Wpisy archiwalne w kategorii
Zawody 2019
Dystans całkowity: | 856.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 28:52 |
Średnia prędkość: | 29.65 km/h |
Maksymalna prędkość: | 92.00 km/h |
Suma podjazdów: | 16570 m |
Maks. tętno maksymalne: | 196 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 180 (92 %) |
Suma kalorii: | 17101 kcal |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 71.33 km i 2h 24m |
Więcej statystyk |
Puchar Równicy 2019
Sobota, 12 października 2019 Kategoria 50-100, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Wyścig, Zawody 2019
Km: | 53.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:53 | km/h: | 28.14 |
Pr. maks.: | 68.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 188188 ( 96%) | HRavg | 170( 87%) |
Kalorie: | 1448kcal | Podjazdy: | 1220m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nieplanowany
wcześniej start. Pomysł na wystartowanie w tym wyścigu wpadł mi do głowy w
czwartek ale wtedy jeszcze nie byłem do końca przekonany. Głównym czynnikiem
który zdecydował to pogoda. Ze względu na to, że jestem w trakcie roztrenowania
a formy pozwalającej na skuteczną jazdę w wyścigu nie ma już od ponad miesiąca
a konkretnie od dnia w którym zdecydowałem się wykorzystać trenażer, musiałem poszukać
innych celów na ten wyścig. Jednym z nich była eliminacja błędów i poprawa tego
co jest moją pietą achillesową na wyścigach i powoduje, że dużo lepsze rezultaty
notuje na czasówkach.
Prognoza pogody się sprawdziła i od rana było ciepło, ale wietrznie, co zapowiadało bardzo ciekawy przebieg rywalizacji. Ubrałem się zachowawczo, w końcu mamy październik i nawet prawie 20 stopni na termometrze nie jest takie same jak podobna temperatura latem, w górach też mogło być inaczej odczuwalne ciepło i dlatego postanowiłem jechać w rękawkach a na zjazd z mety zabrałem jeszcze kurtkę. Od kilku tygodniu próbuje zmienić nawyki żywieniowe, na razie udało się tak dobrać produkty aby nie podjadać nic między posiłkami, w pewnym stopniu wpłynęło to na redukcje tkanki tłuszczowej oraz wagi która w ostatnich dniach osiągnęła najniższy od blisko pół roku poziom. Dzięki temu nie miałem żadnych problemów z dobraniem produktów przedstartowych. Przed wyjazdem na rozgrzewkę zjadłem dwa solidne posiłki a trzeci jeszcze miałem skonsumować godzinę przed startem. Ostatnio również pojawił się problem z nawadnianiem, przyjmuje większe ilości wody i częściej muszę korzystać z toalety, w ciągu trzech godzin byłem w toalecie aż 5 razy i nie wiedziałem jak to będzie wyglądać podczas wyścigu. Nawet przed wyjazdem nie byłem jeszcze w 100 % pewny czy wystartuje wiec przygotowałem większą ilość jedzenia, jeden bidon wody a także gotówkę w dwóch walutach jakbym jednak wybrał się pojeździć po czeskich górkach.
Wyjechałem kilka minut wcześniej niż planowałem i już szybki zjazd do głównej drogi nie wróżył przyjemnej i lekkiej jazdy w kierunku Ustronia. Gdy tylko skręciłem w lewo to poczułem siłę wiejącego wiatru. Noga niby nie była najgorsza ale jazda była strasznie mecząca. Możliwie najkrótszą drogą dojechałem do Ustronia, starałem się jechać spokojnie ale w obecnej formie wymagałoby to jazdy z prędkością około 15 km/h i mocą rzędu 1 W/kg. Mając jeszcze lekki zapas czasowy postanowiłem sprawdzić warunki na trasie i skręciłem w lewo w ul. Lipowską a następnie w prawo w ul. Spokojną. Siła wiatru była ogromna i samotne pokonanie tego odcinka było meczące. Nieco mocniej pokonałem krótki podjazd wąską drogą gdzie usytuowany był punkt kontrolny i bufet. Dalszej części rundy już nie sprawdzałem i pojechałem w kierunku rynku gdzie było usytuowane biuro zawodów. Po kilku minutach rozmyślania zdecydowałem się na start. Szybkie załatwienie formalności i ostatni większy posiłek przed startem który miał nastąpić za około godzinę. Po krótkim odpoczynku ruszyłem na drugą, ważniejszą część rozgrzewki. Aby zrobić ją w spokoju, bez problemów pojechałem w kierunku podjazdu na Równicę. Cała właściwa rozgrzewka trwała 11 minut. Udało się zrobić dwa 2 minutowe powtórzenia na dobrej mocy ale bez przekonania czy stać mnie na więcej. Podczas jazdy w kierunku centrum zatrzymałem się w sklepie w celu uzupełnienia bidonu i ruszyłem już w kierunku startu. Tam małe zamieszanie i brak możliwości ustawienia się w sektorze. Czekałem dosyć długo, w końcu wszyscy zaczęli ustawiać się przed wjazdem do sektora, zrobiłem tak samo zajmując miejsce w pierwszej linii. Zgodę do wjazdu do sektora dostaliśmy kilka minut później, przede mną zaplątał się fotograf który nie wiedział co zrobić aby nie zostać potrącony przez rzucających się do przodu kolarzy. Przez to zamieszanie straciłem kilkanaście pozycji pozwalając słabszym zawodnikom na ustawienie się z przodu sektora. Kilka osób oczywiście weszło z przodu ale byli to czołowi kolarze wiec ich miejsce było z przodu. Start opóźnił się o kilka minut i dało się zauważyć coraz większe nerwy u kilku zawodników co już dawało dużo do myślenia.
Gdy ruszyliśmy to już jakiś zator zrobił się po lewej stronie, na szczęście byłem z prawej i udało się przeskoczyć kilka miejsc do przodu. Rondo bezpiecznie przejechałem, przed przejazdem kolejowym pierwsze hamowanie i rozpędzanie roweru, ja zastosowałem inną technikę i jechałem cały czas równo, może straciłem na tym kilka pozycji ale zachowałem cenne siły. Na ul. Sportowej tradycyjnie utrudnienia, tym razem był to autobus z przeciwka który spowodował zwężenie drogi i większy ścisk przede mną. Udało się bezpiecznie przejechać ten odcinek ale przy skręcie w prawo miałem już dużego stracha. Niewiele brakło abym uderzył w krawężnik i skończył swoją jazdę. Najważniejsze, że jeszcze czołówka nie zdołała odjechać, ominiecie pierwszego wjazdu na punkt kontrolny i ul. Źródlanej miało zarówno swoje plusy i minusy. Plusem było to, że nie straciłem od razu kontaktu z najlepszymi a minusem to, że duży peleton wjechał na pierwszą rundę. Po starcie ostrym wszyscy ruszyli mocno do przodu, ja nie miałem takich rezerw mocy i powoli ale sukcesywnie się rozpędzałem. Na początek straciłem kilkanaście pozycji a później powoli nadrabiałem chociaż ni było to takie łatwe, nogi nie pozwalały na wiele a wyprzedzanie innych przypominało slalom. W pewnym momencie nie byłem w stanie przedostać się przez 3 jadących obok siebie, podobną prędkością zawodników, na moje komendy nie reagowali i zrobiła się luka. Jak już mi się udało to dociągłem do rozciągniętego już peletonu tracąc dużo sił. Na zjeździe też nie mogłem pokazać 100 % możliwości jadąc za słabiej zjeżdżającymi ode mnie osobami. Zjazd rozciągnął peleton który podzielił się na grupy na ul. Spokojnej. Już wtedy miałem starte do najlepszej grupy ale zagiąłem się po raz kolejny i dociągłem, nie zdążyłem nawet porządnie złapać oddechu i już była kolejna dziura. Jedyne co byłem w stanie zrobić to wyprzedzić wszystkich co odpadli ale zaczął się zjazd i szansa na jakąś akcje była marna. Zaprzestałem prób do wjazdu na drugą rundę. Na pierwszym punkcie pomiaru czasu zameldowałem się jako jeden z ostatnich w grupie pościgowej. Gdy tylko zrobiło się szerzej ruszyłem mocniej i na moim kole utrzymał się tylko Marcin. Dosyć długo pracowałem na czele i straciłem kolejne siły ale czołówka wciąż była w zasięgu. Udało się dojechać do Darka który został za grupą i dzięki temu szybko pokonaliśmy zjazd. Na podjeździe jednak znowu zostałem tylko z Marcinem ale z przodu też pojawiły się pojedyncze osoby tracące kontakt z grupą i postanowiłem jechać na tyle mocno aby przed zjazdem dogonić. Nie udało się to w 100 % bo brakło kilkanaście metrów które zniwelowałem na zjeździe i początku ul. Spokojnej. Wtedy też wciągnąłem pierwszego żela i byłem gotowy do współpracy w grupce. Było nas mało ale dla mnie była to komfortowa sytuacja zwłaszcza, że każdy dawał zmiany i to dawało szanse na współprace także na kolejnych rundach. Na ul. Spokojnej zmiany były krótkie ale szyk wyglądał całkiem nieźle i można było po zejściu ze zmiany na chwile osłonić się przez wiatrem. Trochę posypało się na krótkim zjeździe gdzie nie czułem się komfortowo ale nadrobiłem niewielkie starty na dojeździe do kolejnej rundy. Tym razem na krótką ściankę wjechałem jako pierwszy z 5 osobowej grupki i dopiero po wjeździe na szerszą drogę odpuściłem. Nie miałem większych problemów z utrzymaniem koła na kolejnym ciekawym odcinku. Wiatr na podjeździe ul. Szpitalną był odczuwalny i jazda lewą stroną jezdni pozwalała na zaoszczędzenie większej ilości sił. Tutaj jeden z kolegów zbyt długo zwlekał ze swoją zmianą i Marcin próbował przeskoczyć z trzeciej pozycji na czoło tracąc bardzo dużo sił. Moja zmiana miała miejsce tuż za technicznym zakrętem w lewo. Mocno jechałem aż do ul. Źródlanej, to był idealny moment na sprawdzenie sytuacji. Pierwszej grupy już nie było widać ale z tyłu również nie było nikogo wiec nie pozostało nic innego jak trzymanie się tej grupy. Po szybkim zjeździe zauważyłem, że Marcin zaczyna mieć problemy z utrzymaniem tempa, miałem dylemat, zwolnić i jechać z nim pozwalając odjechać pozostałym 3 zawodnikom czy kontynuować współprace w grupie w której dobrze mi się jechało. Nie zastanawiałem się długo i kontynuowałem wcześniejszą jazdę. Zostało nas 4, na podjeździe trochę się rozjechaliśmy ale nikt nie chciał na razie odjeżdżać wiec po zjeździe znowu jechaliśmy wspólnie. Na szczęście problem z częstym odwiedzaniem toalety nie dawał o sobie znać i mogłem się skupić na jak najlepszym osłanianiu się od wiatru. Sił już było znacznie mniej i miałem już problemy z efektywną jazdą, coraz częściej traciłem zbyt dużo po zejściu ze zmiany i więcej sił na dociąganie. Mimo to byłem w stanie w tej grupie dojechać do kolejnej rundy. Na krótkim podjeździe jechałem z tyłu ale na szerszej drodze znów dałem zmianę chociaż już zacząłem kalkulować czy lepiej nie odpuścić i nie jechać własnym tempem ale cel w jakim przyjechałem na ten wyścig dał mi jeszcze motywacje do mocniejszej pracy. Na zjeździe znalazłem się na trzecim miejscu i utrzymując kontakt z dwójką jadącą z przodu dojechałem do kolejnego podjazdu. Po wjeździe na główną drogę odjechał jeden zawodnik, jakoś nie było zainteresowania gonitwą. Równym tempem jechaliśmy w kierunku zjazdu. Na krótkim odcinku przez las dogoniliśmy jeszcze Bartka który wcześniej jechał z najlepszymi. Na zjeździe narzuciłem niezłe tempo i jako pierwszy przyjąłem na siebie wiatr na ul. Spokojnej. Po zjechaniu na tył szybko wciągnąłem kolejnego żela którego konsumpcja zajęła mi trochę za dużo czasu i zaczynałem tracić kontakt z grupą. Udało się opanować sytuacje ale na zjeździe główną drogą znowu miałem problemy z utrzymaniem tempa. Na ostatnią rundę wjechałem w grupie i jeszcze byłem w stanie dawać zmiany. Na zjazdach nie traciłem, pod górę byłem w dalszym ciągu dawać zmiany wiec nic niepokojącego się nie działo. Dopiero po przyjęciu kolejnego żela i kilku krótkich zmianach zacząłem odczuwać zbliżające się skurcze. Decyzja była jedna, odpuściłem dalszą jazdę w tej grupie. Do mety około 9 kilometrów, jechałem swoim tempem, bliskość skurczów poczułem znowu na podjeździe przed punktem kontrolnym. Cały czas widziałem trójkę kolarzy w zasięgu wzroku ale nie goniłem ich chcąc jak najlepiej wjechać na Równicę. Na odcinku dojazdowym do trudniejszego fragmentu traciłem sporo czasu, nie byłem w stanie dogonić słabszych zawodników jadących tylko 4 rundy. Gdy wjechałem na główną drogę włączyłem stoper będąc ciekawym czasu jaki zajmie mi dojazd do mety. Jechałem na tyle mocno, na ile pozwalały nogi. Na razie nie czułem skurczów ale w każdej chwili mogły one wrócić. Odcinek z kostki brukowej męczył mnie strasznie, poczułem ulgę gdy się skończył i od tego momentu zacząłem nadrabiać czas. Byłem w stanie dogonić tą trójkę z którą jechałem przez ostatnie dwie rundy. Na podjeździe nawet dawaliśmy sobie zmiany co też mnie trochę odciążyło. Wiedziałem, że na finiszu nie mam większych szans ale do tego nawet nie doszło. Towarzysze omyłkowo ruszyli na ostatnich 200 metrach przed wypłaszczeniem jakby to był finisz. Wtedy też zdołałem wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika, dwójka odjechała a nie było szans dogonić przez bardzo dużą ilość samochodów blokujących całą szerokość jezdni. Na ostatnich 300 metrach zacząłem finiszować zapominając na moment o skurczach które zaatakowały na moment moje nogi na linii mety wiec musiałem przestać kręcić korbami. Skurcze szybko minęły, wypiłem dosyć dużą ilość wody, coś zjadłem, ubrałem się na zjazd i ruszyłem w dół. Zjazd był chyba najwolniejszy w życiu, nie dało się na dłużej puścić klamek i około 10 minut zjeżdżałem z mety do początku kostki brukowej. Po zjechaniu do Jaszowca ruszyłem w kierunku Polany w bardzo wolnym tempie. Później postój po wodę, jazda na posiłek, kręcenie się po rynku i spokojny powrót do domu.
Podsumowując był to jeden z najlepszych wyścigów w moim wykonaniu. Jedyny element jaki tym razem nie zagrał była forma a raczej jej brak. Nie byłem w stanie odpowiednio mocno przejechać pierwszego podjazdu aby być wyżej przed zjazdem, nie byłem w stanie dać z siebie więcej na pierwszej rundzie aby załapać się do najlepszej grupy, nie byłem w stanie dać z siebie więcej na trasie i ostatnim podjeździe na Równice. Brakowało w każdym przypadku przynajmniej 20 Wat. Po okresie roztrenowania i dłuższym czasie bez treningów ukierunkowanych na wyścigi lepiej być nie mogło. Dałem z siebie wszystko na trasie i jedynie finisz zepsuty przez samochody pozostawił niedosyt bo 2 miejsca wyżej w klasyfikacji OPEN mógłbym być. Jestem zadowolony z tego dnia z wielu powodów:
Prognoza pogody się sprawdziła i od rana było ciepło, ale wietrznie, co zapowiadało bardzo ciekawy przebieg rywalizacji. Ubrałem się zachowawczo, w końcu mamy październik i nawet prawie 20 stopni na termometrze nie jest takie same jak podobna temperatura latem, w górach też mogło być inaczej odczuwalne ciepło i dlatego postanowiłem jechać w rękawkach a na zjazd z mety zabrałem jeszcze kurtkę. Od kilku tygodniu próbuje zmienić nawyki żywieniowe, na razie udało się tak dobrać produkty aby nie podjadać nic między posiłkami, w pewnym stopniu wpłynęło to na redukcje tkanki tłuszczowej oraz wagi która w ostatnich dniach osiągnęła najniższy od blisko pół roku poziom. Dzięki temu nie miałem żadnych problemów z dobraniem produktów przedstartowych. Przed wyjazdem na rozgrzewkę zjadłem dwa solidne posiłki a trzeci jeszcze miałem skonsumować godzinę przed startem. Ostatnio również pojawił się problem z nawadnianiem, przyjmuje większe ilości wody i częściej muszę korzystać z toalety, w ciągu trzech godzin byłem w toalecie aż 5 razy i nie wiedziałem jak to będzie wyglądać podczas wyścigu. Nawet przed wyjazdem nie byłem jeszcze w 100 % pewny czy wystartuje wiec przygotowałem większą ilość jedzenia, jeden bidon wody a także gotówkę w dwóch walutach jakbym jednak wybrał się pojeździć po czeskich górkach.
Wyjechałem kilka minut wcześniej niż planowałem i już szybki zjazd do głównej drogi nie wróżył przyjemnej i lekkiej jazdy w kierunku Ustronia. Gdy tylko skręciłem w lewo to poczułem siłę wiejącego wiatru. Noga niby nie była najgorsza ale jazda była strasznie mecząca. Możliwie najkrótszą drogą dojechałem do Ustronia, starałem się jechać spokojnie ale w obecnej formie wymagałoby to jazdy z prędkością około 15 km/h i mocą rzędu 1 W/kg. Mając jeszcze lekki zapas czasowy postanowiłem sprawdzić warunki na trasie i skręciłem w lewo w ul. Lipowską a następnie w prawo w ul. Spokojną. Siła wiatru była ogromna i samotne pokonanie tego odcinka było meczące. Nieco mocniej pokonałem krótki podjazd wąską drogą gdzie usytuowany był punkt kontrolny i bufet. Dalszej części rundy już nie sprawdzałem i pojechałem w kierunku rynku gdzie było usytuowane biuro zawodów. Po kilku minutach rozmyślania zdecydowałem się na start. Szybkie załatwienie formalności i ostatni większy posiłek przed startem który miał nastąpić za około godzinę. Po krótkim odpoczynku ruszyłem na drugą, ważniejszą część rozgrzewki. Aby zrobić ją w spokoju, bez problemów pojechałem w kierunku podjazdu na Równicę. Cała właściwa rozgrzewka trwała 11 minut. Udało się zrobić dwa 2 minutowe powtórzenia na dobrej mocy ale bez przekonania czy stać mnie na więcej. Podczas jazdy w kierunku centrum zatrzymałem się w sklepie w celu uzupełnienia bidonu i ruszyłem już w kierunku startu. Tam małe zamieszanie i brak możliwości ustawienia się w sektorze. Czekałem dosyć długo, w końcu wszyscy zaczęli ustawiać się przed wjazdem do sektora, zrobiłem tak samo zajmując miejsce w pierwszej linii. Zgodę do wjazdu do sektora dostaliśmy kilka minut później, przede mną zaplątał się fotograf który nie wiedział co zrobić aby nie zostać potrącony przez rzucających się do przodu kolarzy. Przez to zamieszanie straciłem kilkanaście pozycji pozwalając słabszym zawodnikom na ustawienie się z przodu sektora. Kilka osób oczywiście weszło z przodu ale byli to czołowi kolarze wiec ich miejsce było z przodu. Start opóźnił się o kilka minut i dało się zauważyć coraz większe nerwy u kilku zawodników co już dawało dużo do myślenia.
Gdy ruszyliśmy to już jakiś zator zrobił się po lewej stronie, na szczęście byłem z prawej i udało się przeskoczyć kilka miejsc do przodu. Rondo bezpiecznie przejechałem, przed przejazdem kolejowym pierwsze hamowanie i rozpędzanie roweru, ja zastosowałem inną technikę i jechałem cały czas równo, może straciłem na tym kilka pozycji ale zachowałem cenne siły. Na ul. Sportowej tradycyjnie utrudnienia, tym razem był to autobus z przeciwka który spowodował zwężenie drogi i większy ścisk przede mną. Udało się bezpiecznie przejechać ten odcinek ale przy skręcie w prawo miałem już dużego stracha. Niewiele brakło abym uderzył w krawężnik i skończył swoją jazdę. Najważniejsze, że jeszcze czołówka nie zdołała odjechać, ominiecie pierwszego wjazdu na punkt kontrolny i ul. Źródlanej miało zarówno swoje plusy i minusy. Plusem było to, że nie straciłem od razu kontaktu z najlepszymi a minusem to, że duży peleton wjechał na pierwszą rundę. Po starcie ostrym wszyscy ruszyli mocno do przodu, ja nie miałem takich rezerw mocy i powoli ale sukcesywnie się rozpędzałem. Na początek straciłem kilkanaście pozycji a później powoli nadrabiałem chociaż ni było to takie łatwe, nogi nie pozwalały na wiele a wyprzedzanie innych przypominało slalom. W pewnym momencie nie byłem w stanie przedostać się przez 3 jadących obok siebie, podobną prędkością zawodników, na moje komendy nie reagowali i zrobiła się luka. Jak już mi się udało to dociągłem do rozciągniętego już peletonu tracąc dużo sił. Na zjeździe też nie mogłem pokazać 100 % możliwości jadąc za słabiej zjeżdżającymi ode mnie osobami. Zjazd rozciągnął peleton który podzielił się na grupy na ul. Spokojnej. Już wtedy miałem starte do najlepszej grupy ale zagiąłem się po raz kolejny i dociągłem, nie zdążyłem nawet porządnie złapać oddechu i już była kolejna dziura. Jedyne co byłem w stanie zrobić to wyprzedzić wszystkich co odpadli ale zaczął się zjazd i szansa na jakąś akcje była marna. Zaprzestałem prób do wjazdu na drugą rundę. Na pierwszym punkcie pomiaru czasu zameldowałem się jako jeden z ostatnich w grupie pościgowej. Gdy tylko zrobiło się szerzej ruszyłem mocniej i na moim kole utrzymał się tylko Marcin. Dosyć długo pracowałem na czele i straciłem kolejne siły ale czołówka wciąż była w zasięgu. Udało się dojechać do Darka który został za grupą i dzięki temu szybko pokonaliśmy zjazd. Na podjeździe jednak znowu zostałem tylko z Marcinem ale z przodu też pojawiły się pojedyncze osoby tracące kontakt z grupą i postanowiłem jechać na tyle mocno aby przed zjazdem dogonić. Nie udało się to w 100 % bo brakło kilkanaście metrów które zniwelowałem na zjeździe i początku ul. Spokojnej. Wtedy też wciągnąłem pierwszego żela i byłem gotowy do współpracy w grupce. Było nas mało ale dla mnie była to komfortowa sytuacja zwłaszcza, że każdy dawał zmiany i to dawało szanse na współprace także na kolejnych rundach. Na ul. Spokojnej zmiany były krótkie ale szyk wyglądał całkiem nieźle i można było po zejściu ze zmiany na chwile osłonić się przez wiatrem. Trochę posypało się na krótkim zjeździe gdzie nie czułem się komfortowo ale nadrobiłem niewielkie starty na dojeździe do kolejnej rundy. Tym razem na krótką ściankę wjechałem jako pierwszy z 5 osobowej grupki i dopiero po wjeździe na szerszą drogę odpuściłem. Nie miałem większych problemów z utrzymaniem koła na kolejnym ciekawym odcinku. Wiatr na podjeździe ul. Szpitalną był odczuwalny i jazda lewą stroną jezdni pozwalała na zaoszczędzenie większej ilości sił. Tutaj jeden z kolegów zbyt długo zwlekał ze swoją zmianą i Marcin próbował przeskoczyć z trzeciej pozycji na czoło tracąc bardzo dużo sił. Moja zmiana miała miejsce tuż za technicznym zakrętem w lewo. Mocno jechałem aż do ul. Źródlanej, to był idealny moment na sprawdzenie sytuacji. Pierwszej grupy już nie było widać ale z tyłu również nie było nikogo wiec nie pozostało nic innego jak trzymanie się tej grupy. Po szybkim zjeździe zauważyłem, że Marcin zaczyna mieć problemy z utrzymaniem tempa, miałem dylemat, zwolnić i jechać z nim pozwalając odjechać pozostałym 3 zawodnikom czy kontynuować współprace w grupie w której dobrze mi się jechało. Nie zastanawiałem się długo i kontynuowałem wcześniejszą jazdę. Zostało nas 4, na podjeździe trochę się rozjechaliśmy ale nikt nie chciał na razie odjeżdżać wiec po zjeździe znowu jechaliśmy wspólnie. Na szczęście problem z częstym odwiedzaniem toalety nie dawał o sobie znać i mogłem się skupić na jak najlepszym osłanianiu się od wiatru. Sił już było znacznie mniej i miałem już problemy z efektywną jazdą, coraz częściej traciłem zbyt dużo po zejściu ze zmiany i więcej sił na dociąganie. Mimo to byłem w stanie w tej grupie dojechać do kolejnej rundy. Na krótkim podjeździe jechałem z tyłu ale na szerszej drodze znów dałem zmianę chociaż już zacząłem kalkulować czy lepiej nie odpuścić i nie jechać własnym tempem ale cel w jakim przyjechałem na ten wyścig dał mi jeszcze motywacje do mocniejszej pracy. Na zjeździe znalazłem się na trzecim miejscu i utrzymując kontakt z dwójką jadącą z przodu dojechałem do kolejnego podjazdu. Po wjeździe na główną drogę odjechał jeden zawodnik, jakoś nie było zainteresowania gonitwą. Równym tempem jechaliśmy w kierunku zjazdu. Na krótkim odcinku przez las dogoniliśmy jeszcze Bartka który wcześniej jechał z najlepszymi. Na zjeździe narzuciłem niezłe tempo i jako pierwszy przyjąłem na siebie wiatr na ul. Spokojnej. Po zjechaniu na tył szybko wciągnąłem kolejnego żela którego konsumpcja zajęła mi trochę za dużo czasu i zaczynałem tracić kontakt z grupą. Udało się opanować sytuacje ale na zjeździe główną drogą znowu miałem problemy z utrzymaniem tempa. Na ostatnią rundę wjechałem w grupie i jeszcze byłem w stanie dawać zmiany. Na zjazdach nie traciłem, pod górę byłem w dalszym ciągu dawać zmiany wiec nic niepokojącego się nie działo. Dopiero po przyjęciu kolejnego żela i kilku krótkich zmianach zacząłem odczuwać zbliżające się skurcze. Decyzja była jedna, odpuściłem dalszą jazdę w tej grupie. Do mety około 9 kilometrów, jechałem swoim tempem, bliskość skurczów poczułem znowu na podjeździe przed punktem kontrolnym. Cały czas widziałem trójkę kolarzy w zasięgu wzroku ale nie goniłem ich chcąc jak najlepiej wjechać na Równicę. Na odcinku dojazdowym do trudniejszego fragmentu traciłem sporo czasu, nie byłem w stanie dogonić słabszych zawodników jadących tylko 4 rundy. Gdy wjechałem na główną drogę włączyłem stoper będąc ciekawym czasu jaki zajmie mi dojazd do mety. Jechałem na tyle mocno, na ile pozwalały nogi. Na razie nie czułem skurczów ale w każdej chwili mogły one wrócić. Odcinek z kostki brukowej męczył mnie strasznie, poczułem ulgę gdy się skończył i od tego momentu zacząłem nadrabiać czas. Byłem w stanie dogonić tą trójkę z którą jechałem przez ostatnie dwie rundy. Na podjeździe nawet dawaliśmy sobie zmiany co też mnie trochę odciążyło. Wiedziałem, że na finiszu nie mam większych szans ale do tego nawet nie doszło. Towarzysze omyłkowo ruszyli na ostatnich 200 metrach przed wypłaszczeniem jakby to był finisz. Wtedy też zdołałem wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika, dwójka odjechała a nie było szans dogonić przez bardzo dużą ilość samochodów blokujących całą szerokość jezdni. Na ostatnich 300 metrach zacząłem finiszować zapominając na moment o skurczach które zaatakowały na moment moje nogi na linii mety wiec musiałem przestać kręcić korbami. Skurcze szybko minęły, wypiłem dosyć dużą ilość wody, coś zjadłem, ubrałem się na zjazd i ruszyłem w dół. Zjazd był chyba najwolniejszy w życiu, nie dało się na dłużej puścić klamek i około 10 minut zjeżdżałem z mety do początku kostki brukowej. Po zjechaniu do Jaszowca ruszyłem w kierunku Polany w bardzo wolnym tempie. Później postój po wodę, jazda na posiłek, kręcenie się po rynku i spokojny powrót do domu.
Podsumowując był to jeden z najlepszych wyścigów w moim wykonaniu. Jedyny element jaki tym razem nie zagrał była forma a raczej jej brak. Nie byłem w stanie odpowiednio mocno przejechać pierwszego podjazdu aby być wyżej przed zjazdem, nie byłem w stanie dać z siebie więcej na pierwszej rundzie aby załapać się do najlepszej grupy, nie byłem w stanie dać z siebie więcej na trasie i ostatnim podjeździe na Równice. Brakowało w każdym przypadku przynajmniej 20 Wat. Po okresie roztrenowania i dłuższym czasie bez treningów ukierunkowanych na wyścigi lepiej być nie mogło. Dałem z siebie wszystko na trasie i jedynie finisz zepsuty przez samochody pozostawił niedosyt bo 2 miejsca wyżej w klasyfikacji OPEN mógłbym być. Jestem zadowolony z tego dnia z wielu powodów:
- 1.Rozgrzewka była odpowiednia i dzięki temu mogłem dać z siebie maksymalnie dużo na pierwszym podjeździe czego często brakowało. Nad tym elementem pracowałem dosyć długo i już robię go prawie jak z automatu i jestem w stanie dobrać obciążenie odpowiednie do formy, specyfiki i długości wyścigu czy czasówki.
- 2.Siły były rozłożone idealnie, byłem w stanie jechać cały czas odpowiednio mocno, sił nie brakło na ostatni podjazd który zwykle jechałem już na oparach. Dałem z siebie wszystko, nie pozostawiając żadnych rezerw w nogach co skutkowało skurczami których by nie było gdybym inaczej podszedł do tzw. BPS.
- 3.Bardzo dobrze czułem się na zjazdach, nie tracąc nic do rywali a nawet dyktując swoje warunki. W tym elemencie są jeszcze rezerwy ale w ciągu ostatnich miesięcy zrobiłem wyraźne postępy w tym elemencie.
- 4.Coraz lepiej czuje się w grupie i peletonie. Oczywiście lepiej wyglądam wtedy jak jest mniej ludzie, w małej grupce jechało mi się dobrze, mogłem pracować nad odpowiednim ustawieniem się, wychodzeniem czy schodzeniem ze zmiany czy poczuć się swobodnie w grupie. Dużo pracy mnie czeka m tym elemencie ale cieszę się, że udało się zrobić malutki krok naprzód. W dużym peletonie wygląda to jeszcze gorzej, zwłaszcza gdy pojawiają się słabsi, mniej doświadczeni i gorzej jeżdżący zawodnicy ode mnie. Nad tym mam zamiar pracować na początku przyszłego sezonu.
- 5.Dobrze dobrałem ilość jedzenia i picia zarówno przed, w trakcie jak i po wyścigu. Nie wiem czy większa ilość picia zapobiegłaby skurczom ale byłem dosyć solidnie nawodniony przed startem wiec o odwodnieniu nie mogło być mowy.
- 6.Walczyłem od startu do mety bez większych chwil zwątpienia, zrealizowałem wszystkie cele na ten dzień i przekonałem się do tego, że w przyszłym roku warto wrócić do większej ilości startów choćby w celu poprawy techniki jazdy w której mam ogromne braki których nadrobienie da mi więcej niż tylko poprawa umiejętności.
Ponikiew Time Trial 2019
Sobota, 28 września 2019 Kategoria 0-50, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Zawody 2019
Km: | 6.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:13 | km/h: | 27.69 |
Pr. maks.: | 39.00 | Temperatura: | 13.0°C | HRmax: | 192192 ( 98%) | HRavg | 180( 92%) |
Kalorie: | 191kcal | Podjazdy: | 180m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejna bardzo ciekawa i dobrze zorganizowana impreza w której miałem okazje brać udział. Po ostatnich treningach na których prezentowałem różną formę postanowiłem podejść do startu na luzie bez parcia na konkretny wynik. Byłem w biurze zawodów na tyle wcześnie, że mogłem spokojnie przejechać trasę czasówki, uzupełnić zapasy energii i przeprowadzić dobrą rozgrzewkę. Plan na rozgrzewkę spokojnie rozpisałem sobie w domu i wszystko zrobiłem idealnie. Nie byłbym sobą gdybym nie popełnił kilku błędów przed startem. Nie odrobiłem lekcji z zeszłego tygodnia i po raz kolejny wystartowałem z pompką, saszetką na narzędzia i bidonem. To były niepotrzebne rzeczy dociążające mój rower.
Przed samym startem krążyłem jeszcze w kółko utrzymując nogi w ruchu. W porę zorientowałem się, że łańcuch znajduje się na małej tarczy i szybko wrzuciłem go na blat. W tym celu musiałem jeszcze przejechać kawałek i dopiero ustawiłem się na starcie. Wystartowałem jak nigdy bardzo mocno i nie miałem problemów z wpięciem nogi i dlatego na starcie zyskałem kilka sekund. Później szukałem odpowiedniego przełożenia i chyba trochę straciłem. Starałem się trzymać równą moc ale nie wychodziło to idealnie. Odcinek prowadzący lekko w górę bardziej mnie meczy niż zupełnie płaski fragment ale łatwo skóry sprzedać nie zamierzałem. Szukałem najbardziej optymalnej pozycji, nie wiem czy lemondka na tym początkowym fragmencie by się nie sprawdziła i często zmieniałem układ rąk na kierownicy próbując ochronić się bardziej przed wpływem wiatru. Po około 2 kilometrach wyprzedziłem pierwszego zawodnika i już wtedy czułem, że pomimo obaw idzie mi całkiem nieźle. Po kilku kilometrach wiatr już nie był tak odczuwalny a dodatkowo łatwiej utrzymywałem założoną moc. Zbliżałem się do ostatniego kilometra na którym miałem pokazać pełnie swoich możliwości, znalazłem moment w którym mogłem wsiąść mały łyk z bidonu, więcej w nim i tak nie było a być może dzięki temu na ostatnim kilometrze byłem w stanie nadrobić do konkurencji kilkanaście sekund i wskoczyć na podium.
Na mecie byłem ujechany, czuje, że dałem z siebie maksimum i wszystkie rezerwy wykorzystałem na ostatnich kilkuset metrach podjazdu. Na mecie miałem 2 czas, 9 sekund starty do pierwszego. Nigdy nie byłem tak blisko zwycięzcy a biorąc pod uwagę konkurencje i moje błędy które kosztowały mnie na pewno kilka sekund to muszę być zadowolony. Pomijając moje wjazdy na Równice to nigdy nie dałem z siebie więcej na żadnej próbie czasowej. Taki wynik i starta do najlepszej dwójki z tym samym czasem zwiększają tylko moją motywacje do treningów zimą i przygotowań do następnego sezonu. Nie chce zwalać wszystkiego na błędy czy sprzęt tylko się cieszyć, że wskoczyłem na poziom który jeszcze rok temu był dla mnie abstrakcją. Pierwsze zwycięstwo OPEN przyjdzie wtedy gdy w pełni na niego zasłużę i będę miał dużo szczęścia które też jest ważne.
Przed samym startem krążyłem jeszcze w kółko utrzymując nogi w ruchu. W porę zorientowałem się, że łańcuch znajduje się na małej tarczy i szybko wrzuciłem go na blat. W tym celu musiałem jeszcze przejechać kawałek i dopiero ustawiłem się na starcie. Wystartowałem jak nigdy bardzo mocno i nie miałem problemów z wpięciem nogi i dlatego na starcie zyskałem kilka sekund. Później szukałem odpowiedniego przełożenia i chyba trochę straciłem. Starałem się trzymać równą moc ale nie wychodziło to idealnie. Odcinek prowadzący lekko w górę bardziej mnie meczy niż zupełnie płaski fragment ale łatwo skóry sprzedać nie zamierzałem. Szukałem najbardziej optymalnej pozycji, nie wiem czy lemondka na tym początkowym fragmencie by się nie sprawdziła i często zmieniałem układ rąk na kierownicy próbując ochronić się bardziej przed wpływem wiatru. Po około 2 kilometrach wyprzedziłem pierwszego zawodnika i już wtedy czułem, że pomimo obaw idzie mi całkiem nieźle. Po kilku kilometrach wiatr już nie był tak odczuwalny a dodatkowo łatwiej utrzymywałem założoną moc. Zbliżałem się do ostatniego kilometra na którym miałem pokazać pełnie swoich możliwości, znalazłem moment w którym mogłem wsiąść mały łyk z bidonu, więcej w nim i tak nie było a być może dzięki temu na ostatnim kilometrze byłem w stanie nadrobić do konkurencji kilkanaście sekund i wskoczyć na podium.
Na mecie byłem ujechany, czuje, że dałem z siebie maksimum i wszystkie rezerwy wykorzystałem na ostatnich kilkuset metrach podjazdu. Na mecie miałem 2 czas, 9 sekund starty do pierwszego. Nigdy nie byłem tak blisko zwycięzcy a biorąc pod uwagę konkurencje i moje błędy które kosztowały mnie na pewno kilka sekund to muszę być zadowolony. Pomijając moje wjazdy na Równice to nigdy nie dałem z siebie więcej na żadnej próbie czasowej. Taki wynik i starta do najlepszej dwójki z tym samym czasem zwiększają tylko moją motywacje do treningów zimą i przygotowań do następnego sezonu. Nie chce zwalać wszystkiego na błędy czy sprzęt tylko się cieszyć, że wskoczyłem na poziom który jeszcze rok temu był dla mnie abstrakcją. Pierwsze zwycięstwo OPEN przyjdzie wtedy gdy w pełni na niego zasłużę i będę miał dużo szczęścia które też jest ważne.
SPAC Staříčká časovka 2019
Sobota, 21 września 2019 Kategoria 0-50, avg>30km\h, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Zawody 2019
Km: | 7.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:11 | km/h: | 38.18 |
Pr. maks.: | 52.00 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | 188188 ( 96%) | HRavg | 178( 91%) |
Kalorie: | 159kcal | Podjazdy: | 40m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwsza z kilku planowanych na końcówkę sezonu czasówek.
Już na starcie pojawiły się pewne komplikacje, pierwszy raz od dawna miałem
problem ze snem w noc poprzedzającą start i przez to wstałem nieco później niż
planowałem. Na czas dojechałem na miejsce startu, trafiłem bez problemu mimo
pewnych utrudnień na drodze. Na początek poszedłem do biura załatwić formalności,
dostałem tylko numer na plecy co świadczyło o tym, że nie ma elektronicznego
pomiaru czasu. Gdy zacząłem szykować rower i wtedy pojawił się większy problem.
Wyciągając tylne koło zauważyłem, że nie ma powietrza a rano wszystko było w
porządku, pojawił się stres i musiałem wymienić dętkę. Cały proceder zajął
około 10 minut co skróciło czas rozgrzewki. Gdy się uporałem ze sprzętem i
doborem ubioru wysłałem moją osobę towarzyszącą na zwiedzanie Frydka a sam
ruszyłem na rozgrzewkę. Zapomniałem zostawić w samochodzie pompkę i torebkę z
narzędziami o czym zorientowałem się dopiero w trakcie czasówki. Nie chciałem
ryzykować jazdy na krótko i założyłem rękawki. Pozycja była dobra, najlepsza
jaką jestem w stanie teraz osiągnąć a dodatkowo założyłem ochraniacze na buty i
nakładkę aerodynamiczną na kask. Rozgrzewkę na szybko skorygowałem i
przeprowadziłem tak jak umiałem najlepiej według schematu. Na starcie zjawiłem
się około 2 minuty przed startem. Gdy przyszła moja kolej to ruszyłem mocno
pomimo problemów z wpięciem.
Przez pierwszą minutę jechałem naprawdę mocno a później pojawiły się drobne błędy, pierwszy to taki, że nie zwracałem wystarczającej uwagi na oznaczenia na drodze i cudem ominąłem dwie dziury wytracając przy tym trochę prędkości. Później kapnąłem się, że jadę z pompka i torebką z narzędziami i nie byłem wystraczająco skupiony na jeździe. Przed łukiem w prawo się zawahałem, oznaczenia na drodze nie były jednoznaczne, na środku szosy był uskok którego należało ominąć prawą stroną co sygnalizowała strzałka a w tym samym miejscu odbiegała boczna droga w prawo i byłem bliski odbicia w prawo w las. Tak się złożyło, że do nawrotu jechało się z wiatrem w plecy i lekko w dół co pozwalało na jazdę około 50 km/h i zapowiadało bardzo ciekawy powrót. Jechałem cały czas równo, mocno i z jakiś czas temu niewyobrażalną dla mnie kadencją oscylującą około 100. Miałem porównanie z najlepszymi zawodnikami i byłem zaskoczony, że trace do nich niewiele. Nawrót spaprałem, zbyt szybko przestałem kręcić, późno hamować i straciłem kilka sekund. Za nawrotem nie mogłem się rozkręcić i dobranie przełożenia pozwalającego na mocną i efektywną jazdę zajęło mi trochę czasu. Trzymałem się tylko wskazań mocy a ukształtowanie terenu i warunki wietrzne spowodowały, że nie dało się jechać szybciej niż 35-40 km/h. Droga zaczęła mi się dłużyć, kalkulowałem myśląc, że trasa ma 8 kilometrów a już po 7 wyjechałem na ostatnią 500 metrową prostą do mety i stopniowo zacząłem się rozpędzać. Dołożyłem ile mogłem i dałem z siebie wszystko ale tylko na ostatnich 100 metrach. Miałem mieszane uczucia co do swojej jazdy, kilka błędów, brak znajomości trasy oraz sprzęt odbiegający od najlepszych nie stawiały mnie w dobrej sytuacji. Uratować mnie mogła tylko mała konkurencja bo w mojej kategorii wystartowało tylko 7 czy 8 zawodników i miałem spore nadzieje na podium. Po krótkim rozjeździe wróciłem na miejsce startu oddać numer i czekałem na wyniki. Pojawiły się dosyć szybko ale były jeszcze nieoficjalne. Wiedziałem, że na podium nie stanę, zabrakło 29 sekund do podium zarówno w kategorii jak i w OPEN, na takim dystansie to jest przepaść i różnica co najmniej klasy, do zwycięzcy brakło 35 sekund, nigdy nie byłem tak blisko najlepszych na takim dystansie i płaskiej czasówce.
Musze być zadowolony z jazdy i wyniku. Wiele rzeczy świadczy o tym, że była to jedna z najlepszych czasówek w moim wykonaniu, na podium będę musiał jeszcze poczekać ale jest ono coraz bliżej. Inną sprawą jest sposób klasyfikacji i przynależności do kategorii. W cyklu SPAC niekoniecznie rok urodzenia decyduje o kategorii. Wśród zawodników sklasyfikowanych w kategorii A którzy osiągnęli lepsze czasy niż ja tylko jeden formalnie do niej należy, zwycięzca to rocznik 1977, drugi zawodnik 1979 a czwarty 1981 a pozostali moi rywale to 1990. Nie przejąłem się tą sytuacją bo coraz większą uwagę przywiązuje do pozycji OPEN która mówi więcej o danym zawodniku i jest niepodważalna. Dałem z siebie wszystko i najlepsze odcinki około 10 minutowe jakie w tym roku przejechałem były bardzo podobne do wygenerowanej podczas czasówki mocy. Jest ona zaniżona przez moje błędy a także nawrót na którym straciłem najwięcej. Najbliższe czasówki będą już bardziej miarodajne i odzwierciedlające mój poziom i predyspozycje i tam moje szanse są dużo większe.
Przez pierwszą minutę jechałem naprawdę mocno a później pojawiły się drobne błędy, pierwszy to taki, że nie zwracałem wystarczającej uwagi na oznaczenia na drodze i cudem ominąłem dwie dziury wytracając przy tym trochę prędkości. Później kapnąłem się, że jadę z pompka i torebką z narzędziami i nie byłem wystraczająco skupiony na jeździe. Przed łukiem w prawo się zawahałem, oznaczenia na drodze nie były jednoznaczne, na środku szosy był uskok którego należało ominąć prawą stroną co sygnalizowała strzałka a w tym samym miejscu odbiegała boczna droga w prawo i byłem bliski odbicia w prawo w las. Tak się złożyło, że do nawrotu jechało się z wiatrem w plecy i lekko w dół co pozwalało na jazdę około 50 km/h i zapowiadało bardzo ciekawy powrót. Jechałem cały czas równo, mocno i z jakiś czas temu niewyobrażalną dla mnie kadencją oscylującą około 100. Miałem porównanie z najlepszymi zawodnikami i byłem zaskoczony, że trace do nich niewiele. Nawrót spaprałem, zbyt szybko przestałem kręcić, późno hamować i straciłem kilka sekund. Za nawrotem nie mogłem się rozkręcić i dobranie przełożenia pozwalającego na mocną i efektywną jazdę zajęło mi trochę czasu. Trzymałem się tylko wskazań mocy a ukształtowanie terenu i warunki wietrzne spowodowały, że nie dało się jechać szybciej niż 35-40 km/h. Droga zaczęła mi się dłużyć, kalkulowałem myśląc, że trasa ma 8 kilometrów a już po 7 wyjechałem na ostatnią 500 metrową prostą do mety i stopniowo zacząłem się rozpędzać. Dołożyłem ile mogłem i dałem z siebie wszystko ale tylko na ostatnich 100 metrach. Miałem mieszane uczucia co do swojej jazdy, kilka błędów, brak znajomości trasy oraz sprzęt odbiegający od najlepszych nie stawiały mnie w dobrej sytuacji. Uratować mnie mogła tylko mała konkurencja bo w mojej kategorii wystartowało tylko 7 czy 8 zawodników i miałem spore nadzieje na podium. Po krótkim rozjeździe wróciłem na miejsce startu oddać numer i czekałem na wyniki. Pojawiły się dosyć szybko ale były jeszcze nieoficjalne. Wiedziałem, że na podium nie stanę, zabrakło 29 sekund do podium zarówno w kategorii jak i w OPEN, na takim dystansie to jest przepaść i różnica co najmniej klasy, do zwycięzcy brakło 35 sekund, nigdy nie byłem tak blisko najlepszych na takim dystansie i płaskiej czasówce.
Musze być zadowolony z jazdy i wyniku. Wiele rzeczy świadczy o tym, że była to jedna z najlepszych czasówek w moim wykonaniu, na podium będę musiał jeszcze poczekać ale jest ono coraz bliżej. Inną sprawą jest sposób klasyfikacji i przynależności do kategorii. W cyklu SPAC niekoniecznie rok urodzenia decyduje o kategorii. Wśród zawodników sklasyfikowanych w kategorii A którzy osiągnęli lepsze czasy niż ja tylko jeden formalnie do niej należy, zwycięzca to rocznik 1977, drugi zawodnik 1979 a czwarty 1981 a pozostali moi rywale to 1990. Nie przejąłem się tą sytuacją bo coraz większą uwagę przywiązuje do pozycji OPEN która mówi więcej o danym zawodniku i jest niepodważalna. Dałem z siebie wszystko i najlepsze odcinki około 10 minutowe jakie w tym roku przejechałem były bardzo podobne do wygenerowanej podczas czasówki mocy. Jest ona zaniżona przez moje błędy a także nawrót na którym straciłem najwięcej. Najbliższe czasówki będą już bardziej miarodajne i odzwierciedlające mój poziom i predyspozycje i tam moje szanse są dużo większe.
XVI Rajd z Metą na Równicy
Niedziela, 15 września 2019 Kategoria 50-100, Cube 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Zawody 2019
Km: | 92.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:21 | km/h: | 27.46 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 13.0°C | HRmax: | 185185 ( 94%) | HRavg | 138( 70%) |
Kalorie: | 1706kcal | Podjazdy: | 1320m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jeden z najzimniejszych poranków tego lata stał się faktem. Gdy wstałem z łóżka to było zaledwie 5 stopni a temperatura powoli szła do góry i gdy byłem gotowy do jazdy to termometr wskazywał 7 stopni. W dzień miało być znacznie cieplej wiec nie ubierałem się zbyt ciepło co wiązało się z tym, że przez kilkanaście minut marzłem. Wyjechałem około 7:30 i czułem, że noga jest niezła wiec przestałem myśleć o tym, że jest zimno i skupiłem się na trzymaniu odpowiedniego, nie za słabego i nie za mocnego tempa. Przez pierwsze 30 minut jazdy temperatura nie podskoczyła nawet o stopień i ciężko mi się było zaadaptować do tych warunków. W Skoczowie zatrzymałem się na krótką chwilę, w słońcu było dużo cieplej i nie marzłem już bardziej. Po kilku minutach czekania na peleton Jas-Kółek ruszyłem mocno za nimi. Potraktowałem to jako rozgrzewkę przed podjazdem na Równice. Po kilku minutach gonitwy w dobrym tempie dojechałem do peletonu. Trzymałem się ogona a gdy zjechaliśmy z dwupasmówki na drogę w kierunku Centrum to nastąpił podział na mniejsze grupy. Ja zostałem w tej drugiej i byłem jednym z tych którzy nadawali tempo tej grupce. Jazda była spokojna tak aby nikt nie zmęczył się przed zmierzeniem się z Równicą. Po dojeździe pod Równice zostawiłem zbędne rzeczy w samochodzie i ukradkiem pojechałem na krótką rozgrzewkę. Jak szybko wyjechałem tak szybko wróciłem jeszcze przed odprawą i wspólnym zdjęciem, w odpowiednim momencie wsunąłem jeszcze żela i powoli ruszyłem na start. Startowałem z drugiej linii i mając w głowie dokładny rozkład mocy na podjazd ruszyłem bardzo mocno. Ku mojemu zaskoczeniu na końcu mostu byłem bardzo blisko czuba a gdy zrobiło się stromiej to utrzymując wysoką moc wyprzedziłem wszystkich i dyktowałem swoje warunki. Po chwili wyskoczył Patryk i nie mogłem go zlekceważyć, dobrze jechał także Norbert i z tą dwójką starałem się utrzymać do wypłaszczenia. Udało się dojechać do Patryka a Norbert zniknął gdzieś z tylu, tempo cały czas było mocne i już wjeżdżając na kostkę brukową miałem dobry czas. Na kostce nie byłem w stanie dać towarzyszowi zmiany i wyszedłem na czoło dopiero za brukiem. Od tego momentu miałem jechać mocniej i równiej aż do ostatniego kilometra. Miałem na kim się wzorować i dlatego motywacja była ogromna pomimo narastającego zmęczenia. W połowie podjazdu Patryk przejął stery ale na tym odcinku jakoś ciężko mi było jechać na kole i zdecydowałem się na szybsze wyjście na zmianę. Cały czas trzymałem założoną moc i to wystarczyło na utrzymanie koła Patryka jeszcze przez około minutę. Na ostatnim kilometrze pomimo przyśpieszenia zacząłem tracić dystans. Nie była to duża strata ale wystarczająca aby już nie dojechać do towarzysza. Zachowałem nieco sił na końcówkę i ostatnie 500 metrów jechałem już naprawdę mocno, około 50 metrów od kreski Patryk odpuścił myśląc, że już koniec i udało mi się do niego zbliżyć. Sam finisz również odpuściłem nie chcąc dawać zmiany na kresce, zwycięstwo kosztem małej pomyłki rywala zupełnie by mnie nie satysfakcjonowało. Na ostatnim kilometrze Patryk potwierdził, że jest mocniejszy a dla mnie sama walka z nim na równi przez prawie cały podjazd jest sukcesem . Dobra współpraca i mocna jazda na całym podjeździe zaowocowała poprawieniem najlepszego czasu i zanotowania najlepszego od 3 lat wyniku w Rajdzie na Równice. Myślałem o drugim spokojniejszym wjeździe na szczyt ale odpuściłem ten pomysł i po krótkiej spokojnej jeździe ubrałem się cieplej i gratulowałem wszystkim udanego wjazdu na szczyt. Później tradycyjna uczta przy schronisku która powoduje, że jest to najlepsza klubowa impreza w sezonie i czeka się na nią cały rok. W tym roku rywalizacja była zacięta także o podium i dalsze miejsca. Zabrakło zwycięzcy dwóch poprzednich edycji i kilku innych dobrych zawodników ale mimo to 2 miejsce w takiej stawce cieszy mnie bardzo i przed podjazdem takie rozstrzygniecie brałbym w ciemno.
Po godzinie odpoczynku ruszyłem w towarzystwie Patryka w kierunku Wisły. Zjazd umiarkowanie szybki, czuć było podmuchy wiatru i chłód ale na szczęście zjazd się szybko skończył i zrobiło się cieplej. Nie umiałem się rozkręcić, męczyłem się i bałem, że nie utrzymam się na kole Patryka. Na szczęście musieliśmy się zatrzymać przed wjazdem do Wisły a później już jechało mi się nieco lepiej. Po dobrych zmianach dojechaliśmy do Wisły gdzie znowu postój i korek. Za rondem i mostem wreszcie zrobiło się luźniej i jazda stała się przyjemniejsza. Ostatnie kilka wspólnych kilometrów było raczej spokojnych, Patryk pojechał do domu a ja ruszyłem na Salmopol. Przed skocznią krótki postój by przyjąć dawkę energii przed podjazdem. Wszystko wskazywało, że jestem ujechany po Równicy i Salmopol będę musiał pokonać turystycznie. Zbliżając się do podjazdu postanowiłem jednak jechać możliwie mocno od początku. Ruszyłem mocno ale moje tempo było słabsze niż podczas podjazdu na Równice. Udało się jechać równo cały czas, co chwile mijałem jakiś kolarzy jadących w górę lub w dół. W końcówce zaczynało mnie brakować, nie miałem już z czego dołożyć i ostatecznie po 15 minutach wspinaczki byłem na szczycie z mocą o ponad 20 Wat słabszą niż na Równicy. Nie zatrzymywałem się na szczycie i od razu ruszyłem w dół, liczyłem na szybki i dobry zjazd i taki był aż do pierwszego zakrętu gdy musiałem zacząć hamować i jechać za sznurkiem pojazdów. O szybkiej jeździe mogłem zapomnieć aż do Szczyrku, myślałem nad zaliczeniem podjazdu na Orle Gniazdo ale rozmyśliłem się. W bidonie już było pusto i musiałem zatrzymać się przy sklepie. Po postoju jechało się jakby lepiej i nawet na podjazdach moja jazda wyglądała nieźle. Pod koniec zrobiłem sobie jeszcze krótki test na pagórkowatym odcinku, gdyby nie spory ruch i dziurawa nawierzchnia to z pewnością byłbym wstanie dać z siebie na tym odcinku więcej. Pod koniec duża liczba pieszych, samochodów i rowerzystów zaczynała już być mecząca wiec z czystym sumieniem skierowałem się w kierunku domu.
W dużym stopniu wykorzystałem bardzo dobrą pogodę, dałem z siebie wszystko na dwóch podjazdach i widzę, ze coś w nogach jeszcze zostało i warto przeciągnąć ten sezon do drugiej połowy października.
Po godzinie odpoczynku ruszyłem w towarzystwie Patryka w kierunku Wisły. Zjazd umiarkowanie szybki, czuć było podmuchy wiatru i chłód ale na szczęście zjazd się szybko skończył i zrobiło się cieplej. Nie umiałem się rozkręcić, męczyłem się i bałem, że nie utrzymam się na kole Patryka. Na szczęście musieliśmy się zatrzymać przed wjazdem do Wisły a później już jechało mi się nieco lepiej. Po dobrych zmianach dojechaliśmy do Wisły gdzie znowu postój i korek. Za rondem i mostem wreszcie zrobiło się luźniej i jazda stała się przyjemniejsza. Ostatnie kilka wspólnych kilometrów było raczej spokojnych, Patryk pojechał do domu a ja ruszyłem na Salmopol. Przed skocznią krótki postój by przyjąć dawkę energii przed podjazdem. Wszystko wskazywało, że jestem ujechany po Równicy i Salmopol będę musiał pokonać turystycznie. Zbliżając się do podjazdu postanowiłem jednak jechać możliwie mocno od początku. Ruszyłem mocno ale moje tempo było słabsze niż podczas podjazdu na Równice. Udało się jechać równo cały czas, co chwile mijałem jakiś kolarzy jadących w górę lub w dół. W końcówce zaczynało mnie brakować, nie miałem już z czego dołożyć i ostatecznie po 15 minutach wspinaczki byłem na szczycie z mocą o ponad 20 Wat słabszą niż na Równicy. Nie zatrzymywałem się na szczycie i od razu ruszyłem w dół, liczyłem na szybki i dobry zjazd i taki był aż do pierwszego zakrętu gdy musiałem zacząć hamować i jechać za sznurkiem pojazdów. O szybkiej jeździe mogłem zapomnieć aż do Szczyrku, myślałem nad zaliczeniem podjazdu na Orle Gniazdo ale rozmyśliłem się. W bidonie już było pusto i musiałem zatrzymać się przy sklepie. Po postoju jechało się jakby lepiej i nawet na podjazdach moja jazda wyglądała nieźle. Pod koniec zrobiłem sobie jeszcze krótki test na pagórkowatym odcinku, gdyby nie spory ruch i dziurawa nawierzchnia to z pewnością byłbym wstanie dać z siebie na tym odcinku więcej. Pod koniec duża liczba pieszych, samochodów i rowerzystów zaczynała już być mecząca wiec z czystym sumieniem skierowałem się w kierunku domu.
W dużym stopniu wykorzystałem bardzo dobrą pogodę, dałem z siebie wszystko na dwóch podjazdach i widzę, ze coś w nogach jeszcze zostało i warto przeciągnąć ten sezon do drugiej połowy października.
Road Trophy 2019
Sobota, 17 sierpnia 2019 Kategoria 50-100, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig, Zawody 2019
Km: | 81.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:51 | km/h: | 28.42 |
Pr. maks.: | 92.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | 188188 ( 96%) | HRavg | 163( 83%) |
Kalorie: | 1874kcal | Podjazdy: | 1660m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie planowałem startu w Road Trophy. Po opublikowaniu i aktualizacji tras zmieniłem zdanie i postanowiłem spróbować swoich sił chociaż nie miałem pełnego przekonania o tym czy jest to dobra decyzja. Same chęci nie wystarczyły i nie byłem w stanie pojawić się w piątek na starcie pierwszego etapu. Wtedy zdecydowałem się wystartować tylko w 2 etapie z bardzo trudną końcówką w sam raz dla mnie.
Pojawiłem się przed startem w Istebnej. Chwile czekałem na otwarcie biura zawodów. Miałem swój numer startowy i wcale nie musiałem opłacać startu tylko sobie przejechać trasę bo i tak nie byłem klasyfikowany a opłata za jeden etap w odniesieniu do świadczeń jakie za to miałem jest zbyt duża i tylko dlatego, że chciałem zachować się fair-play wobec innych uczestników wyścigu zapłaciłem za start. Po dobrej rozgrzewce stanąłem na starcie w dalszej części sektora, była to całkiem dobra decyzja.
Początek był jak zwykle słaby, nie umiałem się rozkręcić, dopiero przed początkiem trudniejszej części podjazdu na Koczy Zamek zaskoczyłem i ruszyłem wyraźnie do przodu. Tłok trochę ostudził moje zapędy i nie nadrobiłem tyle ile byłem w stanie. Niezłą sytuacją była niewielka starta do czołówki i prawie pusta droga na zjeździe, ostatnie kilka tygodni pracy nad zjazdami przyniosło efekt, zjechałem szybko i dobrze technicznie wyprzedzając kilka osób a z tyłu nikt mnie nie dogonił. Czołówka w zasięgu wzroku i równym tempem zacząłem gonić, po kilkuset metrach wyprzedził mnie Joachim Mikler, jeden z najlepiej zjeżdżających zawodników w stawce. Chwile trwało zanim się zebrałem ale już chwile później byłem na jego kole i dzięki temu szybciej znalazłem się w czołówce. Niestety nie na długo, po 10 kilometrach od startu gdy chciałem przesunąć się bardziej do przodu znowu miałem problem z łańcuchem, niestety gdy myślałem, że tylko spadł to okazało się, ze się rozpiął. Musiałem się zatrzymać, czołówka odjechała, gdy się wracałem to zaledwie dwie osoby zdążyły przejechać a nad kolejną grupką była już większa różnica. Byłem bardzo zły, sfrustrowany, gdyby nie wysoka opłata startowa jaką poniosłem to nie jechałbym dalej. Na szczęście łańcuch leżał na drodze i nie musiałem go szukać w krzakach, wyjąłem nowiutką spinkę z torebki, profilaktycznie także skuwacz i wziąłem się za naprawę. Miejsce nie było zbyt dobre, przejeżdżający z dużą prędkością kolarze a także samochody nie sprzyjały skupieniu się na tym co mam zrobić. Pierwszy problem jaki się pojawił to odpowiednie ułożenie łańcucha, nie byłem w stanie stwierdzić w jakim kierunku ułożyć łańcuch aby napęd działał poprawnie. W końcu po kilku minutach prób wybrałem najbardziej pasujące według mnie ułożenie i wyjąłem spinkę i próbowałem ją założyć. Ciężko szło, około 10 minut męczyłem się i spinka dopiero wskoczyła. W końcu ruszyłem w dalszą drogę, byłem na szarym końcu stawki z ogromną startą. Po kilku obrotach korby spinka wskoczyła na swoje miejsce i mogłem jechać, już wiedziałem, ze źle założyłem łańcuch bo napęd pracował bardzo głośno. Początek jazdy był ciężki, nogi zastane i nie mogłem się rozkręcić. Pierwszy kilometr z wiatrem lekko w dół a później zaczął się podjazd. Ruszyłem mocno aby przepalić trochę nogę. Przy jeździe z mocą ponad 300 Wat nic niepokojącego z łańcuchem się nie działo i jechałem mocno. Już na początku podjazdu w kierunku Lalik wyprzedziłem pierwszą osobę a kolejnych w drugiej części podjazdu. Na krótkim zjeździe odpuściłem, pusta droga na podjeździe w Suchem pozwoliła na równą i mocną jazdę. Tam też niestety przestał działać miernik mocy i zaczęła się jazda na tętnie i na wyczucie. Po podjeździe straciłem trochę czasu na wyciągniecie żela i dopiero w drugiej części zjazdu do ronda w Lalikach mogłem skupić się tylko na jeździe. Później brakowało trochę współtowarzysza do jazdy, na odcinku prowadzącym lekko w dół jechałem mocno ale na pewno tam straciłem dużo czasu. Gdy zaczął się kolejny podjazd to znowu dałem z siebie dużo. Jedynie w takich momentach mogłem nadrabiać i sprawdzić się na tle zawodników z czołówki. Jechałem mocno ale w pewnym momencie musiałem zwolnić podczas wyprzedzania innych osób. Przed zjazdem dojechałem do kolejnego ale na zjeździe nie byłem w stanie go wyprzedzić, zjeżdżał kiepsko ale ciężko było znaleźć miejsce na bezpieczne wyprzedzanie. Dopiero po zjeździe mogłem jechać swoje. Dobrze przejechałem krótki podjazd ale później musiałem hamować, na drodze pojawił się najpierw samochód a później pieszy i musiałem ich przepuścić. Na najbardziej znienawidzonym przeze mnie odcinku tym razem walczyłem z wiatrem i traciłem na pewno kolejne cenne minuty do najlepszych. Dopiero na ostatnim kilometrze przed wjazdem na Słowację dałem z siebie dużo więcej i w dobrym tempie wjechałem podjazd. Na początku zjazdu dogoniłem samotnie jadącą Dominikę Hanke, zdziwiłem się, że nie ma obok niej nikogo z Drużyny, nie przypominam sobie żebym mijał kogokolwiek po drodze. Narzuciłem takie tempo aby nie było za mocne i jechałem tak aż do wjazdu do Polski. Przed samym dojazdem do Jaworzynki pomyliłem się i skręciłem o jedną drogę za wcześnie. Szybko naprawiłem ten błąd i zacząłem się zastanawiać czy jeszcze kogoś dogonię bo nie chciałem zostawiać towarzyszki samej a na trudniejszym odcinku nie byłbym w stanie jej pomóc. W Jaworzynce zauważyłem zawodnika stojącego na poboczu z dziurawą dętką, nie chciał od nikogo pomocy wiec pojechałem dalej. Na horyzoncie pojawiła się kilkuosobowa grupka. Nie chciałem przyśpieszać i dogonić udało się dopiero przed bufetem. Na trudniejszym odcinku ruszyłem mocniej i swobodnie odjechałem. Od tego momentu jechałem już swoim tempem. Pierwszy podjazd był na sprawdzenie czy w nogach jeszcze jest odrobinę mocy. Wjechałem dosyć mocno i szybko i rozpędziłem się przed kolejnym, krótkim ale bardzo stromym podjazdem następującym po zjeździe. Podjazd poszedł nieźle, być może na poziomie najlepszych ale na wypłaszczeniu znowu nie byłem w stanie jechać odpowiednio mocno. Kolejny krótki podjazd znowu mocniejszy a później znowu spokojniej i tak w kółko aż do wjazdu na główną drogę. Po drodze wyprzedziłem jedną zawodniczkę, nie chciałem dawać jej zmiany bo wcześniej pracowałem na inną, być może jej rywalkę i nie byłoby to do końca sprawiedliwe. Musiałem się zmotywować do mocniejszej jazdy ale już po zjeździe do Milówki miałem bezpieczną przewagę. Długi, nudny odcinek przez Kamesznicę dłużył mi się strasznie, chciałem zażyć jeszcze magnez ale zabrałem się za to odrobinę za późno bo już zaczynał się decydujący, finałowy, trudny i ciekawy podjazd. Na początku jechałem zachowawczo, pierwszą stromiznę pokonałem z rezerwą. Po wypłaszczeniu na którym wziąłem potężny łyk z bidonu ruszyłem mocniej. Mijałem wielu ludzi, część z nich już prowadziło rower a inni jechali dużo wolniej. Jechałem już bardzo mocno, na tyle ile pozwoliły nogi, sprzęt a także odległość pozostała do końca. Na wypłaszczeniu po skręcie w kierunku Tynioka nieco zluzowałem i nie rozpędziłem się na tyle ile mogłem. Kolejną ściankę wjechałem w dobrym tempie, wyprzedziłem kolejne kilka osób, już wtedy przypomniałem sobie, że najgorsze dopiero przede mną, krótki zjazd był zasłoną dymną przed dwoma bardzo trudnymi ściankami kończącymi podjazd na Tyniok. Na pierwszej poszedłem na maksa i gdy zorientowałem się, że jest jeszcze druga to ciężko już było znaleźć więcej sił. Wykorzystał to zawodnik do którego zbliżyłem się na przedostatniej ściance. Ja byłem już wyjechany na maksa, on jechał dużo wolniej cały podjazd i na sam koniec zachował więcej sił, z drugiej strony to finisz o odległe miejsce nie miał żadnego sensu. Dałem z siebie na ostatnim podjeździe dużo, gdyby stawką było wysokie miejsce to może wycisnąłbym z siebie więcej, za bardzo odpuszczałem na wypłaszczeniach a i początek był słaby wiec rezerwa jeszcze była.
Zaprezentowałem bardzo dobrą formę tego dnia, los chciał, ze nie byłem w stanie przełożyć tego na rezultat startowy i nie wiem w którym miejscu stawki się znajduję. Czas z samej jazdy pozwoliłby na miejsce w 3 dziesiątce OPEN, jak na jazdę SOLO, przez część dystansu dużo luźniej niż pozwoliły na to nogi to nie jest taki zły rezultat. Celu na ten dzień nie zrealizowałem, nie sprawdziłem się na tle czołówki, czasy podjazdów nie mówią wiele a biorąc pod uwagę wszystkie czynniki i okoliczności to nie mogę być zadowolony bo wiele rzeczy nie wyszło, po raz kolejny mając styczność z Road Trophy spotyka mnie pech i ogromny zawód, nie wiem czy zdecyduje się na start za rok bo zbyt dużo mnie to kosztuje a nie jest to tego warte.
Informacje o podjazdach:
Pojawiłem się przed startem w Istebnej. Chwile czekałem na otwarcie biura zawodów. Miałem swój numer startowy i wcale nie musiałem opłacać startu tylko sobie przejechać trasę bo i tak nie byłem klasyfikowany a opłata za jeden etap w odniesieniu do świadczeń jakie za to miałem jest zbyt duża i tylko dlatego, że chciałem zachować się fair-play wobec innych uczestników wyścigu zapłaciłem za start. Po dobrej rozgrzewce stanąłem na starcie w dalszej części sektora, była to całkiem dobra decyzja.
Początek był jak zwykle słaby, nie umiałem się rozkręcić, dopiero przed początkiem trudniejszej części podjazdu na Koczy Zamek zaskoczyłem i ruszyłem wyraźnie do przodu. Tłok trochę ostudził moje zapędy i nie nadrobiłem tyle ile byłem w stanie. Niezłą sytuacją była niewielka starta do czołówki i prawie pusta droga na zjeździe, ostatnie kilka tygodni pracy nad zjazdami przyniosło efekt, zjechałem szybko i dobrze technicznie wyprzedzając kilka osób a z tyłu nikt mnie nie dogonił. Czołówka w zasięgu wzroku i równym tempem zacząłem gonić, po kilkuset metrach wyprzedził mnie Joachim Mikler, jeden z najlepiej zjeżdżających zawodników w stawce. Chwile trwało zanim się zebrałem ale już chwile później byłem na jego kole i dzięki temu szybciej znalazłem się w czołówce. Niestety nie na długo, po 10 kilometrach od startu gdy chciałem przesunąć się bardziej do przodu znowu miałem problem z łańcuchem, niestety gdy myślałem, że tylko spadł to okazało się, ze się rozpiął. Musiałem się zatrzymać, czołówka odjechała, gdy się wracałem to zaledwie dwie osoby zdążyły przejechać a nad kolejną grupką była już większa różnica. Byłem bardzo zły, sfrustrowany, gdyby nie wysoka opłata startowa jaką poniosłem to nie jechałbym dalej. Na szczęście łańcuch leżał na drodze i nie musiałem go szukać w krzakach, wyjąłem nowiutką spinkę z torebki, profilaktycznie także skuwacz i wziąłem się za naprawę. Miejsce nie było zbyt dobre, przejeżdżający z dużą prędkością kolarze a także samochody nie sprzyjały skupieniu się na tym co mam zrobić. Pierwszy problem jaki się pojawił to odpowiednie ułożenie łańcucha, nie byłem w stanie stwierdzić w jakim kierunku ułożyć łańcuch aby napęd działał poprawnie. W końcu po kilku minutach prób wybrałem najbardziej pasujące według mnie ułożenie i wyjąłem spinkę i próbowałem ją założyć. Ciężko szło, około 10 minut męczyłem się i spinka dopiero wskoczyła. W końcu ruszyłem w dalszą drogę, byłem na szarym końcu stawki z ogromną startą. Po kilku obrotach korby spinka wskoczyła na swoje miejsce i mogłem jechać, już wiedziałem, ze źle założyłem łańcuch bo napęd pracował bardzo głośno. Początek jazdy był ciężki, nogi zastane i nie mogłem się rozkręcić. Pierwszy kilometr z wiatrem lekko w dół a później zaczął się podjazd. Ruszyłem mocno aby przepalić trochę nogę. Przy jeździe z mocą ponad 300 Wat nic niepokojącego z łańcuchem się nie działo i jechałem mocno. Już na początku podjazdu w kierunku Lalik wyprzedziłem pierwszą osobę a kolejnych w drugiej części podjazdu. Na krótkim zjeździe odpuściłem, pusta droga na podjeździe w Suchem pozwoliła na równą i mocną jazdę. Tam też niestety przestał działać miernik mocy i zaczęła się jazda na tętnie i na wyczucie. Po podjeździe straciłem trochę czasu na wyciągniecie żela i dopiero w drugiej części zjazdu do ronda w Lalikach mogłem skupić się tylko na jeździe. Później brakowało trochę współtowarzysza do jazdy, na odcinku prowadzącym lekko w dół jechałem mocno ale na pewno tam straciłem dużo czasu. Gdy zaczął się kolejny podjazd to znowu dałem z siebie dużo. Jedynie w takich momentach mogłem nadrabiać i sprawdzić się na tle zawodników z czołówki. Jechałem mocno ale w pewnym momencie musiałem zwolnić podczas wyprzedzania innych osób. Przed zjazdem dojechałem do kolejnego ale na zjeździe nie byłem w stanie go wyprzedzić, zjeżdżał kiepsko ale ciężko było znaleźć miejsce na bezpieczne wyprzedzanie. Dopiero po zjeździe mogłem jechać swoje. Dobrze przejechałem krótki podjazd ale później musiałem hamować, na drodze pojawił się najpierw samochód a później pieszy i musiałem ich przepuścić. Na najbardziej znienawidzonym przeze mnie odcinku tym razem walczyłem z wiatrem i traciłem na pewno kolejne cenne minuty do najlepszych. Dopiero na ostatnim kilometrze przed wjazdem na Słowację dałem z siebie dużo więcej i w dobrym tempie wjechałem podjazd. Na początku zjazdu dogoniłem samotnie jadącą Dominikę Hanke, zdziwiłem się, że nie ma obok niej nikogo z Drużyny, nie przypominam sobie żebym mijał kogokolwiek po drodze. Narzuciłem takie tempo aby nie było za mocne i jechałem tak aż do wjazdu do Polski. Przed samym dojazdem do Jaworzynki pomyliłem się i skręciłem o jedną drogę za wcześnie. Szybko naprawiłem ten błąd i zacząłem się zastanawiać czy jeszcze kogoś dogonię bo nie chciałem zostawiać towarzyszki samej a na trudniejszym odcinku nie byłbym w stanie jej pomóc. W Jaworzynce zauważyłem zawodnika stojącego na poboczu z dziurawą dętką, nie chciał od nikogo pomocy wiec pojechałem dalej. Na horyzoncie pojawiła się kilkuosobowa grupka. Nie chciałem przyśpieszać i dogonić udało się dopiero przed bufetem. Na trudniejszym odcinku ruszyłem mocniej i swobodnie odjechałem. Od tego momentu jechałem już swoim tempem. Pierwszy podjazd był na sprawdzenie czy w nogach jeszcze jest odrobinę mocy. Wjechałem dosyć mocno i szybko i rozpędziłem się przed kolejnym, krótkim ale bardzo stromym podjazdem następującym po zjeździe. Podjazd poszedł nieźle, być może na poziomie najlepszych ale na wypłaszczeniu znowu nie byłem w stanie jechać odpowiednio mocno. Kolejny krótki podjazd znowu mocniejszy a później znowu spokojniej i tak w kółko aż do wjazdu na główną drogę. Po drodze wyprzedziłem jedną zawodniczkę, nie chciałem dawać jej zmiany bo wcześniej pracowałem na inną, być może jej rywalkę i nie byłoby to do końca sprawiedliwe. Musiałem się zmotywować do mocniejszej jazdy ale już po zjeździe do Milówki miałem bezpieczną przewagę. Długi, nudny odcinek przez Kamesznicę dłużył mi się strasznie, chciałem zażyć jeszcze magnez ale zabrałem się za to odrobinę za późno bo już zaczynał się decydujący, finałowy, trudny i ciekawy podjazd. Na początku jechałem zachowawczo, pierwszą stromiznę pokonałem z rezerwą. Po wypłaszczeniu na którym wziąłem potężny łyk z bidonu ruszyłem mocniej. Mijałem wielu ludzi, część z nich już prowadziło rower a inni jechali dużo wolniej. Jechałem już bardzo mocno, na tyle ile pozwoliły nogi, sprzęt a także odległość pozostała do końca. Na wypłaszczeniu po skręcie w kierunku Tynioka nieco zluzowałem i nie rozpędziłem się na tyle ile mogłem. Kolejną ściankę wjechałem w dobrym tempie, wyprzedziłem kolejne kilka osób, już wtedy przypomniałem sobie, że najgorsze dopiero przede mną, krótki zjazd był zasłoną dymną przed dwoma bardzo trudnymi ściankami kończącymi podjazd na Tyniok. Na pierwszej poszedłem na maksa i gdy zorientowałem się, że jest jeszcze druga to ciężko już było znaleźć więcej sił. Wykorzystał to zawodnik do którego zbliżyłem się na przedostatniej ściance. Ja byłem już wyjechany na maksa, on jechał dużo wolniej cały podjazd i na sam koniec zachował więcej sił, z drugiej strony to finisz o odległe miejsce nie miał żadnego sensu. Dałem z siebie na ostatnim podjeździe dużo, gdyby stawką było wysokie miejsce to może wycisnąłbym z siebie więcej, za bardzo odpuszczałem na wypłaszczeniach a i początek był słaby wiec rezerwa jeszcze była.
Zaprezentowałem bardzo dobrą formę tego dnia, los chciał, ze nie byłem w stanie przełożyć tego na rezultat startowy i nie wiem w którym miejscu stawki się znajduję. Czas z samej jazdy pozwoliłby na miejsce w 3 dziesiątce OPEN, jak na jazdę SOLO, przez część dystansu dużo luźniej niż pozwoliły na to nogi to nie jest taki zły rezultat. Celu na ten dzień nie zrealizowałem, nie sprawdziłem się na tle czołówki, czasy podjazdów nie mówią wiele a biorąc pod uwagę wszystkie czynniki i okoliczności to nie mogę być zadowolony bo wiele rzeczy nie wyszło, po raz kolejny mając styczność z Road Trophy spotyka mnie pech i ogromny zawód, nie wiem czy zdecyduje się na start za rok bo zbyt dużo mnie to kosztuje a nie jest to tego warte.
Informacje o podjazdach:
Sztajfa 2019
Sobota, 20 lipca 2019 Kategoria 0-50, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Zawody 2019
Km: | 8.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:18 | km/h: | 26.67 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 200kcal | Podjazdy: | 300m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zupełnie nieplanowany start. Jakiś czas temu usłyszałem o nowej imprezie organizowanej w okolicy i korzystając z dobrej pogody i wolnego przedpołudnia postanowiłem sprawdzić się w czasówce. W tym roku zupełnie odpuściłem czasówki, nie trenowałem do tego typu prób i zaledwie dwa razy wystartowałem. Ostatnio zaczynam na nowo nabierać ochoty do ścigania i czerpać z tego przyjemność i ten dzień tylko to potwierdził. Jako rozgrzewkę potraktowałem dojazd do Zamku w Dzięgielowie gdzie mieścił się start pierwszej edycji Sztajfy. Impreza bardzo ciekawa ale i bardzo kameralna. Na starcie pojawiło się 10 zawodników i jedna zawodniczka. Do rozgrzewki poszedłem bardzo poważnie i udało się naprawdę dobrze rozgrzać i już od startu jechać bardzo mocno.
Startowałem jako dziewiąty tuż za Patrykiem, faworytem numer jeden. Coś przeczuwałem, że mogę być jedyną osobą która spróbuje z nim nawiązać walkę i tak też się stało. Trasa czasówki była bardzo ciekawa, na początek około 100 metrowy odcinek wyłożony kamieniami jak to w zabytkowych Zamkach bywa, tam każdy musiał uważać aby nie uszkodzić sobie ogumienia. Następnie około 2 kilometrowy odcinek prowadzący mniej lub bardziej w górę, potem trochę zjazdu i długi odcinek dojazdowy do tytułowej Sztajfy kończącej trasę.
Ruszyłem dosyć spokojnie i po 20 sekundach wjechałem na właściwą cześć trasy. Ruszyłem mocno, trochę za mocno i po chwili odpuściłem lekko. Trzymałem dobre tempo do końca podjazdu. Na zjeździe zbyt mocno odpuściłem i straciłem trochę czasu. Nie najlepiej wszedłem w zakręt w kierunku Cisownicy i następnie musiałem nieco zwolnić bo z przeciwka pojawił się samochód. Rozkręciłem rower do założonego tempa i trzymałem odpowiednią moc. Dojechałem do traktora i miałem dużo szczęścia, że akurat skręcał w prawo i nie musiałem hamować. Równym i mocnym tempem dotarłem do ostatniego 1600 metrowego odcinka czasówki. Tam miałem dać z siebie maksimum. Ruszyłem mocno i generując cały czas około 6 W/kg pokonałem pierwszy sztywniejszy odcinek. Przed jego końcem musiałem minąć się z traktorem ale nie miało to wpływu na moją jazdę i nie spowodowało żadnych start czasowych. Na wypłaszczeniu nie byłem w stanie jechać tak mocno jakbym oczekiwał, dodatkowo w ciasnych zakrętach było trochę żwirku i bałem się jechać na pełnej prędkości. Gdy tylko zrobiło się stromiej to jechałem już na maksa i podobnie jak wcześniej byłem w stanie cały czas generować około 6 W/kg. Udało się utrzymać dobre tempo do mety i wjechać na metę z 2 czasem.
Chwile dochodziłem do siebie a później szybka sesja zdjęciowa, uzupełnienie bidonu i zjazd na dekorację. Warto było wystartować, dla unikatowego pucharu, fajnej atmosfery a także sprawdzenia organizmu po spokojnym treningowo tygodniu. Uważam, że moja forma jest cały czas bardzo wysoka, zbliżyłem się trochę do Patryka do którego dwa tygodnie temu na krótszej trasie straciłem prawie 15 sekund więcej niż podczas Sztajfy. Rozgrzewka, rozłożenie sił a także walka do końca spowodowały, że była to jedna z moich najlepszych czasówek. Profil trasy nie pozwolił na trzymanie równej mocy i dlatego moc znormalizowana nie mówi wszystkiego w tym przypadku.
Tatra Road Race 2019
Sobota, 13 lipca 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig, Zawody 2019
Km: | 122.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:23 | km/h: | 27.83 |
Pr. maks.: | 78.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 180180 ( 92%) | HRavg | 162( 83%) |
Kalorie: | 2430kcal | Podjazdy: | 3200m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Najważniejszy start a zarazem jeden z głównych celów na ten rok mam już za sobą. Przygotowywałem się do tego wyścigu bardzo starannie i przy moim zdrowiu, ilości czasu jaki mogłem poświęcić na trening oraz możliwościach mojego organizmu zrobiłem wszystko aby się do tego wyścigu jak najlepiej przygotować i szczyt formy przypadł właśnie na ten wyścig. W ostatnim tygodniu walczyłem z silnym przeziębieniem a także przez trzy dni nie miałem możliwości jeździć na rowerze. Przy moim zdrowiu jazda w deszczu nie jest wskazana i dlatego długo wahałem się czy w ogóle jechać. Dopiero po 18 w piątek wyjechałem w towarzystwie znajomych w kierunku Zakopanego. Po dojeździe wykorzystałem moment i sprawdziłem sprzęt. Po dobrej kolacji długo nie mogłem zasnąć, poziom adrenaliny był tak wysoki, że nie byłem zmęczony przed startem. Rano pojechałem odebrać bogaty pakiet startowy i wróciłem na śniadanie. Czas szybko zleciał i musiałem jechać na rozgrzewkę. Ubrałem się zachowawczo, potówka, ochraniacze na buty oraz rękawki przydały się dopiero w końcowej fazie wyścigu. Rozgrzewka była odpowiednio długa i intensywna, zabrakło tylko dłuższego odcinka na FTP. Przed startem postawiłem przed sobą cele które w całości udało się zrealizować. Pierwszym z nich było pojawienie się na starcie i pomimo startu z ostatniego sektora w którym nie miałem dobrej pozycji, wolałem dobrze się rozgrzać i nadrabiać pozycje na trasie niż wystartować z lepszej pozycji i nie potrafić jechać odpowiednio mocno aby tą pozycję utrzymać.
Gdy nadeszła pora startu i sygnał to ponad minuta minęła zanim ruszyłem. Od startu jechałem mocno, przesuwałem się do przodu i gdy w peletonie zrobiły się dziury to nie musiałem spawać i dzięki temu oszczędziłem trochę sił. Przed podjazdem pod Salamandrę będącym pierwszą wspinaczką dnia byłem w dobrym miejscu, przede mną spora liczba osób a z tyłu nikogo. Odcinek dojazdowy do pierwszego podjazdu był jednym z najlepszych początków wyścigów w jakich brałem udział, zwykle popełniałem tam masę błędów a tym razem pomijając pozycję startową nie ma nic co mógłbym zrobić lepiej. Przy tym elemencie stawiam plusa, już drugiego tego dnia. Nie chcąc powtórzyć sytuacji z Pętli Beskidzkiej gdy pierwszy podjazd pojechałem za mocno a później długo cierpiałem i dochodziłem do siebie zacząłem podjazd na mocy progowej i cały czas się jej trzymałem. Wyprzedziłem sporo osób, w tym kilku startujących z pierwszego sektora a strata do najlepszych po 5 kilometrach wynosiła już ponad 2 minuty. Zaczął się zjazd a także pierwsze tego dnia problemy. Wróciły stare czasy gdy wszyscy zostawiali mnie na zjeździe jak chcieli, aby było jeszcze ciekawiej to na bardzo nierównej nawierzchni przy zmianie przełożenia spadł mi łańcuch, nałożenie go nie było łatwą sprawą i dobre 2 kilometry jechałem bez kręcenia. Dopiero gdy droga stała się równiejsza to udało się naprawić usterkę. Straciłem na tym trochę czasu a także sił na późniejszą gonitwę. Pogoń zakończyłem dopiero na podjeździe pod Ostrysz. O odpoczynku nie było mowy bo zaczął się zjazd na którym znowu prawie zostałem odczepiony. Na trzecim podjeździe dnia starałem się przesunąć do przodu ale nie bardzo mi to wyszło. Wjechaliśmy na dobrze znaną mi drogę w kierunku Ratułowa, moja jazda wyglądała już lepiej i mogłem chwilę odpocząć. Nie przeczuwałem, że już niedługo będę skazany na samotną jazdę. Podjazd w Czerwiennem przejechałem w środku grupy a gdy skręciliśmy w boczną drogę i zrobiło się stromiej to wyszedłem na czoło i nawet zrobiłem niewielką przewagę. Nie trwało długo jak zostałem złapany i znowu znalazłem się na tyle. Kolejny podjazd był krótki i stromy. Na takich sobie nie radzę najlepiej i wjechałem z tyłu a po minięciu premii górskiej popełniłem największy błąd. Odpuściłem na moment i zrobiła się różnica którą powiększył zjazd. Od tego momentu już jechałem głównie solo. Oczywiście próbowałem gonić, złapałem najpierw jednego a następnie drugiego zawodnika ale pogoń nie mogła się udać bo czekał nas trudny technicznie zjazd do Skrzypnego. Po zjeździe na moment zostałem zmieniony na czele i to był koniec współpracy w tej grupce. Na podjeździe pod Pitoniówkę chciałem wykrzesać z siebie więcej i gdy tylko nachylenie wzrosło to swobodnie odjechałem i dokładając do pieca zbliżyłem się do grupy której dałem wcześniej odjechać na około 15 metrów. Ta różnica była za duża do zniwelowania na zjeździe i byłem skazany na dalszą solową jazdę. Zjazdy mi tego dnia potwornie nie wychodziły i szybko straciłem grupę z pola widzenia. Przewaga jaką udało się im wypracować była tak duża, że pomimo mocnej jazdy i łapania pojedynczych zawodników większe skupisko kolarzy zobaczyłem dopiero na podjeździe pod Czerwienne. Gdy zaczynałem ten podjazd to grupka była już w połowie wzniesienia. Jechałem cały czas swoje, noga pracowała jakby lepiej niż wcześniej i dzięki temu dystans szybko leciał. Na bufecie wymieniłem bidon, zjazdem arbuza i jechałem dalej. Starałem się jechać cały czas równie mocno jak wcześniej i nawet to wychodziło. Zjazdy o ile to możliwe były jeszcze gorsze niż wcześniej co nie wpłynęło zupełnie na moją motywację a tylko powiększyło moją stratę do najlepszych. Z ulgą dojechałem do początku podjazdu na Pitoniówkę gdzie znowu mogłem nadrobić trochę czasu. Wjechałem równie mocno jak za poprzednim razem i zbliżyłem się po raz kolejny do grupy ale jej nie złapałem. Zjazd jakby poszedł odrobinę lepiej. Zbliżyłem się do kilku zawodników a na kolejnym podjeździe już ich miałem. Po trzech godzinach jazdy zaczęło padać. Byłem na to przygotowany i dlatego moja wydajność nie spadła. Przed Czerwiennem zbliżyłem się do grupy, na podjeździe wyprzedziłem i na ostatni bufet wjechałem samotnie Ponowna zmiana bidonu, banan i kierunek meta. Na rozjeździe miałem około 25 minut straty do najlepszego zawodnika. Pomimo deszczu sprawnie dostałem się do Zębu i zacząłem zjazd do Nowego Bystrego. Wyprzedziłem kilka osób, o dziwo w deszczu nie zjechałem gorzej niż w suchych warunkach. Do mety zostało około 20 kilometrów z kilkoma podjazdami. Pierwszy z nich to znany mi odcinek w kierunku Butorowego z inną, dosyć trudną końcówką. Wjechałem całkiem sprawnie i znowu wyprzedziłem kilka osób a czułem się cały czas dobrze. W międzyczasie przestało już padać ale ciężkie chmury wciąż wisiały w powietrzu. Odcinka do Butorowego nie znałem zupełnie, dwa kolejne podjazdy były ciekawe. Dokładnie takie jak lubię i na jakich tego dnia czułem się najlepiej. Jechałem swoje i wyprzedzałem kolejnych zawodników. Na szczycie ostatniej tego dnia premii górskiej znowu zaczęło padać i droga w dół przypominała rzekę. Dosyć szybko i bezpiecznie zjechałem do Dzianisza. Ostatni podjazd zupełnie mi nie podszedł. Nie umiałem jechać odpowiednio mocno a rezerwy sił były. Puściłem tylko jednego zawodnika, sam dogoniłem kilku, ktoś dojechał z tyłu i ostatni zjazd zaczynaliśmy w 7 osób. Puściłem się bardzo odważnie w dół i w Kościelisku było nas dwóch. Na finiszu nie miałem najmniejszych szans więcej postanowiłem dać mocną zmianę przed wjazdem na metę. Droga cały czas biegła w dół, utrudnienia na drodze spowodowały, że dwukrotnie musiałem hamować. Po skręcie na ostatnie 400 metrów zacząłem tracić. Na długim finiszu byłem w stanie wygenerować ponad 450 Wat co okazało się za mało i straciłem 5 sekund.
Na mecie byłem zadowolony ale i zmęczony. Zrobiłem swoje, popełniłem trochę błędów przez które straciłem trochę czasu, pod wieloma względami moja jazda nie była wzorowa ale byłem na tyle skuteczny aby pojechać na miarę ambicji, możliwości i oczekiwań. Mijając metę zrealizowałem kolejny cel, ukończyłem ten piekielnie trudny wyścig. W nagrodę dostałem piękny medal. Niestety szybko się wychłodziłem i nie czułem się za dobrze. Szybko oddałem numer z pleców, zjadłem kilka kawałków arbuza i zdecydowałem, że najpierw pójdę na posiłek a później pojadę na ciepły prysznic. Trochę czasu zajęło oddanie roweru do depozytu i zejście w miejsce gdzie dostępny był posiłek. Tutaj kolejne zaskoczenie, samoobsługa, można sobie było nabrać tyle makaronu i sosu z mięsem ile się chciało a i dokładka była możliwa. Ja wsunąłem jedną dużą porcję. Gdy chciałem sobie sprawdzić dane w liczniku to okazało się, że po raz kolejny licznik nie zapisał mi dobrze aktywności. Jest to już kolejny wyścig z którego nie mam pełnych danych a co za tym idzie, nie mogę dokładnie przeanalizować jazdy i wyszukać rzeczy które musze poprawić. Dużo lepiej mi się zrobiło gdy zobaczyłem wyniki. W kategorii zameldowałem się na 6 miejscu, tym samym co tydzień temu na Pętli Beskidzkiej z mniejszą stratą do podium. Trochę gorzej wyglądało to w OPEN gdzie sklasyfikowano mnie jako 40 zawodnika. Przed sezonem postawiłem sobie za cel miejsce w najlepszej 10 kategorii wiekowej na tym wyścigu i to się udało zrealizować. Na dzień dzisiejszy mam też zapewniony pierwszy sektor startowy na następny rok. Aby go utrzymać będę musiał zanotować solidne wyniki na początku przyszłego sezonu co przy odpowiednim treningu jest całkiem możliwe. Własne cele zrealizowałem, pojechałem całkiem dobry wyścig i jestem bardzo zadowolony. Wyciągnąłem też masę wniosków które myślę, że pomogą wyeliminować mi błędy i skuteczniej walczyć w następnym sezonie. Po posiłku szybko odebrałem rower i w luźnym tempie dojechałem na kwaterę pod ciepły prysznic. Buty i ciuchy do suszenia, w rowerze szybko przeczyściłem napęd i nasmarowałem aby nie zardzewiał i powoli piechotą ruszyłem w kierunku hotelu Merkury na dekoracje. Zdążyłem w odpowiednim momencie gdy zaczynali dekorować dystans HARD. Dla Jas-Kółek indywidualne podium wywalczyła tylko Angelika, poza tym trzy miejsca w 6 kategorii wiekowej i start 9 innych zawodników głownie na dystansie HELL pozwolił naszej drużynie stanąć na 3 miejscu podium. Było to pewne zaskoczenie bo sporo drużyn było liczniejszych a o ostatecznym układzie zdecydował wynik naszego najwytrwalszego zawodnika który pomimo bardzo małej ilości treningów zdecydował się na start na dystansie HELL i ukończył go zaledwie 10 minut przed regulaminowym czasem. Gdyby zdecydował się na HARD i go przejechał to także byłoby podium ale różnica byłaby zaledwie kilkukilometrowa. Wyniki drużynówki sprawdziłem tylko z ciekawości. Gdyby nikt ich nie sprawdził to byłoby zaskoczenie i brak czasu na przygotowanie do wejścia na pudło. Liczba dekoracji była tak ogromna, że na Drużynówkę czekać było trzeba ponad godzinę. Po wejściu na scenę byliśmy najmniej liczną drużyną ale te dwie pierwsze wyraźnie z nami wygrały i nie było szans na nic więcej. Był to bardzo przyjemny moment bo po kilku wyścigach z cyklu Road Maraton w których Jas-Kółka zdobywała najwięcej punktów nie było dekoracji Drużyn a dla niektórych była to pierwsza okazja do stanięcia na podium w tym sezonie a dla innych także pierwsza wśród Jas-Kółek. Na koniec czekały jeszcze nagrody przekazane przez sporą ilość sponsorów. Opłacało się zostać do końca bo ostatnim numerem jaki został wybrany był mój numer. Byłem trochę oszołomiony a zarazem zmęczony po całym dniu i nie byłem w stanie okazać zadowolenia tym faktem. Na scenę dotarłem z dużymi problemami a pytanie jakie dostałem było dosyć podchwytliwe ale udało się na nie odpowiedzieć. Nagroda jaką dostałem jest idealną rekompensatą za te wszystkie niepowodzenia jakie mnie spotkały w ostatnich latach. Jedynym problemem był rozmiar tej nagrody, maszerując z dużym Voucherem przez Zakopane wyglądałem co najmniej dziwnie. Pomimo wielu obaw i zwątpień zaliczam ten weekend do udanych.
Organizacja tego wyścigu stała na bardzo wysokim poziomie, najwyższym w Polsce. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Obsługa wszystkich stoisk, od biura zawodów, przez stoisko z pamiątkami, bufety czy osoby zabezpieczające miejsce depozytu rowerów byli bardzo mili i pozytywnie nastawieni w odniesieniu do wszystkich zawodników. Służby porządkowe, zabezpieczające trasę spisały się na medal a Organizatorzy wykonali kawał dobrej roboty za którą należą się duże brawa i podziękowania. Nie sądziłem, że w naszym kraju da się zorganizować wyścig na takim poziomie przewyższającym organizacje chwalonych przeze mnie wyścigów w Czechach. Dodając do tego trudną trasę jestem pełen podziwu i z wielką przyjemnością stanę na starcie za rok.
Podsumowując swój start dopatrzyłem się zarówno plusów jak i minusów:
Zacznę może od plusów:
Na duży plus rozgrzewka która była dla mnie idealna i od startu mogłem jechać mocno i przesuwać się do przodu.
Dobrze pojechałem pierwsze trzy kilometry do początku podjazdu na Salamandrę. Jakby tak wyglądały początki każdego wyścigu w moim wykonaniu to mógłbym mówić o dużym progresie w tym zakresie.
Dobra i równa jazda na podjazdach. Szczególnie dobrze czułem się na odcinkach o nachyleniu 7-12 %, trudniejsze sekcje były także niezłe a niezadowolony mogę być jedynie z ostatniego podjazdu pod Butorowy gdzie po prostu nie byłem sobą i nie potwierdziłem poziomu jaki prezentowałem na wcześniejszych podjazdach.
Bardzo dobra jazda w deszczu. Zwykle gdy było mokro to nie istniałem, traciłem sporo czasu, szybko się wychładzałem a zdarzyło się nawet, że wycofałem się z dalszej rywalizacji. Najwięcej zyskałem właśnie wtedy gdy padało, na podjazdach jechałem swoje a na zjazdach szytki Vredestein Fortezza Senso spisały się na medal i nie zjeżdżałem wcale wolniej jak w suchych warunkach.
Bardzo duża motywacja i walka do samego końca. Często jak miałem trudne początki to odpuszczałem. Pomimo problemów i słabej jazdy na początku wyścigu w dalszej części złapałem wiatr w żagle i jechałem swoim tempem. Znalazło się może kilka osób które potrafiło się ze mną utrzymać dłużej i dwie osoby które mnie dogoniły były przede mną na mecie. Wytrzymałościowo jestem bardzo dobrze przygotowany a umiejętne przyjmowanie kolejnych dawek jedzenia i picia nie spowodowało najmniejszego kryzysu.
W pewnym stopniu udało się przełożyć dyspozycję z treningów na wyścig, często się to nie udawało. Muszę jeszcze popracować nad tym elementem a efekty będą jeszcze większe.
Sprzęt po raz kolejny spisał się perfekcyjnie. Problemy z łańcuchem powtarzają się często i już wiem gdzie jest problem i dlatego tej usterki nie biorę pod uwagę przy ocenie.
Ostatni plus jest taki, że zaczynam się cieszyć z tych małych sukcesów. Wyniki może nie powalają na kolana, wiem, że stać mnie na więcej ale będąc niezadowolonym z osiąganych wyników mogę tylko pogorszyć sprawę. W ostatnich latach rzadko się cieszyłem z rezultatów i to było także przyczyną wielu błędów i porażek jakich doświadczyłem.
Z minusów na tym wyścigu mogę wymienić:
Słabą pozycje startową wynikającą z braku wyników wartych odnotowania w pierwszej części sezonu, debiutu na tym wyścigu który z automatu przypisywał mi miejsce w 4 sektorze startowym a także rozgrzewki którą skończyłem na tyle późno, że większość uczestników była już ustawiona w sektorze.
Bardzo słabe zjazdy, traciłem na tym sporo, szczególnie źle czułem się na wąskich, krętych i szybkich, stromych zjazdach. O dziwo lepiej było w końcówce gdzie na mokrych szosach nie traciłem prawie wcale.
Złą taktykę na pierwszy podjazd gdzie startując z dalekiej pozycji nie jadąc na maksa nie nadrobiłem tyle ile byłem w stanie.
Błędy techniczne powodujące, że kilka razy musiałem gonić grupę. W jednym momencie błąd był tak poważny, ze grupa odjechała na dobre i przez wiele kilometrów walczyłem samotnie. Pomijam problem z łańcuchem na pierwszym zjeździe bo tutaj problem leży zarówno po mojej stronie jak i złej nawierzchni .
Problemy z licznikiem który nie wiem czemu nie zapisał całości trasy. Miałem cały czas podgląd na licznik ale danych z drugiej połowy trasy nie mam. Kolejny wyścig z którego nie bardzo mam co analizować a na samych odczuciach z jazdy dużych postępów nie zrobię.
Podsumowując, był to zdecydowanie najtrudniejszy wyścig w jakim brałem udział. Dałem z siebie wszystko, walczyłem dzielnie i przy tych wszystkich okolicznościach jakie pojawiły się na trasie wiele lepiej być nie mogło. Poziom wyścigu dosyć wysoki, zawodnicy z którymi walczyłem na równi podczas Pętli tym razem okazali się lepsi. Musze być zadowolony z wyścigu bo wszystkie cele zrealizowałem, dojechałem cały i zdrowy, bez poważnego defektu sprzętu. Jedynie po raz kolejny zawiódł licznik który zapisał zaledwie połowę trasy pomimo tego, że podgląd na dane miałem cały czas, jedynie w deszczu wysokościomierz nie działał i dlatego nie miałem danych o nachyleniu i przewyższeniu w końcówce trasy. Mimo wszystko był to jeden z lepszych wyścigów jakie przejechałem. Aby prezentować lepszy poziom sportowy musze więcej i mocniej trenować aby w przyszłości spróbować nawiązać walkę z czołówką.
Informacje o podjazdach:
Nie mam wszystkich danych.
Gdy nadeszła pora startu i sygnał to ponad minuta minęła zanim ruszyłem. Od startu jechałem mocno, przesuwałem się do przodu i gdy w peletonie zrobiły się dziury to nie musiałem spawać i dzięki temu oszczędziłem trochę sił. Przed podjazdem pod Salamandrę będącym pierwszą wspinaczką dnia byłem w dobrym miejscu, przede mną spora liczba osób a z tyłu nikogo. Odcinek dojazdowy do pierwszego podjazdu był jednym z najlepszych początków wyścigów w jakich brałem udział, zwykle popełniałem tam masę błędów a tym razem pomijając pozycję startową nie ma nic co mógłbym zrobić lepiej. Przy tym elemencie stawiam plusa, już drugiego tego dnia. Nie chcąc powtórzyć sytuacji z Pętli Beskidzkiej gdy pierwszy podjazd pojechałem za mocno a później długo cierpiałem i dochodziłem do siebie zacząłem podjazd na mocy progowej i cały czas się jej trzymałem. Wyprzedziłem sporo osób, w tym kilku startujących z pierwszego sektora a strata do najlepszych po 5 kilometrach wynosiła już ponad 2 minuty. Zaczął się zjazd a także pierwsze tego dnia problemy. Wróciły stare czasy gdy wszyscy zostawiali mnie na zjeździe jak chcieli, aby było jeszcze ciekawiej to na bardzo nierównej nawierzchni przy zmianie przełożenia spadł mi łańcuch, nałożenie go nie było łatwą sprawą i dobre 2 kilometry jechałem bez kręcenia. Dopiero gdy droga stała się równiejsza to udało się naprawić usterkę. Straciłem na tym trochę czasu a także sił na późniejszą gonitwę. Pogoń zakończyłem dopiero na podjeździe pod Ostrysz. O odpoczynku nie było mowy bo zaczął się zjazd na którym znowu prawie zostałem odczepiony. Na trzecim podjeździe dnia starałem się przesunąć do przodu ale nie bardzo mi to wyszło. Wjechaliśmy na dobrze znaną mi drogę w kierunku Ratułowa, moja jazda wyglądała już lepiej i mogłem chwilę odpocząć. Nie przeczuwałem, że już niedługo będę skazany na samotną jazdę. Podjazd w Czerwiennem przejechałem w środku grupy a gdy skręciliśmy w boczną drogę i zrobiło się stromiej to wyszedłem na czoło i nawet zrobiłem niewielką przewagę. Nie trwało długo jak zostałem złapany i znowu znalazłem się na tyle. Kolejny podjazd był krótki i stromy. Na takich sobie nie radzę najlepiej i wjechałem z tyłu a po minięciu premii górskiej popełniłem największy błąd. Odpuściłem na moment i zrobiła się różnica którą powiększył zjazd. Od tego momentu już jechałem głównie solo. Oczywiście próbowałem gonić, złapałem najpierw jednego a następnie drugiego zawodnika ale pogoń nie mogła się udać bo czekał nas trudny technicznie zjazd do Skrzypnego. Po zjeździe na moment zostałem zmieniony na czele i to był koniec współpracy w tej grupce. Na podjeździe pod Pitoniówkę chciałem wykrzesać z siebie więcej i gdy tylko nachylenie wzrosło to swobodnie odjechałem i dokładając do pieca zbliżyłem się do grupy której dałem wcześniej odjechać na około 15 metrów. Ta różnica była za duża do zniwelowania na zjeździe i byłem skazany na dalszą solową jazdę. Zjazdy mi tego dnia potwornie nie wychodziły i szybko straciłem grupę z pola widzenia. Przewaga jaką udało się im wypracować była tak duża, że pomimo mocnej jazdy i łapania pojedynczych zawodników większe skupisko kolarzy zobaczyłem dopiero na podjeździe pod Czerwienne. Gdy zaczynałem ten podjazd to grupka była już w połowie wzniesienia. Jechałem cały czas swoje, noga pracowała jakby lepiej niż wcześniej i dzięki temu dystans szybko leciał. Na bufecie wymieniłem bidon, zjazdem arbuza i jechałem dalej. Starałem się jechać cały czas równie mocno jak wcześniej i nawet to wychodziło. Zjazdy o ile to możliwe były jeszcze gorsze niż wcześniej co nie wpłynęło zupełnie na moją motywację a tylko powiększyło moją stratę do najlepszych. Z ulgą dojechałem do początku podjazdu na Pitoniówkę gdzie znowu mogłem nadrobić trochę czasu. Wjechałem równie mocno jak za poprzednim razem i zbliżyłem się po raz kolejny do grupy ale jej nie złapałem. Zjazd jakby poszedł odrobinę lepiej. Zbliżyłem się do kilku zawodników a na kolejnym podjeździe już ich miałem. Po trzech godzinach jazdy zaczęło padać. Byłem na to przygotowany i dlatego moja wydajność nie spadła. Przed Czerwiennem zbliżyłem się do grupy, na podjeździe wyprzedziłem i na ostatni bufet wjechałem samotnie Ponowna zmiana bidonu, banan i kierunek meta. Na rozjeździe miałem około 25 minut straty do najlepszego zawodnika. Pomimo deszczu sprawnie dostałem się do Zębu i zacząłem zjazd do Nowego Bystrego. Wyprzedziłem kilka osób, o dziwo w deszczu nie zjechałem gorzej niż w suchych warunkach. Do mety zostało około 20 kilometrów z kilkoma podjazdami. Pierwszy z nich to znany mi odcinek w kierunku Butorowego z inną, dosyć trudną końcówką. Wjechałem całkiem sprawnie i znowu wyprzedziłem kilka osób a czułem się cały czas dobrze. W międzyczasie przestało już padać ale ciężkie chmury wciąż wisiały w powietrzu. Odcinka do Butorowego nie znałem zupełnie, dwa kolejne podjazdy były ciekawe. Dokładnie takie jak lubię i na jakich tego dnia czułem się najlepiej. Jechałem swoje i wyprzedzałem kolejnych zawodników. Na szczycie ostatniej tego dnia premii górskiej znowu zaczęło padać i droga w dół przypominała rzekę. Dosyć szybko i bezpiecznie zjechałem do Dzianisza. Ostatni podjazd zupełnie mi nie podszedł. Nie umiałem jechać odpowiednio mocno a rezerwy sił były. Puściłem tylko jednego zawodnika, sam dogoniłem kilku, ktoś dojechał z tyłu i ostatni zjazd zaczynaliśmy w 7 osób. Puściłem się bardzo odważnie w dół i w Kościelisku było nas dwóch. Na finiszu nie miałem najmniejszych szans więcej postanowiłem dać mocną zmianę przed wjazdem na metę. Droga cały czas biegła w dół, utrudnienia na drodze spowodowały, że dwukrotnie musiałem hamować. Po skręcie na ostatnie 400 metrów zacząłem tracić. Na długim finiszu byłem w stanie wygenerować ponad 450 Wat co okazało się za mało i straciłem 5 sekund.
Na mecie byłem zadowolony ale i zmęczony. Zrobiłem swoje, popełniłem trochę błędów przez które straciłem trochę czasu, pod wieloma względami moja jazda nie była wzorowa ale byłem na tyle skuteczny aby pojechać na miarę ambicji, możliwości i oczekiwań. Mijając metę zrealizowałem kolejny cel, ukończyłem ten piekielnie trudny wyścig. W nagrodę dostałem piękny medal. Niestety szybko się wychłodziłem i nie czułem się za dobrze. Szybko oddałem numer z pleców, zjadłem kilka kawałków arbuza i zdecydowałem, że najpierw pójdę na posiłek a później pojadę na ciepły prysznic. Trochę czasu zajęło oddanie roweru do depozytu i zejście w miejsce gdzie dostępny był posiłek. Tutaj kolejne zaskoczenie, samoobsługa, można sobie było nabrać tyle makaronu i sosu z mięsem ile się chciało a i dokładka była możliwa. Ja wsunąłem jedną dużą porcję. Gdy chciałem sobie sprawdzić dane w liczniku to okazało się, że po raz kolejny licznik nie zapisał mi dobrze aktywności. Jest to już kolejny wyścig z którego nie mam pełnych danych a co za tym idzie, nie mogę dokładnie przeanalizować jazdy i wyszukać rzeczy które musze poprawić. Dużo lepiej mi się zrobiło gdy zobaczyłem wyniki. W kategorii zameldowałem się na 6 miejscu, tym samym co tydzień temu na Pętli Beskidzkiej z mniejszą stratą do podium. Trochę gorzej wyglądało to w OPEN gdzie sklasyfikowano mnie jako 40 zawodnika. Przed sezonem postawiłem sobie za cel miejsce w najlepszej 10 kategorii wiekowej na tym wyścigu i to się udało zrealizować. Na dzień dzisiejszy mam też zapewniony pierwszy sektor startowy na następny rok. Aby go utrzymać będę musiał zanotować solidne wyniki na początku przyszłego sezonu co przy odpowiednim treningu jest całkiem możliwe. Własne cele zrealizowałem, pojechałem całkiem dobry wyścig i jestem bardzo zadowolony. Wyciągnąłem też masę wniosków które myślę, że pomogą wyeliminować mi błędy i skuteczniej walczyć w następnym sezonie. Po posiłku szybko odebrałem rower i w luźnym tempie dojechałem na kwaterę pod ciepły prysznic. Buty i ciuchy do suszenia, w rowerze szybko przeczyściłem napęd i nasmarowałem aby nie zardzewiał i powoli piechotą ruszyłem w kierunku hotelu Merkury na dekoracje. Zdążyłem w odpowiednim momencie gdy zaczynali dekorować dystans HARD. Dla Jas-Kółek indywidualne podium wywalczyła tylko Angelika, poza tym trzy miejsca w 6 kategorii wiekowej i start 9 innych zawodników głownie na dystansie HELL pozwolił naszej drużynie stanąć na 3 miejscu podium. Było to pewne zaskoczenie bo sporo drużyn było liczniejszych a o ostatecznym układzie zdecydował wynik naszego najwytrwalszego zawodnika który pomimo bardzo małej ilości treningów zdecydował się na start na dystansie HELL i ukończył go zaledwie 10 minut przed regulaminowym czasem. Gdyby zdecydował się na HARD i go przejechał to także byłoby podium ale różnica byłaby zaledwie kilkukilometrowa. Wyniki drużynówki sprawdziłem tylko z ciekawości. Gdyby nikt ich nie sprawdził to byłoby zaskoczenie i brak czasu na przygotowanie do wejścia na pudło. Liczba dekoracji była tak ogromna, że na Drużynówkę czekać było trzeba ponad godzinę. Po wejściu na scenę byliśmy najmniej liczną drużyną ale te dwie pierwsze wyraźnie z nami wygrały i nie było szans na nic więcej. Był to bardzo przyjemny moment bo po kilku wyścigach z cyklu Road Maraton w których Jas-Kółka zdobywała najwięcej punktów nie było dekoracji Drużyn a dla niektórych była to pierwsza okazja do stanięcia na podium w tym sezonie a dla innych także pierwsza wśród Jas-Kółek. Na koniec czekały jeszcze nagrody przekazane przez sporą ilość sponsorów. Opłacało się zostać do końca bo ostatnim numerem jaki został wybrany był mój numer. Byłem trochę oszołomiony a zarazem zmęczony po całym dniu i nie byłem w stanie okazać zadowolenia tym faktem. Na scenę dotarłem z dużymi problemami a pytanie jakie dostałem było dosyć podchwytliwe ale udało się na nie odpowiedzieć. Nagroda jaką dostałem jest idealną rekompensatą za te wszystkie niepowodzenia jakie mnie spotkały w ostatnich latach. Jedynym problemem był rozmiar tej nagrody, maszerując z dużym Voucherem przez Zakopane wyglądałem co najmniej dziwnie. Pomimo wielu obaw i zwątpień zaliczam ten weekend do udanych.
Organizacja tego wyścigu stała na bardzo wysokim poziomie, najwyższym w Polsce. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Obsługa wszystkich stoisk, od biura zawodów, przez stoisko z pamiątkami, bufety czy osoby zabezpieczające miejsce depozytu rowerów byli bardzo mili i pozytywnie nastawieni w odniesieniu do wszystkich zawodników. Służby porządkowe, zabezpieczające trasę spisały się na medal a Organizatorzy wykonali kawał dobrej roboty za którą należą się duże brawa i podziękowania. Nie sądziłem, że w naszym kraju da się zorganizować wyścig na takim poziomie przewyższającym organizacje chwalonych przeze mnie wyścigów w Czechach. Dodając do tego trudną trasę jestem pełen podziwu i z wielką przyjemnością stanę na starcie za rok.
Podsumowując swój start dopatrzyłem się zarówno plusów jak i minusów:
Zacznę może od plusów:
Na duży plus rozgrzewka która była dla mnie idealna i od startu mogłem jechać mocno i przesuwać się do przodu.
Dobrze pojechałem pierwsze trzy kilometry do początku podjazdu na Salamandrę. Jakby tak wyglądały początki każdego wyścigu w moim wykonaniu to mógłbym mówić o dużym progresie w tym zakresie.
Dobra i równa jazda na podjazdach. Szczególnie dobrze czułem się na odcinkach o nachyleniu 7-12 %, trudniejsze sekcje były także niezłe a niezadowolony mogę być jedynie z ostatniego podjazdu pod Butorowy gdzie po prostu nie byłem sobą i nie potwierdziłem poziomu jaki prezentowałem na wcześniejszych podjazdach.
Bardzo dobra jazda w deszczu. Zwykle gdy było mokro to nie istniałem, traciłem sporo czasu, szybko się wychładzałem a zdarzyło się nawet, że wycofałem się z dalszej rywalizacji. Najwięcej zyskałem właśnie wtedy gdy padało, na podjazdach jechałem swoje a na zjazdach szytki Vredestein Fortezza Senso spisały się na medal i nie zjeżdżałem wcale wolniej jak w suchych warunkach.
Bardzo duża motywacja i walka do samego końca. Często jak miałem trudne początki to odpuszczałem. Pomimo problemów i słabej jazdy na początku wyścigu w dalszej części złapałem wiatr w żagle i jechałem swoim tempem. Znalazło się może kilka osób które potrafiło się ze mną utrzymać dłużej i dwie osoby które mnie dogoniły były przede mną na mecie. Wytrzymałościowo jestem bardzo dobrze przygotowany a umiejętne przyjmowanie kolejnych dawek jedzenia i picia nie spowodowało najmniejszego kryzysu.
W pewnym stopniu udało się przełożyć dyspozycję z treningów na wyścig, często się to nie udawało. Muszę jeszcze popracować nad tym elementem a efekty będą jeszcze większe.
Sprzęt po raz kolejny spisał się perfekcyjnie. Problemy z łańcuchem powtarzają się często i już wiem gdzie jest problem i dlatego tej usterki nie biorę pod uwagę przy ocenie.
Ostatni plus jest taki, że zaczynam się cieszyć z tych małych sukcesów. Wyniki może nie powalają na kolana, wiem, że stać mnie na więcej ale będąc niezadowolonym z osiąganych wyników mogę tylko pogorszyć sprawę. W ostatnich latach rzadko się cieszyłem z rezultatów i to było także przyczyną wielu błędów i porażek jakich doświadczyłem.
Z minusów na tym wyścigu mogę wymienić:
Słabą pozycje startową wynikającą z braku wyników wartych odnotowania w pierwszej części sezonu, debiutu na tym wyścigu który z automatu przypisywał mi miejsce w 4 sektorze startowym a także rozgrzewki którą skończyłem na tyle późno, że większość uczestników była już ustawiona w sektorze.
Bardzo słabe zjazdy, traciłem na tym sporo, szczególnie źle czułem się na wąskich, krętych i szybkich, stromych zjazdach. O dziwo lepiej było w końcówce gdzie na mokrych szosach nie traciłem prawie wcale.
Złą taktykę na pierwszy podjazd gdzie startując z dalekiej pozycji nie jadąc na maksa nie nadrobiłem tyle ile byłem w stanie.
Błędy techniczne powodujące, że kilka razy musiałem gonić grupę. W jednym momencie błąd był tak poważny, ze grupa odjechała na dobre i przez wiele kilometrów walczyłem samotnie. Pomijam problem z łańcuchem na pierwszym zjeździe bo tutaj problem leży zarówno po mojej stronie jak i złej nawierzchni .
Problemy z licznikiem który nie wiem czemu nie zapisał całości trasy. Miałem cały czas podgląd na licznik ale danych z drugiej połowy trasy nie mam. Kolejny wyścig z którego nie bardzo mam co analizować a na samych odczuciach z jazdy dużych postępów nie zrobię.
Podsumowując, był to zdecydowanie najtrudniejszy wyścig w jakim brałem udział. Dałem z siebie wszystko, walczyłem dzielnie i przy tych wszystkich okolicznościach jakie pojawiły się na trasie wiele lepiej być nie mogło. Poziom wyścigu dosyć wysoki, zawodnicy z którymi walczyłem na równi podczas Pętli tym razem okazali się lepsi. Musze być zadowolony z wyścigu bo wszystkie cele zrealizowałem, dojechałem cały i zdrowy, bez poważnego defektu sprzętu. Jedynie po raz kolejny zawiódł licznik który zapisał zaledwie połowę trasy pomimo tego, że podgląd na dane miałem cały czas, jedynie w deszczu wysokościomierz nie działał i dlatego nie miałem danych o nachyleniu i przewyższeniu w końcówce trasy. Mimo wszystko był to jeden z lepszych wyścigów jakie przejechałem. Aby prezentować lepszy poziom sportowy musze więcej i mocniej trenować aby w przyszłości spróbować nawiązać walkę z czołówką.
Informacje o podjazdach:
Nie mam wszystkich danych.
Czasówka Dolina Czarnej Wisełki 2019
Niedziela, 7 lipca 2019 Kategoria 0-50, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Zawody 2019
Km: | 6.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:14 | km/h: | 25.71 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | 180180 ( 92%) | HRavg | 171( 87%) |
Kalorie: | 190kcal | Podjazdy: | 230m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po udanej sobocie byłem bardzo zadowolony ale i zmęczony. Nie bardzo mi się chciało jechać na czasówkę ale miałem duże szanse na pierwsze podium w sezonie i to przesądziło. Rozgrzewką podobnie jak w 80 % poprzednich czasówek jakie przejechałem był dojazd na rowerze. Około 40 kilometrowy odcinek z kilkoma utrudnieniami zajął mi około 90 minut i w miejscu startu byłem około 20 minut przed moim startem. Po drodze spotkałem znajomych którym zostawiłem zbędne rzeczy, zostawiłem sobie tylko pompkę, niecałe pół bidonu picia, telefon oraz licznik. Po drodze noga się rozkręciła i część rozgrzewki była już na dojeździe. Przed starem jeszcze pokręciłem, dokończyłem rozgrzewkę, zjadłem żela i ruszyłem w kierunku startu gdzie zamierzałem być około minutę szybciej niż miałem ruszać. Dojeżdżając wynikła sytuacja którą zinterpretowałem jako spóźnienie się na start a w rzeczywistości miałem jeszcze 30 sekund. Ruszyłem bardzo niepewnie i kilka sekund straciłem na wpięcie buta oraz rozpędzenie roweru. W liczniku ustawiłem sobie taką stronę na której nie było danych o dystansie, czasie jazdy oraz nachyleniu. Patrzyłem tylko na moc a później także prędkość i to mnie trochę zgubiło. Kręciłem mocno, jechałem szybko, wydawało mi się, że za szybko a w rzeczywistości mogłem na tym odcinku dołożyć. Gdy dojechałem do mostu prowadzącego w stronę Stecówki to musiałem bardzo zwolnić a i tak prawie wpadłem na pieszych idących całą szerokością drogi. Nie umiałem złapać rytmu, starałem się dołożyć trochę mocy ale nie bardzo to wychodziło. Jechałem na tyle szybko, że nie musiałem zrzucać na małą tarcze z przodu a i tam mi się wydawało, że idzie mi nie najlepiej. Byłem pewien, że czołówka jechała tam dużo mocniej, lepiej i skuteczniej. Przed Stecówką zobaczyłem przed sobą zawodnika startującego minutę przede mną. Wziąłem łyka z bidonu i gdy wjechałem na interwałowy odcinek prowadzący do mety to postanowiłem jechać już na maksa. Nie wychodziło to najlepiej ale dystans szybko leciał i mając około 500 metrów do mety już wiedziałem, że poprawie zeszłoroczny czas. Na finiszu nie byłem w stanie generować więcej niż 500 Wat ale moc około 450 Wat utrzymałem dosyć długo. Wpadłem na metę z czasem o około 25 sekund lepszym niż rok wcześniej. Po sprawdzeniu czasu który był 8 wynikiem dnia oraz 2 w kategorii wiekowej byłem zadowolony tym bardziej, że nie miałem żadnych oczekiwań a ostatnią czasówkę jechałem dosyć dawno. Dłuższą chwilę stałem za metą i gdy już ruszyłem to pojawiło się sporo pieszych i cały zjazd koło Zameczku był wolny. Po zabraniu swoich rzeczy ruszyłem w kierunku hotelu Podium gdzie miała odbyć się dekoracja. Trochę trzeba było na nią poczekać ale warto było. Po dekoracji ruszyłem spokojnie w kierunku domu, wybrałem najłatwiejszy wariant czyli przejazd przez Wisłę. Korek w kierunku Ustronia sięgał już ronda na Oazie i mijając samochody raz z lewej, raz z prawej dostałem się do pierwszego wahadła na którym od razu trafiłem na zielone światło, na drugim również nie musiałem czekać a na trzecim po kilkuminutowym oczekiwaniu ruszyłem jako pierwszy. Nieco utrudnień było także w Ustroniu a później utrudnieniem był tyko wiatr. Pojechałem najkrótszą drogą i po drodze mała niespodzianka, nowy dywan na ul. Wierzbowej w Pogórzu, ta droga była już tak nierówna, że nowa nawierzchnia była potrzebna. Dojeżdżając do Bielska zaczęło kropić ale nie zdążyłem zmoknąć.
Pętla Beskidzka 2019
Sobota, 6 lipca 2019 Kategoria 50-100, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019, Wyścig, Zawody 2019
Km: | 91.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:12 | km/h: | 28.44 |
Pr. maks.: | 86.00 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 186186 ( 95%) | HRavg | 167( 85%) |
Kalorie: | 2088kcal | Podjazdy: | 2170m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Połowa sezonu już za nami a wiec przyszedł czas na Pętlę Beskidzką – kultowy już wyścig znajdujący stałe miejsce w moim kalendarzu startów. Miał to być ostatni sprawdzian przed Tatrą Road Race i dlatego chciałem pokazać się z jak najlepszej strony. W ostatnim tygodniu przed startem pojawiło się sporo dodatkowych problemów, m.in. zamknięcie kolejnych dróg i wprowadzenie dodatkowych odcinków z ruchem wahadłowym wpłynęło na ostateczną długość przebieg trasy. W tym roku najdłuższy dystans liczył 92 kilometry z sumą przewyższeń prawie 2200 metrów. Z jednej strony idealna trasa na sprawdzenie nogi a z drugiej nastawiałem się na dłuższe dystanse i takie 90 kilometrów w dobrym tempie jechałem po raz ostatni w zeszłym sezonie.
Przed startem przespałem całą noc a w poprzedzającym wyścig tygodniu regularnie się nawadniałem. Myślałem, że wszystko zrobiłem dobrze i w dzień startu popełniłem jeden błąd. Zjadłem bardzo syte śniadanie około 3,5 godziny przed startem a później tylko banana i batona a powinienem coś konkretniejszego. Rozgrzewka była dosyć dobra i z wyprzedzeniem zjawiłem się w sektorze startowym. Stanąłem w miejscu które było określone jako pierwsza linia startu, później jednak zjawili się czołowi zawodnicy i stanęli z przodu a cześć także poza wyznaczonym miejscem. Na starcie pojawili się także mocni zawodnicy bez numerów co już zmniejszyło moją chęć do ścigania.
Gdy nadeszła godzina startu to zrobił się straszny ścisk. Nie umiałem ruszyć normalnie i już kilka miejsc w plecy, później zaczęli mnie wyprzedzać zawodnicy i z bardzo dobrej pozycji na starcie zrobiła się średnia przed podjazdem na Zameczek. Już wtedy pomimo umiarkowanie mocnego tempa zaczynały się robić dziury, nie wiem czego niektórzy oczekiwali stając z przodu i zdając sobie sprawę, że tempa czołówki i tak nie utrzymają a mogą innym rozwalić wyścig. Zamiast jechać spokojnie w zwartej grupie już musiałem gonić odjeżdżającą czołówkę. Selekcja trwała cały czas i tego przeciskania się i jazdy slalomem pomiędzy innymi zawodnikami było sporo. Były momenty, że się nie dało i za górną bramą gdy czołówka podkręciła tempo miałem już starte i nie byłem w stanie odpowiedzieć na atak. Jechałem cały czas bardzo mocno, niemal na maksa ale to nic nie dało. Łapałem pojedyncze osoby, kilku było w zasięgu ale czołówki nie było widać. Dla mnie wyścig się skończył i zaczęła walka o złapanie się do jakiejś dobrej grupy która ścigać się będzie już nie o podium a o miejsce w 2 czy 3 dziesiątce OPEN. Z jednej strony byłem zadowolony, dawno nie pojechałem tak mocno pierwszego podjazdu na wyścigu a z drugiej byłem zrezygnowany, że tak szybko musiałem pożegnać się z czołówką. Kończąc Zameczek miałem już 30 sekund w plecy, w niedalekiej odległości widziałem przed sobą kilku zawodników, za moimi plecami też było parę osób wiec była szansa na stworzenie dosyć licznej grupy. Nie odpuściłem nawet na moment, praktycznie sam dociągnąłem do dwójki zawodników a na bardzo szybki, niebezpiecznym i pełnym różnych sytuacji zjeździe ze Stecówki dojechali kolejni. Zjechałem całkiem dobrze chociaż miałem spore problemy aby utrzymać tempo towarzyszy i w Zaolziu zjechaliśmy się w jedną grupę. Byłem już zmęczony, zdecydowanie za mocno pojechałem pierwsze 10 kilometrów a moc znormalizowana ponad 300 Wat potwierdziła tylko jak musiałem się namęczyć aby znaleźć się w tym miejscu. Skupiłem się na utrzymaniu koła grupy i do Koczego Zamku nie dawałem zmian. Tam powinienem spróbować nadawać tempo grupie ale nie byłem w stanie. Przy okazji złapaliśmy jeszcze jedną osobę która już odpadła od wcześniejszej grupy. Przez ten chaos na Zameczku nawet nie wiedziałem ile rzeczywiście osób jedzie z przodu ale nie miałem ani czasu ani ochoty aby o tym myśleć. Jakoś przetrwałem do końca podjazdu i liczyłem na chwile wytchnienia na zjeździe. Zaczynając go z tyłu bałem się, że odpadnę od grupy i już jej nie dogonię. Niestety moje przypuszczenia okazały się słuszne, ku mojemu zdziwieniu nie byłem najsłabszy na zjazdach w tej grupie i pomimo tego, że zjechałem jako ostatni to miałem przed sobą dwójkę zawodników. Początkowo jechaliśmy po zmianach, starałem się jechać bardzo mocno i w pewnym momencie zauważyłem, że zaczynamy się zbliżać do grupy. Po jednej ze zmian zluzowałem na moment i nie złapałem koła i dwójka odskoczyła na kilkanaście metrów. Przewaga trochę wzrosła i gdy zaczął się krótki ale stromy podjazd to grupa zwolniła. Jeden zawodnik zdołał doskoczyć do reszty a ja wciąż miałem stratę. W tym momencie dalej moc znormalizowana była bliska 300 Wat a w nogach już ponad 20 kilometrów. Zjadłem żela i zagiąłem się aby spróbować jeszcze dołączyć. Tempo w grupie było mocne bo dwie lub trzy osoby odpadły a ja wciąż miałem grupę w zasięgu. Po łatwiejszym fragmencie z krótkim zjazdem zaczął się około 500 metrowy podjazd z nachyleniem przekraczającym miejscami 10 %. Zrzuciłem ząbek niżej i zdołałem dojechać do grupy. Odpocząłem trochę na kole grupy i na zjeździe odpiął mi się czujnik od miernika mocy. Na początku nie wiedziałem co to jest ale gdy skręciliśmy na krótki ale stromy podjazd w Suchem to się zorientowałem. Trzymałem się z tyłu i gdy tylko się wypłaszczyło to naprawiłem usterkę. Oczywiście straciłem kilkanaście metrów i musiałem znowu gonić. Udało się dopiero na końcu zjazdu przed rondem i na podjeździe przesunąłem się do środka. Gdy tylko skręciliśmy w kierunku Jaworzynki to wyszedłem na zmianę. Jechało się dobrze, dosyć szybko i mocno. Powoli zaczynałem dochodzić do siebie po zbyt mocnym początku i tych wszystkich pogoniach po zjazdach czy problemach z utrzymaniem koła. Z przodu trzymałem się do początku zjazdu i wtedy prawie wszyscy mnie wyprzedzili. Wiedziałem, że niedługo zacznie się podjazd i nawet gdy starce kilka metrów to powinienem doskoczyć na stromiźnie. Na szczęście nie byłem ostatni i podjazd na WyrchCzadeczkę wjechałem w grupce. Na wypłaszczeniu dałem krótką zmianę a na zjeździe nie czułem się zbyt pewnie i ponownie straciłem dystans. Dołączyłem dopiero na początku kolejnego podjazdu w kierunku Istebnej. Do bufetu trzymałem się z tyłu, wymieniłem bidon na pełny i zacząłem przesuwać się do przodu. Na główną wjechałem już na dobrej pozycji i starałem się ją utrzymać do początku podjazdu na Ochodzitą. Pagórkowaty odcinek do Koniakowa przejechałem z przodu a gdy tylko droga zaczęła się wznosić do góry to wyszedłem na czoło i dyktowałem tempo aż do końca podjazdu. Tempo było mocne ale z rezerwami, wystarczyło to jednak aby rozciągnąć stawkę, nie wiem czy wszyscy się utrzymali bo wolałem skupić się na zjeździe. Tym razem lepiej poszedł ale i tak musiałem hamować bo nie wszyscy jechali całkiem pewnie. Przez Kamesznice współpracy nie było wcale, kto mocniej pociągnął to odjeżdżał. Ja dobrze 2 kilometry jechałem około 30 metrów przed grupą. Na podjeździe wzdłuż ekspresówki sam prowadziłem grupę, na zjeździe odpuściłem i stromy podjazd w Suchem znowu jechałem na końcu. Na zjeździe tym razem bez gonienia innych i na zmianę wyszedłem przed skrętem w kierunku Jaworzynki. Po kilkuset metrach gdy schodziłem ze zmiany to na czoło wyszedł Przemek Szlagor i zaczynał zyskiwać przewagę. Ja nie miałem ochoty go gonić a inni tez najwidoczniej nie chcieli a przy dobrej współpracy na pewno odjazd by nie wyszedł. Gdy zaczął się zjazd popełniłem błąd przy zmianie przełożeń i spadł mi łańcuch, szybko udało się wrzucić go spowrotem na blat bez zatrzymywania się. Do mety pozostało niecałe 20 kilometrów, w kieszeni powinienem mieć jeszcze dwa żele a tam był tylko jeden. No cóż, wziąłem tego ostatniego żela z myślą, że na tym dojadę do mety. Na zjeździe poprzedzającym podjazd do bufetu jeden z zawodników prawie wypadł z trasy. Jechałem bezpośrednio za nim i musiałem mocno hamować, na szczęście wszystko dobrze się skończyło i dalsza część zjazdu była już zachowawcza. Na podjeździe w kierunku bufetu i głównej drogi w Istebnej zrobiła się delikatna selekcja. Ja wjechałem z przodu i dzięki temu mogłem kontrolować to co się dzieje. Jeden z zawodników odpadł, zostało nas 8 osób. Na interwałowym odcinku do Jaworzynki zrobiła się kolejna selekcja, trzech zawodników odjechało na zjeździe a gonitwa jakoś nie przynosiła rezultatów lub nie każdy jechał na tyle mocno aby dojechać do uciekinierów na podjeździe za granicą. Zostało nas 5 i w takim składzie wjechaliśmy spowrotem do Polski. Wśród 4 osób które mi towarzyszyły były aż dwie z mojej kategorii wiekowej. Niestety zaczynałem czuć, że zbliżają się skurcze, brakło tego jednego żela oraz chyba większej ilości picia na trasie. Sięgnąłem po magnes który wziąłem na wszelki wypadek. Gdy go skończyłem to jadącego przede mną Mateusza Kwiatkowskiego zaatakowały skurcze. Pewnie więcej osób miało ten sam problem. Mimo faktu, że byłem już ujechany i świadomy tego, że magnes może nie pomóc starałem się trzymać w grupce. Po kilku minutach strzelił jeden zawodnik z mojej kategorii wiekowej i zostało nas trzech. Wiedziałem, że chcąc wjechać ostatni podjazd w jakimś rozsądnym tempie to muszę trochę zwolnić i oszczędzić trochę sił. Tak też zrobiłem, dwójka odjechała ale chwile później już każdy jechał sam. Sądziłem, że na koniec jest trudniejsza wersja podjazdu na Olecki. Była ta łatwiejsza i dzięki temu nie straciłem tyle na samym podjeździe. Podjazd zacząłem około minutę za Kubą i 30 sekund za Pawłem. Zmotywowałem się aby dać z siebie więcej i cisnąłem ile mogłem w kierunku mety. Udało się odrobić jedną pozycję, na ostatnich ściankach dałem z siebie już maksimum i nie odpuściłem aż do mety. Zdecydowałem się na finisz, nie łatwo się ściga z samym sobą i nie byłem w stanie wycisnąć z siebie więcej niż 650 Wat. Byłem pewien, że jestem 6 w kategorii A i zapewne w 3 dziesiątce OPEN. Nim sprawdziłem wyniki to zdążyłem lekko rozjechać nogi i zjeść sporo kawałków arbuza. Ostatecznie sklasyfikowano mnie jako 15 zawodnika całego wyścigu. Całkiem nieźle biorąc pod uwagę przebieg całej rywalizacji oraz moje tego sezonowe osiągnięcia. Przez większą cześć wyścigu pozostawałem w grze o pierwszą 10 OPEN co do tej pory zdarzało mi się bardzo rzadko a najczęściej kończyło już w pierwszej połowie wyścigu. Do najlepszych straciłem prawie 20 minut co mówi tylko o tym ile mnie jeszcze pracy czeka aby wskoczyć poziom wyżej. Jest to trzeci wyścig ze startu wspólnego który kończę na 15 miejscu OPEN. Poprzednio mi się to zdarzyło w 2014 roku w Toruniu gdy klasyfikowany byłem jeszcze w kategorii H a wyścig ukończyło zaledwie 25 osób oraz w 2018 roku w Ujsołach gdy dojechałem w czołówce w słabiej obsadzonym i rozgrywanym na dużo łatwiejszej trasie wyścigu w którym o zajętym miejscu decydował finisz około 20 osobowej grupy.
Wynik z Pętli Beskidzkiej oceniam jako największy sukces jeżeli chodzi o moje starty w wyścigach. Praktycznie przez cały wyścig jechałem maksymalnie w 10 osobowej grupie bez pomocy osób bez numerów, pokonałem całą bardzo trudną trasę w dobrym tempie, z problemami które nie miały dużego wpływu na wynik. Na słabiej obsadzonym krótszym dystansie z taką jazdą zmieściłbym się w 10 OPEN i być może na podium w kategorii. Lepszej możliwości sprawdzenia swojej formy nie było.
Popełniłem kilka błędów, dużo ryzykowałem ale się opłaciło, wycisnąłem z siebie tego dnia bardzo dużo i na mecie czułem zmęczenie. Nigdy tak mocno nie pojechałem żadnego początku wyścigu, płaciłem za to przez pierwszą godzinę wyścigu. Za mało zjadłem przed startem a na trasie o jeden żel za mało, ten którego nie umiałem znaleźć a był w innej kieszeni niż pozostałe. Zbyt mało piłem co doprowadziło do stanu przed skurczowego i chyba zbyt dużo czasu spędzałem na zmianach. Inną sprawą jest, że po mocnym początku nie byłem w stanie generować na podjazdach więcej niż 300 Wat w dłuższym czasie. W każdym z tych elementów są jakieś rezerwy do wykorzystania. Może by to nie dało zbyt wiele ale przynajmniej wiem jak lepiej przygotować się do startu przed Tatra Road Race.
Po wyścigu zjechałem do Wisły i dosyć sprawnie przejechałem remontowany odcinek i około 15:30 byłem już w domu. Później równie przyjemna część soboty która mogła trochę zaburzyć regeneracje przed niedzielną czasówką.
Przed startem przespałem całą noc a w poprzedzającym wyścig tygodniu regularnie się nawadniałem. Myślałem, że wszystko zrobiłem dobrze i w dzień startu popełniłem jeden błąd. Zjadłem bardzo syte śniadanie około 3,5 godziny przed startem a później tylko banana i batona a powinienem coś konkretniejszego. Rozgrzewka była dosyć dobra i z wyprzedzeniem zjawiłem się w sektorze startowym. Stanąłem w miejscu które było określone jako pierwsza linia startu, później jednak zjawili się czołowi zawodnicy i stanęli z przodu a cześć także poza wyznaczonym miejscem. Na starcie pojawili się także mocni zawodnicy bez numerów co już zmniejszyło moją chęć do ścigania.
Gdy nadeszła godzina startu to zrobił się straszny ścisk. Nie umiałem ruszyć normalnie i już kilka miejsc w plecy, później zaczęli mnie wyprzedzać zawodnicy i z bardzo dobrej pozycji na starcie zrobiła się średnia przed podjazdem na Zameczek. Już wtedy pomimo umiarkowanie mocnego tempa zaczynały się robić dziury, nie wiem czego niektórzy oczekiwali stając z przodu i zdając sobie sprawę, że tempa czołówki i tak nie utrzymają a mogą innym rozwalić wyścig. Zamiast jechać spokojnie w zwartej grupie już musiałem gonić odjeżdżającą czołówkę. Selekcja trwała cały czas i tego przeciskania się i jazdy slalomem pomiędzy innymi zawodnikami było sporo. Były momenty, że się nie dało i za górną bramą gdy czołówka podkręciła tempo miałem już starte i nie byłem w stanie odpowiedzieć na atak. Jechałem cały czas bardzo mocno, niemal na maksa ale to nic nie dało. Łapałem pojedyncze osoby, kilku było w zasięgu ale czołówki nie było widać. Dla mnie wyścig się skończył i zaczęła walka o złapanie się do jakiejś dobrej grupy która ścigać się będzie już nie o podium a o miejsce w 2 czy 3 dziesiątce OPEN. Z jednej strony byłem zadowolony, dawno nie pojechałem tak mocno pierwszego podjazdu na wyścigu a z drugiej byłem zrezygnowany, że tak szybko musiałem pożegnać się z czołówką. Kończąc Zameczek miałem już 30 sekund w plecy, w niedalekiej odległości widziałem przed sobą kilku zawodników, za moimi plecami też było parę osób wiec była szansa na stworzenie dosyć licznej grupy. Nie odpuściłem nawet na moment, praktycznie sam dociągnąłem do dwójki zawodników a na bardzo szybki, niebezpiecznym i pełnym różnych sytuacji zjeździe ze Stecówki dojechali kolejni. Zjechałem całkiem dobrze chociaż miałem spore problemy aby utrzymać tempo towarzyszy i w Zaolziu zjechaliśmy się w jedną grupę. Byłem już zmęczony, zdecydowanie za mocno pojechałem pierwsze 10 kilometrów a moc znormalizowana ponad 300 Wat potwierdziła tylko jak musiałem się namęczyć aby znaleźć się w tym miejscu. Skupiłem się na utrzymaniu koła grupy i do Koczego Zamku nie dawałem zmian. Tam powinienem spróbować nadawać tempo grupie ale nie byłem w stanie. Przy okazji złapaliśmy jeszcze jedną osobę która już odpadła od wcześniejszej grupy. Przez ten chaos na Zameczku nawet nie wiedziałem ile rzeczywiście osób jedzie z przodu ale nie miałem ani czasu ani ochoty aby o tym myśleć. Jakoś przetrwałem do końca podjazdu i liczyłem na chwile wytchnienia na zjeździe. Zaczynając go z tyłu bałem się, że odpadnę od grupy i już jej nie dogonię. Niestety moje przypuszczenia okazały się słuszne, ku mojemu zdziwieniu nie byłem najsłabszy na zjazdach w tej grupie i pomimo tego, że zjechałem jako ostatni to miałem przed sobą dwójkę zawodników. Początkowo jechaliśmy po zmianach, starałem się jechać bardzo mocno i w pewnym momencie zauważyłem, że zaczynamy się zbliżać do grupy. Po jednej ze zmian zluzowałem na moment i nie złapałem koła i dwójka odskoczyła na kilkanaście metrów. Przewaga trochę wzrosła i gdy zaczął się krótki ale stromy podjazd to grupa zwolniła. Jeden zawodnik zdołał doskoczyć do reszty a ja wciąż miałem stratę. W tym momencie dalej moc znormalizowana była bliska 300 Wat a w nogach już ponad 20 kilometrów. Zjadłem żela i zagiąłem się aby spróbować jeszcze dołączyć. Tempo w grupie było mocne bo dwie lub trzy osoby odpadły a ja wciąż miałem grupę w zasięgu. Po łatwiejszym fragmencie z krótkim zjazdem zaczął się około 500 metrowy podjazd z nachyleniem przekraczającym miejscami 10 %. Zrzuciłem ząbek niżej i zdołałem dojechać do grupy. Odpocząłem trochę na kole grupy i na zjeździe odpiął mi się czujnik od miernika mocy. Na początku nie wiedziałem co to jest ale gdy skręciliśmy na krótki ale stromy podjazd w Suchem to się zorientowałem. Trzymałem się z tyłu i gdy tylko się wypłaszczyło to naprawiłem usterkę. Oczywiście straciłem kilkanaście metrów i musiałem znowu gonić. Udało się dopiero na końcu zjazdu przed rondem i na podjeździe przesunąłem się do środka. Gdy tylko skręciliśmy w kierunku Jaworzynki to wyszedłem na zmianę. Jechało się dobrze, dosyć szybko i mocno. Powoli zaczynałem dochodzić do siebie po zbyt mocnym początku i tych wszystkich pogoniach po zjazdach czy problemach z utrzymaniem koła. Z przodu trzymałem się do początku zjazdu i wtedy prawie wszyscy mnie wyprzedzili. Wiedziałem, że niedługo zacznie się podjazd i nawet gdy starce kilka metrów to powinienem doskoczyć na stromiźnie. Na szczęście nie byłem ostatni i podjazd na WyrchCzadeczkę wjechałem w grupce. Na wypłaszczeniu dałem krótką zmianę a na zjeździe nie czułem się zbyt pewnie i ponownie straciłem dystans. Dołączyłem dopiero na początku kolejnego podjazdu w kierunku Istebnej. Do bufetu trzymałem się z tyłu, wymieniłem bidon na pełny i zacząłem przesuwać się do przodu. Na główną wjechałem już na dobrej pozycji i starałem się ją utrzymać do początku podjazdu na Ochodzitą. Pagórkowaty odcinek do Koniakowa przejechałem z przodu a gdy tylko droga zaczęła się wznosić do góry to wyszedłem na czoło i dyktowałem tempo aż do końca podjazdu. Tempo było mocne ale z rezerwami, wystarczyło to jednak aby rozciągnąć stawkę, nie wiem czy wszyscy się utrzymali bo wolałem skupić się na zjeździe. Tym razem lepiej poszedł ale i tak musiałem hamować bo nie wszyscy jechali całkiem pewnie. Przez Kamesznice współpracy nie było wcale, kto mocniej pociągnął to odjeżdżał. Ja dobrze 2 kilometry jechałem około 30 metrów przed grupą. Na podjeździe wzdłuż ekspresówki sam prowadziłem grupę, na zjeździe odpuściłem i stromy podjazd w Suchem znowu jechałem na końcu. Na zjeździe tym razem bez gonienia innych i na zmianę wyszedłem przed skrętem w kierunku Jaworzynki. Po kilkuset metrach gdy schodziłem ze zmiany to na czoło wyszedł Przemek Szlagor i zaczynał zyskiwać przewagę. Ja nie miałem ochoty go gonić a inni tez najwidoczniej nie chcieli a przy dobrej współpracy na pewno odjazd by nie wyszedł. Gdy zaczął się zjazd popełniłem błąd przy zmianie przełożeń i spadł mi łańcuch, szybko udało się wrzucić go spowrotem na blat bez zatrzymywania się. Do mety pozostało niecałe 20 kilometrów, w kieszeni powinienem mieć jeszcze dwa żele a tam był tylko jeden. No cóż, wziąłem tego ostatniego żela z myślą, że na tym dojadę do mety. Na zjeździe poprzedzającym podjazd do bufetu jeden z zawodników prawie wypadł z trasy. Jechałem bezpośrednio za nim i musiałem mocno hamować, na szczęście wszystko dobrze się skończyło i dalsza część zjazdu była już zachowawcza. Na podjeździe w kierunku bufetu i głównej drogi w Istebnej zrobiła się delikatna selekcja. Ja wjechałem z przodu i dzięki temu mogłem kontrolować to co się dzieje. Jeden z zawodników odpadł, zostało nas 8 osób. Na interwałowym odcinku do Jaworzynki zrobiła się kolejna selekcja, trzech zawodników odjechało na zjeździe a gonitwa jakoś nie przynosiła rezultatów lub nie każdy jechał na tyle mocno aby dojechać do uciekinierów na podjeździe za granicą. Zostało nas 5 i w takim składzie wjechaliśmy spowrotem do Polski. Wśród 4 osób które mi towarzyszyły były aż dwie z mojej kategorii wiekowej. Niestety zaczynałem czuć, że zbliżają się skurcze, brakło tego jednego żela oraz chyba większej ilości picia na trasie. Sięgnąłem po magnes który wziąłem na wszelki wypadek. Gdy go skończyłem to jadącego przede mną Mateusza Kwiatkowskiego zaatakowały skurcze. Pewnie więcej osób miało ten sam problem. Mimo faktu, że byłem już ujechany i świadomy tego, że magnes może nie pomóc starałem się trzymać w grupce. Po kilku minutach strzelił jeden zawodnik z mojej kategorii wiekowej i zostało nas trzech. Wiedziałem, że chcąc wjechać ostatni podjazd w jakimś rozsądnym tempie to muszę trochę zwolnić i oszczędzić trochę sił. Tak też zrobiłem, dwójka odjechała ale chwile później już każdy jechał sam. Sądziłem, że na koniec jest trudniejsza wersja podjazdu na Olecki. Była ta łatwiejsza i dzięki temu nie straciłem tyle na samym podjeździe. Podjazd zacząłem około minutę za Kubą i 30 sekund za Pawłem. Zmotywowałem się aby dać z siebie więcej i cisnąłem ile mogłem w kierunku mety. Udało się odrobić jedną pozycję, na ostatnich ściankach dałem z siebie już maksimum i nie odpuściłem aż do mety. Zdecydowałem się na finisz, nie łatwo się ściga z samym sobą i nie byłem w stanie wycisnąć z siebie więcej niż 650 Wat. Byłem pewien, że jestem 6 w kategorii A i zapewne w 3 dziesiątce OPEN. Nim sprawdziłem wyniki to zdążyłem lekko rozjechać nogi i zjeść sporo kawałków arbuza. Ostatecznie sklasyfikowano mnie jako 15 zawodnika całego wyścigu. Całkiem nieźle biorąc pod uwagę przebieg całej rywalizacji oraz moje tego sezonowe osiągnięcia. Przez większą cześć wyścigu pozostawałem w grze o pierwszą 10 OPEN co do tej pory zdarzało mi się bardzo rzadko a najczęściej kończyło już w pierwszej połowie wyścigu. Do najlepszych straciłem prawie 20 minut co mówi tylko o tym ile mnie jeszcze pracy czeka aby wskoczyć poziom wyżej. Jest to trzeci wyścig ze startu wspólnego który kończę na 15 miejscu OPEN. Poprzednio mi się to zdarzyło w 2014 roku w Toruniu gdy klasyfikowany byłem jeszcze w kategorii H a wyścig ukończyło zaledwie 25 osób oraz w 2018 roku w Ujsołach gdy dojechałem w czołówce w słabiej obsadzonym i rozgrywanym na dużo łatwiejszej trasie wyścigu w którym o zajętym miejscu decydował finisz około 20 osobowej grupy.
Wynik z Pętli Beskidzkiej oceniam jako największy sukces jeżeli chodzi o moje starty w wyścigach. Praktycznie przez cały wyścig jechałem maksymalnie w 10 osobowej grupie bez pomocy osób bez numerów, pokonałem całą bardzo trudną trasę w dobrym tempie, z problemami które nie miały dużego wpływu na wynik. Na słabiej obsadzonym krótszym dystansie z taką jazdą zmieściłbym się w 10 OPEN i być może na podium w kategorii. Lepszej możliwości sprawdzenia swojej formy nie było.
Popełniłem kilka błędów, dużo ryzykowałem ale się opłaciło, wycisnąłem z siebie tego dnia bardzo dużo i na mecie czułem zmęczenie. Nigdy tak mocno nie pojechałem żadnego początku wyścigu, płaciłem za to przez pierwszą godzinę wyścigu. Za mało zjadłem przed startem a na trasie o jeden żel za mało, ten którego nie umiałem znaleźć a był w innej kieszeni niż pozostałe. Zbyt mało piłem co doprowadziło do stanu przed skurczowego i chyba zbyt dużo czasu spędzałem na zmianach. Inną sprawą jest, że po mocnym początku nie byłem w stanie generować na podjazdach więcej niż 300 Wat w dłuższym czasie. W każdym z tych elementów są jakieś rezerwy do wykorzystania. Może by to nie dało zbyt wiele ale przynajmniej wiem jak lepiej przygotować się do startu przed Tatra Road Race.
Po wyścigu zjechałem do Wisły i dosyć sprawnie przejechałem remontowany odcinek i około 15:30 byłem już w domu. Później równie przyjemna część soboty która mogła trochę zaburzyć regeneracje przed niedzielną czasówką.
Krakonošův Cyklomaraton 2019
Sobota, 15 czerwca 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig, Zawody 2019
Km: | 174.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:35 | km/h: | 31.16 |
Pr. maks.: | 81.00 | Temperatura: | 31.0°C | HRmax: | 179179 ( 91%) | HRavg | 152( 77%) |
Kalorie: | 2800kcal | Podjazdy: | 2800m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po nocnych problemach zdrowotnych i około 2 godzinach snu nie czułem się najlepiej. Chciałem zrezygnować ze startu ale osobisty motywator i odebrany dzień wcześniej pakiet startowy przesądził o tym, że zdecydowałem się na start. Udało się zjeść lekkie śniadanie co uznałem za dobry znak. Podczas rozgrzewki nie byłem w stanie generować takich mocy jak podczas treningów a rosnąca temperatura i wiejący w twarz silny wiatr nie ułatwiał zadania. Gdy już dojechałem do Trutnova i zauważyłem ile wszędzie jest ludzi to czym prędzej zająłem miejsce w sektorze. Przypadło mi miejsce w górnej połowie stawki co i jest dużą różnicą w porównaniu do poprzedniego wyścigu. Dodatkowo trafiłem na jedno z osłoniętych przed bezpośrednimi promieniami słonecznymi miejsce w sektorze co ułatwiło oczekiwanie na start. Ciekawostką jest, że sygnałem do startu był wystrzał z wojskowej armaty. Już na starcie ktoś przede mną miał problem z ruszeniem i zanim wyminąłem to straciłem kilka cennych pozycji. Przejazd przez miasto szybki i nerwowy, ruch niby zabezpieczony ale co jakiś czas pojawiały się samochody stanowiące problemy dla jadącego całą ławą peletonu kolarzy. Na rondach trzymałem się prawej strony, była to bezpieczniejsza ale powodująca straty pozycji opcja. Nie czułem się pewnie i z miasta wyjeżdżałem na bardzo odległej pozycji. Później stawka zaczynała się rozciągać a ja znalazłem lukę po prawej stronie. Byłem całkowicie osłonięty od wiatru i zaczynałem powoli przesuwać się do przodu. Tempo było konkretne i na dłuższym podjeździe peleton się podzielił. Mocna jazda pozwoliła mi się znaleźć tuż za zasadniczą grupą. Przed zjazdem miałem kilka metrów straty, jak się okazało nie do odrobienia. Szaleńcze tempo na zjeździe pozwoliło urwać wszystkich a także wyprzedzić kilku dodatkowych zawodników. Goniłem dalej bez większych efektów, w końcu złapałem jakąś grupkę i stwierdziłem, że dalsza pogoń nie ma sensu. Do mety ponad 150 kilometrów, żar leje się z nieba, mocna jazda wymusza przyjmowanie większej ilości płynów a na dobry wynik szans przy tym poziomie rywalizacji nie było. W Lubawce uformowała się fajna grupka w której współpraca układała się wzorowo. Na dłuższych prostych było widać dużą grupę z przodu ale szans na dogonienie nie było. Gdy pojawił się podjazd to trochę się porozrywało. Po zjeździe ponownie stworzyliśmy grupkę i przez kilkanaście kilometrów współpraca się układała, do czasu gdy dojechała do nas czołówka z krótszego dystansu. Z ciekawości zerknąłem na średnią. Na odcinku 50 kilometrów z około 300 metrowym przewyższeniem wynosiła ona ponad 36 km/h. Peleton krótszego dystansu startującego 5 minut po nas musiał mieć około 40 km/h, to jest kosmos. Nawet najlepsi kolarze świata rzadko osiągają takie prędkości na początku wyścigów. Niekorzystną stroną tej sytuacji był fakt, że wraz z czołówką krótszego dystansu dojechali do nas zawodnicy którzy zostali za nami przed wjazdem do Polski. Na szczycie ostatniego przed Lubawką podjazdu miałem dostać pełny bidon i zapas żeli energetycznych. Wypatrując czekającej na mnie dziewczyny przestałem się skupiać na drodze i sporo osób mi odjechało. Złapałem w locie bidon i szybko wrzuciłem żele do kieszeni, musiałem gonić grupę i dlatego nie kalkulowałem na zjeździe. Po wjeździe do Lubawki pojawiła się kostka brukowa a na niej cała masa bidonów zgubionych przez kolarzy. Po objechaniu rynku pojawił się wodopój na którym się zatrzymałem w celu schłodzenia. Ciężko było ruszyć dalej i fajna grupka odjechała. Goniłem dosyć długo, z tyłu nie było nikogo widać i jedyną opcją była próba pogoni. Kilka grup było w zasięgu i najpierw dojechałem do jednej, potem wraz z innymi przeskoczyłem do drugiej. Do początku trudniejszej części podjazdu na przełęcz Kowarską trzymałem się raczej z tyłu a gdy nachylenie wzrosło to zacząłem zbliżać się do czuba aż wyszedłem na czoło grupy. Nie narzuciłem wcale mocnego tempa a grupa zaczynała się dzielić. Przed skrętem na Okraj zaczynałem już doganiać pojedynczych zawodników z wcześniej jadących grup. W końcu znalazł się ktoś kto zdecydował się jechać moim tempem. Nie byłem zadowolony z tempa w jakim wjechałem na przełęcz Okraj. Za przełęczą był
pierwszy tego dnia bufet żywieniowy. Zaskoczony byłem szybkością obsługi,
kilkadziesiąt osób na bufecie obsługiwane było w tempie ekspresowym. Po
napełnieniu bidonów nie mogłem sobie odmówić kilku kawałków arbuza i
straciłem dodatkową minutę. Długi i nudny zjazd w stronę Czech zacząłem
samotnie. Nawierzchnia pozostawiała dużo do życzenia i na jednym z wybojów
spadł mi łańcuch. Szybko pozbyłem się usterki i już na wypłaszczeniu
wyprzedziłem jednego zawodnika. Odbiłem w prawo na dodatkową pętlę
obejmującą trzy podjazdy, czułem na plecach dużą grupę ale wiedząc, że
lada moment zacznie się bardzo trudny podjazd specjalnie nie czekałem na
nich. Przed rozpoczęciem wspinaczki zacząłem doganiać pojedynczych
zawodników, widząc przed sobą znak oznaczający początek podjazdu osoba
kierująca ruchem nakazała skręcić w lewo. Na horyzoncie pojawiła się
ściana do nieba. Przed podjazdem termometr wskazywał ponad 35 stopni a nic
nie wskazywało, że podjazd szybko się skończy. Chcąc mieć ten podjazd za
sobą postanowiłem jechać mocno, motywacją był wodopój na szczycie. Był to
jeden z mocniejszych akcentów w tym wyścigu, zostawiłem jeszcze rezerwy bo
odcięcie prądu w tym momencie nie było wskazane. Widząc ile osób jedzie
slalomem a nawet prowadzi rower pod ten morderczy podjazd moja motywacja
wzrosła. Na szczycie musiałem napełnić bidon a dobry litr wody poszedł na
schłodzenie ciała. Po wspinaczce zaczął się długi odcinek wyłączony z
ruchu. Początek prowadził bardzo złą, momentami szutrową nawierzchnią.
Nie widząc nikogo przed sobą nie wiedziałem jakie tempo trzymać, do mety
zostało około 60 kilometrów. Wiedziałem, że tempo jakie trzymałem przez
sporą część dystansu było odpiwiednie i starałem się trzymać podobną
moc. Lepiej zjeżdżający i być może lepiej znający teren zawodnicy
dojechali do mnie ale na początku kolejnego podjazdu swobodnie odjechałem.
Wtedy też wyłączył mi się licznik, okazało się, że to bateria. Wyłączyłem
aplikację w telefonie zapominając o konfiguracji czujników. Dojechałem do
bufetu na którym znowu straciłem cenny czas. Najedzony, nawodniony i
zaopatrzony w odpiwiednią ilość jedzenia i picia ruszyłem na ostatnie 44
kilometry. Gdy byczyłem się na bufecie to kilku zawodników zdołało
odjechać. Pomimo faktu, że ruszyłem w małej grupce do mety to na początku
kolejnego podjazdu już zostałem sam. Na około 20 kilometrów przed metą
profilaktycznie zażyłem magnez. Łyknąłem jeszcze kilku zawodników i gnałem
w kierunku mety. Gdy byłem pewny, że do mety dojadę sam to dojechała do
mnie dobrze współpracująca grupa. Zmotywowałem się do mocniejszej jazdy a na
ostatnim krótkim podjeździe przed wjazdem do Trutnova dałem na tyle mocną
zmianę, że rozerwałem grupę. Dwóch zawodników spokojnie odjechało a z tyłu
jechali pojedynczy zawodnicy. Nie dałem się już wyprzedzić a finisz o 75
miejsce na kostce brukowej nie miał sensu.Byłem bardzo zadowolony, że
przetrwałem w tych morderczych warunkach. Zachowałem dużo sił i nawet
gdyby dystans wyścigu miał ponad 200 kilometrów to spokojnie dałbym radę
go przejechać w podobnym tempie. Nie patrzyłem na wynik, wiedziałem, że do
czołówki starta jest ogromna a spodziewane miejsce oscylowało mniej więcej
w połowie stawki. Na mecie nie miałem ochoty na jedzenie i szybko dobrałem
się do butelki wody. Później postanowiłem coś zjeść ale z trudem wcisnąłem
porcje bardzo dobrego gulaszu. Dopiero kilka łyków bezalkoholowego piwa
przywróciło mój żołądek do normalnego stanu. Po około godzinie od wjazdu
na metę ruszyłem w rozjazdowym tempie w kierunku Lubawki.
Biorąc pod uwagę problemy jakie miałem w ciągu ostatnich kilkunastu godzin
przed startem, przyjętą taktykę i warunki pogodowe to spisałem się
całkiem dobrze. Po dokładnej analizie wyników stwierdziłem, że wiele
lepiej być nie mogło. Nie wiem jakby skończył się dla mnie ten wyścig
gdybym zaryzykował jazdę mocnym tempem od startu do mety. Starta do dużo
lepszych miejsc wyszła ogromna i ciężko jest powiedzieć czy dałbym rade
przejechać trasę np. 20 minut szybciej. Kolejny plus to trzeci już w tym
roku start w którym nie miałem problemów ze sprzętem, może pech mnie już
opuścił. Mniej istotną sprawą jest fakt, że kolejny wyścig przejechałem ze
średnią prędkością ponad 30 km/h. Dobrane tempo i ilość jedzenia i picia
było idealne i nie przytrafił mi się nawet najmniejszy kryzys który miałby
wpływ na moją jazdę. Jedyny minus to moja niedyspozycja zdrowotna i
niezbyt dobre przygotowanie do jazdy w upale.
Organizacja wyścigu jeszcze na wyższym poziomie niż podczas Mamut
Tour.Profesjonalnie zorganizowane biuro zawodów, podział startów na dwa
dystanse był dobrym ruchem ale start krótszego dystansu powinien być około
15 minut później aby zawodnicy z dłuższego dystansu mieli lepszy komfort
na trasie i pierwszych bufetach. Profesjonalnie oznaczona i zabezpieczona
trasa. Nie było żadnej dziury przed którą nie było oznaczenia, wszystkie
strzałki były widoczne. Ruch był zabezpieczony na całej długości trasy,
wszystkie skrzyżowania obstawione przez służby, na niebezpiecznych
zjazdach i zakrętach stali ludzie z gwizdkami i na trasie naliczyłem się
chyba tylko dwóch niebezpiecznych miejsc w których brakowało oznaczeń.
Służby były na trasie do ostatniego zawodnika co w Polsce rzadko się
zdarza. Bufety super zorganizowane i zaopatrzone. Dla najlepszych
zawodników przygotowane były bidony, oprócz tego duże baniaki z wodą z
kranikami do samoobsługi, masa kubków z wodą i izo oraz duża ilość
jedzenia. Bufetowi wykonywali swoją prace bardzo profesjonalnie. Mały
minus można postawić przy trasie ale dużo lepszych dróg w okolicy chyba
nie ma a układ trasy był ciekawy i przy spokojniejszej jeździe można było
podziwiać piękne widoki. Wyścigi w Czechach są godne polecenia.
Organizacja na wysokim poziomie, bardzo wysoki poziom sportowy i ciekawe
trasy. Po dwóch startach w Czechach mogę stwierdzić, że wole przyjechać na
70 miejscu w wyścigu z silną i międzynarodową obstawą niż zająć 5 miejsce
w lokalnych zawodach. Wiem, że dużo mi brakuje do najlepszych i podczas
tych dwóch wyścigów zebrałem całą masę cennego doświadczenia które mam
nadzieje zaprocentuje w przyszłości. Polecam każdemu wyścigi w Czechach,
poziom sportowy jest tak zróżnicowany, że każdy znajdzie odpowiednią grupę
a satysfakcja z udziału i ukończenia jednego z tych kultowych już wyścigów
jest ogromna.
pierwszy tego dnia bufet żywieniowy. Zaskoczony byłem szybkością obsługi,
kilkadziesiąt osób na bufecie obsługiwane było w tempie ekspresowym. Po
napełnieniu bidonów nie mogłem sobie odmówić kilku kawałków arbuza i
straciłem dodatkową minutę. Długi i nudny zjazd w stronę Czech zacząłem
samotnie. Nawierzchnia pozostawiała dużo do życzenia i na jednym z wybojów
spadł mi łańcuch. Szybko pozbyłem się usterki i już na wypłaszczeniu
wyprzedziłem jednego zawodnika. Odbiłem w prawo na dodatkową pętlę
obejmującą trzy podjazdy, czułem na plecach dużą grupę ale wiedząc, że
lada moment zacznie się bardzo trudny podjazd specjalnie nie czekałem na
nich. Przed rozpoczęciem wspinaczki zacząłem doganiać pojedynczych
zawodników, widząc przed sobą znak oznaczający początek podjazdu osoba
kierująca ruchem nakazała skręcić w lewo. Na horyzoncie pojawiła się
ściana do nieba. Przed podjazdem termometr wskazywał ponad 35 stopni a nic
nie wskazywało, że podjazd szybko się skończy. Chcąc mieć ten podjazd za
sobą postanowiłem jechać mocno, motywacją był wodopój na szczycie. Był to
jeden z mocniejszych akcentów w tym wyścigu, zostawiłem jeszcze rezerwy bo
odcięcie prądu w tym momencie nie było wskazane. Widząc ile osób jedzie
slalomem a nawet prowadzi rower pod ten morderczy podjazd moja motywacja
wzrosła. Na szczycie musiałem napełnić bidon a dobry litr wody poszedł na
schłodzenie ciała. Po wspinaczce zaczął się długi odcinek wyłączony z
ruchu. Początek prowadził bardzo złą, momentami szutrową nawierzchnią.
Nie widząc nikogo przed sobą nie wiedziałem jakie tempo trzymać, do mety
zostało około 60 kilometrów. Wiedziałem, że tempo jakie trzymałem przez
sporą część dystansu było odpiwiednie i starałem się trzymać podobną
moc. Lepiej zjeżdżający i być może lepiej znający teren zawodnicy
dojechali do mnie ale na początku kolejnego podjazdu swobodnie odjechałem.
Wtedy też wyłączył mi się licznik, okazało się, że to bateria. Wyłączyłem
aplikację w telefonie zapominając o konfiguracji czujników. Dojechałem do
bufetu na którym znowu straciłem cenny czas. Najedzony, nawodniony i
zaopatrzony w odpiwiednią ilość jedzenia i picia ruszyłem na ostatnie 44
kilometry. Gdy byczyłem się na bufecie to kilku zawodników zdołało
odjechać. Pomimo faktu, że ruszyłem w małej grupce do mety to na początku
kolejnego podjazdu już zostałem sam. Na około 20 kilometrów przed metą
profilaktycznie zażyłem magnez. Łyknąłem jeszcze kilku zawodników i gnałem
w kierunku mety. Gdy byłem pewny, że do mety dojadę sam to dojechała do
mnie dobrze współpracująca grupa. Zmotywowałem się do mocniejszej jazdy a na
ostatnim krótkim podjeździe przed wjazdem do Trutnova dałem na tyle mocną
zmianę, że rozerwałem grupę. Dwóch zawodników spokojnie odjechało a z tyłu
jechali pojedynczy zawodnicy. Nie dałem się już wyprzedzić a finisz o 75
miejsce na kostce brukowej nie miał sensu.Byłem bardzo zadowolony, że
przetrwałem w tych morderczych warunkach. Zachowałem dużo sił i nawet
gdyby dystans wyścigu miał ponad 200 kilometrów to spokojnie dałbym radę
go przejechać w podobnym tempie. Nie patrzyłem na wynik, wiedziałem, że do
czołówki starta jest ogromna a spodziewane miejsce oscylowało mniej więcej
w połowie stawki. Na mecie nie miałem ochoty na jedzenie i szybko dobrałem
się do butelki wody. Później postanowiłem coś zjeść ale z trudem wcisnąłem
porcje bardzo dobrego gulaszu. Dopiero kilka łyków bezalkoholowego piwa
przywróciło mój żołądek do normalnego stanu. Po około godzinie od wjazdu
na metę ruszyłem w rozjazdowym tempie w kierunku Lubawki.
Biorąc pod uwagę problemy jakie miałem w ciągu ostatnich kilkunastu godzin
przed startem, przyjętą taktykę i warunki pogodowe to spisałem się
całkiem dobrze. Po dokładnej analizie wyników stwierdziłem, że wiele
lepiej być nie mogło. Nie wiem jakby skończył się dla mnie ten wyścig
gdybym zaryzykował jazdę mocnym tempem od startu do mety. Starta do dużo
lepszych miejsc wyszła ogromna i ciężko jest powiedzieć czy dałbym rade
przejechać trasę np. 20 minut szybciej. Kolejny plus to trzeci już w tym
roku start w którym nie miałem problemów ze sprzętem, może pech mnie już
opuścił. Mniej istotną sprawą jest fakt, że kolejny wyścig przejechałem ze
średnią prędkością ponad 30 km/h. Dobrane tempo i ilość jedzenia i picia
było idealne i nie przytrafił mi się nawet najmniejszy kryzys który miałby
wpływ na moją jazdę. Jedyny minus to moja niedyspozycja zdrowotna i
niezbyt dobre przygotowanie do jazdy w upale.
Organizacja wyścigu jeszcze na wyższym poziomie niż podczas Mamut
Tour.Profesjonalnie zorganizowane biuro zawodów, podział startów na dwa
dystanse był dobrym ruchem ale start krótszego dystansu powinien być około
15 minut później aby zawodnicy z dłuższego dystansu mieli lepszy komfort
na trasie i pierwszych bufetach. Profesjonalnie oznaczona i zabezpieczona
trasa. Nie było żadnej dziury przed którą nie było oznaczenia, wszystkie
strzałki były widoczne. Ruch był zabezpieczony na całej długości trasy,
wszystkie skrzyżowania obstawione przez służby, na niebezpiecznych
zjazdach i zakrętach stali ludzie z gwizdkami i na trasie naliczyłem się
chyba tylko dwóch niebezpiecznych miejsc w których brakowało oznaczeń.
Służby były na trasie do ostatniego zawodnika co w Polsce rzadko się
zdarza. Bufety super zorganizowane i zaopatrzone. Dla najlepszych
zawodników przygotowane były bidony, oprócz tego duże baniaki z wodą z
kranikami do samoobsługi, masa kubków z wodą i izo oraz duża ilość
jedzenia. Bufetowi wykonywali swoją prace bardzo profesjonalnie. Mały
minus można postawić przy trasie ale dużo lepszych dróg w okolicy chyba
nie ma a układ trasy był ciekawy i przy spokojniejszej jeździe można było
podziwiać piękne widoki. Wyścigi w Czechach są godne polecenia.
Organizacja na wysokim poziomie, bardzo wysoki poziom sportowy i ciekawe
trasy. Po dwóch startach w Czechach mogę stwierdzić, że wole przyjechać na
70 miejscu w wyścigu z silną i międzynarodową obstawą niż zająć 5 miejsce
w lokalnych zawodach. Wiem, że dużo mi brakuje do najlepszych i podczas
tych dwóch wyścigów zebrałem całą masę cennego doświadczenia które mam
nadzieje zaprocentuje w przyszłości. Polecam każdemu wyścigi w Czechach,
poziom sportowy jest tak zróżnicowany, że każdy znajdzie odpowiednią grupę
a satysfakcja z udziału i ukończenia jednego z tych kultowych już wyścigów
jest ogromna.