Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 223022.38 kilometrów w tym 7915.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.35 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 85.00km
  • Czas 03:43
  • VAVG 22.87km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 185 ( 94%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 2514kcal
  • Podjazdy 2060m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 89

Wtorek, 28 lipca 2020 · dodano: 30.07.2020 | Komentarze 0

Po wczorajszych przygodach wróciłem do starych opon. Nie miałem popołudniu czasu aby ogarnąć rower wiec zrobiłem to rano i dopiero o 8:30 mogłem wyjechać z domu. Miałem do wyboru kilka tras w tym pełną koronę Beskid Małego i taki cel obrałem. Nogi na starcie całkiem niezłe, przejazd przez miasto też nie wyglądał najgorzej. Jedyny problem był taki, że gotowałem się strasznie. Na trasie było 10 podjazdów z czego 2 chciałem pojechać mocno a resztę możliwie spokojnie. Rozpocząłem od najtrudniejszej na trasie Magurki. Ten podjazd zawsze wyciska ze mnie siódme poty, jest trudny, zwłaszcza te fragmenty z nachyleniem ponad 15 %. Dojechałem spokojnie do Wilkowic skąd zaczyna się ponad 3500 metrowy podjazd. Rozpocząłem dosyć spokojnie ale już po chwili jechałem mocno, nie monitorowałem czasu ale miałem cichą nadzieję na nowy rekord. Tętno stale szło do góry, moc powoli spadała, mimo jazdy w lesie było gorąco a wokół pełno różnych owadów. Ludzi było mniej niż ostatnim razem i nie przeszkadzali w jeździe. W czarnym dla mnie punkcie na tym podjeździe gdzie ostatnio zostałem zablokowany przez pieszych zostałem użądlony przez jakiegoś owada. Nie wiem czy to była pszczoła czy coś innego ale żądło zostało w moim ciele. Piekło, nie byłem w stanie usunąć go podczas jazdy i musiałem się zatrzymać, zanim znów ruszyłem to minęło sporo czasu. Już nie liczyłem na poprawę czasu z 2017 roku i chciałem w możliwie dobrym tempie dojechać do końca. Nogi już nie pracowały jak należy i gdy dojeżdżałem do końca asfaltu miałem dobry czas który nawet z doliczonym postojem był rekordowy. Poprawiłem czas o 3 sekundy a na postoju straciłem 20. Była szansa na 16:45 co w dzisiejszych warunkach byłoby dobrym czasem. Moc nie wyszła najgorsza. Na zjeździe nie szalałem, zjechałem bezpiecznie nie zagrzewając obręczy, opanowałem już to do perfekcji. Zjazd był długi i w końcówce już bolały mnie dłonie, dopiero na samym dole mogłem coś zjeść i się napić. Czułem, że nie jest to mój dzień co w połączeniu z upałem jaki doskwierał coraz bardziej nie wróżyło niczego dobrego. Drugi podjazd na trasie to Góra Żar. Od dyspozycji na nim zależało czy pojadę dalej zaplanowaną trasa czy wrócę do domu. Już hopki w Biernej czy Zarzeczu męczyły mnie bardzo, mimo wiatru wiejącego w plecy. Krótki podjazd przed Żarem też był straszną męczarnią, niejako zapowiadał to co wydarzy się jakiś czas później. Płaski początek nie wyglądał jeszcze źle, z każdym kilometrem jednak byłem coraz słabszy. Przed zjazdem już miałem ochotę zejść z roweru, po krótkim odpoczynku przemęczyłem jeszcze ostatni odcinek i wjechałem na szczyt pełnej ludzi Góry Żar. Dawno tak nie męczyłem żadnego podjazdu, podjeżdżając na Żar już wielokrotnie miałem kryzys ale czy aż taki to nie wiem. Odechciało misie dalszej jazdy, po słabym zjeździe zatrzymałem się by uzupełnić bidony, zjadłem coś, wypiłem ponad 500 ml płynów i ruszyłem w kierunku domu. Korona Beskidu małego będzie musieć poczekać na lepszy dla mnie dzień. Po tej dobrej decyzji kolejna była najgorsza z możliwych. W Międzybrodziu zamiast jechać na Przegibek skręciłem w prawo na Nowy Świat. Podjazd był walką o przetrwanie, jechałem możliwie mocno ale sporo słabiej niż na Magurkę. Końcówka wyjątkowo dała mi w kość, że po dotarciu do końca podjazdu zszedłem z roweru i położyłem się na trawie. Butelka wody którą miałem na zapas nie wystarczyła aby schłodzić ciało oraz zwilżyć usta. Szybko się jednak zebrałem i ruszyłem w dół. Poczułem ulgę gdy bezpiecznie dostałem się do skrzyżowania. Od tego momentu toczyłem się w kierunku Bielska. Podjazd na Przegibek dawno nie wyglądał tak fatalnie jak dzisiaj. Dopiero w końcówce poczułem, że żyje, nogi zaczęły boleć. Zjazd odpuściłem i miasto przejechałem również spokojnie i bezpiecznie. Ostatnie kilka kilometrów już bez picia. Jedzenia starczyło na styk. Spalanie miałem wyjątkowo wysokie, nogi nie współpracowały a w końcówce i głowa się wyłączyła. Ogólnie nie najlepszy dzień, wczoraj zastrajkował sprzęt, dzisiaj organizm, ciągle coś a okres w którym mam więcej czasu na rower powoli dobiega końca.


Kategoria 50-100, Szosa


  • DST 19.00km
  • Czas 00:55
  • VAVG 20.73km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 331kcal
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd 24

Poniedziałek, 27 lipca 2020 · dodano: 29.07.2020 | Komentarze 0

Po niedzielnej jeździe nie byłem specjalnie zmęczony ale postanowiłem dać organizmowi więcej odpoczynku. Wciąż staram się poprawić zjazdy które u mnie wyglądają w dalszym ciągu słabo i dlatego znowu pojechałem na Przegibek. Wyjechałem nieco wcześniej niż ostatnio by sprawdzić czy ruch na mieście będzie mniejszy. Wielkiej różnicy nie było, sporo samochodów i pieszych. Już na początku musiałem kilka razy zwalniać. Później już pojawiły się większe problemy. Dojeżdżając dwa razy do Straconki dobiłem mocno przednie koło. Na szczęście nie złapałem kapcia. Nowe opony nie zawiodły, stare miały już przejechane prawie 10 tysięcy kilometrów, były już spękane, z wieloma małymi dziurami, kilka razy łatane i jedna z opon zaczęła robić się kwadratowa. To najlepszy moment za zmianę, postawiłem na zachwalane przez wszystkich Continental Grand Prix 5000. Nie były to tanie opony a nigdy nie miałem dobrej opinii o tej firmie. Chciałem się przekonać do tej firmy po raz kolejny ale nic mnie nie przekonało. Nie czułem większej różnicy w porównaniu do starych Michelinów Pro 3. Na podjeździe może jechało się lżej, na gorszych nawierzchniach komfort był porównywalny jak nie gorszy. Ostatnim sprawdzianem miał być zjazd. Po niedzielnych deszczach na drodze było pełno żwiru i luźnych kamieni, w kilku miejscach woda płynęła drogą. Nie były to najlepsze warunki ale nie w takich się jeździło. Zjazd zacząłem dosyć szybko, pierwsze zakręty niepewne a później było coraz lepiej. Na jednym z szybszych musiałem ominąć żwir i zwolniłem nieco, później jednak zjazd wyglądał całkiem dobrze. Trochę straciłem w drugiej części, dwa zakręty były bardzo zanieczyszczone ale nie tak jak jedno miejsce na ostatniej prostej przed Straconką. Jechałem bardzo pewnie i wpadłem w kupę kamieni i żwiru, od razu usłyszałem strzał i szybko zaczęło uciekać powietrza z przedniego koła. Zanim się zatrzymałem jechałem już na 2 obręczach. Wymieniłem przód podklejając dziurę łatką, okazało się, że mam dwie dobre dętki ale tylko 2 łatki, tylna opona była całkiem zniszczona, w dziurę byłem w stanie włożyć palec, próbowałem to załatać ale po chwili zauważyłem, że mimo niskiego ciśnienia dętka wychodzi na zewnątrz. Byłem mega zły, gdy walczyłem z naprawą defektów minęło mnie kilkanaście jak nie więcej kolarzy, nikt nawet nie spojrzał w moją stronę. W końcu uświadomiłem sobie, że poległem i musiałem dzwonić po wóz serwisowy. Zanim przyjechał minęło sporo czasu. Kawałek podszedłem piechotą ubijając niepotrzebnie nogi. W pewnym momencie przez nieuwagę rower się przewrócił i oczywiście pojawiło się sporo rys. Źle zaczął się ten tydzień.




Podsumowanie 29 tygodnia 2020

Niedziela, 26 lipca 2020 · dodano: 28.07.2020 | Komentarze 0

Najbardziej wymagający tydzień treningowy w tym roku. Ni byłoby go gdyby nie to, że jestem na urlopie od pracy. W związku z tym miałem dużo więcej czasu i zaliczyłem trzy ciekawe treningi. Swoja dyspozycje mogę ocenić jako zmienną. Przy mocniejszych akcentach odczuwałem mniejsze lub większe zmęczenie, czy jest to już zmęczenie sezonem ciężko jest na ten moment stwierdzić. Czas regeneracji wyraźnie się wydłużył, czasami zapominam o wypracowanych rytuałach a powinienem na nie poświęcać więcej czasu niż wcześniej. Przy ponad 20 godzinach treningu zdarzył mi się jeden defekt sprzętu, koła karbonowe wciąż nie działają jak powinny. Powoli się zastanawiam nad pozbyciem się tych kół i zakupie solidnych, lekkich aluminiowych z którymi będą mniejsze problemy i dużo niższe ryzyko uszkodzenia. Pozostałe problemy z rowerem to błahostki, mało czasu poświeciłem na dokładniejszy serwis i przegląd i stąd te drobne niedogodności. Powoli mam dosyć tego sezonu i chyba jedyna alternatywa to ograniczenie ilości treningu i skupienie się na kilku ważniejszych sprawach, dużo ostatnio eksperymentowałem i nie wszystkie testowane rozwiązania były dobre. Ten rok jest już stracony, niestety sporo rzeczy zaniedbałem ale często wybierałem mniejsze zło i jeden gorszy rok niewiele zmieni a zaniedbanie innych rzeczy pewnie skończyłoby się dużo gorzej. Za kilka lat pewnie inaczej spojrzę na te sprawy ale teraz myślę, że nie miałem innego wyjścia.
1.Waga w ostatnim czasie:

Waga poszła ostro w dół, wciąż jest wyższa niż minimum przy którym mój organizm nie funkcjonuje normalnie.
2.Obciążenie treningowe:

Spora ilość treningów, TSS wpłynęła na wartości ATL i CTL. Ten drugi parametr jest najwyższy w tym roku wiec mam prawo odczuwać zmęczenie.
3.Najlepsze moce:

Najlepsze wartości mocy są sporo niższe od życiowych. Nie przejąłem się tym faktem i dalej robię swoje a moce może wrócą na wyższy poziom.
4.Intensywność treningów:

Jeden trening był dosyć intensywny. Podczas pozostałych pojawiły się mocne akcenty ale nie było ich wiele.
5.Dane liczbowe:

Czas w strefach:

Dane szczegółowe:

6.Podjazdy:

W ostatnim tygodniu zaliczyłem wyjątkowo dużo podjazdów aż w trzech regionach. Odwiedziłem dawno nie pokonywane odcinki, wpadł jeden rekord a cztery razy próbowałem poprawić swoje czasy. Za każdym razem osiągnąłem swój drugi czas, w każdym przypadku do poprawienia rekordu zabrakło mniej niż 30 sekund.
7.Wstępny rozpis na kolejny tydzień:
Wszystko wskazuje na to że po raz pierwszy wystartuje w zawodach. Będzie to mój ulubiony rodzaj rywalizacji czyli podjazd pod górę. W tym celu zafunduje organizmowi specjalny trening, chciałbym także maksymalnie wykorzystać urlop i zaliczyć jedną wymagającą trasę po górach. Mam też inne obowiązki i połączenie ich z regeneracją będzie kluczowym elementem. Zachowanie świeżych nóg będzie arcytrudnym zadaniem.




  • DST 145.00km
  • Czas 05:20
  • VAVG 27.19km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 183 ( 93%)
  • HRavg 136 ( 69%)
  • Kalorie 3495kcal
  • Podjazdy 2400m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 88

Niedziela, 26 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Następny sprawdzian formy zaliczony. Dwa wcześniejsze dni odpoczywałem po czwartkowym treningu w górach i liczyłem na solidną nogę i dobry wjazd na Łysą Górę. Ten podjazd zawsze daje mocno popalić i jest najlepszą weryfikacją formy. Najlepszy czas osiągnąłem tam w maju by w czerwcu na wyścigach notować ówczesne życiowe wyniki. Później nie umiałem się zbliżyć do tego wyniku nawet na 2 minuty i ostatnie kilka wjazdów to czasy rzędu 33:50 – 35:20. Miałem dużo czasu, najpóźniej o 15 chciałem być w domu. Nie miałem innych planów na ten dzień, chciałem zaliczyć tylko Łysą a zarazem 2230 metrów w pionie których brakowało do 10 kilometrów w całym tygodniu. Z obliczeń wynikało, że dojazd i powrót najkrótszą drogą na Łysą wystarczy aby spełnić ten cel. Z różnych doświadczeń wiem, że lepiej wyjechać wcześniej niż później forsować własny organizm po to aby na określoną godzinę być np. w Dobrej. Po obserwacji prognoz pogody stwierdziłem, że deszcz ma spaść dopiero popołudniu i w okolicy Łysej również nie był prognozowany. Ciekawie przedstawiały się wykresy wiatru, do 8 miało wiać z południowego wschodu a im później tym bardziej z zachodu. Prognoza sprawdziła się , na początku jechałem z wiatrem, później z bocznym aż w końcu z przeszkadzającym. Trasa na Cieszyn była opustoszała, do Skoczowa minął mnie jeden samochód, kolejny już za rogatkami Cieszyna a w samym mieście całe 3 samochody. Więcej czasami przepuszczam aby wyjechać z placu na drogę. Jadąc spokojnie dojazd do Czech zajął mi 3 minuty więcej niż zakładałem, miałem drobny zapas wiec trzymałem się spokojnego tempa. Podjazdy za Cieszynem nieźle wchodziły w nogi mimo spokojnego tempa, ostatecznie na tym odcinku nie straciłem już tak dużo i na skrzyżowaniu przed wjazdem do Dobrej byłem po 8:20. Niespodzianką były remonty nawierzchniowe na głównej drodze i objazd, wiedziałem, że obok biegnie równoległa droga, swoje musiałem odstać i po prawie 2 minutach mogłem jechać. Objazd był dobrze oznaczony ale tylko do pierwszego skrzyżowania, znałem tą drogę wiec wiedziałem, że trzeba jechać prosto a oznakowanie mówiło o skręcie w prawo. Pewnie objazd był poprowadzony drugą drogą do Raszkowic gdzie dochodzi główna szosa z Dobrej. Nie zastanawiałem się nad tym, po drodze wypatrywałem grupy do której miałem dołączyć, nigdzie ich nie było. W stałym miejscu spotkania byłem równo o 8:30, jak się okazało sporo przed czasem. Czekałem prawie 10 minut i dojechał Norbert. Myślał, że goni grupę i nawet ja zacząłem się poważnie zastanawiać czy faktycznie nie byłem za późno a grupa już daleko z przodu. Czekaliśmy jednak dalej, w końcu dojechały dwie osoby od których dowiedzieliśmy się o kłopotach na trasie i podziale grupy. Duże zamieszanie zrobiły roboty w Dobrej, tam znów się podzieliło i kilkoma różnymi drogami towarzystwo porozjeżdżało się. W końcu jednak ktoś dojechał i w niewielkiej grupce zgodnie współpracując dotarliśmy do Raszkowic. Tam krótki postój i kolejny podział, zbliżając się do Krasnej zobaczyliśmy w oddali znajome koszulki, zrobił się chaos bo nie wszyscy dojechali i brakowało 2 osób które zgubiły się w Dobrej. Kolejne minuty mijały i w końcu wszyscy się odnaleźli. Ciężko się zgubić w tych okolicach, przy dobrej pogodzie punktem orientacyjnym jest wieża na Łysej Górze widoczna z daleka. Jadąc w jej kierunku jest duże prawdopodobieństwo, że trafi się na właściwą drogę. Zanim jednak ruszyliśmy na podjazd minęła jeszcze chwila. Mi kolejne minuty postoju różnicy już nie zrobiły i postanowiłem rozpocząć podjazd o 10, dobre 3 minuty za resztą grupy. To była dobra motywacja dla mnie ale i dla innych. Ruszyłem dosyć mocno i trzymałem tempo. Jechało się zadziwiająco lekko, liczyłem, że taką moc uda się utrzymać do końca podjazdu. Nigdy nie lubiłem początku tego podjazdu, nachylenie jest zbyt nierówne aby złapać swój rytm. Tym razem jednak nie przeszkadzało to tak bardzo. Dojeżdżając do krótkiego zjazdu miałem bardzo dobry czas, na zjeździe może nieco straciłem ale później szło dalej dobrze i w charakterystycznym dla mnie punkcie miałem dużo lepszy czas niż zwykle co nakłoniło mnie do podjęcia próby walki o nowy rekord. Jechałem równo, mocno, agresywnie starając się trzymać niższą niż preferuje kadencje. Nie wychodziło to idealnie, moc również spadła, najgorsze było dopiero przede mną, długi odcinek w słońcu z nachyleniem około 10 % zawsze mnie męczył bardziej niż inne fragmenty podjazdu. Postanowiłem nie patrzyć jednak przed siebie tylko skupiłem wzrok na przednim kole, nie był do dobry pomysł, kilka razy w ostatniej chwili minąłem wolniej jadącego kolarza czy pieszego. Za zakrętem po którym jeszcze trzeba przez blisko 400 metrów męczyć się z wysokim nachyleniem nie udało mi się ominąć pieszych. Zwolniłem bardzo, miałem do tego delikatny kryzys, brakowało mocy, motywacji. Straciłem dobre 10 sekund za nim na nowo zmotywowałem się do jazdy, przez moment jechałem tak wolno, że w liczniku włączyła się pauza, później jechałem już asekuracyjnie ale wciąż walcząc o jak najlepszy czas. Niestety duża ilość rowerów i ludzi nie pozwalała na szybkie pokonywanie zakrętów i pewnie kilka sekund straciłem. Gdy przed oczami pojawił się napis 500 metrów do końca już nie kalkulowałem, jechałem już prawie na maksa, oszcesdajć siły na finisz. Na dwóch zakrętach znów musiałem zwolnić, ten drugi był kluczowy bo do końca zostało 150 metrów. Zanim na nowo złapałem rytm było już za późno i finisz nie była tak efektowny na jaki się przygotowałem. Mimo to wygenerowałem dobrą moc, po przekroczeniu linii zapomniałem wyłączyć stoper i zrobiłem to dopiero prawie 50 metrów dalej. Autopauza zabrała ostatecznie 16 sekund, do rekordu brakło 15 wiec przy pustej drodze i równie wysokiej motywacji mogłem pokusić się o poprawę czasu z 2017 roku. Nie ma jednak co wybrzydzać i patrząc na to z innej strony, przez ostatnie 2 lata nie wjechałem tak szybko a wcale nie generowałem wyższej mocy niż wtedy a przy super dniu dołożenie 10-15 Wat na tym odcinku jest jak najbardziej możliwe. Bezpośrednio po podjeździe musiałem ochłonąć, później podziwiałem widoki a gdy większość osób dojechała poszedłem do wodopoju. Siedząc nagle zrobiło się chłodno, ubrałem wiec rękawki i kamizelkę na zjazd. Jadać w dół odpuściłem, technikę hamowania na długich i trudnych zjazdach już opanowałem i nie zagrzałem obręczy. Zbliżając się do końca zjazdu droga była coraz bardziej mokra by przy parkingu być całkiem mokrą. Nie byłem ostatni na dole co też jest jakimś delikatnym plusem. Później moje możliwości i technika jazdy w grupie została wystawiona na próbę. W pewnym momencie tempo wzrosło, większość osób zaczęła współpracować na zmianach. Ja skupiłem się na utrzymaniu koła, na zmiany nie byłem w stanie wyjść, dysponując przełożeniem 50x12 byłem skazany na pożarcie. Spory czas utrzymywałem się na końcu pociągu, później zacząłem tracić, cały czas miałem grupę w zasięgu wzroku ale widziałem jak się oddala. Na szczęście był postój po którym było spokojniej i znów mogłem pracować na czele. Tempo było niemrawe, nie było dalszych prób rozerwania grupy. Na mojej zmianie jednak wszystko się porwało, nie jechałem mocno, nie przyśpieszyłem zbyt gwałtownie a mimo to zostało nas trzech. Później ktoś doskoczył i postanowiliśmy czekać, tempo siadło i po paru kilometrach znów dołączyłem do peletoniku. Na niebezpiecznym wąskim i szybkim odcinku jechałem asekuracyjnie, trzymałem się kilka metrów za grupką, gdy zrobiło się bezpieczniej to dociągnąłem kilka osób jadących z tyłu do reszty. Na podjeździe znów delikatny zryw ale nie rozwinęło się to w poważniejszy atak. Mocne tempo zrobiło się na zjeździe i płaskim odcinku. Tam już miałem większe problemy z utrzymaniem się i świadomie odpuściłem wiedząc, ze czeka mnie jeszcze 40 kilometrów najeżonej pagórkami trasy. Po prawie 4 godzinach jazdy nie wyczuwałem żadnego kryzysu, musiałem pilnować tylko regularnego jedzenia i picia. Podjazd pod Żuków jak zwykle dał mi popalić, w słońcu i wysokiej temperaturze nie wszedł tak dobrze jak się spodziewałem. Na zjeździe nie kręciłem, skupiłem się na przybraniu jak najbardziej aerodynamicznej pozycji, na tym rowerze mam z tym duży problem i tak też było tym razem. Ostatecznie jednak zjechałem dosyć szybko do Cieszyna. Po przekroczeniu granicy pojawiła się szansa na dojazd przed 14 do domu. Jadąc z wiatrem nawet podjazdy szybko szły. Traciłem za to na zjazdach czy skrzyżowaniach. Picia w bidonach ubywało ale miałem tak wyliczone, że nie braknie. Kilka kilometrów przed Bielskiem już odpuściłem. Przewyższeń wyszło ponad 100 metrów więcej niż zakładałem, dlatego nie zdecydowałem się na powrót przez pagórkowate Jaworze tylko jechałem główną. Nawet ruch wahadłowy na krótkim odcinku mi tak bardzo nie przeszkadzał. Sporo czasu straciłem na postojach, przejechanie tej trasy zajęło mi sporo mniej niż 6 godzin. Kolejny dobry dzień, pogoda pozwoliła na dobry trening a także relaks w ogrodzie i basenie. Więcej mi nie potrzeba, nawet na urlopie. Mimo dużego obciążenia treningami nie czułem zmęczenia, umiejętnie rozplanowałem czas przeznaczony na trening i odpoczynek. Może jeszcze coś więcej uda się wycisnąć z tych nóg, utrzymanie niskiej wagi może być zbyt dużym problemem i ewentualnych rezerw trzeba szukać gdzie indziej.





  • DST 58.00km
  • Czas 02:14
  • VAVG 25.97km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 155 ( 79%)
  • HRavg 128 ( 65%)
  • Kalorie 1287kcal
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 87

Sobota, 25 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Spokojny sobotni trening. Miałem wiele opcji na ten dzień ale ostatecznie wpadło kilka dodatkowych zadań do wykonania i zdecydowałem się na niezbyt długi i wymagający trening. Nie byłbym sobą gdybym trasy nie naszpikował podjazdami, postanowiłem sprawdzić jak wygląda droga która odchodzi w prawo podczas podjazdu na Żar. Mogłem tam dojechać kilkoma drogami ale jak tylko mogę zaliczam Przegibek i już opcja była tylko jedna. Wyjechałem już w dosyć wysokiej temperaturze i musiałem pamiętać o regularnym nawadnianiu i odżywianiu bo ostatni posiłek jadłem ponad 2 godziny przed wyjazdem gdy zwykle ten czas jest najmniej połowę krótszy. Niby to drobiazg ale może mieć kolosalne znaczenie. Na wstępie odpuściłem jazdę główną drogą i wybrałem drogi którymi zwykle jeżdżę z jedna różnicą, nie jechałem bulwarem wzdłuż rzeki w Straconce tylko zdecydowałem się na wariant z dodatkowym przejazdem kolejowym i trzema skrzyżowaniami, czasowo nie wyszło lepiej, na jednym ze skrzyżowań musiałem odstać i czekać na zielone światło. Przejazd przez Straconkę był o dziwo szybki, chyba jechałem z wiatrem, po drodze spotkałem znajomych a później dojechałem do jakiegoś kolarza który jak tylko mnie zobaczył to od razu przyśpieszył. Cały podjazd trzymałem się blisko niego, jechałem bardzo spokojnie podczas gdy on robił wszystko abym tylko go nie wyprzedził. Na zjeździe chciałem znów popracować nad techniką, pierwsza połowa technicznego zjazdu wskazywała na to, że jest dobrze. Później musiałem znów hamować i druga cześć tego zjazdu była najmniej klasę gorsza. Na ostatnich kilometrach przed Międzybrodziem walczyłem z wiatrem, nie chciało mi się dokręcać wiec jechałem spokojnie i wolno. Mimo to szybko jak na mnie byłem na skrzyżowaniu. Miałem dużo zapasu, wystarczyłoby nawet na podjazd na Żar ale już ilość pieszych i samochodów w Międzybrodziu wskazywała na to, że nie ma sensu tam jechać. Spokojnie dojechałem do Czernichowa i przejechałem przez most. Początek podjazdu na Żar zwykle mi się dłuży i tak było tym razem, przed pierwszym łukiem na którym już stały samochody czekające na to by dojechać do dolnej stacji kolejki na Żar odległej o dobre 800 metrów odbiłem w prawo. Po krótkim zjeździe droga zaczęła piąć się do góry. W lesie wzdłuż potoku panował przyjemny chłodek, podjazd nie wyróżniał się zbytnio spośród innych w okolicy, momentami nachylenie przekraczało 10 %, czasami nawierzchnia nie była najlepsza. Asfalt skończył się nagle i zawróciłem. Po dojeździe do głównej zatrzymałem się uzupełnić zapasy płynów. Trochę mało jadłem i później za to zapłaciłem ale o odwodnieniu mowy być nie mogło. Mimo dużego ruchu sprawnie dojechałem do drogi prowadzącej na Przegibek. Podjazd dłużył mi się strasznie, nogi nie kręciły i dlatego wjeżdżałem bardzo długo, tylko dwa razy w tym roku zdarzyło mi się pokonać ten podjazd wolniej. Za to zjazd wyglądał dużo lepiej, mimo tego, że dwa razy musiałem dosyć mocno hamować zjechałem dobrze technicznie i całkiem szybko. Przejazd przez Bielsko to już pestka. Po powrocie do domu zasłużony relaks w basenie a później kolejne zadania obciążające organizm.


Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa


  • DST 32.00km
  • Czas 01:26
  • VAVG 22.33km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 520kcal
  • Podjazdy 520m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd 23

Piątek, 24 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Kolejny luźny wyjazd na Przegibek. Pojechałem niemal dokładnie tą samą trasą, kilkanaście minut później niż w poniedziałek. Sprawdziłem kolejną nieznaną funkcje w liczniku czyli jazda po śladzie i kontrolowałem różnice czasowe. Na początku jechałem niemal dokładnie tak samo z sekundowymi odchyłkami, później zrobiła się prawie minuta straty aby na wjeździe do Straconki było blisko 80 sekund zapasu. Podjazd na Przegibek wyglądał niemal identycznie, warunki wietrzne i temperaturowe bardzo podobne i przy tej samej mocy uzyskałem czas lepszy o 3 sekundy. Na zjeździe wreszcie miałem więcej swobody i wykorzystałem to na dobrą technicznie jazdę, przytrzymało mnie na dwóch zakrętach ale była to kwestia jadących z przeciwka samochodów a nie zjeżdżających wolniej przede mną. Na powrocie do domu zyskałem kolejną minutę mimo tego, że dłuższy odcinek niż zwykle pokonałem ścieżką rowerową. Blisko 3 minuty różnicy to sporo na tej trasie. Pozostałe parametry zbliżone i proces regeneracji przebiegał prawidłowo.




  • DST 141.00km
  • Czas 06:05
  • VAVG 23.18km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 181 ( 92%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 3830kcal
  • Podjazdy 3020m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 86

Czwartek, 23 lipca 2020 · dodano: 25.07.2020 | Komentarze 0

Ciekawa a zarazem spontaniczna trasa zaliczona. Ostatecznie zrezygnowałem ze startu w Mamut Tour, powodów jest kilka a przede wszystkim pogarszająca się sytuacja epidemiologiczna w Czechach. Nie chciałem marnować kolejnego dnia urlopu wiec zaplanowałem trasę z wieloma podjazdami w okolicy Istebnej. Z taką myślą wyjechałem na ten trening. Pierwszy raz od dawna miałem przejechać trasę spokojnie z zaledwie kilkoma mocniejszymi akcentami. Było dosyć późno wiec odpuściłem jazdę głównymi drogami i do Mikuszowic dojechałem bocznymi drogami z kilkoma dodatkowymi podjazdami. Było chłodno i nie było słońca, nie są to moje wymarzone warunki ale zawsze może być gorzej. Bielsko przejechałem sprawnie, później też było znośnie, samochodów jakby mniej niż zwykle. Dopiero przed Szczyrkiem zorientowałem się, że jadę z wiatrem w plecy, wcześniej tego nie czułem a wiało dosyć mocno. Pierwszy podjazd na trasie to Orle Gniazdo ale tylko do sanktuarium, cały podjazd minął na omijaniu dziur i samochodów których było sporo. Bardzo spokojnie wjechałem i dlatego czas wyszedł gorszy niż zazwyczaj o niecałą minutę. Zjazd spokojny i dopiero w końcówce jak poczułem się pewniej to jechałem nieco szybciej. Powrót na główną drogę nie był tak szybki jak myślałem, zatrzymało mnie czerwone światło a następnie kierowca który postanowił zatrzymać się na środku skrzyżowania. Zbytnio nie utrudniło to ruchu ale było co najmniej niewłaściwe. Z wiatrem jechało się przyjemnie, nawet kilka sytuacji w których musiałem się zatrzymać nie wybiły mnie z rytmu. Podjazd na Salmopol rozpocząłem bardzo spokojnie, później jechałem nieco mocniej ale wciąż nie było to nawet średnie tempo. Wjechałem w dokładnie 17 minut, blisko 5 wolniej niż ostatnio, to jest przepaść ale dla mnie nie ma to znaczenia bo w rzeczywistości to dwa inne podjazdy, jeden na maksa a drugi, byle wjechać. Na Białym Krzyżu pierwszy postój na trasie, niezbyt długi i po chwili już zjeżdżałem, nie umiałem się dobrze poukładać i zjazd wyglądał słabo technicznie. Po zjeździe czekał mnie chyba najgorszy odcinek na trasie, nie spodziewałem się jednak, że i tam spotkam kilkanaście samochodów. Podjazd na Cieńków zacząłem wyjątkowo spokojnie, gdy zrobiło się stromiej wrzuciłem najlżejsze możliwe przełożenie i zdecydowałem się na jazdę na stojąco. Starałem się wykonywać jak najmniej zbędnych ruchów aby nie tracić sił i nawet to wychodziło. Pierwsze dwa samochody wyprzedziły mnie dosyć pewnie, zjeżdżające z góry też nie miały problemu by mnie minąć, mniej więcej w połowie podjazdu gdy na całej szerokości drogi były płyty dwa samochody próbowały się minąć. Mnie pozostało znalezienie najbardziej optymalnego miejsca na wypięcie się z pedałów, udało się to bezpiecznie zrobić i musiałem się zatrzymać. Ponowne ruszenie nie było możliwe i musiałem zrobić sobie spacer, dosyć długi bo nachylenie jeszcze przez około 300 metrów było zbyt duże aby ruszyć. Ta sytuacja wybiła mnie z rytmu i wtedy zdecydowałem się na zmianę trasy, chciałem wyjechać z Polski jak najszybciej a w Czechach również są ciekawe i trudne podjazdy, było ich mniej ale za to dłuższe. Zanim się tam dostałem to musiałem jeszcze dostać się do Istebnej. Po asekuracyjnym zjeździe z Cieńkowa miałem do wyboru dwie drogi, Zameczek lub Czarną Wisełkę. Bliższy mojemu sercu jest Zameczek i dlatego wybrałem ten podjazd. Postanowiłem przepalić nieco nogę i na pierwszym łuku przyśpieszyłem, kilka sekund w plecy na początku okazało się kluczowe w kontekście czasu. Nie kontrolowałem stopera i byłem pewny, że jadę na 8:30-9:00, około 150 metrów od końca podjazdu zerknąłem na czas i gdy zobaczyłem, że zamiast oczekiwanych 8 minut jest 40 sekund mniej żałowałem tego, że nie jechałem mocniej, w końcówce dałem z siebie wszystko ale do maksa brakowało. Do rekordu zabrakło co prawda 15 sekund ale był to czas osiągnięty na wyścigu, podczas samotnej walki z czasem wjechałem ledwie 6 sekund szybciej. Było to dzisiaj to urwania ale zbyt spontanicznie podszedłem do tego tematu. Najważniejsze, ze moc była dobra a to przede wszystkim się liczyło. Na parkingu było sporo samochodów, ciężko byłoby się przebić w kierunku Stecówki wiec pojechałem na Kubalonkę i zjechałem do Istebnej. Na Kubalonce nieco mnie przytrzymało, zagapiłem się na skrzyżowaniu i musiałem przepuścić kilkanaście samochodów. Później na szczęście miałem pustą drogę ale znów zjazd nie wyglądał najlepiej. Przestałem o tym myśleć, chciałem szybko dostać się do Czech i droga wzdłuż Olzy wydawała się najlepszą alternatywą. Nawet na tym leśnym odcinku samochodów było co nie miara, kilka z nich zatrzymało się po drodze ale większość musiała zawrócić bo przejechać do głównej drogi się nie dało. Dojeżdżając do głównej zauważyłem spore zamieszanie na drodze, widząc radiowóz na sygnale i sporo osób wokół nie żałowałem, że nie jechałem przez Jasnowice. Zacząłem także rozglądać się za otwartym sklepem, zapasy się kończyły, jednak miało ich wystarczyć jeszcze na jeden podjazd. Najbliższy jaki mnie czekał to Bahenec. Nie byłem tam kilka lat i prawie zapomniałem jak wygląda ten odcinek. Początek w otwartym terenie niezbyt ciekawy a później sporo atrakcji, najpierw mokra droga, później piesi szukający grzybów wzdłuż szosy a na ostatnich 2 kilometrach pełno ciężkiego sprzętu do zwózki drewna, nawierzchnia też nieciekawa, każda próba jazdy w korbach kończyła się buksowaniem tylnego koła. Tempo było bardzo spokojne wiec niecałe 24 minuty minęły zanim dojechałem do bramy przy zamkniętym hotelu, do końca asfaltu jeszcze był trudny odcinek który pokonałem już mocniej ale poniżej FTP. Gdy skończył się asfalt zatrzymałem się na moment. Zjazd był katorgą ale bezpiecznie dostałem się na dół. Wróciłem się kawałek w stronę Bukowca gdzie zatrzymałem się w sklepie. Ostatnio gdy byłem w Czechach maseczki nie były konieczne ale obowiązek wrócił co oznaczało, że rzeczywiście sytuacja się pogorszyła. Blisko 2 minuty szukałem maseczki, nie wiedziałem w której kieszonce ją miałem, gdy w końcu zguba się znalazła to zorientowałem się, że korony zostały w domu ale karta płatnicza załatwiła sprawę. Pod sklepem znowu trochę siedziałem i gdy zjadłem i wypiłem to ruszyłem dalej. Łatwiejszy odcinek wcale nie był przyjemny, żeby było ciekawiej wiało w twarz aż do Gródka. Tam czekał mnie kolejny podjazd na trasie, jechałem go już 2 razy, zawsze mocno i ciekawy byłem jaka różnica będzie gdy wjadę dużo spokojniej. Z pozoru ciężko trafić do drogi z której zaczyna się podjazd, skręciłem o jedno skrzyżowanie za wcześnie ale dzięki temu zaliczyłem nowy odcinek. Podjazd zacząłem spokojnie, miejscami brakowało przełożenia i wtedy dociskałem mocniej ale wciąż poniżej progu. Podjazd dłużył mi się, monitorowałem nachylenie i sporo było odcinków około 15 % ale wypłaszczenia zaniżały średnie nachylenie. Dojechałem znów do momentu w którym kończy się asfalt i zacząłem zjazd. To najgorsze ze wszystkiego, fajnie jest wjechać na górę ale później też trzeba zjechać. Po kilku takich odcinkach nie było w tym już nawet grama przyjemności. Do ostatniego podjazdu na trasie dojechałem boczną drogą, była nawet drewniana, wąska kładka dla rowerów oraz krótki odcinek bez nawierzchni ale udało się pokonać te przeszkody. Ciemne chmury wiszące nad górami już od jakiegoś czasu wydawały się zbliżać i wahałem się czy zaczynanie niełatwego podjazdu ma sens. Anim zdążyłem się zastanowić już podjeżdżałem pod Pasieki. Podjazd prowadzący główną drogą mimo kilku fragmentów z nachyleniem 10 % jest sporo łatwiejszy niż ostatnie 2200 metrów wspinaczki. Do zwężenia dojechałem spokojnie a gdy tylko zrobiło się stromiej to ruszyłem z kopyta. To drugi mocny akcent tego dnia. W nogach nie było już jednak mocy i mimo mocnego początku później nie byłem w stanie jechać mocno. Jazda na stojąco nie była możliwa, żwiru masa i każde mocniejsze naciśniecie na pedały skutkowało uślizgiem tylnego koła. Jechałem wiec w granicach rozsądku, może byłbym w stanie dołożyć około 10 Wat. Do najlepszego czasu na tym odcinku brakło mi prawie 30 sekund. Ostatnio jak tam jechałem to warunki na podjeździe były lepsze, miałem sporo mniej w nogach i dysponowałem większą mocą. Ze szczytu nie było tak pięknych widoków jak w zeszłym roku gdy byłem tam po raz ostatni. Mimo to coś było widać i cyknąłem kilka fotek. Nie wiem dlaczego ale lubię wspinać się na ten szczyt, zwłaszcza ostatnie kilometry mimo, że bardzo trudne mi pasują. Pewnie w tym roku jeszcze raz zaliczę Loukce. Bardzo bałem się zjazdu, nie było tak tragicznie jak myślałem i co najważniejsze bezpiecznie zjechałem do miejsca w którym droga robi się szersza. Na końcowym fragmencie zjazdu warunki dyktował wiatr i dlatego poza niezłą techniką ten zjazd nie był najlepszy. Po zjeździe nogi nie pracowały jak należy, żołądek też zaczynał o sobie znać, podobnie było ostatnim razem gdy jazda przekroczyła 4 godziny. Zapowiadał się bardzo ciężki powrót do domu, po drodze wydarzyło się kilka niespodziewanych sytuacji jak zamknięty przejazd kolejowy który wymusił zmianę trasy czy zorganizowana grupa pieszych w Trzyńcu. Problemy z żołądkiem powoli mijały, musiałem ograniczyć jedzenie ale więcej piłem i jak wjeżdżałem do Polski było już lepiej. Po wizycie w sklepie jechało się ciężko, cały czas pod wiatr do Skoczowa gdzie kolejne utrudnienia. Udało się bocznymi dróżkami objechać wszystkie zatory drogowe. Skontrolowałem przy okazji postęp prac na torach kolejowych, nowe szyny już leżą, została tylko kosmetyka, pytanie jak w dalszej odległości od przejazdu. Na podjeździe nogi już lepiej pracowały ale i tak podjąłem decyzje o tym, że jadę już typowo rekreacyjnym tempem do domu. Gdy cieszyłem się już że bezpiecznie objechałem trasę to strzeliła szprycha w tylnym kole. Bicie koła nie było zbyt duże i dało się jechać. Przejechałem jeszcze kawałek po czym wstąpiłem do znajomego pożyczyć klapki by móc spokojnie dojść do domu, wzywanie wozu technicznego nie miało sensu bo zanim by dojechał ja byłem już w domu. Trasa ciekawa i trudna zarazem. Poza dwoma podjazdami jechałem spokojnie, w sumie na podjazdach straciłem ponad 15 minut do przeciętnych czasów jakie wykręcałem na tych segmentach. Drugie tyle zostawiłem na zjazdach które były wolne i asekuracyjne. Na płaskich odcinkach również nie szalałam wiec z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że przejechałem trasę w tempie turystycznym z dużymi rezerwami. Mimo wszytko to pierwszy krok w kierunku poprawy dyspozycji przed Tatra Road Race, pierwszy i może najważniejszy. Kolejne będą już łatwiejsze. W tej chwili największy problem leży po stronie organizmu, sprzęt mogę przygotować lepiej, nad techniką zamierzam pracować do ostatniego tygodnia przed wyścigiem, moc w nogach jest niezła. Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie sezonem i dlatego plan treningowy jakiego będę chciał się trzymać będzie dostosowany wyłącznie do tego wyścigu. Kilka treningów w grupie pewnie zaliczę ale nie są one konieczne. Trasa wyścigu jest na tyle trudna, że nawet solowa jazda może dać dobry rezultat. Z takim podejściem np. podczas Mamuta przegrałbym wyścig już na starcie, a jak nie to na ostatnich kilometrach gdzie próżno szukać gór gdzie zwykle jestem w stanie wyrobić sobie przewagę nad rywalami. Dla mnie TRR to wyścig kompletny i tam nie ma miejsca na przypadki, jak nie ma pod nogą, nie ma wyniku.


Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 101.00km
  • Czas 04:01
  • VAVG 25.15km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 181 ( 92%)
  • HRavg 139 ( 71%)
  • Kalorie 2705kcal
  • Podjazdy 2150m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 85

Wtorek, 21 lipca 2020 · dodano: 22.07.2020 | Komentarze 0

Dawno planowany trening, chodząc do pracy nie potrafiłem znaleźć odpowiedniej ilości czasu a w weekendy starałem się jeździć inne, bardziej zróżnicowane trasy. Jeszcze dwie godziny przed wyjazdem nic nie wskazywało na to, że uda się wyjechać. Miałem rezerwowy plan i byłem pewny, że pozostanie mi wieczorny Bike Wtorek na którym nie byłem już chyba 3 lata. Około 13 zaczęło się wypogadzać i zdecydowałem się przygotować rower do jazdy. Założyłem znów lepsze koła i jeszcze raz zważyłem rower, waga nie kłamie i udało się uzyskać poniżej 7 kg. Dopompowałem powietrza, sprawdziłem co trzeba i mogłem jechać. Niestety przed jazdą zauważyłem problem z lewym butem, zdecydowałem się jechać w starych butach. Jakoś strasznie długo się zbierałem i wyjechałem kilka minut po 14. Do Ustronia chciałem dojechać możliwie szybką i łatwą drogą. Początek musiał być trudniejszy bo nie chciałem stać na wahadle przy ulicy Cieszyńskiej. Dosyć szybko i sprawnie dojechałem jednak do głównej drogi. Na odcinku pod lekki wiatr koła radziły sobie co najmniej dobrze. Oczywiście nie byłbym sobą jakbym nie zaczął kombinować jakby sobie utrudnić trasę i już w Grodźcu skręciłem w pierwszą możliwą, przelotową, boczną drogę. Później wybrałem niezbyt optymalny łącznik z Ustroniem. Na około 1500 metrowym odcinku z wieloma zakrętami wśród pól musiałem się minąć aż z trzema ciągnikami rolniczymi i jednym beczkowozem, niewiele brakowało abym wylądował na poboczu. Przez to zapomniałem o jedzeniu i przed zjazdem z Lipowca szybko nadrobiłem zaległości. Pierwszy mocniejszy podjazd to dobrze mi znana ulica Źródlana. Wjechałem w niezłym tempie z równą mocą. Później by minąć centrum Ustronia skręciłem w ulice Sanatoryjną. Przed właściwymi podjazdami miałem już prawie 400 metrów przewyższenia, to pozwalało na wybranie łatwiejszej trasy powrotnej do domu. Pierwszy podjazd to Poniwiec, dawno tam nie byłem i zupełnie zapomniałem jak wygląda ten odcinek. W głowie świtało mi, że jest krótki fragment płyt. Trochę problemów miałem z przedostaniem się przez dwupasmówkę ale później niemal pustą drogę do końca podjazdu. Zacząłem spokojnie i w pewnym momencie przyśpieszyłem. Zrobiłem to zbyt pochopnie i szybko i zamiast 5 minut na progu jechałem ponad 7. Można powiedzieć, że im dalej w las tym gorsza droga. Nawierzchnia nie była zła ale bardzo zanieczyszczona a w lesie dodatkowo mokra, szytki radziły sobie dobrze ale kilka razy nie byłem w stanie ominąć wszystkich kamieni, na szczęście nic się nie stało. Byłem pewny, że podjazd poszedł mi słabo ale tak źle nie było, po prostu ostatnim razem jak jechałem na rekord dawałem z siebie znacznie więcej i stąd różnica. Zjazd to katorga, najpierw omijanie dziur i skupisk żwiru a później jedzenie i picie. Tym razem główną drogę do Wisły przekroczyłem sprawnie i bez postojów. Przed pierwszym wjazdem na Równice zatrzymałem się na moment, w tym czasie minęło mnie kilkanaście samochodów. To była zapowiedź tego co zobaczyłem prawie 20 minut później na szczycie. Podjazd nie był najlepszy w moim wykonaniu, strasznie źle mi się podjeżdżało, zwykle odpuszczałem początek którego nie lubię a później dawałem z siebie ile mogłem. Tym razem jechałem równo cały czas, sam podjazd zajął mi około 17:30 czyli nie najgorzej, już po wyjeździe z lasu zauważyłem samochody czekające na zaparkowanie, na samym podjeździe wyprzedziło mnie ich kilkanaście. Chciałem dojechać do schroniska, jeszcze 30 sekund darłem mocno a później już spokojnie, ludzi masa, samochodów mniej niż się wydawało ale i tak próżno było szukać wolnych miejsc postojowych. W tym tłoku ciężko było złapać oddech i uzupełnić energie wiec musiałem to zrobić na początku zjazdu. Bardzo wolno zjeżdżałem w dół, samochodów było dużo ale większość jechała w górę. W końcu dojechałem do Jaszowca. Już ostatnio miałem jechać podjazd zaczynający się od bruku ale jakoś brakło motywacji. Tym razem nie znalazłem wymówki i ruszyłem po kostce. Jechałem dosyć spokojnie, miejscami było tak nierówno, że rower podskakiwał, nie poddałem się jednak i nie skorzystałem z chodnika. Nawet na tym około kilometrowym odcinku przejechało koło mnie kilkanaście samochodów, później było ich jeszcze więcej ale wyprzedzały lub wymijały mnie w takich miejscach, że nie wybijało mnie to z rytmu jak za pierwszym razem. Dojeżdżając do wypłaszczenia już czułem rekordowy czas, mimo tego, że odpuściłem ostatnie 300 metrów to poprawiłem swój poprzedni wynik o prawie 40 sekund i wskoczyłem na pierwsze miejsce w rankingu Strava. Tej wersji podjazdu prawie nikt nie jeździ i dlatego jestem tak wysoko. Czekał mnie jeszcze jeden podjazd wiec szybko ruszyłem w dół. Na zjeździe znów jadłem i dopiero w drugiej połowę jechałem szybciej i lepiej technicznie. Trzeci podjazd zacząłem w Jaszowcu i tym razem główną drogą kierowałem się w kierunku Skalicy. Początek był szybki ale później zacząłem gubić sekundy i już w połowie wspinaczki wiedziałem, że tego dnia rekordu nie będzie. Utrzymałem równe tempo do końca podjazdu i postanowiłem zatrzymać się na dłuższą chwilę. To był jeden z niewielu popełnionych błędów tego dnia. Po przerwie trudno było ruszyć, na zjeździe znów pełno samochodów i pieszych których nie zawsze dało się minąć szybko wiec znów sporo czasu na tym straciłem. Później zatrzymałem się w sklepie po wodę i próbowałem rozkręcić nogi które nie pracowały tak dobrze jak wcześniej. Trzy rozkręcenia na FTP niewiele pomogły i ostatnie 25 kilometrów to była walka o dojechanie do domu. Nogi odmawiały współpracy, głowa też protestowała i nie czułem żadnej przyjemności z jazdy. Mimo to postanowiłem dokręcić do 100 kilometrów a następnie do 4 godzin. Wybrałem nawet trudniejszy wariant powrotny aby nie kręcić się wokół domu. W statystykach lepiej wyglądają równe liczby chociaż dla mnie większego znaczenia to nie ma. Pozostałe parametry na których mi zależało wyszły dobre. Tego dnia moje nogi nie były takie jakich bym oczekiwał. Brakowało kilku Wat na podjeździe ale mimo wszystko założenia zrealizowałem. Rozgrzewka była odrobinę za mocna ale za to moc na powtórzeniach bardzo równa co zwykle mi się nie zdarzało. Dawno nie robiłem długich powtórzeń i był to także test dla głowy. Zaliczyłem go więc teraz powinno być łatwiej.


Podjazdy:



Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa


  • DST 31.00km
  • Czas 01:27
  • VAVG 21.38km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 515kcal
  • Podjazdy 510m
  • Sprzęt Litening C:62 Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd 22

Poniedziałek, 20 lipca 2020 · dodano: 22.07.2020 | Komentarze 0

Spokojny wyjazd na początek kolejnego tygodnia. Wyjeżdżałem w najwyższej możliwej temperaturze gdy na termometrze było ponad 30 stopni. Bardzo liczyłem, że w porze obiadowej na drogach będą pustki ale tak nie było. Początek był spokojny ale później sporo samochodów i utrudnień. Wreszcie zreperowano kładkę nad rzeką, brakowało już dwóch desek i wystawały śruby na których można było rozwalić sobie oponę. Na pierwszym podjeździe dojechałem do wolniej jadących rowerzystów, wrzuciłem przełożenie jakim dysponowałem i pilnowałem aby nie jechać za mocno. Gdy podjazd się skończył na moment rozpędziłem się do niezłej prędkości, szybko pokonałem zjazd ale później musiałem hamować. Przed skrzyżowaniem pieszy wszedł wprost pod koła samochodu, nie wiem jak udało się uniknąć wypadku ale nikomu nic się nie stało. Kolejne kilometry były dosyć spokojne, pomijając fakt, ze po raz kolejny samochody były zaparkowane na ścieżce rowerowej to nic się nie działo. W pewnym momencie gdy sobie jechałem ścieżką z bocznej drogi wyjechał samochód, nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że jechał pod prąd bo ta droga była jednokierunkowa. Po awaryjnym hamowaniu zatrzymałem się i jeszcze dostałem ochrzan, że nie interesuje się tym co wokół się dzieje. Pozostawiłem to bez komentarza i jechałem dalej. Na ścieżce w kierunku Straconki było spokojnie i tym razem bezpiecznie i szybko dojechałem do miejsca gdzie zaczyna się podjazd na Przegibek. Na samym początku wyprzedziły mnie 2 osoby na rowerach elektrycznych z wypożyczalni, celowo nie użyłem słowa kolarze, bo m.in. nie miały kasków. Równym spokojnym tempem wjechałem na szczyt. Nie zatrzymywałem się na przełęczy, zawróciłem na wypłaszczeniu i zacząłem zjeżdżać. Powtórzyła się sytuacja sprzed tygodnia gdy zaraz na początku zjazdu wyprzedził mnie samochód a później jechał dużo wolniej. Po dobrym początku zjazdu później było gorzej. Ten fragment zjazdu na którym zwykle radziłem sobie najlepiej teraz spisałem się fatalnie. Musiałem hamować by nie wjechać w zderzak samochodu. Byłem zły, nie idzie mi dobrze na zjazdach i nawet nie jestem w stanie tego potrenować. Kilka takich sytuacji i już motywacja do startów w zawodach spada. Wracając do domu było jeszcze więcej samochodów, dużo pieszych i kilka niebezpiecznych sytuacji. Na zjazdach znowu musiałem hamować a na prostych również nie byłem w stanie jechać równo. Starałem się zbytnio nie szarpać tempa ale było to niemal niemożliwe. Mimo wysokiej temperatury, regularnie piłem i nie czułem gorąca, czasami już przy 23 stopniach gotowałem się a tym razem tak nie było.




Podsumowanie 28 tygodnia 2020

Niedziela, 19 lipca 2020 · dodano: 20.07.2020 | Komentarze 2

Kolejny tydzień z dużą ilością odpoczynku mam już za sobą. W tym czasie dużo się działo, niekoniecznie dobrego i niewiele brakowało aby doszło do powtórki sprzed 4 tygodni gdy moje nogi dosłownie zapomniały jak się kreci. Robiłem wszystko aby do tego nie doszło ale jednak się nie udało i m.in. waga poszła za bardzo do góry co wpływa na osiągnięcia np. na podjazdach. Dokładnie przeanalizowałem nie tylko ostatnie kilka tygodni ale i wcześniejsze miesiące i wykryłem kilka mniej lub bardziej poważnych błędów jakie popełniłem, na niektóre miałem wpływ, na inne nie. Pewne rzeczy mogłem zrobić lepiej, trochę poeksperymentowałem, nie zgubiłem regularności i to był klucz do tego, że osiągnąłem wyższy poziom sportowy niż w roku ubiegłym. Zbyt późno wziąłem się za techniczne aspekty i pod tym względem ten rok już jest stracony, mogę pracować jedynie na konto przyszłego sezonu który nie wiadomo jaki będzie. Za duże braki mam w technice, słabo jeżdżę w grupie, bardzo przeciętnie zjeżdżam, dobre podjazdy i wytrzymywanie mocnego tempa to zbyt mało aby liczyć się w wyścigach. Walczę z tym kilka lat ale postępy są zbyt małe przy dużym poświęceniu. Coraz mniej rzeczy mnie trzyma przy ściganiu i zbyt często kalkuluje i wybieram bezpieczeństwo czy zdrowie zamiast wyniku sportowego. To jest obecnie moja największa wada, możliwości mam duże ale wciąż brakuje czegoś aby przełożyło się to na wyniki, zbyt wiele wyścigów poświeciłem na dużą prace w grupie, grupie której mało kto dawał zmiany a plecy pokazywał na finiszu. Liczył się wynik i pod tym względem przegrywałem nawet z dużo słabszymi zawodnikami którzy nie dawali ani jednej zmiany. Może się do tego sportu nie nadaje, może jestem słabym zawodnikiem ale jednej rzeczy nikt ani nic mi nie odbierze. Mam ogromne predyspozycje do jazdy po górach, jako młody człowiek już osiągałem dużo lepsze czasy niż inni, nie startowałem w typowych próbach czasowych wiec nie potwierdzały tego wyniki. Stały progres jaki robię wystarcza aby śrubować rekordy, czasami urwanie 3 sekund jest trudniejsze niż poprawa czasu o minutę na innym podjeździe. Patrząc na rankingi segmentów, na większości podjazdów jestem w czołówce amatorów, nieważne czy dany odcinek przejechało 30 czy 3000 osób. Zdolności pokonywania podjazdów i niezłej wydolności nie odebrały mi również problemy zdrowotne z jakimi borykałem się w poprzednich latach. Ostatnie miesiące były pełne różnych nieprzewidzianych zdarzeń i dlatego niektóre rzeczy wyglądają jak wyglądają. Nie zamierzam narzucać na siebie żadnej presji i w przypadku ewentualnych startów nie mam żadnych celów wynikowych. Jak utrzymam dobrą formę do września to będę zadowolony.
1.Waga w ostatnim tygodniu:

Więcej luzu treningowego i żywieniowego odbiło się na wyższej wadze. Znowu dobry kilogram do zrzucenia abym lepiej radził sobie na podjazdach.
2.Obciążenie treningowe:

Spadek wartości ATL i CTL nie wpłynął znacząco na formę, gdy wróciłem do wcześniejszych obciążeń treningowych to i wskaźniki wróciły na swoje miejsce.
3.Najlepsze moce:

Jedyny warty zanotowania wynik to moc 12 minutowa. Do życiowej brakło ledwie kilka Wat które byłbym w stanie dołożyć. Pozostałe wyniki średnie lub słabe.
4.Intensywność treningów:

Podobnie jak wcześniej dane o intensywności niewiele mówią. Każdy trening był inny, zróżnicowany, dwie jednostki były dosyć mocne a pozostałe na średniej lub niskiej intensywności.
5.Dane liczbowe:

Czas w strefach:

Dane szczegółowe:

6.Podjazdy:

Niezbyt duża ilość podjazdów ale dwa rekordy czasowe wynagradzają wszystko.
7.Wstępny rozpis na kolejny tydzień:
Jeszcze nie podjąłem decyzji o starcie w Mamut Tour. Od tego będzie zależeć plan treningów na ten tydzień. W przypadku startu będą tylko trzy treningi: powtórzenia na FTP, tempo wyścigowe w grupie i spokojny tlen. Jak nie będzie wyścigu to dojdzie jeszcze drugi tlen i trening z podjazdami. Czasu będę miał więcej i nie boje się o regeneracje organizmu.