejszym ruchem niż na krajówce i z wiatrem nawet kilka krótkich podjazdów na trasie nie było problemem. Sprawnie minąłem miasto i trafiłem na fajną ścieżkę rowerową, jadąc nią znów musiałem zmagać się z czołowymi podmuchami wiatru. Nie trwało to jednak długo i gdy odbiłem na północ znowu miałem wiatr boczny a momentami w plecy. Droga wyglądała całkiem fajnie a ruch był niewielki. To co dobre szybko się kończy bo za większą miejscowością na tej trasie asfalt się skończył i przez kilka kilometrów droga była w remoncie. Jedyna trasa objazdowa również była rozkopana wiec nie opłacało się nadkładać kilometrów i trzymałem się tej drogi. Po kilku kilometrach pojawiły się na drodze osoby i sprzęt do robót nawierzchniowych i jeden pas już miał równy dywanik ale nie można było nim jechać. Na ostatnim zwężeniu przyblokowało mnie czerwone światło. Jechałem już bez picia i szukałem sklepu. Znalazłem jakiś mały sklepik przy którym było pełno rowerów, ustawiłem swój w takim miejscu, ze nie był widoczny z drogi i wstąpiłem do sklepu. Kupiłem co trzeba, udało się nie stać w kolejce i po paru minutach ruszyłem dalej. Od razu zauważyłem problem z miernikiem mocy, najpierw nie działał wcale a później pokazywał głupoty. Nie przejmowałem się tym zbytnio bo pojawił się niewielki kryzys i przyjąłem większą niż zwykle dawkę węglowodanów. Ciężko jechało się przez kilka kilometrów i w Rudach zdecydowałem się na krótki postój. Nie był na to odpowiedni moment i wtedy wydarzyło się kilka sytuacji którym mógłbym zapobiec. Najpierw nie umiałem zlokalizować telefonu i już się bałem, że go zgubiłem. W trakcie grzebania po kieszeniach podmuch wiatru przewrócił mój rower do kałuży. Na szczęście nic się nie obtarło ale cała owijka była brudna i mokra i chwilę trwało zanim doprowadziłem ją do stanu używalności. Kolejne minuty poświeciłem na dokładne oględziny roweru ale żadnych usterek nie zlokalizowałem. Gdy miałem już ruszać to na skrzyżowaniu zakleszczyła się ciężarówka, kierowca próbował wykonać manewr skrętu i wjechać w drogę pod kątem około 130 stopni co się nie udało i musiałem zejść z roweru i przejść kawałek poboczem. Ruszyłem dalej i stwierdziłem, że do najbliższego większego miasta zostało około 25 kilometrów i w tym czasie lepiej stanąć w sklepie niż później gdy skupiska ludzi są większe. Pierwszy sklep był pełen ludzi i nie było tych produktów jakie potrzebowałem wic pojechałem do kolejnego. Bardzo podobały mi się te leśne drogi z niewielkim ruchem, do życzenia pozostawiała nawierzchnia ale nie był to powód do narzekań. Szybko uzupełniłem zapasy, potrzebne na wypadek kolejnego kryzysu i ruszyłem w kierunku cywilizacji. Kryzys minął ale szwankować zaczął sprzęt, pojawił się problem z przerzutką i co jakiś czas łańcuch przeskakiwał na niektórych koronkach. Miernik mocy w dalszym ciągu nie działał, pokazywał głupoty i zazwyczaj zaniżał wartości. Dobrze się jechało i wydłużyłem sobie trasę i dłuższą drogą dojechałem doi Rybnika. Na wjeździe do miasta niewielkie spowolnienie a później już raz ścieżką, raz drogą minąłem sprawnie miasto. Zdecydowałem się na kolejny postój, zmieniłem nogawki i rękawiczki na letnie i jazda. Nie miałem ochoty na jazdę Wiślanką, na Pszczynę też nie chciałem się pchać i skręciłem na Żory i przez miasto głownie bocznymi drogami wyjechałem w kierunku Krzyżowic. Na jednym ze skrzyżowań spadł mi łańcuch, zapomniałem, że nie powinienem jeździć na największej koronce kasety i blacie jednocześnie i łańcuch zamiast spaść na małą tarcze zleciał z korby. Szybko to naprawiłem i zacząłem kolejną walkę z wiatrem. Miernik mocy pokazywał jeszcze większe głupoty niż wcześniej ale skupiłem się na równej jeździe co nie było tak prostą sprawą. W Jastrzębiu znów problem z wjazdem na główną, musiałem czekać kilka zmian świateł aż na moim pasie pojawi się samochód i czujka zapali zielone światło. Od tego momentu jechałem raz z wiatrem, raz z bocznym, momentami przeciwnym. Podjąłem decyzje o wjechaniu na Wiślankę i dojeździe do Zbytkowa. Jakoś 4 kilometry przetrwałem ale ruch był spory i nie miałem możliwości przeskoczyć na pas dla skręcających w lewo. Zjechałem na drogę w kierunku Zbytkowa i zawróciłem. Ruszając ze skrzyżowania znowu spadł mi łańcuch. Tym razem dłużej męczyłem się z jego założeniem i dopiero za drugim podejściem się udało. Gdy już ruszyłem i złapałem rytm to łańcuch strzelił. Nie miałem ochoty na skuwanie, usunąłem tylko jedno ogniwo i założyłem spinkę. Owijka i tak do prania ale ręce starałem się wyczyścić, chociaż nie były bardzo brudne. Ostatnia godzina jazdy była całkiem przyjemna. Noga podawała całkiem nieźle, jakby poprzednich 6 godzin nie było a ja dopiero wyjechałem z domu. Wiatr nie był już tak odczuwalny, myślałem, ze postój nie będzie już konieczny ale myliłem się. Na około 15 kilometrów przed domem Garmin się wyłączył, powód był jeden – słaba bateria. Miałem ze sobą powerbanka i zatrzymałem się by go podłączyć, przy okazji zrobiłem parę zdjęć, opróżniłem zbiornik i ruszyłem w kierunku domu. Po kilku minutach od podłączenia powerbanka stan baterii już był odpowiedni aby załączyć spowrotem licznik. Powrót pod wiatr nie był tak zły jak się spodziewałem, po tylu kilometrach w nogach odczułem dosyć wymagający podjazd po którym już w rozjazdowym tempie dojechałem do domu. Z przerwami wyszło ponad 8 godzin jazdy. Ciekawa trasa, dobra noga i brak większego kryzysu który zwykle pojawiał się w końcówce. Problemy ze sprzętem i elektroniką nie zabrały uśmiechu z twarzy. Takie trasy i długie jazdy bardzo lubię i tylko wiosną i jesienią mam na to czas. Głównym aktorem tego dnia był wiatr i w znacznym stopniu wpłynął na moją jazdę. W bezwietrznych warunkach pokonanie tej trasy nawet 30 minut szybciej nie byłoby problemem. W domu kolejne problemy z Garminem, nie mogłem zgrać pliku, musiałem go podzielić aż na 3 części i połączyć i dopiero plik dało się wgrać do Golden Cheetach i na Stravę. Dużo czasu poświeciłem na postoje ale mogłem sobie na to pozwolić. Tempo było idealne. Musze znów ustawić tylną przerzutkę, spróbować rozwiązać problem z Miernikiem Mocy i zreanimować po raz kolejny Garmina który ma już swoje lata i działa coraz gorzej, coraz częściej się zawiesza i co jakiś czas pojawia się problem z trzymaniem baterii. Po resecie trzyma ponad 10 godzin a po kilku tygodniach potrafi się rozładować po 4 godzinach, nawigacja i jazda po śladzie nie działa. Jedyny plus tego licznika to slot kart Micro SD którego nie mają wyższe modele. Jak nie będzie wyjścia to chyba zdecyduje się na wymianę licznika na nowszy model w którym da się aktualizować oprogramowanie.