Po ostatniej bombie mój organizm strasznie osłabł, nie miałem czym jechać. Wybrałem więc łatwą trasę na około godzinę jazdy, najpierw nieco uliczek w mieście a później wymagający, trawiasty podjazd na Trzy Lipki, gdyby nie głębokie koleiny wyjeżdżone przez ciężki sprzęt jechałoby się całkiem nieźle pod górą a tak musiałem kilka razy zatrzymać się i zmienić tor jazdy. Na powrocie już walka z silnym wiatrem. Przy słabych nogach była to potworna męczarnia.
Po słabym weekendzie znalazłem nieco więcej czasu na rower więc postanowiłem go wykorzystać. Od wyjazdu w góry skutecznie odwiodła mnie temperatura, pojechałem więc na Terlicko gdzie jest sporo wymagających podjazdów. Nie jechało mi się najlepiej od samego początku, męczyłem się na każdym podjeździe i o złapaniu rytmu mowy nie było. W Czechach górki są bardziej wymagające i dlatego też tam przeżywałem największe katusze. W trakcie jazdy podjąłem decyzję, że zaliczę 5 różnych podjazdów na Koniaków, nazwa miejscowości mówi dużo o ukształtowaniu terenu bo w polskim Koniakowie próżno szukać płaskiego odcinka drogi. Zaliczyłem wszystkie wybrane warianty a jeszcze minimum dwa mogłem dołożyć ale ograniczał mnie czas. Po ostatnim podjeździe złapała mnie tradycyjna bomba i nawet wizyta w sklepie i ciągłem uzupełnianie energii nic nie pomogły. Ostatnią godzinę już wlekłem się do domu ale jakoś dojechałem. Przed domem pojawił się komunikat o słabej baterii Di2, to oznaka że trzeba kończyć ten sezon, do końca października pojeżdżę jeszcze na MTB a później zamknę się na Świat w nowo tworzonej jaskini i dopiero na wiosnę wrócę na szosę.
Pierwszy tydzień okresu roztrenowania nie różnił się zbytnio od poprzednich. Jeździłem mało i wciąż walczyłem z przeziębieniem które nie dawało za wygraną. Czułem że pod nogą jest coraz mniej mocy i ostatnie podrygi w tym sezonie przypominały raczej to co prezentowałem przez większą część sezonu niż to co byłem w stanie z siebie wykrzesać we wrześniu. Ten rok jest tak dziwny że nie przywiązuję do tego najmniejszej uwagi. Wciąż pogoda pozwala na jazdę więc trzeba korzystać z tego zanim nadejdą dni bez innej opcji niż trenażer.
Jedna z ciekawszych tras MTB w tym roku. Po raz kolejny przygotowałem kilka wariantów tras długości 4-5 godzin w terenie. Pogoda była wymarzona i dlatego gdy tylko mogłem wyjechałem z domu. Na początek dobrze mi znany odcinek w kierunku zapory i podjazd trawersem który przejechałem w całości i dzięki temu miałem szeroki i łatwy technicznie zjazd na którym nie musiałem ani razu hamować. Takie zjazdy dobrze mi wychodzą ale gdy robi się trudniej jest znacznie gorzej. Schody zaczęły się gdy ponownie wjechałem w teren i pomyliłem drogi, oczywiście wiedziałem gdzie wyjadę ale nie chciało mi się wracać więc nie obyło się bez krótkiego spaceru, 34 % było już nie do podjechania i przez 200 metrów butowałem do żółtego szlaku, kolejny spacerek czekał mnie pod samą Błatnią gdzie na kamieniach i przy pieszych nie byłem w stanie utrzymać się na rowerze, były to jednak krótkie przerywniki. Do Brennej zjechałem drogą która wyglądała ciekawie, na mapie. W rzeczywistości od połowy zjazdu jechałem wąską, kamienistą drogą z dużym nachyleniem. Jakoś dostałem się na dół ale na główną wjechałem nie w tym miejscu co myślałem i postanowiłem zamiast na Karkoszczonkę jechać na Kotarz, nawigacja w Garminie tak mnie poprowadziła że nie byłem pewien jak mam jechać więc wróciłem na główną. Dłużyło mi się już strasznie ale w końcu dojechałem do drogi na Karkoszczonkę, ponownie brakło mi około 200 metrów do szczytu i zmuszony byłem do zejścia z roweru. Po krótkim postoju ruszyłem nie tym szlakiem co trzeba ale jechałem w dobrym kierunku, momentami znów miałem problem z przyczepnością ale tylko raz zszedłem z roweru. Już na żółtym szlaku zaliczyłem niegroźny upadek na podjeździe po czym jechałem bardzo asekuracyjnie. Zjazd Borsukiem był dobry jak na mnie i dlatego zdecydowałem się na dołożenie dodatkowego podjazdu i dobrze mi znanego technicznego zjazdu. Trasa była trudna ale z ciekawymi odcinkami z technicznego punktu widzenia radziłem sobie lepiej ale wciąż nie na miarę startu w maratonie.
W przerwie między zajęciami na uczelni ruszyłem na ostatni wyścig Jas-Kółkowy w tym roku. Długo wahałem się jak się ubrać i ostatecznie postawiłem na lżejszy strój i dodatkowe warstwy które można schować do kieszeni. O 12 byłem umówiony na wspólny dojazd do Dębowca na start ale oczywiście pojawiły się dodatkowe komplikacje w domu i ruszyłem w ostatniej chwili ale nie spóźniłem się. Warunki na trasie dyktował wiatr i bardzo szybko dojechaliśmy w trójkę po zmianach do Skoczowa, nie interesuje mnie średnia ale w oczekiwaniu na przejazd przez dwupasmówkę zerknąłem na licznik i było ponad 35 km/h, nawet nie chciałem myśleć o powrocie pod wiatr skoro przy lekkiej jeździe tak szybko znaleźliśmy się w Skoczowie. Było sporo czasu wiec już podjazd pod Simoradz i pagórkowaty odcinek do Dębowca przejechaliśmy spokojniej. W słońcu było fajnie, podczas jazdy nie było czuć zimna ale gdy się tylko zatrzymaliśmy w momencie odczucie chłody było większe. Jeszcze chwila minęła zanim zjechali się wszyscy zawodnicy i kolejne kilka minut zanim ruszyliśmy. Od startu poszedł dwójkowy atak, nikt nie był skory do pogoni więc nieśmiało wyszedłem na czoło i jechałem tempem które mi pasowało, na podjeździe udało się znacznie zmniejszyć stratę ale dopiero jak dano mi zmianę ucieczka została skasowana. Tempo nie było mocne ale nie czułem się komfortowo, na zjeździe oczywiście znalazłem się na tyle i musiałem próbować dostać się na przód podczas kolejnego podjazdu, nawet się to udało i byłem w stanie kontrolować sytuację ale chwilę później popełniłem duży błąd który kosztował mnie dużo i sprawił, że czołówka mi odjechała. Zamiast trzymać się środka jezdni jechałem z prawej strony i gdy poszło tempo nie byłem w stanie odpowiedzieć, w tym roku już kilka razy udawało mi się odpowiadać na takie atak generując nieco niższą moc w dłuższym czasie ale teraz strata była zbyt duża a na zjeździe jeszcze się powiększyła bo na jednym z łuków wyskoczył mi samochód z przeciwka, utrzymywałem kontakt wzrokowy, na kolejnym podjeździe nieco się zbliżyłem ale przy wjeździe na główną musiałem zwolnić bo znowu pojawił się samochód, zorientowałem się, że jestem sam i zdecydowałem się dalej gonić czołówkę, samemu nic nie dałem rady zrobić i liczyłem na to, że czołówka zwolni na drugiej rundzie. Tempo hednak było cały czas na tyle dobre, że nic z tego nie wyszło ale stworzyła się sytuacja w której doszło do podziału czołówki i goniłem już nie 6 a 2 osoby, jechaliśmy podobnym tempem i straty nadrabiałem powoli, podjazdy mi szły całkiem nieźle ale zjazdy tego dnia były słabe a po płaskim w tym roku kompletnie nie umiem jeździć, miałem nawet problem z ustawieniem dobrej pozycji aerodynamicznej więc szans na zniwelowanie strat nie było zbyt dużych. Dopiero na trzeciej rundzie dojechałem do dwójki i chwilę razem jechaliśmy, przed zjazdem jednak poczułem, że mnie braknie na końcówce więc sięgnąłem po żela i na zjeździe znowu zostałem z tyłu. Byłem pewny, że nie dogonię ale mimo to jechałem cały czas bardzo mocno. Na finałowym podjeździe dojechałem ponownie do dwójki i została mi walka na finiszu. W takich sytuacjach miałem najmniej do zaoferowania i liczyłem na to, że długi finisz da mi większe szanse. Nie wiem jakim cudem udało się wycisnąć z siebie jeszcze więcej i być minimalnie szybszy na finiszu. Jadąc w czołówce wcale lepiej być nie musiało, może zamiast niecałych 3 minut straciłbym minutę ale jestem zadowolony ze swojej jazdy, cisnąłem cały czas mocno, nie kalkulowałem, dobrze rozłożyłem siły a jadąc w grupie za dużo byłoby znowu kombinacji, kalkulacji i wówczas nie byłbym zadowolony z 5 miejsca. Wywalczyłem je jednak w sportowej walce a nie przegrywając podium na ostatnim podjeździe. Ten rok znowu pokazał moje inne oblicze, byłem aktywny na wyścigach, próbowałem odjeżdżać, spawać grupy i kontrolować sytuację na trasie z czym w ostatnich latach był problem. W tej sytuacji wynik sportowy schodzi na dalszy plan ale i tak miałem dobre wyniki w tym roku.
Kolejny krótki wyjazd podczas którego zdążyłem zaliczyć trzy podjazdy szosowe. Na początek zaliczyłem Łysą Przełęcz, przez ostanie lata mnie tam nie było, już wiem dlaczego. Końcówka podjazdu a dokładnie ostatnie 250 metrów w lesie jest bardzo wymagające, licznik nachylenia doszedł do wartości 32 %, wjechałem go na stojąco na przełożeniu 36x28, jechałem mocno od początku więc nie było z czego już jechać i naprawdę na oparach cisnąłem końcówkę. Jesień ma to do siebie, że często poprawiamy czasy na podjazdach na co w sezonie nie zawsze jest czas. Generując blisko 6,5 W/kg przez prawie 4 minuty poprawiłem swój czas na tym odcinku o 15 sekund. To dużo biorąc pod uwagę długość podjazdu. Później już odpuściłem, zaliczyłem dwa razy Przegibek ale już spokojniejszym tempem a na zjazdach poza dobrą techniką ćwiczyłem także hamowanie bo wyprzedzić wolniej jadących samochodów nie byłem w stanie, wracałem już gdy robiło się ciemno, pora założyć mocniejsze lampki i można śmigać nocą.
W tym roku jakoś zgubiłem poczucie czasu i jakoś nie jestem w stanie się pogodzić z tym, że już jest październik a co za tym idzie, znacznie krótsze dni. Doceniam więc jedną z zalet roweru MTB a jest nią zrobienie bardzo krótkiego ale treściwego treningu zaraz pod domem i zaliczenie sporego przewyższenia na krótkim dystansie. Tym razem postawiłem jednak na technikę zjazdu z czym mam spory problem w terenie. Ubrałem stare, zużyte już buty których mi nie szkoda na deptanie z rowerem pod górę bądź w dół. Na start zafundowałem sobie podjazd pod Cyberniok, udało się go wjechać w ponad 90 %, w jednym momencie brakło mi może z 200 metrów na stromym kamienistym odcinku, gdyby siła rak była taka jak jeszcze w marcu może bym docisnął rower a tak utraciłem przyczepność i brak spd uratował mnie przed glebą na plecy. Zjazd w moim wykonaniu nie był tragiczny a gdyby podzielić go na dwie części to pierwsza była niezła a druga już znacznie gorsza, było za stromo aby bezpiecznie zjechać więc kawałek pokonałem z buta, tak też wyglądał kolejny podjazd który wybrałem po prostu z barku czasu a chciałem zaliczyć zjazd z Przykrej do Jaworza który technicznie jest łatwy ale dla mnie i tak za trudny, znowu walczyłem z barkiem przyczepności i już wiem, że jest to skutek przede wszystkim słabego ciała i tego, że nie ma czym docisnąć kierownicy przez co nie ma przyczepności, przez moment myślałem nawet nad zredukowaniem ciśnienia ale bałem się kolejnego kapcia. Na Przykrej zrobiłem krótki postój przed zjazdem. Zjazd był ekstremalny w tych warunkach, zapadający zmierzch, problemy z oświetleniem, jedną lampkę zgubiłem a druga przestała działać w połowie zjazdu, do tego zwierzyna co jakiś czas przebiegająca przez szlak i tłumy pieszych, zjechałem jednak bezpiecznie i już jak najszybciej do domu, bez oświetlenia nie czułem się bezpiecznie ale dojechałem w jednym kawałku, wciąż nie widać progresu w technice ale chyba musi on iść w parze z wzrostem siły więc pora ruszyć na siłownię.
Tydzień minął pod znakiem walki z przeziębieniem. Nie czułem się dobrze zarówno podczas odpoczynku jak i wysiłku co w ostatnim czasie się nie zdarzało. W nogach zostało jeszcze jednak nieco mocy wiec wystartowałem w dwóch czasówkach kończących mój szosowy sezon startowy. Nie przyłożyłem się zupełnie do przygotowań przedstartowych, zwykle robię je po łebkach, przed TRR zrobiłem wszystko idealnie a teraz nie zaplątywałem sobie tym głowy. Mała ilość treningu przy sporej ilości pracy i niedostatecznym odpoczynku nie dała odpowiedniej świeżości przed startem. Pod wieloma względami były to najgorsze czasówki jakie przejechałem. Zaczynając od rozgrzewki, poprzez brak mocy na przyśpieszenia w kluczowych momentach bo kłopoty z oddychaniem. Czasówki przejechałem głównie głową i stąd bardzo dobre wyniki których nie miałem prawa się spodziewać. Ten sezon jest jednak tak dziwny i „nienormalny” dla mnie i nie jestem zaskoczony takimi sytuacjami. Na czasówkach wielu dobrych zawodników zostawiłem za plecami nie mówiąc już o tych którzy trenują więcej jak ja bo to jest znaczna większość. Tego dnia dostałem jednak ciekawy materiał do analizy, obie czasówki przejechałem z identyczną mocą znormalizowaną wynoszącą dokładnie 5 W/kg i tracąc dokładnie 13 sekund do podium Open na Kocierzu i zwycięstwa w PTT. W tym słabym dla mnie roku takie wyniki są bardzo dobre i dają kopa motywacyjnego przed kolejnym sezonem. Nie tak wyobrażałem sobie koniec sezonu ale ze sportowego punktu widzenia jest znacznie lepiej niż patrząc przez pryzmat pozostałych czynników.