Piotr92blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(13)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Szosa

Dystans całkowity:176758.50 km (w terenie 619.00 km; 0.35%)
Czas w ruchu:6527:23
Średnia prędkość:26.84 km/h
Maksymalna prędkość:750.00 km/h
Suma podjazdów:1954597 m
Maks. tętno maksymalne:205 (179 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:3659879 kcal
Liczba aktywności:2604
Średnio na aktywność:67.88 km i 2h 31m
Więcej statystyk

Trening 29

Niedziela, 29 marca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: 110.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:11 km/h: 26.29
Pr. maks.: 68.00 Temperatura: 9.0°C HRmax: 175175 ( 89%) HRavg 139( 71%)
Kalorie: 2860kcal Podjazdy: 1990m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny kluczowy moment w roku czyli zmiana czasu na letni już za nami. Teraz więcej czasu będzie na popołudniowe treningi bo dłużej będzie można jeździć za dnia, bez oświetlenia. Mimo zmiany czasu poranek był cieplejszy niż w poprzednich dniach. Zjadłem szybkie ale wartościowe śniadanie i szybko byłem gotowy do jazdy. Miałem dylemat jak się ubrać ale wybrałem chyba najbardziej optymalny zestaw ciuchów i przed 9 ruszyłem w drogę. Drogi puste, żywej duszy wiec nie musiałem przykładać zbyt dużej uwagi do obserwacji otoczenia. Po kilku minutach stwierdziłem, że noga jest całkiem niezła i zacząłem się nawet zastanawiać nad utrudnieniem trasy ale zostałem przy wcześniej ustalonym planie. Pierwszy podjazd wjechałem w niezłym tempie z dosyć niską kadencją. Przy lotnisku natknąłem się na dużą ilość biegaczy i ludzi z psami. Mimo pustej drogi zdecydowałem się na jazd ścieżką rowerową co było błędem bo musiałem uważać na zwierzęta i ludzi niepotrafiących rozróżnić ścieżki rowerowej od ciągu pieszego. Pierwszy samochód minął mnie dopiero po 4 kilometrach od wyjazdu z domu. Kolejnym był radiowóz a następnym karetka pogotowia. Ulice były niemal zupełnie puste. Nie chciałem tracić czasu na jazdę bocznymi drogami i w obecnej sytuacji zdecydowałem się na jazdę główną drogą na Szczyrk. Bardzo dziwnie czułem się jadąc tak pustymi drogami, na pewno było bezpieczniej ale jakoś tak „nienormalnie”. Przy wyjeździe z Bielska wiatr miał już duży wpływ na jazdę, wiało z kierunku w którym jechałem i byłem gotowy na wiele kilometrów walki z żywiołem. Podjazd na Piekło odpuściłem, wjechałem bardzo średnim tempem z niezbyt wysoką kadencją. Po zjeździe już jechało się ciężej, droga pięła się lekko do góry a wiatr utrudniał jazdę. Po raz pierwszy od dawna jadąc tą trasą nie wjechałem na ścieżkę rowerową biegnącą wzdłuż drogi. Przejazd przez Szczyrk to już prawdziwa walka z czołowym wiatrem. Przed Salmopolem zatrzymałem się upewnić czy na pewno zabrałem wiatrówkę aby nie zamarznąć na zjazdach. Kurtka była pod ręką wiec mogłem bez obaw ruszyć w góry. Po godzinie jazdy od domu byłem przy wyciągu w Solisku. Miałem wjechać spokojnie na przełęcz ale wyszło jak zwykle i ruszyłem mocno. Jak już ruszyłem to trzymałem stałą moc w okolicy FTP. Nieźle noga podawała, czułem komfort termiczny i nawet w końcówce podjazdu gdy było wyraźnie chłodniej nie było mi zimno. W niezłym czasie pokonałem podjazd, na szczycie więcej osób niż na trasie. Przerwa na założenie kurtki i uzupełnienie energii trochę się przedłużyła. Zjazd zacząłem wolno, asekuracyjnie, dopiero w połowie pozbierałem się i poprawiłem techniczną stronę. Mimo wiatrówki czułem przenikający chłód, długi zjazd nie pozwolił na powrót komfortu termicznego. Mimo to zatrzymałem się by zdjąć kurtkę przed kolejnym podjazdem. Według planu miałem jechać na Zameczek i tak też kierował mnie licznik. Postanowiłem jechać inną drogą, znalazłem na mapie ciekawą alternatywę i chciałem ją sprawdzić. Za bardzo zaufałem licznikowi który kazał zawrócić i tak też zrobiłem. Szukałem drogi w prawo ale jej nie było i znowu musiałem zawrócić i pojechać w kierunku ronda w Wiśle. W końcu znalazłem tą wąską dróżkę w którą chciałem skręcić. Początek nie wyglądał ciekawie, im dalej tym lepiej. Po kilkuset metrach nachylenie gwałtownie poszło do góry i pojawiły się płyty miedzy którymi był pasek nierównego asfaltu. To taki znak charakterystyczny dla tych okolic w których takich dróżek jest więcej. Nie zamierzałem „iść w trupa” i szybko wrzuciłem największą koronkę w kasecie a kadencja spadła poniżej 70 na nachyleniu dochodzącym do 18 %. Odcinek płyt nie był długi i pojawił się znowu asfalt z serpentyną. Spodziewałem się, że za zakrętem nachylenie wzrośnie a tam nie było nawet 10 %, przed końcem podjazdu pojawiły się jeszcze wie krótkie ścianki a nawet odcinek zjazdu. Za skrzyżowanie na szczycie zatrzymałem się podziwiając widoki. Widoczność była słaba i po chwili ruszyłem na południe. Dojechałem do skrzyżowana na którym mogłem odbić w lewo na ściankę lub w prawo i zjechać do głównej drogi. Moje nogi jeszcze są za słabe i nieprzygotowane do jazdy po sztajfach i wybrałem łatwiejszy wariant. Szybko znalazłem się na głównej drodze tuż przed początkiem podjazdu na Kubalonkę. Podjazd pokonałem równym tempem zbliżonym do tego jakie trzymałem podczas wspinaczki na Biały Krzyż. Wjechałem w czasie który nie bardzo odbiegał od rekordu a rezerwy jeszcze były. Zjazd tradycyjnie niezbyt szybki i podzielony na słabszą i lepszą część z tych samych powodów co poprzednio. W Istebnej znowu się zatrzymałem i rozebrałem kurtkę i ruszyłem na najdłuższy ale składający się z kilku sekcji podjazd. Próbowałem trzymać równą moc także na wypłaszczeniach ale nie było to możliwe i nawet wyższa moc niż FTP na trudniejszych fragmentach nie dała takiej średniej mocy jak na poprzednich podjazdach. Na mierzonym odcinku poprawiłem swój najlepszy czas o 2 minuty chociaż nigdy nie jechałem całego odcinka tak mocnym tempem to i tak jest nieźle. Na ostatnim odcinku zbliżyłem się do rekordu z czasu gdy będąc w wysokiej formie pokonałem go na maksa. Przy Karczmie na Ochodzitej pustki, zaraz za mną dojechał jakiś kolarz ale byłem w bezpiecznej od niego odległości. Przerwa znowu lekko się przedłużyła i po prawie 5 minutach przestoju ruszyłem na ostatnie kilka kilometrów trasy z wiatrem w plecy. Postanowiłem jechać przez Kamesznicę gdzie czekał krótszy zjazd na którym musiałem się niemal zatrzymać przez służby porządkowe robiące coś przy drodze. Pozwoliło to na rozwiniecie mniejszej prędkości przez co było bezpieczniej. Odcinek przez Kamesznicę podzielony był na dwie części, przez koło 2 kilometry wiatr wiał w plecy a na kolejnych 4 zmagałem się z bocznymi podmuchami. Ostatni postój na trasie zrobiłem w Milówce gdzie zdjąłem kurtkę, przepakowałem kieszonki aby jedzenie było pod ręką i ruszyłem na ostatnie 45 kilometrów. Do ronda w Milówce z wiatrem dojechałem szybko a później walka z żywiołem który był jedyną przeszkodą. Nogi po mocnych podjazdach też już nie pracowały tak dobrze jak wcześniej, drogi i wioski były zupełnie opustoszałe, zwykle szybki przejazd przez Węgierską Górkę był niemożliwy a teraz pokonałem cały odcinek bez zatrzymania. Czułem się jakbym był w „Innym Świecie” który niekoniecznie jest lepszy niż znany wcześniej. Przed podjazdem na głównej drodze odbiłem w lewo na Przybędzę. Zapomniałem jak stromy jest ten podjazd, nie miałem zbytnio sił na mocną jazdę wiec oszczędnie wjechałem, w połowie tylna przerzutka nie chciała mi zrzucić przełożenia ale po chwili wszystko wróciło do normy. Lekki kryzys złapał mnie w Radziechowach, wsunąłem żela energetycznego, podjazdy przemęczyłem nie mogąc złapać rytmu ale dalej szło już lepiej. Starałem się jechać równo i nawet się to udawało a większe wahania wynikały głównie ze zmian siły wiatru i ukształtowania terenu. Za rondem w Buczkowicach prawie wypuściłem bidon z ręki nie mogąc trafić do koszyka, na szczęście nic nie jechało i jadąc wzdłuż linii dzielącej pasy nie stwarzałem zagrożenia dla innych użytkowników drogi. Do Bielska dojechałem w dobrym tempie, tam trafiłem na jedynego nerwowego kierowcę który musiał mnie strąbić jak omijałem studzienkę lewą stroną. Po chwili zjechałem na ścieżkę rowerową i próbowałem nią jechać szybkim tempem ale nie było to możliwe. Do domu wróciłem dłuższą drogą mijając wiele miejsc rekreacyjnych gdzie ludzi mimo zakazów było co nie miara. Po dojeździe do lotniska odpuściłem i dobrze bo na ostatnich 2 kilometrach musiałem bardzo uważać na pieszych którzy byli wszędzie, nawet na krótkim odcinku ścieżki rowerowej mimo faktu, że obok mili do dyspozycji równie szeroki chodnik. W domu pojawiłem się szybciej niż zamierzałem mimo sporej ilości czasu straconego na postojach. Ze względu na warunki była to najtrudniejsza trasa jaką pokonałem w tym sezonie. Dyspozycja była dzisiaj zmienna, dobrze noga podawała na podjazdach, zjazdy odpuściłem a z wiatrem nie umiałem dzisiaj skutecznie walczyć i ostatnie 40 kilometrów było bardziej przemęczone niż przejechane, mam co poprawiać w swojej jeździe ale biorąc pod uwagę fakt, że dopiero kończy się marzec to moja dyspozycja jest dobra. W sumie nie liczyłem na nic więcej. Zaczynam czerpać przyjemność z jazdy i dlatego warto było pomęczyć się trochę w zimie.

Trening 28

Sobota, 28 marca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 57.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:02 km/h: 28.03
Pr. maks.: 60.00 Temperatura: 8.0°C HRmax: 151151 ( 77%) HRavg 130( 66%)
Kalorie: 1236kcal Podjazdy: 640m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Poranek chociaż chłodny zachęcał do wyjścia na rower. Mogłem jechać także przed 16 ale wtedy na pewno byłbym zmęczony już przed jazdą. Szybko się zebrałem i już przed 8 byłem gotowy do jazdy. Zaplanowałem trasę z dużą ilością krótkich podjazdów i niewielkimi płaskimi odcinkami. Wyjeżdżając było mi zimno w dłonie ale wiedziałem, że temperatura ma rosnąć wiec nie brałem dwóch par rękawic tylko od razu pojechałem w cienkich. Już po wyjeździe z domu czułem, że noga podaje bardzo dobrze i zamierzałem czerpać jak najwięcej przyjemności z jazdy. Po chwili jednak zszedłem na ziemię, zapominałem już jak się jeździ wśród dużej ilości samochodów bo w ostatnim czasie ruch był znacznie mniejszy niż zwykle. Już na pierwszym kilometrze dwukrotnie wymuszono na mnie pierwszeństwo a na jednym z zakrętów prawie zderzyłem się z ciężarówką, kierowca w porę zareagował i zjechał na prawą stronę, trochę strachu się najadłem ale bezpiecznie mogłem jechać dalej. Na głównej drodze było spokojniej ale parkingi przy sklepach wypełnione po brzegi i kolejki do wjazdów i znowu musiałem jechać bardzo ostrożnie. Im dalej od Bielska tym było spokojniej. Jechało się całkiem dobrze, teoretycznie jechałem pod wiatr ale nie był on odczuwalny. Trzymałem dobre tempo, nawet na podjazdach nie jechałem dużo mocniej. Od początku trzymałem wysoką kadencje i dlatego na podjazdach łańcuch lądował na największych koronkach kasety a rytm nie schodził poniżej 85. Na zjeździe za bardzo się rozpędziłem i tętno skoczyło do góry osiągając wyższe wartości niż wcześniej na podjazdach. Szybko się opamiętałem i jechałem swoim, wcześniej założonym i wypracowanym tempem. Ukształtowanie terenu wpływało na częste zmiany przełożeń, dzięki temu różnice kadencji i mocy były stosunkowo niewielkie. Wjeżdżając do Ustronia spodziewałem się większego ruchu samochodów i pieszych ale ku mojemu zaskoczeniu było pusto i spokojnie. Szybko przejechałem przez miasto, hopki przed Goleszowem dały mi w kość, na zjeździe przyjąłem bardziej aerodynamiczną pozycje, skupiłem się na drodze i przejechałem skrzyżowanie na którym miałem odbić w lewo. Odpadł jeden wymagający podjazd ale za to musiałem przejechać przez Goleszów gdzie ludzi było więcej niż w Ustroniu. W nagrodę dostałem pustą drogę na szybkim zjeździe gdzie zadzwonił telefon. Zjechałem w boczną uliczkę i zrobiłem krótką przerwę. Nawet w sobotę musiałem załatwić jedną sprawę służbową i dlatego wolałem się zatrzymać niż podczas jazdy skupiać się na rozmowie zamiast na obserwacji drogi. Okazało się, że niecałe 200 metrów dalej jest skrzyżowanie na którym chciałem skręcić w prawo a już byłem gotowy jechać tą drogą którą wróciłbym do Goleszowa a chciałem dostać się do Ogrodzonej. Bardzo przyjemnie jechało się wąską drogą wśród pól, tak skupiłem się na podziwianiu krajobrazów, że wjechałem w jedyną dziurę na tej trasie. Na szczęście była tak mała, że nic się nie stało. Na zjeździe już nie było tak przyjemnie, droga zanieczyszczona, ciasne zakręty i słaba widoczność skłoniły mnie do zmniejszenia prędkości. Gdy wjechałem na główną drogę to musiałem wyminąć dwie duże grupy pieszych idących wzdłuż drogi. Nie umiałem złapać rytmu na krótkim podjeździe i dopiero na wypłaszczeniu szło lepiej. Kombinowałem jak ominąć Skoczów aby mieć jak najmniejszy kontakt z samochodami i pieszymi i wybrałem najbardziej optymalną trasę. Przez ponad 5 kilometrów minął mnie zaledwie jeden samochód a kolejne 3 spotkałem już w Skoczowie. Na moście nad Wisłą spotkałem 2 pieszych i na tym się skończyło. Dalsza droga mimo kilku wymagających podjazdów była przyjemna. Jedyna niebezpieczna sytuacja spotkała mnie w Grodźcu gdzie samochód którego kierowca rozmawiał przez telefon znalazł się na moim pasie i w ostatniej chwili mnie zauważył i zmienił tor jazdy. Byłem gotowy już gwałtownie zahamować a nawet wjechać do rowu. Znowu na strachu się skończyło, mimo obecnej sytuacji i wyraźnie mniejszego ruchu dalej niebezpieczne sytuacje mają miejsce i to mnie trochę denerwuje, że przez czyjąś głupotę mogą wyniknąć większe niż zwykle problemy zwłaszcza zdrowotne. Nie zniechęciłem się do dalszej jazdy. Na szczęście kolejnych podobnych zdarzeń już nie było. Przed ostatnim podjazdem zrobiło mi się już gorąco. Do domu było blisko wiec nie myślałem nawet o rozbieraniu warstwy ciuchów. W dobrym tempie dojechałem do końca wzniesienia i już luźno kręcąc dojechałem do domu. Moja dyspozycja to dalej sinusoida, zdarzają się lepsze dni ale też takie w których noga nie chce kręcić. Na razie jest tak, że zazwyczaj dobrą nogę mam wtedy gdy jadę lżejszy trening, druga rzecz jaką zauważyłem jest taka, że wtedy gdy mam czas lub chce zrobić mocniejszy trening to zazwyczaj pogoda jest mniej sprzyjająca niż w inne dni. Może za kilka tygodni pogoda się ustabilizuje i nie będzie już takich wahań i wtedy nie będę zwracał uwagi na to.

Trening 27

Piątek, 27 marca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 83.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:14 km/h: 25.67
Pr. maks.: 59.00 Temperatura: 11.0°C HRmax: 182182 ( 93%) HRavg 144( 73%)
Kalorie: 2348kcal Podjazdy: 1640m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Czekałem na ten dzień z niecierpliwością, w końcu miała być pogoda i czas na zaliczenie konkretnego treningu na podjazdach. Poranek był chłodny ale szybko temperatura rosła i po 8 jak wyjeżdżałem to było 5 stopni i początkowo trochę marzłem. Niestety nogi dzisiaj nie były takie jak powinny. Męczyłem się nawet na płaskiej drodze z wiatrem. Wierzyłem, że po rozgrzewce nogi puszczą ale było to bardziej życzenie niż wiara we własne możliwości. Do Ustronia chciałem dojechać trzymając się możliwie daleko od miasta i dlatego wybrałem dojazd dwupasmówką która dodatkowo idealnie nadaje się na rozgrzewkę. Dosyć szybko dojechałem do tej drogi i postanowiłem sprawdzić nogę. Dosyć łatwo wskoczyłem na obroty i trzy minutowe strzały wyszły bardzo dobrze. Przed pierwszym podjazdem zatrzymałem się na moment. Zrobiło się dosyć ciepło i zdecydowałem się rozebrać kamizelkę. Nie pamiętałem dokładnie w którym miejscu mam zacząć powtórzenie aby skończyć go przed wypłaszczeniem. Coś mi świtało, że zwykle przy 15 minutowych powtórzeniach zaczynałem przed zakrętem. Tam właśnie ruszyłem mocniej a po chwili przypomniałem sobie, że wówczas byłem mocniejszy i nie zaszkodziłoby rozpocząć później. Chciałem utrzymać 300 Wat na całym odcinku, po 3 minutach, przed skrzyżowaniem z główną drogą miałem o 10 Wat więcej i postanowiłem utrzymać ten poziom do końca podjazdu. Jechałem równo trzymając kadencje 80 - 90. W jedynym miejscu w którym nawierzchnia pozostawia dużo do życzenia natrafiłem na grupkę pieszych i musiałem zwolnić i mało brakowało abym musiał się zatrzymać. Dalszą cześć podjazdu przejechałem już bez przeszkód. Do linii poboru opłat brakowało około 100 metrów w momencie gdy kończyłem pierwsze powtórzenie. Przed zjazdem zatrzymałem się tylko na momencik, ubrałem kamizelkę, wyciągnąłem coś do zjedzenia i bardzo wolno ruszyłem w dół. Tak wolno dawno nie zjeżdżałem, od strony technicznej zjazd wyglądał ja te z „najlepszych” lat. Po zjeździe znowu przerwa na rozebranie się i nawrót. Drugi wjazd wyglądał bliźniaczo podobnie do pierwszego. Zacząłem go kawałek dalej, tym razem szybciej złapałem rytm i dobrze się jechało do pierwszego łuku w prawo na którym znowu musiałem zmienić tor jazdy, tym razem przez samochód który akurat pojawił się w tym momencie. Do szczytu już bez przygód ale dosyć często zmieniałem przełożenia bo jakoś nie umiałem złapać rytmu. Przed zjazdem znowu krótki postój, ubranie kamizelki i wyciągniecie jedzenia. Zjazd chyba jeszcze gorszy niż za pierwszym razem. Ostatni podjazd zacząłem nieźle ale z czasem zaczęło brakować mocy, dłużyło się strasznie i był nawet moment, że chciałem odpuścić ale jakoś zebrałem się w sobie i dociagłem do końca w założonym tempie. Dokładnie w tym samym miejscu co wcześniej tym razem wyprzedziłem rowerzyste. Po trochę dłuższej przerwie ruszyłem w dół. Ten zjazd już miał jakieś ręce i nogi ale do dobrego mu daleko. Powrót do domu był drogą przez mękę Cały czas z wiatrem w twarz i na zmęczonych nogach, dołożyłem sobie kilka podjazdów ale chyba tylko na dobicie bo w dobrym tempie nie byłem w stanie ich wjechać. W domu byłem przed założonym czasem ale nie miałem ochoty dokręcać kilometrów. Być może to ostatni dłuższy wyjazd w tym tygodniu. Jutro czas nie pozwoli a w niedziele może już nie być odpowiedniej pogody.

Informacje o podjazdach:

Rozjazd 10

Czwartek, 26 marca 2020 Kategoria blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: 26.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:04 km/h: 24.38
Pr. maks.: 62.00 Temperatura: 10.0°C HRmax: 139139 ( 71%) HRavg 116( 59%)
Kalorie: 500kcal Podjazdy: 260m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Krótki wyjazd, musiałem podjechać w jedno miejsce i dodatkowo sprawdziłem rower. Po ostatnich problemach z łańcuchem musiałem zmienić jego długość i na nowo go skuć. Wydłużyłem go o dwa ogniwa w odniesieniu do wcześniejszej długości i spiąłem nową spinką. Spinka ciężko wchodziła i dopiero mocniejsze naciśniecie korby spowodowało, że wskoczyła na swoje miejsce. Nie miałem znów zbytnio czasu ale na godzinę udało się wyskoczyć. Warunki lepsze niż w ostatnich dniach, noga niekoniecznie. Starałem się trzymać 1 strefy mocy, nie zawsze to było możliwe. Zdecydowałem się pojechać stałą trasą i dlatego pierwsza połowa była szybka i z wiatrem w plecy. Później zaczęły się schody. Na podjazdach wyskakiwałem znacznie poza przyjęty próg mocy, wiało w twarz i dlatego jechałem wolno i z niską kadencją, dodatkowe obciążenie nie ułatwiało zadania. Przed dwoma ostatnimi podjazdami musiałem się zatrzymać, pozbyłem się dosyć ciężkiej teczki z dokumentami i po dosyć długiej bo prawie 10 minutowej przerwie ruszyłem w kierunku domu. Noga w końcówce pracowała lepiej ale nic nie skłoniło mnie do wydłużenia jazdy bo grafik na kolejne godziny miałem dosyć napięty. Luźniejszy dzień powinien dobrze mi zrobić przed kolejnymi 3 w których czekają mnie wymagające treningi. Przed jazdą zapomniałem skalibrować licznik i z automatu pokazało, że startuje z poziomu morza a w rzeczywistości tak nie było i musiałem później kalibrować wysokości.

Trening 26

Wtorek, 24 marca 2020 Kategoria 0-50, blisko domu, Samotnie, Szosa, Zima, Zima 2020
Km: 38.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:26 km/h: 26.51
Pr. maks.: 52.00 Temperatura: 6.0°C HRmax: 173173 ( 88%) HRavg 140( 71%)
Kalorie: 982kcal Podjazdy: 650m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Po niedzielnym treningu skończonym w trudnych warunkach wyczyściłem dokładnie cały rower. Nasmarowałem łańcuch ale długo się wahałem czy nie wybrać jednak trenażera. Ostatecznie nie chciało mi się na szybko przystosowywać roweru i wybrałem szosę. Szybko się ubrałem, wziąłem odpowiednią ilość jedzenia i picia i w drogę. Na drogach bardzo dużo samochodów i ciężko się jechało. Nogi zastane i nie umiałem się rozkręcić. Dobrze rozplanowałem rozgrzewkę i zacząłem ją realizować, niestety trzy grosze wtrącił wiatr i musiałem minimalnie zweryfikować założenia aby nie wpaść na pełnej prędkości na niebezpieczne skrzyżowanie. Ostatecznie ilość czasu we właściwych strefach była taka jak planowałem i mogłem przystąpić do treningu. Miał to być prawdziwy test dla organizmu ale i sprzętu i jak się okazało test nie wyszedł zupełnie. Pierwsze powtórzenie to jak zwykle próba doboru przełożenia, długo szukałem optymalnego i nie mieściłem się w ramach jeżeli chodzi o moc i kadencje. Zweryfikowałem długość powtórzenia do 2 minut bo 3 w tym terenie bym nie wytrzymał na takiej kadencji i mocy. Wiedziałem, że przy drugim muszę dołożyć i zrzucić ząbek niżej. Zjechałem dosyć wolno pod lodowaty wiatr i ruszałem praktycznie z zatrzymanie od razu z grubej rury. Przy pierwszej próbie zmiany przełożenia na twardsze spadł łańcuch i musiałem się zatrzymać. Ruszyłem drugi raz, trzymałem już taką moc jaką chciałem ale po około 80 sekundach strzelił łańcuch, dokładnie w ten sam sposób co poprzednimi razami, rozpadło się ogniwo i musiałem się znów zatrzymać. Nie chcąc się bawić w skuwanie, skróciłem łańcuch o 3 ogniwa i zastosowałem spinkę tak aby dokończyć trening i wrócić do domu. Straciłem trochę czasu ale i pomyliłem się w liczeniu i zamiast 3 zrobiłem jeszcze 2 powtórzenia ale już nie na takiej mocy jak chciałem. Przez skrócenie łańcucha tylna przerzutka działała poprawnie tylko na małej tarczy z przodu i korzystałem tylko z jednego przełożenia co na odcinku o tak nierównomiernym nachyleniu oznaczało bardzo szarpaną jazdę. Po krótkim luźniejszym odcinku zrobiłem kolejne 5 powtórzeń. Nie wyszły one za dobrze i nie były tak równe jak myślałem, ale na nic innego nie pozwalał sprzęt. Gdybym przez te 2 minuty generował 10-15 Wat więcej to byłbym zadowolony, wiem, że nie dałem z siebie wszystkiego. Na koniec treningu zafundowałem sobie jeszcze jeden podjazd w 5 strefie na kadencji ponad 90. Czułem jeszcze rezerwy pod nogą i dlatego nie było satysfakcji. Do domu wróciłem walcząc z lodowatym wiatrem czołowym. Treningu nie mogę zaliczyć do udanych, lepsze to niż trenażer ale za dużo przeszkód nie pozwoliło zrealizować założeń. Z drugiej strony lepiej więcej usterek podczas jednego treningu niż po jednej na kilku jazdach z rzędu. Po drodze jeszcze małe problemy z licznikiem ale przyczyny już wyeliminowałem i przy następnym razie muszę sprawdzić kilka rzeczy przed jazdą aby potem nie wyskakiwały sprawy które utrudniają jazdę lub późniejszą analizę. Myślę, że nie był to ostatni trening na zewnątrz, na razie według wszystkich ustaleń nie ma konieczności abym musiał zostać w domu i zaprzestać samotnych treningów na szosie.

Trening 25

Niedziela, 22 marca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Zima, Zima 2020
Km: 107.00 Km teren: 0.00 Czas: 03:45 km/h: 28.53
Pr. maks.: 53.00 Temperatura: 0.0°C HRmax: 162162 ( 83%) HRavg 137( 70%)
Kalorie: 1382kcal Podjazdy: 1000m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Zapowiadał się pogodny ale chłodny dzień. Miałem dosyć dużo czasu na trening i dlatego nie śpieszyłem się z wyjazdem. Mogłem na spokojnie wszystko przygotować, o 8 już byłem gotowy ale przeciągnąłem wyjazd o 20 minut gdy temperatura przekroczyła 0 stopni. Zabrałem lepszy rower ale znowu musiałem skorzystać z zimowych ciuchów w których nie jeździ mi się najlepiej. Gdy już wyjechałem to czułem, że noga nie jest najlepsza ale liczyłem na to, że się rozkręci po drodze. Przejazd przez opustoszałe ale i trochę rozkopane Bielsko nie był ta szybki i przyjemny głównie ze względu na odczuwalny lodowaty wiatr wiejący w twarz. Za rondem w Komorowicach ruszyłem mocniej i trochę przepaliłem nogę. Później czułem, że z rowerem jest coś nie tak ale nie potrafiłem zlokalizować problemu. Po kolejnym podjeździe gdy wjechałem już na łatwiejszy fragment drogi to zauważyłem, że sztyca mi wyraźnie opadła. Na końcu lekkiego podjazdu zatrzymałem się i problemem było poluzowane mocowanie, na szczęście pamiętałem na jakiej wysokości powinna znajdować się sztyca i szybko usunąłem usterkę. Krótka przerwa nie była bez wpływu na dyspozycje, musiałem na nowo się rozkręcić i pagórkowaty odcinek w kozach to była lekka męczarnia. Po przejeździe przez Kety zaczął się bardziej wymagający odcinek na którym chciałem kilka razy przepalić nogi. Już pierwszy podjazd w kierunku Witkowic pokonałem mocniejszym tempem. Później musiałem się zatrzymać na moment bo znów miałem problem z wyciągnięciem jedzenia z kieszeni. Przy okazji zdążyłem powciskać coś na liczniku, za bardzo przyzwyczaiłem się do dotykowego ekranu i duża liczba przycisków na razie stanowi dla mnie problem. Zatrzymałem przez przypadek trening i musiałem zacząć nowy. Po tym postoju noga się rozkręciła, temperatura poszła do góry i jechało się wyraźnie lepiej. Każdy podjazd na trasie pokonywałem mocniejszym tempem, wszystkie podjazdy były dosyć krótkie, najwyżej 3 - 4 minutowe i nie zdążyłem się na nich zmęczyć. Nic nie zapowiadało pogorszenia pogody jakie nadciągało. Po 50 kilometrach walki z wiatrem skręciłem na zachód i wiatr miał pomagać aż do samego domu. Wiele dróg jakimi jechałem było dla mnie nowych, niektóre miały złą nawierzchnie ale to przy niemal zerowym ruchu zupełnie mi nie przeszkadzało. Czerpałem przyjemność z jazdy, kolejne kilometry przez opustoszałe wioski szybko mijały. W pewnym momencie miałem lekki dylemat którą drogą jechać. Ostatecznie wybrałem tą którą już znam i dojechałem do Osieka. Nie chciałem wjeżdżać na drogę Kety – Oświęcim i skierowałem się na Malec a następnie Bielany. Przed Jaszowicami zatrzymałem się by sprawdzić zapasy jedzenia i gdy ruszałem dalej to z nieba zaczynały lecieć pojedyncze płatki śniegu. Z Każdą chwilą padało coraz mocniej ale prawdziwy armagedon zaczął się przed Kaniowem. Zrobiło się szaro, widoczność znacznie pogorszyła się i padało naprawdę mocno. Zdecydowałem się na krótki postój, zjadłem podwójną dawkę węglowodanów i ruszyłem mocnym tempem w kierunku domu. Skróciłem maksymalnie trasę ale za wiele to nie dało, jazda w tych warunkach była bardzo niebezpieczna, momentami drogi były śliskie. Drugą stroną medalu był fakt, że wreszcie przetestowałem ciuchy w warunkach zimowych i zdały egzamin. Mimo prawie godziny jazdy w śnieżycy ubranie nie przemokło i jedynie rękawiczki nie wytrzymały tych warunków. Dosyć dobrze zniosłem te warunki i organizm nie złapał żadnego kryzysu. Trening oczywiście skróciłem ale zaledwie o 15 minut ale znaczenia dla mnie to nie ma żadnego. Powoli mam dosyć tych ciągłych huśtawek pogody, chyba wolałbym cały czas jeździć przy 8-10 stopniach niż raz przy 18 a drugi przy 0 stopniach. Pierwszy raz od kilku lat miałem „przyjemność” jechać w takich warunkach i w dalszym ciągu nie lubię ani deszczu ani zimna a takie sytuacje pogodowe to dla mnie prawdziwy dramat i totalny brak komfortu psychicznego a także okazja do popełniania wielu błędów których w normalnych sytuacjach unikam. Zaliczyłem kolejną ciekawą trasę w dobrym tempie. Mam nadzieje, że w kolejnych tygodniach pogoda pozwoli już na swobodną jazdę po górach a sytuacja nie wymusi zawieszenia treningów na szosie.


Trening 24

Piątek, 20 marca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: 103.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:04 km/h: 25.33
Pr. maks.: 63.00 Temperatura: 9.0°C HRmax: 180180 ( 92%) HRavg 139( 71%)
Kalorie: 2748kcal Podjazdy: 2070m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Długo czekałem na dzień w którym uda się wyskoczyć w góry. Cały tydzień ciężko było znaleźć czas na 4 godzinną jazdę i dopiero dzisiaj się udało. Przed jazdą ściągnąłem ślad na licznik aby sprawdzić czy nawigacja po śladzie działa, nie chciało m się tworzyć nowego wiec wgrałem taki który częściowo pokrywa się z trasą którą chciałem jechać. Miałem z głowie trzy trasy w dwóch różnych regionach i ostatecznie wybór padł na rundę z Równicą, Kubalonką i Salmopolem. Dosyć długo się zbierałem, musiałem ubrać cieplejsze ciuchy bo było chłodniej niż przez ostatnie dni a brak słońca dodatkowo zmniejszał temperaturę odczuwalną. Wyjechałem w sumie około 10 minut później niż zamierzałem ale nie musiałem się zbytnio spieszyć do domu. Nogi podobnie jak wczoraj były słabe, wciąż nie doszły do siebie po dużej dawce tlenowych treningów i liczyłem na to, że górska trasa z mocnymi akcentami pobudzi je do lepszej pracy. Celowo wybrałem drogę do Ustronia z dużą ilością podjazdów. Pierwsze hopki ciężko wchodziły w nogi. Dopiero podjazd wśród pól do Ustronia poszedł lepiej. Pierwszy poważniejszy sprawdzian to miał być Poniwiec ale ze względu na to, ze wszystkie restauracje, hotele są obecnie zamknięte bałem się, że droga nie będzie przejezdna i wybrałem alternatywny podjazd. Po raz ostatni jechałem go chyba dwa lata temu i dlatego niezbyt dobrze pamiętałem jak wygląda. Zacząłem spokojnie i gdy zrobiło się stromo to łańcuch szybko wylądował na największej koronce kasety. Jechałem bardzo oszczędnie i na najtrudniejszym fragmencie z nachyleniem ponad 10 % po prostu przepychałem korby. Dojechałem do końca asfaltowej drogi i nawrót, początek zjazdu po dziurawej, brudnej i nierównej nawierzchni nie był przyjemny ale druga cześć już zupełnie odmienna. Szybko zjechałem w dół gdzie skonsumowałem batona i ruszyłem w kierunku Równicy. Tego podjazdu już odpuścić nie mogłem, chciałem go wjechać równym i mocnym tempem i dlatego u podnóża zatrzymałem się na moment. Znikąd pojawił się siwy dym wiec ograniczyłem postój do minimum i gdy byłem gotowy ruszyłem w kierunku szczytu. Niezbyt się rozpędziłem i szybko zrzuciłem z blatu. Łańcuch stopniowo szedł w górę kasety, starałem się trzymać kadencji ponad 80 i do kostki brukowej nawet się to udawało. Na kostce kadencja spadła poniżej 80 ale były momenty, że była wyższa. Po 6 minutach byłem już na rozwidleniu dróg przy końcu kostki co jest dobrym jak na mnie czasem. Na dalszym fragmencie podjazdu trzymałem równe tempo, nawet na łukach nie odpuszczałem. Pilnowałem cały czas kadencji i dzięki temu drogi ubywało jakby szybciej. Na ostatnim kilometrze minimalnie podkręciłem tempo i po ponad 18 minutach walki z podjazdem byłem na szczycie. Nie jechało się dobrze i przyjemnie a nogi wciąż były zamulone, czas jak na końcówkę Marca i pierwsze zetkniecie z tej długości podjazdem jest nawet przy moich możliwościach bardzo dobry. Niestety musiałem od razu zawracać, służby porządkowe zastawiły dojazd do schroniska i wspinaczki na Skibówke. Chwile czasu straciłem na ubranie się na zjazd. Nie czułem się pewnie i dlatego zjazd był bardzo asekuracyjny i momentami słaby technicznie. Trochę zmarzłem bo nie było zbyt ciepło ale już po zjeździe zatrzymałem się by rozebrać jedną warstwę ciuchów. Kolejny podjazd jaki chciałem zaliczyć to Kubalonka. Kawałek drogi mnie jeszcze od niego dzielił wiec zdążyłem się namyślić i skręciłem wcześniej w prawo w kierunku Gahury. Jechałem znów spokojniej a gdy zrobiło się stromiej to znów próbowałem utrzymać równe tempo co udało się. Ostatnim razem szlaban był zamknięty a tym razem udało się dojechać do końca asfaltowej drogi . Zjazd znów wolny i asekuracyjny a po nim przedzieranie się przez rozkopaną Wisłę. Na szczęście za rondem już spokojniej i mogłem zacząć myśleć o podjeździe na Kubalonkę. Podjazd nie poszedł po mojej myśli, wjechałem równym tempem ale nogi pracowały jeszcze gorzej niż wcześniej, nie próbowałem nawet przyśpieszać bo raczej nic dobrego z tego by nie wynikło. Na szczycie nie zatrzymywałem się tylko skręciłem w lewo na Szarculę. Tam napotkałem na ekipy remontujące bardzo dziurawą i zanieczyszczoną nawierzchnie. Przed zjazdem zrobiłem kolejny postój na założenie dodatkowej warstwy. Zjazd z Zameczka wygląda fatalnie, dużo gorzej niż w ubiegłym roku ale to tylko namiastka tego co napotkałem kawałek dalej. Nad Wisłą jest już nowy most a za nim zwężenia, brak asfaltu i ekipy remontowe. Sporo czasu straciłem na wahadłach i wtedy wykorzystałem chwile czasu na włączenie nawigacji. Znajdowałem się poza kursem i dopiero gdy wjechałem na główną drogę w kierunku Malinki znalazło kurs. Przed właściwym podjazdem zatrzymałem się, znowu rozebrałem jedną warstwę i zdecydowałem również o pozbyciu się nogawek. To był strzał w 10 bo jechało się lżej. Podjazd zaczynałem w nienajlepszej kondycji ale później było lepiej. Złapałem dobry rytm, trzymałem stałą moc i kadencję. W drugiej połowie jeszcze podkręciłem tempo, miałem zamiar finiszować ale w ostatniej chwili rozmyśliłem się i dlatego ostatnie kilkaset metrów podjazdu pokonałem z niższą kadencją. Dla takiej nogi jak na podjeździe pod Salmopol warto było męczyć się wcześniej przez ponad 2 godziny. Na szczycie kontrola tożsamości związana z epidemią i wyłapywaniem osób które powinny przebywać na kwarantannie domowej. Mnie to na szczęście na razie nie dotyczy i spokojnie mogłem jechać dalej. Na zjeździe znowu nie poszalałem, dopiero gdy pojawiła się nowa nawierzchnia to pozwoliłem sobie na bardziej odważną jazdę. Na długim zjeździe pod wiatr do Szczyrku trochę zmarzłem. W mieście niewiele się zmieniło, sporo samochodów i pieszych, uciekałem stamtąd tak szybko jak mogłem. Na trasie do Bielska mijałem kilka radiowozów i musiałem się pilnować. W Bielsku wyłączyłem nawigację po śladzie i zafundowałem sobie jeszcze jeden mocniejszy podjazd a ostatnie kilka kilometrów pokonałem już na luzie. Gdy kończyłem jazdę to pojawiło się słońce i było kilka stopni cieplej niż rano. W sumie to mogę być zadowolony z dyspozycji, myślę, że po 2-3 takich treningach lub innych ukierunkowanych na podjazdy moja noga rozkręci się i będzie podawać przynajmniej tak jak na podjeździe pod Salmopol. Najważniejsze, że widać efekty wielomiesięcznej pracy jaką wykonałem po zakończeniu ubiegłego sezonu. Jutro odpoczynek dla nóg a w niedziele spokojniejsza jazda, jak nie będzie padać to na szosie, jak pogoda nie pozwoli to dwie godziny trenażera na zmiennej kadencji.


Informacje o zaliczonych podjazdach:


Trening 23

Czwartek, 19 marca 2020 Kategoria blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: 46.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:00 km/h: 23.00
Pr. maks.: 65.00 Temperatura: 17.0°C HRmax: 152152 ( 77%) HRavg 122( 62%)
Kalorie: 1041kcal Podjazdy: 910m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny dzień pięknej pogody ale i małej ilości czasu jaki mogłem przeznaczyć na przyjemności. Po wczorajszym teście licznika ogarnąłem aplikacje na telefon i dzięki temu na liczniku pojawiają się powiadomienia a aktywności synchronizują się automatycznie przez Wi-Fi. Przed jazdą już było na tyle ciepło, że nie miałem problemu z doborem ciuchów i szybko byłem gotowy do jazdy. Profilaktycznie wziąłem ze sobą Garmina i schowałem go do kieszeni. Zamontowałem czujnik prędkości i próbowałem skalibrować pomiar mocy. Miernik cały czas był widoczny jako dwustronny i dlatego kalibracja z jednym czujnikiem nie mogła się udać. W Garminie nie było opcji sprawdzenia np. stanu baterii czujnika w Bryton posiada taką informacje. Wszystkich funkcji jeszcze nie odkryłem i na razie nie mam żadnych zastrzeżeń odnośnie działania licznika. Licznik włączyłem pod domem, od razu wykrył czujniki i mogłem jechać. Jeszcze wczoraj miałem w głowie testy mocy ale trochę się zmieniło i testy przełożyłem na kolejny tydzień regeneracyjny. Wielkiego postępu nie zrobiłem przez 4 tygodnie i rozbieżność stref wyszłaby nieduża. Pojechałem wiec na kolejny spokojny trening. Mając 2 godziny zdecydowałem się na dwukrotne zaliczenie Przegibka. Dojazd do przełęczy teraz jest dłuższy ze względu na to, że omijam Szpital szerokim łukiem a najkrótsza droga prowadzi obok Szpitala. W dobrym tempie dojechałem do Straconki ale głównie ze względu na to, że jechałem w większości z wiatrem w plecy. Podjazd zacząłem spokojnie i starałem się utrzymać równe tempo, po drodze wyprzedził mnie jeden kolarz a dwóch zjeżdżało w dół. Na szczycie byłem po około 13 minutach podjazdu, nie zatrzymywałem się i od razu przyjąłem pozycje do zjazdu. Starałem się zjechać jak najmniejszym pokładem sił i wykorzystałem wszystkie zdolności które szlifowałem w ostatnim sezonie. Zjazd był szybki i dopiero na przedostatnim łuku w miejscu gdzie było pełno żwiru musiałem zmienić pozycje i wytraciłem sporo prędkości. Później udało się rozpędzić ale im bliżej Międzybrodzia tym było ciężej. Ostanie 2 kilometry do skrzyżowania już były pod wiatr i odpuściłem zupełnie jazdę w pozycji aero. Na skrzyżowaniu chwila przerwy i czekanie na spokojny nawrót. Podjazd zacząłem bardzo spokojnie i wraz ze wzrostem nachylenia tempo rosło. Ostatnie 3 kilometry to znowu równa jazda i niemal dokładnie taka sama moc i czas jak na podjeździe od Straconki. Drugi zjazd również poświęciłem na techniczną jazdę, początek dosyć mocny, musiałem napędzić rower przed szybszą częścią zjazdu. Wiatr hulał nieźle i mimo bardzo opływowej pozycji zjazd był wolny ale od strony technicznej niezły chociaż z drobnymi błędami. Powrót przez Bielsko spokojny, na drogach sporo samochodów a w wielu miejscach dużo pieszych w skupiskach. Nie przejmowałem się tym i nigdzie się nie zatrzymując dojechałem do domu. Po drodze mało jadłem i pod koniec zaczęło brakować pod nogą. W domu porównałem dane z obu liczników i różnice wyszły kosmetyczne. W Garminie prędkość brana była z GPS i wyszło dokładnie 200 metrów więcej oraz 20 metrów mniej przewyższenia niż według Brytona. Z mapy wynikało, że trasa na Brytonie powinna być 100 metrów krótsza ze względu na miejsce startu i końca treningu. Powoli przyzwyczajam się do większej liczby przycisków w Brytonie i obsługi guzikowej czego w Garminie nie było. Na tym skończyłem czas odpoczynku i od piątku wracam do intensywniejszych jazd. Jak pogoda pozwoli to uderzam w góry i 4-5 podjazdów powinno wpaść na konto.

Rozjazd 9

Środa, 18 marca 2020 Kategoria 0-50, blisko domu, Samotnie, Szosa
Km: 26.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:02 km/h: 25.16
Pr. maks.: 59.00 Temperatura: 16.0°C HRmax: 134134 ( 68%) HRavg 109( 55%)
Kalorie: 409kcal Podjazdy: 310m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj znalazłem czas dopiero popołudniu i żal było marnować najcieplejszego w tym roku dnia. Wyjazd był typowo regeneracyjny połączony z testami. Wczoraj odebrałem nowy licznik który ma zastąpić wysłużonego i coraz gorzej działającego Garmina i zależało mi aby posiadał te funkcje jakie miał Garmin. Nie chciałem przeznaczać zbyt dużej sumy pieniędzy na nowego Garmina i szukałem tańszych produktów innych producentów. Wybrałem licznik mało znanej w Polsce firmy Bryton w wersji z dużą ilością funkcji a także obsługą wszystkich czujników łącznie z Di2, licznik bezproblemowo łączy się z telefonem i internatem poprzez Wi-Fi. Wedle tego co czytałem w opiniach i recenzjach bezproblemowo i szybko skonfigurowałem urządzenie i ustawiłem pod siebie. Wersja którą wybrałem ma inne mocowanie niż pozostałe i na razie mam tylko jeden uchwyt. W odróżnieniu od Garmina zabezpieczyłem licznik przy pomocy smyczy na wypadek gdyby coś stało się z mocowaniem i licznik wypadł. Jak za tą cenę to licznik wygląda całkiem solidnie i ciekaw byłem jak działa. Dla porównania danych wziąłem ze sobą Garmina z zamiarem obserwowania danych. Wyjechałem po 15:30 w letnim stroju i rękawkach. Noga znowu podawała całkiem nieźle i szybko wydostałem się z miasta mimo jazdy drogą na której jest zwężenie. Na pierwszy rzut oka nie widziałem większych różnic danych. Po kilku minutach Garmin zaciął się na moment a Bryton działał bez zakłóceń. Gdy zatrzymałem się na skrzyżowaniu to auto pauza w Garminie załączyła się szybciej o sekundę niż w Brytonie. Jak ruszałem to Bryton z kolei zareagował sekundę później i wyszło na to samo. Wtedy też była różnica danych w poszczególnych licznikach, Bryton pokazał wyższą moc ale po paru sekundach dane się wyrównały. Drugą różnicą były wskazania temperatury, Garmin pokazywał o około stopień więcej niż Bryton. Momentami dane różniły się o 1-2 jednostki od siebie ale to żadna różnica. W Brytonie nie ustawiłem na żadnym ekranie wskazań wysokości i nie miałem porównania tej wielkości. Nie byłem w stanie cały czas obserwować licznika i musiałem skupić się na drodze. Często jeżdżę tą trasą ale nierówne drogi i dziury nie były nigdy tak uciążliwe jak dzisiaj. Na podjazdach Bryton szybciej reagował na zmiany nachylenia i chyba dzięki temu jest dokładniejszy. Kilka razy oba liczniki jednocześnie gubiły wskazania z czujników, może były jakieś zakłócenia albo błędy. W końcówce na jednym z zakrętów cudem wybroniłem się od gleby. Musiałem gwałtownie zmienić tor jazdy wjeżdżając w kupę piachu i żwiru, czułem jak koło traci przyczepność ale jakoś opanowałem sytuacje. Po ponad godzinie spokojnej jazdy byłem spowrotem. Przy okazji testowałem „nowe” spodenki. Leżały w szafie kilka lat nieużywane i teraz sobie o nich przypomniałem, wtedy były za luźne, teraz w sam raz. Ciężko coś powiedzieć po jednej jeździe, miałem takie same, używałem kilka lat i na trasy powyżej 3 godzin ich zazwyczaj nie zabierałem, przy tej wkładce dłuższa jazda była już wysoce niekomfortowa. Trochę mam niefart, że tydzień regeneracyjny przypadł na taki czas gdy w pracy jest luźniej a pogoda sprzyja jeździe rowerem. Jest za to czas na inne rzeczy którymi nie będę musiał zawracać sobie głowy w kolejnych tygodniach. Pierwsze wrażenia z nowego licznika pozytywne i nie żałuję, ze nie zainwestowałem w coś droższego.


Trening 22

Wtorek, 17 marca 2020 Kategoria 50-100, Samotnie, Szosa
Km: 64.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:10 km/h: 29.54
Pr. maks.: 62.00 Temperatura: 13.0°C HRmax: 145145 ( 74%) HRavg 123( 63%)
Kalorie: 747kcal Podjazdy: 350m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Wczoraj odpuściłem jazdę ale dzisiaj nie mogłem sobie darować, szkoda było tej pięknej pogody. Udało się wygospodarować dwie godziny na jazdę. Dużo rzeczy miałem do zrobienia i to był jedyny moment w którym mogłem trochę pokręcić. Pierwszy raz pogoda była całkowicie wiosenna, przy wysokiej temperaturze nie było silnego wiatru wiec mogłem założyć wiosenne ciuchy. Wyjechałem przed 10 aby o 12 już być w domu. Nie chciałem znów wjeżdżać w korek wiec skierowałem się na Jaworze. Noga od początku kręciła dobrze, sprzęt też nie szwankował, przełożenia wchodziły płynnie i mogłem cieszyć się jazdą. Po zjeździe do ronda ruszyłem mocniej i starałem się jechać równo bez szarpania. Na dwóch skrzyżowaniach sterowanych sygnalizacją świetlną musiałem się zatrzymać i dopiero za Jasienicą ni było przeszkód. Zaskoczyły mnie tłumy przy zamkniętym Ośrodku Zdrowia w Jasienicy, ludzie chyba nie mają co w domu robić. Podjazdy wjechałem nawet nieźle a później musiałem przeciwstawić się podmuchom wiatru które na płaskim terenie były bardziej odczuwalne niż bliżej gór. Spodziewałem się mniejszego ruchu na drogach ale wielkiej tragedii nie było, kolejne miejsce w którym musiałem się zatrzymać to most w Strumieniu. Gdy skręciłem na wschód to jechało się dosyć ciężko, dopiero w Wiśle Wielkiej złapałem wiatr w żagle i w szybkim tempie dojechałem do Goczałkowic. Tam chciałem jechać ścieżką rowerową ale gdy zauważyłem zaparkowany na ścieżce samochód zjechałem na drogę. Myślałem, że szybko dostane się do Zabrzega i skierowałem się w stronę Zapory i dojechałem do zamkniętej bramki. Chcąc czy nie chcąc musiałem wrócić, straciłem kilka minut na tym odcinku ale nie było na skrzyżowaniu żadnej informacji o tym, że korona Zapory jest zamknięta. Nie miałem wyjścia i musiałem jechać dłuższą drogą a to oznaczało tylko tyle, że nie wyrobie się przed 12 do domu. Jechałem wcześniej założonym tempem i przed 12 byłem w Międzyrzeczu. Skręciłem w ul. Spacerową i co Bielska dojechałem inną drogą. O 12 zacząłem zjeżdżać i w luźnym tempie skierowałem się do domu. Ostatnie kilka kilometrów spędziłem z telefonem w ręku. Kilka razy doszło do niebezpiecznych sytuacji na ścieżce rowerowej. Ludziom wciąż się wydaje, że jak przez przypadek wejdą na ścieżkę rowerową to mogą nią iść a inni będą ustępować im pierwszeństwa. Wcale nie lubię jeździć tą ścieżką, nie dość, że często trzeba zwalniać, praktycznie na każdym wyjeździe z posesji to jeszcze jest tak zanieczyszczona, że trzeba dodatkowo uważać aby nie najechać na coś co może przebić dętkę. Na razie przez remonty dróg w okolicy nie ma za bardzo alternatywy i to najczęściej jedyny wariant powrotu z trasy do domu.

kategorie bloga

Moje rowery

TCR Advanced 2 2021 10148 km
Zimówka 9414 km
Litening C:62 Pro 18889 km
Triban 5 54529 km
Astra Chorus 2022 12644 km
Evo 2 8629 km
Hercules 13228 km
Ital Bike 9476 km
Trek 17743 km
Agree GTC SL 21960 km
Cross Peleton 44114 km
Scott 9850 km

szukaj

archiwum