Wpisy archiwalne w kategorii
Szosa
Dystans całkowity: | 176758.50 km (w terenie 619.00 km; 0.35%) |
Czas w ruchu: | 6527:23 |
Średnia prędkość: | 26.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 750.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1954597 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (179 %) |
Maks. tętno średnie: | 198 (101 %) |
Suma kalorii: | 3659879 kcal |
Liczba aktywności: | 2604 |
Średnio na aktywność: | 67.88 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
Trening 95
Wtorek, 27 sierpnia 2019 Kategoria 0-50, blisko domu, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 28.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:03 | km/h: | 26.67 |
Pr. maks.: | 48.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 181181 ( 92%) | HRavg | 143( 73%) |
Kalorie: | 543kcal | Podjazdy: | 470m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nowy tydzień zaczął się źle. Poniedziałek był trudnym dniem , wychodząc z pracy myślałem tylko o przejażdżce rowerowej z postojem na napój regeneracyjny. Niestety swoje zrobiła pogoda, krótko po powrocie zaczęło padać i odpowiednich warunków do spokojnej jazdy nie było wiec musiałem się pogodzić z myślą o zupełnie wolnym od roweru dniu. O napoju regeneracyjnym też zapomniałem bo miał być on nagrodą za ruszenie tyłka z domu.
Wtorek również nie wyglądał różowo. Gdy tylko byłem w pracy to była piękna pogoda a wracając ledwo zdążyłem do domu przed oberwaniem chmury. Później dwa razy zbierałem się na trening i za każdym razem zaczynało padać. Udało się wyjechać wieczorem, było mokro i wilgotno, nie bardzo lubię takie warunki a w dodatku z treningiem jaki mnie czekał to była istna mieszanka wybuchowa dla mojego organizmu. Nie chcąc poświęcać dobrych ciuchów i butów na takie warunki ubrałem po raz kolejny stare buty i wysłużone już ciuchy. Nie mogłem się przyzwyczaić do butów, za bardzo przywykłem do bardzo sztywnego, dobrze przekazującego moc na napęd obuwia i cały rower sprawiał wrażenie „miękkiego”, nie zwolniło mnie to w żaden sposób z treningu i mając mało czasu ruszyłem na bardzo zwięzłą ale konkretną rozgrzewkę. Brakowało około 15 minut luźnej jazdy do całkowitego przygotowania organizmu do wysiłku ale muszę pracować nad jak najszybszym wchodzeniem na właściwe obroty bo na dzień dzisiejszy przegrywam prawie wszystkie wyścigi tuż po starcie gdy próbuje złapać właściwy rytm a trwa to zbyt długo. Byłem bardzo ciekawy czy po tak krótkiej rozgrzewce uda mi się zrealizować wszystkie założenia. Tym razem były to trzyminutówki na najbardziej optymalnej mocy. Już podczas poprzednich treningów ustaliłem, że 5,5-5,7 W/kg w czasie 3 minut to będzie optimum i z tą myślą przystąpiłem do treningu. Nie miałem dużego pola manewru jeżeli chodzi o wybór podjazdu i wykorzystałem jeden z okolicznych segmentów. Był on chyba najbardziej optymalny o czym przekonałem się po pierwszym wjeździe. Podczas kolejnych pojawiały się problemy jak np. samochody czy piesi ale nie musiałem ani razu zwalniać więc nie miało to żadnego wpływu na przebieg treningu. Miałem problem z regeneracją po powtórzeniach i z każdym razem problem się nasilał. Po 6 wjeździe poczułem ulgę, że to już koniec. Do domu wróciłem luźnym tempem okrężną drogą aby trochę czasu przejechać w strefie 1.



Wtorek również nie wyglądał różowo. Gdy tylko byłem w pracy to była piękna pogoda a wracając ledwo zdążyłem do domu przed oberwaniem chmury. Później dwa razy zbierałem się na trening i za każdym razem zaczynało padać. Udało się wyjechać wieczorem, było mokro i wilgotno, nie bardzo lubię takie warunki a w dodatku z treningiem jaki mnie czekał to była istna mieszanka wybuchowa dla mojego organizmu. Nie chcąc poświęcać dobrych ciuchów i butów na takie warunki ubrałem po raz kolejny stare buty i wysłużone już ciuchy. Nie mogłem się przyzwyczaić do butów, za bardzo przywykłem do bardzo sztywnego, dobrze przekazującego moc na napęd obuwia i cały rower sprawiał wrażenie „miękkiego”, nie zwolniło mnie to w żaden sposób z treningu i mając mało czasu ruszyłem na bardzo zwięzłą ale konkretną rozgrzewkę. Brakowało około 15 minut luźnej jazdy do całkowitego przygotowania organizmu do wysiłku ale muszę pracować nad jak najszybszym wchodzeniem na właściwe obroty bo na dzień dzisiejszy przegrywam prawie wszystkie wyścigi tuż po starcie gdy próbuje złapać właściwy rytm a trwa to zbyt długo. Byłem bardzo ciekawy czy po tak krótkiej rozgrzewce uda mi się zrealizować wszystkie założenia. Tym razem były to trzyminutówki na najbardziej optymalnej mocy. Już podczas poprzednich treningów ustaliłem, że 5,5-5,7 W/kg w czasie 3 minut to będzie optimum i z tą myślą przystąpiłem do treningu. Nie miałem dużego pola manewru jeżeli chodzi o wybór podjazdu i wykorzystałem jeden z okolicznych segmentów. Był on chyba najbardziej optymalny o czym przekonałem się po pierwszym wjeździe. Podczas kolejnych pojawiały się problemy jak np. samochody czy piesi ale nie musiałem ani razu zwalniać więc nie miało to żadnego wpływu na przebieg treningu. Miałem problem z regeneracją po powtórzeniach i z każdym razem problem się nasilał. Po 6 wjeździe poczułem ulgę, że to już koniec. Do domu wróciłem luźnym tempem okrężną drogą aby trochę czasu przejechać w strefie 1.



Miasto 21
Poniedziałek, 26 sierpnia 2019 Kategoria 50-100, b'Twin 2019, blisko domu, Miasto, Samotnie, Szosa
Km: | 73.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 1450kcal | Podjazdy: | 1440m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trening 94
Niedziela, 25 sierpnia 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 119.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:10 | km/h: | 23.03 |
Pr. maks.: | 73.00 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | 185185 ( 94%) | HRavg | 140( 71%) |
Kalorie: | 2532kcal | Podjazdy: | 3000m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jedna z najtrudniejszych tras jakie przejechałem z życiu. Plan był nieco bardziej ambitny ale nie był to idealny dla mnie dzień i odpuściłem tylko jeden podjazd głównie ze względu na brak czasu a także warunki na drodze. Po sobotnim treningu sprawdziłem dokładnie sprzęt i stwierdziłem problem z przednim kołem, nie chciało mi się zakładać kół karbonowych wiec po lekkim poluzowaniu hamulca dało się normalnie jechać na wysłużonych już kołach treningowych. Zabrałem duży zapas jedzenia i w sklepach miałem tylko napełniać bidony.
Ruszyłem przed 7 co było optymalną dla mnie porą, nie byłem w stanie wstać odpowiednio wcześnie aby wyjechać np. 30 minut szybciej a wtedy może przejechałbym całą zaplanowaną trasę. Po wyjeździe szybko zorientowałem się, ze nie wziąłem żadnych pieniędzy i pierwszym postojem miał być bankomat w Straconce. Po kilku minutach dojechał do mnie kolarz z Jaworza i wspólnie dojechaliśmy do Orlenu przy skręcie na Straconkę. Ruch na drogach był niewielki wiec pojechałem głównymi drogami. Za Orlenem się rozdzieliliśmy, towarzysz czekał na kolegów a ja samotnie ruszyłem w kierunku Przegibka. Po drodze zatrzymałem się wyciągnąć pieniądze z bankomatu i ruszyłem dalej. Podjazd na Przegibek szedł jak po grudzie, tętno wysokie, moc słaba, rower nie chciał współpracować i wydawało mi się, że na górę toczyłem się bardzo długo. Nie zatrzymywałem się i już na początku zjazdu pojawił się kolejny, dobrze znany mi problem. Każda próba wrzucenia na blat kończyła się wyrzuceniem łańcucha poza korbę. Ostatecznie postanowiłem zjechać na małej tarczy, zaniepokoił mnie głośny trzask i musiałem się zatrzymać, na szczęście nic się nie stało i mogłem kontynuować jazdę. Dalsza część zjazdu już bardziej asekuracyjna z dwukrotną próbą wrzucenia łańcucha na blat, przy drugim razie odczepił się czujnik od miernika mocy i przestał działać. Po zjeździe do Międzybrodzia próbowałem coś z tym zrobić ale bezskutecznie i musiałem się pogodzić z faktem jazdy bez wskazań mocy co znacznie obniżyło moją motywacje i przyjemność z jazdy. Mocno zniechęcony ruszyłem na Nowy Świat. Jechało się fatalnie, czułem się jakbym jechał na rowerze zrobionym z gumy, nie czułem mocy pod nogą a rower nie pracował jak powinien. Chyba zbytnio przyzwyczaiłem się do sztywnych kół karbonowych i jazda na dużo gorszych, wysłużonych kołach aluminiowych ze zużytymi oponami działa na mnie jak tortury. Mimo wszystko całkiem nieźle wjechałem na szczyt, ostatnim razem końcówkę jechałem już na oparach a tym razem miałem sporo sił a czas nie wyszedł dużo gorszy, brakowało tylko danych o mocy. Zjazd składał się z dwóch części, pierwszej asekuracyjnej i drugiej szybkiej i technicznej z mocnym hamowaniem przed skrzyżowaniem. Puściłem się trochę zbyt odważnie i dobrze, że nic nie jechało bo mogłoby się skończyć nieciekawie. Po zjeździe spotkałem grupkę kolarzy ale nie zabrałem się z nimi tylko ruszyłem w kierunku kolejnego wymagającego podjazdu. Nie było zbytnio czasu na odpoczynek bo po około 5 minutach dotarłem do początku kolejnej wspinaczki. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że przed podjazdem musiałem skręcić ostro w lewo i zaczynałem praktycznie z zatrzymania. Nachylenie od razu jest wysokie i łańcuch szybko powędrował w górę kasety. W ten dzień komfort jazdy kończył się przy nachyleniu 12 % a na przeważającej części podjazdu było stromiej i często musiałem jechać w stójce zostawiając rezerwy na kolejne podjazdy. Będąc przyzwyczajony do jazdy z miernikiem nie wiedziałem czy dobrze rozkładam siły i czy jazda nie jest za mocna. Nie wiedząc dokładnie gdzie kończy się nawierzchnia odpowiednia do roweru szosowego jechałem cały czas z rezerwami. Po niecałych dwóch kilometrach od zjazdu z głównej drogi miarę równa nawierzchnia zmieniła się w żwir z niewielką domieszką asfaltu co uznałem za koniec szosowego podjazdu. Fragment podjazdu na Hrobaczą Łąkę jechałem ostatni raz około 8 lat temu i nie pamiętam czy wtedy szło wjechać wyżej czy do tego samego miejsca. Przy końcu podjazdu czekała na mnie ławeczka i skorzystałem z okazji i odpocząłem na moment. Na liczniku miałem dopiero 30 kilometrów z 1000 metrów przewyższenia. Po odpoczynku bardzo asekuracyjnie zjechałem w dół i ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu. Pomimo faktu, że droga prawie cały czas prowadziła do góry to następny trudniejszy podjazd czekał na mnie po około 10 kilometrach. Jechałem na tyle spokojnie, na ile pozwalały nogi i krótki podjazd w kierunku Targanic także pokonałem z rezerwą. Po zjeździe bardzo równą drogą zatrzymałem się w sklepie, w bidonach już prawie pusto i zakupiłem wodę i próbowałem dostać baterie do Miernika Mocy. Niestety nie udało się ich kupić i kontynuowałem jazdę bez wskazań mocy. Podjazd na Kocierz rozpocząłem bardzo spokojnie, mocniej pojechałem drugą, trudniejszą część podjazdu i na szczycie znowu krótka przerwa. Na zjeździe znowu próba wrzucenia na blat i nieco agresywniejszej jazdy, po trzykrotnym spadnięciu łańcucha gdy nie mogłem już go nałożyć i musiałem kontynuować jazdę bez kręcenia odpuściłem sobie harce. Na luzie dojechałem do zwężenia gdzie musiałem się zatrzymać i dopiero wtedy nałożyłem łańcuch. Mając chwile czasu spojrzałem na mapę i wypatrzyłem ciekawy podjazd. Postanowiłem go sprawdzić. Po kilkuset metrach jazdy od zwężenia drogi skręciłem w prawo w boczną drogę. Podjazd wyglądał ciekawie, kilka fragmentów z nachyleniem kilkunastoprocentowym i ciekawa serpentyna prowadząca przez las. Po małym przerywniku w postaci płyt trudność się skończyła i droga zaczęła minimalnie opadać w dół. Dojechałem do końca asfaltu, po drodze kilka krótkich podjazdów i sporo zjazdu w tym odcinek z nachyleniem około 10 %. Profil bardzo przypominający końcówkę podjazdu na Pietraszonke. Droga prowadzi dalej ale nawierzchnią jest żwir wiec nie pchałem się dalej i wróciłem do punktu wyjścia. Ciekawy podjazd odkryty chociaż dosyć łatwy i krótki. Po zjeździe zatrzymałem się po raz drugi w sklepie, kupiłem zapas wody na resztę treningu i nie udało się dostać baterii wiec pojechałem dalej. Czekały na mnie jeszcze trzy podjazdy ale ze względu na małą ilość czasu musiałem z jednego zrezygnować. Nie chciałem odpuścić Łysiny która była kolejnym celem. Z Kocierza do Okrajnika dojechałem boczną drogą z ominięciem kolizyjnego skrzyżowania w Łękawicy. Krótki odcinek był zamknięty dla samochodów ale utrudnieniem była duża liczba pieszych i wyszło na to samo. Podjazd w kierunku Gilowic dał mi w kość, męczyłem się strasznie a wspinaczka na Łysinę jeszcze się nie zaczęła. O mały włos nie przejechałem skrzyżowania na którym miałem skręcić w lewo, zatrzymałem się na moment i powoli ruszyłem do góry. Nie wiem czemu ale lubię ten podjazd, zawsze mi się tam podoba i dobrze podjeżdża. W dalszym ciągu nie czułem moc pod nogą i jechałem na pewno słabiej niż pozawalają na to moje możliwości. Nie pamiętałem dokładnie długości podjazdu i zaskoczyło mnie, że dosyć szybko dojechałem do zabudowań po prawej stronie. Na początku ścianki miałem drobne problemy ale im dalej tym jechałem mocniej i sam koniec trudnego odcinka to już jazda prawie na maksa. Na wypłaszczeniu specjalnie nie dokręcałem i musiałem walczyć z dużą liczbą pieszych. Przed zjazdem znowu krótki postój i jazda w dół. W drugiej części znowu puściłem się odważniej i miałem problem z wyhamowaniem roweru przed skrzyżowaniem. Już wtedy musiałem podjąć decyzje o kolejnym podjeździe, miałem w planie Górę Żar i na dobicie Magurkę. Zaliczenie tych dwóch podjazdów pozwoliłoby mi na dokończenie Korony Beskidu Małego z wszystkimi ważniejszymi i trudniejszymi podjazdami regionu. Nie zastanawiałem się długo i zrezygnowałem z podjazdu na znany, niezbyt lubiany i zwykle meczący mnie podjazd na Żar i ruszyłem w kierunku Magurki. Jechało się ciężko, topornie, z ulgą zatrzymałem się na moment w Tresnej. Dojazd do Wilkowic to głównie walka z łańcuchem, niemocą a w końcówce także wiatrem, solidnie ujechany dotarłem do podnóża Magurki. Ruszyłem nieźle ale po chwili już wszystko wyglądało gorzej. Jechałem już na oparach, poprzednie podjazdy, warunki, niesprawny sprzęt i brak danych z mocy na których zwykle bazowałem rozkładając siły miały duży wpływ na moją dyspozycję. Poza walką z własnymi słabościami musiałem stawić czoła dużej liczbie pieszych, rowerzystów a nawet samochodów. Nie byłem zadowolony, zachowałem trochę sił na końcówkę i ostatnie 1300 metrów jechałem już na maksa. Nie pamiętałam jaki mam najlepszy czas, wiedziałem, że jest to około 17 minut i byłem zaskoczony, że pomimo względnie słabej jazdy przez sporą cześć podjazdu miałem szanse na podobny rezultat. Nie wiem czy dobrze zmierzyłem ale stoper zatrzymał się na 16:58. Na szczycie chwile dochodziłem do siebie i ruszyłem powoli w dół, zjechałem spokojnie, bezpiecznie, z umiejętnym hamowaniem. Podświadomie miałem ochotę na drugi wjazd ale nie miałem na to czasu i spokojnie ruszyłem w kierunku Bielska. Przez Bielsko z problemami, duży ruch, utrudnienia a także resztka picia w bidonach nie ułatwiały powrotu. Po wjechaniu na ostatni podjazd zauważyłem, że niewiele brakuje do 3000 metrów w pionie i postanowiłem dokręcić. Nadrobiłem tylko kilometr zaliczając krótki ale wymagający podjazd w Jaworzu. Nogi dostały nieźle w kość co w połączeniu z nie najlepszym samopoczuciem spowodowało duże uczucie zmęczenia.
Niby przejechałem tylko 120 kilometrów ale z przewyższeniem 3000 metrów. Mniej więcej do 70 kilometra utrzymywałem wartość 3 % w stosunku przewyższenie do dystansu, dopiero mniejsza liczba podjazdów na ostatnich 50 kilometrach zaniżyła tą wartość. Szkoda, że noga nie była tak dobra jak np. tydzień temu wtedy moja jazda pozwoliłaby na zaliczenie także Góry Żar i wtedy byłaby to najtrudniejsza trasa jaką przejechałem. Słaba jazda, wolne zjazdy, nienajlepsza dyspozycja na pagórkowatych odcinkach, problemy z rowerem a także duża liczba przerw spowodowała, że jechałem wolno i nie mogę być do końca zadowolony z treningu. Ciekawy jak wyglądały moje moce z poszczególnych podjazdów, wydaje mi się, że te trudniejsze przejechałem z podobną intensywnością. Muszę kupić nowe baterie do czujników mocy a po sezonie wymienić część osprzętu bo w tym tkwi problem który powtarza się już od dłuższego czasu.
Informacje o podjazdach:

Ruszyłem przed 7 co było optymalną dla mnie porą, nie byłem w stanie wstać odpowiednio wcześnie aby wyjechać np. 30 minut szybciej a wtedy może przejechałbym całą zaplanowaną trasę. Po wyjeździe szybko zorientowałem się, ze nie wziąłem żadnych pieniędzy i pierwszym postojem miał być bankomat w Straconce. Po kilku minutach dojechał do mnie kolarz z Jaworza i wspólnie dojechaliśmy do Orlenu przy skręcie na Straconkę. Ruch na drogach był niewielki wiec pojechałem głównymi drogami. Za Orlenem się rozdzieliliśmy, towarzysz czekał na kolegów a ja samotnie ruszyłem w kierunku Przegibka. Po drodze zatrzymałem się wyciągnąć pieniądze z bankomatu i ruszyłem dalej. Podjazd na Przegibek szedł jak po grudzie, tętno wysokie, moc słaba, rower nie chciał współpracować i wydawało mi się, że na górę toczyłem się bardzo długo. Nie zatrzymywałem się i już na początku zjazdu pojawił się kolejny, dobrze znany mi problem. Każda próba wrzucenia na blat kończyła się wyrzuceniem łańcucha poza korbę. Ostatecznie postanowiłem zjechać na małej tarczy, zaniepokoił mnie głośny trzask i musiałem się zatrzymać, na szczęście nic się nie stało i mogłem kontynuować jazdę. Dalsza część zjazdu już bardziej asekuracyjna z dwukrotną próbą wrzucenia łańcucha na blat, przy drugim razie odczepił się czujnik od miernika mocy i przestał działać. Po zjeździe do Międzybrodzia próbowałem coś z tym zrobić ale bezskutecznie i musiałem się pogodzić z faktem jazdy bez wskazań mocy co znacznie obniżyło moją motywacje i przyjemność z jazdy. Mocno zniechęcony ruszyłem na Nowy Świat. Jechało się fatalnie, czułem się jakbym jechał na rowerze zrobionym z gumy, nie czułem mocy pod nogą a rower nie pracował jak powinien. Chyba zbytnio przyzwyczaiłem się do sztywnych kół karbonowych i jazda na dużo gorszych, wysłużonych kołach aluminiowych ze zużytymi oponami działa na mnie jak tortury. Mimo wszystko całkiem nieźle wjechałem na szczyt, ostatnim razem końcówkę jechałem już na oparach a tym razem miałem sporo sił a czas nie wyszedł dużo gorszy, brakowało tylko danych o mocy. Zjazd składał się z dwóch części, pierwszej asekuracyjnej i drugiej szybkiej i technicznej z mocnym hamowaniem przed skrzyżowaniem. Puściłem się trochę zbyt odważnie i dobrze, że nic nie jechało bo mogłoby się skończyć nieciekawie. Po zjeździe spotkałem grupkę kolarzy ale nie zabrałem się z nimi tylko ruszyłem w kierunku kolejnego wymagającego podjazdu. Nie było zbytnio czasu na odpoczynek bo po około 5 minutach dotarłem do początku kolejnej wspinaczki. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że przed podjazdem musiałem skręcić ostro w lewo i zaczynałem praktycznie z zatrzymania. Nachylenie od razu jest wysokie i łańcuch szybko powędrował w górę kasety. W ten dzień komfort jazdy kończył się przy nachyleniu 12 % a na przeważającej części podjazdu było stromiej i często musiałem jechać w stójce zostawiając rezerwy na kolejne podjazdy. Będąc przyzwyczajony do jazdy z miernikiem nie wiedziałem czy dobrze rozkładam siły i czy jazda nie jest za mocna. Nie wiedząc dokładnie gdzie kończy się nawierzchnia odpowiednia do roweru szosowego jechałem cały czas z rezerwami. Po niecałych dwóch kilometrach od zjazdu z głównej drogi miarę równa nawierzchnia zmieniła się w żwir z niewielką domieszką asfaltu co uznałem za koniec szosowego podjazdu. Fragment podjazdu na Hrobaczą Łąkę jechałem ostatni raz około 8 lat temu i nie pamiętam czy wtedy szło wjechać wyżej czy do tego samego miejsca. Przy końcu podjazdu czekała na mnie ławeczka i skorzystałem z okazji i odpocząłem na moment. Na liczniku miałem dopiero 30 kilometrów z 1000 metrów przewyższenia. Po odpoczynku bardzo asekuracyjnie zjechałem w dół i ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu. Pomimo faktu, że droga prawie cały czas prowadziła do góry to następny trudniejszy podjazd czekał na mnie po około 10 kilometrach. Jechałem na tyle spokojnie, na ile pozwalały nogi i krótki podjazd w kierunku Targanic także pokonałem z rezerwą. Po zjeździe bardzo równą drogą zatrzymałem się w sklepie, w bidonach już prawie pusto i zakupiłem wodę i próbowałem dostać baterie do Miernika Mocy. Niestety nie udało się ich kupić i kontynuowałem jazdę bez wskazań mocy. Podjazd na Kocierz rozpocząłem bardzo spokojnie, mocniej pojechałem drugą, trudniejszą część podjazdu i na szczycie znowu krótka przerwa. Na zjeździe znowu próba wrzucenia na blat i nieco agresywniejszej jazdy, po trzykrotnym spadnięciu łańcucha gdy nie mogłem już go nałożyć i musiałem kontynuować jazdę bez kręcenia odpuściłem sobie harce. Na luzie dojechałem do zwężenia gdzie musiałem się zatrzymać i dopiero wtedy nałożyłem łańcuch. Mając chwile czasu spojrzałem na mapę i wypatrzyłem ciekawy podjazd. Postanowiłem go sprawdzić. Po kilkuset metrach jazdy od zwężenia drogi skręciłem w prawo w boczną drogę. Podjazd wyglądał ciekawie, kilka fragmentów z nachyleniem kilkunastoprocentowym i ciekawa serpentyna prowadząca przez las. Po małym przerywniku w postaci płyt trudność się skończyła i droga zaczęła minimalnie opadać w dół. Dojechałem do końca asfaltu, po drodze kilka krótkich podjazdów i sporo zjazdu w tym odcinek z nachyleniem około 10 %. Profil bardzo przypominający końcówkę podjazdu na Pietraszonke. Droga prowadzi dalej ale nawierzchnią jest żwir wiec nie pchałem się dalej i wróciłem do punktu wyjścia. Ciekawy podjazd odkryty chociaż dosyć łatwy i krótki. Po zjeździe zatrzymałem się po raz drugi w sklepie, kupiłem zapas wody na resztę treningu i nie udało się dostać baterii wiec pojechałem dalej. Czekały na mnie jeszcze trzy podjazdy ale ze względu na małą ilość czasu musiałem z jednego zrezygnować. Nie chciałem odpuścić Łysiny która była kolejnym celem. Z Kocierza do Okrajnika dojechałem boczną drogą z ominięciem kolizyjnego skrzyżowania w Łękawicy. Krótki odcinek był zamknięty dla samochodów ale utrudnieniem była duża liczba pieszych i wyszło na to samo. Podjazd w kierunku Gilowic dał mi w kość, męczyłem się strasznie a wspinaczka na Łysinę jeszcze się nie zaczęła. O mały włos nie przejechałem skrzyżowania na którym miałem skręcić w lewo, zatrzymałem się na moment i powoli ruszyłem do góry. Nie wiem czemu ale lubię ten podjazd, zawsze mi się tam podoba i dobrze podjeżdża. W dalszym ciągu nie czułem moc pod nogą i jechałem na pewno słabiej niż pozawalają na to moje możliwości. Nie pamiętałem dokładnie długości podjazdu i zaskoczyło mnie, że dosyć szybko dojechałem do zabudowań po prawej stronie. Na początku ścianki miałem drobne problemy ale im dalej tym jechałem mocniej i sam koniec trudnego odcinka to już jazda prawie na maksa. Na wypłaszczeniu specjalnie nie dokręcałem i musiałem walczyć z dużą liczbą pieszych. Przed zjazdem znowu krótki postój i jazda w dół. W drugiej części znowu puściłem się odważniej i miałem problem z wyhamowaniem roweru przed skrzyżowaniem. Już wtedy musiałem podjąć decyzje o kolejnym podjeździe, miałem w planie Górę Żar i na dobicie Magurkę. Zaliczenie tych dwóch podjazdów pozwoliłoby mi na dokończenie Korony Beskidu Małego z wszystkimi ważniejszymi i trudniejszymi podjazdami regionu. Nie zastanawiałem się długo i zrezygnowałem z podjazdu na znany, niezbyt lubiany i zwykle meczący mnie podjazd na Żar i ruszyłem w kierunku Magurki. Jechało się ciężko, topornie, z ulgą zatrzymałem się na moment w Tresnej. Dojazd do Wilkowic to głównie walka z łańcuchem, niemocą a w końcówce także wiatrem, solidnie ujechany dotarłem do podnóża Magurki. Ruszyłem nieźle ale po chwili już wszystko wyglądało gorzej. Jechałem już na oparach, poprzednie podjazdy, warunki, niesprawny sprzęt i brak danych z mocy na których zwykle bazowałem rozkładając siły miały duży wpływ na moją dyspozycję. Poza walką z własnymi słabościami musiałem stawić czoła dużej liczbie pieszych, rowerzystów a nawet samochodów. Nie byłem zadowolony, zachowałem trochę sił na końcówkę i ostatnie 1300 metrów jechałem już na maksa. Nie pamiętałam jaki mam najlepszy czas, wiedziałem, że jest to około 17 minut i byłem zaskoczony, że pomimo względnie słabej jazdy przez sporą cześć podjazdu miałem szanse na podobny rezultat. Nie wiem czy dobrze zmierzyłem ale stoper zatrzymał się na 16:58. Na szczycie chwile dochodziłem do siebie i ruszyłem powoli w dół, zjechałem spokojnie, bezpiecznie, z umiejętnym hamowaniem. Podświadomie miałem ochotę na drugi wjazd ale nie miałem na to czasu i spokojnie ruszyłem w kierunku Bielska. Przez Bielsko z problemami, duży ruch, utrudnienia a także resztka picia w bidonach nie ułatwiały powrotu. Po wjechaniu na ostatni podjazd zauważyłem, że niewiele brakuje do 3000 metrów w pionie i postanowiłem dokręcić. Nadrobiłem tylko kilometr zaliczając krótki ale wymagający podjazd w Jaworzu. Nogi dostały nieźle w kość co w połączeniu z nie najlepszym samopoczuciem spowodowało duże uczucie zmęczenia.
Niby przejechałem tylko 120 kilometrów ale z przewyższeniem 3000 metrów. Mniej więcej do 70 kilometra utrzymywałem wartość 3 % w stosunku przewyższenie do dystansu, dopiero mniejsza liczba podjazdów na ostatnich 50 kilometrach zaniżyła tą wartość. Szkoda, że noga nie była tak dobra jak np. tydzień temu wtedy moja jazda pozwoliłaby na zaliczenie także Góry Żar i wtedy byłaby to najtrudniejsza trasa jaką przejechałem. Słaba jazda, wolne zjazdy, nienajlepsza dyspozycja na pagórkowatych odcinkach, problemy z rowerem a także duża liczba przerw spowodowała, że jechałem wolno i nie mogę być do końca zadowolony z treningu. Ciekawy jak wyglądały moje moce z poszczególnych podjazdów, wydaje mi się, że te trudniejsze przejechałem z podobną intensywnością. Muszę kupić nowe baterie do czujników mocy a po sezonie wymienić część osprzętu bo w tym tkwi problem który powtarza się już od dłuższego czasu.
Informacje o podjazdach:

Trening 93
Sobota, 24 sierpnia 2019 Kategoria 50-100, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 66.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:25 | km/h: | 27.31 |
Pr. maks.: | 65.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 153153 ( 78%) | HRavg | 129( 66%) |
Kalorie: | 1055kcal | Podjazdy: | 810m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po długim i wymagającym tygodniu cieszyłem się, ze już weekend. Niestety znowu musiałem zmodyfikować plany, wcześniej planowałem krótką jazdę w sobotę a mocniejszą w niedziele. Czas na jazdę znalazłem tylko rano i wyjechałem na spokojną rundę po płaskim. Już w Mazańcowicach zweryfikowałem plany i wybrałem się na bardziej pagórkowatą trasę. Noga w dalszym ciągu słaba, gorsza dyspozycja utrzymuje się już drugi dzień i ciekaw jestem co jest tego powodem. Jechałem zgodnie z założeniami w strefie 2, na podjazdach starałem się nie wykraczać poza 3 strefę. Nie czułem mocy pod nogą i każdy podjazd i trudniejszy fragment dawał mi mocno w kość. Na zjazdach starałem się dokręcać ale nie zawsze się dało. W połowie trasy gdy odrobine pomagał wiatr to moja jazda wyglądała lepiej, przez dłuższy moment czułem się nieźle, przy okazji przejechałem przez dawno nie odwiedzony Bukowiec. Pod górę noga nieźle pracowała a zjazd do Porąbki pokonałem bardzo dobrze technicznie. Dobra jazda zakończyła się w Międzybrodziu gdy zaczął się podjazd na Przegibek. Przemęczyłem jakoś cały podjazd zaliczając jeden z najgorszych czasów w tym roku. Pod koniec dojechałem do dwójki kolarzy ale w samej końcówce przyśpieszyli i odjechali. Na szczycie na moment się zatrzymałem przed próbą zjazdu. Znowu od strony technicznej wszystko wyglądało dobrze ale brakło po raz kolejny szybkości. W Straconce dojechałem do dwójki kolarzy, jednym z nich był Mirek. Zjechaliśmy razem do ul. Żywieckiej gdzie towarzysze zawrócili a ja pojechałem w kierunku domu tym razem głównymi drogami. Byłem nieco szybciej ale znacznie lepiej jeździ mi się bocznymi drogami.
Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki to taka trasa w tym tempie była idealna na ten dzień. Na niedziele planowałem bardzo wymagającą trasę i nie chciałem się wyżyłować.


Informacje o podjeździe:

Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki to taka trasa w tym tempie była idealna na ten dzień. Na niedziele planowałem bardzo wymagającą trasę i nie chciałem się wyżyłować.


Informacje o podjeździe:

Rozjazd 26
Piątek, 23 sierpnia 2019 Kategoria 0-50, blisko domu, Cube 2019, Samotnie, Szosa
Km: | 33.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:15 | km/h: | 26.40 |
Pr. maks.: | 62.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 128128 ( 65%) | HRavg | 107( 54%) |
Kalorie: | 388kcal | Podjazdy: | 260m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po wczorajszym treningu czułem nogi, nie byłem w stanie się zregenerować i myślałem, że spokojna jazda w 1 strefie pomoże. Wyjechałem dosyć późno w kierunku Skoczowa na łatwą trasę z kilkoma krótkimi podjazdami. Męczyłem się strasznie całą drogę, tętno było wysokie, na podjazdach skakało i dopiero w drugiej połowie trasy udało się opanować ten problem. Dawno nie czułem się tak źle podczas jazdy. Kolano na szczęście nie dawało o sobie znać ale z nadgarstkiem ciągle walczę ale wątpię aby to był powód słabszej dyspozycji.




Trening 92
Czwartek, 22 sierpnia 2019 Kategoria 50-100, blisko domu, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 54.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:09 | km/h: | 25.12 |
Pr. maks.: | 65.00 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | 178178 ( 91%) | HRavg | 133( 68%) |
Kalorie: | 953kcal | Podjazdy: | 1030m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczorajszy dzień w całości poświeciłem na odpoczynek i doprowadzenie roweru do stanu używalności. Piasek był wszędzie, w ramie, w pancerzach a nawet miedzy oponami a dętkami i musiałem rozkręcić sprzęt na części pierwsze, wyczyścić, nasmarować i na nowo poskręcać, zajęło to trochę czasu i nie było możliwości pojeździć. Inną sprawą jest, że wtedy co byłem w domu to padało a lepiej zrobiło się dopiero gdy musiałem iść do pracy. Pomimo dodatkowego dnia odpoczynku nie było chęci aby wstać rano z łóżka i gdy się zwlokłem to czasu pozostało już tylko na wyjazd na Przegibek. Na początek dobra rozgrzewka, zmieniłem nieco trasę dojazdową do podjazdu i od razu udało się zrobić dokładniejszą rozgrzewkę i dzięki temu do właściwego treningu przystępowałem odpowiedni przygotowany. Wszystkie 5 powtórzeń w strefie 5 poszło gładko, bez najmniejszych problemów, pomimo wcześniejszych obaw noga podawała całkiem dobrze. Po ostatniej tempówce wjechałem już spokojniejszym tempem na Przegibek i chciałem jak najszybciej zjechać w dół. Ruszyłem mocno ale sprzęt nie chciał współpracować, całkiem nieźle wyglądał ten zjazd, niestety swoje dołożył wiatr który skutecznie mnie spowalniał, musiałem szukać optymalnej pozycji pomiędzy aerodynamiczną a taka która pozwalała na efektywne dokręcanie. Od strony technicznej był to chyba mój najlepszy zjazd ale nie było odpowiedniej szybkości i dlatego nie jestem całkiem usatysfakcjonowany. Ciągle musze pracować nad zjazdami tak aby nie tracić nic do rywali. Po zjeździe już spokojnie wróciłem do domu. Trening znowu niedługi ale intensywny z dobrze wykonanymi założeniami. Na dłuższe treningi na razie mogę pozwolić sobie w weekendy i muszę się zadowolić krótkimi ale intensywnymi sesjami treningowymi.



Informacje o podjeździe:




Informacje o podjeździe:

Trening 91
Wtorek, 20 sierpnia 2019 Kategoria 0-50, blisko domu, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 42.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:43 | km/h: | 24.47 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | 181181 ( 92%) | HRavg | 140( 71%) |
Kalorie: | 824kcal | Podjazdy: | 820m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzień pod znakiem deszczu. Prognozy były jednoznaczne – będzie padać, mimo to wybrałem się na zaplanowany trening. Nie chcąc zbytnio oddalać się od domu pojechałem w kierunku Zapory w Wapienicy i tam zrealizowałem założenia treningowe.
Wyjechałem najwcześniej jak byłem w stanie, nie mogłem jakoś wcześniej wstać z łóżka i dopiero przed 8 siadłem na rower. Rozgrzałem się dosyć dobrze i po dojechaniu na miejsce wiedziałem, ze czeka mnie jazda po mokrej drodze. Nie lubię takich warunków ale lepsze to niż zupełny brak treningu. Ruszyłem dosyć mocno i po pierwszym 2 minutowym powtórzeniu byłem bardzo zadowolony, bez najmniejszych problemów utrzymałem założoną moc. Kolejne powtórzenia również były niezłe, gdy kończyłem ostatni w pierwszej serii podjazd to zaczęło kropić. Zjechałem powoli na dół i zawróciłem. Padało coraz mocniej, przystępując do drugiej serii byłem już cały mokry a rower wyglądał jakby właśnie wyjechał z błotnistego terenu. Każde kolejne powtórzenie szło coraz ciężej, zmęczenie rosło a rower działał coraz gorzej i z trudem zrealizowałem wszystkie 5 powtórzeń. Miałem w planie jeszcze trzecią serie ale ze względu na warunki i stan roweru zrezygnowałem. Zrobiłem za to jedną serie krótszych ale mocniejszych sprintów. Z ulgą skończyłem tą męczarnię i wróciłem do domu.
Chcąc nie chcąc wyszedł krótki ale bardzo intensywny trening z dobrą mocą znormalizowaną. Byłem zaskoczony swoją dyspozycją, nie sądziłem, że uda się na takiej ilości powtórzeń wygenerować tak dobrą moc a organizm dosyć szybko się regenerował po każdym zrywie i to jest dodatkowy plus. Na minus zdecydowanie pogoda, wróciłem cały uwalony błotem, piaskiem a rower wyglądał jeszcze gorzej.



Wyjechałem najwcześniej jak byłem w stanie, nie mogłem jakoś wcześniej wstać z łóżka i dopiero przed 8 siadłem na rower. Rozgrzałem się dosyć dobrze i po dojechaniu na miejsce wiedziałem, ze czeka mnie jazda po mokrej drodze. Nie lubię takich warunków ale lepsze to niż zupełny brak treningu. Ruszyłem dosyć mocno i po pierwszym 2 minutowym powtórzeniu byłem bardzo zadowolony, bez najmniejszych problemów utrzymałem założoną moc. Kolejne powtórzenia również były niezłe, gdy kończyłem ostatni w pierwszej serii podjazd to zaczęło kropić. Zjechałem powoli na dół i zawróciłem. Padało coraz mocniej, przystępując do drugiej serii byłem już cały mokry a rower wyglądał jakby właśnie wyjechał z błotnistego terenu. Każde kolejne powtórzenie szło coraz ciężej, zmęczenie rosło a rower działał coraz gorzej i z trudem zrealizowałem wszystkie 5 powtórzeń. Miałem w planie jeszcze trzecią serie ale ze względu na warunki i stan roweru zrezygnowałem. Zrobiłem za to jedną serie krótszych ale mocniejszych sprintów. Z ulgą skończyłem tą męczarnię i wróciłem do domu.
Chcąc nie chcąc wyszedł krótki ale bardzo intensywny trening z dobrą mocą znormalizowaną. Byłem zaskoczony swoją dyspozycją, nie sądziłem, że uda się na takiej ilości powtórzeń wygenerować tak dobrą moc a organizm dosyć szybko się regenerował po każdym zrywie i to jest dodatkowy plus. Na minus zdecydowanie pogoda, wróciłem cały uwalony błotem, piaskiem a rower wyglądał jeszcze gorzej.



Miasto 20
Poniedziałek, 19 sierpnia 2019 Kategoria 0-50, b'Twin 2019, blisko domu, Miasto, Samotnie, Szosa
Km: | 50.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 990kcal | Podjazdy: | 1030m | Sprzęt: Triban 5 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rozjazd 25
Poniedziałek, 19 sierpnia 2019 Kategoria 0-50, blisko domu, Cube 2019, Samotnie, Szosa
Km: | 32.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 21.33 |
Pr. maks.: | 62.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | 133133 ( 68%) | HRavg | 107( 54%) |
Kalorie: | 455kcal | Podjazdy: | 480m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po weekendzie o którym szybko chciałbym zapomnieć musiałem zmagać się z bólem. Obite kolano bolało a nadgarstkiem nie bardzo mogłem ruszać, mimo to postanowiłem pojechać na krótką przejażdżkę. Po raz kolejny wybrałem się na Przegibek, ten podjazd chyba nigdy mi się nie znudzi a dodatkowo mam okazje szlifować technikę zjazdu. Ciężko było się przyzwyczaić do jazdy z bolącym nadgarstkiem, nie jest to nowa dla mnie sytuacja ale dawno nie spotykana. Mimo wszystko noga nie była taka zła i bez większych problemów przejechałem całą trasę. Nie było mowy o ćwiczeniu techniki zjazdu czy innych rzeczy ale jestem zadowolony, że byłem w stanie normalnie kręcić cały czas.


Informacje o podjeździe:



Informacje o podjeździe:

Trening 90
Niedziela, 18 sierpnia 2019 Kategoria 50-100, avg>30km\h, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 60.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:56 | km/h: | 31.03 |
Pr. maks.: | 58.00 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 145145 ( 74%) | HRavg | 127( 65%) |
Kalorie: | 896kcal | Podjazdy: | 500m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny wyjazd bez chęci. Zrezygnowałem z wyjazdu w góry i wybrałem dosyć łatwą trasę. Nie chciało mi się jechać wcześnie rano i wyjechałem dopiero po 8. Na drogach był już straszny ruch, kilka razy musiałem hamować by nie dopuścić do bardzo niebezpiecznej sytuacji. Noga podawała całkiem nieźle i trochę żałowałem, że nie pojechałem wcześniej zaplanowanej trasy. Było miło i przyjemnie do około 20 kilometra. Zjeżdżając z wiaduktu w Pogórzu po raz kolejny stałem się ofiarą wymuszenia pierwszeństwa przez kierowcę samochodu. Nie jechałem szybko, kierowca miał dużo czasu aby włączyć się do ruchu, przede mną nic nie jechało i było wolne ale on włączył się na tyle późno, że nawet awaryjne hamowanie nie wystarczyło. Miałem kilka sekund na reakcje, nie wiem jak udało się uniknąć zderzenia z tylnym zderzakiem samochodu i zminimalizować straty. Zatrzymałem się na metalowej barierze oddzielającej jezdnie drogi od chodnika uderzając dosyć mocno nadgarstkiem i kolanem. Kierowca oczywiście odjechał, jadący za mną zwymyślał mnie od idiotów i bez mózgów a ja cieszyłem się, że nic poważniejszego mi się nie stało. Ruszyłem od razu w dalszą drogę, rower nie działał jak trzeba, przy tym incydencie rozciąłem przednią szytkę i powietrze powoli uchodziło. Jechałem spokojnie w kierunku Brennej walcząc z silnym wiatrem. Nie czułem się już tak dobrze jak na początku jazdy a dodatkowo blokowały mnie samochody i zamiast do Centrum skręciłem na Leśnicę. Jechało się całkiem przyjemnie ale coraz ciężej, powietrze z przedniego koła uciekało i opór był coraz większy. Trzymałem się założonego tempa i tak dojechałem do końca głównej drogi. Po drodze było wiele bocznych dróg z różną nawierzchnią, kiedyś się wybiorę i posprawdzam wszystkie możliwe dróżki. Zjazd w dół był szybki, gdy zauważyłem otwarty sklep to stanąłem po wodę. Powietrza w przodzie było już bardzo mało ale spokojnie miało wystarczyć do stacji benzynowej. Gdy dojechałem do skrzyżowania i dostałem się na stacje benzynową to okazało się, że kompresor nie działa jak należy i więcej niż 3 atmosfery nie napompuje. Dopompowałem ile byłem w stanie małą pompką, ciśnienie z około 4 podskoczyło do 6 i mogłem jechać dalej w kierunku kolejnej stacji benzynowej. Niestety trochę się zawiodłem, byłem pewny, że pojadę z wiatrem a musiałem walczyć z bocznymi a nawet przeciwnymi podmuchami. Dojechałem do Górek gdzie chciałem dopompować powietrza ale nie było kompresora na stacji. Ruszyłem dalej ale po kilku minutach znowu musiałem się zatrzymać, dopompowałem znowu powietrza i ruszyłem do kolejnej stacji benzynowej. Tam w końcu trafiłem na działający kompresor, dopompowałem ile trzeba i ruszyłem spokojnie w kierunku domu. Po drodze jeszcze krótki postój w sklepie i mocno zrezygnowany dojechałem do domu. Nie spodziewałem się takiego dnia, noga niby dobra ale przygody i duża ilość pecha w ten weekend mocno zniechęciła mnie do dalszych treningów.



